Przysięga Miłości - Monika Nawara - ebook + audiobook
BESTSELLER

Przysięga Miłości ebook i audiobook

Nawara Monika

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

43 osoby interesują się tą książką

Opis

DRUGI TOM MROCZNEJ SERII „KRWAWE ROZGRYWKI”

 

HISTORIA IDEALNA DLA WIELBICIELEK MOCNYCH WRAŻEŃ, PEŁNA GORĄCYCH SCEN EROTYCZNYCH ORAZ ZASKAKUJĄCYCH ZWROTÓW AKCJI.

 

Liliana Namostin to ponadprzeciętnie inteligentna córka rumuńskiego króla mafii. Jej odwaga, wrażliwość i niesamowita determinacja doprowadzają pewnego Włocha do szaleństwa.

 

Leonardo Deluzzo – pozornie wyluzowany przystojniak, drugi w kolejce do tronu spływającego krwią i zbudowanego na kościach wrogów. Słynie z brutalności i stanowczości. Uwielbia kobiety, ale tylko Liliana sprawia, że zaczyna szaleć z pożądania.

Choć doskonale wie, że Lili nigdy tak naprawdę nie będzie do niego należeć, zgadza się na jej propozycję i spędza z nią kilka upojnych chwil.

 

Okrutny los splata ścieżki kochanków, czym kpi sobie z ich planów i złamanych serc, bo o przyszłości Liliany i Leonarda mają zadecydować rodzinne i biznesowe koneksje.

Rozpoczyna się walka miłości, rozsądku i pieniędzy, w której zwycięzca może być tylko jeden.

 

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 434

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 19 min

Lektor: Monika ChrzanowskaGrzegorz Woś
Oceny
4,6 (350 ocen)
255
68
18
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sylllkaaa

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka po raz kolejny stworzyła niesamowitą historię, pełną intryg, miłosnych uniesień i emocji, które momentami sięgną zenitu. Całość czytało się rewelacyjnie. Postacie, które stworzyła, razem dają dość wielobarwne charaktery, każdy z nich wnosi coś do fabuły, by potem stworzyć całość, od której ciężko było się oderwać. Polecam, a sama czekam na kolejne powieści autorki.
20
Natalieee_zi

Dobrze spędzony czas

Kolejna historia mafijna. Motyli w brzuchu nie było ale przyjemnie się czytało 🍃💚
21
Monikador41

Nie oderwiesz się od lektury

Super😊
10
Barbetka

Dobrze spędzony czas

Łagodniejsza wersja mafii.Przyjemnie się czyta.
10
baloo1

Nie oderwiesz się od lektury

Okrutny los,emocje, budzące się uczucie i tęsknota. "Przysięga miłości" autorstwa Moniki Nawary to opowieść, przy której serce zaczyna zdecydowanie szybciej bić. Bohaterowie muszą stoczyć nierówną walkę z czasem, przeszłością i rodziną. Przez biznesowe układy i wiele zaszłości wszystko się komplikuje i nabiera tempa. A wróg nigdy nie śpi. Autorka po raz kolejny stworzyła historię, przy której spędziłam czas w napięciu i oczekiwaniu, wczytując się w przeżycia Liliany i Leonardo. Jest naprawdę gorąco, tajemniczo, ekscytująco i momentami dramatycznie, ale całość prowadzi do kulminacyjnego zakończenia 😍 Liliana to kobieta niezwykle silna i gotowa do wielkich poświęceń. Niejeden straciłby dla niej głowę, ale w jej sercu zawsze był tylko on... Z całego serducha mogę Wam polecić ten tytuł . To naprawdę gorąca opowieść 🔥❤️
10

Popularność




Copyright © 2024 by Monika Nawara

Copyright © 2024 by Wydawnictwo HIGH HEELS

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Agata Bogusławska

Skład i łamanie: Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

Projekt okładki: Katarzyna Pieczykolan | @kate.bookcoverdesign

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszanie praw autorskich niniejszej publikacji.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci – żyjących obecnie lub w przeszłości – oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Wydanie I

Koziegłowy 2024

ISBN: 978-83-971649-3-2

www.wydawnictwohh.pl

Wydawnictwo HIGH HEELS

E-mail: [email protected]

Dla W.

