Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy szukasz swojego miejsca na ziemi, musisz zrobić fale.
Waverly Lyons, odkąd tylko pamięta, zawsze była uwikłana w rozwód rodziców.
Tego lata toczy się bitwa o to, z kim Waverly spędzi wakacje. Kiedy żadne z rodziców nie chce przystać na jej propozycje, dziewczyna wyjeżdża z Fairbanks na Alasce i pojawia się w Holden na Florydzie, gdzie zatrzymuje się u swojej ciotki.
Dla wychowanej w tundrach północy Waverely spędzanie czasu na plaży jest sporym wyzwaniem. Słońce może okazać się dla niej śmiertelnym zagrożeniem, a jej stylowi bycia daleko do pełnego luzu. W dodatku nie umie pływać…
W życiu Waverly pojawia się Blake, (superprzystojny) chłopak z sąsiedztwa, bardzo sympatyczny, wręcz czarujący. Wprowadza dziewczynę do kręgu swoich najbliższych znajomych i po raz pierwszy Waverly odkrywa przyjaźń, życie towarzyskie, a wkrótce także uczucie… do Blake’a.
Gdy Blake i Waverly zbliżają się do siebie, los dziewczyny nareszcie zaczyna się poprawiać. Jednak każde lato musi dobiec końca… Jak Waverly ma zostawić to wszystko, gdy w końcu znalazła swoje miejsce na ziemi?
„Jeśli tak jak ja uwielbiacie lekkie, ale wzruszające historie, to »Float« będzie dla was idealne. Gorąco polecam!” – Ludka Skrzydlewska
„Niesamowicie komfortowa, ciepła i lekka historia, idealna na lato” – Weronika Ancerowicz
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 386
Tytuł oryginału
Float
Copyright © 2022 Katherine Marchant
All right reserved
First published in Canada by Wattpad Books, a division of Wattpad Corp.
36 Wellington Street E., Suite 200,
Toronto, ON M5E 1C7 Canada
wattpad.com
Przekład
Anna Kłosiewicz
Redakcja i korekta
Katarzyna Zegadło-Gałecka, Pracownia 12A
Skład i przygotowanie do druku
Tomasz Brzozowski, Martyna Potoczny
Projekt okładki
Sarah Salomon
Opracowanie wersji elektronicznej
Karolina Kaiser,
Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-68053-58-6
1
StoryLight, imprint Insignis Media, ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków
tel. +48 12 636 01 90, [email protected], insignis.pl
Instagram: @wydawnictwostorylight, @insignis_media
X, TikTok: @insignis_media
Facebook: @Wydawnictwo.Insignis
Mamie i Tacie, którzy zawsze przypominają mi, że nie warto się wiecznie zamartwiać
Lejący się z nieba nad Florydą popołudniowy skwar palił moje nagie ramiona.
Było oczywiste, że jeśli szybko nie znajdę się w klimatyzowanym pomieszczeniu, pewnie zaraz zemdleję i będę tak leżeć plackiem na rozgrzanym betonie przed halą przylotów międzynarodowego lotniska w Jacksonville, dopóki jakiś nieszczęsny ochroniarz nie natknie się na moje nieprzytomne ciało i z poczucia obowiązku spróbuje przywrócić mnie do życia.
Zdawałam sobie sprawę, że znowu za dużo myślę – mama ciągle mi powtarzała, że mam prawdziwy talent do nakręcania się z powodu najmniejszej bzdury – ale w tłumie czekających naprawdę okazałam się jedyną osobą głupią na tyle, by opuścić chłodne wnętrze lotniskowej hali i wyjść na parking, gdzie temperatura sięgała pewnie czterdziestu stopni. Byłam jednak zbyt uparta, by przyznać się do błędu i zawrócić do środka, dlatego stałam w wąskim cieniu latarni i mrużąc oczy, rozglądałam się po rozgrzanej jezdni w poszukiwaniu ciotki Rachel, chociaż czułam się przy tym jak ostatnia idiotka. Bardzo spocona i lepiąca się idiotka.
Czy kiedykolwiek przestanę się w ogóle pocić?
Dżinsy też nie były najmądrzejszym wyborem. Przed wylotem z Alaski starałam się wybrać strój jak najbardziej nierzucający się w oczy i wręcz agresywnie normalny, co pewnie było moim pierwszym błędem. Bo moją rodzinę można by nazwać rozmaicie, ale z pewnością nie określiłabym jej normalną. Jeffrey Lyons oraz Lauren Fitzgerald, oboje wykładający na wydziale ochrony środowiska Uniwersytetu Alaski, słynęli w całym Fairbanks ze swoich całkowicie przeciwstawnych stanowisk w kwestii zmian klimatycznych, namiętnego romansu (którego efektem było mnóstwo bezproduktywnych artykułów oraz – niestety – ja) i katastrofalnego wręcz rozwodu. Odkąd skończyłam osiem lat, w każde wakacje ciągnęli mnie na zmianę na swoje wyprawy naukowe do Arktyki. Jeśli nie myliłam się w swoich obliczeniach stref czasowych, oboje dotarli właśnie do stacji badawczej i zajęli się rozpakowywaniem ekwipunku oraz przeliczaniem racji żywnościowych na czekający ich długi miesiąc pracy.
Tak więc nie, mojego życia nie można było nazwać „normalnym”.
Mimo wszystko starałam się ubrać jak typowa mieszkanka Fairbanks, krainy zorzy i dni polarnych. To oznaczało co najmniej trzy warstwy ciuchów, a na dokładkę cienką przeciwdeszczową kurtkę.
Dopiero na pokładzie samolotu uświadomiłam sobie, że dokonałam złego wyboru, bo byłam jedyną pasażerką, która nie wyglądała jak wycięta z reklamy jakiegoś kurortu w tropikach. Co prawda udało mi się ściągnąć większość wierzchnich warstw w ciasnej toalecie, tak że zostałam tylko w koszulce na cienkich ramiączkach, jednak nie uśmiechało mi się zdejmowanie dżinsów i paradowanie przed ludźmi w samych majtkach. Ochroniarzom na lotnisku na pewno by się to nie spodobało. Już i tak trzech z nich obejrzało się na mnie z niechęcią, gdy tylko usłyszeli zgrzyt zacinających się kółek mojej walizki na linoleum lotniskowej hali.
Najwyraźniej ciąganie jednej małej walizeczki między mieszkaniami rodziców przez ostatnich dziewięć lat odcisnęło na tych kółkach swoje piętno. No kto by pomyślał.
Ostatnio wręcz znienawidziłam tę kiepską namiastkę walizki. Jest czarna i niewielka, więc zawsze mam problem ze znalezieniem jej na stanowisku odbioru bagażu. Może powinnam ją pomalować na jakiś neonowy kolor, w paski albo inny zwierzęcy rzucik. W każdym razie coś, dzięki czemu bez problemu ją znajdę, kiedy pod koniec wakacji wrócę na Alaskę.
Ciotka Rachel pewnie będzie mogła mi pożyczyć trochę farb i pędzle, ostatecznie była graficzką freelancerką i malarką. Ojciec, którego zawsze bardziej interesowały równania matematyczne i rachunek prawdopodobieństwa, więc nie mógł zostać nikim innym niż właśnie naukowcem, nigdy nie potrafił zaakceptować faktu, że jego młodsza siostra jest artystką. Że nigdzie nie zagrzała dłużej miejsca i ciągle zmieniała otoczenie, przeprowadzając się ze stanu do stanu. Koniec końców wylądowała na Florydzie, gdzie zaczęła się spotykać z facetem pracującym jako techniczny w parku rozrywki. Rzucił ją podczas wycieczki do Disney Worldu (najgorzej), a wtedy ciotka osiadła w Holden, żeby dojść do siebie.
Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w sfatygowaną walizkę, rozmyślając, czy lepsze będą paski, czy może kropki, a kiedy wreszcie podniosłam wzrok, niemal oślepił mnie widok pędzącego w moją stronę volkswagena garbusa w odcieniu neonowej zieleni.
Uniosłam rękę, żeby osłonić oczy przed słońcem odbijającym się od karoserii. Kiedy się nad tym zastanowić, autko stanowiło świetną inspirację, jeśli chodziło o odnowienie walizki. Przedmiotu w takim kolorze zwyczajnie nie da się przeoczyć.
Garbus tymczasem odrobinę zwolnił i nie przekraczał już tak drastycznie dozwolonej prędkości, potem przednie koło przejechało po krawężniku tuż obok moich stóp i auto wreszcie się zatrzymało.
Przez otwarte okno od strony pasażera z zakłopotaniem uśmiechała się do mnie kobieta. Wystarczył jeden rzut oka, żebym domyśliła się, kto to taki – znałam te zmierzwione brązowe włosy i piegi ze zdjęć, którymi tata ozdobił ściany w swoim mieszkaniu.
– Zahaczyłam o krawężnik, co nie? – zapytała Rachel.
– Może odrobinę o niego obtarłaś.
– Cholera – prychnęła i natychmiast się poprawiła: – To znaczy, cholibka.
– Ciociu, mam siedemnaście lat, słyszałam już niejedno przekleństwo.
Rachel dała sobie wreszcie spokój z oglądaniem dowodów własnych niedostatków jako kierowcy i obrzuciła mnie spojrzeniem od stóp do głów. Pomyślałam, że pewnie mocno się zmieniłam, odkąd widziała mnie ostatnio. Oczywiście, sporo od tamtej pory urosłam, a poza tym wolałam myśleć, że nie przypominam już pryszczatej nastolatki z aparatem na zębach, bo stałam się otrzaskaną w świecie młodą kobietą z imponującą znajomością doborowych przekleństw.
Rachel chyba w duchu przyznała mi rację, bo skinęła głową i powiedziała:
– W takim razie… cholera.
