Enola Holmes. Sprawa brawurowej ucieczki - Nancy Springer - ebook

Enola Holmes. Sprawa brawurowej ucieczki ebook

Nancy Springer

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

 

Kolejna dowcipna i inteligentna powieść z serii kryminałów retro, której bohaterka Enola, ulubienica nastolatek, śmiało radzi sobie w wiktoriańskim Londynie, ścigając złoczyńców i rywalizując z własnym bratem, słynnym detektywem Sherlockiem Holmesem.

 

 

 

W ósmej prowadzonej przez siebie sprawie Enola pomaga swojej przyjaciółce lady Cecily uwolnić się spod kurateli okrutnego ojca, odkrywając tym samym jego mroczną tajemnicę.

 

Enola mieszka samodzielnie w Londynie i pracuje jako perdytorystka. Takiej swobody może jej pozazdrościć lady Cecily, uwięziona w domu przez ojca tyrana. Wygląda na to, że przyjaciółka, którą Enola już dwa razy uchroniła przed zgubnymi planami baroneta, znów potrzebuje jej pomocy.

 

Młoda detektywka urządza brawurową ucieczkę i ukrywa lady Cecily w swym sekretnym biurze. Niestety matka dziewczyny zatrudnia samego Sherlocka Holmesa do odnalezienia córki, a ten uwija się błyskawicznie. To jednak dopiero początek prawdziwych kłopotów – Lady Cecily znika ponownie, co gorsza, tym razem sama w brutalnej rzeczywistości bezlitosnego Londynu. Enola wie, że musi działać szybko, bo skrywana przed światem podwójna osobowość przyjaciółki może wpędzić ją w jeszcze większe kłopoty.

 

 

 

Dwie świetne ekranizacje przygód Enoli Holmes z Millie Bobby Brown w roli tytułowej i Henrym Cavillem jako Sherlockiem należą do najchętniej oglądanych filmów na platformie Netflix, która zapowiedziała kontynuację serii.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 190

Oceny
4,5 (130 ocen)
82
34
14
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dzust

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam Enolę, nic się tu nie zmienia z tomu na tom.
10
Kamila_Szyp13

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka. Podoba mi się że jest więcej o Cecily
00
AwPwKwOwFw

Dobrze spędzony czas

kolejna wspaniałą historia o śledztwach Enoli :)
00
malinka47

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna szybka w czytaniu lektura. Autorka jak zawsze nie zawodzi
00
jussni

Nie oderwiesz się od lektury

Super ksiązka!
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Enola Hol­mes and the Ele­gant Esca­pade
Co­py­ri­ght © 2022 by Nancy Sprin­ger All ri­ghts re­se­rved
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Elż­bieta Ga­łązka-Sa­la­mon Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2023
Re­dak­tor pro­wa­dząca i re­dak­cja: JO­LANTA KU­CHAR­SKA
Ko­rekta: AGNIESZKA TRZEB­SKA, JO­ANNA CIER­KOŃ­SKA
Pro­jekt gra­ficzny se­rii: Po­rad­nia K
Pro­jekt okładki: ILONA GO­STYŃ­SKA-RYM­KIE­WICZ
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny: MO­NIKA ŚWI­TAL­SKA / Good Mood Stu­dio
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67195-98-0
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Ja­imego Fer­nanda Pintyz wy­ra­zami mi­ło­ści

