Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
47 osób interesuje się tą książką
Życzenia potrafią być niebezpieczne. Szczególnie wtedy, gdy się spełniają
Ekipa Wydziału Opętań i Nawiedzeń dokonuje ekshumacji anonimowych zwłok w ogrodzie Kusiciela, a młodsza aspirantka Brzezińska, specjalistka do spraw pośmiertnych, ponownie staje oko w oko z Demonem Luster – tym razem w pokoju przesłuchań. Po spektakularnym ujęciu tego nieuchwytnego mordercy finał śledztwa wydaje się już bardzo bliski. Jednak w przypadku zabójczych umysłów pewne jest tylko jedno: że pozory mylą, a niektóre sekrety powinny na zawsze pozostać sześć stóp pod ziemią.
W mieście dochodzi do serii makabrycznych samobójstw. Grzechy Kruchego wracają z jego mrocznej przeszłości, aby wydrzeć mu duszę. Ida natomiast odkrywa ze zgrozą, że dar szamanki od umarlaków w niepowołanych rękach to istny koniec świata.
Bo czasem nierealne marzenie staje się bardzo realnym koszmarem…
Książka, będąca III tomem cyklu, jest poszerzona o nowe opowiadanie „Ponura żniwiarka i przędzarz gwiazd”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 632
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Zmarnowałaś swoją szansę – oznajmiła Weronika takim tonem, jakby nie mogła się zdecydować, czy okazać współczucie, czy zadowolenie, skutkiem czego zabrzmiała po prostu wrednie. – Druga taka okazja już ci się nie trafi – zawyrokowała z nieszczerym ubolewaniem, do tego stopnia pochłonięta widokiem z okna kuchni, że chyba całkiem zapomniała o filiżance, którą od kilku minut trzymała uniesioną w połowie drogi do ust. – Żałuj, dziewczyno. ŻA! ŁUJ! Bo wierz mi, jest czego… – Telepatka obróciła głowę i figlarnie mrugnęła do Idy, a uśmieszek na jej perłoworóżowych ustach wydawał się teraz wręcz drapieżny. – Chociaż z drugiej strony – dodała niby pocieszająco, niby po namyśle, rytmicznie stukając paznokciem o spodek, ze wzrokiem znów utkwionym w szybie – może i lepiej, że nie zdążyłaś tego zakosztować. Ominie cię przynajmniej syndrom odstawienia, niezwykle przykry, przyznaję to z bólem…
Weronika zaniosła się nieco nerwowym chichotem, po czym przypomniawszy sobie o kawie, upiła nieśpieszny, głośny łyk. Na brzegu porcelany zostały ślady szminki. Wyraźnie spragniony doznań język zlizał ciemną kroplę z kącika warg w tak otwarcie prowokujący sposób, że Ida aż się wzdrygnęła i gwałtownie odsunęła od telepatki.
Choć nieprawdopodobna duchota przed burzą zalewała myśli gęstym syropem i koszmarnie wpływała na zdolność kojarzenia faktów, szamanka już ładną chwilę temu zaczęła podejrzewać, że źle oceniła intencje nieoczekiwanej gościni. Że wbrew temu, czego się po niej spodziewała, wszystkie te komentarze pełne udawanej pobłażliwości, te tęskne westchnienia i wymowne pauzy niewiele miały wspólnego z fatalnym w skutkach przesłuchaniem Kusiciela, które przed miesiącem z hukiem sprowadziło świeżo upieczoną agentkę WON-u na ziemię i wciąż było tematem numer jeden wśród Firmowych plotek. Jeszcze zanim Weronika zdążyła się odezwać, złośliwy grymas na starannie umalowanych wargach stanowił dla szamanki jasną zapowiedź kolejnej porcji drwin z jej zawodowej kompromitacji. Na tyle widowiskowej, że z miejsca odebrała młodszej aspirantce Brzezińskiej status wydziałowej sensacji, prawdziwej perełki wśród rekrutów ostatniej dekady – a może i dwóch, gwiazdy równie nielegalnego, co brawurowego śledztwa zakończonego spektakularnym sukcesem. Przezornie zamroziwszy sobie zatem mięśnie twarzy w nieprzeniknioną maskę, Ida w napięciu czekała na pierwszy atak.
I rzeczywiście, początek niezapowiedzianej wizyty odbył się wedle znanego scenariusza. Ale potem przyklejona do szyby telepatka zaczęła rzewnie wzdychać, robić maślane oczy i z przejęciem poprawiać złociste włosy, co całkowicie zmieniało kontekst rzucanych przez nią uwag. Jednak zamiast ulgi z nieoczekiwanej zmiany tematu szamanka poczuła nagle przykry ucisk w okolicach żołądka. A jeśli miała jeszcze jakieś wątpliwości co do faktycznego celu tej jednostronnej i coraz bardziej krępującej rozmowy, to następne słowa Weroniki rozwiały je na dobre.
– Nie wiem, co on naprawia, ale moje właśnie się zepsuło – zamruczała złotowłosa z pożądliwym błyskiem w oku, gładząc przy tym krzywiznę filiżanki tak sugestywnymi ruchami palców, że Ida nie wytrzymała i uciekła.
Od telepatki. Od okna. Od widoku Kruchego, który zajęty pracą nie zauważył jeszcze, że na niego patrzą. A zaiste było na co. Z czarnymi włosami zebranymi w luźny samurajski kok, brwiami zmarszczonymi w skupieniu głębokim jak trans i tańczącymi w powietrzu dłońmi stanowił nader intrygujący obiekt obserwacji. Roztaczał wokół siebie nieprzyzwoicie wręcz magnetyczną aurę, gdy tak przeczesywał struny energii zwinnymi palcami, rozsnuwał je prędko i łączył na nowo, oplatając ogrodzenie wokół willi siecią nowych zabezpieczeń. W butach taktycznych, bojówkach moro i przylegającej do ciała ciemnej koszulce z długimi rękawami wyglądał jak komandos i nawet się, cholera, nie raczył choćby spocić w tym lipcowym upale…
A nie, wróć – wnosząc z reakcji Weroniki, lśniąca w słońcu męska skóra mogłaby tylko pogorszyć sprawę.
Pochłonięta udawaniem, że lemoniada z lodem to jedyna kwestia, jaka zaprząta w tej chwili całą jej uwagę, Ida między jednym łykiem a drugim doszła raptem do kilku nieproszonych wniosków, z których każdy ją zaskoczył, a nie spodobał się żaden.
Pierwszy: do pewnego stopnia – bo przecież nie całkiem, tylko tak troszkę, ledwo, ledwo w zasadzie i o czym tu mówić – była w stanie zrozumieć zachowanie Weroniki, w oczywisty sposób fizycznie niezdolnej do oderwania wzroku od łowcy.
Drugi: mało subtelne aluzje tej obcej dziewczyny – ślicznej, niech ją diabli, ubranej jak z żurnala, wymuskanej co do włoska na pustej złotej główce – bynajmniej nie spływały po Idzie jak po kaczce, tylko dźgały ją podstępnie prosto w miękkie, czort jeden wie czemu.
Trzeci: fakt, że niechęć szamanki do Weroniki rosła wprost proporcjonalnie do coraz większej fascynacji na twarzy tej drugiej, też był przecież, psiakrew, aż nadto znamienny.
Czwarty…
Nie! Stop. Przestań myśleć, głupi mózgu!
I tak oto rozważania o tym, czy gdyby nie obecność telepatki Ida równie prędko czmychnęłaby sprzed okna, żeby na gwałt szukać sobie zajęcia w innej części kuchni, zostały brutalnie zduszone w zarodku. W samą porę. Bo od kolejnej niewygodnej konkluzji dzieliła ją zaledwie nanosekunda.
Piekielny gorąc, to jego wina. Tak. Absolutnie. Wszystko przez ten upał. No upał, jak nic.
Z ogrodu za domem dobiegł naraz mrożący krew w żyłach krzyk. A potem coś pomiędzy ckliwym śpiewem a łkaniem.
Ida zmełła w ustach przekleństwo.
Taa… I przez Joannę.
Wierna bestyjka – do niedawna harpia z domieszką feniksa, od niedawna sirin, rajski ptak smutku, a może i gamajun, boski ptak wieszczący, lecz z całą pewnością jeszcze nie alkonost, rajski ptak radości – nie dawała ostatnio o sobie zapomnieć. Za dnia darła dziób dramatyczniej niż zwykle, jakby ją żywcem oskubywali z piór, a nocą zsyłała Idzie same pachnące jabłkami koszmary, których łapacz nie potrafił wychwycić, a ona zapamiętać. Po przebudzeniu zostawał po nich szamance jedynie powidok upiornie wyszczerzonej istoty o jadowicie zielonych ślepiach i nietoperzych skrzydłach, dojmujące przeczucie bliskiej katastrofy oraz potworne zmęczenie.
No i wata zamiast mózgu.
Kiedy wrzaskliwy szloch rozległ się ponownie, Ida z ponurą miną rzuciła okiem za okno. Dokładnie w tym samym momencie Kruchy poderwał głowę i obejrzał się w stronę starej jabłoni, ulubionego drzewa Joanny. Zupełnie jak gdyby on także usłyszał zawodzenie sirina, a to przecież było… niemożliwe? Na pewno? Bo im dłużej Ida przyglądała się łowcy, tym silniejsze stawało się jej wrażenie, że słuchał lamentów ptaszycy z uwagą i widocznym niepokojem.
Chwilę później Kruchy powrócił do przerwanego zajęcia, a szamanka, która nie wiedzieć kiedy znowu znalazła się przy oknie, po raz kolejny zadała sobie pytanie, co on właściwie tam wyrabiał. Niby wiedziała, że szukał luk i słabych punktów w sieci bezpieczeństwa, wzmacniając sploty i łatając dziury. Ale dlaczego uznał to za aż tak pilną sprawę, że uparł się ją załatwić jeszcze przed wyjazdem w teren, gdzie razem z telepatką miał pomóc opolskiej policji z prawdopodobnym przypadkiem opętania – oto pytanie, na które nie raczył już odpowiedzieć żadnej z dwóch zainteresowanych tematem kobiet. Ku widocznemu niezadowoleniu obu.
Pogrążona w zadumie i wnikliwej obserwacji Ida westchnęła mimowolnie. I ze zgrozą uświadomiła sobie, że zrobiła to unisono z rozmaśloną Weroniką.
Jak oparzona odskoczyła od okna. Energicznie zakręciła szklanką, prawie oblewając się lemoniadą. Dopiła wszystko jednym haustem, z pasją rozgryzła kostki lodu. Nie na wiele się to zdało. Ciepły budyń pod jej czaszką nadal wymyślał same durnoty. Kretyńskie w dodatku. Ida zamknęła oczy i czym prędzej przytknęła zimne szkło do czoła. Rany boskie, co za ukrop…
Wszystko jego wina.