Zanim zdążyłam wysunąć składany uchwyt rozklekotanej walizki, ciotka wyskoczyła już z auta i otoczyła mnie piegowatymi ramionami, zamykając w uścisku tak mocnym, że aż zabrakło mi tchu.
– Och, Waverly, aleś ty wyrosła! – zawołała, odsuwając się na odległość ramienia, żeby znów zmierzyć mnie spojrzeniem. – Ostatnio, kiedy cię widziałam, miałaś najwyżej metr dwadzieścia wzrostu, a teraz tylko na siebie popatrz! Jesteś taka duża. Praktycznie dorosła kobieta.
„Praktycznie” wydało mi się tutaj odpowiednim słowem. Obie z Rachel byłyśmy dosyć wysokie jak na kobiety, ale ona przekroczyła trzydziestkę i zdążyła się już nauczyć dumnie nosić głowę, za to ja wciąż dochodziłam do siebie po tym, jak w pierwszej klasie wystrzeliłam w górę. Można by pomyśleć, że po dwóch latach przywykłam już do moich stu siedemdziesięciu paru centymetrów, ale siniaki na moich łydkach stanowiły najlepsze świadectwo faktu, że jeszcze nie nauczyłam się panować nad własnym ciałem.
Ale reakcję ciotki postanowiłam potraktować jako komplement.
– No dobra, mój mały niedźwiadku polarny, wsiadaj szybko, zanim całkiem mi się tu roztopisz – dodała Rachel, chwytając za uchwyt walizki, zanim zdążyłam jej powiedzieć, że sama poradzę sobie z bagażem. – Chciałabym, żebyś zaaklimatyzowała się przed kolacją, bo wieczorem zabieram cię do mojej ulubionej knajpki, jeśli miałabyś ochotę na owoce morza.
Perspektywa wyprawy do restauracji w tym upale, po spędzeniu ostatnich dwunastu godzin w samolocie między zupełnie obcymi ludźmi, wydawała mi się wręcz nieludzką torturą. Z drugiej strony to nie była pora na tchórzostwo. Ostatecznie jestem Waverly Lyons z Alaski, pozbawioną jakichkolwiek talentów neurotyczną córką dwójki genialnych, choć wiecznie się sprzeczających naukowców. Spokojną dziewczyną bez żadnych przyjaciół, z garstką znajomych, z którymi można wymienić się czasem notatkami. Ciężarem. Dzieciakiem, którego rodzice wreszcie się złamali i poprosili krewną o opiekę nad ich latoroślą.
Ale przez następnych dwadzieścia osiem dni miało mnie dzielić od tej dziewczyny sześć i pół tysiąca kilometrów.
Tutaj mogłam być kimkolwiek.
Dlatego kiedy razem z Rachel ruszyłyśmy wreszcie w mającą potrwać godzinę drogę na południe od lotniska w kierunku miejsca, które miało się stać moim domem na najbliższy miesiąc, ze wszystkich sił starałam się zrobić to, co dotąd jeszcze nigdy mi się nie udało: za dużo o tym nie myśleć.
*
Holden znajdowało się nad samym Atlantykiem. Nigdy wcześniej nie widziałam oceanu, dlatego teraz nie zdołałam się powstrzymać, by nie opuścić szyby i nie wychylić się na zewnątrz z nadzieją, że jeśli tylko wyciągnę szyję wystarczająco, zdołam dostrzec te wielkie masy wody, podczas gdy mijałyśmy kolejne markety i domy na przedmieściach. Z minuty na minutę obsadzone palmami ulice stawały się coraz węższe, okolica coraz bardziej zielona, aż wreszcie za kolejnym zakrętem dostrzegłam to, czego tak wypatrywałam: plażę schodzącą łagodnie ku bezkresnym zielono-błękitnym masom wody jak z folderu biura podróży. Wciągnęłam głęboko powietrze, w gardle poczułam słony posmak.
– Niezły widoczek, co nie? – odezwała się Rachel.
– Zupełnie jak z pocztówki – przytaknęłam.
– Ale teraz lepiej już schowaj się z powrotem. Zaraz wjeżdżamy do centrum, a ja wolałabym uniknąć konieczności tłumaczenia się twojemu ojcu, jakim cudem straciłaś głowę w niecałą godzinę od momentu, kiedy trafiłaś pod moją opiekę.
Z trudem zdusiłam śmiech, potem jednak przypomniałam sobie wcześniejsze przeboje Rachel z parkowaniem na krawężniku i uznałam, że może jednak ciotka wcale nie żartowała, tylko naprawdę chciała mnie ostrzec.
Centrum miasteczka było niewielkie i pokryte piachem, w oczy rzucała się jednak istna feeria barw. Fasady budynków pomalowano na rozmaite odważne i pastelowe kolory, drzwi i futryny witryn lśniły bielą. Od razu zauważyłam lodziarnię i księgarenkę, potem długi deptak biegnący wzdłuż plaży z białym piaskiem, na którym smażyli się na ręcznikach wielbiciele opalenizny, niedaleko grupka nastolatków grała w siatkówkę, a w wodzie można było dostrzec surferów czekających na kolejną wielką falę.
– Chyba nie zamierzasz siedzieć cały dzień w domu z nosem w książce, co? – zaczęła się ze mną przekomarzać Rachel. – Twój tata zawsze tak właśnie robił, kiedy przyjeżdżaliśmy tu na wakacje. My spędzaliśmy całe dnie na plaży, ale on zamykał się w motelowym pokoju z tymi swoimi mądrymi podręcznikami.
– No nie wiem, jak dla mnie to całkiem niezły pomysł na spędzenie wakacji.
Rachel parsknęła śmiechem, najwyraźniej uznawszy moje słowa za żart, ale co innego mogłabym tutaj robić? Nie miałam tu żadnych znajomych ani wystarczającego talentu, by nauczyć się czegoś od ciotki, a na plaży mogłabym się jedynie usmażyć.
Nie umiałam pływać, nigdy wcześniej nie zanurzyłam nawet palca u nogi w wodzie innej niż ta w wannie. Może miałam ocean na wyciągnięcie ręki, ale nadal pozostawał poza moim zasięgiem.
– Napisałaś do rodziców, że wylądowałaś bezpiecznie? – zainteresowała się Rachel.
Zesztywniałam. Miałam nadzieję, że uda mi się unikać tego tematu najdłużej, jak to tylko możliwe – może nawet przez całe wakacje – ale chyba byłam zbyt naiwna.
– Właściwie to zostawiłam telefon w Fairbanks – bąknęłam pod nosem.
– Żartujesz? Zapomniałaś komórki? – Byłam pewna, że teraz Rachel zacznie narzekać i psioczyć, z trudem panując nad złością, zanim w końcu sztucznie opanowanym głosem oznajmi mi, jak bardzo ją rozczarowałam swoim gapiostwem. Tak właśnie zachowałby się ojciec, jednak ciotka tylko rzuciła ze śmiechem: – Och, skarbie, strasznie mi przykro. Niestety, z genami nie wygrasz. Twoja babcia to była cudowna kobieta, ale pamięć miała koszmarną. Raz zostawiła nawet mnie i twojego tatę w markecie. Siedzieliśmy tam bite cztery godziny, zanim zorientowała się, że o nas zapomniała. Proszę, moja komórka powinna być gdzieś na dnie torebki. Wyślij ojcu esemesa, żeby biedaczek nie dostał zawału.
Zaczęłam przetrząsać zawartość jej torby. Nie zamierzałam tłumaczyć, że nie zostawiłam komórki w domu przypadkiem. Ani że moim zdaniem rodziców niewiele obchodziło, czy dotarłam na miejsce bezpiecznie, czy może zginęłam w jakiejś szczególnie spektakularnej katastrofie lotniczej.
Czym prędzej wystukałam lakoniczną wiadomość: „Tu Waverly, wylądowałam bezpiecznie, jestem z ciocią Rachel”.
Chwilę później komórka zawibrowała, kiedy nadeszła odpowiedź od taty.
„W obozie. Właśnie wysłałem ci mejla na temat praktyk z zakresu biologii morza dla licealistów, miałabyś czym się zająć podczas pobytu w Holden. Dobrze by to wyglądało w podaniu o przyjęcie na studia. Daj znać, czy mam się kontaktować z osobą kierującą programem praktyk”.
Ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę w czasie wakacji, było dobrowolne wpakowanie się w jeszcze więcej nauki. Wepchnęłam komórkę Rachel z powrotem do torby. Później wymyślę jakąś wymówkę. A może nawet zbiorę się na odwagę i zaczekam, aż tata przyjedzie po mnie do Holden, żeby powiedzieć mu prosto w oczy, że nienawidzę matematyki i nauk przyrodniczych w każdej postaci. Ale na samą myśl o tym wcale nie czułam przypływu poczucia siły, tylko jeszcze silniejszy niepokój.
– Jesteśmy na miejscu! – oznajmiła Rachel, a zanim zatrzymała się przy krawężniku, w ostatniej chwili zdążyłam jeszcze oprzeć dłoń o drzwi. – Casa de Lyons.
Jej dom okazał się większy, niż spodziewałam się po samotnej artystce – piętrowy, z biegnącą dookoła budynku werandą i niewielkim ogródkiem od frontu, gdzie rabatki zdobiły nawet dwa plastikowe flamingi. A ja sądziłam, że spędzę te wakacje w jakiejś szopie na plaży, z wiaderkami z farbą w charakterze prowizorycznych mebli. Budynki po obu jego stronach były niemal identyczne, jeśli nie liczyć faktu, że pomalowano je na pastelowe odcienie błękitu i zieleni. Ciotka Rachel najwyraźniej nie przepadała za równie stonowanymi barwami, bo ściany jej domu były w kolorze intensywnego oranżu.
