Faceci są beznadziejni - Katarzyna Bester - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Faceci są beznadziejni ebook i audiobook

Katarzyna Bester

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

990 osób interesuje się tą książką

Opis

Zakochiwanie się jeszcze nigdy nie było tak wkurzające

Susan wiedzie beztroskie życie singielki w Nowym Jorku: satysfakcjonująca praca, weekendowe wyjścia z przyjaciółkami i jednonocne przygody z przystojniakami z modnych klubów. Jednak z czasem ten idealny obrazek zaczyna się psuć. Susan czuje się coraz bardziej przepracowana, koleżanki wolą spędzać wieczory z partnerami, a przypadkowe romanse nagle przeradzają się w niezręczne deklaracje uczuć.

Na domiar złego, do mieszkania obok niej wprowadza się irytujący blondyn, który nie dość, że nie umie parkować, to jeszcze o świcie hałasuje wiertarką! Sytuację ratuje tylko jego uroczy pies.

Według Susan faceci są po prostu beznadziejni, a wyjątki jedynie potwierdzają regułę. Jakie jest prawdopodobieństwo, że nowy sąsiad i jego psiak zdołają zmienić jej zdanie?

Po drugiej stronie ulicy stoi camaro. Czerwone camaro. Niemożliwe. To nie to samo. Przecież takich samochodów jest więcej. Prawda? Z sercem na ramieniu wyciągam zakupy, zamykam samochód i podchodzę do czerwonego wozu. A jednak. Rysa na karoserii wygląda znajomo. Pewnie koleś odnalazł mnie na nagraniach i teraz czeka pod drzwiami z policją. No trudno, jestem dorosła i poniosę konsekwencje swoich czynów. Zaciskam palce na uchwycie torby z zakupami, po czym ruszam do swojego mieszkania. Jestem gotowa zakończyć ten dzień i udawać, że się nie wydarzył.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 59 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz
Oceny
4,1 (66 ocen)
39
8
10
3
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiktoriaxoxox
(edytowany)

Nie polecam

Główna bohaterka jest tak wuglarna, że nie da sie tego czytać. I te okreslenia ,,przeczyścić komin'' i wiele innych, aż skręca. Robiąca wielką kariere kobieta i nie potrafi wyrażać swoich emocji używajacych lepszych słów. Żałosne. Może i rozumiem zamysł zrobienia pewnej siebie bohaterki w wielkim mieście, ale coś poszło nie tak bo w tej historii wyszła patologa.
60
darab

Całkiem niezła

Kiedyś uwielbiałam czytać książki Kasi Bester, ale od jakiegoś czasu mam wrażenie, że każda kolejna jest pisana o byle czym i na odpiernicz. Autorka idzie na ilość, a nie jakość, i bardzo mi się to nie podoba.
10
jz1002

Nie polecam

Aż dziw, że napisała to Pani Bester. Poziom sięgający dna. Główna bohaterka w głowie tylko seks, ma wypuszczona, zarośniętą pajęczyną dziurę, którą cięgle chce zaspokajać. Ilość przekleństw aż boli, żeby kobieta tak się wysławiała… Zamysł jakiś był, ale wykreowane postacie, w szczególności główna bohaterka tragedia! Nie polecam
10
kdraszcz

Całkiem niezła

Ot łatwa, prosta i niewymagająca lektura... w zasadzie niczym się nie wyróżnia i nie porywa. Jak dla mnie za dużo wulgaryzmów bohaterki - bardzo to niesmaczne i mocno psuje całość
10
2323aga

Z braku laku…

Wszystko kręci się tu wokół seksu, jakby był on jedynym wyznacznikiem tego, czy bohaterka będzie zadowolona z życia. A wulgaryzmów zdecydowanie za dużo.
11



Katarzyna Bester

Faceci są beznadziejni

Rozdział

pierwszy

A niech to chuj strzeli! Hamuję, zaciskam zęby i powoli oglądam się za siebie. Nie wiem, na co liczę. Że tej rysy tam nie będzie? Nic z tego, Susan. Oczywiście, że jest. Błyszczy w słońcu niczym szklane ściany drapaczy chmur. Słyszałam przecież ten dźwięk, który rozdarł ciszę poranka pod centrum handlowym. Moje auto ocierające się o to drugie w ścisku stojących niczym święte krowy samochodów. Cholera, że też tampony były mi potrzebne akurat teraz.

