Gabriel - Nawara Monika - ebook + audiobook
BESTSELLER

Gabriel ebook i audiobook

Nawara Monika

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Rosalyn Beckers i Gabriel Smith dzięki wspólnym przyjaciołom znają się od dawna. Często mijali się na imprezach, wymieniając jedynie formułki grzecznościowe.

Wkrótce to się zmienia, bo przyjaciele wkręcają ich we wspólny wyjazd. I tak Rosalyn oraz Gabriel lądują w tym samym domku letniskowym nad jeziorem Tahoe, o czym dowiadują się dopiero na miejscu. Oboje są niemiło zaskoczeni. Niedługo wychodzi na jaw, że ich przyjaciel Logan wszystko ukartował, martwiąc się o bezpieczeństwo Rosalyn, ponieważ ostatnio była nękana przez adoratora, który stał się coraz bardziej nachalny. 

Urlopowicze nie są zadowoleni z zaistniałej sytuacji, jednak przyjechali odpocząć, więc postanawiają spędzić tydzień nad jeziorem i nie wchodzić sobie w drogę. Czy tego chcą, czy nie, pojawia się między nimi… pożądanie.  

Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 415

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 40 min

Lektor: Monika Nawara
Oceny
4,2 (595 ocen)
321
136
80
41
17
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izuczek

Z braku laku…

Ilość porwań, naiwności oraz nie wiem kto bardziej jest infantylny On czy Ona. Początek zapowiadał się obiecująco ale potem było coraz gorzej.
madawika

Nie polecam

Brakło mi 100 stron zeby skończyć, nie skonczylam, czego nienawidzę i zawsze staram sie przeczytać ksiazke do konca, ale nie dam rady. Męczą mnie glowni bohaterowie, czuje się jakbym czytała historie napisana przez nastolatkę o 13latkach.. Niestety sie zawiodłam, opis mnie mega zaciekawił i w sumie to chyba tylko tyle.
70
theroonie

Nie polecam

Historia miała potencjał, niestety brzmi jak opowiadanie nastolatki z wattpada
Han_Mar

Z braku laku…

Rozczarowująca, nudna, przegadana. Wynudziłam się bardzo i nie dotrwałam do końca.
40
ruda51

Nie polecam

SZMIRA jakich mało, sieczka dla małolat XXI wieku
20

Popularność




Copyright © 2022

Monika Nawara

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Katarzyna Moch

Korekta:

Agata Bogusławska

Karolina Piekarska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-311-9

Rozdział 1

Rosalyn

– Nie wiem, co robić, Alex – jęknęłam, przykrywając się szczelnie ciemnozielonym, przyjemnym w dotyku, lekkim kocem, który mama przyjaciółki zawsze zostawiała na tarasie, na wypadek, gdybym się pojawiła. Mimo że był czerwiec, początek lata, to siedziałyśmy pod zadaszeniem, gdzie nie docierały promienie zachodzącego słońca. – Ta praca mnie wykończy. Przez tę jędzę Susanne, która bezlitośnie wyciska ze mnie wszystkie soki jak z cytrynki, jestem wiecznie poirytowana – ciągnęłam. – A żeby tego było mało, Samira zagroziła mi ostatnio, że jak nie rzucę tej roboty, to wyrzuci mnie z mieszkania, żebym się wreszcie otrząsnęła i zmądrzała.

– Ma trochę racji – mruknęła pod nosem Alex, siedząc w fotelu naprzeciwko. – Obie jesteśmy zdania, że tylko marnujesz się w tej pracy i chyba trzeba tobą porządnie potrząsnąć, żeby wróciła do nas dawna Rosalyn. Byłaś pełna życia i pasji, ale gdzieś się po drodze zgubiłaś…

– Cholera! – Zakryłam twarz dłońmi. – Czuję jak marzenia, które kiedyś napędzały mnie do działania, stają się coraz bledsze, życie jakoś dziwnie szybko przelatuje mi przez palce, a ja cały czas stoję w miejscu.

– Skarbie. – Przyjaciółka pochyliła się i troskliwie złapała mnie za rękę. – Potrzebujesz odpoczynku. Musisz wyjechać, przemyśleć wszystko i postawić sobie nowe cele. Jestem pewna, że zregenerujesz siły, naładujesz baterie i odnajdziesz dawną siebie. Wrócisz do Santa Monica z nowym planem na siebie. – Uśmiechnęła się pocieszająco, pocierając kciukami moje dłonie.

– Myślisz, że Susanne pozwoli mi wziąć urlop? – sarknęłam, udając rozbawienie. – Zapomnij! Ta kobieta nie wie, co to odpoczynek! Nieważne, ile nocy zarwałam, pisząc jakieś durne artykuły, to i tak było to niewystarczające, niedopracowane, mało interesujące! Nie ma szans, żeby zgodziła się chociaż na kilka dni…

– Ale ja wcale nie mówię o urlopie. Złożysz wypowiedzenie.

– Nawet gdybym była umierająca, to musiałabym się stawić przy biurku o ósmej rano, żeby… – Podniosłam na nią wzrok, bo właśnie dotarło do mnie, co przed sekundą powiedziała. – Żartujesz? Mam się zwolnić? – wydusiłam zaskoczona.

– Tak, dokładnie! Potrzebujesz zmiany. Sama mówiłaś, że ciągle są zatrudniani nowi pracownicy, inni się zwalniają. To nic nowego, że ktoś nagle rezygnuje z takiej fantastycznej pracy. A jak coś, to napiszesz, że zmusiły cię do tego problemy osobiste i tyle. Rosalyn, harujesz jak wół w redakcji, a i tak nie dostałaś awansu, na który ciężko pracowałaś przez ostatnie pół roku. W imię czego zarywasz te noce? Nawet nie robisz tego, o czym marzyłaś, studiując dziennikarstwo.

– Ale… co ja zrobię? – szepnęłam. – Mam trochę oszczędności, ale to i tak niewiele… Wiesz doskonale, że rodziców nie poproszę o pieniądze. Matka od razu zaczęłaby wykład o tym, że popełniłam błąd, idąc na dziennikarstwo, a nie na medycynę. Nie mam ochoty tego słuchać… – westchnęłam lekko przytłoczona.

– Pomogę ci, słońce. – Ścisnęła mocniej moją rękę, dodając mi otuchy. – Zawsze możesz na mnie liczyć, ale tym będziemy się przejmować po twoim powrocie. Musisz spojrzeć na swoje życie z dystansu i jestem pewna, że rozwiązanie samo się znajdzie.

– Ale gdzie mam wyjechać? Przecież nie przeznaczę oszczędności na…

– Nad jezioro Tahoe, do naszego domku letniskowego. Zresztą byłaś tam już ze mną i z tego, co pamiętam, wynika, że strasznie ci się podobało.

Alex wstała, po czym klasnęła w dłonie z entuzjazmem, wyraźnie zachwycona wizją pozbycia się mnie z Los Angeles.

– Ale nie wiem, czy to dobry pomysł… – Starałam się pohamować lawinę zdarzeń, ale do Alex już nic nie docierało. Nie zwracając na mnie uwagi, sięgnęła po telefon. – Dobra – jęknęłam, zakrywając twarz rękami. – Niech się dzieje, co chce. Mam już dość tego marazmu, a praca rzeczywiście ostatnio bardziej mnie przytłacza, niż sprawia mi satysfakcję.