*
Weronika tymczasem obróciła się wreszcie plecami do szyby, iście heroicznym wysiłkiem przełamując paraliż ciała. Rześka i świeżutka niczym wiosenny poranek, i to pomimo lnianych spodni do kostek oraz zapiętej pod szyję szyfonowej bluzki, stanowiła doskonały kontrapunkt do zarumienionej i posapującej z cicha szamanki, która próbowała właśnie dyskretnie odkleić sukienkę od mokrych od potu pleców. Przysiadłszy wdzięcznie jednym pośladkiem na parapecie, telepatka spojrzała na Idę ze żmijowatym politowaniem, aż się w dziewczynie wszystko zagotowało. Znaczy, gotowało się już wcześniej. Ale teraz niemal dało się słyszeć, jak krew wściekle bulgocze jej w żyłach.
– Nie bierz tego do siebie, młoda. Ten typ tak ma. – Weronika bezradnie rozłożyła ręce.
– Jaki typ?
– No, Kruchy.
O Boże. A ta dalej swoje.
– I cóż on takiego ma?
– Niezaspokojony apetyt. – W bladoniebieskich oczach Weroniki znowu pojawił się wygłodniały cień. – Niejedna próbowała zatrzymać go przy sobie na dłużej, ale Kostek… – Kolejne westchnienie, głębokie, z samego dna płuc. – Kostek ciągle szuka nowych wrażeń. I pewnie już mu tak zostanie. Zresztą jako specjalistka od umarlaków sama pewnie wiesz najlepiej, że w niektórych przypadkach żadna żywa kobieta nie może się równać z nieżywą narzeczoną. – Telepatka powiodła koniuszkiem palca po brzegu filiżanki, z głośnym cmoknięciem spiła z opuszki kroplę czarnej kawy.
Gapiącej się na nią w osłupieniu szamance przebiegł po plecach zimny dreszcz.
– No co tak patrzysz? Wiem, co mówię. Ja to sobie kiedyś gruntownie przemyślałam. To oczywiste, że jej śmierć, z całą tą melodramatyczną otoczką, uczyniła z Leny istny ideał kobiety. Doskonałość nie do prześcignięcia. Żeby nie powiedzieć: fetysz. – Ostatnie słowo telepatka rzuciła konspiracyjnym szeptem i puściła oko do oniemiałej z oburzenia Idy. – No bo zobacz, martwa ani go więcej nie zrani, ani mu nie spowszednieje… No i już bardziej raczej nie umrze, a więc nie da się znowu jej stracić. Martwa to jednocześnie perfekcja i niespełnialne marzenie. A jako taka nigdy mu się nie znudzi. Weź to przebij. No nie da się po prostu…
Ida nie odpowiedziała. W głowie miała pusto, tylko świerszcze grały.
– Zastanawiałyśmy się z dziewczynami, co on takiego w tobie zobaczył, że aż na rzęsach stanął, żeby cię zwerbować. – Weronika przez moment intensywnie przyglądała się swoim wypielęgnowanym dłoniom, a szamanka złapała się na tym, że z niepojętym dla siebie masochizmem czeka w napięciu na kolejne szpile. – I to od razu na swoją partnerkę, jakby chciał stale mieć na ciebie oko… Dziwiło nas to strasznie, bo ty, kochana, w ogóle nie jesteś w jego typie, wiesz?
Drugiej wymownej pauzy Ida nie doceniła wcale. Krew za głośno tętniła jej w uszach, wypełniając szumem te kilkanaście sekund ciszy.
– Ale nie bój nic – dodała telepatka wspaniałomyślnie. – Z taką buzią i figurą singielką długo nie pobędziesz. Parę głów już się za tobą w Firmie obraca, choć pewnie nawet nie zauważyłaś, taka jesteś zapatrzona w Kostka… – Weronika odstawiła pustą filiżankę na parapet. Poprawiła bluzkę, a szamanka nawet z drugiego końca kuchni mogłaby policzyć koronkowe różyczki zdobiące górną krawędź bordowego stanika, który prześwitywał przez cienką jak mgiełka tkaninę. – Posłuchaj rady bardziej doświadczonej koleżanki i daj sobie z nim spokój. Naprawdę. Po co pakować się w przykre rozczarowanie? Przecież tylko patrzeć, jak on znowu jakąś zbajeruje i wszystko będzie po staremu… – Kolejne westchnienie, tym razem pełne źle skrywanej nadziei, sprawiło, że żołądek Idy wykonał salto.
Starała się zachować kamienną twarz, ale lewa powieka zaczęła jej drżeć. Dolała sobie lemoniady, z ulgą stwierdzając, że dzbanek nie podzwania zdradziecko o brzeg szklanki. Możliwie jak najwolniej pociągnęła parę tęgich łyków, żeby ochłonąć i nie eksplodować ze złości. Albo nie spłonąć z zażenowania.
– Przyjmijmy, że wcześniej faktycznie wpadłaś mu w oko – ciągnęła telepatka w najmniejszym stopniu niezrażona grobowym milczeniem szamanki. – Było, minęło, już zdążyłaś wypaść. Bo on gustuje w twardych, utalentowanych babkach, a ty… No cóż. Początek, przyznaję, miałaś obiecujący. Schwytać Demona Luster to naprawdę coś, nieźle nam tym zaimponowałaś, serio. Gdybyś tylko potem nie położyła tego przesłuchania, to kto wie? Może Kostek nie rozglądałby się teraz za nową zabaweczką…
Ida raptownie odjęła szklankę od ust. Niemal usłyszała, jak w głębi jej umysłu przekręca się ze zgrzytem dawno nieuruchamiana zapadka. I uwalnia potwory.
Drewniana kukiełka.
Szachowa figurka.
Konstrukt już prędzej aniżeli osoba.
Marionetka na sznureczkach.
Szmaciana laleczka.
Popsuta zabaweczka.
Jesteś Marzanną. Umierałaś wiele razy iteraz też się odrodzisz…
Drewniane kukły przecież nie toną…
Głosy w głowie gadały jak nakręcone. Weronika wciąż pluła jadem aż miło. Ale do szamanki docierało z tego jedno wielkie nic. Nic też już nie czuła. Jakby ktoś wyszarpnął wtyczkę z jej mózgu i odciął ją nagle od ciała. Od emocji. Od trujących wspomnień.
Sztywnym krokiem podeszła do lodówki. Mechanicznie, bez udziału woli, zdjęła z górnej półki sernik na zimno i położyła go na blacie. Stwierdziwszy, że waniliowy twarożek i galaretka z owocami ładnie się ścięły, sięgnęła po nóż. Bardzo długi. Bardzo ostry. Lśniący jak lusterko. Przez chwilę ważyła go w dłoni, pozwalając sobie na błogie fantazje pełne rozbryzgów krwi. A potem wbiła ostrze w ciasto. Ruchem tak nagłym i zamaszystym, że Weronika drgnęła i na moment, choć krótki, niestety, zgubiła wątek.
Z wprawą odziedziczoną po Karolinie, jednej z pierwszych dusz, które przeprowadziła w zaświaty, Ida pokroiła sernik na równiutkie porcje. Przełożyła jedną na talerzyk. Wyjęła widelczyk z szuflady. I z przylepionym do twarzy szaleńczym uśmiechem przypuściła szarżę na perorującą w najlepsze małpę w szyfonach.
– …więc sama rozumiesz, głupio, żebyś sobie robiła niepotrzebne nadzieje, a poza tym ty chyba naprawdę nie sądzisz, że on mógłby… – Weronika zająknęła się i zamrugała zaskoczona, gdy Ida niemal przemocą wcisnęła jej w dłoń talerzyk w nadziei, że sernik zdoła ją wreszcie zatkać.
– Yyy… Dzięki…?
Udław się, jędzo.
Uśmiech szamanki stał się jeszcze szerszy. I bardziej obłąkany. Telepatka zerknęła z przestrachem na dzierżony przez gospodynię nóż. Odetchnęła dopiero, gdy ta zrobiła w tył zwrot i ponownie zajęła się przekładaniem ciasta na talerzyki.
– Wybadaam Kosztka tjoche w djodże do cziebie – podjęła po chwili Weronika z pełnymi ustami.
Stojąca w otwartych drzwiach lodówki Ida po samym brzmieniu przytłumionego sernikiem głosu odgadła, że umalowane wargi znowu rozciągał drwiący uśmieszek.
Udław się, udław się, udław!
Weronika przełknęła kęs. Kaszlnęła w pięść. Nie udławiła się jednak. Szlag by ją.
– Kiedy o ciebie spytałam, mruknął coś na odczepnego. Jak zwykle zresztą, on nigdy nie był przesadnie wylewny… Zauważyłaś pewnie? Ile wy się już znacie, co? Zaraz stukną wam już trzy miesiące, dobrze liczę? No i co, czego dowiedziałaś się o nim do tej pory?
Trafiona znienacka i z wielką precyzją dokładnie w punkt, który dopiero teraz okazał się wrażliwy na ciosy, szamanka z trzaskiem zamknęła lodówkę. Po czym powoli, bardzo powoli obróciła się w stronę Weroniki.
– Wiesz, gdzie mieszka? – ciągnęła tamta, pakując do ust truskawkę w galaretce. – Czy mieszka szam? Czy ma psza albo kota? – Telepatka przełknęła i z chytrą miną obserwowała zlodowaciałą Idę spod muśniętych tuszem rzęs. – Opowiedział ci, co go skłoniło do przejścia na jasną stronę prawa i wstąpienia do WON-u? Czemu nie objął schedy po ojcu i nawet nie nosi jego nazwiska? Wiesz, gdzie znika na całe weekendy, gdy nie można się do niego dodzwonić? Ha, zdradził ci chociaż, ile ma lat? I dlaczego w aktach personalnych utajniono jego datę urodzenia? Po twojej zszokowanej minie poznaję, że nie powiedział ci nic – skonstatowała Weronika ze zjadliwą satysfakcją. – Nie tobie jednej, to nic osobistego. Podejrzewam, że nawet Rudą trzyma z dala od pewnych spraw. To bardzo w jego stylu. – Wbiła widelec w sernik; metal nieprzyjemnie zazgrzytał o porcelanę.
Ida poczuła ten dźwięk aż w korzeniach zębów.
– W każdym razie, kiedy go o ciebie zagadnęłam, nie zdradził się niczym, ani słowem, ani miną. Nie żeby mi to w czymkolwiek przeszkodziło. I tak wyczytałam z niego wszystko, co chciałam.
A jakże. Przecież z ciebie taka twarda i utalentowana babka.
– Wiesz, co sobie pomyślał, kiedy padło twoje imię?
Ud. Ław. Się. Lar. Wo.
Szamanka ruszyła do zlewu. Bez pośpiechu, metodycznie i pieczołowicie umyła nóż. Z wielką niechęcią i prawdziwym żalem odłożyła go na ociekacz. Wytarła dłonie w czystą ściereczkę, po czym mocno zacisnęła na niej palce. Czekała na słowa telepatki jak na wyrok i do szału ją doprowadzało, że tak ją dotykały. I że nic, absolutnie nic nie mogła na to poradzić.
– Pomyślał: „słabość” – zakończyła triumfalnie Weronika. Z brzękiem odłożyła talerzyk na parapet, trącając stojącą tam filiżankę. – A na słabość, moja mała, to on nigdy nie poleci. No więc jak już mówiłam, zmarnowałaś swoją szansę.