– Zaprowadzę cię do twojego pokoju, zostawisz swoje rzeczy – powiedziała, wysiadając z auta. – Potem dam ci chwilkę na przebranie się i zabieram cię na kolację.
– Mogę iść tak jak teraz.
Ciotka spuściła wzrok na moje nogi i zmarszczyła nos.
– No co? – spytałam, wystraszona, że właśnie dopadł mnie jeden z tych ogromnych tutejszych komarów, o których słyszałam historie mrożące krew w żyłach.
– Nie za gorąco ci w tych dżinsach?
– Nie mam żadnych szortów.
– Nie zabrałaś ani jednej pary?
– Nie, po prostu żadnej nie mam.
– No tak, skoro zwykle w wakacje jeździsz z rodzicami gdzieś na północ – mruknęła Rachel. – Pewnie całe lato spędzacie okutani po czubek nosa. Wiesz co, na pewno znajdziemy w mojej szafie jakieś szorty, które będą na ciebie pasowały.
Wnętrze domu okazało się równie kolorowe jak jego fasada. Wyposażenie salonu mogło przyprawić o ból głowy, bo nic tu do siebie nie pasowało: kanapa w biało-niebieską kratę, fotel obity zielonym aksamitem czy tapeta w tureckie wzory, na półkach w głębi tłoczyły się książki poutykane krzywo między ceramiką i figurkami z gliny, ale ten kolorowy chaos tworzył bezwstydnie radosną, przytulną całość.
– Kuchnia jest tam – wyjaśniła Rachel, wskazując wąskie, zwieńczone łukiem przejście do następnego pomieszczenia. Zdążyłam jeszcze dostrzec patelnię z nieprzywierającą powierzchnią i kilka koślawych kubków na kuchennej wyspie, zanim ciotka ruszyła schodami na górę. – Tu będziesz mieszkać – dodała, wciągając moją walizkę do pokoju na końcu korytarza.
Na całe szczęście wystrój okazał się tu nieco bardziej stonowany niż w salonie, na całe umeblowanie składały się pojedyncze łóżko, niewielkie biurko, komoda i wyjątkowo kiczowaty budzik z obudową ozdobioną muszelkami.
– To wszystko dla mnie? – upewniłam się.
– Aha. Przepraszam, wiem, że to straszna klitka…
– Tu jest bosko! – Nie pozwoliłam jej nawet dokończyć.
– W porządku, w szafie mam kilka pudeł ze swoimi starymi ciuchami.
Po krótkiej chwili poszukiwań Rachel triumfalnie wyciągnęła parę dżinsowych szortów z wysadzanym kryształkami motylkiem na jednej z tylnych kieszeni i uniosła je wysoko, żebym mogła im się przyjrzeć. Może nie znałam się specjalnie na trendach, ale nawet ja wiedziałam, że takie ozdoby wyszły z mody dobre dwadzieścia lat temu. Z drugiej strony nie chciałam zawracać ciotce głowy.
– O, te spodenki pamiętają jeszcze stare dobre czasy – rzuciła Rachel.
Wzięłam od niej szorty bez słowa, nie zamierzałam o nic pytać. Rachel zostawiła mnie samą, żebym się przebrała – wyszła, zamykając za sobą drzwi sypialni. Mojej sypialni. Pomieszczenie wydawało mi się aż za duże, wręcz ogromne. Nigdy wcześniej nie miałam pokoju wyłącznie do swojej dyspozycji. U ojca sypiałam w jego gabinecie, a mama mieszkała w kawalerce, więc musiała mi wystarczyć rozkładana kanapa w części pełniącej funkcję jadalni. Z kolei na wakacyjnych wyjazdach nocowałam zwykle w wieloosobowych pokojach, więc teraz czułam się jak księżniczka.
Moja nowa sypialnia może i wydawała mi się zbyt duża, za to szorty Rachel pasowały niemal idealnie, z czego nawet się ucieszyłam, bo wolałabym jednak nie zaczynać znajomości z bogobojnymi mieszkańcami Holden od świecenia przed nimi bielizną. Zwłaszcza podczas jedzenia. Weszłam do łazienki – też mojej własnej! – i popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze, a potem aż jęknęłam. Wszystko szło nie tak. Wcale nie wyglądałam jak tajemnicza i wyluzowana nowa dziewczyna w mieście. Po długim locie miałam worki pod oczami, a poza tym motylka z kryształków na pośladkach i zero opalenizny.
Ta sama ofiara losu co zwykle, po prostu w innym otoczeniu.
– Gotowa? – zawołała Rachel gdzieś z głębi domu.
Nie, w ogóle nie byłam gotowa, ale i tak zeszłam na dół.
Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz, od razu zauważyłam dwójkę białych ludzi na werandzie sąsiedniego budynku. Mężczyzna po pięćdziesiątce pocił się koszmarnie w swojej koszulce polo, a towarzysząca mu platynowa blondynka miała na nogach dziesięciocentymetrowe szpilki. Wyglądała bardzo młodo, była może w wieku Rachel. Przez chwilę przyglądałam się im spod zmarszczonych brwi, usiłując rozgryźć łączące ich relacje, ale wtedy facet nachylił się i pocałował towarzyszkę prosto w usta. W porządku, czyli jednak nie była to jego córka.
– Czołem, sąsiedzi! – zawołała Rachel. – Ale się wystroiliście. Z jakiej to okazji?
– Mamy randkę! – odkrzyknęła blondynka. – On stawia.
Jakiś głos w mojej głowie od razu podszepnął mi: „sponsor”. Takiego właśnie określenia użyłaby mama. Moim zdaniem byłoby jednak nie fair oceniać równie ostro cudze wybory życiowe, kiedy sama paradowałam właśnie w pożyczonych ozdobionych kryształkami szortach.
– Chloe oczywiście żartuje – wtrącił natychmiast towarzyszący blondynce mężczyzna. – Znowu dostała awans, więc to ona zaprasza. Zdaje się, że wspominała coś o pasztecikach z homarem i margaricie…
– Jasne. – Chloe żartobliwie pacnęła go w ramię. – George robi dzisiaj za kierowcę, bo jeśli komuś potrzebna jest margarita, to raczej mnie. A co tam u ciebie, Rach? Nie mów, że wybierasz się do nad zatokę o tej porze. Całkiem popsujesz sobie wzrok tym malowaniem po ciemku.
– Bez obaw, w ten weekend robię sobie wolne. Moja bratanica… Rany, gdzie moje maniery? To właśnie moja bratanica, Waverly – wyjaśniła, a następnie zwróciła się do mnie: – A to moi sąsiedzi, George i Chloe Hamiltonowie. – Po czym znów odwróciła się w stronę tamtej dwójki. – Odebrałam Waverly z lotniska jakąś godzinę temu, a teraz zabieram ją na kolację do Holden Point, zanim biedaczka padnie mi tu z głodu.
– Właśnie się tam wybieramy – rzuciła Chloe. – Może zjemy razem?
– Nie chciałybyśmy wam przeszkadzać w randce…
– Nie będziecie – zapewnił George.
– A mnie naprawdę przydałoby się towarzystwo – poparła go Chloe. – Jeśli nie liczyć tego klienta, który od tygodni nie może się zdecydować, jak ma się prezentować jego salon, i powtórek Dora poznaje świat, na których punkcie Isabel ma jakąś obsesję, nie mam do kogo ust otworzyć. Nieważne, o czym będziemy rozmawiać, byle nie były to próbki wykładzin ani wyczyny Rabusia.
– Chętnie posłuchamy, jak minęła Waverly podróż – podsunął George. – Skąd właściwie jesteś?
– Z Alaski.
George cicho gwizdnął.
– No i jak sobie radzisz ze zmianą temperatury?
– Jakoś daję radę.
To było wierutne kłamstwo, bo cały czas miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.
– Do której klasy będziesz chodzić po wakacjach, Waverly? – zainteresowała się Chloe.
– Do maturalnej.
– Och, czyli jesteś w wieku Blake’a! To znaczy syna George’a.
– A gdzie on się dzisiaj podziewa? – wtrąciła Rachel. – Dzieciaki znowu urządzają imprezkę na plaży?
– To na pewno – odparł George – ale Blake robi dzisiaj za niańkę.
Chloe już otworzyła usta, żeby coś dodać, ale w tym momencie rozległ się pełen zachwytu i decybeli pisk, a następnie na werandzie pojawiła się ubrana w maleńkie różowe ogrodniczki dziewczynka i rzuciła się do ucieczki. To znaczy usiłowała, bo zanim zdążyła zeskoczyć ze schodów, Chloe wykazała się refleksem i chwyciła malucha w objęcia.
– Hej, Blake! – krzyknął George. – Nie zapomniałeś o czymś?!
Zerknęłam na ciotkę, żeby sprawdzić, czy ją też zaniepokoił fakt, jak kiepskim opiekunem do dzieci okazał się ten cały Blake, ale Rachel tylko z chichotem przetrząsała zawartość torebki w poszukiwaniu kluczyków od auta.
A potem w drzwiach domu Hamiltonów stanął chłopak z rękami założonymi na piersi i miną znudzonego nastolatka. Wysoki, o szerokich ramionach i ciemnych włosach – same plusy. No serio, najpiękniejszy chłopak, jakiego w życiu widziałam, chociaż może nie jest to specjalnie przekonujący argument, jeśli wziąć pod uwagę, że do mojego prywatnego liceum w Fairbanks chodziło łącznie dwustu dwudziestu ośmiu uczniów. Ale naprawdę nie potrafię inaczej opisać tego, jak wielkie wrażenie na mnie zrobił. W jednej chwili zabrakło mi tchu, cały świat zamarł w bezruchu, gwiazdy na niebie zbladły. Nagle przyszła mi do głowy każda tandetna metafora, jaką kiedykolwiek słyszałam.