Ni­gdy się nie pod­da­waj.Twoja siła jest Twoim zwy­cię­stwem.

Mama

Rozdział 1

Liliana

Na szali wi­siało ży­cie mo­jej ku­zynki Va­len­tiny, którą ko­cha­łam jak ro­dzoną sio­strę. Po­rwał ją czło­wiek, któ­remu mi­łość po­my­liła się z psy­cho­pa­tyczną ob­se­sją. Cał­kiem moż­liwe, że ta jedna de­cy­zja prze­kre­śli moje plany na przy­szłość, ale nie zna­la­złam in­nego roz­wią­za­nia. W tej chwili naj­waż­niej­sze było to, żeby spro­wa­dzić ją do domu, bez kal­ku­lo­wa­nia po­ten­cjal­nego ry­zyka zwią­za­nego z ujaw­nie­niem się.

Po roz­mo­wie z Lo­ren­zem zja­wi­łam się w jego re­zy­den­cji w prze­ciągu kil­ku­na­stu mi­nut.

Od mo­mentu gdy prze­kro­czy­łam próg ga­bi­netu, w mgnie­niu oka zda­łam so­bie sprawę z obec­no­ści dru­giego z braci De­luzzo, który od kilku mie­sięcy sta­no­wił po­twor­nie sek­sowny ele­ment mo­ich ma­rzeń sen­nych. Na­wet nie mu­sia­łam się roz­glą­dać, żeby wie­dzieć, że tu­taj jest. Za­drża­łam mi­mo­wol­nie, jak­bym nie­spo­dzie­wa­nie zna­la­zła się w za­sięgu jego pola si­ło­wego.

Do­strze­głam w jego zmru­żo­nych czar­nych jak smoła oczach ten sam błysk, który wi­dzia­łam za każ­dym ra­zem, gdy prze­szy­wał mnie po­chła­nia­ją­cym spoj­rze­niem. Jego po­stawną syl­wetkę jak zwy­kle otu­lała czerń, która pod­kre­ślała jego cha­rak­ter i wy­bit­nie do niego pa­so­wała. Wy­glą­dał nie­ziem­sko do­brze. Szyty na miarę gar­ni­tur i ko­szula cia­sno opi­nały jego roz­bu­do­wane ciało, o które za­pewne dbał, ciężko tre­nu­jąc, żeby osta­tecz­nie utrzy­mać je w do­sko­na­łej for­mie. Wpa­try­wał się we mnie ba­daw­czo i po­cie­rał dło­nią wy­raź­nie za­ry­so­waną szczękę po­krytą zgrab­nie przy­cię­tym, gę­stym za­ro­stem.

Na samą myśl o tym, jak mu­siał wy­glą­dać bez ko­szuli, zro­biło mi się go­rąco.

Stał przede mną pie­przony Ado­nis we wła­snej oso­bie.

Na kilka se­kund przy­mknę­łam po­wieki, by od­zy­skać rów­no­wagę i nie ze­mdleć z wra­że­nia. Po­trze­bo­wa­łam sku­pić się na za­da­niu w stu pro­cen­tach. Nie mo­głam so­bie po­zwo­lić na roz­pro­sze­nie.

Wy­cią­gnę­łam dłoń do Le­onarda. Uści­snął ją sta­now­czo, po­chy­lił się i mu­snął szorst­kim za­ro­stem mój po­li­czek, po­zo­sta­wia­jąc po so­bie przy­jemne uczu­cie go­rąca.

To ja­kieś sza­leń­stwo!

Jego do­tyk spra­wił, że przez moje ciało prze­to­czyła się roz­kosz­nie po­bu­dza­jąca fala emo­cji, a serce gwał­tow­nie za­ło­mo­tało mi w piersi. Wcią­gnę­łam do płuc eg­zo­tyczny, mocny za­pach, żeby utrwa­lić w pa­mięci drzewne nuty po­łą­czone z czymś słod­kim i prze­siąk­nięte sek­sow­nymi akor­dami roz­pa­la­ją­cymi ciało i otu­la­ją­cymi umysł mgłą odu­rze­nia. Aro­mat per­fum w po­łą­cze­niu z za­pa­chem jego skóry two­rzył wy­bit­nie mroczną mie­szankę zmy­sło­wo­ści.