PRO­LOG

Sie­dem­na­sto­let­nia lady Ce­cily Ali­stair za­ci­snęła dłoń wo­kół drutu do dzier­ga­nia i z fu­rią wy­dra­pała jego szpi­kul­cem to­porną, na­tu­ral­nej wiel­ko­ści ka­ry­ka­turę swo­jego ojca na we­wnętrz­nej stro­nie za­mknię­tych na klucz drzwi sy­pialni. Była bosa, a za je­dyne odzie­nie słu­żyła jej ko­szula nocna. Cof­nęła się, żeby oce­nić po­do­bi­znę krę­pego je­go­mo­ścia o na­la­nej twa­rzy, po­wstałą z brą­zo­wych, upstrzo­nych drza­zgami rys na bia­łej far­bie. Mo­głaby osią­gnąć lep­szy efekt, gdyby miała do dys­po­zy­cji farbę lub wę­giel, jed­nak oj­ciec za­brał jej wszystko, kiedy ją tu przed ty­go­dniem uwię­ził. Nie po­zwo­lił za­trzy­mać dzien­ni­ków, ołów­ków i piór, na­wet ksią­żek do czy­ta­nia, zo­sta­wił jej tylko druty i włóczkę, wie­dząc do­sko­nale, że córka nie pała i ni­gdy nie pa­łała mi­ło­ścią do dam­skich ro­bó­tek.

Za­nim to się wy­da­rzyło, za­le­d­wie rok wcze­śniej, była po­słuszną, choć może nie­ko­niecz­nie szczę­śliwą do­ra­sta­jącą panną, a jej je­dy­nym zmar­twie­niem było szy­ko­wa­nie się do pre­zen­ta­cji przed kró­lową. Po­le­gało ono na ćwi­cze­niu sztuki dy­ga­nia nie­malże do sa­mej ziemi tak, by nie drgnęło żadne z trzech dłu­gich bia­łych piór ster­czą­cych gro­te­skowo z ufry­zo­wa­nej głowy. Dru­gim sto­ją­cym przed nią za­da­niem było – po roz­po­czę­ciu „by­wa­nia” na sa­lo­nach w roli de­biu­tantki – zna­le­zie­nie od­po­wied­nio bo­ga­tego i uty­tu­ło­wa­nego męża.

Wspo­mi­na­jąc tamte czasy, lady Ce­cily ujęła w palce drut ni­czym strzałkę do rzut­ków i po­słała go w wy­ima­gi­no­wany cel, czyli serce ojca – a może ra­czej miej­sce, w któ­rym po­winno się znaj­do­wać.

Nie ma­rzyła szcze­gól­nie o „by­wa­niu” ani o mał­żeń­stwie, wy­ka­zy­wała jed­nak go­to­wość do za­apro­bo­wa­nia ro­dzi­ciel­skich pla­nów. No bo prze­cież to nie ona je prze­kre­śliła. To nie jej wina, że zo­stała nie­dawno za­hip­no­ty­zo­wana i upro­wa­dzona.

Po­cisk lady Ce­cily od­bił się z brzę­kiem od za­mknię­tych drzwi, chy­bia­jąc celu.

Zmarsz­czyła brwi, pod­nio­sła drut z za­mia­rem po­no­wie­nia próby i nie po raz pierw­szy za­częła się za­sta­na­wiać, dla­czego za­cho­wy­wała się tak po­tul­nie i ule­gle, dla­czego zo­stała tak do­głęb­nie ubez­wła­sno­wol­niona przez... ow­szem, przez ocze­ki­wa­nia ro­dzi­ców, ale także, co bar­dziej nie­po­ko­jące, przez moc spraw­czą zło­czyńcy. Cha­ry­zma­tyczny po­ry­wacz użył me­tody Me­smera i pew­nie ni­gdy by się nie wy­rwała spod jego wła­dzy, gdyby nie dziwna, nad wiek wy­ro­śnięta zu­cho­wata dziew­czyna o imie­niu Enola, która wy­ło­niła się z mro­ków nocy, by po oswo­bo­dze­niu Ce­cily i oca­le­niu jej ży­cia znik­nąć po­now­nie w ciem­no­ści, jakby była upio­rem.

Enola: ta­jem­nica. Jej imię czy­tane wspak brzmiało „alone” (sa­motna). Nad Kop­ciusz­kem czu­wała jej matka chrzestna, czyli wróżka, a w ży­ciu Ce­cily po­ja­wiła się dość eks­cen­tryczna sio­stra chrzestna.