– Mógłbyś przynajmniej spróbować lepiej pilnować Isabel? – zapytał George głosem rozczarowanego ojca, który znałam dobrze z rozmaitych seriali.
– Już ci mówiłem, że wcale nie mam ochoty jej pilnować – mruknął Blake. – Muszę iść na plażę.
– Nigdzie nie pójdziesz – zdenerwowała się Chloe. – Oddawaj telefon.
Oparła Isabel o biodro, a wolną rękę wyciągnęła po wspomniany aparat. Polecenie zabrzmiało zaskakująco kategorycznie, jeśli wziąć pod uwagę, że Chloe była dobrych kilkanaście centymetrów niższa od chłopaka, nawet w tych dziesięciocentymetrowych szpilkach. Rachel, która ostentacyjnie przetrząsała nadal zawartość własnej torebki, by dać sąsiadom choć pozory prywatności, nie wyglądała na specjalnie zaskoczoną.
– Nie ma mowy.
– Blake. Poproszę telefon.
Nadal żadnego ruchu z jego strony.
– Natychmiast – rzuciła Chloe.
Blake wcisnął rękę do kieszeni szortów, po czym wyciągnął z niej komórkę i wręczył ją ze złością Chloe, która z triumfalnym uśmiechem przekazała aparat mężowi, zanim wyciągnęła Isabel w stronę chłopaka. Blake z ociąganiem wziął malucha na ręce.
– Bubby! – zawołała radośnie Isabel.
– Chyba sobie żartujesz – mruknął Blake, odchylając głowę, żeby mała nie zdołała złapać go za włosy, a wtedy kompletnie tym niezrażona Isabel pacnęła go rączką w nos.
Rachel parsknęła na ten widok śmiechem.
– Aż zatęskniłam za swoim starszym bratem! – zawołała.
Blake, który najwyraźniej jeszcze nie zauważył mnie ani Rachel, drgnął teraz nerwowo i spojrzał w naszą stronę, po czym aż się skrzywił, a ja mimowolnie odpowiedziałam mu chyba tym samym. Naprawdę nie tak chciałabym rozpocząć zawieranie znajomości towarzyskich w Holden.
– Blake – dodała tymczasem Rachel – poznaj moją bratanicę, Waverly. Zostanie u mnie do połowy sierpnia. Zdaje się, że jesteście rówieśnikami! Na pewno będziecie mieli mnóstwo wspólnych tematów, wybór studiów i tak dalej… Właściwie to sama nie wiem. Co interesuje dzieciaki w waszym wieku? Nadal używacie Facebooka? Trudno się teraz połapać.
Blake uśmiechnął się krzywo, niemal drwiąco, a wtedy Chloe pacnęła go mocno w ramię.
– Miło poznać – burknął w końcu.
Bałam się wydusić z siebie choć słowo, kiwnęłam więc tylko głową. Nigdy nie byłam dobra w prowadzeniu rozmów towarzyskich z kimkolwiek, a co dopiero mówić o chłopakach obdarzonych idealnie symetrycznymi rysami twarzy, z tonem głosu, który można było określić jednym słowem jako wręcz „wrogi”.
– No dobra, Blake, idziemy na kolację z Rachel i Waverly – odezwał się George – więc proszę cię, miej oko na Isabel. Wrócimy za jakąś godzinkę, półtorej, a jeśli chcesz, żebym później puścił cię na tę imprezę na plaży, lepiej się zachowuj.
– Jasne.
– Widzimy się na miejscu? – Rachel wreszcie wyłowiła kluczyki z czeluści poplamionej farbą torby.
– Pojedziemy za wami! – odparł George, ujmując dłoń Chloe.
Kiedy odjeżdżałyśmy z Rachel spod domu, sąsiedzi ciotki właśnie wsiadali do uroczego srebrzystego autka, zaparkowanego na ich podjeździe. Obserwowałam w tylnym lusterku ich stojącego na werandzie syna, jak z pełnym irytacji westchnieniem usiłuje powstrzymać Isabel przed wspięciem się na jego ramiona i chwyceniem w rączkę jego ciemnych włosów.
Może i nie zrobiłam na Blake’u Hamiltonie najlepszego pierwszego wrażenia, ale przynajmniej miałam się tego wieczora bawić lepiej od niego.
W kubku została jeszcze kropla czekoladowego shake’a, ale nieważne, jak manewrowałam słomką, nie byłam w stanie jej dosięgnąć. Siorbałam tak zawzięcie, że ludzie w sąsiednim boksie na pewno przypatrywali się nam spod uniesionych brwi, ale niewiele mnie to obchodziło. Liczyło się tylko to, że właśnie pochłonęłam najlepszego shake’a w całym swoim dotychczasowym życiu.
– Może zamówimy jeszcze jeden? – zaproponował George.
Wreszcie postanowiłam się poddać, odłożyłam słomkę na stolik.
– Nie, dziękuję, wystarczy.
– Mówiłam ci, że mają tu pyszne jedzenie – zauważyła Rachel.
Restauracja w Holden Point wznosiła się na palach nad plażą na tyle wysoko, że spacerujący po piasku ludzie bez problemu mogli przejść pod budynkiem. Lokal robił wrażenie snobistycznego, przynajmniej na mnie. Ale w wakacje żywiłam się zwykle paczkowanym prowiantem, więc co ja tam mogłam wiedzieć o eleganckich restauracjach.
– Jak długo zostaniesz w Holden, Waverly? – zainteresowała się Chloe.
– Tata ma po mnie przyjechać w połowie sierpnia.
– Cały miesiąc z ciocią – zauważył George. – To naprawdę wyjątkowa okazja, miło tak spędzić czas z rodziną. Zostaniesz do odsłonięcia muralu Rachel w Marlin Bay?
Rachel pokiwała głową.
– Powinien być już wtedy gotowy. Nawet gdyby pogoda okazała się mocno burzowa, zamierzam go skończyć do wyjazdu Waverly!
– A co Waverly ze sobą pocznie, kiedy ty będziesz zajęta malowaniem?
Doskonałe pytanie.
– Może znajdzie sobie jakąś dorywczą pracę? – podsunęła Rachel z nadzieją.
– Och, Blake właśnie coś takiego złapał – ożywiła się Chloe. – Jest ratownikiem.
Odpada.
– Może zgodziłby się zabierać Waverly w różne miejsca – zaproponowała Rachel. – Żeby poznała lepiej miasto.
Dzięki, ale obejdzie się.
– Och, nie bądź niemądra. – Chloe natychmiast pospieszyła mi na ratunek, dzięki Bogu. – Waverly na pewno szybko sama znajdzie sobie przyjaciół. A Blake bywa ostatnio w domu tylko gościem. Naprawdę spędza teraz więcej czasu z tą swoją dziewczyną i znajomymi niż z nami.
Ręka, którą trzymałam na kolanach, lekko drgnęła. Holden to niewielka mieścina, tutejsze dzieciaki znają się pewnie od wieków, wiedzą o sobie nawzajem wszystko i tworzą jeden zamknięty krąg, do którego ja nie będę miała dostępu. Byłam tu obca. Nie miałam ciuchów odpowiednich do tutejszej pogody, a Blake’owi Hamiltonowi zdążyłam się zaprezentować z jak najgorszej strony, więc mogę już chyba zapomnieć o „nowym otwarciu”, na które w głębi ducha liczyłam.
Jeśli zamierzałam tego lata stać się nową Waverly, to będę musiała się do tego bardziej przyłożyć.
– Blake nadal chodzi z Alissą? – George najwyraźniej nie zamierzał odpuszczać tematu dziewczyny syna. – Przecież mówił chyba, że zerwali?
– To było w zeszłym tygodniu, skarbie. Teraz znowu są razem.
– Kto by się w tym połapał. – George odłożył serwetkę na stół i odchylił się na oparcie siedzenia. – Chyba najwyższa pora wracać do domu.
– Racja – przytaknęła Rachel.
– Zapłacę – oznajmiła Chloe. – George wcale nie żartował, dzisiaj ja stawiam.
Gdy tylko uregulowała rachunek, wszyscy czworo wstaliśmy z cichym jękiem, bo naprawdę przesadziliśmy z jedzeniem. W takim tempie po powrocie na Alaskę będę musiała kupić większą parkę.
Na zewnątrz zapadał już zmierzch. Niebo przybrało odcień fioletu, ocean połyskiwał złociście w promieniach zachodzącego słońca. Na falach wciąż można było dostrzec paru surferów, pewnie nie pójdą stąd sobie, dopóki nie zrobi się zbyt ciemno, by móc dostrzec deskę pod stopami.
– Wspaniały widok, prawda? – Rachel szturchnęła mnie lekko łokciem.
– Aha – przytaknęłam. Nie byłam w stanie oderwać wzroku od wody. Otoczenie wyglądało jak z listy „Dziesięć miejsc, w których chciałabym, aby rozrzucono moje prochy”. Ocean był piękny, to prawda, ale też potężny i bezlitosny, wszystko tutaj przypominało mi o mojej własnej śmiertelności. Nawet gdybym umiała pływać, chyba nie zdobyłabym się na odwagę, żeby zamoczyć coś więcej niż choćby palec u stopy w tych masach morskiej piany.
W oddali dostrzegłam na plaży jakieś światła, po piasku przesuwały się czarne, mikroskopijne niczym mrówki postacie.
– To już tak późno? – Chloe zmarszczyła brwi. – Wydawało mi się, że impreza na plaży zaczyna się dopiero po zmroku.
– Impreza na plaży? – powtórzyłam.