– Mnie też nie bawiłoby pisanie o nowym pomniku przy Venice Beach albo o kolejnym hotelu dla psów – mamrotała pod nosem, nawet na mnie nie patrząc. – Postanowione. – Uśmiechnęła się szeroko, przykładając telefon do ucha. – Przyniosę klucze i zadzwonię do Pameli, żeby przygotowała domek na twój przyjazd.

Żwawym krokiem ruszyła w głąb domu, a ja tylko pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym utkwiłam wzrok w pięknie urządzonym ogrodzie, gdzie idealnie przystrzyżony trawnik otoczony różnokolorowymi krzewami i górującymi nad nimi palmami dawał idealne tło dla długiego basenu, którego gładka tafla odbijała promienie zachodzącego słońca. Mama Alex, mimo absorbującej pracy, często zajmowała się ogrodem, ale i tak dodatkowo zatrudniała profesjonalnych ogrodników, żeby utrzymać go w dobrej kondycji, co sprawiało, że można było się tu ukryć przed głośnym i zatłoczonym Los Angeles.

Wpatrując się w oazę zieleni, dziękowałam w duchu za przyjaciółkę i jej rodziców, którzy odkąd pamiętałam, traktowali mnie jak córkę. Gdy przeprowadziłam się do nowego miasta z dala od domu rodzinnego, to właśnie oni zapewnili mi wsparcie i namiastkę domowego ciepła. Co prawda w Arizonie też mogłabym studiować dziennikarstwo, ale chciałam się usamodzielnić, a na pewno by do tego nie doszło, gdybym miała godzinę drogi samochodem do domu rodzinnego.

Westchnęłam ciężko, bo nie uśmiechała mi się samotna kilkugodzinna podróż nad jezioro Tahoe, ale nie miałam zbyt wielkiego wyboru. I tak za długo tkwiłam w miejscu, gdzie planowałam zaczepić się tylko na chwilę, żeby zaaklimatyzować się w LA, a od tej pory minęły już ponad dwa lata.

Powoli docierało do mnie, że wyjazd jest całkiem dobrym pomysłem, a jeszcze lepszym będzie złożenie wypowiedzenia z pracy.

– Dzwoniła Samira. – Nagle na tarasie pojawiła się Alex i usiadła naprzeciwko mnie na kanapie. – Wszystko jej powiedziałam i jest absolutnie zachwycona moim pomysłem.

– Wcale mnie to nie dziwi. Ostatnio dość często suszyła mi głowę. Zauważyła, że tylko męczę się w tej pracy. Potrzebowałam impulsu, żeby coś w końcu zmienić. Skusiłaś mnie tym jeziorem. Zresztą wiesz dobrze, że uwielbiam góry, lasy i ciszę.

– I dlatego uważam, że to świetny pomysł. Pamela przygotuje domek na twój przyjazd. Pojedziesz w sobotę rano. Musisz się tylko spakować i zrobić jakieś zakupy spożywcze, żeby mieć co jeść przez pierwsze dni. Sklep jest niedaleko, ale będziesz mogła odpocząć w samotności dzień czy dwa.

– Dobra. – To było dziwne, ale w tym momencie poczułam, jakby ktoś zdjął mi z barków przytłaczający ciężar. – Czyli postanowione. Jutro przesyłam wypowiedzenie Susanne i będę wolna. A jeśli po powrocie nie znajdę pracy, to nie wiem…

– Będzie dobrze. Zobaczysz.

Przyjaciółka była bardzo pewna tego, że ten wyjazd coś zmieni w moim życiu, więc nie pozostało mi nic innego, jak jej zaufać.

– O ile wrócę – sarknęłam pod nosem. – Wiesz, że nie wysiedzę na tyłku, więc zamierzam aktywnie spędzić urlop. Nie przegapię okazji, że będę w górach Sierra Nevada. Podczas ostatniego wyjazdu zaliczyłam z twoim tatą i Loganem tylko dwa szlaki, a przecież jest ich znacznie więcej. Koniecznie muszę spakować trapery, odzież termiczną, sprzęt…

– Dobra, dobra. – Alex nieoczekiwanie podniosła dłoń, żeby zatrzymać moje rozemocjonowane opowieści o wycieczkach górskich. Nie była zwolenniczką takich aktywności, więc nie dziwił mnie jej sceptycyzm. – Nie rozpędzaj się tak. W górach jest bardzo niebezpiecznie. W lasach grasują dzikie zwierzęta i różni wariaci wałęsający się po szlakach. W tamtym roku na północnym zboczu zaginęły dwie nastolatki i do tej pory nie wiadomo, czy ktoś je porwał, zamordował, czy pożarły je dzikie zwierzęta. Nie wiem, czy wiesz, ale w tamtych lasach widziano czarne niedźwiedzie. Z tego, co słyszałam, są bardzo agresywne. – Mierzyła mnie groźnym wzrokiem, ale nic nie było w stanie zatrzymać mnie w domku, kiedy będę miała na wyciągnięcie ręki niesamowite widoki i pełno szlaków do odkrycia. – Dam ci numer do Franka. Będzie twoim przewodnikiem, jakbyś rzeczywiście chciała się gdzieś wybrać. Poznałaś go chyba ostatnio… Jest synem Pameli i zajmuje się zawodowo organizacją wypraw w góry.

– Okej. Nie martw się. Dam sobie radę. Przecież to nie pierwszy raz, kiedy wybiorę się na szlak…

– Obiecaj mi, że nie ruszysz się bez niego. – Spojrzała na mnie intensywnie i czekała z poważnym wyrazem twarzy na deklarację i zapewnienie, że nie zrobię żadnej głupoty. – Nie darowałabym sobie, gdyby coś ci się stało.

– Obiecuję – przyrzekłam grzecznie, bo wcale nie uśmiechało mi się spacerować po górach w towarzystwie obcego mężczyzny.

– No to wszystko załatwione. Wstawaj – rzuciła głośniej i podniosła się z kanapy. – Jedziemy cię spakować, zrobimy podstawowe zakupy i pojutrze z samego rana wyjedziesz. Jutro nie dam rady przyjechać i ci pomóc, bo pracuję do późnego wieczora.

– Dzięki, słońce.

Podniosłam się z kanapy, złożyłam koc w kosteczkę i ruszyłam za Alex.

Jechałyśmy oddzielnie, żeby żadna z nas nie musiała odwozić drugiej.

Mój sebring, mimo że miał ponad dziesięć lat, trzymał się w miarę dobrze. Dbałam o niego, jeżdżąc na przeglądy i spędzając na myjni sporo czasu, żeby ładnie się prezentował. Miał kilka usterek, takich jak blokujące się drzwi pasażera czy niedomykający się bagażnik, ale ważne, że zawsze zawoził mnie wszędzie na czas.

Nawet nie wiedziałabym, gdzie znaleźć dobrego mechanika, gdyby nie przyjaciel Dominic, którego poznałam podczas pracy na studiach. Jako syn właściciela „Perry’s Cafe” czasami pomagał ojcu w restauracji i jednocześnie studiował bankowość. To właśnie tam poznałam Alex. Mimo że nie musiała pracować, ponieważ jej rodzice prowadzili znaną w całym hrabstwie klinikę chirurgii plastycznej o dźwięcznej nazwie „Angels”, to była bardzo zdeterminowana, żeby zacząć się usamodzielniać i zarabiać własne pieniądze.