*
Ida powoli wypuściła powietrze z płuc.
Słabość.
Zabolało. Oj, bolało jak diabli. Dużo mocniej, niż się spodziewała. Pewnie dlatego, że brzmiało przeraźliwie znajomo.
Przymknęła oczy. Pulsowało jej w skroniach, a w głowie znowu huczało od głosów.
…gdyby tylko jej ciało nie okazało się tak żałośnie słabe, że pękło jak skorupka jaja przy byle okazji…
…bez magii jest całkiem bezsilna, amy nie możemy pozwolić, żeby dalej przynosiła wstyd tej rodzinie tą swoją pożałowania godną niemocą…
…nie ma na świecie nic bardziej żenującego niż słabość, moje dziecko. Nie ma też na nim słabszej istoty od ciebie…
Szamanka poczuła, że musi usiąść. Na miękkich nogach podeszła do stołu i opadła na krzesło, wachlując się dłonią dla zachowania pozorów, że sił pozbawił ją upał, a nie toksyczne rewelacje wyfiokowanej flądry. Ani te wszystkie przekrzykujące się echa, które znowu napłynęły do niej nie wiadomo skąd. Niby je poznawała, niby nie były jej obce, ale miała przy tym niezachwiane przekonanie, że nigdy, przenigdy na własne uszy nie usłyszała powtarzanych przez nie słów.
Skąd zatem się wzięły? Nie potrafiła odgadnąć.
A skoro nie potrafiła, to jakże mogła być taka pewna, że jednak nie z przeszłości?
A jeśli, załóżmy, jednak z przeszłości, to czemu nie znajdowała żadnych konkretnych i wyraźnych wspomnień? Takich słów się przecież nie zapomina. Takie słowa siedzą w człowieku jak ciernie i jątrzą się latami… Wiedziała o tym doskonale, bo od dziecka tkwiły w niej inne, które z kolei pamiętała z kryształową jasnością.
Nie miała teraz czasu dłużej nad tym rozmyślać. Wyfiokowana flądra wylała z siebie bowiem już chyba całą żółć i tylko przyglądała się szamance w oczekiwaniu na jakiś komentarz.
– Weroniko – odezwała się Ida ze spokojem, którego wcale nie czuła. Ale od czego miała swoje stare maski? Przywdziała jedną z nich i gładko weszła w rolę. – Sprawiasz wrażenie bardzo pewnej siebie i niezwykle… zdeterminowanej? Tak, to dobre słowo: zdeterminowanej kobiety. – Szamanka oparła łokcie na stole, a podbródek na splecionych dłoniach. – Naprawdę sądzisz, że potrzebujesz mojej zgody?
– Zgody? – Starannie wyregulowane brwi uniosły się tak wysoko, że zniknęły pod złotą grzywką. – A na co?
– To może… bo ja wiem? Błogosławieństwa? Albo pomocy? Skoro mówisz mi to wszystko z takim przejęciem, a mówisz nieprzerwanie od pół godziny, to wniosek nasuwa się sam. – Ida odgarnęła lok ze zroszonego potem czoła i spojrzała Weronice w oczy. Jasnoniebieskie, szeroko otwarte, wyraźnie zaniepokojone. I bardzo dobrze. – Przyznaj po prostu, że chcesz się z nim umówić i czym prędzej odnowić łączące was kiedyś… hmm… – Zabębniła palcami w blat stołu. – Stosunki! Tak, przyznasz chyba, że „stosunki” pasują tutaj jak ulał.
– Przecież ja w ogóle…
– Tyle że na chceniu na razie się kończy, prawda? – Szamanka nie dała sobie przerwać. Bo teraz, psiakrew, nadeszła jej kolej na sączenie jadu. – Wiele gadania, mało robienia, klasyka gatunku. No więc jeśli sama się wstydzisz wziąć sprawy w swoje ręce, to z wielką ochotą ci w tym pomogę.
– Co…? Nie!!!
– To twój szczęśliwy dzień, bo ja jestem doskonałą swatką. – Ida z dziką przyjemnością naśladowała wcześniejszy ton Weroniki, aż ociekający złośliwym miłosierdziem. – Na studiach robiłam za etatową wróżkę od spraw sercowych. Mam naprawdę imponujący dorobek, połowa akademika właśnie planuje wesela.
– Ale ja wcale nie…
– No dajże spokój, kochana, nie chcesz chyba iść w moje ślady i przegapić takiej szansy? – Szamanka napawała się czystym przerażeniem na twarzy telepatki, która nagle zrobiła się trupio blada. – Kuj żelazo, chwytaj dzień, łap byka za rogi! Będzie fajnie, zobaczysz. Jak za starych dobrych czasów w przedszkolu. Boisz się go spytać, czy będzie z tobą chodził? Przeraża cię perspektywa, że mogłabyś przeczytać w jego myślach, że o tobie nie myśli wcale a wcale? A więc zostaw to mnie! Serio mówię. No bo chyba chcesz wiedzieć, na czym stoisz, prawda? No właśnie. W takim razie pozwól, że dyskretnie wybadam grunt i to ja z nim pogadam…
– Z kim, ze mną? – zainteresował się łowca, z dramatycznym wyczuciem chwili pojawiając się w progu. – A o czym?
*
Weronika podskoczyła na parapecie.
Ida podskoczyła na krześle. I zaklęła w duchu.
Jak on, do diabła, tak cicho tu wlazł?!
Aaa… No tak. Głupie pytanie. Jęk zawiasów anonsował zwykle jego przybycie z odpowiednim wyprzedzeniem, ale było przecież tak gorąco, że szamanka zostawiła uchylone okna na poddaszu i frontowe drzwi otwarte na oścież w nadziei na choćby namiastkę przeciągu.
Przeklęty zaduch. Przeklęta burza, co to idzie i idzie, i dojść, kurde, nie może. Przeklęty gorąc, od którego myśli kleją się do siebie jak rozpuszczone landrynki.
Albo jak sukienka do spoconych pleców.
Zerknąwszy przelotnie na Kruchego, Ida zdecydowanym ruchem sięgnęła po dzbanek. Tym razem jednakże nie szukała ochłody – od przenikliwego spojrzenia łowcy przeszedł ją wystarczająco zimny prąd – ale musiała natychmiast zająć czymś ręce. Prędko rozlała lemoniadę do dwóch szklanek, przesunęła jedną w stronę Kruchego, mocno zacisnęła palce na drugiej. Trzecią pozostawiła pustą. Niech sobie pozłacana zołza wysycha na wiór.
Tymczasem pozłacana zołza, jeszcze przez chwilą czerwona jak koronka u własnego stanika, zdołała jakoś odzyskać rezon. Wdzięcznie sfrunęła z parapetu i posłała komisarzowi promienny uśmiech numer pięć.
– O, skończyłeś wreszcie? Możemy jechać?
Łowca powoli pokręcił głową. Ku widocznemu rozczarowaniu Weroniki nie patrzył przy tym na nią, tylko na Idę. Wypił bez słowa podsuniętą mu lemoniadę, z cichutkim stuknięciem odstawił szklankę na stół. Lecz ani myślał odstępować od oblężenia.
– O czym chciałaś pogadać? – powtórzył z naciskiem sugerującym, że usłyszał z ich rozmowy o wiele więcej, niżby sobie życzyły, świetnie znał wszystkie odpowiedzi, a dociekał teraz wyłącznie z czystej przekory. I jeszcze z jakimś dziwnym napięciem, od którego całkiem stężały mu rysy twarzy.
– Weronika chce cię zaprosić na randkę – brnęła więc dalej szamanka, siląc się na swobodny ton i ignorując dyskretne posykiwania wypacykowanej bździągwy. – Ale jest trochę nieśmiała, więc…
– Werka? – Na ile Ida potrafiła ocenić, zdumienie Kruchego było szczere. Zerknął na telepatkę i sceptycznie uniósł brew. Albo propozycja randki złożona mu przed chwilą w stylu na przedszkolaka w ogóle go nie speszyła, albo naprawdę doskonale się maskował. – Nieśmiała? A to niby od kiedy?
– Od jakiejś minuty – palnęła szamanka, zanim zdążyła ugryźć się w język. Odchrząknęła, topiąc spojrzenie w lemoniadzie. – Znaczy ja tam nie wiem. Nie znam jej przecież tak dobrze jak ty. – Nie zamierzała akcentować ostatnich słów. Wcale. Naprawdę. Samo tak wyszło.
Kruchy przeniósł wzrok z powrotem na Idę, a do jego uniesionej brwi dołączyła druga. W odpowiedzi na to nieme pytanie dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Czym prędzej wzięła łyk, próbując schować się cała za spoconą szklanką. Wzdrygnęła się, gdy zimna kropla skapnęła jej na obojczyk i wolno spłynęła za dekolt sukienki. Łowca przez moment śledził strużkę, zanim uciekł wzrokiem, prędko odwracając głowę.
Telepatka, która poczuła się wyjęta całkiem poza nawias i pojęcia nie miała, co z tym fantem począć, chrząknęła i przestąpiła niepewnie z nogi na nogę. Zupełnie bez rezultatu. Oboje konsekwentnie ją ignorowali, udając przy tym, że ignorują także siebie nawzajem, a wiszące między nimi uparte milczenie wcale nie jest ciężkie niczym gradowa chmura, która kilka chwil wcześniej pojawiła się za oknem.
Weronika wychwyciła już w powietrzu zapach ozonu i nabrała z nagła bardzo paskudnych przeczuć. Oddałaby wszystko, żeby móc ich teraz wysondować. Niestety byli szczelnie wyekranowani i jedynie fizyczny kontakt dawał jakie takie szanse na przełamanie barier. A chociaż domagająca się pieszczot skóra mrowiła i swędziała ją coraz dotkliwiej, telepatce jak na złość brakowało pomysłów, jak by ich tu dyskretnie podejść i musnąć choćby koniuszkiem palca. Z Kruchym poradziła sobie wcześniej bez żadnego problemu. Dzięki temu, że jej ciało tak dobrze go pamiętało, wystarczyło teraz dotknąć przelotnie dłoni łowcy, gdy w drodze z komendy do domu szamanki podawała mu kubek kawy na wynos, wspominając niby mimochodem o jego nowej partnerce…
Weronika skrzywiła się bezwiednie, gdy oderwawszy wreszcie oczy od niewydarzonej aspirantki, komisarz zajrzał do lodówki, po czym bez ceregieli wyjął sobie stamtąd kawałek sernika. Można by odnieść wrażenie, że czuł się w tej kuchni jak u siebie. I była to wielce niepokojąca myśl.
– No to może… eee… – zagadnęła wreszcie Weronika w rozpaczliwiej próbie przejęcia inicjatywy. – Co powiesz na sobotę, Kostek?
Kostek nie powiedział nic, bo akurat wpakował sobie do ust wielki kęs ciasta. Pracował szczękami powoli, mechanicznie, jakby z przyzwyczajenia, za to bez apetytu. Zdawać by się mogło, że będzie tak żuł i żuł do końca świata, byle tylko nie przełknąć i nie musieć się odezwać.