Zde­cy­do­wa­nie zbyt długo trwa­li­śmy w bez­ru­chu, ści­ska­jąc swoje dło­nie i wpa­tru­jąc się w sie­bie wy­głod­niale. Do­piero gło­śne chrząk­nię­cie wy­rwało nas z transu, w se­kundę spro­wa­dza­jąc na zie­mię.

Prze­nio­słam spoj­rze­nie na mło­dego, dość szczu­płego męż­czy­znę, który przed­sta­wił się jako Ale­xan­der. Kil­ku­krot­nie wi­dzia­łam go w re­zy­den­cji dziadka, ale ni­gdy nie zo­sta­li­śmy so­bie ofi­cjal­nie przed­sta­wieni. Je­dyne, co o nim wie­dzia­łam, to to, że był po­noć naj­lep­szym spe­cem kom­pu­te­ro­wym pra­cu­ją­cym dla Lo­renza.

Nie prze­cią­ga­jąc krę­pu­ją­cej ci­szy, za­py­ta­łam o miej­sce, w któ­rym mo­gła­bym się roz­ło­żyć ze sprzę­tem. Ale­xan­der wska­zał mi fo­tel sto­jący po prze­ciw­nej stro­nie po­tęż­nego, drew­nia­nego biurka, więc bez zwłoki za­ję­łam miej­sce i skon­cen­tro­wa­łam się na za­da­niu.

Pró­bo­wa­łam igno­ro­wać obec­ność trzech męż­czyzn prze­by­wa­ją­cych w ga­bi­ne­cie, ale to wcale nie było ła­twe, szcze­gól­nie w przy­padku Le­onarda De­luzza. Nie na­le­żał do osób, które wta­piały się w tło czy po ja­kimś cza­sie sta­wały nie­wi­dzialne. On przy­cią­gał uwagę, obez­wład­niał zmy­sły i pro­wo­ko­wał do po­rzu­ce­nia nud­nych przy­zwy­cza­jeń.

Jego za­bój­czo sek­sowny za­pach wy­peł­niał moje noz­drza i mnie otu­lał, a ja kom­plet­nie nic nie mo­głam na to po­ra­dzić. Od chwili gdy po raz pierw­szy go spo­tka­łam, ta woń stała się moją sła­bo­ścią i za­ra­zem afro­dy­zja­kiem.

Swoje dłuż­sze czarne włosy ze­brał w kok i upiął wy­żej z tyłu głowy, co wy­róż­niało go na tle in­nych męż­czyzn, ale też nada­wało mu nie­grzecz­nej za­dzior­no­ści. W za­sa­dzie to nie wi­dzia­łam go jesz­cze w in­nej fry­zu­rze, więc cie­ka­wiło mnie, ja­kiej dłu­go­ści są jego włosy, a zwłasz­cza jak wy­gląda, gdy wplata w nie dło­nie i je prze­cze­suje. Zga­dy­wa­łam, że pew­nie w ta­kim wy­da­niu ema­nuje dzi­ko­ścią i nie­okieł­zna­niem.

Naj­pięk­niej­sze w tym ca­łym ar­se­nale do­broci były jego prze­szy­wa­jące, czarne oczy oto­czone wa­chla­rzem rzęs. Mimo że był bli­skim współ­pra­cow­ni­kiem Lo­renza, więc pew­nie na­le­żał do zde­cy­do­wa­nych, bru­tal­nych i bez­li­to­snych męż­czyzn, to jego szczery uśmiech spra­wiał, że przy­po­mi­nał przy­stoj­nego, uro­czego ło­buza.