Tworzyliśmy zwariowaną paczkę przyjaciół, łącznie z Samirą, którą poznałam na studiach, a przy okazji dzieliłam z nią pokój na kampusie. Od pierwszego roku trzymałyśmy się razem. Po skończonych studiach zamierzała znaleźć pracę w wydawnictwie w Los Angeles, zresztą ja miałam podobne plany, więc gdy rodzice kupili jej apartament przy Wilshire Boulevard w Santa Monica, zaproponowała wspólne dzielenie mieszkania. Zgodziłam się od razu. Świetnie się dogadywałyśmy, a dodatkowym atutem był niski czynsz. Prezent był dość kosztowny, ale rodzice chcieli jej w ten sposób wynagrodzić nieobecność. Sporo podróżowali, więc widywała ich średnio raz w roku przez kilka tygodni.

Od czasów studiów aż do teraz tworzyliśmy paczkę zgranych przyjaciół. Do tej pory spotykaliśmy się dość często.

Alex zaparkowała swoim białym escalade pod apartamentowcem, w którym mieszkałam. Wysiadła i z szerokim uśmiechem zmierzała w moim kierunku.

– Słuchaj, może pożyczę ci moją perełkę, co? – Zerknęła kątem oka na mojego wysłużonego sebringa, marszcząc przy tym brwi.

– Tydzień temu byłam na przeglądzie, więc nie martw się, dowiezie mnie nad jezioro całą i zdrową.

– Wiem, że dbasz o niego, ale do Tahoe masz ponad czterysta mil i nie jestem pewna, czy…

– Damy radę. Sebring dowiezie mnie na miejsce w jednym kawałku. – Uśmiechnęłam się, a zaraz po tym objęłam mocno Alex.

Za każdym razem, gdy się o mnie zamartwiała, rozczulalo mnie jej zachowanie. Miała ogromne serce i dbała o wszystkich swoich najbliższych. Za to ją kochałam. Była czuła, troskliwa i bezinteresowna.

– Dobrze – odparła niechętnie, odsuwając się delikatnie. – Ale jak coś, to dzwoń. Dominic na pewno ruszy z odsieczą, a jak nie, to wyślę mojego brata.

– Jasne.

Mrugnęłam do niej i razem ruszyłyśmy do mieszkania. Jak tylko otworzyłam drzwi, w korytarzu pojawiła się Samira.

– Cześć. – Podeszła i cmoknęła nas na powitanie.

– Przecież widziałyśmy się w pracy.

Popatrzyłam na nią i nie mogłam się nadziwić, że w zwykłych ciuchach wyglądała rewelacyjnie. Do pracy zawsze zakładała eleganckie sukienki, garsonki i szpilki, a w mieszkaniu chodziła w rozciągniętych koszulkach i dresach, jednak nawet ten niezbyt wyjściowy strój nie odbierał jej atrakcyjności. Miała egzotyczną urodę i największe wzięcie z naszej trójki.

– No tak, ale wyjeżdżasz, więc będę tęsknić – oznajmiła i odwróciła się, zostawiając nas w korytarzu.

– Ty będziesz tęsknić? – Lekko zdziwiona usiadłam naprzeciwko niej na beżowej kanapie w salonie. – Jesteś najtwardszą babką, jaką znam, więc nie sądziłam, że…

– Przyzwyczaiłam się, że mam cię zawsze obok, ale to tylko dwa tygodnie, tak?

Spojrzała na nas, sięgając po pizzę, a ja dopiero teraz zauważyłam, że miałyśmy takie rarytasy na kolację.

– Tak. Zawsze możesz jechać ze mną, jeśli chcesz…

– Absolutnie się nie zgadzam! – przerwała mi w pół zdania. – Nie znoszę takich klimatów. Moje serce należy do miasta, korków i hałasu. Zwariowałabym w tej głuszy, a do tego w środku lasu. Jeszcze komary i dzikie zwierzęta! W życiu! – Wzdrygnęła się na samą myśl, jakby mówiła o czymś obrzydliwym.

– Dobra! Zrozumiałam. – Uśmiechnęłam się szeroko, nalewając sobie wina do kieliszka. – Nie znosisz przyrody, więc jakoś będziesz musiała przeżyć beze mnie te kilka dni.

Upiłam spory łyk alkoholu, opierając się wygodnie na kanapie. Spojrzałam na Alex, która z prędkością światła pochłaniała kawałek pizzy i dalej nie rozumiałam jej fenomenu. Jadła z reguły więcej od nas, a była najszczuplejsza. Jedynym wytłumaczeniem były dobre geny. Jej mama wyglądała świetnie mimo pięćdziesiątki na karku.

Alex spięła rude, drobniutkie loki w niechlujnego koka na czubku głowy, co spowodowało, że odsłoniła śliczną twarz usianą piegami. Też miałam piegi, ale z reguły starałam się zakrywać je podkładem. Alex miała ich milion razy więcej, a co najważniejsze – kochała je i nie potrafiła zrozumieć moich kompleksów.

Chwilę ciszy przerwał dźwięk mojego telefonu. Odstawiłam kieliszek i sięgnęłam do torebki. Jak tylko odblokowałam ekran, zobaczyłam kolejną dziwną wiadomość.

– Ja pierdolę – przeklęłam pod nosem.

– Co się stało?

Spojrzałam na Alex, ponieważ dotknęła mojego uda, zwracając tym samym moją uwagę.

– Dostaję wiadomości od czasu poniedziałkowej randki… – oznajmiłam, krzywiąc się lekko.

Nie zdążyłam nic więcej dodać, ponieważ Samira niespodziewanie wyrwała mi telefon z ręki i skupiła się na treści wiadomości. Po kilku sekundach podniosła wzrok i popatrzyła na mnie karcąco.

– Powinnaś to zgłosić na policję – rzuciła śmiertelnie poważnie. – Wiesz, kto je wysyła?

– Myślę, że to Lucas. To z nim spotkałam się w poniedziałek i przypomnę wam, że obie namawiałyście mnie na tę randkę! – Wskazałam palcem na przyjaciółki, po czym ponownie sięgnęłam po kieliszek. Jakbym miała mało problemów… Akurat teraz musiał mi jeszcze dojść do kolekcji kłopotów jakiś niewydarzony prześladowca.

– Miał fajny profil na portalu i wydawał się normalny – wytłumaczyła się szybko Alex, rzucając mi przepraszające spojrzenie, bo razem oglądałyśmy profile mężczyzn i Lucas rzeczywiście wyglądał na normalnego.

– Wiem i wcale nie mam do was pretensji, ale…

– Rosalyn! Nikt nie kazał ci dawać mu swojego numeru! Na litość boską! Nie podaje się prywatnych informacji na pierwszej randce! I to jeszcze facetowi z portalu randkowego!

– Nie krzycz na mnie! – warknęłam na Samirę, bo podniosła się z kanapy i nagle stanęła nade mną. Położyła ręce na biodrach i zaczęła mnie karcić jak małe dziecko. – Nie dałam mu swojego numeru.

– To skąd go ma? – zapytała zdziwiona Alex. – Na pewno nie zamieściłyśmy go na twoim profilu…

– Zostawiłaś przy nim torebkę? – Samira oddała mi telefon, usiadła naprzeciwko i spojrzała na mnie wyczekująco.