– Ups – szepczę sama do siebie, przyglądając się rysie, którą przed momentem wykonałam na błyszczącym czerwonym lakierze. – Całkiem niezłe to camaro – dodaję, po czym przypominam sobie, że jestem winna, i oblewa mnie zimny pot.

Jebać to. Jestem winna, owszem, ale jestem też spóźniona, więc szybko podejmuję decyzję i po prostu uciekam z miejsca zbrodni. Zerkam w lusterko, czy aby właściciel camaro nie zjawił się nagle i nie celuje we mnie ze strzelby, ale za moimi plecami roztacza się jedynie widok na gęsto zastawiony parking. Żadnych wściekłych kierowców. No trudno, mój drogi, może następnym razem będziesz miał więcej szczęścia. Dzisiaj nie mam czasu na dyskutowanie o rysie na lakierze, wzywanie policji i ten cały cyrk. Już jestem w plecy, bo musiałam wstąpić po tampony i stać w kolejce do kasy. Przede mną bardzo ważne spotkanie, dzięki któremu mogę stać się najbardziej rozpoznawalną agentką literacką Ameryki. Z drugiej strony… ta rysa wcale nie jest taka duża. Może nie zauważy.

Nerwowo stukając palcami w kierownicę, pokonuję krótki odcinek dzielący mnie od knajpy, w której mam spotkać się ze znakomicie zapowiadającą się autorką. Mogłam jechać metrem, gdybym tylko nie zaspała i gdyby nie ten zasrany okres, który zaskoczył mnie trzy dni przed planowanym przybyciem. No i gdybym miała w domu odpowiedni zapas tamponów. Kurwa, z niczym się nie wyrabiam. Zapominam o podstawowych zakupach, u fryzjera byłam ze trzy miesiące temu, a wizytę u kosmetyczki na nowe paznokcie wcisnęłam przedwczoraj pomiędzy dwa spotkania z wydawcami. Dokładam wszelkich starań, aby nie dopuścić do siebie słów typu „zaniedbana” czy „pracoholiczka”. Słyszałam to o innych, ale obiecałam sobie, że mnie nigdy nie będzie dotyczyło.

Z mocnym postanowieniem poprawy wysiadam z tesli, gdy wreszcie udaje mi się zaparkować. Metro ma swoje plusy – nie martwisz się, czy jest gdzie stanąć, i nie musisz przejmować się innymi kierowcami. Jak tym od camaro. No kto, kurwa, tak parkuje? Jeśli nie ja, to ktoś inny by go puknął. Nie myśl o pukaniu, Susan, bo na to też nie masz czasu.

Wmawiając sobie rzekomą niewinność wynikającą z nieumyślnego uszkodzenia cudzego wozu, wpadam do lokalu, w którym miałam być dwie minuty temu. Głośno wypuszczam powietrze, gdy okazuje się, że moja potencjalna klientka jeszcze nie dotarła na miejsce. Co za ulga, że niektórym wydaje się, że to wszyscy inni mają na nich czekać. Ruszam zatem do toalety i szybko ogarniam swoją pewność siebie. Wychodzę i docieram do stolika, przy którym wciąż nie siedzi moja dzisiejsza rozmówczyni. Mogłabym się niepokoić, gdyby nie to, że od lat pracuję z ludźmi i wiem, że spóźnialstwo to stały punkt repertuaru wielu nowojorczyków.

Opadam na krzesło i czuję, jak mój organizm domaga się odpoczynku. Nie ma na to teraz opcji, więc zamawiam u przechodzącej kelnerki mocną kawę i ostatni raz przeglądam umowę, którą przygotowałam dla tej całej Taylor S. Bawi mnie ten pseudonim. Laska doszła do wniosku, że najłatwiej zdobyć popularność, udając, że jest się światowej sławy piosenkarką. Cwana szuja, sprytnie to rozegrała, bo jej nazwisko natychmiast przyciąga uwagę. Dopiero po chwili czytelnik reflektuje się, że to książka jakiejś studentki z New Jersey. Mam nadzieję, że zechce ze mną współpracować przy swoim nowym tytule, bo mimo że zauważam lekko odbijającą jej sodówkę, Taylor S. posiada grono oddanych czytelniczek, a to oznacza dobry hajs. A ja uwielbiam hajs.