Nie­chęt­nie od­go­ni­łam my­śli o wło­skim przy­stoj­niaku, żeby sku­pić się na za­da­niu. Kilka go­dzin za­jęło mi na­pi­sa­nie pro­gramu, który miał po­móc nam zlo­ka­li­zo­wać po­ry­wa­cza, a co naj­waż­niej­sze, także Va­len­tinę. Do tego czasu upew­ni­łam się, że nikt nie pi­śnie słów­kiem, co po­tra­fię zdzia­łać, ma­jąc pod ręką po­rządny sprzęt, tro­chę spo­koju i wy­uczone umie­jęt­no­ści. Moją ta­jem­nicę znali Va­len­tina i Flo­rin. Ni­komu in­nemu nie ufa­łam na tyle, by zdra­dzić od lat skry­wany se­kret.

Od­kąd się­ga­łam pa­mię­cią, Flo­rin nie od­stę­po­wał mnie na krok. Oj­ciec wy­zna­czył go na mo­jego oso­bi­stego ochro­nia­rza, gdy skoń­czy­łam dzie­więć lat. Stał się moim cie­niem, z bie­giem czasu także przy­ja­cie­lem, a to, że był świet­nie wy­szko­lony, zde­ter­mi­no­wany pod­czas walki i bez­kom­pro­mi­sowy, je­śli cho­dziło o wro­gów, spra­wiało, że czu­łam się z nim bez­piecz­nie, wie­dząc, że w przy­padku za­gro­że­nia ochroni mnie wła­snym cia­łem. Wo­bec przy­ja­ciół i ro­dziny po­zo­sta­wał bez­względ­nie lo­jalny.

W chwili gdy skoń­czy­łam trzy­na­ście lat, na wy­raźne po­le­ce­nie ojca, który z re­guły twier­dził, iż ko­biety to gor­szy ga­tu­nek na­da­jący się je­dy­nie do kuchni i ro­dze­nia dzieci, za­częło się moje szko­le­nie, po­cząt­kowo na pod­sta­wo­wym po­zio­mie. Roz­po­czę­li­śmy od za­jęć sa­mo­obrony, ale po pew­nym cza­sie prze­stało mi to wy­star­czać. I tak skoń­czyło się na bar­dziej wy­ma­ga­ją­cych spor­tach, ta­kich jak ju-jitsu czy kick­bo­xing, które uwiel­bia­łam. Oprócz spor­tów walki re­gu­lar­nie ćwi­czy­łam z no­żem i przy­naj­mniej raz w ty­go­dniu od­wie­dza­li­śmy strzel­nicę. Co prawda nie mo­głam się po­chwa­lić taką sku­tecz­no­ścią od­da­wa­nia strza­łów jak Va­len­tina, ale też nie by­łam naj­gor­sza.

To dzięki Flo­ri­nowi od­na­la­złam swoją drugą pa­sję, którą skrzęt­nie ukry­wa­łam od czte­rech lat. Two­rze­nie pro­stych pro­gra­mów na­wet na po­czątku nie spra­wiało mi trud­no­ści. Mój ochro­niarz szybko się zo­rien­to­wał, że w mig po­ję­łam ję­zyk pro­gra­mo­wa­nia, jakby to była ta­bliczka mno­że­nia.

Gdy prze­my­cił dla mnie lep­szy kom­pu­ter, szyb­szy i bar­dziej pro­fe­sjo­nalny, roz­po­częła się moja praw­dziwa przy­goda. Na star­cie za­li­czy­łam kilka kur­sów, które po­zwo­liły mi opa­no­wać pod­stawy two­rze­nia pro­gra­mów, a na­stęp­nie po­szło już z górki. Prak­tycz­nie każdą wolną chwilę po­świę­ca­łam na szko­le­nie swo­ich umie­jęt­no­ści i po­głę­bia­nie wie­dzy.

Ogrom­nym wspar­ciem oka­zało się kilka osób, które po­zna­łam na fo­rach kom­pu­te­ro­wych, a szcze­gól­nie jedna o pseu­do­ni­mie ­De­vil­Bre­ath. Po kilku mie­sią­cach zna­jo­mo­ści wpro­wa­dził mnie do pod­ziem­nego świata cy­ber­prze­strzeni i na­uczył wielu przy­dat­nych umie­jęt­no­ści, które były nie­zbędne pod­czas ko­rzy­sta­nia z kom­pu­tera na po­zio­mie i w za­kre­sie, ja­kiego po­trze­bo­wa­łam.