– Chyba nie…

Zakryłam twarz dłońmi, bo ta sytuacja zaczynała być niebezpieczna. Gdy wiadomości miały w treści komplementy dotyczące wyglądu czy propozycje kolejnego spotkania, to jeszcze mogłam to uznać za niegroźny flirt albo pomyłkę, ale teraz sytuacja wyglądała zupełnie inaczej, ponieważ zaczęły się pojawiać opisy czynności seksualnych czy jakieś obrzydliwe fantazje. A to już było spore przegięcie i jasno wskazywało, że miałam do czynienia z facetem, który albo miał obsesję na moim punkcie, albo był niezrównoważony. Albo jedno i drugie.

– Chyba czy na pewno?

Samira nie dawała za wygraną. Rok temu miała podobny problem, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło, choć przez chwilę było naprawdę niebezpiecznie. Absolutnie nie dziwiła mnie jej troska o moje życie.

– Cholera, nie wiem… – westchnęłam, spoglądając na przyjaciółki. – Chociaż był taki moment… W restauracji podeszła do nas kelnerka i prosiła, żeby się przesiąść do innego stolika… Przyszła jakaś para i kobieta miała nogę w gipsie, więc nie dałaby rady wejść na antresolę, gdzie mieli zarezerwowany stolik. Lucas podał mi rękę, więc wstałam… Sięgnął po moją torebkę i wziął ją. Było to dość dziwne, ale nic nie powiedziałam. Weszliśmy na antresolę, ale zanim usiadłam, postanowiłam skorzystać jeszcze z łazienki, więc kelnerka od razu wskazała mi drogę… Dopiero w łazience zorientowałam się, że nie wzięłam torebki…

– No i wszystko jasne. Ten łajdak sprawdził telefon i w tym czasie spisał numer. Nie wiem, wybrał numer do siebie czy coś.

Odruchowo sięgnęłam po komórkę.

– Masz rację. Wykasował historię połączeń.

Sprawdziłam jeszcze, z jakiego numeru przychodziły wiadomości, ale tylko się upewniłam, że po raz kolejny była to anonimowa bramka SMS.

– Nie masz blokady telefonu? Jakiegoś kodu czy coś? – zapytała zaskoczona Alex.

– Nie. Nie mam pamięci do cyfr i jakoś nigdy nie czułam potrzeby, żeby zabezpieczać swój własny telefon – sarknęłam pod nosem. Ale teraz chyba będę musiała o tym pomyśleć.

– Wiesz, jak ma na nazwisko? Gdzie pracuje? Mieszka? Coś opowiadał? – Alex nie zwróciła uwagi na mój lekceważący ton, tylko od razu zaczęła zadawać pytania, ale niestety na żadne nie potrafiłam odpowiedzieć.

– W zasadzie to rozmawialiśmy o mnie… Nie pamiętam, żeby mówił coś o życiu prywatnym. Raczej rozmawialiśmy o sporcie, filmie… Jakichś głupotach.

– Myślisz, że Logan mógłby nam pomóc? – zapytała Samira, patrząc na Alex.

– Oczywiście, że tak. Tylko potrzebujemy numeru telefonu. Mamy go?

Obie pokręciłyśmy głowami. Bez numeru do namierzenia to chyba nawet policja niewiele by zdziałała. A ja nic nie wiedziałam o Lucasie, nie zdradził żadnych szczegółów ze swojego życia, o ile w ogóle to było jego prawdziwe imię.

– Sprawdzimy go na portalu. Może tam coś jest – rzuciła nagle podekscytowana Samira, po czym nachyliła się nad stolikiem i wyrwała mi telefon z ręki.

Po chwili usiadła obok nas na kanapie i zaczęła szybko przeglądać w aplikacji mężczyzn, których miałam dodanych pod opcją „zainteresowana”.

– Nie ma tego świra – warknęła, nerwowo przeglądając zdjęcia facetów. – Usunął konto…

– I co teraz? – Alex mnie wyprzedziła, bo to pytanie właśnie przyszło mi do głowy.

– Wyjedziesz, Ros. Miejmy nadzieję, że przez te dwa tygodnie zapomni o tobie albo przeniesie obsesję na kogoś innego. Zostawisz telefon. Logan ma znajomości w policji, więc może jakimś cudem namierzą tego psychola? Nie wiem, może są już jakieś programy… – Samira wyjaśniła wszystko rzeczowym tonem, przejmując kontrolę nad tą dziwną sytuacją. Zawsze była twarda, bezkompromisowa i najsilniejsza z naszej trójki.

– A jeśli ten facet pojedzie za nią? – zapytała cicho Alex, nie spuszczając z nas wzroku.

– Dziewczyny… Nie przesadzajcie – jęknęłam, bo zaczynałam się bać tego człowieka. – Nakręcacie się, a to może być po prostu pomyłka albo to wcale nie jest Lucas!

– Nie możemy tego lekceważyć. – Samira nieznacznie podniosła głos i spojrzała na mnie zdenerwowana. – Mam ci przypomnieć, przez co przechodziłyśmy rok temu?

– Nie, nie musisz! Ale to inna sytuacja. My nic nie wiemy! To są tylko nasze domysły! – Zaczęłam wymachiwać rękami, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że to rzeczywiście może być kolejny świr, który uwziął się na jedną z nas.

– I właśnie dlatego musisz być bardzo ostrożna. Ogarniemy wszystko. Jeśli Logan nam nie pomoże, to znajdziemy inny sposób, żeby go znaleźć. Na razie pakuj się i zmiataj do tej cholernej puszczy!

Rozdział 2

Gabriel

– Hej. Jak wygląda grafik na dzisiaj? – Oparłem się o blat w recepcji, gdzie pracowała Lucy.

Jak tylko mnie dostrzegła, uśmiechnęła się szeroko.

– Cześć, Gabriel. – Pochyliła się nad laptopem i zalogowała do programu, w którym jako recepcjonistka zapisywała wszystkich klientów. – Grafik przepełniony, zresztą jak zawsze. Masz klientów do ósmej wieczorem. – Podniosła wzrok i mrugnęła do mnie, przygryzając dolną wargę, jednocześnie odruchowo poprawiła krótkie kosmyki czarnych włosów i wsunęła je za ucho.

– Świetnie – mruknąłem pod nosem. – A jak u Brada? Tak samo?

– Tak.

Skinąłem jej głową i ruszyłem na zaplecze.

Jej szare oczy przyglądały mi się zbyt intensywnie, jak na mój gust. Już kilkukrotnie odbyliśmy rozmowę, w której wyraźnie oświadczyłem, że między nami nigdy nie będzie nic oprócz przyjaźni. I nie dlatego, że mi się nie podobała, wręcz przeciwnie. Była drobna, smukła, a kolejnym atutem były tatuaże. Uwielbiałem, gdy pokrywały kobiece krągłości. To mnie zawsze cholernie kręciło. Jednak po pierwsze – traktowałem ją bardziej jak siostrę. Mieszkaliśmy kiedyś na tej samej ulicy i zawsze była młodszą zadziorną sąsiadką. A po drugie – nie zamierzałem w najbliższej przyszłości bawić się w związki czy romanse z długim terminem ważności.