– Dzieciaki z miasta często się tam spotykają w wakacje – wyjaśniła Chloe. – Och, Waverly, koniecznie powinnaś się wybrać!
– Och, nie…
– Koniecznie! – przerwała mi Rachel. – Inaczej nie będziesz pełnoprawną mieszkanką Holden, to rodzaj inicjacji.
Panika ścisnęła mnie za gardło. Nie byłam gotowa na poznawanie nowych ludzi, jeszcze nie teraz. Powinnam najpierw przeczesać włosy, znaleźć sobie jakieś fajniejsze spodenki, poćwiczyć bycie kimś innym niż ja.
– Może wybierzesz się tam z Blakiem? – rzuciła Chloe, która najwyraźniej niewłaściwie zinterpretowała moje wahanie.
Skoro już wcześniej wyglądał jak kupka nieszczęścia, to jak się zachowa, kiedy rodzice każą mu zabrać na imprezę tę dziwną nową dziewczynę, czyli mnie? Zanim jednak zdążyłam pozbierać myśli i zaprotestować, Rachel ujęła mnie pod ramię i lekko uścisnęła, jakby chciała dodać mi otuchy.
– Doskonały pomysł – powiedziała.
– Super – orzekła Chloe. – Od razu po powrocie powiem Blake’owi, żeby wstąpił po ciebie.
Zaraz potem Hamiltonowie wsiedli do swojego auta i odjechali, zanim w ogóle do mnie dotarło, na co właśnie dałam się namówić.
– Chodź, Waverly!
W drodze do domu Rachel włączyła muzykę – taki subtelny znak, że nie musimy wypełniać tej ciszy niezobowiązującą pogawędką. W mojej głowie kłębiły się więc dziesiątki rozmaitych scenariuszy, z których każdy kończył się blamażem przed wszystkimi dzieciakami z Holden. Kiedy dotarłyśmy wreszcie do domu Rachel, żołądek miałam zaciśnięty w supeł. Jak miałabym to zrobić? Jak mogłabym wkroczyć na imprezę z wysoko uniesioną głową, kiedy jedyną znaną mi osobą był chłopak, który ewidentnie za mną nie przepadał?
– W co mam się ubrać? – wyrwało mi się w końcu. – To znaczy, chyba powinnam się przebrać…
– Jest dobrze tak, jak jest. To tylko impreza na plaży.
Chciałam jeszcze zapytać, czy powinnam coś ze sobą wziąć, ale w tym momencie drzwi domu Hamiltonów stanęły otworem, a na werandzie pojawił się Blake, ubrany w biały T-shirt i ciemne spodenki. Minę miał niezbyt zadowoloną. Skuliłam się na siedzeniu pasażera z nadzieją, że mnie nie zauważy. Zapomniałam jednak, że siedzimy w neonowozielonym samochodzie, więc pierwszym, co zobaczył, byłam właśnie ja, przygarbiona na siedzeniu i zawstydzona.
– Spójrz, jest Blake! – ucieszyła się Rachel. – Może pójdziesz się z nim przywitać? – Przechyliła się i otworzyła drzwi od mojej strony, ja nie zareagowałam jednak na tę subtelną aluzję. – Zaraz i tak będziecie musieli wyjść, bo te imprezy na plaży zaczynają się zwykle tuż po zachodzie słońca.
Sama nie wiem, jak to się stało, ale chwilę później stałam już na chodniku. Blake nadal tkwił bez ruchu na ganku i wyglądał na równie uszczęśliwionego perspektywą spotkania ze mną co ja, czyli pewnie Chloe zdążyła zadzwonić do niego z drogi i poinformować go, że będzie mnie musiał zabrać na imprezę.
– Cześć, Blake! – zawołała Rachel.
– Dobry wieczór, pani Lyons – odpowiedział, a zaraz potem zwrócił się do mnie: – Gotowa?
– Tak?
Blake zszedł z werandy i ruszył w naszą stronę przez trawnik. Dopiero teraz zauważyłam, że jest znacznie wyższy, niż początkowo sądziłam. Rzadko się zdarzało, żebym musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć komuś w twarz, ale przy Blake’u Hamiltonie czułam się maleńka. Dziwne wrażenie, takie onieśmielające. A gdyby jeszcze to mi nie wystarczyło, to chłopak wciąż patrzył na mnie jak na coś paskudnego, w co przypadkiem wdepnął.
Rachel tymczasem krzyknęła z ganku swojego domu:
– Bawcie się dobrze, młodzieży!
Miałam ochotę zawołać za nią, żeby nie kazała mi iść na to durne ognisko, ale nie byłam w stanie dobyć z siebie głosu, mogłam jedynie bezradnie obserwować w milczeniu, jak ciotka znika wewnątrz domu. Blake też się nie odezwał, okręcił się na pięcie i ruszył w stronę samochodu Hamiltonów. Ruszyłam za nim, starając się dotrzymać mu kroku. Chryste, to jakieś zawody w truchcie czy jak?, przemknęło mi przez głowę.
– Bierzemy auto? – zapytałam.
Blake nie odpowiedział, zamiast tego wyciągnął kluczyki z kieszeni i wcisnął guzik centralnego zamka. Tylne światła zamrugały, a on szarpnął za klamkę i wśliznął się za kierownicę, po czym zatrzasnął drzwiczki za sobą, żebym nie liczyła na żadne uprzejme gesty z otwieraniem przede mną drzwi od strony pasażera.
Czym prędzej okrążyłam auto i sama je sobie otworzyłam, zanim jednak zdążyłam zapiąć pas, Blake wcisnął pedał gazu i ruszył tak gwałtownie do tyłu, że mało nie uderzyłam czołem o deskę rozdzielczą.
Palant.
Pędziliśmy przed siebie ulicami, blask ogniska na plaży stawał się wyraźniejszy, za to panująca we wnętrzu auta cisza ciążyła mi coraz bardziej.
– I jak, dałeś radę z opieką nad niemowlakiem? – wyrwało mi się w końcu.
Sama nie wiem, dlaczego czułam aż taką potrzebę przerwania milczenia, tak czy inaczej pytanie wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Blake nic nie odpowiedział, zacisnął tylko mocniej palce na kierownicy.
– No właśnie, ja też nie przepadam za taką pracą – paplałam dalej. – Zawsze wracam do domu wysmarowana zmywalnymi markerami i resztkami owsianki.
Koszmar, po prostu koszmar. A jednak nie byłam w stanie się powstrzymać.
Blake nie odrywał oczu od szosy, całkowicie mnie ignorując. Zazwyczaj taka obojętność zmusiłaby mnie do zamknięcia się, ale tym razem nie wiedzieć czemu jego milczenie sprawiało, że mówiłam jeszcze więcej.
– Chociaż twoja siostrzyczka wygląda na uroczego bobasa, na pewno nie sprawia zbyt wielu problemów.
Blake tylko prychnął, a potem wymamrotał pod nosem coś, czego nie dosłyszałam.
Wreszcie zatrzymaliśmy się na niewielkim, zatłoczonym teraz parkingu tuż przy plaży, w oddali widać było rozpalone na piasku ognisko i grupę oświetlonych jego blaskiem nastolatków. Blake wyłączył silnik i wysiadł, po czym bez słowa zatrzasnął za sobą drzwiczki. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że zostawi mnie w samochodzie samą, dzięki czemu nie będę musiała zawracać sobie głowy zawieraniem nowych znajomości.
Ale wtedy Blake odwrócił się ze zniecierpliwioną miną z powrotem w stronę auta, założywszy ramiona na piersi. Niezdarnie sięgnęłam do klamki, a kiedy wysiadłam, poczułam się tak, jakbym zderzyła się z rozpaloną ścianą dźwięków. Odgłosy rozmów i śmiechu, zmieszane z łoskotem fal rozbijających się o brzeg i rykiem popowej muzyki z głośników. Żołądek podskoczył mi do gardła, bo właśnie uświadomiłam sobie, że na tej imprezie na plaży kawałek dalej pojawiło się naprawdę sporo ludzi.
A ja nikogo tu nie znałam.
– Mówiłam poważnie o twojej siostrze – rzuciłam, ruszając w ślad za Blakiem. Jakimś cudem ta paplanina pozwalała mi zapomnieć o niepokoju. – Wygląda na bardzo grzeczną dziewczynkę. Parę lat temu opiekowałam się bliźniakami, bo ich rodzice razem z moimi brali udział w konferencji organizowanej przez Alaska Wildlife Alliance. No więc te małe diabły podpaliły mi włosy. To znaczy bliźniaki, nie ich rodzice. Ale włosy zdążyły mi już odrosnąć, widzisz? – Chwyciłam w palce pasmo swoich zmierzwionych brązowych włosów.
– Zawsze tyle gadasz?
Ostry ton jego głos zaskoczył mnie do tego stopnia, że potknęłam się na krawężniku oddzielającym beton parkingu od piasku. Wymachując wściekle rękami, jakoś zdołałam odzyskać równowagę i uniknąć upadku na twarz.
Blake westchnął.
Płomienie ogniska w oddali roztaczały wokół pomarańczowy blask. Wreszcie udało mi się dostosować krok do tempa nabzdyczonego Blake’a, kątem oka zauważyłam, że zmierzył mnie taksującym wzrokiem. Teraz pewnie dojdzie do wniosku, że jeśli pokaże się ze mną na imprezie, wszyscy uznają go za ostatniego frajera.
– Blake!
Nigdy w życiu nie słyszałam ludzkiego głosu w tak wysokich rejestrach. Od tłumu otaczającego ognisko oderwała się drobna brunetka o długich, lśniących włosach i ruszyła pędem w naszym kierunku, wzbijając za sobą bryzgi piasku. Słaby blask ognia rozświetlał jej oliwkową cerę, którą jeszcze podkreślały czarny stanik od bikini i boskie białe szorty.