Gdy wreszcie gwiazda młodego pokolenia dociera do naszego stolika, spóźniona dwadzieścia siedem minut, kończę właśnie wlewać w siebie pokrzepiającą ciało i umysł dawkę kofeiny. Witam się uprzejmym uśmiechem i tylko w głowie dodaję „zarozumiała gówniaro”. I pomyśleć, że jeszcze siedem lat temu sama byłam w jej wieku. Tylko że ja ostro zakuwałam i szukałam kontaktów w branży, a ona miała zajebistego fuksa i jako dwudziestodwulatka stała się bożyszczem nastolatek.

– Mogę zerknąć na umowę? – pyta natychmiast po zajęciu miejsca.

– Jasne. – Podaję jej wydruk. Jaka konkretna. Przez telefon brzmiała raczej jak zagubione dziecko w strasznym świecie dorosłych. – Jeśli masz jakieś pytania…

– Właściwie to nie – przerywa mi i odkłada umowę na blat. – Pomyślałam, że przyjdę tu i zachowam się jak dorosła, zamiast pisać ci wiadomość, że jednak nie szukam już agenta.

Czekaj, czekaj. Co ona powiedziała? Już nie szuka? A co się, do chuja pana, zmieniło od przedwczoraj? I po co zrywałam się o świcie – no dobra, pół godziny po budziku – z nieproszonym okresem, jechałam po tampony, zarysowałam komuś samochód i marnowałam czas, którego nie mam? Czuję, jak w środku zaczynam się gotować, co Taylor chyba zauważa, bo peszy się i szybciej oddycha. Wreszcie wyjaśnia:

– Wczoraj ktoś się do mnie zgłosił i już podpisałam umowę.

– To po co mnie tu dziś ciągnęłaś? – syczę.

– Nie wiem – odpowiada i wzrusza ramionami. Chyba jej zaraz pierdolnę, przysięgam. – Nie mam doświadczenia w tym świecie.

– Nie masz doświadczenia i dlatego postanowiłaś podpisać umowę z pierwszym agentem, nie porównując jej z innymi? – zauważam ostro.

– Denis powiedział, że… – zaczyna, ale przerywam jej uniesieniem dłoni.

– Denis? – powtarzam. – Z tej samej agencji? Wysoki, opalony i zarozumiały? – upewniam się, a rumieniec na jej policzkach potwierdza moje przypuszczenia.

Denis to prawdziwy wrzód na dupie. Pieprzony Casanova. Od kiedy ponad rok temu moja przyjaciółka Mallory wypięła się na niego, odkrywszy jego grę na kilka frontów, wciąż utrudnia mi życie. No dobra, dosypałam mu czegoś do kawy i miał bliskie spotkanie trzeciego stopnia z toaletą w biurze, ale to nie znaczy, że teraz musi mnie ciągle wkurwiać. Ale okej, skoro chce wojny, to będzie ją miał. Posyłam Taylor nienawistne spojrzenie, w duchu życzę jej, aby do druku przypadkiem poszedł nie ten plik co trzeba i żeby Denis zaraził ją wszami łonowymi, a następnie wstaję i opuszczam knajpę. Zmarnowałam pół poranka. Mogłam właśnie wychodzić od fryzjera, a nie ze spotkania, na którym nic nie załatwiłam. Niech to szlag.

Wyciągam telefon i wybieram numer.

– Idę grzebać w pochwie – mówi June, odebrawszy.

– A jak już pogrzebiesz, to możesz zrobić sobie przerwę na lunch? – pytam moją przyjaciółkę, która jest ginekologiem.

– Tak, mam dwie pacjentki, a potem możemy wyskoczyć gdzieś blisko.

– Świetnie – stwierdzam. – Podjadę, bo dziś bujam się po mieście autem. Zadzwonię do Mallory. Niech ruszy dupsko. Muszę się odwkurwić.

– Nie ma takiego słowa – rzuca June. – Dobra, daj znać, gdzie i o której. Wracam do pracy. Pa.