Gdyby ży­cie było bajką, panna Ali­stair wró­ci­łaby do domu i żyła da­lej długo i szczę­śli­wie, ale rze­czy­wi­stość oka­zała się inna. Papa pio­ru­no­wał i grzmiał, cho­ciaż mię­dzy jego córką a po­ry­wa­czem nie za­szło ab­so­lut­nie nic poza tym, że ban­dyta ją gło­dził, zmu­szał do pracy, no i usi­ło­wał po­zba­wić ży­cia. Jed­nakże dla papy i dla więk­szo­ści ele­ganc­kiego światka był to skan­dal, który spra­wił, że Ce­cily, nie­winna ofiara, stała się na­gle zbru­ka­nym i spla­mio­nym, czyli trze­cio­rzęd­nym ma­te­ria­łem na żonę. Już ni­gdy nie można jej bę­dzie przed­sta­wić na kró­lew­skim dwo­rze, ni­gdy nie bę­dzie de­biu­tantką i ża­den ary­sto­kra­tyczny kan­dy­dat na męża nie zwróci na nią uwagi.

Papa nie dał jej na­wet czasu na ochło­nię­cie po tam­tej ge­hen­nie i po­wie­rzył spra­wo­wa­nie nad nią pie­czy swoim dwóm wstręt­nym sio­strom, uknuw­szy przed­tem spi­sek ma­jący na celu wy­swa­ta­nie jej przy­po­mi­na­ją­cemu ro­pu­chę ku­zy­nowi. Ko­cha­jący ta­tuś omal nie do­piął swego i byłby zmu­sił ją jak nie­wol­nicę do za­war­cia mał­żeń­stwa, gdyby nie to, że wsku­tek for­tun­nego zbiegu oko­licz­no­ści udało jej się prze­ka­zać Enoli za­szy­fro­waną wia­do­mość, choć wi­doki na ra­tu­nek były zni­kome. W dniu swo­jego ślubu Ce­cily była już tak wy­cień­czona gło­dem i zmal­tre­to­wana, że da­łaby się za­wlec na ce­re­mo­nię jak bez­wolna szma­ciana lalka. I po­łą­czy­łaby się do­ży­wot­nio z nie­na­wist­nym so­bie czło­wie­kiem, gdyby znów nie in­ter­we­nio­wała Enola.

Zja­wiła się w ostat­niej chwili ni­czym bo­ha­ter­ski książę z ba­śni (na pewno do­rów­ny­wała mu wzro­stem). Tam­tego dnia Ce­cily do­wie­działa się przy oka­zji o wiele wię­cej na jej te­mat, po­nie­waż Enola prze­ka­zała ją w ręce swego brata, któ­rym oka­zał się nikt inny jak słynny de­tek­tyw Sher­lock Hol­mes! Ta­jem­ni­cza Enola stała się Enolą Hol­mes, a w oczach Ce­cily także... tak, w ja­kiś prze­dziwny spo­sób Enola stała się jej naj­droż­szą przy­ja­ciółką, cho­ciaż spo­tkały się za­le­d­wie dwa razy w ży­ciu, w stycz­niu i w maju... No do­brze, trzy razy, je­śli li­czyć nieme spo­tka­nie w pierw­szym lon­dyń­skim przy­bytku dla dam.

Sher­lock Hol­mes za­dbał o to, by Ce­cily tra­fiła pod bez­pieczne skrzy­dła swo­jej matki, i przez chwilę mo­gło się wy­da­wać, że sprawy przy­biorą po­myśl­niej­szy ob­rót. Jed­nak w krót­kim cza­sie papa od­szu­kał obie pa­nie, zmu­sił je do po­wrotu pod swój dach, po czym uwię­ził córkę w jej wła­snej sy­pialni, za­po­wia­da­jąc, że wyda ją za mąż przy pierw­szej nada­rza­ją­cej się spo­sob­no­ści bez względu na toż­sa­mość męża i oko­licz­no­ści za­rę­czyn. I nie dość, że w ra­mach kary po­zba­wił Ce­cily ksią­żek i moż­li­wo­ści two­rze­nia, to jesz­cze, chcąc unie­moż­li­wić jej ucieczkę, za­brał jej wszyst­kie ubra­nia dzienne.