Zerknęłam na Blake’a przekonana, że znowu ujrzę na jego twarzy grymas niezadowolenia, do którego zaczynałam się już przyzwyczajać, ale ku mojemu zaskoczeniu wcale nie wyglądał na niezadowolonego. Co więcej, uśmiechał się promiennie.
– Alissa! – zawołał, robiąc krok w stronę brunetki, żeby objąć ramionami jej szczupłą talię i unieść ją wysoko, na co dziewczyna zareagowała piskliwym chichotem.
Stałam obok z zaciśniętymi pięściami i krzywym uśmiechem na ustach. Powinnam się przedstawić? A może lepiej zaczekać, aż zwrócą na mnie uwagę? Boże, błagam, oby nie zaczęli się teraz lizać. Kiedy Alissa popatrzyła na mnie ponad ramieniem Blake’a, zamarłam.
– Och, cześć – rzuciła. – Skarbie, kim jest twoja znajoma?
– To bratanica sąsiadki, Waverly. – Blake postawił wreszcie Alissę na ziemi. – Potrzebowała podwózki.
Miałam tylko nadzieję, że udało mi się zachować wesołą, pewną siebie minę, chociaż bliska byłam paniki. Alissa tymczasem obrzuciła mnie zaciekawionym spojrzeniem od stóp do głów.
– Rozejrzę się trochę. – powiedział Blake. – Idziesz?
Nie odrywał wzroku od swojej dziewczyny, żeby nie było wątpliwości, do kogo kieruje zaproszenie. Myśl, że miałabym się znaleźć zupełnie sama w tłumie kompletnie obcych ludzi wydawała mi się jeszcze bardziej przerażająca niż perspektywa robienia za niechcianą przyzwoitkę Blake’a i jego dziewczyny, na szczęście Alissa się nade mną zlitowała.
– Idź przodem, skarbie – powiedziała. – Zaraz do ciebie dołączę.
Blake niechętnie zostawił nas same, ale szybko wtopił się w tłum, gdzie ciągle ktoś wołał go po imieniu i ściskał z całej siły. Cholera, wszyscy go tutaj lubili. A to oznaczało, że jego opinia na mój temat – nie miałam najmniejszych wątpliwości, że nie była pochlebna – błyskawicznie rozejdzie się wśród jego znajomych, czyli moje plany wymyślenia samej siebie na nowo zakończą się fiaskiem, zanim na dobre zabrałam się do ich realizacji.
– Skąd jesteś, Waverly? – zapytała Alissa.
Przez ułamek sekundy miałam ochotę skłamać. Typowa tajemnicza nowa dziewczyna nie mogła przecież pochodzić z Fairbanks, raczej z Paryża, Tokio czy Rio de Janeiro. Tak szybko jednak, jak owa myśl przyszła mi do głowy, tak szybko też zgasła. Udawanie obcego akcentu nie byłoby najlepszym pomysłem.
– Z Alaski – powiedziałam. – Przyleciałam dzisiaj, dwanaście godzin samolotem.
– Łał. Bardzo tam zimno o tej porze roku?
Powiedz coś błyskotliwego, przemknęło mi przez głowę. A zaraz potem rzuciłam:
– Nie wiem.
Alissa zmarszczyła brwi.
– To znaczy – zaczęłam się natychmiast tłumaczyć – nigdy nie spędzam wakacji w domu. Dużo podróżuję z rodzicami.
– Ja też zwykle nie zostaję tu latem. – Alissa przerzuciła włosy przez ramię. Chyba uznała to za coś w rodzaju rywalizacji. – Mama chciała mnie zabrać do Grecji w przyszłym miesiącu, ale chyba rzuci faceta, na którego jachcie miałyśmy się zatrzymać. Pływałaś kiedykolwiek jachtem?
– Nie, właściwie to unikam…
– Masz ochotę się czegoś napić? – przerwała mi Alissa, wskazując kciukiem za siebie.
Nigdy w życiu nie miałam alkoholu w ustach, ale ona nie musiała przecież o tym wiedzieć.
– Jasne – zapewniłam.
Alissa poprowadziła mnie w tłum otaczający ognisko, gdzie miałam okazję poznać z bliska wszystkie straszliwe szczegóły imprezy. Z kilku wielkich głośników podłączonych do pomarańczowych przedłużaczy biegnących aż do szopy na skraju plaży dudniła muzyka pop, grupka stłoczonych przy jednym z takich głośników chłopaków ustawiła czerwone plastikowe kubki w piramidę, a potem zaczęła do nich lać z góry piwo, tworząc wodospad. Wszyscy wyglądali, jakby załapali się na wyprzedaż samoopalacza i wybielających pasków na zęby. Zupełnie jakbym przypadkiem trafiła na plan jakiegoś tandetnego filmu dla nastolatków, gdzie aktorzy tuż przed trzydziestką usiłują odgrywać role ludzi w moim wieku.
Alissa witała się ze wszystkimi na prawo i lewo, prowadząc mnie przez tłum w kierunku jednej z rozlicznych ustawionych na piasku srebrnych beczek. To znaczy kegów. Je też znałam z filmów.
– A co porabiasz w Holden? – zapytała moja przewodniczka, sięgając po dwa plastikowe kubki.
Jak dotąd nikt nie zadał mi tego pytania. To znaczy, dlaczego trafiłam do Holden. Właśnie na to liczyłam, bo naprawdę nie miałam ochoty tłumaczyć, że moi sławni w środowisku ekologów rodzice są po rozwodzie, a ja, ich rozczarowująco pozbawiona podobnych ciągot do nauki córka, tak przeszkadzam im w prowadzeniu badań, że wysłali mnie na drugi koniec kraju.
– Przyjechałam z wizytą do ciotki.
– No tak, sąsiadki Blake’a. Mówił przecież.
Alissa niezdarnie manewrowała rurką przy kegu, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nie wypiła już wcześniej kilku drinków. W końcu zrezygnowała i odwróciła się w moją stronę, żeby wręczyć mi kubek do połowy napełniony piwem. Wtedy zauważyła kogoś za moimi plecami i zamachała ręką wysoko w powietrzu.
– Lena! Tutaj!
Niesamowicie piękna, szczupła dziewczyna o ciemnej skórze i z burzą loków ruszyła w naszą stronę przez tłum, oczy błysnęły jej gniewnie, kiedy jakiś pijany chłopak wpadł na nią tak, że musiała unieść swój czerwony kubek nad głowę, żeby nie rozlać jego zawartości.
– Dziewczyno, czy ja mam cię przywiązać, żebyś mi tak nie znikała? – zwróciła się do Alissy, gdy tylko do nas dotarła.
– No wiem, wiem, przepraszam. Widziałaś gdzieś Ethana?
Nie miałam pojęcia, kim jest Ethan.
– On i Jesse kręcili się przy głośnikach.
Nie miałam również pojęcia, kim jest Jesse.
– Błagam, powiedz, że nie przyciągnął tu ze sobą tej suki.
Nie muszę chyba dodawać, że nie znałam też wspomnianej „suki”, ale chyba powinnam to jak najszybciej naprawić, żeby uniknąć towarzyskiej gafy.
– Cholera, gdzie moje maniery! Waverly, to jest Lena, Lena, poznaj Waverly.
Alissa trochę mnie zaskoczyła, nie spodziewałam się, że komukolwiek mnie przedstawi.
– Cześć. – Lena wyciągnęła do mnie rękę. – Chyba jesteś tu nowa?
– Dzisiaj przyleciałam.
– A skąd?
Znowu się zaczyna.
– Z Alaski.
– O, cholera. Ile się leci?
– Jakieś dwanaście…
– Będziesz to piła? – przerwała mi Alissa, nie odrywając wzroku od plastikowego kubka w mojej dłoni.
– Raczej nie. Masz…
Zanim zdążyłam dokończyć, Alissa chwyciła kubek i opróżniła jego zawartość kilkoma wielkimi łykami. Następnie cisnęła pojemnik na piasek – na ten widok córka ekologów we mnie aż się wzdrygnęła – po czym ruszyła w kierunku grupki nastolatków stłoczonych wokół głośnika, nawet na moment nie odrywając od nich wzroku.
– Musisz jej wybaczyć – odezwała się Lena i ciężko westchnęła.
– Co ona robi? – zapytałam, obserwując, jak Alissa zmierza w kierunku niewysokiego, umięśnionego chłopaka w szortach i koszulce bez rękawów.
Oboje przez chwilę się o coś kłócili, po czym chłopak chwycił Alissę za rękę i pociągnął ją w kierunku parkingu.
– Pewnie poszła się bzykać z Ethanem.
– Myślałam, że jest dziewczyną Blake’a – rzuciłam, nie kryjąc zdumienia.
– Bo jest. Na razie.
– Och.
Zjawiłam się na imprezie niecałe dziesięć minut temu, a już czułam się tak, jakbym oglądała odcinek ósmego sezonu jakiegoś reality show, kiedy to nie sposób się już zorientować, co się do tej pory wydarzyło.
– To nie zawsze tak wygląda – zapewniła Lena na widok mojej zszokowanej miny. – Po prostu ostatnio Alissa przechodzi jakiś kryzys tożsamości, czuje się rozdarta między dwoma facetami czy coś w tym rodzaju, sama nie wiem. Normalnie nie da się na to patrzeć. Właściwie to nie chciałam tu nawet dzisiaj przychodzić.