Wsiadam do samochodu i daję kolejne połączenie na głośnik.

– Powiedz, że masz chwilę na coś do żarcia – odzywa się Mallory po drugiej stronie. – Nie zdążyłam zjeść śniadania i marzę o kaloriach.

– Możesz nazywać mnie zbawcą – mówię i obie się śmiejemy. – Gdzieś blisko gabinetu June za czterdzieści pięć minut? – proponuję, obliczając potencjalny czas dotarcia na miejsce.

– Jesteś niesamowicie przekonująca – oświadcza Mallory.

– Szkoda, że twojego zdania nie podziela ta gówniara, której nie przekonała oferta współpracy ze mną.

– Oho, coś czuję, że do obiadu będzie drink – kwituje moja przyjaciółka.

– Przydałby się, ale dziś prowadzę. Chociaż gdybym przypadkiem potrąciła Denisa po alkoholu, mogłabym mieć czyste sumienie.

– Denis podebrał ci klienta – zgaduje. – Co za złamany kutas. Gdybym wiedziała, że taki jest, w życiu bym się z nim nie umówiła. To przeze mnie cię prześladuje.

– Nie obwiniaj się. Sama zaczęłam, zapewniając mu sraczkę stulecia.

– A pamiętasz te kopulujące pawiany na pulpicie jego laptopa? – przypomina delikatnie, ale słyszę, że powstrzymuje śmiech.

– Z tego jestem najbardziej dumna – przyznaję. – Podobno tamten klient niemal zerwał współpracę, gdy zobaczył Denisowe małpki po włączeniu ekranu.

– Jesteś szalona. – Mallory wzdycha. – Okej, idę opierdolić Mike’a za granie w LoL-a w pracy, zajrzę do marketingu i poinformuję wszystkich, że resztę dnia popracuję zdalnie. Jak to dobrze, że Janice wraca dopiero za kilka miesięcy i mogę nurzać się w jej kierowniczych przywilejach.

Uśmiechając się, bo przyjaciółki zawsze poprawiają mi nastrój, zmierzam do uroczej restauracji, która znajduje się w pobliżu miejsca pracy June. Mój żołądek domaga się czegoś więcej niż jogurt, który opędzlowałam rano. Nie dość, że za późno wstałam, to jeszcze w lodówce był tylko ten jogurt. Nie mam czasu nawet na zaopatrzenie lodówki. Mam za to nieodparte wrażenie, że w moim życiu konieczna jest zmiana.

Rozdział

drugi

Chyba się starzeję. Nie pamiętam, kiedy ostatnio cieszyłam się z powrotu do domu przed zapadnięciem zmroku. W dodatku sama. Muszę koniecznie wyciągnąć dziewczyny na jakąś imprezę, zanim stuknie nam trzydziestka. June będzie nawijać o przygotowaniach do ślubu, a Mallory o udanym monogamicznym seksie z Brettem, ale trudno, jestem w stanie to znieść, byle znowu poczuć życiową energię. Może nawet uda mi się wyrwać jakiś okaz na uroczą noc w pościeli. Akurat w weekend skończy mi się okres. Ktoś mógłby mi przeczyścić komin.

Wzdycham, opierając głowę o siedzenie tuż po zaparkowaniu pod budynkiem. Jestem wykończona. Przymykam powieki i analizuję plan dnia. Nieudane spotkanie z Taylor, lunch z dziewczynami, omawianie najnowszej książki z autorem, który na szczęście mi ufa i nie podpisuje umów z innymi, wytarcie łyżeczki Denisa o podeszwę mojego buta i patrzenie, jak ten knur miesza sobie herbatkę, a na koniec dnia jeszcze jedno spotkanie, tym razem zakończone sukcesem, oraz zakupy. Jestem z siebie dumna, bo w torbie na siedzeniu pasażera spoczywa coś więcej niż jogurt. Mam wrażenie, że odzyskuję kontrolę nad swoim życiem, którą straciłam dziś rano.

Leniwie otwieram oczy, żeby zobaczyć, jak zapadający wieczór muska nowojorskie budynki ostatnimi promieniami słońca.

– Co?! – rzucam.