Pomogłem Lucy, gdy potrzebowała pomocnej dłoni i tyle. Znaliśmy się od bardzo dawna, a gdy kilka lat temu jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, życie jej się trochę posypało. Wpadła w nieciekawe towarzystwo i zaczęła ćpać. Przez przypadek natknąłem się na nią na mieście i zauważyłem, że nie było z nią dobrze. Znalazłem klinikę, gdzie wyleczyli ją z nałogu, a gdy wróciła, dałem jej pracę. Zajmowała się grafikiem, uzupełniała zapasy tuszów, dbała o czystość w studiu.

Współpraca układała nam się idealnie, choć nie mogłem nie zauważyć, że znowu błądziła za mną wzrokiem, i to takim podejrzanie rozmarzonym, więc chyba po raz kolejny będziemy musieli porozmawiać.

Wkurwiało mnie to, ale jeśli nie zrozumie, będę musiał ją zwolnić. Nie mogłem sobie pozwolić na problemy w pracy i nieszczęśliwą miłość.

Znałem kobiety i wiedziałem, że były mistrzyniami w robieniu scen zazdrości i okazywaniu chorej zaborczości, a na dodatek były strasznie mściwe, więc nie zamierzałem ryzykować. Westchnąłem ciężko, bo nienawidziłem rozmów o uczuciach i innych pierdołach.

Będąc na zapleczu, stanąłem przed ekspresem, żeby wypić konkretną dawkę czarnej kawy, co na pewno pomoże mi się rozbudzić przed pojawieniem się pierwszego klienta.

– Cześć, Gab. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego drugiego pracownika.

– Cześć, Brad. – Odwróciłem się i uścisnąłem dłoń wytatuowanego wielkoluda. Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust. – Mamy dzisiaj sporo pracy – jęknąłem, bo ostatnio czułem się zmęczony i przepracowany.

Od trzech lat codziennie siedziałem w studiu po dziesięć, dwanaście godzin i chyba potrzebowałem wolnego. Czułem się wypalony. Mimo że własne studio zawsze było moim marzeniem, to w tej chwili wszystko mnie przytłaczało i nie czułem już tej przyjemnej ekscytacji podczas pracy, jaka towarzyszyła mi na początku.

– Nie wyglądasz dobrze. Źle spałeś? Chory jesteś? A może jakaś niewiasta nie pozwoliła ci zmrużyć oka? – zapytał Brad z szerokim uśmiechem, upijając łyk kawy i opierając się barkiem o futrynę.

– Chyba się starzeję. – Po tych słowach opadłem ciężko na krzesło.

– Nie masz jeszcze trzydziestki, więc to na pewno nie starość – sarknął rozbawiony. – Za dużo pracujesz. Powtarzałem ci wiele razy, że otwieranie salonu w weekendy do późnych godzin wieczornych to zły pomysł. Nie masz czasu na odpoczynek, bo wiecznie siedzisz w pracy.

Tylko przytaknąłem, bo miał całkowitą rację.

– W weekendy zarabiamy sporo kasy, więc szkoda byłoby zamykać.

Przetarłem twarz dłońmi i spojrzałem na wytatuowanego mięśniaka. Brad, mimo hardkorowego wyglądu, był łagodny jak baranek. Miał cudowną żonę i dwuletnie bliźniaki. Był szczęśliwy. W oczach pojawiały mu się te dziwne iskierki, gdy mówił o rodzinie. Czasami mu tego minimalnie zazdrościłem, ale tylko czasami.

– Niby tak, ale zastanów się, czy te pieniądze są tego warte. Już nie musisz harować po godzinach, żeby zdobyć uznanie wśród klienteli. Twój salon jest rozpoznawany. Ludzie z całego LA przyjeżdżają do ciebie i wpisują się do kalendarza z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Bardzo ciężko pracowałeś na swój sukces, więc czas odpuścić i pożyć, póki jeszcze poruszasz się bez balkonika. – Spojrzał na mnie sugestywnie. – Pomyśl, nie masz własnego życia, już nie mówiąc o kobiecie…

– Nie potrzebuję więcej problemów, a kobieta tym właśnie jest, problemem. – Widząc, że już otwierał usta, żeby sprostować to, co powiedziałem, szybko dodałem: – Nie ma drugiej Anny, takiej jak twoja, więc daruj sobie.

– Prędzej czy później znajdziesz swoją drugą połówkę. A jeśli chodzi o problemy, to tylko nieodpowiednia kobieta je sprawia. Prawdziwa miłość jest ponad to. Zacznij wychodzić z pracy, a może ją znajdziesz, bo jak na razie to słabo to widzę – westchnął ciężko i przejechał ręką po ogolonej głowie, której większa część była pokryta kolorowym tuszem, zresztą jak spora część jego ciała.

– Dobra, dobra. – Podniosłem obie dłonie, ucinając rozmowę, bo i tak do niczego konkretnego nie prowadziła. On miał swoje przemyślenia, a ja swoje. W niektórych sprawach w ogóle się nie zgadzaliśmy, ale za to współpracowało nam się rewelacyjnie. – Do roboty!

– Tak jest, szefie. – Zasalutował z szerokim uśmiechem i zniknął, zamykając za sobą drzwi.

Brakowało mi kobiety, ale absolutnie nie miałem na myśli związku czy małżeństwa. Po prostu tęskniłem za kobiecymi ustami i ciałem, które pomogłoby mi się zrelaksować. Jeszcze pół roku temu miewałem jednonocne przygody, i to dość często, ale ostatnio byłem tak zajęty, że zdecydowanie zaniedbałem ten aspekt życia, więc chyba najwyższa pora wrócić do dawnych nawyków.

Postanowiłem, że zadzwonię po południu do Logana i Cadena. Może namówię ich na wspólne wyjście do klubu i polowanie?

Dzisiaj piątek, więc najwyższy czas rozerwać się i odsapnąć od pracy w kobiecych ramionach. Obaj byli wolni, więc liczyłem, że zgodzą się bez wahania.

***

– Dobra, Jake. Na dzisiaj koniec. – Odłożyłem maszynkę na blat, po czym ściągnąłem czarne rękawiczki.

Usłyszałem głośne jęknięcie, gdy klient podniósł się do siadu. Większa część tatuażu była już gotowa. Ogniste jęzory miały docelowo pokrywać całe jego plecy, ale przed nami były jeszcze przynajmniej dwie sesje, żeby całkowicie je skończyć.

– Dzisiaj wyjątkowo bolało – jęknął ponownie i spojrzał na mnie z żalem w oczach.

– Młody, wiedziałeś, na co się piszesz. Uprzedzałem, że będzie ciężko, zwłaszcza że spędzisz na fotelu kilkanaście godzin – oznajmiłem, zupełnie niewzruszony jego zbolałą miną i zmarszczonym czołem. – Pamiętaj, żeby obficie smarować plecy kremem Easy Tattoo. Dałem ci go podczas pierwszej wizyty.

Po tym, jak zdezynfekowałem mu skórę pokrytą kolorowym tuszem i zabezpieczyłem tatuaż folią, Jake podniósł się z fotela, krzywiąc podczas wkładania koszulki.

– Jasne – bąknął tylko pod nosem, po czym pożegnał się mocnym uściskiem dłoni i ruszył do wyjścia.

