Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwszy książkowy wybór tekstów Piotra Magika Łuszcza, który od ponad dwóch dekad jest ikoną nie tylko polskiego hip-hopu, ale też całej współczesnej kultury. Marcin Jurzysta poprzez wybór i sugestywny układ tekstów, ale też obszerne posłowie pokazuje Magika jako świetnego poetę, mistrzowsko operującego rytmem, rymem, wyrafinowanymi środkami stylistycznymi, niestroniącego od buntu, ironii i krytycznego komentarza do świata, a zarazem niebojącego się liryzmu. Współtwórca Paktofoniki i Kalibra 44 okazuje się autorem zarówno utworów wizyjnych czy psychodelicznych, jak i współczesnych quasi-moralitetów. Magik w duchu postmodernizmu dokonuje licznych nawiązań, nie tylko do kultury popularnej, ale również do sztuki, literatury, mitologii. Książka wzbogacona o rękopisy wybranych utworów i zdjęcia autorstwa Marka Jurzysty i Mateusza Piechuty ukazuje się w serii Biura Literackiego „33. Piosenki na papierze”, w której wcześniej publikowane były teksty Fisza, Grabaża, Lecha Janerki, Kory, a ostatnio także Nicka Cave’a.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 69
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nie miażdży się muru tarcz rozsądkiem i umiarem,
lecz boskim huraganem szaleństwa i wyciem na ustach.
Bernard Cornwell, Excalibur
Nowiny
Okej, teraz go zarymuję
Są nowiny! Skurwysyny! Dziewczyny!
Są nowiny! Z wykopaliska mej skamieliny!
Nawet jeśli wszyscy już w ciebie zwątpili
Pokaż, że się mylili, nie czekaj ani chwili dłużej
Życie to nie zawsze droga, na niej róże
Duże PFK, raz na dole, raz na górze
I potrafię słodko-kwaśny być jak chili, gdy się wkurzę
To nie do wiary! To czary-mary! Słyszę w oddali
To surrealizm, jak Salvador Dali
M-A-G-I-K tak jak Mulder i Scully
Za was jointa spali, tym, co się odwrócili
PFK nie są mili jak Milli Vanilli, czyli
Zapraszam, skurwysyny, na me narodziny!
To nowiny z wykopaliska mej skamieliny!
Życie to teatrzyk, nikt się nie ogląda, każdy patrzy
Jak zdobyć główną rolę, najlepiej raz, dwa, trzy i pierdolę!
Wolę być otwarty, odkryty, na stole karty
Chcieli mnie pogrzebać, oho! Wolne żarty, żarty!
Czy zajmujesz się biznesem czy hip-hopem
Tu i tu łapią okazję, podróżując autostopem
I pochopne opinie egzotyczne jak pinie
Spójrzmy prawdzie w oczy, z tego nikt się nie wywinie
Skurwysynie, ej, uważaj, kiedy znajdziesz się na minie
Będzie bum! Bum! Czy słyszysz ten tłum?
Gra M-A-G-I-K, znów robi szum
I szura nie jak huragan, wichura
A wbrew zasadom, wbrew fizyki prawom
Ruszam się żwawo, a więc bijcie brawo!
Nie odejdę sam
Zabiorę ze sobą paru skurwysynów
Wiesz, stary, ja nie mogę dalej ciągnąć z tym gównem
Chodzi mi o to, mam chęć je sprzątnąć
Ale marnować się dla tych śmieci?
Wiem, że mogę, ale jeżeli przyjdzie taki dzień
W którym dowiem się, kiedy zginę
To będzie to nasz ostatni dzień, skurwysynu!
Moje serce płonie ogniem nienawiści do ciebie
Moje oczy chcą zobaczyć, jak spalasz się w piekle
Tylko i tylko wtedy spocznę w spokoju
Gdy razem z Tobą, gnoju, zmarły będę
Pamiętacie, skurwysyny, te wszystkie dni
Gdy na drodze mego życia stanęliście mi
Upokorzenie, strach czy bezsilność
Pamięć nie zniknie, choć wszystko znikło
Zadawałeś nam ból, nie wiedziałeś, jak to boli
Teraz się dowiesz, jak łeb ci rozpierdoli
To coś, co trzyma moja dłoń właśnie
Nabyłem to specjalnie na tę okazję
Brat nie ma już miłości dla mnie, dla ciebie
Mam zamiar z tym skończyć, czy ty o tym wiesz, że ja
Nie odejdę sam, nie odejdę sam, nie odejdę sam
Spojrzyj, stary, oni zadawali ból nie tylko mnie
Zakrzyknij: muszę się spodziewać, wiem
Że nie ma już miłości dla mojego brata
Tylko krew i ręka kata
Czy ty się boisz? Czy ty się boisz?