Po drugiej stronie ulicy stoi camaro. Czerwone camaro. Niemożliwe. To nie to samo. Przecież takich samochodów jest więcej. Prawda? Z sercem na ramieniu wyciągam zakupy, zamykam samochód i podchodzę do czerwonego wozu. A jednak. Rysa na karoserii wygląda znajomo. Pewnie koleś odnalazł mnie na nagraniach i teraz czeka pod drzwiami z policją. No trudno, jestem dorosła i poniosę konsekwencje swoich czynów. Zaciskam palce na uchwycie torby z zakupami, po czym ruszam do swojego mieszkania. Jestem gotowa zakończyć ten dzień i udawać, że się nie wydarzył.

W budynku panuje spokój, jak zawsze. Rzadko kiedy słychać niosące się po holu rozmowy, odgłosy emeryckiej domówki czy pojękiwania sąsiadki z dołu, która ostatnio rucha zdecydowanie więcej niż ja. W sumie każdy, kto w ogóle ruchał przez ostatnie siedem miesięcy, wygrywa z moim zanikającym życiem erotycznym.

Na korytarzu jest cicho, a gdy docieram do schodów, jestem już niemal pewna, że rysa mi się przywidziała, a to pieprzone camaro to tylko wytwór mojej wyobraźni.

– Tesla? – odzywa się męski głos za moimi plecami. – Noga!

Co on, kurwa, powiedział? Z zamiarem popełnienia morderstwa odwracam się powoli w stronę faceta. Już mam mu maznąć w ryj, gdy zauważam, że przy jego stopie siedzi czworonożne stworzenie wielkości mojej torebki. A więc to było do niego. Mojej uwadze nie umyka fakt, że pies ma lepszą fryzurę niż ja. Uroczyście obiecuję sobie, że jak najszybciej zapiszę się do fryzjera. Nie może tak być, że zwierzak wygląda lepiej ode mnie. W dodatku zwierzak tego tu… No właśnie, co to za koleś?

– Ile chcesz? – pytam i przewracam oczami.

– Proszę? – Facet od psa marszczy brwi.

– Na lakiernika – wyjaśniam.

Zapada cisza. Pies spogląda raz na mnie, raz na wysokiego blondyna, przy którego wielkiej stopie siedzi. Gość uśmiecha się chytrze, czym jeszcze podnosi mój poziom irytacji dzisiejszym incydentem parkingowym.

– Mógłbyś się pośpieszyć? – mówię. – Nie mam całego dnia.

– Ty nie śpieszyłaś się ze znalezieniem mnie i przyznaniem, że zarysowałaś mi auto.

– Ale ty znalazłeś mnie, Sherlocku, więc teraz podaj kwotę i pozwól żyć.

– Znalazłem cię przypadkiem – stwierdza i chyba też jest coraz bardziej wkurzony. – Gdybym nie popatrzył przez okno w momencie, gdy podjechałaś pod budynek, być może dopiero za jakiś czas, a być może nigdy nie zorientowałbym się, kto prowadził samochód uciekający zaraz po stłuczce.

– Wielka mi stłuczka. – Prycham. – To tylko jedna ryska.

W tej chwili uświadamiam sobie, że nie obejrzałam swojego auta. Na nim pewnie też został ślad po zdarzeniu. To podkręca mój wkurw, mimo że doskonale wiem, że facet jest niewinny. Muszę się jednak na kimś wyżyć, a on sam się napatoczył. Psa oszczędzę, bo jest śmieszny z tymi swoimi rudobrązowymi kędziorkami. W sumie z tym typkiem też nie mam siły się kłócić. Dziś mu chyba daruję.

– Jak się zdecydujesz, mieszkam pod trójką – rzucam, aby nie nakręcać sytuacji i rzeczywiście nikogo nie uderzyć, a następnie ruszam do siebie, bo ręka mi zaraz odpadnie od dźwigania zakupów.

– Zawsze tak witasz nowego sąsiada?! – woła złośliwie właściciel śmiesznego psa. – Rysujesz auto i uciekasz?

Co on pieprzy? Sąsiad? Zatrzymuję się i ponownie raczę go spojrzeniem.

– Jakiego sąsiada? – pytam.