Oparłem się na fotelu i z ulgą odchyliłem głowę. Przymknąłem na chwilę oczy, bo ostatnie trzy godziny były wyjątkowo męczące.

Dawniej praca, a dokładniej spore tatuaże, które wykonywałem na kilka podejść, sprawiały mi największą frajdę, bo dopiero po kilku sesjach był widoczny efekt końcowy. A uśmiech klienta i słowa uznania były naprawdę bardzo motywujące. Ale ostatnio coś się zmieniło…

Poruszyłem kilkakrotnie głową, rozluźniając mięśnie karku. Przeczesałem palcami włosy. Były dłuższe u góry, więc same się układały i powstawał artystyczny nieład.

Według zegara wiszącego na ścianie miałem pół godziny do kolejnego klienta, więc przyszła pora na przerwę obiadową. Zgarnąłem ze stolika telefon i ruszyłem do tylnego wyjścia, skąd schody prowadziły na piętro wyżej, gdzie mieszkałem.

Uchylone okna sprawiały, że odgłosy tętniącej życiem nadmorskiej promenady przy Venice Beach były znacznie wyraźniejsze niż w salonie. Gwar i zapach oceanu niezmiennie mnie uspokajały, więc dla mnie to było idealne miejsce.

Pracowałem przez kilka miesięcy na stażu jakieś dwie mile stąd i od razu spodobał mi się klimat tego miejsca przepełnionego turystami, skąpo ubranymi kobietami i wakacyjną atmosferą, trwającą prawie cały rok. Rozglądając się za lokalem na pracownię, interesowało mnie wynajęcie całego budynku, ponieważ zamierzałem urządzić sobie mieszkanie na piętrze, żeby mieć blisko do pracy. Trafiłem tutaj i byłem bardzo zadowolony z tego faktu.

Gdy tylko dotarłem do kuchni, poczułem na łydce delikatny dotyk. Diabeł ocierał się o mnie, przypominając o sobie i pustym żołądku.

– Co tam, kocie? – Uklęknąłem i pogłaskałem czarnego przyjaciela po grzbiecie. Wyglądał znacznie lepiej niż trzy miesiące temu, gdy znalazłem go na chodniku przed studiem. Był wychudzony i bardzo nieufny, ale po kilku dniach znaleźliśmy wspólny język i od tamtej pory żyliśmy razem, nie wchodząc sobie w drogę. – Już cię nakarmię, łobuzie – westchnąłem, prostując się.

Zanim wstawiłem wodę na makaron, napełniłem Diabłowi miseczkę kawałkami wołowiny.

Podgrzałem sos pomidorowy, a po kilkunastu minutach siedziałem już przy stole z pachnącym daniem posypanym parmezanem. Jak tylko skończyłem posiłek, ruszyłem z powrotem do pracy. W drzwiach prowadzących na zaplecze niespodziewanie wpadłem na przyjaciela.

– Cześć, stary. – Poklepał mnie po przyjacielsku po plecach i jednocześnie objął.

– Cześć, Logan. Miałem do ciebie dzwonić. – stwierdziłem zaskoczony, ale i zadowolony na myśl o wspólnym wieczorze.

– Czyżby pan pracuś zamierzał się zabawić w klubie i wyrwać jakąś panienkę? – Zmrużył zabawnie oczy i usiadł na krześle w niewielkim pokoju, gdzie oprócz kilku szafek, lodówki i mikrofali stał skromnych rozmiarów stół i dwa krzesełka.

– Zmęczony jestem i muszę odreagować – wyjaśniłem, odwracając się do niego tyłem. Włączyłem ekspres i ponownie spojrzałem na przyjaciela. – Swoją drogą, to dziwne… Czytasz mi w myślach czy jak?

– Sam chciałem zaproponować wyjście do klubu. Może jutro? Nie byliśmy nigdzie razem już ponad dwa tygodnie. – Jego mina jasno wskazywała, że był z tego faktu bardzo niezadowolony. – Napiszę do Cadena, żeby nic na jutro nie planował.

– Chcesz? – zapytałem, wskazując palcem na ekspres do kawy.

– Nie, dzięki. – Pokręcił głową. – Przed chwilą piłem kawę. Wracam od Petera z komisariatu.

– Coś się stało? – Popatrzyłem na przyjaciela, zanim postawiłem kubek i przycisnąłem guzik na ekspresie. – Masz jakieś problemy?

– Nie ja – westchnął ciężko, przecierając twarz ze zmęczenia. – Przyjaciółka Alex, Rosalyn.

– Ta dziennikarka?

– Tak.

– Dawno jej nie widziałem. Zazwyczaj mijaliśmy się na naszych wspólnych imprezach. – Kojarzyłem szczupłą dziewczynę o intensywnie niebieskich oczach. – To co z nią?

– Jakiś koleś wysyła jej wiadomości. Rosalyn przypuszcza, że to Lucas, facet, z którym była na randce w tym tygodniu. Poznała go na portalu dla singli, ale to nic pewnego. Choć jego profil zniknął, więc wszystko wskazuje na niego. W każdym razie wiadomości za każdym razem wysyłane są z innej bramki SMS, to znaczy z innego komputera, co niewiele nam daje. Nie są w stanie go namierzyć ani zidentyfikować.

– No nieźle. Świrów nie brakuje. Samira całkiem niedawno też miała podobny problem. – Usiadłem naprzeciwko przyjaciela.

– To prawda.

Przeczesał włosy ze zdenerwowania.

– Dziewczyny mają przekichane. – Wpatrywałem się w Logana, który był bardzo przejęty tą sytuacją.

– Mam nadzieję, że Rosalyn jest bezpieczna. To fajna dziewczyna. Szczera, zabawna i naprawdę bardzo ładna. Dziwne, że dalej jest sama…

– Jeśli umawia się na randki z psycholami, to nic dziwnego – sarknąłem rozbawiony, od razu ganiąc się w myślach, bo to nie był powód do żartów, a sprawa wyglądała na poważną.

– Coś w tym jest – oznajmił zamyślony. – Planuje wyjechać na kilka dni, żeby odpocząć, więc może do jej powrotu ten psychol straci nią zainteresowanie? – wypowiedział na głos pobożne życzenia.

– Na to bym nie liczył. Jeśli ześwirował na jej punkcie, to może być ciężko. A jeśli chodzi o urlop, to też dzisiaj o tym myślałem. Ostatnio jestem przemęczony i koniecznie muszę odsapnąć. Jakby się nad tym zastanowić, to nie miałem wolnego, odkąd otworzyłem studio, czyli jakieś trzy lata z kawałkiem…

– U mnie jest podobnie. – Logan pokręcił głową z niedowierzaniem. – I przypuszczam, że u Cadena też. Macie podobną sytuację. Ty masz studio, on ma swoje biuro architektoniczne, a jak wiesz, własny biznes rządzi się swoimi prawami. U mnie niby lepiej, ale żeby zasłużyć na awans, to trzeba zapieprzać więcej niż pozostali.

– No właśnie, a jak u ciebie? Bliżej czy dalej stanowiska naczelnika?

– Chyba coraz bliżej, ale jeszcze sporo czasu minie, zanim się doczekam… Ale dosyć o mnie, ja nie pracuję przez cały tydzień, dzień w dzień. Wyglądasz jak kupa gówna – rzucił nagle, omiatając mnie wzrokiem. – Albo jakbyś nie spał przez co najmniej tydzień.