I dla­tego w po­ło­wie tam­tego sło­necz­nego paź­dzier­ni­ko­wego po­po­łu­dnia miała na so­bie je­dy­nie ko­szulę nocną i nic lep­szego do ro­boty niż wy­skro­by­wa­nie wiel­kiej po­do­bi­zny swego spa­sio­nego ojca na we­wnętrz­nej stro­nie drzwi po­koju, w któ­rym ją prze­trzy­my­wano.

Dłoń trzy­ma­jąca drut za­ci­snęła się w pięść. Jed­nak za­miast po­now­nie rzu­cić za­im­pro­wi­zo­wa­nym orę­żem do celu, Ce­cily po­de­szła do drzwi i wbiła – tym ra­zem cel­nie – szpi­ku­lec w drewno. A po­tem, wy­cią­gnąw­szy go i po­słu­gu­jąc się da­lej za­ka­zaną lewą dło­nią, me­to­dycz­nie dźgała raz po raz wi­ze­ru­nek sir Eu­stace’a Ali­sta­ira, ba­ro­neta.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZYPaź­dzier­nik 1889

Kiedy w ten sło­neczny paź­dzier­ni­kowy dzio­nek wy­sia­da­łam z do­rożki, ogar­nęła mnie wzmo­żona ra­dość ży­cia. Wresz­cie przy­słano mi z dru­karni nowe bi­lety wi­zy­towe, na któ­rych wid­niały moje praw­dziwe imię i na­zwi­sko: Enola Hol­mes. Mia­łam na so­bie no­wiutką po­lo­ne­skę o wi­śnio­wej bar­wie i wy­bie­ra­łam się z wi­zytą do swo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki, z którą mia­ły­śmy mnó­stwo spraw do ob­ga­da­nia. Bar­dzo wiele się wy­da­rzyło od na­szego ostat­niego spo­tka­nia sprzed kilku mie­sięcy.

Po pierw­sze i naj­waż­niej­sze, nie by­łam już ucie­ki­nierką ści­ganą przez mo­ich star­szych braci, Sher­locka i My­cro­fta Hol­me­sów. Od pa­mięt­nego czerw­co­wego dnia sprzed po­nad roku, kiedy to znik­nęła na­sza matka, nie usta­wali w wy­sił­kach, by wziąć mnie w karby, po­słać na pen­sję dla pa­nien i wcie­lić w ży­cie inne po­dob­nie opre­syjne plany, a ja nie usta­wa­łam w wy­sił­kach, by nie dać się im schwy­tać. A jed­nak wsku­tek mo­ich przy­gód – a ra­czej mo­ich osią­gnięć – w końcu za­warli ze mną ro­zejm i zgo­dzili się, że ja – Enola Eu­do­ria Ha­das­sah Hol­mes! – je­stem cał­ko­wi­cie zdolna do sa­mo­dziel­nego by­to­wa­nia, mimo że nie osią­gnę­łam jesz­cze peł­no­let­no­ści.

Po­nadto – co znacz­nie waż­niej­sze – udało się nam we troje usta­lić, gdzie prze­by­wała na­sza matka. Otrzy­ma­li­śmy bo­wiem od niej list z wy­ja­śnie­niami, z któ­rego wy­ni­kało, iż po­że­gnała się już z do­cze­snym świa­tem, jed­nak przed­tem, wie­dząc, że jej dni są po­li­czone, po­sta­no­wiła spę­dzić ostat­nie chwile w spo­koju, rzu­ciw­szy wy­zwa­nie dła­wią­cym jej wol­ność wy­mo­gom ży­cia to­wa­rzy­skiego. Spo­częła w nie­ozna­ko­wa­nej mo­gile, my na­to­miast mie­li­śmy się wy­strze­gać no­sze­nia ośmie­sza­ją­cych i zry­tu­ali­zo­wa­nych czar­nych stro­jów na znak ża­łoby po stra­cie matki.