Je­śli ktoś w tym mo­men­cie śle­dziłby moje po­czy­na­nia w sieci lub pró­bo­wał mnie zlo­ka­li­zo­wać, to zo­stałby po­wia­do­miony, że sie­dzę w ja­kiejś za­pusz­czo­nej wio­sce w sa­mym środku bra­zy­lij­skiej pusz­czy.

Moje umie­jęt­no­ści ro­sły z mie­siąca na mie­siąc. Oka­zało się, że mam spory ta­lent, a oprócz tego je­stem bar­dzo po­jętną uczen­nicą. To była moja je­dyna droga do wol­no­ści.

Od­kąd się­ga­łam pa­mię­cią, wpa­jano mi, że uro­dzi­łam się tylko po to, żeby w przy­szło­ści stać się po­tulną żoną ma­fiosa, któ­remu po­win­nam grzać łóżko i przy­ta­ki­wać. Jedno było jed­nak pewne: mój cha­rak­ter w ogóle nie przy­sta­wał do roli, jaką szy­ko­wał dla mnie oj­ciec.

Przez kilka ostat­nich lat pra­co­wa­łam cho­ler­nie ciężko, by pew­nego dnia znik­nąć z ra­daru i na za­wsze za­paść się pod zie­mię.

Rozdział 2

Leonardo

Nie spa­łem od dwóch dni, czyli od mo­mentu, gdy ten zjeb po­rwał Va­len­tinę, więc nie by­łem do końca pewny, czy to, co wi­dzia­łem, było snem czy po­je­baną rze­czy­wi­sto­ścią.

Nie po­tra­fi­łem ode­rwać wzroku od Li­liany.

Czy na­prawdę stała przede mną naj­pięk­niej­sza ko­bieta, jaką w ży­ciu wi­dzia­łem, ubrana w sek­sow­nie po­szar­pane dżin­sowe spodenki, ko­szulkę z logo Bat­mana i białe trampki…?

Fio­le­towe włosy sple­cione w dwa war­ko­cze opa­dały luźno na jej klatkę pier­siową, co spra­wiło, że wy­glą­dała jak na­sto­latka, a nie­winny uśmiech i słod­kie piegi, dla któ­rych prze­pa­dłem kilka mie­sięcy temu, tylko utwier­dzały mnie w prze­ko­na­niu, że jest je­dyna w swoim ro­dzaju.

Nie­stety poza moim za­się­giem.

– Ja pier­dolę – wy­msknęło mi się, gdy ob­ser­wo­wa­łem to nad­na­tu­ralne zja­wi­sko.

– Uspo­kój się. – Lo­renzo spoj­rzał na mnie przez ra­mię z wy­raź­nym bła­ga­niem w oczach.

– Chyba się za­ko­cha­łem. – Na­wet mnie dźwięk mo­jego głosu wy­dał się w tej se­kun­dzie nie­na­tu­ral­nie ża­ło­sny.

Kom­plet­nie nie po­tra­fi­łem nad sobą za­pa­no­wać. Sza­le­jące emo­cje przej­mo­wały kon­trolę nad po­pa­pra­nym umy­słem, który pod­po­wia­dał, a wręcz alar­mo­wał, że­bym dla wła­snego bez­pie­czeń­stwa trzy­mał się od niej z da­leka.

– Le­onardo, ona jest na­szą ostat­nią szansą na od­na­le­zie­nie Va­len­tiny. Bła­gam, nie roz­pra­szaj jej, do chuja – po­pro­sił mój brat, ­za­nim wy­szedł z ga­bi­netu.

Co ja mogę po­ra­dzić na te wszyst­kie emo­cje?