Czy to kał wypełnia twoje galoty?
Bo coś tu śmierdzi, gówno, brudna sprawa
Za to was wszystkich, glisty, czeka kara!
Zdmuchnę cię, stary, jak ty wciąż mi o tym
Że ułomność twoja nie zna granic głupoty
Myślę, że, chuju, już pogodziłeś się
Że czeka cię wielka kula w łeb!
Nie ma mnie dla nikogo
Chcę mieć spokój w stresowych sytuacji natłoku
Jestem jak statek zadokowany w doku
Od półtora roku nikogo na widoku
Tylko dźwięki hip-hopu na dziewiątym piętrze w bloku
Tak między nami, sam na sam z płytami
Nikt mi nie da tego, co to właśnie da mi
Badam grunt pod stopami, gdzie mi, kurwa, z butami?
To jak Koontza szepty słyszane za uszami
Wciąż sami jak palec, co dobrze nie wróży
Obcy jak ósmy pasażer podróży
Milionami na przestrzeni Ziemi rozsiani
Obcują tu obcy wyobcowani ludzie
Co to ma być? Pytam, co to ma znaczyć?
Tego wrogom nie można wybaczyć
Niestety, wszystko ma swe priorytety
Vis-à-vis z drzwiami od pokoju do planety
Panie i panowie, są tacy, co stają na głowie
Tak jakby wszyscy byli w zmowie
Do czasu, aż sobie jeden z drugim uzmysłowi
Jacy oni wszyscy są małostkowi
Aż rzygać się chce... ten, kto to wie, kurwa
Życie upstrzone jak gołębim gównem bulwar
Zrobi tak jak ja, pójdzie własną drogą
Prócz cienia nie ma ze mną nikogo
Ja to ja
No to zaśpiewajmy coś wesołego
I nie! Nie zależy mi na tym, by być kanonizowanym
Ja to ja, więc jako ja chcę być znany
Prawdziwym jak prawdziwek, nie jak sweter z anilany
Jedną zasadą wciąż motywowany
Bądź własną osobą, bądź co bądź sobą
Niech twa osoba będzie ozdobą
Nie jednorazowo, lecz całodobowo
Trafiam białym w czarne jak kulą bilardową
Oblicz pole podstawy, jaką jest oryginał
Lub działania poletko, jeśli jesteś marionetką
To wroga sugestia, pożera cię jak bestia
Mów do serca bitu, bo tam jest amnestia
Od A do Zet, od Zet do A
Ja to ja, to jasne jak dwa razy dwa
Proste jak drut, nigdy nie gram z nut
A rymów mam w bród, które trwonię
Gdy tylko stanę przy mikrofonie
Od mikrofonu strony nie stronię, o nie!