Skut­kiem tej se­rii wy­da­rzeń – po­jed­na­nia się z braćmi i osie­ro­ce­nia przez ro­dzi­cielkę – uzna­łam, że naj­wyż­szy czas, że tak po­wiem, za­czerp­nąć tchu i od­po­cząć nieco od mo­jego mło­dzień­czego, acz nieco na­zbyt awan­tur­ni­czego ży­cia. Wy­na­ję­łam nie­duży po­kój w Klu­bie dla Pań (in­sty­tu­cji, która na­wet w oczach My­cro­fta da­wała mi peł­nię bez­pie­czeń­stwa z ra­cji tego, że jej progi były nie­do­stępne dla przed­sta­wi­cieli płci mę­skiej). Za­wie­si­łam na bli­żej nie­okre­ślony czas prak­tykę w za­wo­dzie na­ukow­czyni-per­dy­to­rystki spe­cja­li­zu­ją­cej się w od­naj­dy­wa­niu tego, co za­gi­nione. Ko­niec z prze­sia­dy­wa­niem w biu­rze dok­tora Ra­go­stina. Po­sta­no­wi­łam wy­ko­rzy­stać za­osz­czę­dzony czas na uczest­nic­two w od­czy­tach od­by­wa­ją­cych się w Lon­dyń­skiej Aka­de­mii dla Ko­biet, by zgłę­biać, i to z wiel­kim upodo­ba­niem, taj­niki nauk ści­słych, w szcze­gól­no­ści zaś al­ge­bry, geo­me­trii i nauk przy­rod­ni­czych. Co wię­cej, spodo­bało mi się utrzy­my­wa­nie kon­tak­tów to­wa­rzy­skich czy też ra­czej fra­ter­ni­zo­wa­nie się z braćmi, zwłasz­cza z Sher­loc­kiem. Po­głę­bia­nie na­szej zna­jo­mo­ści było wy­jąt­kowo in­try­gu­ją­cym pro­ce­sem.

Przy­znam się także, że w tym cza­sie od­kry­łam rów­nież roz­kosz pły­nącą z ro­bie­nia za­ku­pów. Ku mo­jej wiel­kiej ra­do­ści oka­zało się, że „fi­gura klep­sy­dry” od­cho­dzi wresz­cie do la­musa! I zbie­gło to się w cza­sie z re­zy­gna­cją z no­sze­nia wy­peł­nia­czy bio­der i uzdat­nia­czy biu­stu, by stać się mniej roz­po­zna­walną dla braci. Mo­głam spo­koj­nie odło­żyć je do szafy! Aż wresz­cie nad­szedł ten wy­jąt­kowy dzień, który po­świę­ci­łam na od­wie­dza­nie ko­lej­nych skle­pów z dam­skimi fa­ta­łasz­kami w to­wa­rzy­stwie mo­ich nowo po­zna­nych przy­ja­ció­łek Tish i Flos­sie, na­by­łam bar­dzo no­wo­cze­sny w kroju strój, w któ­rym mo­głam się za­pre­zen­to­wać światu jako nikt inny tylko szczu­pła i wy­soka ja. Do szczę­ścia bra­ko­wało mi je­dy­nie spo­tka­nia z moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką, lady Ce­cily Ali­stair.

Tak, ja­kimś prze­dziw­nym spo­so­bem stała się naj­droż­szą mo­jemu sercu zna­jomą, mimo że wi­dzia­ły­śmy się tylko dwa razy w ży­ciu, w stycz­niu tego roku, a po­tem w maju... No do­brze, trzy razy, je­śli li­czyć spo­tka­nie w pu­blicz­nym sza­le­cie.

Po­ko­naw­szy pew­nym kro­kiem ścieżkę z uło­żo­nego w wy­myślne wzory klin­kieru, wy­stu­ka­łam ra­do­sne „tuk, tuk, tuk” ko­łatką wi­szącą na drzwiach wej­ścio­wych re­zy­den­cji Ali­sta­irów.