W moim ciele sza­lało nisz­czy­ciel­skie tor­nado, spra­wia­jąc, że krew wrzała w ży­łach, a skóra sta­wała w pło­mie­niach, gdy Li­liana po­ja­wiała się w za­sięgu wzroku. Już na­wet nie cho­dziło o wkur­wia­jąco silne pod­nie­ce­nie, które sta­wiało mnie na bacz­ność za każ­dym ra­zem, gdy po­czu­łem jej bli­skość, ani o serce, które obi­jało się o klatkę pier­siową w przy­spie­szo­nym ryt­mie, po­wo­du­jąc nie­przy­jemny ucisk, który naj­praw­do­po­dob­niej zwia­sto­wał za­wał.

Tu cho­dziło o ca­łego mnie.

Czu­łem bu­zu­jące we mnie emo­cje, drże­nie rąk, su­chość w gar­dle. Nie mia­łem po­ję­cia, skąd wra­że­nie, jakby tra­wiła mnie cho­lerna go­rączka. To było zdrowo po­pier­do­lone, na­wet jak na mnie.

Je­dy­nym wy­tłu­ma­cze­niem mo­gło być za­klę­cie, które na mnie rzu­ciła, albo… nie wiem… moż­liwe, że za­czy­na­łem świ­ro­wać. Po­trze­bo­wa­łem na gwałt po­rady psy­chia­try, żeby nie zwa­rio­wać do reszty.

Kurwa! – jęk­ną­łem w my­ślach.

Kiedy po raz pierw­szy spoj­rza­łem w szare, nie­zwy­kle fa­scy­nu­jące oczy, prze­pa­dłem z kre­te­sem. Jak tylko uści­sną­łem jej dłoń, za­drża­łem. I nie mó­wię wy­łącz­nie o po­żą­da­niu tak sil­nym, że nie by­łem w sta­nie skle­cić zda­nia, bo czu­łem, że cała krew od­pły­nęła mi do fiuta w ciągu kilku se­kund. To było coś znacz­nie wię­cej. Mia­łem wra­że­nie, jakby ktoś przy­ło­żył mi ża­rzący po­grze­bacz do serca i wy­wier­cił nim dziurę.

Uczu­cie, które we mnie za­pło­nęło, kom­plet­nie za­wład­nęło moim umy­słem. Już nie wspo­mnę o za­pa­chu, który wy­peł­niał te­raz ga­bi­net. Przy­po­mi­nał słod­kie cze­re­śnie, ale też coś, co ko­ja­rzyło mi się z la­tem, bez­tro­ską i – nie wiem dla­czego – z do­mem.

Po­zna­li­śmy się kilka mie­sięcy temu pod­czas ko­la­cji w re­zy­den­cji Sa­lva­to­rego Russa. Va­len­tina i Li­liana spę­dzały wa­ka­cje u dziadka. I tak jak ni­gdy nie in­te­re­so­wa­łem się jego wnucz­kami, to te­raz mu­sia­łem przy­znać, że obie były rów­nie in­te­li­gentne, co prze­piękne.

Va­len­tinę od sa­mego po­czątku trak­to­wa­łem jak młod­szą sio­strę. Mie­li­śmy po­dobne cha­rak­tery i po­czu­cie hu­moru, więc nie­trudno było zna­leźć z nią wspólny ję­zyk. Nada­łem jej ksywkę „cu­kie­re­czek”, choć z jej wy­bu­cho­wym cha­rak­te­rem i mocno nie­cen­zu­ral­nym słow­nic­twem da­leko jej było do słod­kiej istoty. Była ide­alną ko­bietą dla Lo­renza, po­wie­dział­bym na­wet, że zo­stała wręcz wy­kre­owana dla niego przez sa­mego Stwórcę.

Na­to­miast Li­liana oka­zała się nie tylko prze­śliczna, ale rów­nież nie­ziem­sko sek­sowna, po­cią­ga­jąca i dia­bel­nie in­te­li­gentna. Fakt, że mia­łem ją na wy­cią­gnię­cie ręki, a ni­gdy nie bę­dzie do mnie na­le­żeć, po­wo­do­wał, że czu­łem się cał­ko­wi­cie roz­je­bany od środka. Sta­ra­łem się o niej za­po­mnieć, ale to i tak nic nie da­wało. Nie po­tra­fi­łem i tyle.