– Dzięki, przyjacielu. Od razu poczułem się lepiej.

– Zawsze możesz na mnie liczyć. – Uśmiechnął się szeroko, otwarcie się ze mnie nabijając.

– To co, impreza?

– Impreza! – Entuzjazm Logana był zaraźliwy, więc roześmiałem się głośno, bo cieszył się bardziej ode mnie. – I przygotuj dla mnie pokój.

– Chyba powinienem ci liczyć jak za hotel na godziny, skoro po każdej imprezie nocujesz u mnie. Jak sądzisz?

– W niedzielę zrobię śniadanie w ramach zapłaty. Co ty na to? – zapytał z błyskiem w oczach.

Był świetnym kucharzem, więc grzechem byłoby odmówić.

– Okej. Niech będzie. Ale rano masz być sam. Nie mam zamiaru użerać się kolejnego dnia z jakąś panienką, która nie zrozumiała znaczenia terminu „jednonocna przygoda”.

– Rozumiem. Masz moje słowo.

Rozdział 3

Rosalyn

Byłam w drodze od trzech godzin.

Z samego rana ruszyłam do domku letniskowego Alex, zaraz po tym, jak zjadłam obfite śniadanie i pożegnałam się z Samirą.

Wczoraj wysłałam wypowiedzenie szefowej i mimo że zostałam bez pracy, czułam się wolna i szczęśliwa, co było niezwykle upajającym uczuciem. Miałam wrażenie, że ogromny ciężar spadł mi z serca. Chyba tak właśnie smakowały wolność i niezależność. Nie goniły mnie terminy oddania artykułów, a poza tym nie musiałam siedzieć po nocach, żeby spełnić wygórowane wymagania szefowej.

Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy na dwa tygodnie samotności, a dodatkowo wzięłam plecak sportowy i wszystko, co mogłoby mi się przydać podczas pieszych wędrówek po górach, ponieważ nie zamierzałam sobie odpuszczać.

Przyroda zawsze dawała mi wytchnienie i wyciszała mnie. Kochałam wyjątkowy zapach lasu, świeże górskie powietrze, połyskującą w świetle zachodzącego słońca taflę jeziora i te wszystkie odgłosy, których uwielbiałam słuchać o poranku, siedząc z kubkiem kawy na tarasie. Tego wszystkiego brakowało mi w Santa Monica.

Radość rozpierała mnie od środka na myśl o dwóch tygodniach spędzonych w pięknym domku, położonym w lesie sosnowym nad samym jeziorem. Nawet nie sądziłam, że tak bardzo tęskniłam za Tahoe.

Jak dotąd tylko trzy razy skorzystałam z zaproszenia Alex, gdy wyjeżdżała w góry z rodzicami. Zakochałam się w tamtejszych widokach, przepięknej przyrodzie i dziczy. Częściowo były to tereny nienaruszone, szczególnie w miejscach, gdzie rzadko zapuszczali się turyści. Kilka takich miejsc znaleźliśmy ponad rok temu, gdy spędzałam wspólnie z rodziną Alex całe trzy tygodnie w tym zniewalającym miejscu.

Droga przepełniona była niesamowicie pięknymi widokami. Wybrałam dłuższą trasę, ale absolutnie nie żałowałam, ponieważ prowadziła przez parki narodowe, które przyciągały turystów z najdalszych zakątków stanu. Pustynne krajobrazy otaczające drogę cudownie prezentowały się na tle zachodniej ściany gór Sierra Nevada. Zaśnieżone wysokie szczyty dominowały nad brązowymi skałami lub tymi bardziej zalesionymi. Chłonęłam ten widok, ciesząc się, że już niedługo będę po nich spacerować i wspinać się na niższe wierzchołki.

Dłuższą przerwę zrobiłam sobie dopiero w miejscowości Mono, gdzie znajdowała się przytulna restauracja nad jeziorem o tej samej nazwie. Miałam stąd jeszcze dwie godziny drogi, więc postanowiłam rozprostować kości i zjeść obiad.

Znałam tę miejscówkę, bo to był stały punkt postoju, podczas wypraw nad jezioro z rodziną Alex. Podawali tu przepyszne kotlety wegańskie z bakłażana i kaszy, a do tego ziemniaki zapiekane w piecu z rozmarynem i groszek gotowany na parze. To było popisowe bezmięsne danie oferowane przez restaurację. I tym razem ponownie skusiłam się na te pyszności, a do tego zamówiłam dużą kawę, która doda mi energii i wyostrzy zmysły. Potrzebowałam kofeiny. Już dawno nie podróżowałam samochodem, a tym bardziej nie siedziałam za kierownicą, gdy do przejechania było kilkaset mil.

Zajęłam miejsce przy oknie, dzięki czemu miałam idealny widok na jezioro Mono otoczone płaskimi terenami. Gdzieniegdzie przez taflę przebijały się formacje skalne, tworząc naprawdę zadziwiający spektakl stworzony przez naturę.

Gdy czekałam na posiłek, wyjęłam z plecaka telefon pożyczony od Samiry i na czacie grupowym wysłałam do dziewczyn informację, że za mną już spora część drogi. Swoje urządzenie zostawiłam Alex, licząc na to, że kolega Logana jednak jakoś namierzy tego natarczywego faceta.

Po przepysznym obiedzie skorzystałam jeszcze z toalety, a gdy stanęłam przy samochodzie, zaczęłam szukać w przepastnym plecaku kluczyków, które się skutecznie zapodziały. Mimowolnie rozejrzałam się po przepełnionym parkingu. Parkowali tutaj klienci restauracji, ale również turyści chcący z bliska zobaczyć najstarsze słone jezioro Mono w Kalifornii.

Moją uwagę przykuł jakiś mężczyzna. Stał twarzą do mnie, w odległości jakichś trzydziestu jardów. Zatrzymałam na nim wzrok, bo mimo że nie byłam w stanie rozpoznać rysów jego twarzy, to było w nim coś znajomego. Szczególnie blond włosy zaczesane na bok. Przypominał mi Lucasa. Ale to przecież niemożliwe…

Prychnęłam pod nosem, bo zaczynałam mieć zwidy. Wpadałam w paranoję. Samira zdążyła mnie skutecznie nastraszyć przed wyjazdem. Dokładnie pamiętam, jakie problemy miała ze swoim ostatnim wielbicielem. Miał nierówno pod sufitem i w końcu doszło do tego, że wystawał pod apartamentowcem, czekając na nią, a do tego wysyłał jej setki kwiatów i prezentów.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, bo umysł podsuwał mi obrazy, napędzając mi niepotrzebnie stracha.

Jak tylko zacisnęłam palce na kluczykach, wsiadłam do samochodu i z nową energią ruszyłam w dalszą drogę.

Kilka godzin później wjeżdżałam na podjazd rezydencji wakacyjnej państwa Sullivan. Budynek zasługiwał na to miano bardziej niż na określenia domek czy chatka. Zewnętrzne ściany poniżej okien obłożone zostały owalnymi kamieniami rzecznymi, a wyżej całą fasadę pokrywało drewno, idealnie wpasowując się w okoliczną przyrodę. Dom otaczały wysokie sosny, zgrabnie ukrywające mieszkańców przed ciekawskimi spojrzeniami. Było tutaj jak w raju.