Po nieco prze­dłu­ża­ją­cej się chwili drzwi skrzyp­nęły, uka­zu­jąc w wą­skiej szcze­li­nie ty­po­wego ka­mer­dy­nera o ka­mien­nej twa­rzy. Wrę­cza­jąc mu swoją wi­zy­tówkę, spy­ta­łam to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu:

– Czy za­sta­łam lady Ce­cily?

– Lady Ce­cily nie ży­czy so­bie żad­nych go­ści – oznaj­mił, szy­ku­jąc się do za­mknię­cia drzwi.

– Chwi­leczkę! – Zro­bi­łam krok w jego stronę i wsu­nę­łam stopę za próg, unie­moż­li­wia­jąc mu ich za­trza­śnię­cie. Je­śli na­wet Ce­cily ucięła so­bie drzemkę, z pew­no­ścią nie ze­chce się po­zba­wić przy­jem­no­ści spo­tka­nia ze mną. – Pro­szę prze­ka­zać pani moją wi­zy­tówkę i sami się prze­ko­namy, że zmieni zda­nie – po­wie­dzia­łam słu­żą­cemu.

Nie się­gnąw­szy na­wet po srebrną tackę, po­wtó­rzył twardo:

– Lady Ce­cily nie ży­czy so­bie żad­nych go­ści.

Mimo że dzień był cie­pły i sło­neczny– rzadko ob­ser­wo­wane w Lon­dy­nie zja­wi­sko, zwłasz­cza je­sie­nią – prze­szył mnie zimny i mroczny dreszcz spo­wo­do­wany na­głym nie­po­ko­jem o lady Ce­cily. Co to wszystko ma zna­czyć? Przy­nió­sł­szy z sobą na świat le­wo­ręcz­ność, co było w wyż­szych sfe­rach wy­jąt­ko­wym nie­szczę­ściem, lady Ce­cily zo­stała pod­dana jesz­cze bar­dziej dra­koń­skiej dys­cy­pli­nie niż więk­szość do­brze uro­dzo­nych pa­nien. Ro­dzina po­sta­wiła so­bie za punkt ho­noru ufor­mo­wa­nie z niej skrom­nej, po­słusz­nej i w pełni pra­wo­ręcz­nej ozdoby sa­lo­nów. A jed­nak dziew­czyna w naj­więk­szej ta­jem­nicy prze­ja­wiała oznaki buntu, kre­śląc lewą dło­nią eks­pre­syjne szkice wę­glem i wy­pra­co­wu­jąc so­bie dwa zu­peł­nie od­mienne cha­rak­tery pi­sma. No i dwa uspo­so­bie­nia: jedno pełne sło­dy­czy i godne damy, dru­gie prze­ja­wia­jące za­pędy re­for­ma­tor­skie. Czyżby zdra­dziła się przed ro­dziną ze swo­imi po­glą­dami i z tego po­wodu wpa­dła w ta­ra­paty? A może działo się coś o wiele bar­dziej zło­wróżb­nego? Pa­mię­tam swoje pełne smutku za­sko­cze­nie na wieść o tym, że matka Ce­cily wró­ciła do Lon­dynu, by po­jed­nać się z mę­żem. A może „po­jed­nać się” wcale nie jest od­po­wied­nim okre­śle­niem tego, co za­szło?

Zwró­ci­łam się po­now­nie do ka­mer­dy­nera o ka­mien­nej twa­rzy:

– W ta­kim ra­zie pra­gnę za­mie­nić kilka słów z lady The­odorą. – I znów wy­cią­gnę­łam w jego stronę wi­zy­tówkę.

A on i tym ra­zem nie za­szczy­cił jej uwagą.

– Ja­śnie pani ni­kogo nie przyj­muje.

Co się za tym wszyst­kim kryje? Lady The­odora nie przyj­muje wi­zyt to­wa­rzy­skich? Coś mi się tu bar­dzo nie po­doba.