WC
Mag super hiper mega MC
Trzy-, trzy-, trzy-, trzymam cię w ręce
Uwaga, wszyscy do schronu
Mag super hiper mega MC
W kolejce do mikrofonu
Siewca pogromu
Właściciel tronu
To zwiastun nadejścia chwili Armaggedonu
Potężnym jest już jego stadium embrionu
Piorunujący jak Zeus dla tych bez piorunochronu
Trwały i twardy jak konstrukcja z żelbetonu
Spuść z tonu
Albo czeka cię akt zgonu
Usłysz mój głos
Usłysz mój głos, człowieku
1996 rok i minęło pół wieku
Lecz już jesteśmy tu, to nasz wysiłek nam pomógł
To jest Kaliber, już w domu nasza pierwsza pierdolona płyta
Uderza w twój mózg jak błyskawica i już jesteś chory
Twój ojciec chce wyleczyć cię, on jest popierdolony
Nie daj się, mówię ci, on nie wie
Ile znaczy ta muzyka dla ciebie
Bo ta muzyka jest nieuleczalna
Bo ta muzyka to ułamek tarcia
Między naszym ziemskim wymiarem
A czymś więcej, a czymś dalej
Film
Oto ma wycieczka, np. do wewnątrz pudełeczka
Zagłębiam się w struktury budowli z tektury
Wtem kontemplacji mej procesy
Zakłócają zewnętrzne ekscesy pojazdem
Który zawraca koło głowy
Jego kolorowy to mój płowy
A płowy mój to kolorowy jego głowy
Koło zawraca, stój, daj spokój
Myślenia toku nie prowokuj
Jeden moment, długa chwila
Coś mnie tu gila i łaskocze
Oto ma wycieczka do wesołego miasteczka
Za rogiem czeka na mnie śmiechu beczka
Ha, ha, ciasteczka są tu tak dobre jak nigdzie indziej
A na miejscu pudełeczka
Wtem z impetem unosi, porywa
Diabelski młyn co przede mną odkrywa
Obrazy czy dźwięki, kontrastu razy do potęgi
Szósty zmysł działa dla umysłu i ciała
To boskie Olimpu rozkosze
Łakoci łaknę i proszę, gdy brak mi, tak bywa
Wtem z impetem w dół, porywa
Diabelski młyn, co wszystko odkrywa
Oto ma wycieczka, gdzie wypełnia się karteczka
Czysta jak łza w dniu narodzin człowieczka
Według Johna Locke’a znów pryska powłoka
A na miejscu wesołego miasteczka
Stoją otworem podwoje, gdzie pytajników roje
Troję, przekroje ich badam
Nieujarzmioną mocą poznania władam
Eureka! Unosi się kolejna powieka
Co ciąży – pogrąży C.Z.K.
Bo za późno zobaczy to, co widzę ja
Oto ma wycieczka do końcóweczki kawałeczka
O miejscu, które będzie Mekką, cztery-cztery kolebką
To nie bajeczka, bowiem istnieje kraina
Gdzie wszystko jest naj, więc zaczynaj
Dziedzina
Ja zaczynam i oto moja dziedzina
Jestem tu dla ciebie, lecz nie jak lampa Aladyna
Mam asa w kolorze serca i nie z rękawa
Bo to na kpinę zakrawa
Tak, to ja MAG, czy przez G? Czy przez K?
Dla mnie najważniejsze, gdy dusza i idea gra
To pra, pra, prazasada, która trwa, i KRA, KRA
Nie chcę krakać jak inne wrony
Ja jestem wolny, a nie uciemiężony
Bo Magik I czarnej magii używa do zupy
Gdy inny chce nią władać, okazuje się do dupy
Szczebel za nisko, a może za wysoko?
Uważaj, żeby szczebel nie ukłuł w oko
Spoko, ja szczerych MC nie dzielę
Prawdziwi MC to moi przyjaciele
Póki słowo otwarte, Evviva l’arte!
Ta dziedzina to muzyka, choć nie jestem Mozartem
To nie jest pop, ja reprezentuję hip-hop
Odłóż teleskop! Wyrzuć mikroskop!
Ja siebie nie zmieniam jak kalejdoskop
Choć teleportowałem się z czasów średniowiecza
Miecza i tarczy – wystarczy!
Nie zapomnę o tych rzeczach!
Nie ukrywam, zapamiętaj, jak się nazywam
Mag Magik I, hip-hopu raj dzisiaj zdobywam!
Bierz mój miecz i masz
O tak, bardzo bym chciała! Mój kochany!
Kto to i po co to tu zjawia się znów
Ku twemu zdziwieniu, westchnieniu
Mój miecz jest gotów, byś mogła go poczuć
Tak mocno, jak pragnę zaprawdę zabrać cię w nieznane
Może i tym razem nazwiesz mnie magiem
Miecz i magiczna pałka-zapałka dwa kije
Który z nich wybierzesz, wybór należy do ciebie
Wiedz, że ence-pence, w której ręce trzyma inny MC ciebie
Mnie to jebie, jeden jest miecz, którym przebić cię chcę
Tak naprawdę niech zgadnę, ile, co i jak dla ciebie warte
Teraz znasz mnie, jestem magiem, podpisuję się tagiem
3, 2, 1, 0 start i sprawdź to, sprawdź
Okolica była malownicza, przedstawiłem dwa oblicza
Jak postrzegasz mnie zazwyczaj i cię wliczam