Dopiero teraz uzmysławiam sobie, że gadał coś o patrzeniu przez okno. Ale w budynku naprzeciwko też są okna. Niech tylko nie mówi, że…

– Wprowadziłem się przedwczoraj. Mieszkam pod czwórką.

A jednak powiedział.

– Zajebiście – komentuję podle, zanim zdecyduję, czy zrobić to na głos, czy jedynie w głowie.

– Ja też się cieszę – odpowiada szyderczo facet. – Chyba wolałbym mieszkać obok Szatana.

– Kutas – mówię, a potem kontynuuję wędrówkę do góry.

– Jak mnie nazwałaś?!

– Umyj sobie uszy! – odkrzykuję, znikając za zakrętem na schodach.

Żegna mnie szczeknięcie psa i ciche burczenie pod nosem, jakie generuje mój nowy sąsiad. Super, ten dzień nie mógł skończyć się lepiej. Koleś, któremu zarysowałam auto, mieszka za ścianą. W dodatku wydaje się podłym chujkiem. No pięknie, jeszcze tego mi brakowało. Faceci są beznadziejni. Staruszkowie, którzy wcześniej tu mieszkali, mogli wybrać lepszego lokatora, zanim wyjechali na swoją wymarzoną emeryturę do ciepłych krajów. No i jeszcze ten pies. Natychmiast chwytam telefon i uruchamiam aplikację, żeby zapisać się do fryzjera. Brak wolnych terminów do końca miesiąca. Jak to do końca? Jest dopiero połowa września. Serio? Mam wrażenie, że ostatnio los sobie ze mnie kpi.

Rozdział

trzeci

W piątek po pracy postanawiam odwiedzić rodziców. Staram się być dobrą córką i wpadać do nich choć raz na dwa tygodnie, a poza tym kieruje mną chęć pożarcia słodkich wypieków mamy. Zawsze doceniałam to, że moja rodzicielka ma talent cukierniczy. Kiedy w szkole ktoś się chwalił, że jego rodzice to prawnicy, lekarze czy naukowcy, ja w duchu śmiałam się z tej słabizny, bo moja mama codziennie przynosiła do domu coś słodkiego, a jeśli miałyśmy z siostrami ochotę na jakieś wymyślne ciasto, zawsze mogłyśmy liczyć na jego rychłe pojawienie się na stole. Nie ma rzeczy, której moja mama nie potrafi upiec. Świat słodyczy nie ma przed nią tajemnic. Dla mnie jest jak superbohaterka, tym bardziej że sama w kuchni bywam tylko po to, aby coś podgrzać. Zdarzał mi się też seks na blacie, ale mam wrażenie, że te czasy minęły bezpowrotnie, a moja wagina zarosła mchem i pajęczynami.

Na pewno przyczyniła się do tego stabilizacja Mallory, mojej imprezowej towarzyszki. Jeszcze rok temu podrywałyśmy bezbronnych chłopców, wykorzystywałyśmy ich w pościeli, a następnie zapominałyśmy ich imiona. Brak zobowiązań to brak problemów. Ale Mallory zapałała miłością do Bretta i teraz jej dziura ma regularne odwiedziny, a ja weszłam w silną relację z pracą i stałam się wyposzczoną singielką cierpiącą na notoryczny niedobór snu i czasu oraz permanentny celibat. Do czego to doszło? W przyszłym roku stuknie mi trzydziestka. Muszę ratować swoją waginę przed zapomnieniem, choć aktualnie… nie mam na to czasu.

Ubolewając w duchu nad brakiem erotycznych przygód, wchodzę do mieszkania rodziców i od razu dociera do mnie zapach piekącej się rozkoszy podniebienia. Natychmiast zapominam o ciachach w obcisłych koszulkach i skupiam się na tym ciachu, które dostarczy mi kalorii, a nie seksualnych doznań. Wciągam głośno powietrze, a do korytarza wchodzi roześmiany tata i od razu celuje we mnie palcem, mówiąc wesoło:

– Mam kolejne rozdziały.

– Masz mój numer. Czekam na telefon – odpowiadam i puszczam do niego oko.