– W imię Boga i Me­he­ta­bel! – za­wo­ła­łam, tra­cąc cier­pli­wość. – Do­sko­nale pan wie, że kogo jak kogo, ale mnie aku­rat przyj­mie. Czyżby mnie pan nie pa­mię­tał? – Za­okrą­gli­łam i sku­li­łam ra­miona, po­chy­li­łam głowę, wbi­łam wzrok w pod­łogę i przy­jąw­szy pozę do­brze wy­cho­wa­nego wró­belka, sta­łam się pa­nią Ra­go­stin, która za­ofe­ro­wała nie­dawno lady The­odo­rze po­mocną dłoń w kry­zy­so­wej sy­tu­acji. – Nie pa­mięta mnie pan? – po­wtó­rzy­łam szcze­bio­tli­wie, by po chwili wy­pro­sto­wać się jak struna i zmie­rzyć ka­mer­dy­nera kar­cą­cym wzro­kiem spod ronda mo­jego słom­ko­wego ka­pe­lu­sza. – No? – wark­nę­łam.

Naj­wy­raź­niej mój wy­stęp wstrzą­snął nim do głębi, po­nie­waż w rzeź­bio­nej w mar­mu­rze fa­cja­cie coś drgnęło i pę­kło, a jego wład­cza po­stawa nieco skru­szała.

– Panno... ehm... Ra­go­stin... pani. To zna­czy, tego... przy­ka­zano mi, co­bym ni­kogo nie wpusz­czał, naj­moc­niej pa­nią prze­pra­szam, ale tak mi przy­ka­zał sam sir Eu­stace. – Wy­stu­dio­wane słow­nic­two i in­to­na­cja prze­pa­dły bez śladu. – Nie wolno mi na­wet tknąć pa­ni­nej wi­zy­tówki, bo wy­lecę z ro­boty.

– Sir Eu­stace tak panu przy­ka­zał! – po­wtó­rzy­łam jak echo zdjęta stra­chem i od­ru­chowo unio­słam odzianą w skór­kową rę­ka­wiczkę dłoń do ust, przy­po­mniaw­szy so­bie, że o ojcu lady Ce­cily nie krą­żyły żadne po­chlebne opi­nie w prze­ci­wień­stwie do mnó­stwa kry­tycz­nych.

Nie­szczę­sny słu­żący aż się wzdry­gnął.

– Och nie, pa­nienko, nie chcia­łem przez to po­wie­dzieć, że...

Uzna­łam, że nie warto cze­kać na in­for­ma­cję, czego ka­mer­dy­ner nie chciał mi przez to po­wie­dzieć. Oszo­ło­miona i pełna obaw od­wró­ci­łam się na pię­cie, ze­szłam po stop­niach i po­drep­ta­łam spiesz­nie do cze­ka­ją­cej na mnie przy kra­węż­niku do­rożki.

Sie­dzący na wy­ży­nach ko­zła woź­nica po­zwo­lił so­bie na nie­zwy­kłą po­ufa­łość i za­gad­nął z nie­po­ko­jem:

– Mie­li­śmy pe­cha, panno Enolu?

Da­rzy­łam go szcze­gólną sym­pa­tią od czasu, gdy uży­czył mi swo­jego po­jazdu wraz z nie­zwy­kle zmyśl­nym ko­niem o imie­niu Kasz­ta­nek, to­też bar­dzo czę­sto ko­rzy­sta­łam z jego usług.

– Du­bel­to­wego pe­cha, Ha­rol­dzie – od­po­wie­dzia­łam. Wpraw­dzie przed­sta­wiał się wszyst­kim jako Arry, wo­la­łam jed­nak zwra­cać się do niego peł­nym imie­niem. – Bądź ła­skaw od­wieźć mnie do domu.

Ka­mer­dy­ner Ali­sta­irów mógłby wy­snuć z na­szej wy­miany zdań (o ile nas pod­słu­chi­wał), że sku­tecz­nie się mnie po­zbył. Ale je­śli tak po­my­ślał, to się sro­dze my­lił. Po­sta­no­wi­łam spo­tkać się z lady Ce­cily i od­być z nią roz­mowę – za wszelką cenę, nie­za­leż­nie od środ­ków, nim na­stąpi ko­lejny dzień.