Po­rów­ny­wa­łem do niej każdą na­po­tkaną ko­bietę, ale nie­stety żadna się do niej nie umy­wała. Nie pod­nie­cały mnie, nie po­bu­dzały.

Zda­wa­łem so­bie sprawę, że jej przy­szłość zo­stała za­pla­no­wana. Skoń­czyła dzie­więt­na­ście lat, więc jej dzia­dek za­pewne miał już na oku ja­kie­goś kan­dy­data na jej męża. Z pew­no­ścią po­jawi się wielu męż­czyzn, któ­rzy za wszelką cenę będą pró­bo­wali ją zdo­być i uczy­nić swoją żoną.

Na samą myśl, że ja­kiś skur­wiel bę­dzie do­ty­kał mo­jej Li­liany, nie­po­ko­jąco mocno ści­skało mnie w klatce pier­sio­wej.

Za­zwy­czaj by­łem spo­kojny i zdy­stan­so­wany, a wy­bu­chowy cha­rak­ter był zna­kiem roz­po­znaw­czym mo­jego brata. Jed­nak pierw­szy raz w ży­ciu czu­łem ca­łym sobą, że ta ko­bieta po­winna być moja. I by­łem w sta­nie roz­pier­do­lić świat, żeby sta­nęła przy moim boku. Tylko nie mia­łem żad­nego po­my­słu, dzięki któ­remu moje ma­rze­nie by się speł­niło i nie wy­wo­łało jed­no­cze­śnie wojny mię­dzy kla­nami. Je­dyne wyj­ście, które wi­dzia­łem, to wy­cią­gnąć gnata i po­zbyć się po ko­lei wszyst­kich kan­dy­da­tów do jej ręki. Wtedy by­łaby moja. Nie­stety był to po sto­kroć de­bilny po­mysł. Co nie zna­czyło, że nie krą­żył mi cały czas po gło­wie.

Co prawda mógł­bym ją po­rwać i uciec, za­szyć się na końcu świata, cie­sząc się z nią spo­koj­nym ży­ciem. Zda­wa­łem so­bie jed­nak sprawę z kon­se­kwen­cji tego ewen­tu­al­nego czynu. Mój wy­bryk naj­pew­niej wy­wo­łałby po­mię­dzy na­szą ro­dziną a Rus­sem i przy­szłym mę­żem Li­liany wojnę, która po­chło­nę­łaby nie­zli­czone ilo­ści ist­nień ludz­kich. Nie mo­głem być aż tak sa­mo­lub­nym su­kin­sy­nem.

Ob­ser­wo­wa­łem ją pod­czas pracy przy kom­pu­te­rze i chyba ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łem ni­czego bar­dziej sek­sow­nego.

To­tal­nie mi od­je­bało.

Ale­xan­der ga­pił się na nią jak na ósmy cud świata, a ja naj­chęt­niej wy­ja­śnił­bym mu pię­ścią, że nie może na nią tak czę­sto zer­kać ani tym bar­dziej z nią roz­ma­wiać.

By­łem o nią cho­ler­nie za­zdro­sny. Za­cho­wy­wa­łem się jak ne­an­der­tal­czyk, a jakby tego jesz­cze było mało, to mia­łem w spodniach spo­rych roz­mia­rów na­miot już od mo­mentu, w któ­rym prze­kro­czyła próg ga­bi­netu. Pra­gną­łem jej tak strasz­nie mocno, że nie po­tra­fi­łem my­śleć o ni­czym waż­nym, a co do­piero się na czymś sku­piać.

Na­gły okrzyk ra­do­ści wy­bu­dził mnie z le­targu. Spoj­rza­łem na Li­lianę, która z pod­eks­cy­to­wa­niem wy­ma­lo­wa­nym na ślicz­nej twa­rzy w przy­spie­szo­nym tem­pie su­nęła pal­cami po kla­wia­tu­rze.

– Wczo­raj o dzie­wią­tej trzy­dzie­ści wje­chał sa­mo­cho­dem na prom do Malty z portu w Poz­zallo.