– Ja też nie chciałam tu przychodzić – wyrwało mi się, zanim zyskałam pewność, że nie zostanie to źle odebrane. – Nikogo tu nie znam. Ciotka mówiła, że to coś w rodzaju inicjacji tu, w Holden, ale szczerze? Chodzę do niewielkiego liceum, naprawdę malutkiego. U nas wszyscy są zbyt przejęci egzaminami i planami dostania się do któregoś z uniwerków Ligi Bluszczowej, żeby imprezować. Czuję się tutaj, jakbym trafiła na Księżyc.
– Rozumiem doskonale, ja dzisiaj robię za kierowcę. – Lena oparła się o stolik obok kega, na którym stały wciąż nieotwarte opakowania plastikowych kubków. – Czasem Alissa ma autodestrukcyjne zapędy, ale to moja najlepsza przyjaciółka. Mam w nosie te jej wszystkie dramy z chłopakami, ale nie chcę, żeby wpakowała się w prawdziwe kłopoty, wiesz?
Skinęłam głową, chociaż wcale nie miałam o takich sprawach pojęcia, bo naprawdę w sumie nigdy się z nikim blisko nie kumplowałam. Nie znałam zasad i obowiązków związanych z podobnym stanowiskiem. W moim liceum w Fairbanks – Huntington Preparatory Academy – uczyły się głównie dzieciaki profesorów, doktorów, naukowców i innych rozmaitych posiadaczy stopni naukowych. U nas nie było przyjaźni, tylko sojusze. Uczniowie stanowili coś w rodzaju skomplikowanej sieci konkurujących ze sobą grupek połączonych wspólnym celem, ale jako przeciętna uczennica bez imponujących dokonań pozaszkolnych tak naprawdę nigdzie nie byłam specjalnie łakomym kąskiem.
Dlatego owszem, sam pomysł, że miałabym kogoś pilnować podczas wspólnej imprezy, stanowił dla mnie kompletną nowość.
– Przejdziemy się? – zaproponowała Lena. – Przedstawię cię znajomym.
– Jasne – rzuciłam piskliwie sztucznie beztroskim tonem.
– Albo po prostu pokażę ci parę osób i sprzedam ci rozmaite ploty na ich temat – dodała Lena.
Od razu zrozumiałam, że bez problemu się z nią dogadam.
Minęłyśmy stół z napojami i kegi, Lena po drodze wskazywała mi rozmaite grupki (na przykład rezerwowych z drużyny lacrosse’a czy dwie skonfliktowane ekipy ze szkolnego klubu tanecznego) i co bardziej znaczące jednostki (między innymi chłopaka w okularach, który okazał się przewodniczącym szkolnego samorządu i pierwszą gimnazjalną miłością Leny, która przyznała to teraz z grymasem). Aż zaczęłam się zastanawiać, jak ktoś mógłby opisać mnie jako uczennicę Huntington. Nie należałam do żadnej drużyny czy klubu, nie mogłam się pochwalić żadnymi imponującymi osiągnięciami czy umiejętnościami.
– A tam masz surferów – dodała Lena, wskazując grupkę dzieciaków wyglądających, jakby rzeczywiście spędzały na plaży połowę życia. – Mój brat się z nimi kumpluje. Przedstawię ci go, gdy tylko się napatoczy, ale musisz obiecać, że nie będziesz mi wypominać, że mój brat bliźniak jest takim cieniasem.
Roześmiałam się, a potem wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć:
– A Blake Hamilton należy do której grupy?
– Przyjaźni się z moim bratem od czasów przedszkola. – Lena obrzuciła mnie spojrzeniem, którego nie byłam w stanie rozszyfrować. Chyba była zbyt spostrzegawcza. Albo po prostu moje zachowanie nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości.
– A tamci? – zapytałam czym prędzej, wskazując jakąś przypadkową grupkę chłopaków z plastikowymi kubkami w rękach.
– Nie znam ich, ale pewnie też są z naszej szkoły. To znaczy, tak mi się wydaje.
– Tak ci się wydaje? – powtórzyłam za nią. – Jak duża jest właściwie wasza szkoła?
– Uczniów jest ponad dwa tysiące, nie pamiętam dokładnej liczby. Podobno maturzystów będzie w tym roku sześciuset pięćdziesięciu trzech, najwięcej w historii szkoły. Rozdanie świadectw potrwa całe wieki. – Lena przechyliła głowę. – A u was jak to wygląda?
Klaustrofobicznie. I jak podczas wyścigu szczurów.
– Każdy rocznik liczy jakieś pięćdziesiąt osób.
– O, cholera – mruknęła Lena nieoczekiwanie, a ja przez chwilę sądziłam, że po prostu zaskoczyła ją ta niezbyt imponująca liczba, wpatrywała się jednak w coś za moimi plecami, sama też się więc odwróciłam.
Nietrudno było się domyślić, co przykuło jej uwagę, wszyscy bowiem gapili się w jedno miejsce, od chłopaków stłoczonych przy głośnikach po dziewczyny zebrane wokół kegów. Nawet kilka par obściskujących się niezdarnie gdzieś w półmroku przerwało to niezwykle interesujące zajęcie, ponieważ dalej na plaży Alissa stała między Blakiem a tym chłopakiem w szortach, z którym zniknęła. Dłonie opierała na piersiach każdego z nich.
Nigdy wcześniej nie byłam na podobnej imprezie, ale intuicja podpowiadała mi, że ta dobiegła właśnie końca.
Nagle ktoś w tłumie zaczął skandować.
– Przywal mu, przywal!
– Oho, szykuje się niezła rozróba – powiedział ktoś, a ktoś inny dodał:
– Mam nadzieję, że skopie Hamiltonowi dupę.
No nie, to wykluczone. Przecież Blake Hamilton miał mnie odwieźć do domu. On znał drogę powrotną, w przeciwieństwie do mnie. Więc niezależnie od tego, jak obcesowo mnie traktował, wolałam, żeby jednak nikt nie skopał mu dupy.
– Lena, musimy ich rozdzielić – rzuciłam. – Inaczej nie będę miała jak wrócić do domu.
Lena, która najwyraźniej była na tej plaży już niejeden raz i wiedziała, jak poruszać się po piasku, ruszyła biegiem w stronę swojej najlepszej przyjaciółki. Starałam się nadążać za nią, ale przy każdym kroku zapadałam się coraz głębiej i walczyłam o to, żeby nie skręcić kostki. Kiedy dotarłam wreszcie na miejsce, Lena zdążyła już odsunąć Alissę i sama stanęła między chłopakami.
– Przestańcie obaj! I to natychmiast! – syknęła, popychając Blake’a, aż chłopak zatoczył się do tyłu. Wtedy Lena odwróciła się do chłopaka w szortach. – Ty też się uspokój, Ethan. Chyba nie chcesz, żeby cię znowu zamknęli.
Podobna perspektywa nie zrobiła jednak najwyraźniej żadnego wrażenia na Ethanie, który splunął na piasek i rzucił:
– To on zaczął.
– Pieprzyłeś się z moją dziewczyną – warknął Blake z twarzą wykrzywioną wściekłością. Gniewne spojrzenia, którymi mnie dotąd obrzucał, nie mogły się z tym grymasem nawet równać.
Może to małostkowe z mojej strony, ale w głębi ducha ucieszyłam się, że nie znajduję się na samym szczycie listy jego wrogów.
– Ethan, wracaj do domu – dodała Lena.
Chłopak w szortach, czyli właśnie wspomniany Ethan, pokazał jeszcze Blake’owi środkowy palec, zanim ruszył wreszcie w kierunku parkingu. Staliśmy całą grupką, wsłuchując się w szum rozbijających się o brzeg fal i dźwięki popowej muzyki, dopóki do naszych uszu nie doleciał ryk silnika oddalającego się ulicą samochodu, potwierdzenie, że Ethan rzeczywiście odjechał.
– Już w porządku, skarbie, wracamy do domu. – Lena delikatnie pociągnęła przyjaciółkę w kierunku parkingu, a potem przez ramię zawołała jeszcze: – To do zobaczenia, Waverly.
– Jasne, do zobaczenia.
Blake przyciskał dłoń do czoła, ciemne, zmierzwione włosy spadały mu na oczy. Stałam obok niego bez słowa, czekając, aż tłumek się rozejdzie, chociaż niektórzy gapie pomrukiwali z rozczarowaniem, że nie doczekali się jednak krwawego widowiska.
– Chodźmy – wymamrotał w końcu Blake i ruszył w stronę parkingu, nie zadawszy sobie nawet trudu, żeby sprawdzić, czy na pewno za nim idę. Po drodze potknął się dwa razy, ledwo odzyskując równowagę, by nie upaść na piasek. Od razu przypomniały mi się wszystkie spoty kampanii przeciwko prowadzeniu po alkoholu, jakie w życiu widziałam, po czym aż się wyprostowałam.
– Nie wsiadasz za kółko – oznajmiłam, sama zaskoczona swoim stanowczym tonem. – Prawo stanu Floryda zabrania…
– Wiem – burknął Blake. – Ty prowadzisz.
Zatrzymałam się jak zamurowana.
– Ale ja nie mogę…
– Przecież masz prawko, prawda?
– To znaczy mam tymczasowe, ale tak naprawdę jeździłam dotąd tylko skuterami śnieżnymi…
Blake sięgnął do kieszeni szortów, ale dopiero po kilku próbach udało mu się z niej wyciągnąć kluczyki od auta, które rzucił w moją stronę. Oczywiście, nie złapałam ich, wylądowały na piasku u moich stóp.
– To do przodu, Lyons – zawołał Blake przez ramię i pomaszerował do swojego auta, zataczając się lekko w lewą stronę.
Zgarnęłam kluczyki z piasku i ruszyłam za nim.