Usa­do­wiw­szy się w dwu­kółce, wy­gła­dzi­łam ma­te­riał swo­jej wą­skiej spód­nicy i wes­tchnę­łam. Strój, w któ­rym wy­bra­łam się na mia­sto, nie miał żad­nych kie­szeni i je­dy­nym miej­scem, gdzie mo­głam upchnąć nie­zbędne na sy­tu­acje awa­ryjne ak­ce­so­ria, był za­pi­nany gors. I kto mógłby przy­pusz­czać, że na­gle za­tę­sk­nię za wierzch­nimi spód­ni­cami, tiur­niu­rami i ste­la­żami, które w każ­dej chwili można było wy­ko­rzy­stać jako skrytki! Trzeba bę­dzie ru­szyć głową i zna­leźć al­ter­na­tywne roz­wią­za­nia na tajne mi­sje w te­re­nie.

Po­wró­ciw­szy do Klubu dla Pań, nie uda­łam się na górę do wy­naj­mo­wa­nego tam po­koju. Za­miast tego roz­pię­łam swoją po­lo­ne­skę, ścią­gnę­łam z głowy ka­pe­lusz, chwy­ci­łam go za wstążki i ma­cha­jąc nim nie­dbale, uda­jąc roz­le­ni­wie­nie, prze­szłam wol­nym kro­kiem przez czy­tel­nię i bi­blio­tekę, uśmie­cha­jąc się do mi­ja­nych pań, które jedna po dru­giej pod­no­siły głowę znad ksią­żek, by na mnie spoj­rzeć. Ła­skawy czy­tel­nik musi zro­zu­mieć, że był to pierw­szy w Lon­dy­nie, a być może i na świe­cie klub sku­pia­jący wy­łącz­nie osoby płci żeń­skiej. Po prze­kro­cze­niu progu na­szej twier­dzy mo­gły­śmy za­cho­wy­wać się swo­bod­nie, nie czu­jąc lęku przed krwio­żer­czymi sam­cami ludz­kiego ga­tunku czy wy­mo­gami ety­kiety. Człon­ki­nie klubu od­po­wia­dały mi uśmie­chem, na­wet te, któ­rym mnie ofi­cjal­nie nie przed­sta­wiono.

Po­nie­waż nie wy­pa­trzy­łam jesz­cze osoby, z którą chcia­łam po­roz­ma­wiać, po­dą­ża­łam da­lej, po­zdra­wia­jąc ski­nie­niem głowy pa­nie, które zna­łam z wi­dze­nia, mi­nę­łam her­ba­ciar­nię, gdzie kró­lo­wały de­li­katne sprzęty i ozdoby w ja­poń­skim stylu, a na­stęp­nie prze­szłam przez po­kój kar­ciany do przy­tul­nego, peł­nego per­ka­lo­wych dra­pe­rii sa­lo­niku... i tam wresz­cie ją do­strze­głam. Stała przy oknie. Tak, to ona. Wy­soka star­sza pani, która za­fa­scy­no­wała mnie od pierw­szej chwili, kiedy ją uj­rza­łam.

Nie uszłaby ni­czy­jej uwagi nie­za­leż­nie od oto­cze­nia, a to ze względu na ubiór: miała na so­bie miękko ukła­da­jącą się, le­jącą suk­nię z ma­te­riału o bar­wie płat­ków sło­necz­nika, skro­joną zgod­nie z za­sa­dami es­te­ty­zmu, a jej dłu­gie siwe włosy spły­wały fa­lu­jącą ka­skadą na plecy. Nie mia­łam po­ję­cia, kim jest, ale bar­dzo chcia­łam ją po­znać, od­kąd pod­słu­cha­łam, jak roz­pra­wia z grupką wy­jąt­kowo świa­tłych przy­ja­ció­łek o mo­jej matce.

Znała mamę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.