Tata od kilku lat pisze książkę. Nie mam pojęcia, co owo dzieło sobą reprezentuje, bo nie widziałam ani jednej strony, ale mama twierdzi, że to coś dobrego. Podobno opiera się w dużej mierze na historii naszej rodziny. Z jednej strony jestem bardzo ciekawa, co ojciec wymyślił, z drugiej wolałabym nie być osobą, która rozwieje jego marzenia o karierze pisarza. Póki pisze, ale nie pokazuje gotowego tekstu, czuję się spokojna.

– O proszę, a któż to zaszczycił nas swoją obecnością? – syczy Mabel, zerkając na mnie zza kuchennej futryny.

Moja młodsza siostra potrafi być wkurzająca. Ma dziewiętnaście lat i wieczne pretensje do całego świata, nie lubi żadnego przedmiotu w szkole, mieszka z rodzicami i nieproszona wypowiada się na każdy temat, mimo że tak naprawdę chuja wie o prawdziwym życiu. Jest jednak oczkiem w głowie mamy, bo jako jedyna wykazuje zdolności i zainteresowania cukiernicze. Ja wybrałam rynek wydawniczy, więc we mnie swoje nadzieje na lepszą przyszłość pokłada tata. Jak tak to analizuję, to najlepiej wyszła moja starsza siostra, Iris, która tuż po ukończeniu szkoły oznajmiła wszem wobec, że nie interesują jej studia ani chłopcy. Przepracowała ze swoją dziewczyną rok w centrum handlowym, a potem ruszyły zwiedzać świat i prowadzić profil podróżniczy. Kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, Iris była we Włoszech i dorywczo sprzątały z Peyton w jakimś hotelu, aby móc ruszyć dalej i spędzić lato w Grecji. Moje siostry to totalne przeciwieństwa. Mabel ma problem z posprzątaniem własnego pokoju, a co dopiero mówić o pracy w hotelu lub życiu bez maminych obiadków.

– Pozwól, że nie skomentuję tej błyskotliwej uwagi – mówię do pasożyta, po czym wchodzę do kuchni i cmokam mamę w policzek.

– Twoja siostra wyrasta na utalentowanego eksperta od słodyczy – oznajmia wesoło, wskazując pachnące w piekarniku ciasto. – Zaraz będzie gotowe. Już się nie mogę doczekać.

– Jeśli nie dosypała trucizny, ja też spróbuję – oświadczam i uśmiecham się podle do młodej, która pokazuje mi język.

– Napij się ze mną kawy – proponuje tata, ciągnąc mnie za łokieć w stronę salonu. – Mam nowe zdjęcia od Iris. Włochy są takie piękne! Musisz to zobaczyć!

Szybko wciągam się w ich ekscytację wszystkim, co ich otacza. Zawsze doceniałam to w rodzicach, a zarazem zawstydzało mnie, że tak nie potrafię – oni umieją cieszyć się tym, co mają, małymi rzeczami, drobnymi radościami każdego dnia. Mnie zawsze było mało, dlatego skupiam się na karierze, rozwoju, zdobywaniu nowych klientów i nowych jednonocnych kochanków. Wiecznie do czegoś dążę, ale taka już jestem, nie potrafię się zatrzymać. W Nowym Jorku chyba mało kto potrafi. Wyjątkiem są moi staruszkowie.

Kiedy wreszcie udaje mi się od nich wyjść, zbliża się jedenasta. Padam na pysk po całym tygodniu i marzę o momencie spotkania z poduszką. Gdy wysiadam z samochodu, mój humor – poprawiony przez opowieści rodziców, ciasto Mabel oraz zdjęcia Iris – znowu dostaje w pysk, bo zauważam czerwone camaro mojego nowego sąsiada. Natychmiast przypominam sobie, jak przez ostatnie dwa poranki napierdalał w coś młotkiem i nie pozwolił mi się wyspać. W dodatku niemal każde stuknięcie było komentowane przez psa. To jakiś dramat. Młotek, szczeknięcie, młotek, szczeknięcie. Oby jutro nie odwalili takiego numeru, bo chyba tym razem celowo porysuję camaro. Przyciskam do piersi zapakowany starannie kawałek ciasta i ruszam do budynku, zerkając przy okazji na czerwony lakier. Rysa chyba zniknęła. Na szczęście.