Telepatka nie zamierzała jednak łatwo dawać za wygraną.
– Mam kumpla w ochronie imprez masowych – dodała i zupełnie niepotrzebnie poprawiła złociste pukle. – Mógłby nam załatwić dwa bilety na…
– Na sobotę jesteśmy, zdaje się, umówieni – przerwał jej łowca, dziabiąc truskawkę widelcem, który również, nawiasem mówiąc, wyjął sobie sam, bez pytania, zajrzawszy od razu do właściwej szuflady. Zatrważające. Co gorsza, całą swoją uwagę skupiał nie na jedzeniu, swoim bądź co bądź ulubionym zajęciu, lecz na szamance. Znowu.
– Kto? My? – zdumiała się Ida, z opóźnieniem zrozumiawszy, że to do niej Kruchy kierował swój komentarz. – Naprawdę?
Ponownie uniósł brew. Wysoko i znacząco.
A tak, przypomniała sobie nagle. W sobotę wypadały jej dwudzieste urodziny i łowca, głuchy na wszelkie protesty, od dawna się odgrażał, że będzie trzeba je oblać. Hucznie, całą ekipą, w najlepszej knajpie w mieście, tuż obok Firmowego prosektorium.
– Ach, ty mówisz o Trupiarni… – mruknęła szamanka z ociąganiem.
Wzięta w krzyżowy ogień spojrzeń – morderczego między brwi niczym laser celownika i przenikliwego prosto w oczy jak promienie rentgenowskie – Ida zastanawiała się gorączkowo, jak z tego wybrnąć. I wtedy niczym deus ex machina, łaskawe bóstwo z elektronicznej maszynki, od strony salonu przybyła jej na ratunek krótka melodyjka. Szamanka natychmiast zerwała się z krzesła. Pognała do telefonu, dziękując Opatrzności za wygodny pretekst do opuszczenia kuchni, gdzie napięta atmosfera robiła się pomału nie do zniesienia.
Odblokowała ekran, przeczytała esemesa. I sapnęła z ulgą. W innych okolicznościach wiadomość od jej oficera kontaktowego z wrocławskiej policji kryminalnej, gburowatego typa, któremu współpraca z nawiedzoną małolatą wyraźnie wchodziła na ambicję, fundując przy okazji pogłębiający się kryzys światopoglądowy i egzystencjalny, tylko by Idę zirytowała. Lecz dzisiaj ten lakoniczny i suchy jak zawsze esemes był dla niej niczym wybawienie oraz znak od losu w jednym.
Odetchnęła głęboko. Mocniej zacisnęła palce na komórce. A potem uniosła głowę i mężnie pomaszerowała z powrotem do kuchni.
– Smoczyński potrzebuje pilnej konsultacji na miejscu zbrodni – rzuciła w eter lekkim tonem, starannie unikając wzroku łowcy. Schowała telefon do torby i wygrzebała z niej okulary przeciwsłoneczne. – Muszę lecieć.
– Czekaj, podwiozę cię, zaraz będzie lać…
– Nie, nie trzeba, dzięki, Kruchy. Smok już tu jedzie, będzie za chwilę. A co do soboty… – Spojrzała na niego wreszcie. Zdobyła się nawet na blady uśmiech. – Mówiłam ci przecież, że ja nie obchodzę urodzin. Więc się z fląd… khem, z Weroniką w ogóle nie musicie na mnie oglądać. Dobrej zabawy, wypijcie moje zdrowie i… No. To ja idę, wy zostańcie, dom za wami zamknie.
Ani myślała czekać na odpowiedź. Obróciła się na pięcie i tyle ją widzieli.
– Przytrzaśnij żmii ogon na do widzenia – mruknęła, wychodząc na ganek. – Możesz odciąć kawałek. Albo połowę.
Willa z aprobatą skrzypnęła zawiasami.
Dopiero gdy zamykała za sobą furtkę na zalanym słońcem chodniku, od którego bił obezwładniający żar, Ida z pewnym oszołomieniem i lekko ściśniętym sercem uświadomiła sobie, że oto ucieka w popłochu z własnego domu. A zapytana nie potrafiłaby nawet sensownie wyjaśnić, przed kim właściwie ani dlaczego.
Przed flądrą? Przed łowcą?
A może przed sobą?
*
Kiedy frontowe drzwi z hukiem zamknęły się za Idą, Weronice ledwo udało się stłumić pełen zadowolenia chichot. Jakże miło ze strony tej przereklamowanej siksy, że zostawiła ich samych. Tylko we dwoje w zupełnie pustym domu… No, no, no! Kto by się spodziewał tak pomyślnego obrotu spraw. Już sam fakt, że był to właśnie dom szamanki, dodawał tej chwili szczególnej pikanterii. Nie skorzystać z takiej okazji do grzechu – to dopiero byłby grzech!
Telepatka zastanawiała się intensywnie, jak to rozegrać. Wreszcie postanowiła zaryzykować i podrażnić się troszkę z komisarzem, naśladując powściągliwą mimikę i mowę ciała Brzezińskiej, które wbrew wszelkiej logice czy rachunkowi prawdopodobieństwa musiały jakimś cudem go zauroczyć. Skoro chłonął z uwagą każde słowo swej nowej partnerki (jak gdyby ta miała kiedykolwiek coś błyskotliwego do powiedzenia), skoro studiował wnikliwie całą jej postać (zupełnie nieciekawą, żeby nie powiedzieć: ordynarnie wręcz pospolitą), gdy tylko miał pewność, że ona tego nie widzi, to coś tam najwyraźniej w niej jednak dostrzegał. Cholera wie co. Jakąś kropelkę – ziarenko? – ikry w morzu nijakości. Tak czy siak, cokolwiek to było, należało to wykorzystać.
Weronika obserwowała oboje przez cały ranek i teraz bez problemu odegrała przed Kruchym małe przedstawienie. Zerknęła na niego ostrożnie spod rzęs. Uśmiechnęła się lekko, niby przypadkiem napotkawszy jego spojrzenie, po czym odwróciła głowę i wbiła nieobecny wzrok w przestrzeń, z wystudiowaną zadumą nawijając na palec jasne pasemko włosów.
I niech to jasny szlag – to naprawdę zadziałało!
Oj tak… Działało jak złoto. Weronika westchnęła skrycie, słysząc brzdęk odkładanego na blat talerzyka z ciastem. Kątem oka dostrzegła, jak łowca wymija dzielący ich stół i zdecydowanym krokiem rusza w jej stronę. Puls jej podskoczył. Źrenice się rozszerzyły, zmieniając tęczówki w wąskie obwódki. Wstrzymała oddech, gdy Kruchy zatrzymał się tuż przed nią. Nadal z pozoru pogrążona w myślach udała, że dopiero teraz zauważyła jego obecność, i podniosła na niego zdziwione oczy sarny, zastanawiając się w duchu, czy nie powinna była rozpiąć sobie kilku górnych guzików. Powściągliwość powściągliwością, ale, do cholery, nie popadajmy w pruderię!
Bez pośpiechu uniosła rękę, zmysłowo gładząc palcami prześwitującą bluzkę… i nagle zatrzymała dłoń tuż pod kołnierzykiem. Coś tu nie grało. Coś było nie tak. Komisarz ciałem może i znajdował się teraz o wiele bliżej, niż Weronika liczyła jeszcze przed minutą, jednak myśli uciekały mu nie wiadomo dokąd – wiadomo jedynie, że bardzo daleko. Nie patrzył przy tym na telepatkę, lecz gdzieś ponad jej ramieniem.
Obejrzała się, podążając za jego wzrokiem. I z irytacją zgrzytnęła zębami. Nie podszedł tu do niej, tylko do okna! Wyłącznie po to, żeby wyjrzeć przed dom… Kurczowo zacisnęła palce na guziku pod szyją, którego na szczęście nie zdążyła rozpiąć. I razem z komisarzem obserwowała ponuro, jak szamanka wychodzi z cienia drzew na spotkanie srebrnej toyoty, po czym okrąża ją prędko i wskakuje na siedzenie pasażera.
Samochód zniknął za żywopłotem, a łowca nadal stał i milczał jak kamień. Po chwili jednak odzyskał zdolność ruchu. Oparł się przedramieniem o ościeżnicę i przymknąwszy powieki, potarł kciukiem zmarszczkę między ciemnymi brwiami. A kiedy nagle otworzył oczy i nachylił się w stronę telepatki, ta z wrażenia znów zapomniała o oddychaniu.
– Werciu – mruknął niskim głosem, który od tak dawna śnił jej się po nocach, a teraz ponownie (wreszcie!) wibrował znanym ciepłem w okolicy bioder. – Słoneczko. – Omiótł wzrokiem włosy barwy miodu okalające owalną twarz.
Mimowolnie oblizała i przygryzła wargę.
– Śnie szczerozłoty, co to rozwiać się nie chce niby koszmar na jawie… Czy ty masz jakieś zaniki godności?
Zamrugała, skołowana. Dotknięta do żywego. Równie dobrze mógłby wysypać jej na głowę wiaderko śniegu. Aż dziw, że nie zaczęła parować z sykiem jak polane wodą gorące kamienie.
– Schlebia mi, doprawdy, że po tylu miesiącach nadal darzysz pięć minut ze mną takim sentymentem – mówił cicho, z pozornym spokojem, przyszpilając ją wzrokiem do szyby niczym stalowym ostrzem. – I że ze swojej bogatej kolekcji łóżkowych przygód to właśnie mnie zapragnęłaś zaszczycić powtórką z rozrywki. Przyznam uczciwie, czuję się wyróżniony. Chyba się nawet troszkę wzruszyłem. Ale ty masz poważny problem ze zrozumieniem jednego z najprostszych słów na świecie. Wyjaśnijmy więc sobie jego znaczenie raz na zawsze.
Lodowata nuta w głosie łowcy sprawiła, że Weronika zupełnie zapomniała, że wokół panuje lato, a z nieba leje się żar. Nie było już żaru. Nigdzie. Żadnego. Była zima. Był morderczy mróz, od którego powietrze trzeszczało i kaleczyło skórę niczym tłuczone szkło.
– Partykuła używana, aby odrzucić osąd lub propozycję rozmówcy albo żeby odmówić spełnienia jego prośby lub polecenia – wyrecytował Kruchy, cedząc wyrazy powoli i dobitnie.
– C-co…?
– Definicja słowa „nie”. Zapisz ją sobie, wykuj na blachę, stosuj na co dzień. Tylko na zdrowie ci wyjdzie, zobaczysz. A teraz: mów.
– Co? – powtórzyła głucho.
– Już ty dobrze wiesz. Na razie ładnie proszę. Za moment nie będę już taki miły.
Weronika odsunęła się od łowcy, lecz on natychmiast pochylił się jeszcze bardziej, nie pozwalając jej uciec. A w jego oczach mroczniało w tej chwili coś takiego, że dreszcz, który przebiegł telepatce po plecach, nie miał już nic, absolutnie nic wspólnego z pożądaniem.
– Mów – powtórzył zimno. – Coś ty jej, do diabła, nagadała?
– Komu?
– Nie zgrywaj idiotki. Z niskim IQ wybitnie ci nie do twarzy.
– Kostek, ja naprawdę nie wiem, o czym ty…
– Okej. – Uciszył ją gestem i wyprostował się wolno. – Spróbujmy więc po twojemu.
Nie zdążyła drgnąć, tak szybko złapał ją za nadgarstek. Nie za mocno, na tyle tylko, żeby nie mogła się wyrwać. Ze świstem wciągnęła powietrze, gdy wbił się w nią swoimi więzami. Wpełzł pod ścierpniętą skórę, wpłynął do żył. Wysłał nici energii w górę jej ramienia, po karku i szyi, aż do potylicy. Bez trudu sforsował ogarnięty paniką umysł, wwiercając się do środka przez podstawę czaszki. Wytropił myśli i wrażenia z ostatnich minut, powiązał je w pęczki i wyszarpnął z Weroniki wraz z głuchym okrzykiem przestrachu, jaki mimowolnie wydała.
Gdy chłonął obce doznania, oczy zaszły mu mgłą. Ale tylko na moment. Mrugnął i stal tęczówek zalśniła na powrót jak klinga sztyletu.
– Zapomniałaś, że w moim przypadku dotyk działa w dwie strony? – spytał bez satysfakcji. Jedynie z rozczarowaniem oraz niechęcią. – Zapomniałaś, że więzy łowców są trochę jak lustro i trochę jak echo i czasem potrafią kopiować cudze talenty? Ja w każdym razie potrafię. Zwłaszcza dary ludzi, z którymi byłem kiedyś blisko. Nawet jeśli tylko przez chwilę i tylko fizycznie.
Zaakcentowane „tylko” w oczywisty sposób miało ją zranić. No i zraniło. Właśnie dlatego, że było do bólu szczere.
Łowca puścił Weronikę z odrazą. Zrobił krok do tyłu.
– Przełamałeś moje ekranowanie – wydusiła słabo, na poły wściekła, na poły zdruzgotana, rozmasowując zaczerwieniony nadgarstek. – Nie miałeś prawa… Zgłoszę to.
– Hipokryzja także ci robi kuku w urodę – stwierdził, a wargi drgnęły mu w kpiącym uśmiechu. – Ale proszę bardzo. Zgłaszaj. Jestem przekonany, że z dziką rozkoszą udzielisz czytaczom dostępu do wszystkich wykradzionych przez ciebie prywatnych i wrażliwych danych. Bo przecież oboje wiemy, że nie zrobiłaś tego dzisiaj po raz pierwszy.
Telepatka nie znalazła na to żadnej riposty. Zagryzła usta, boleśnie świadoma, że jej milczenie było równoznaczne z przyznaniem się do winy.
– To, że nadużyłaś mojego zaufania i wykorzystałaś nasz dawny układ, żeby wedrzeć mi się do głowy, jeszcze jakoś bym zniósł. Może nawet zrozumiał. Zrobiłem ci teraz zresztą dokładnie to samo, uznajmy zatem, że jesteśmy kwita. – Skrzywił się, jakby kolejnymi słowami miał ochotę splunąć jej pod nogi. – Ale tego, że chciałaś skrzywdzić tę dziewczynę, zdradzając jej moje myśli, których ty nie umiesz pojąć, a ona nie była gotowa usłyszeć… – Urwał. Zacisnął szczęki. – Czegoś takiego nie wybaczę ci nigdy.
Weronika odwróciła głowę, żeby nie zauważył napływających jej do oczu łez złości i upokorzenia. Ale komisarz już na nią nie patrzył. Zrobił w tył zwrot i ruszył do wyjścia.
– Na twoim miejscu postarałbym się o przeniesienie z powrotem do Warszawy – rzucił na odchodnym. – W trybie pilnym. Inaczej nasze stosunki mogą okazać się dla ciebie wyjątkowo przykre.
– Dlaczego ona? – zawołała za nim, nie mogąc się opanować. Musiała wiedzieć. I gardziła sobą za to, aż miała ochotę się spoliczkować. – Co ta dziewczyna w sobie takiego ma? – „Czego ja nie mam”, dodała prawie, nim się opamiętała.
Łowca przystanął w progu. Bała się, że nigdy więcej na nią nie spojrzy. A kiedy po chwili zerknął przez ramię, gorzko pożałowała, że jednak to zrobił.
– Skoro sama nie znalazłaś na to odpowiedzi w moim umyśle – odezwał się wreszcie cierpkim tonem – i mimo wszystkiego, co ci właśnie powiedziałem, nadal nie potrafisz oprzeć się ciekawości… – Zawiesił głos. Pokręcił głową, jakby nagle brakło mu na nią słów. Ale zaraz dokończył: – To chyba jednak nie jest z ciebie taka znowu twarda i utalentowana babka, co?
I wyszedł, zostawiając ją samą z tym pytaniem.
Oraz z odpowiedzią, która przetoczyła się po kuchni w tej samej chwili, gdy za oknem rozległ się pierwszy grom.
– Nadal bardzo często tutaj bywa – zauważyła Tekla, obrysowując palcem kameę przy kołnierzu wiktoriańskiej bluzki z żabotem i bufiastymi rękawami. Zawieszona wysoko ponad trawą jak plama chłodnego mroku w aureoli słonecznych promieni, spoglądała na ulicę znad owocowych krzewów. – Spędza z nią ostatnio naprawdę dużo czasu…
– Z kim? – spytała niezbyt przytomnie Ida, zajęta zrywaniem porzeczek do wiklinowego kosza. Od przeszło kwadransa słuchała ciotki jednym uchem i odburkiwała coś na odczepnego monosylabami.
– No z Idą.
– Aha… A kto?
Tekla rzuciła siostrzenicy kose spojrzenie z góry.
– A to jest ich więcej niż jeden?
Szamanka odgarnęła włosy z policzków. Poprawiła szpiczasty kapelusz ze słomy, który w połączeniu z hipisowską sukienką, luźną i pstrokatą, upodabniał ją trochę do wiedźmy, trochę do dziecka kwiatu, ale najbardziej do stracha na wróble.
– Jeśli masz na myśli duchy, to owszem – mruknęła, łypiąc na ciotkę spod oka. – W tej chwili co najmniej o jednego za dużo.
Tekla prychnęła i wydęła wargi.
– Mam na myśli ludzi – odparła z urażoną godnością. – Liczby pojedynczej, rodzaju męskiego, wieku adekwatnego, wyglądu… – Ciotka rzuciła krytyczne spojrzenie ponad ogrodem, po czym, o zgrozo… Westchnęła! – …diablo przystojnego, niech go cholera. Nie żebym wcześniej nie zauważyła, ale jemu to się wyraźnie pogłębia!
Gwałtownie sprowadzona na ziemię siostrzenica wrzuciła do koszyka kiść czerwonych owoców i stanąwszy na palcach, rozchyliła gałęzie.
– O kim ty znowu ga… – zaczęła i urwała.
Na widok zaparkowanego przed willą samochodu poczuła dziwny skurcz za mostkiem. I pierwsze iskry złości pod skórą.
Nie powinno go tu być. Ani dziś, ani jutro. I już nigdy w zasadzie, wyłączając sprawy czysto służbowe, a tak się składało, że była sobota. Trzy dni temu Ida wyraziła się chyba dosyć… No dobra, może nie do końca wprost, ale na pewno wystarczająco jasno, żeby zrozumiał przekaz. Bystry z niego facet, zwykle łapał w lot nawet to, co przemilczała. I naprawdę miała nadzieję, że poza pracą nie będzie musiała więcej zaprzątać sobie nim głowy. A już zwłaszcza dzisiaj.
– Ach, o nim – odpowiedziała niemrawo na własne niedokończone pytanie.
– A to jest ich więcej niż jeden? – powtórzyła Tekla słodkim głosem.
Szamanka przewróciła oczami. Z nagłym przypływem energii wróciła do zrywania porzeczek, jak gdyby nie istniało w tej chwili pilniejsze zajęcie pod słońcem. Które, nawiasem mówiąc, znowu paliło na cały regulator, bez cienia litości. Ani żadnego innego cienia, jeśli chodzi o ścisłość – w ogóle i nigdzie. No, może nie licząc tych paru ciemniejszych koronkowych kręgów pod drzewami oraz dusznego półmroku pod dachem altany. Ale poza tym to nigdzie. Właśnie mijało południe i ognista kula śmierci wisiała wysoko nad spieczoną ziemią, odparowując życiodajne soki z roślin, zwierząt oraz ludzi.
Ale niestety – nie z duchów. Z braku soków, rzecz jasna.
– A co on tam właściwie robi? – zainteresowała się Tekla, obserwując komisarza, którego ciemna sylwetka majaczyła to tu, to tam w zaroślach przed domem.
– Pewnie to co zwykle. – Ida wzruszyła ramionami. Automatycznie sięgała po kolejne kiście owoców i ciskała nimi do koszyka z zaciętą miną, jak gdyby próbowała przebić go nimi na wylot. – Bawi się z Gryzakiem. Przekomarza z willą. Naprawia bariery. Łazi po kuchni i szuka jedzenia…
– Jakie bariery?
– Pojęcia nie mam. – Szamanka zgrzytnęła zębami. – Pewnie zabezpiecza dom przed dziećmi.
– Jakimi dziećmi, na bogów?
– Przed dzieckiem – poprawiła się dziewczyna, a ujrzawszy kolejne pytanie w oczach zjawy, doprecyzowała: – Przede mną.
Bezbłędnie interpretując zmianę w głosie siostrzenicy, Tekla obróciła się w powietrzu niby miniaturowe tornado i przez jakiś czas popatrywała ciekawie to na nią, tuż obok, to na komisarza, w oddali.
– Cóóż… – zaczęła delikatnie, jakby zamierzała nakarmić z ręki wygłodniałą niedźwiedzicę kawałkiem krwistego befsztyku – wnioskując po częstotliwości, z jaką Chrupki wpada do niej z wizytą, po niepoliczalnej już ilości godzin, jakie z własnej i nieprzymuszonej woli spędza w jej towarzystwie, oraz… – ponownie zerknęła ponad krzewem – …po pieczołowitości, z którą sprawdza te swoje tajemnicze bariery, bo chyba to właśnie wyczynia z moim żywopłotem…
– Moim.
– Hę?
– Teraz to mój żywopłot.
– A tak, tak, jej, oczywiście… No więc wszystko to wzięte cuzamen do kupy sugerowałoby raczej, że Chrupki wcale nie próbuje Idy niańczyć, tylko się o nią zwyczajnie… – zawahała się, po czym dokończyła najdelikatniej, jak umiała – …troszczy.
– No jasssne. – Szamanka skrzywiła się, jakby rozgryzła coś o wiele kwaśniejszego od czerwonych porzeczek. – Popsuta zabaweczka wymaga przecież sporo dodatkowej uwagi. Bo kto wie, przy odrobinie wysiłku może nawet da się ją naprawić.
– O czym ona znowu plecie?
– O niczym.
– Oho. – Tekla obserwowała siostrzenicę spod zmrużonych powiek i przez parę sekund kiwała głową, jakby przytakiwała własnym spostrzeżeniom. – Czyżbym niechcący szarpnęła za czułą strunę? – zaćwierkała w końcu.
Ida nie odpowiedziała. Pytanie i tak zresztą było retoryczne.
W skrytości ducha liczyła na to, że zastawszy pusty dom i pustą lodówkę, łowca po prostu wróci do siebie. Gdziekolwiek to „u niego” właściwie było. I może nawet uprzednio zdmuchnie świecę, która płonęła na stole, czym przy okazji wybawiłby ją od kłopotliwego towarzystwa ciotki. Szanse na taki przebieg wypadków były raczej niewielkie, ale nie zerowe. Ostatnimi czasy totalnie zafiksowany na względach bezpieczeństwa Kruchy mógłby przecież uznać pozostawiony bez nadzoru płomyk za zagrożenie pożarowe i profilaktycznie go zgasić.
No bo cóż z tego, że szamanka ustawiła świeczkę w wielkiej popielnicy z piaskiem. Cóż z tego, że tak jak ją nauczył, zabezpieczyła stół runami dławiącymi płomienie. I tak nie można było ufać w jej umiejętności ani tym bardziej w zdolność trafnej oceny ryzyka. Jak inaczej wyjaśnić fakt, że odkąd zaczęła pracę w WON-ie i wyłożyła się na przesłuchaniu Kusiciela, Kruchy nieustannie jej pilnował? I to nie tylko na służbie – także wtedy, gdy po godzinach wypełniała swoje szamańskie obowiązki. Ledwo opuszczała ciało, by nawiązać kontakt z zaświatami, czuła delikatne szarpnięcia za więzy, którymi łowca spętał jej duszę w dniu, w którym się poznali. Jakie inne wytłumaczenie mogłaby na to znaleźć, jeśli nie takie, że komisarz zwyczajnie nie miał przekonania, czy nawet w zakresie własnej specjalizacji dziewczyna aby na pewno wie, co robi. Czy nie przysporzy kolejnych problemów. Czy nie będzie trzeba znowu po niej sprzątać. I sama myśl o tym doprowadzała Idę do białej gorączki.
Bo po wszystkim, co wspólnie przeszli, z Mikołajem i spółką, z piekielno-niebiańską Joanną, z przeklętym Demonem Luster, niech go wszyscy diabli porwą, szamanka naprawdę nie sądziła, że Kruchemu wystarczy jedno jej potknięcie, aby spisać ją na straty równie prędko jak pozostali. Że nie będzie potrzebował już niczego więcej, aby uznać, że w przypadku jego nowej partnerki zawsze lepiej dmuchać na zimne. I ani na moment nie spuszczać jej z oczu, bo znowu coś spieprzy. I prowadzać za rączkę jak małe dziecko, które samodzielnie nie potrafiłoby nawet…
– Ida naprawdę czasami zachowuje się jak dziecko – skomentowała Tekla, a wyrwana z ponurych rozmyślań dziewczyna pożałowała, że nie może rzucić w nią porzeczką. Znaczy mogłaby, owszem. Tylko po co? W przypadku duchów było to całkowicie pozbawione sensu: zero satysfakcji, za to frustracja z prędkością światła mijała Pas Oriona. – Tak trudno jej zaakceptować fakt, że ten młody człowiek jest nią zwyczajnie w świecie zainteresowany?
– Czy ty się, maszkaro, możesz ode mnie łaskawie odstosunkować?
– Od-sto-sun-kować – przesylabizowała ciotka z emfazą. – Interesujący dobór słów, nie powiem. A skoro już przy stosunkach jesteśmy…
– Jezu.
– Akurat tego smutasa bym w to nie mieszała. Ida nie ma się umartwiać, tylko całkiem na odwrót! Ogólnie rzecz biorąc, stosunki międzyludzkie to dobra rzecz, pochwalam, popieram, ale na jej miejscu skupiłabym się teraz nieco bardziej na stosunkach czysto cielesnych…
– No ja pieprzę!
– Pieprzę! – Tekla z zachwytu aż klasnęła w dłonie. – I o to właśnie chodzi, chyba nareszcie do czegoś dochodzimy! Do-cho-dzi-my!
Ida stała jak słup soli i gapiła się na nią z czystym przerażeniem.
– Kim ty jesteś i co zrobiłaś z moją ciotką?
– A skoro już o pieprzu mowa – ciągnęła Tekla, całkowicie ignorując pytanie – czy może właśnie o jego szkodliwych niedoborach w jej zdecydowanie za mało pikantnym menu doczesnych przyjemności…
– Czy wam w tych zaświatach puszczają wszelkie hamulce? – wcięła się szamanka, czując, jak lewa powieka znowu zaczyna jej drżeć. – Co wy tam wyczyniacie, zbereźne ektoplazmy, bo ty ostatnio nic, tylko w kółko o jednym!
– Tęsknimy żarliwie za ogniem ciał naszych – westchnęła ciotka z pełną nostalgii egzaltacją, która w tej chwili dawała największe szanse na wyprowadzenie Idy z równowagi. Wyprowadzonej zaś z równowagi Idzie zdarzało się nierzadko chlapnąć więcej, niżby chciała, co w obecnej sytuacji czyniło nostalgiczną egzaltację doskonałym narzędziem wywiadowczym. – Zamiast nas potępiać, sama by się lepiej zatroszczyła o gromadzenie cennych i niezapomnianych doświadczeń życiowych. Bo po śmierci ludzkie dusze mogą bazować jedynie na wspomnieniach z ich utraconej cielesności… – Tekla zawiesiła głos i znacząco poruszyła brwiami. – Więc ten smutny los mniszki pustelniczki prędzej czy później kopnie Idę w cztery litery. A jeśli kopnie zbyt późno, to to będzie wszystko, na co jej cztery litery będą mogły po śmierci liczyć.
Szamanka jęknęła głucho i ukryła twarz w dłoniach.
– Rany boskie, ty nie masz pojęcia, jak ci się upiekło, że już nie żyjesz.
– A żeby wiedziała! W życiu się tak dobrze nie bawiłam! Eee… To znaczy nie, zaraza, wróć! Toć w tymże sęk właśnie, że się za życia wybawiłam do oporu i teraz mam z czego czerpać. Bo za moich czasów…
– Których? – wtrąciła kąśliwie szamanka, zerkając na ciotkę spomiędzy palców. – Wiktoriańskich? Georgiańskich?
– Wiktoriańskich, oczywiście. – Tekla nie dała się zbić z pantałyku. – Dobrze wie, że spędziłam w Anglii wiele lat, ale czy ja już jej wspominałam, że to było akurat w tym czasie, kiedy zaczynał się dziki boom na seanse spirytystyczne? Ooo, wtedy to się dopiero działo…!
– Czytałam gdzieś, że miejsca seansów budziły zgorszenie jako domy rozpusty – bąknęła słabo szamanka, wachlując się kapeluszem. – Teraz już wiem dlaczego.
– No ba! Zasznurowane od stóp po czubek głowy społeczeństwo szokowało wtedy byle co. Nieobuta stopa albo odsłonięta kostka to był szczyt pornografii. – Tekla przysiadła w powietrzu i zamaszystym ruchem założyła nogę na nogę, prezentując siostrzenicy własne kościste łydki. – To i nic dziwnego, że spirytyzm, gdzie ciało medium stanowi jego narzędzie pracy, nieprzyzwoicie penetrowane przez gości z zaświatów, utożsamiano z upadkiem moralnym, wyuzdaniem i ogólnie pojętą degeneracją. Media nie mogły przecież trzymać się konwenansów! Naruszały tabu, przekraczały granice, łamały normy etyczne i kulturowe, bo tego wymagał charakter ich profesji…
– Uznajmy więc tamte czasy za słusznie minione i porozmawiajmy wreszcie o czymś innym. O, albo lepiej: pomilczmy.
– Przecież to są normalne ludzkie sprawy, czego tu się wstydzić?
– Przyjrzyj no mi się uważnie, wyuzdana cioteczko. Czy ja ci wyglądam na zawstydzoną?
Zjawa zastanawiała się przez moment, przewiercając dziewczynę wzrokiem.
– Właściwie to nie – przyznała w końcu, uznawszy, że faktycznie źle odczytała rumieńce na policzkach szamanki. Sypiące iskrami piwne oczy świadczyły o tym niezbicie. – Ale na wściekłą jak najbardziej. A to oznacza, że temat bynajmniej nie jest jej obojętny.…
– To oznacza tyle tylko, że się nie wyspałam.
Tekla prychnęła z lekceważeniem.
– Prawie nie zmrużyłam oka, Joanna znowu darła się całą noc.
– Hm, rzeczywiście jest trochę dziwna. – Ciotka obejrzała się na ptaszycę, która siedziała skulona na swojej jabłoni i z policzkiem przytulonym do pnia szeptała coś z gorączkowym przejęciem prosto w dziuplę po uschniętym konarze. – I jakoś chyba inaczej wygląda…? Hm…
Szamanka, która nikogo prócz Kruchego nie wtajemniczyła jeszcze w okoliczności cudownej przemiany gorejącej harpii w rozszlochanego sirina, miała cichą nadzieję, że osobliwy stan Joanny zafrapuje Teklę na dłużej i pozwoli im na gładką zmianę tematu. Niestety, nadzieja, ledwo się pojawiła, umarła śmiercią gwałtowną. Za to ciotka w zatrważającym tempie nabierała wigoru – tylko patrzeć, jak weźmie i znowu znienacka odzyska cielesność. I strach pomyśleć, do czego tym razem postanowi jej użyć, bo że się nie zawaha, to było pewne jak amen w pacierzu…
– Niech mi tu Ida nie próbuje kręcić, że to przez brak snu wszystko w niej dzisiaj tak grzmi i błyska.
– Och, nie tylko. Jeszcze przez upał.
– Ta, yhym.
– Nie masz ciała, więc się z łaski swojej nie wypowiadaj. Gorąc zawsze mnie doprowadza do szału.
– Jasne, jasne. A ja jestem południca.
– A ty wiesz, że nawet pasujesz? – Szamanka uśmiechnęła się złośliwie. – Prawie wszystko się zgadza: pora roku, pora dnia, a i pogoda na udar jak znalazł! Tylko kłosów zboża brak… No i białej sukni.
Tekla spojrzała na Idę ze zgrozą.
– W życiu nie miałam na sobie niczego białego!
– Serio? Znaczy co, poszłaś się hajtać w żałobnej czerni?
– Ja sobie wypraszam, w życiu się z nikim nie hajtałam! – Oburzenie ciotki było wręcz namacalne. – Kryska to nazwisko panieńskie, ja i Irmina miałyśmy różnych ojców…
– Napraaawdę? – zdziwiła się obłudnie szamanka. – No patrz, a jakoś ci to nie przeszkadza straszyć mnie staropanieństwem i rzucać aluzjami.
– Nie staropanieństwem, tylko samotnością. Zgorzkniałą w dodatku. Ja tam akurat na towarzystwo nigdy jakoś nie mogłam narzekać…
– A towarzystwo na ciebie?
– A to różnie. Ida na ten przykład biadoli bez końca, aż się duchowi śmierci odechciewa. A prawda jest taka, że gdyby nie ja, byłaby sama jak palec, o!
Szamanka milczała parę chwil, z pasją ogołacając krzak zarówno z owoców, jak i z liści oraz małych gałązek.
– Całe życie byłam sama – mruknęła w końcu. – Przywykłam. Nic nowego, nic strasznego. Poza tym samotność to chyba nie jest najlepszy powód do zamążpójścia, nie sądzisz?
– Ja się o zamążpójściu nawet nie zająknęłam, to Ida ciągle do tego wraca. Bo głodnemu chleb na myśli, ot co!
– Nie łap mnie za słowa.
– Za nic innego nie bardzo mogę – zauważyła kwaśno ciotka i jakby trzeba było na to niezbitych dowodów, dała nura w krzak porzeczek, po czym wystawiła głowę spomiędzy gałęzi tuż przed nosem siostrzenicy. – I kto jej w ogóle każe od razu gnać przed ołtarz? Ja po prostu sugeruję, żeby korzystała z życia. Zwłaszcza takiego, co to samo puka do jej drzwi. Z rozczulającą i wiele obiecującą regularnością, że tak pozwolę sobie nadmienić. Bo życie, niech to sobie Ida dobrze zapamięta, jest zawsze, ale to zawsze za krótkie. Nawet jeśli trwa kilka stuleci…
– Zlituj się, kobieto, kończę dziś raptem dwadzieścia lat! Wrócimy do tematu, jak mi stuknie dwieście.
– Jak tam sobie chce. – Tekla przez blisko minutę zezowała na Idę badawczo, stukając paznokciem w kameę u szyi. W końcu nie wytrzymała: – Tylko czy Chrupki będzie tyle czekał?
Szamanka prychnęła pod nosem, zła jak osa. Przez upał. Ma się rozumieć.
– Przypuszczam, że wątpię – mruknęła i odwróciła się prędko do sąsiedniego krzewu, żeby zjawa przypadkiem nie dostrzegła jej miny.
– No właśnie!
– Nie przyzwyczajałabym się do niego na twoim miejscu – poradziła życzliwie Ida. – On jest raczej z tych, co to prędko się nudzą.
– A-HA! – zapiała ciotka z triumfem, wyskakując z porzeczek i mierząc w szamankę sękatym palcem. – Czyli to ją gryzie! Wiedziałam! Ja po prostu wiedziałam, że coś jest na rzeczy!
Ida wzniosła oczy ku niebu. Natychmiast pożałowała i syknęła z bólu, porażona słońcem.
– Ciebie chyba jednak za mocno dzisiaj przypiekło, ciotuniu.
– Akurat! Ślepy by zauważył, jak powietrze iskrzy się między nimi, kiedy są razem w jednym poko…
– Może ty masz zwarcie na liniach ezoterycznych?
– Erotycznych, jeśli już.
– Och, na litość boską!
– No co? Sama się prosiła!
– A teraz sobie wypraszam! Odpuść już, co?
– Ale…
– Serio. Wystarczy.
– Ja tylko próbuję…
– Więc nie próbuj! – ucięła Ida ostro, ciskając piorunami z oczu. – Nigdy więcej! A już szczególnie dzisiaj!
Zarówno za życia, jak i po śmierci Tekli niezwykle rzadko zdarzało się zaniemówić z wrażenia. Ale teraz na widok zimnego mroku w źrenicach siostrzenicy za nic nie mogła wymyślić żadnej ciętej riposty. Żeby to zamaskować, ograniczyła komentarz do uniesienia brwi. Obu, a nie jednej, jak zamierzała, przez co jej mina doskonale odzwierciedlała kłębiące się w niej odczucia, wyrażając zdumienie zamiast planowanej przygany.
– Robiłam za potencjalną matkę, żonę i kochankę ledwo odrosłam od ziemi – ciągnęła szamanka mocno podniesionym głosem. – Odkąd skończyłam jedenaście lat, miałam już pełną świadomość, że te wszystkie bale i festyny, gale i bankiety, przyjęcia i biesiady wyprawiane z pompą co roku niby na moją cześć, to tak naprawdę wielkopańskie targowisko, gdzie wystawia się mnie na sprzedaż niby klacz rozpłodową. Że każda z tych imprez to nic innego jak pełna zadęcia aukcja, na której obleśne stare dziady licytują się o moje ciało i moją przyszłość dla swoich obleśnych synalków w zamian za przywileje, sojusze albo głosy na mojego ojca w kolejnych wyborach do Loży. – Ida odetchnęła głęboko, zaciskając pięści i przymykając oczy. – Więc nie – podjęła nie tyle łagodniejszym, ile potwornie zgnębionym tonem – nie mam zamiaru spędzać pierwszych urodzin we własnym domu na wysłuchiwaniu o tym, jak bardzo zmarnuję sobie życie, jeśli postanowię przeżyć je w pojedynkę i na własnych warunkach, a nie jako czyjaś malowana lala. – Z tymi słowami poderwała z trawy wiklinowy kosz i szybkim krokiem odeszła w stronę altany.
Tekla odprowadzała siostrzenicę wzrokiem, poruszona do głębi. Popłynęła za nią dopiero po długiej chwili, wolno i niepewnie, jak gdyby z trudem torowała sobie drogę przez buchające żarem powietrze.
– Zupełnie nie to miałam na myśli – powiedziała zdławionym głosem, w którym, o dziwo, pobrzmiewała przede wszystkim skrucha. – Przepraszam ją.
– W porządku. – Ida posłała jej smutny uśmiech, choć gołym okiem widać było, że nic nie jest w porządku.
Szamanka odstawiła kosz na przykryty ceratą stół, ustawiony w cieniu na werandzie altany, odrzuciła kapelusz na jeden z ratanowych foteli. Sięgnęła po termos i nalała izotoniku własnej receptury z parzonej na zimno zielonej herbaty z cytryną, miętą, świeżo startym imbirem, łyżeczką miodu oraz szczyptą soli. Wielkimi łykami opróżniła szklankę, otarła usta wierzchem dłoni.
– Wiem, że nie chcesz dla mnie źle. Nie było cię przy tym, nie wiesz, jakie miałam życie…
Tekla wyglądała, jakby zamierzała zaprotestować, lecz zamiast tego zacisnęła usta oraz palce na kamei.
– …a ja nie chcę o tym więcej mówić, więc zmieńmy już temat, dobrze? Bo naprawdę poczułam dziś rano nieopisaną ulgę, że to pierwsze urodziny w moim życiu, kiedy nikt nie będzie mnie próbował z nikim zaręczać…
– O masz. – Znajomy głos dobiegł zza ich pleców tak niespodziewanie, że obie w pierwszym odruchu drgnęły, a w drugim zamarły. – Czy ta twoja lista niewybaczalnych grzechów urodzinowych ma w ogóle jakiś koniec?
*
– Żadnych kwiatów, żadnych prezentów, żadnego tortu, żadnych imprez – wyliczył Kruchy i westchnął teatralnie. – A teraz jeszcze na dodatek żadnych oświadczyn… I cały misterny plan w pizdu.
– O! – ożywiła się Tekla, a jej ciemnobrązowe oczy rozbłysły od filuternych ogników. I nawet zapomniała zgromić łowcę wzrokiem, co robiła zawsze, kiedy przeklinał w jej obecności. – Proszę, proszę! Czyżby Ida pomyliła się co do niego i Chrupki jednak nosił się z zamiarami?
Szamanka puściła jego żarty i jej docinki mimo uszu. Nabrała tchu, policzyła do pięciu i dopiero wtedy odwróciła się do komisarza.
– Nie mam nic do jedzenia – zastrzegła na powitanie, ale mimo starań nie udało jej się zachować całkowitej powagi. – Chyba że lubisz porzeczki.
– Zauważyłem, że nie masz. – Wykrzywił wargi z urazą. Oparł się barkiem o pień gruszy i skrzyżował ramiona. Włosy wymykały się z niedbałego koka samuraja nad karkiem, kilka czarnych kosmyków powiewało mu przy twarzy na przedburzowym wietrze. Znowu miał na sobie ciemną i dopasowaną koszulkę absolutnie niewskazaną w taki gorąc, a podciągnięty nieznacznie długi rękaw odsłaniał świeże rozcięcie na skórze przy nadgarstku. – W życiu nie widziałem tak przygnębiająco pustej kuchni. Chyba nawet czarna polewka nie ubodłaby mnie dotkliwiej.
– Jeśli o mnie chodzi, to moje błogosławieństwo Chrupki ma już w kieszeni – wtrąciła prędko Tekla, znowu w tym swoim upiornie frywolnym żywiole.
Ida zapragnęła ją wskrzesić i zadusić. I tak kilka razy. Do oporu.
– Wybaczam ci tylko dlatego, że jakoś dzisiaj nie jestem głodny.
– Że co? – Ciotka zlustrowała łowcę bacznie od stóp do głów. – Co on, chory czy jak?
– A ty co, choryś czy jak? – spytała Ida w tej samej chwili, tknięta tą samą myślą.
– Nie, po prostu nie mam apetytu. Przez ten upał – dodał jakby po namyśle.
Szamanka ze zrozumieniem pokiwała głową.
– No tak. Upał.
– Upał-srupał – skomentowała błyskotliwie Tekla, wywracając oczami. – Toć gołym okiem widać, że co innego go gryzie. No i na co Ida jeszcze czeka, niech mu wreszcie powie! – Mieszanina irytacji i przestrachu na twarzy siostrzenicy pozbawiła ciotkę resztek cierpliwości. – No, że udzielam mu błogosławieństwa!
– Po moim trupie – syknęła szamanka, a Kruchy, który bezbłędnie rozpoznał u niej ten ton i minę, rozejrzał się z rozbawieniem, jak zawsze odruchowo i jak zawsze na próżno.
Chociaż…?
– Siemasz, Teklo. – Machnął ręką w kierunku krzaków agrestu.
– Czasem odnoszę wrażenie, że on mnie jednak trochę widzi – mruknęła ciotka, dryfując w powietrzu zaledwie parę centymetrów od miejsca, gdzie spoczął jego stalowy wzrok. – Interesujące… A wracając, skoro Ida nie chce współpracować, to ja sama mu to powiem!
Dziewczyna łypnęła na nią z powątpiewaniem. I cieniem obawy.
– Niby jak?
– Jeszcze nie wiem. Ale spokojna Idy rozczochrana. Już ja coś wymyślę!
Ostatnia rzecz, jaką można by powiedzieć teraz o Idowej głowie, to to, że była spokojna. Upał – wyłącznie on i nic poza tym, jak już zostało ustalone teraz i na zawsze, i na wieki wieków – siał w jej rozgotowanym mózgu zastraszające spustoszenia.
Ukrywszy się na moment w głębi altany pod pretekstem przyniesienia drugiej szklanki, szamanka oparła się oburącz o blat starego kredensu. Wpatrzona w czubki plecionych sandałów, między długim wdechem a powolnym wydechem próbowała dojść jakoś do ładu z tym, co aktualnie działo się w jej ciele. Bo działo się wiele. Chyba nawet wszystko. Wszędzie. Naraz. I nie chciało przestać, nieważne, ile łyków powietrza by wzięła.