Nie odzywając się do siebie, wsiedliśmy oboje do samochodu jego rodziców, chociaż Blake mamrotał i przeklinał trochę pod nosem, kiedy mocował się z otwarciem drzwi i zapięciem pasa. Spokojnie czekałam, aż ulokuje się na fotelu pasażera. Słońce zniknęło już za horyzontem, nad Holden zapadła noc. Podobał mi się ten spokój, ale z drugiej strony ledwie byłabym w stanie odnaleźć drogę w świetle dnia, więc w ciemnościach orientacja w terenie okazywała się dziesięć razy trudniejsza. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle jadę we właściwym kierunku, a Blake nie był specjalnie pomocny, bo tylko jęczał za każdym razem, gdy hamowałam zbyt gwałtownie na światłach.
– Hej, Blake?
W odpowiedzi tylko mruknął.
– Przy jakiej ulicy mieszkamy?
Zerknęłam na niego kątem oka. W którymś momencie odpiął pas i siedział teraz przygarbiony na fotelu pasażera, z twarzą ukrytą w dłoniach. Przez chwilę wydawało mi się, że płacze. Że Blake Hamilton płacze na siedzeniu pasażera w aucie swoich rodziców. Zrobiło mi się go żal, bo chociaż sama nie zostałam nigdy zdradzona, to wiedziałam, jak bardzo musiało go to zaboleć.
Współczucie szybko mi przeszło, gdy Blake zerknął na mnie przez palce i burknął:
– Na srakiej.
– Serio?
Trzeba mu było kazać wracać pieszo.
– Ale co serio?
Droczył się ze mną, ale kiedy odwróciłam twarz w jego stronę, żeby rzucić mu jakąś uszczypliwą uwagę, zauważyłam, że się uśmiecha. Na ten widok poczułam pustkę w głowie, mogłam jedynie wpatrywać się w niego z otwartymi ustami.
Po raz pierwszy się do mnie uśmiechnął.
A potem przypomniałam sobie, że Blake jest pijany, a tak naprawdę mnie nienawidzi.
– Jak się nazywa ulica, przy której mieszkasz? – mruknęłam przez zęby.
– Czyżbym działał ci na nerwy?
– Skądże – skłamałam, zaciskając mocniej palce na kierownicy, aż zaczęłam się bać, że za chwilę ją złamię.
– Zasłużyłaś sobie.
– Co takiego? – parsknęłam pełnym niedowierzania śmiechem.
– Zasłużyłaś na to, żeby działać ci na nerwy.
– A co ja ci niby takiego zrobiłam? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Był pijany i wkurzony, tak naprawdę nie potrzebowałam przecież jego wyjaśnień.
– Zepsułaś mi wieczór – wybełkotał Blake, kładąc stopy na tablicy rozdzielczej.
– Ale przecież nic nie zrobiłam.
– No właśnie.
Jego słowa zabolały mnie bardziej, niż powinny. Cały wieczór starałam się po prostu wyjść ze swojej strefy komfortu bez wchodzenia innym w paradę, przez chwilę miałam nawet wrażenie, że całkiem nieźle mi idzie to balansowanie na granicy między byciem zupełnie zwyczajną a tajemniczą i wyluzowaną dziewczyną. Lena i Alissa przyjęły mnie serdecznie, opowiedziały o sobie, wzięły mnie pod swoje skrzydła, a na dodatek ani razu nie zająknęły się na temat moich ozdobionych kryształkami szortów.
Ale najwyraźniej Blake nie dał się przekonać. Przejrzał mnie na wylot. Od razu dostrzegł we mnie tę niezdarną, nijaką dziewczynę, która zawsze robi coś nie tak.
Zrobiło mi się niedobrze, a przecież nawet nie tknęłam piwa.
– Następna ulica po prawej – wymamrotał Blake.
– Co?
– Tam mieszkamy.
Jego głos brzmiał tak twardo, lodowato. Nie odrywałam wzroku od jezdni, nie miałam odwagi spojrzeć na Blake’a, bo wiedziałam, że jeśli teraz podchwycę jego rozgniewane spojrzenie, nie zdołam utrzymać się w garści.
Ależ byłam idiotką. Koszmarną idiotką, bo w ogóle pomyślałam, że będę pasować do tych dzieciaków z Holden. Dzieciaków, które piły piwo, umawiały się na randki i pływały w oceanie, jakby to nie było nic wielkiego, jakby wszyscy odrobili pracę domową, podczas gdy ja nie miałam nawet pojęcia, że cokolwiek w ogóle było zadane.
Kiedy wreszcie zauważyłam jaskrawozielonego garbusa Rachel przy krawężniku, poczułam się tak, jakbym nagle dostrzegła światełko na końcu ciemnego tunelu. Przyspieszyłam, by jak najprędzej uwolnić się od Blake’a, zanim zrobię coś głupiego, na przykład wybuchnę płaczem. Gdy tylko zaparkowałam na podjeździe przed domem Hamiltonów, wyszarpnęłam kluczyki ze stacyjki i z plaśnięciem odłożyłam je na tablicę rozdzielczą, a potem, nie oglądając się nawet na Blake’a, wyskoczyłam na zewnątrz, prosto w ciepłą, wilgotną noc.
– Do zobaczenia! – krzyknęłam jeszcze.
Chociaż tak naprawdę miałam nadzieję, że do kolejnego spotkania już nie dojdzie. On z pewnością nie chciał mnie więcej oglądać na oczy.
Ruszyłam w kierunku domu Rachel, za plecami słyszałam chrzęst żwiru pod stopami Blake’a. Ten odgłos sprawił, że jeszcze przyspieszyłam kroku i pokonałam schody na ganek po dwa naraz. A kiedy wreszcie znalazłam się pod drzwiami, z całej siły walnęłam pięścią w dzwonek. Chwilę później rozległy się ciche kroki Rachel, drzwi otworzyły się z kliknięciem zapadki.
– Dzięki za podwózkę! – zawołał Blake niemal z żalem.
Naprawdę nie miałam ochoty poświęcać mu ani sekundy więcej, ale ten przepraszający ton sprawił, że odwróciłam się w jego stronę. Stał na podjeździe i wpatrywał się w ślad za mną z miną kogoś jednocześnie osamotnionego i sfrustrowanego.
– Waverly! – powitała mnie Rachel. W jednym ręku trzymała kieliszek czerwonego wina, w drugim pędzel. – Wróciłaś. Doskonale. Przydałaby mi się bezstronna opinia na temat tego pejzażu.
Poczułam żar rozlewający mi się po policzkach. Świetnie, kolejny z moich braków.
– Och, nie znam się za bardzo na sztuce…
– Przecież masz oczy, prawda? To wystarczy. No chodź. I powiedz, jak było na ognisku. Dobrze się bawiliście?
Przed wejściem do środka zerknęłam po raz ostatni na podjazd Hamiltonów. Blake nadal tam był, opierał się plecami o srebrnego sedana, głowę miał spuszczoną. Sprawiał wrażenie zatopionego w myślach. Albo po prostu zrobiło mu się niedobrze po takich ilościach alkoholu.
– W ramach wprowadzenia… – dodała Rachel, zamykając drzwi. – Pracuję akurat nad takim obrazkiem w stylu ekspresjonizmu, z daleka widzisz na nim rafę koralową, ale kiedy podejdziesz bliżej, okazuje się, że to tak naprawdę plastikowe śmieci! Wiem, trochę banalne. No ale dosyć o mnie, jak tam impreza? Poznałaś fajnych ludzi?
Już otworzyłam usta, żeby opowiedzieć jej o Lenie i Alissie, potem się jednak zawahałam. Bo czy rzeczywiście kogokolwiek poznałam? Może jakimś cudem udało mi się nie strzelić żadnej gafy, ale cały czas trzymałam się przecież na uboczu – bardziej widzka niż uczestniczka przedstawienia. Za to Blake Hamilton przejrzał mnie od razu, zorientował się, kim tak naprawdę jestem. Oszustką. Odludkiem. Dziewczyną, która w rzeczywistości nie ma pojęcia, co właściwie robi.
– Możemy z tym zaczekać do jutra? – poprosiłam. – Jestem bardzo zmęczona.
– Ojej, na pewno padasz z nóg. Ta różnica czasu i w ogóle.
Co prawda na Alasce było wcześniej niż na Florydzie, ale to nie miało znaczenia. Naprawdę byłam kompletnie wykończona.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze, skarbie? Wody? A może aspirynę?
– Dziękuję, nie trzeba. Muszę się tylko przespać.
Zanim ruszyłam na górę, Rachel nieoczekiwanie zamknęła mnie w uścisku. Znieruchomiałam zaskoczona, bo właśnie uświadomiłam sobie, że od dawna nikt nie obejmował mnie tak serdecznie. Żadne z rodziców nie miało w zwyczaju okazywać uczuć podobnymi gestami, to nie był nasz styl komunikacji. Dziwnie się poczułam w ramionach ciotki, to było niemal zbyt wiele. Aż zapiekło mnie pod powiekami.
– Dziękuję, że mogłam się u ciebie zatrzymać, ciociu – szepnęłam.
– Nie ma sprawy, skarbie. A teraz biegnij do łóżka. Rano możemy porozmawiać o jakiejś wakacyjnej pracy dla ciebie, gdybyś chciała. Albo możemy sobie dłużej pospać! To jedna z zalet pracy na własny rachunek.
Poczłapałam na górę do gościnnej sypialni – to znaczy teraz mojej – zastanawiając się przy tym, czy kiedykolwiek przestanę się czuć obco w tym dziwnym, koszmarnie wilgotnym miasteczku. Rano byłam pełna nadziei, że tu stanę się wreszcie nową, lepszą wersją siebie. A tymczasem nadal byłam tą samą Waverly Lyons z Fairbanks co zawsze: kompletną i całkowitą porażką.
Ciąg dalszy w pełnej wersji książki