Moja nadzieja na cichą sobotę rozpływa się w powietrzu, gdy o ósmej rano Camaro zaczyna coś wiercić. Przysięgam, że moja cierpliwość do tego człowieka się kończy. Jak można hałasować o tak nieludzkiej godzinie, i to w weekend? Muszę zapytać Bretta, czy mogę pozwać tego kutasa za zakłócanie spokoju. Pewnie nie, ale nie zaszkodzi się dowiedzieć. I jeszcze sobie coś tam podśpiewuje do tej wiertarki. Johnny Cash z niego żaden, więc jego wycie, zmieszane ze szczekaniem psa, zabija mi komórki mózgowe. Matko, moje uszy zaraz zwiędną. Ależ on mnie wkurwia!

Z głośnym warknięciem, jakiego się po sobie nie spodziewałam, odrzucam poduszkę, którą zakrywałam głowę, próbując zagłuszyć dźwięk wiertarki oraz tego czegoś, co wydaje z siebie mój nowy sąsiad z piekła rodem. On serio myśli, że to śpiew? Ten pies brzmi dużo lepiej od niego. Zaciskam pięści i idę do łazienki, żeby się ogarnąć. Pięć minut później opuszczam swoje mieszkanie w dresowych spodniach i T-shircie i zmierzam pod czwórkę, aby nauczyć kogoś kultury. Jak mam spać lub pracować, skoro od świtu za ścianą dzieją się takie rzeczy? Głośno pukam, ale ta jebana wiertarka mnie zagłusza, więc próbuję ponownie.

– W czym mogę pomóc? – pyta Camaro, otworzywszy wreszcie drzwi.

Ma na sobie tylko spodnie, a jego klata jest pokryta pyłem, zapewne ze ściany, którą chuj wie po co rzeźbi od rana. Uśmiecha się do mnie, że niby taki uprzejmy, a tak naprawdę wiem, że najchętniej podpaliłby mnie we śnie. Unoszę głowę i mam ochotę stanąć na palcach, ale się powstrzymuję. Bez szpilek sięgam temu mizernemu śpiewakowi do ramienia, ale niech sobie nie myśli, że można ze mną zadzierać.

– Mógłbyś przełożyć to wiercenie i próby zostania Dolly Parton na późniejsze godziny? – Albo porzucić to zajęcie i wyprowadzić się z miasta? – Ludzie chcą spać lub potrzebują skupić się na pracy – dodaję, a jego pobrudzone pyłem brwi wędrują do góry.

– Pracujesz w sobotę? – odpowiada pytaniem na pytanie, a zza jego nogi spogląda na mnie pies, jakby też był zaskoczony moim oświadczeniem.

– Zamierzam – mówię i zaplatam ramiona na piersi. – Twoje remonty psują mi poranki w tym tygodniu.

– Ty zepsułaś mi samochód.

– Z tego, co widziałam, wciąż jeździ, więc chyba trochę przesadzasz.

Mruży oczy, jakby planował, w jaki sposób pozbędzie się moich zwłok po unicestwieniu mnie wiertarką. Nie pozostaję mu dłużna i nie zrywam kontaktu wzrokowego, starając się wlać w swoje spojrzenie jak najwięcej jadu i pogardy. Wreszcie Camaro wzdycha i oznajmia:

– Za pół godziny skończę, bo jadę z Cookie do fryzjera. – Ruchem głowy wskazuje na psa, a ja teraz zazdroszczę zwierzakowi nie tylko kędziorków, ale też faktu, że jego fryzjer ma wolne miejsca nawet w soboty. Nie to co mój. – Jeśli się dzisiaj gdzieś wybierasz samochodem, to uważaj, żeby mi znowu nie porysować lakieru. Wczoraj odebrałem auto od lakiernika – dodaje, a na jego twarzy pojawia się wredny uśmiech.

– Przynieś rachunek – rzucam dumnie, zanim drzwi z numerem czwartym zamkną się tuż przed moim nosem.

No co za kutas!

Rozdział

czwarty

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem Wydawnictwa Amare ukazały się również:

Droga Czytelniczko,

serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.

Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!

Zespół

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty

Faceci są beznadziejni

ISBN: 978-83-8373-472-9

© Katarzyna Bester i Wydawnictwo Amare 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Magdalena Wołoszyn-Cępa

KOREKTA: Julia Żak

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek