Ponura żniwiarka i przędzarz gwiazd - Martyna Raduchowska - ebook + audiobook

Ponura żniwiarka i przędzarz gwiazd ebook i audiobook

Martyna Raduchowska,

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Gdzie szamanka i łowca, tam nici z losu. Bo żeby nić przetrwała, należy jej strzec, a przecież żadne z nich nie potrafi tkać. Ona jest żniwiarką – tą, która przecina, on zaś jest przędzarzem – tym, który snuje. Tymczasem jest istotna różnica między trzymaniem się na uwięzi a zbudowaniem więzi. Pierwsza pęknie z hukiem przy byle okazji. Drugiej niegroźna nawet apokalipsa.

Jeden dzień.

Jedna noc.

Jeden kęs jabłka pełnego snów.

Czy tyle wystarczy, aby szamanka i łowca ocalili swą nić? Oby. Bo tylko w ten sposób mogą ocalić świat.

Opowiadanie zostało opublikowane w wydaniu II (2025) „Fałszywego Pieśniarza”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 198

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 6 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Ewa Abart

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ponura żniwiarka iprzędzarz gwiazd

Lipiec

IPopsuta zabaweczka

– Zmarnowałaś swoją szansę – oznajmiła Weronika takim tonem, jakby nie mogła się zdecydować, czy okazać współczucie, czy zadowolenie, skutkiem czego zabrzmiała po prostu wrednie. – Druga taka okazja już ci się nie trafi – zawyrokowała z nieszczerym ubolewaniem, do tego stopnia pochłonięta widokiem z okna kuchni, że chyba całkiem zapomniała o filiżance, którą od kilku minut trzymała uniesioną w połowie drogi do ust. – Żałuj, dziewczyno. ŻA! ŁUJ! Bo wierz mi, jest czego… – Telepatka obróciła głowę i figlarnie mrugnęła do Idy, a uśmieszek na jej perłoworóżowych ustach wydawał się teraz wręcz drapieżny. – Chociaż z drugiej strony – dodała niby pocieszająco, niby po namyśle, rytmicznie stukając paznokciem o spodek, ze wzrokiem znów utkwionym w szybie – może i lepiej, że nie zdążyłaś tego zakosztować. Ominie cię przynajmniej syndrom odstawienia, niezwykle przykry, przyznaję to z bólem…

Weronika zaniosła się nieco nerwowym chichotem, po czym przypomniawszy sobie o kawie, upiła nieśpieszny, głośny łyk. Na brzegu porcelany zostały ślady szminki. Wyraźnie spragniony doznań język zlizał ciemną kroplę z kącika warg w tak otwarcie prowokujący sposób, że Ida aż się wzdrygnęła i gwałtownie odsunęła od telepatki.

Choć nieprawdopodobna duchota przed burzą zalewała myśli gęstym syropem i koszmarnie wpływała na zdolność kojarzenia faktów, szamanka już ładną chwilę temu zaczęła podejrzewać, że źle oceniła intencje nieoczekiwanej gościni. Że wbrew temu, czego się po niej spodziewała, wszystkie te komentarze pełne udawanej pobłażliwości, te tęskne westchnienia i wymowne pauzy niewiele miały wspólnego z fatalnym w skutkach przesłuchaniem Kusiciela, które przed miesiącem z hukiem sprowadziło świeżo upieczoną agentkę WON-u na ziemię i wciąż było tematem numer jeden wśród Firmowych plotek. Jeszcze zanim Weronika zdążyła się odezwać, złośliwy grymas na starannie umalowanych wargach stanowił dla szamanki jasną zapowiedź kolejnej porcji drwin z jej zawodowej kompromitacji. Na tyle widowiskowej, że z miejsca odebrała młodszej aspirantce Brzezińskiej status wydziałowej sensacji, prawdziwej perełki wśród rekrutów ostatniej dekady – a może i dwóch, gwiazdy równie nielegalnego, co brawurowego śledztwa zakończonego spektakularnym sukcesem. Przezornie zamroziwszy sobie zatem mięśnie twarzy w nieprzeniknioną maskę, Ida w napięciu czekała na pierwszy atak.

I rzeczywiście, początek niezapowiedzianej wizyty odbył się wedle znanego scenariusza. Ale potem przyklejona do szyby telepatka zaczęła rzewnie wzdychać, robić maślane oczy i z przejęciem poprawiać złociste włosy, co całkowicie zmieniało kontekst rzucanych przez nią uwag. Jednak zamiast ulgi z nieoczekiwanej zmiany tematu szamanka poczuła nagle przykry ucisk w okolicach żołądka. A jeśli miała jeszcze jakieś wątpliwości co do faktycznego celu tej jednostronnej i coraz bardziej krępującej rozmowy, to następne słowa Weroniki rozwiały je na dobre.

– Nie wiem, co on naprawia, ale moje właśnie się zepsuło – zamruczała złotowłosa z pożądliwym błyskiem w oku, gładząc przy tym krzywiznę filiżanki tak sugestywnymi ruchami palców, że Ida nie wytrzymała i uciekła.

Od telepatki. Od okna. Od widoku Kruchego, który zajęty pracą nie zauważył jeszcze, że na niego patrzą. A zaiste było na co. Z czarnymi włosami zebranymi w luźny samurajski kok, brwiami zmarszczonymi w skupieniu głębokim jak trans i tańczącymi w powietrzu dłońmi stanowił nader intrygujący obiekt obserwacji. Roztaczał wokół siebie nieprzyzwoicie wręcz magnetyczną aurę, gdy tak przeczesywał struny energii zwinnymi palcami, rozsnuwał je prędko i łączył na nowo, oplatając ogrodzenie wokół willi siecią nowych zabezpieczeń. W butach taktycznych, bojówkach moro i przylegającej do ciała ciemnej koszulce z długimi rękawami wyglądał jak komandos i nawet się, cholera, nie raczył choćby spocić w tym lipcowym upale…

A nie, wróć – wnosząc z reakcji Weroniki, lśniąca w słońcu męska skóra mogłaby tylko pogorszyć sprawę.

Pochłonięta udawaniem, że lemoniada z lodem to jedyna kwestia, jaka zaprząta w tej chwili całą jej uwagę, Ida między jednym łykiem a drugim doszła raptem do kilku nieproszonych wniosków, z których każdy ją zaskoczył, a nie spodobał się żaden.

Pierwszy: do pewnego stopnia – bo przecież nie całkiem, tylko tak troszkę, ledwo, ledwo w zasadzie i o czym tu mówić – była w stanie zrozumieć zachowanie Weroniki, w oczywisty sposób fizycznie niezdolnej do oderwania wzroku od łowcy.

Drugi: mało subtelne aluzje tej obcej dziewczyny – ślicznej, niech ją diabli, ubranej jak z żurnala, wymuskanej co do włoska na pustej złotej główce – bynajmniej nie spływały po Idzie jak po kaczce, tylko dźgały ją podstępnie prosto w miękkie, czort jeden wie czemu.

Trzeci: fakt, że niechęć szamanki do Weroniki rosła wprost proporcjonalnie do coraz większej fascynacji na twarzy tej drugiej, też był przecież, psiakrew, aż nadto znamienny.

Czwarty…

Nie! Stop. Przestań myśleć, głupi mózgu!

I tak oto rozważania o tym, czy gdyby nie obecność telepatki Ida równie prędko czmychnęłaby sprzed okna, żeby na gwałt szukać sobie zajęcia w innej części kuchni, zostały brutalnie zduszone w zarodku. W samą porę. Bo od kolejnej niewygodnej konkluzji dzieliła ją zaledwie nanosekunda.

Piekielny gorąc, to jego wina. Tak. Absolutnie. Wszystko przez ten upał. No upał, jak nic.

Z ogrodu za domem dobiegł naraz mrożący krew w żyłach krzyk. A potem coś pomiędzy ckliwym śpiewem a łkaniem.

Ida zmełła w ustach przekleństwo.

Taa… I przez Joannę.

Wierna bestyjka – do niedawna harpia z domieszką feniksa, od niedawna sirin, rajski ptak smutku, a może i gamajun, boski ptak wieszczący, lecz z całą pewnością jeszcze nie alkonost, rajski ptak radości – nie dawała ostatnio o sobie zapomnieć. Za dnia darła dziób dramatyczniej niż zwykle, jakby ją żywcem oskubywali z piór, a nocą zsyłała Idzie same pachnące jabłkami koszmary, których łapacz nie potrafił wychwycić, a ona zapamiętać. Po przebudzeniu zostawał po nich szamance jedynie powidok upiornie wyszczerzonej istoty o jadowicie zielonych ślepiach i nietoperzych skrzydłach, dojmujące przeczucie bliskiej katastrofy oraz potworne zmęczenie.

No i wata zamiast mózgu.

Kiedy wrzaskliwy szloch rozległ się ponownie, Ida z ponurą miną rzuciła okiem za okno. Dokładnie w tym samym momencie Kruchy poderwał głowę i obejrzał się w stronę starej jabłoni, ulubionego drzewa Joanny. Zupełnie jak gdyby on także usłyszał zawodzenie sirina, a to przecież było… niemożliwe? Na pewno? Bo im dłużej Ida przyglądała się łowcy, tym silniejsze stawało się jej wrażenie, że słuchał lamentów ptaszycy z uwagą i widocznym niepokojem.

Chwilę później Kruchy powrócił do przerwanego zajęcia, a szamanka, która nie wiedzieć kiedy znowu znalazła się przy oknie, po raz kolejny zadała sobie pytanie, co on właściwie tam wyrabiał. Niby wiedziała, że szukał luk i słabych punktów w sieci bezpieczeństwa, wzmacniając sploty i łatając dziury. Ale dlaczego uznał to za aż tak pilną sprawę, że uparł się ją załatwić jeszcze przed wyjazdem w teren, gdzie razem z telepatką miał pomóc opolskiej policji z prawdopodobnym przypadkiem opętania – oto pytanie, na które nie raczył już odpowiedzieć żadnej z dwóch zainteresowanych tematem kobiet. Ku widocznemu niezadowoleniu obu.

Pogrążona w zadumie i wnikliwej obserwacji Ida westchnęła mimowolnie. I ze zgrozą uświadomiła sobie, że zrobiła to unisono z rozmaśloną Weroniką.

Jak oparzona odskoczyła od okna. Energicznie zakręciła szklanką, prawie oblewając się lemoniadą. Dopiła wszystko jednym haustem, z pasją rozgryzła kostki lodu. Nie na wiele się to zdało. Ciepły budyń pod jej czaszką nadal wymyślał same durnoty. Kretyńskie w dodatku. Ida zamknęła oczy i czym prędzej przytknęła zimne szkło do czoła. Rany boskie, co za ukrop…

Wszystko jego wina.

*

Weronika tymczasem obróciła się wreszcie plecami do szyby, iście heroicznym wysiłkiem przełamując paraliż ciała. Rześka i świeżutka niczym wiosenny poranek, i to pomimo lnianych spodni do kostek oraz zapiętej pod szyję szyfonowej bluzki, stanowiła doskonały kontrapunkt do zarumienionej i posapującej z cicha szamanki, która próbowała właśnie dyskretnie odkleić sukienkę od mokrych od potu pleców. Przysiadłszy wdzięcznie jednym pośladkiem na parapecie, telepatka spojrzała na Idę ze żmijowatym politowaniem, aż się w dziewczynie wszystko zagotowało. Znaczy, gotowało się już wcześniej. Ale teraz niemal dało się słyszeć, jak krew wściekle bulgocze jej w żyłach.

– Nie bierz tego do siebie, młoda. Ten typ tak ma. – Weronika bezradnie rozłożyła ręce.

– Jaki typ?

– No, Kruchy.

O Boże. A ta dalej swoje.

– I cóż on takiego ma?

– Niezaspokojony apetyt. – W bladoniebieskich oczach Weroniki znowu pojawił się wygłodniały cień. – Niejedna próbowała zatrzymać go przy sobie na dłużej, ale Kostek… – Kolejne westchnienie, głębokie, z samego dna płuc. – Kostek ciągle szuka nowych wrażeń. I pewnie już mu tak zostanie. Zresztą jako specjalistka od umarlaków sama pewnie wiesz najlepiej, że w niektórych przypadkach żadna żywa kobieta nie może się równać z nieżywą narzeczoną. – Telepatka powiodła koniuszkiem palca po brzegu filiżanki, z głośnym cmoknięciem spiła z opuszki kroplę czarnej kawy.

Gapiącej się na nią w osłupieniu szamance przebiegł po plecach zimny dreszcz.

– No co tak patrzysz? Wiem, co mówię. Ja to sobie kiedyś gruntownie przemyślałam. To oczywiste, że jej śmierć, z całą tą melodramatyczną otoczką, uczyniła z Leny istny ideał kobiety. Doskonałość nie do prześcignięcia. Żeby nie powiedzieć: fetysz. – Ostatnie słowo telepatka rzuciła konspiracyjnym szeptem i puściła oko do oniemiałej z oburzenia Idy. – No bo zobacz, martwa ani go więcej nie zrani, ani mu nie spowszednieje… No i już bardziej raczej nie umrze, a więc nie da się znowu jej stracić. Martwa to jednocześnie perfekcja i niespełnialne marzenie. A jako taka nigdy mu się nie znudzi. Weź to przebij. No nie da się po prostu…

Ida nie odpowiedziała. W głowie miała pusto, tylko świerszcze grały.

– Zastanawiałyśmy się z dziewczynami, co on takiego w tobie zobaczył, że aż na rzęsach stanął, żeby cię zwerbować. – Weronika przez moment intensywnie przyglądała się swoim wypielęgnowanym dłoniom, a szamanka złapała się na tym, że z niepojętym dla siebie masochizmem czeka w napięciu na kolejne szpile. – I to od razu na swoją partnerkę, jakby chciał stale mieć na ciebie oko… Dziwiło nas to strasznie, bo ty, kochana, w ogóle nie jesteś w jego typie, wiesz?

Drugiej wymownej pauzy Ida nie doceniła wcale. Krew za głośno tętniła jej w uszach, wypełniając szumem te kilkanaście sekund ciszy.

– Ale nie bój nic – dodała telepatka wspaniałomyślnie. – Z taką buzią i figurą singielką długo nie pobędziesz. Parę głów już się za tobą w Firmie obraca, choć pewnie nawet nie zauważyłaś, taka jesteś zapatrzona w Kostka… – Weronika odstawiła pustą filiżankę na parapet. Poprawiła bluzkę, a szamanka nawet z drugiego końca kuchni mogłaby policzyć koronkowe różyczki zdobiące górną krawędź bordowego stanika, który prześwitywał przez cienką jak mgiełka tkaninę. – Posłuchaj rady bardziej doświadczonej koleżanki i daj sobie z nim spokój. Naprawdę. Po co pakować się w przykre rozczarowanie? Przecież tylko patrzeć, jak on znowu jakąś zbajeruje i wszystko będzie po staremu… – Kolejne westchnienie, tym razem pełne źle skrywanej nadziei, sprawiło, że żołądek Idy wykonał salto.

Starała się zachować kamienną twarz, ale lewa powieka zaczęła jej drżeć. Dolała sobie lemoniady, z ulgą stwierdzając, że dzbanek nie podzwania zdradziecko o brzeg szklanki. Możliwie jak najwolniej pociągnęła parę tęgich łyków, żeby ochłonąć i nie eksplodować ze złości. Albo nie spłonąć z zażenowania.

– Przyjmijmy, że wcześniej faktycznie wpadłaś mu w oko – ciągnęła telepatka w najmniejszym stopniu niezrażona grobowym milczeniem szamanki. – Było, minęło, już zdążyłaś wypaść. Bo on gustuje w twardych, utalentowanych babkach, a ty… No cóż. Początek, przyznaję, miałaś obiecujący. Schwytać Demona Luster to naprawdę coś, nieźle nam tym zaimponowałaś, serio. Gdybyś tylko potem nie położyła tego przesłuchania, to kto wie? Może Kostek nie rozglądałby się teraz za nową zabaweczką…

Ida raptownie odjęła szklankę od ust. Niemal usłyszała, jak w głębi jej umysłu przekręca się ze zgrzytem dawno nieuruchamiana zapadka. I uwalnia potwory.

Drewniana kukiełka.

Szachowa figurka.

Konstrukt już prędzej aniżeli osoba.

Marionetka na sznureczkach.

Szmaciana laleczka.

Popsuta zabaweczka.

Jesteś Marzanną. Umierałaś wiele razy iteraz też się od­rodzisz…

Drewniane kukły przecież nie toną…

Głosy w głowie gadały jak nakręcone. Weronika wciąż pluła jadem aż miło. Ale do szamanki docierało z tego jedno wielkie nic. Nic też już nie czuła. Jakby ktoś wyszarpnął wtyczkę z jej mózgu i odciął ją nagle od ciała. Od emocji. Od trujących wspomnień.

Sztywnym krokiem podeszła do lodówki. Mechanicznie, bez udziału woli, zdjęła z górnej półki sernik na zimno i położyła go na blacie. Stwierdziwszy, że waniliowy twarożek i galaretka z owocami ładnie się ścięły, sięgnęła po nóż. Bardzo długi. Bardzo ostry. Lśniący jak lusterko. Przez chwilę ważyła go w dłoni, pozwalając sobie na błogie fantazje pełne rozbryzgów krwi. A potem wbiła ostrze w ciasto. Ruchem tak nagłym i zamaszystym, że Weronika drgnęła i na moment, choć krótki, niestety, zgubiła wątek.

Z wprawą odziedziczoną po Karolinie, jednej z pierwszych dusz, które przeprowadziła w zaświaty, Ida pokroiła sernik na równiutkie porcje. Przełożyła jedną na talerzyk. Wyjęła widelczyk z szuflady. I z przylepionym do twarzy szaleńczym uśmiechem przypuściła szarżę na perorującą w najlepsze małpę w szyfonach.

– …więc sama rozumiesz, głupio, żebyś sobie robiła niepotrzebne nadzieje, a poza tym ty chyba naprawdę nie sądzisz, że on mógłby… – Weronika zająknęła się i zamrugała zaskoczona, gdy Ida niemal przemocą wcisnęła jej w dłoń talerzyk w nadziei, że sernik zdoła ją wreszcie zatkać.

– Yyy… Dzięki…?

Udław się, jędzo.

Uśmiech szamanki stał się jeszcze szerszy. I bardziej obłąkany. Telepatka zerknęła z przestrachem na dzierżony przez gospodynię nóż. Odetchnęła dopiero, gdy ta zrobiła w tył zwrot i ponownie zajęła się przekładaniem ciasta na talerzyki.

– Wybadaam Kosztka tjoche w djodże do cziebie – podjęła po chwili Weronika z pełnymi ustami.

Stojąca w otwartych drzwiach lodówki Ida po samym brzmieniu przytłumionego sernikiem głosu odgadła, że umalowane wargi znowu rozciągał drwiący uśmieszek.

Udław się, udław się, udław!

Weronika przełknęła kęs. Kaszlnęła w pięść. Nie udławiła się jednak. Szlag by ją.

– Kiedy o ciebie spytałam, mruknął coś na odczepnego. Jak zwykle zresztą, on nigdy nie był przesadnie wylewny… Zauważyłaś pewnie? Ile wy się już znacie, co? Zaraz stukną wam już trzy miesiące, dobrze liczę? No i co, czego dowiedziałaś się o nim do tej pory?

Trafiona znienacka i z wielką precyzją dokładnie w punkt, który dopiero teraz okazał się wrażliwy na ciosy, szamanka z trzaskiem zamknęła lodówkę. Po czym powoli, bardzo powoli obróciła się w stronę Weroniki.

– Wiesz, gdzie mieszka? – ciągnęła tamta, pakując do ust truskawkę w galaretce. – Czy mieszka szam? Czy ma psza albo kota? – Telepatka przełknęła i z chytrą miną obserwowała zlodowaciałą Idę spod muśniętych tuszem rzęs. – Opowiedział ci, co go skłoniło do przejścia na jasną stronę prawa i wstąpienia do WON-u? Czemu nie objął schedy po ojcu i nawet nie nosi jego nazwiska? Wiesz, gdzie znika na całe weekendy, gdy nie można się do niego dodzwonić? Ha, zdradził ci chociaż, ile ma lat? I dlaczego w aktach personalnych utajniono jego datę urodzenia? Po twojej zszokowanej minie poznaję, że nie powiedział ci nic – skonstatowała Weronika ze zjadliwą satysfakcją. – Nie tobie jednej, to nic osobistego. Podejrzewam, że nawet Rudą trzyma z dala od pewnych spraw. To bardzo w jego stylu. – Wbiła widelec w sernik; metal nieprzyjemnie zazgrzytał o porcelanę.

Ida poczuła ten dźwięk aż w korzeniach zębów.

– W każdym razie, kiedy go o ciebie zagadnęłam, nie zdradził się niczym, ani słowem, ani miną. Nie żeby mi to w czymkolwiek przeszkodziło. I tak wyczytałam z niego wszystko, co chciałam.

A jakże. Przecież z ciebie taka twarda i utalentowana babka.

– Wiesz, co sobie pomyślał, kiedy padło twoje imię?

Ud. Ław. Się. Lar. Wo.

Szamanka ruszyła do zlewu. Bez pośpiechu, metodycznie i pieczołowicie umyła nóż. Z wielką niechęcią i prawdziwym żalem odłożyła go na ociekacz. Wytarła dłonie w czystą ściereczkę, po czym mocno zacisnęła na niej palce. Czekała na słowa telepatki jak na wyrok i do szału ją doprowadzało, że tak ją dotykały. I że nic, absolutnie nic nie mogła na to poradzić.

– Pomyślał: „słabość” – zakończyła triumfalnie Weronika. Z brzękiem odłożyła talerzyk na parapet, trącając stojącą tam filiżankę. – A na słabość, moja mała, to on nigdy nie poleci. No więc jak już mówiłam, zmarnowałaś swoją szansę.

*

Ida powoli wypuściła powietrze z płuc.

Słabość.

Zabolało. Oj, bolało jak diabli. Dużo mocniej, niż się spodziewała. Pewnie dlatego, że brzmiało przeraźliwie znajomo.

Przymknęła oczy. Pulsowało jej w skroniach, a w głowie znowu huczało od głosów.

…gdyby tylko jej ciało nie okazało się tak żałośnie słabe, że pękło jak skorupka jaja przy byle okazji…

…bez magii jest całkiem bezsilna, amy nie możemy pozwolić, żeby dalej przynosiła wstyd tej rodzinie tą swoją pożałowania godną niemocą…

…nie ma na świecie nic bardziej żenującego niż słabość, moje dziecko. Nie ma też na nim słabszej istoty od ciebie…

Szamanka poczuła, że musi usiąść. Na miękkich nogach podeszła do stołu i opadła na krzesło, wachlując się dłonią dla zachowania pozorów, że sił pozbawił ją upał, a nie toksyczne rewelacje wyfiokowanej flądry. Ani te wszystkie przekrzykujące się echa, które znowu napłynęły do niej nie wiadomo skąd. Niby je poznawała, niby nie były jej obce, ale miała przy tym niezachwiane przekonanie, że nigdy, przenigdy na własne uszy nie usłyszała powtarzanych przez nie słów.

Skąd zatem się wzięły? Nie potrafiła odgadnąć.

A skoro nie potrafiła, to jakże mogła być taka pewna, że jednak nie z przeszłości?

A jeśli, załóżmy, jednak z przeszłości, to czemu nie znajdowała żadnych konkretnych i wyraźnych wspomnień? Takich słów się przecież nie zapomina. Takie słowa siedzą w człowieku jak ciernie i jątrzą się latami… Wiedziała o tym doskonale, bo od dziecka tkwiły w niej inne, które z kolei pamiętała z kryształową jasnością.

Nie miała teraz czasu dłużej nad tym rozmyślać. Wyfiokowana flądra wylała z siebie bowiem już chyba całą żółć i tylko przyglądała się szamance w oczekiwaniu na jakiś komentarz.

– Weroniko – odezwała się Ida ze spokojem, którego wcale nie czuła. Ale od czego miała swoje stare maski? Przywdziała jedną z nich i gładko weszła w rolę. – Sprawiasz wrażenie bardzo pewnej siebie i niezwykle… zdeterminowanej? Tak, to dobre słowo: zdeterminowanej kobiety. – Szamanka oparła łokcie na stole, a podbródek na splecionych dłoniach. – Naprawdę sądzisz, że potrzebujesz mojej zgody?

– Zgody? – Starannie wyregulowane brwi uniosły się tak wysoko, że zniknęły pod złotą grzywką. – A na co?

– To może… bo ja wiem? Błogosławieństwa? Albo pomocy? Skoro mówisz mi to wszystko z takim przejęciem, a mówisz nieprzerwanie od pół godziny, to wniosek nasuwa się sam. – Ida odgarnęła lok ze zroszonego potem czoła i spojrzała Weronice w oczy. Jasnoniebieskie, szeroko otwarte, wyraźnie zaniepokojone. I bardzo dobrze. – Przyznaj po prostu, że chcesz się z nim umówić i czym prędzej odnowić łączące was kiedyś… hmm… – Zabębniła palcami w blat stołu. – Stosunki! Tak, przyznasz chyba, że „stosunki” pasują tutaj jak ulał.

– Przecież ja w ogóle…

– Tyle że na chceniu na razie się kończy, prawda? – Szamanka nie dała sobie przerwać. Bo teraz, psiakrew, nadeszła jej kolej na sączenie jadu. – Wiele gadania, mało robienia, klasyka gatunku. No więc jeśli sama się wstydzisz wziąć sprawy w swoje ręce, to z wielką ochotą ci w tym pomogę.

– Co…? Nie!!!

– To twój szczęśliwy dzień, bo ja jestem doskonałą swatką. – Ida z dziką przyjemnością naśladowała wcześniejszy ton Weroniki, aż ociekający złośliwym miłosierdziem. – Na studiach robiłam za etatową wróżkę od spraw sercowych. Mam naprawdę imponujący dorobek, połowa akademika właśnie planuje wesela.

– Ale ja wcale nie…

– No dajże spokój, kochana, nie chcesz chyba iść w moje ślady i przegapić takiej szansy? – Szamanka napawała się czystym przerażeniem na twarzy telepatki, która nagle zrobiła się trupio blada. – Kuj żelazo, chwytaj dzień, łap byka za rogi! Będzie fajnie, zobaczysz. Jak za starych dobrych czasów w przedszkolu. Boisz się go spytać, czy będzie z tobą chodził? Przeraża cię perspektywa, że mogłabyś przeczytać w jego myślach, że o tobie nie myśli wcale a wcale? A więc zostaw to mnie! Serio mówię. No bo chyba chcesz wiedzieć, na czym stoisz, prawda? No właśnie. W takim razie pozwól, że dyskretnie wybadam grunt i to ja z nim pogadam…

– Z kim, ze mną? – zainteresował się łowca, z dramatycznym wyczuciem chwili pojawiając się w progu. – A o czym?

Redakcja: Piotr Chojnacki

Korekta: Magdalena Jabłonowska

 

Projekt okładki i stron tytułowych, ilustracje wykorzystane na okładce: Urszula Gireń

Skład i łamanie: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

tel. +48 505 636 224

 

ISBN 978-83-68371-33-8