Wysiadłam pospiesznie, żeby odetchnąć pełną piersią i wypełnić płuca cudownym rześkim powietrzem przepełnionym zapachami iglastego lasu. Zamknęłam na chwilę oczy i uśmiechnęłam się, wsłuchując się w odgłosy lasu, za którymi cholernie tęskniłam.

Było znacznie chłodniej niż w Santa Monica, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wzięłam spory zapas ciepłych ubrań. Po raz kolejny dotarło do mnie, że właśnie w takim miejscu powinnam mieszkać. To właśnie w sercu zielonej części Kalifornii czułam się jak w domu.

Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos kroków. Spojrzałam w stronę domu i zauważyłam Pamelę. Zdążyłam ją poznać podczas ostatniego pobytu tutaj i musiałam śmiało przyznać, że czas był dla niej łaskawy, bo nic się nie zmieniła. Blond włosy ścięte do ramion odsłaniały opaloną twarz i szeroki uśmiech, który zapamiętałam. Zawsze była serdeczna i bardzo rozmowna.

Przywitała mnie mocnym, matczynym uściskiem. Dzięki niej nie czułam się jak intruz w rezydencji przyjaciółki.

– Cieszę się, że znowu przyjechałaś – zaszczebiotała uśmiechnięta. – Jak podróż? Jesteś zmęczona? Jadłaś coś? – Strzelała pytaniami jak z karabinu maszynowego.

– Tak. Zatrzymałam się po drodze na obiad. – Spojrzałam na nią z wdzięcznością. – Jestem padnięta, jeśli mam być szczera. – Odruchowo poprawiłam kilka kosmyków, które wydostały się z rozczochranego koka. – A, i mam zapasy jedzenia w bagażniku, więc nie umrę z głodu przez kilka kolejnych dni.

– To świetnie, skarbeńku. Widzę, że jesteś przygotowana – oznajmiła z aprobatą w głosie, dotykając troskliwie mojego ramienia. – Wiem od Alexandry, że zamierzasz pozwiedzać górskie szlaki, więc przyślę do ciebie Franka. Wspólnie postanowicie, dokąd pójdziecie – dodała, otwierając bagażnik i wyciągając walizkę z moimi ciuchami.

– Ale nie ma takiej potrzeby. – Starałam się jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Trochę naściemniałam Alex, że nie będę zapuszczać się do lasu sama, ale tak naprawdę to nie zamierzałam nikogo zabierać w góry. Dobrze się czułam sama ze sobą i nie potrzebowałam towarzysza. Ale najwyraźniej moja przyjaciółka mnie przejrzała i zdążyła się już podzielić obawami z Pamelą. Chyba nie będzie łatwo się wymigać. Pamela mieszkała niedaleko, więc wcale bym się nie zdziwiła, gdyby mnie pilnowała. – Mogę iść sama. Będę się trzymać szlaku, więc nic mi nie grozi…

– Absolutnie nie ma takiej możliwości. – Podniosła rękę, stopując mnie skutecznie. – W tych lasach jest niebezpiecznie. Im szybciej zrozumiesz, że nie wolno lekceważyć dzikich zwierząt i ludzi spacerujących po lesie, tym lepiej dla ciebie. Alex wspominała, że kochasz góry, więc Frank będzie ci towarzyszył, i to bez dyskusji.

– Dobra. Nie będę się spierać – bąknęłam pod nosem, sięgając po plecak i torbę podróżną.

Obładowane ruszyłyśmy do domu. Dzięki pomocy Pameli zabrałam wszystkie bagaże z samochodu za jednym razem.

W środku wszystko wyglądało tak, jak zapamiętałam. Dominowało drewno, pokrywając większość ścian i podłóg. Ciepłe barwy ścian i kremowe obicia mebli uspokajały mnie i dawały poczucie bezpieczeństwa. Było pięknie, a poza tym wszystko błyszczało czystością, więc nie mogłam sobie wymarzyć lepszego miejsca na odpoczynek.

Zaniosłam walizkę z ubraniami do sypialni, którą zawsze zajmowałyśmy razem z Alex. Jasnokremowa wykładzina na podłodze zachęcała, żeby zrzucić trampki i zatopić stopy w puchatym materiale. Postawiłam bagaż pod ścianą, usiadłam na łóżku i wysłałam dziewczynom wiadomość, że dotarłam na miejsce.

Po chwili wróciłam na dół, żeby podziękować Pameli. Przy okazji postanowiłam przyrządzić sobie coś do jedzenia, bo zbliżała się pora kolacji. Kobieta upewniła się, że miałam numer do Franka. Musiałam dać jej słowo, że nie będę się sama zapuszczać do lasu na dłuższe trasy. Na szczęście dostałam pozwolenie na poranny jogging, więc mogłam biegać bez eskorty.

Przypomniała mi jeszcze, żebym pod żadnym pozorem nie wychodziła z domu po zmroku i kilka razy z poważnym wyrazem twarzy zasugerowała, żebym kilkukrotnie sprawdzała, czy zamknęłam drzwi na noc. Było tutaj bezpiecznie, ale wiadomo, że różni ludzie kręcili się po lesie, więc dla pewności wzięłam sobie tę uwagę do serca.

Pół godziny później z talerzem wypełnionym warzywami upieczonymi w piekarniku oraz cudownie sypkim ryżem basmati usiadłam na zewnątrz na miękkiej kanapie, omiatając spojrzeniem widok za domem. Z tarasu rozciągał się przepiękny krajobraz. Dom położony na wzgórzu zapewniał niezapomniane widoki. Pomiędzy koronami drzew przebijała się ciemna tafla jeziora, a odgłosy leśnych zwierząt tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że znalazłam się w prawdziwym raju. Co prawda czerwiec nie był za ciepły, ale wcale nie potrzebowałam upałów, żeby zachwycać się otaczającą przyrodą.

Zanim zjadłam kolację, było już po ósmej. Drzewa skutecznie uniemożliwiały przenikanie promieni zachodzącego słońca, więc zapanowała szarówka. Odchyliłam głowę do tyłu, opierając ją o oparcie fotela, i wsłuchiwałam się w odgłosy lasu, aż nagle dotarł do mnie głośny dźwięk łamanych gałęzi, co sprawiło, że wzdrygnęłam się ze strachu i w popłochu rozejrzałam wokół.

Przede mną rozciągał się gęsty, ciemny las i mimo że uwielbiałam ten klimat, to teraz nieprzyjemny dreszcz strachu przebiegł mi po plecach, a na całym ciele pojawiła się gęsia skórka.

Byłam sama i zdecydowanie bardziej wyczuliłam się na nagłe odgłosy, więc teraz lekko się podenerwowałam. Pamela skutecznie mnie nastraszyła, opowiadając o leśnych zwierzętach, ale przede wszystkim o nieznajomych spacerujących po lesie. Nie zastanawiałam się długo, tylko w mgnieniu oka postanowiłam wrócić do środka i raczej nie wychodzić już po zmroku z domu.

Najbliższe domostwo było jakieś półtorej mili stąd i mieszkała tam właśnie Pamela. Do miasta miałam znacznie dalej, bo około sześciu mil.

Po rozgrzewającym prysznicu z szerokim uśmiechem na ustach przytuliłam się do poduszki i od razu zasnęłam przy akompaniamencie pohukiwania sowy i rytmicznych dźwięków lasu.