– I jak? – spytała po chwili na pozór swobodnym tonem, wychodząc z powrotem na werandę altany.
Łowca zdążył w międzyczasie przysiąść w cieniu na balustradzie i oprzeć się plecami o filar, a ciotka, jak sugerowała jej podejrzanie zadumana mina, chyba właśnie łamała sobie głowę nad sposobem, w jaki mogłaby udzielić mu błogosławieństwa tak, żeby się o tym dowiedział.
– Sieci w porządku?
Kruchy potwierdził skinieniem, też dzisiaj jakoś dziwnie zamyślony.
Szamanka westchnęła skrycie. Napełniła szklankę izotonikiem i podała łowcy, a on wziął ją bez słowa, od razu pociągnął łyk. I właśnie owa ufność, z którą przyjął od Idy napój, tak jak przyjmował wszystko, co mu podsunęła, nieoczekiwanie zmroziła ją do szpiku kości.
Bo oto nagle cofnęła się w czasie. Nagle to, co zostało w niej pogrzebane dawno, dawno temu w odległej galaktyce, skruszyło nagrobny kamień, wylazło z mogiły i zaczęło ze smakiem pożerać jej mózg. I oto zamiast tu i teraz na powrót znalazła się tam i wtedy. W chwili, gdy ktoś równie jej bliski z podobnie bezkrytyczną wiarą w szczerość jej intencji przytknął do warg naczynie z zaprawionym przez nią wywarem. A następnie przypomniała sobie również, co nastąpiło później…
Obróciła się prędko tyłem do Kruchego, z trudem panując nad drżeniem dłoni, które nie umknęło jednakże uwagi Tekli. Po czym zostało przez nią zrozumiane zupełnie na opak, bo ciotka uśmiechnęła się naraz od ucha do ucha, gratulując sobie zapewne w duchu, że tak łatwo rozgryzła uczucia szamanki.
Tymczasem owe uczucia, których zrobiło się w niej nagle o wiele za wiele, o wiele zbyt szybko, wchodziły w gwałtowne reakcje ze sobą nawzajem, syczały coraz głośniej jak tlący się lont, aż pozostała tylko jedna z dwóch możliwości: wybuchnąć lub uciec.
Ida uciekła zatem czym prędzej. Bo nie umiała inaczej.
– Co tu robisz, Kruchy? – rzuciła chłodniej niż kiedykolwiek, czując, jak jej odcięte od emocji ciało napina się i zmienia się na powrót w drewnianą kukiełkę. Znajome wrażenie odrealnienia przeobraziło świat dookoła w przymglony film, w którym ona nie grała żadnej z głównych ról.
Dziwnie było zadawać łowcy to pytanie pierwszy raz od tygodni długich jak całe życie. Dotąd wcale nie zależało jej na odpowiedzi. Kruchy po prostu… był. Nawet jeśli nie w zasięgu wzroku, to dzięki łączącym ich więzom nieustannie czuła szóstym zmysłem jego mglistą obecność – i było jej z nią dobrze. Zbyt dobrze, jak widać. Bo oto nadszedł czas na przecięcie nici, a ręce za mocno jej się trzęsły, by chwycić za nożyce.
– Jeśli przyjechałeś namawiać mnie znowu na wypad do Trupiarni, to…
– Nie – zapewnił szybko. – To twoje urodziny, spędzisz je, jak zechcesz. No… może z jednym wyjątkiem.
– Jakim?
– Popełniłem niewybaczalny grzech numer dwa i coś ci jednak przyniosłem.
Kliknęły otwierane zatrzaski przy klapie plecaka, potem coś cicho zaszeleściło. Ida odwróciła się w momencie, gdy Kruchy wyjmował prezent – płaski, prostokątny kształt w ozdobnym papierze w duchy, szkielety i pajęczyny.
– Najlepszego, aniele – powiedział, z pewnym zawahaniem wręczając jej pakunek, a ona przyjęła go ostrożnie jak tykającą bombę.
Tekla zawisła nad stołem niczym jastrząb, podczas gdy Ida ostrożnie odwijała papier, zbyt ładny, żeby go po barbarzyńsku rozrywać na strzępy. Na widok zawartości ciotka westchnęła oczarowana, szamanka natomiast z bardzo mieszanymi uczuciami przełknęła ślinę. A potem wolno, najwolniej, jak się dało, podniosła wzrok na Kruchego.
Gdy rozpakowywała prezent, łowca pilnie obserwował jej twarz, dlatego wyraźnie dostrzegł ten moment, w którym zapowiedź szczerego uśmiechu (najlepszy dowód, że doceniła dowcip) zamiera jej na wargach (najlepszy dowód, że sprawa z Kusicielem i bliskie spotkanie z siejącym zamęt złotowłosym sukubem mocno nadwerężyły jej wiarę w siebie i nadal skutecznie psuły dobry humor). Natomiast to, co pojawiło się w piwnych oczach, kiedy podniosła głowę, sprawiło, że Kruchy od razu pożałował, że zamiast podarunku nie przyniósł jej jednak kwiatów.
Podczas gdy Tekla rozpływała się w zachwytach nad planszą ouija, tablicą duchów, tablicą wiedźm, ręcznie wykonaną i pięknie zdobioną, z literami alfabetu wykaligrafowanymi srebrzystą farbą i rzeźbionymi czaszkami na brzegach, Ida doszła do ponurego wniosku, że sama się o to prosiła. Od miesiąca marudziła Kruchemu, że po klęsce, jaką okazało się przesłuchanie Kusiciela, powinna rzucić w diabły tę robotę i otworzyć własny biznes. Zostać wróżką jak ciotka i zarabiać na życie seansami spirytystycznymi, które jeśli miały przynosić konkretne pieniądze, powinny być jednak nieco bardziej widowiskowe, z wykorzystaniem czegoś więcej niż płonąca na stole świeca i jej własne pogrążone w transie ciało…
No i się doigrała.
Musiała przyznać, że ouija to był naprawdę przemyślany i trafiony podarunek. Udany żart. Uroczy gest. Czy może raczej – byłby. Gdyby nie to, że tak jak kiedyś z dnia na dzień stali się sobie bliscy, tak teraz z dnia na dzień między nią a łowcą wyrosła niewidzialna ściana. Gdyby nie to, że oddalili się od siebie zbyt gwałtownie i nieoczekiwanie, aż nić porozumienia, która połączyła ich w maju i prędko przerodziła się we wzajemną sympatię oraz zaufanie, zaczęła się rwać, przez co dowcip zamiast rozbawić, zapiekł dotkliwiej od soku z porzeczki na świeżym skaleczeniu. Gdyby nie tych parę niewypowiedzianych słów, które wisiały nad nimi jak łatwopalny gaz i tylko czekały na pierwszą iskrę.
– Dziękuję – odezwała się Ida, pokonując opór ściśniętego gardła. Odchrząknęła i popłynęła z prądem niby marzanna na wiosnę, zupełnie jak kiedyś, gdy nieszczerymi słowami musiała maskować prawdziwe uczucia. – Miałam sobie właśnie sprawić podobną, ale ta jest o wiele ładniejsza. Wymyśliłam już nawet nazwę dla mojej firmy, adres stronki i slogan reklamowy, mówiłam ci już? Nie? Posłuchaj tylko: „Poga-duchy.pl – pogańskie rytuały, wywoływanie duchów, parapsychoterapia”. Muszę teraz jak najprędzej wykupić sobie domenę, zanim ktoś mi ją zaju…
– Przestań ściemniać – przerwał jej Kruchy, surowo i miękko zarazem. – Powiedz mi lepiej, co jest grane.
Miała wielką ochotę zbyć go wzruszeniem ramion, ale wiedziała, że zasługiwał na więcej. Przesunęła palcami po srebrzystym alfabecie na wiedźmiej tablicy. Poskrobała paznokciem rzeźbioną czaszkę.
– Po prostu trudno mi tego nie odczytać inaczej niż jako mało subtelną sugestię, żebym poszukała sobie jednak innej ścieżki kariery.
– Może nie byłby to wcale taki głupi pomysł.
Raptownie poderwała głowę i spiorunowała komisarza wzrokiem. Niemal się wzdrygnął, ale wytrzymał i nie odwrócił oczu.
– Przecież mówisz o tym nieustannie, odkąd wstąpiłaś do WON-u – kontynuował powoli. – No to może faktycznie warto się temu przyjrzeć.
W tych słowach nie było nic, co miało ją urazić. Tylko sama prawda i przyjacielska troska. Ida była tego doskonale świadoma. Ale i tak oberwała nimi prosto w przeponę, a świat momentalnie zalała czerwień.
– Nie przypuszczałam, że wystarczy jedna moja wtopa i od razu zechcesz się mnie pozbyć…
– Wcale tego nie chcę – zaprzeczył stanowczo. – Ale zabawne, że tak stawiasz sprawę. Właśnie ty.
– Co to niby ma znaczyć?
Bez słowa sięgnął do tylnej kieszeni spodni. Wyjął plik kartek, złożonych krzywo i potwornie wymiętolonych jak wszystkie papiery, które kiedykolwiek przeszły łowcy przez ręce. Rozprostowywał je teraz bardzo starannie, bez pośpiechu, zagniecenie po zagnieceniu, ani na moment nie spuszczając przy tym wzroku z szamanki.
– Mam tu dla ciebie jeszcze jeden drobiazg – oznajmił chłodno, po czym podał jej dokumenty. A ponieważ ani myślała po nie sięgać, rzucił je niczym pojedynkową rękawicę na stół tuż obok niej.
Ida rozpoznała papiery, zanim przeczytała wytłuszczony nagłówek, i w pierwszej chwili poczuła okropne wyrzuty sumienia. W drugiej – okropną złość.
– Musisz wreszcie przestać grzebać w mojej korespondencji, Kruchy.
– Zanieś to w poniedziałek do kadr, a nie będziemy już siedzieć biurko w biurko i nikt mi twojej korespondencji nigdy więcej nie podetknie pod nos – odparował z mrożącym krew w żyłach spokojem. – Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy nie dalej jak wczoraj Ruda przyleciała do mnie cała w skowronkach i osobiście wręczyła mi te formularze. Podanie o przydzielenie nowego partnera i wniosek o przeniesienie do innej jednostki, o które zagadnęłaś niby mimochodem dziewczyny z HR-u. Jedna z nich to przyjaciółeczka Rudej, wszystko jej wypaplała, jeszcze zanim wróciłaś windą na nasze piętro. Dostałem te papiery, gdy już poszłaś do domu, więc pomyślałem, że ci je przywiozę.
Ida potarła czoło dłonią, na moment przysłaniając twarz przed stalowymi szpilami do lodu, w jakie zmieniły się teraz oczy komisarza.
– Wypełniłem je dla ciebie – dodał ciszej, wciąż tak upiornie opanowanym głosem, że oddałaby wszystko, żeby na nią nawrzeszczał. – Wystarczy, że podpiszesz.