– To na pewno on? – Z pręd­ko­ścią świa­tła pod­nio­słem się z ka­napy.

– Tak. Sa­mo­chód się zga­dza. Nie­bie­ska alfa o tych sa­mych ta­bli­cach re­je­stra­cyj­nych, które za­re­je­stro­wała ka­mera w lom­bar­dzie przy lot­ni­sku.

– Do­kład­nie – rzu­cił szybko Ale­xan­der. – Ale jest jesz­cze to! – Wska­zał pod­eks­cy­to­wany na ekran lap­topa.

Zer­k­ną­łem na na­gra­nie, na któ­rym męż­czy­zna w bar­dzo do­pra­co­wa­nym prze­bra­niu ku­po­wał bi­lety na prom. Ti­mura zdra­dził ta­tuaż w kształ­cie skor­piona na nad­garstku. Nie cze­ka­jąc na ko­lejne re­we­la­cje, wy­bie­głem z ga­bi­netu, żeby jak naj­szyb­ciej prze­ka­zać bratu naj­now­sze usta­le­nia.

Przy­pusz­cza­li­śmy, że Ti­mur nie za­bawi długo na Mal­cie, więc po­sta­no­wi­li­śmy, że od­pusz­czamy prze­szu­ki­wa­nie wy­spy w na­dziei, że już nie­długo ru­szy w dal­szą po­dróż.

Li­liana usta­wiła ko­lejne alerty, więc znowu trwa­li­śmy w do­łu­ją­cym ocze­ki­wa­niu na prze­łom.

Rozdział 3

Liliana

Czu­łam po­tworne zmę­cze­nie. Od kil­ku­na­stu go­dzin pra­co­wa­łam bez wy­tchnie­nia, wpa­trzona w ekran lap­topa, więc te­raz mia­łam wra­że­nie, jakby pod mo­imi po­wie­kami zna­la­zły się ty­siące drob­niut­kich zia­re­nek pia­sku utrud­nia­ją­cych nor­malne wi­dze­nie. Sta­wało się to co­raz bar­dziej uciąż­liwe. Do­dat­kowo co ja­kiś czas czu­łam na so­bie wzrok Ale­xan­dra, a gdy na niego zer­ka­łam, przy­ła­py­wa­łam go na bez­czel­nym ga­pie­niu się.

Chyba się do­my­ślił, kim je­stem.

Na świe­cie było kilka osób, które pro­po­no­wały swoje usługi w cy­ber­prze­strzeni, je­śli cho­dziło o pi­sa­nie uni­ka­to­wych pro­gra­mów na za­mó­wie­nie w mniej le­galny spo­sób, czyli po­zo­sta­jąc w ukry­ciu. W tym bar­dzo wą­skim gro­nie by­łam je­dyną ko­bietą.

– Chodź, Li­liano, za­pro­wa­dzę cię do sy­pialni go­ścin­nej. Prze­śpisz się tro­chę. – Lo­renzo sta­nął na­gle obok mnie, kła­dąc mi ciężką dłoń na ra­mie­niu.

– Ale ja te­raz nie mogę, mu­szę…

– Li­liano, to jesz­cze nie ko­niec, a zmę­czona do ni­czego nam się nie przy­dasz.

Zdję­łam oku­lary, po­tar­łam za­czer­wie­nione oczy, po czym zer­k­nę­łam na ekran i kil­koma klik­nię­ciami usta­wi­łam gło­śny alert. ­Za­mknę­łam lap­top z ci­chym trza­skiem.

– No do­brze. W su­mie mogę się chwilę zdrzem­nąć – przy­zna­łam mu ra­cję, z gło­śnym wes­tchnie­niem pod­no­sząc się z fo­tela. – Ale jak tylko coś znaj­dzie­cie, ma­cie mnie od razu obu­dzić, ja­sne?! – po­pro­si­łam sta­now­czo, a trzej męż­czyźni obecni w ga­bi­ne­cie ocho­czo przy­tak­nęli.

Zgar­nę­łam lap­top pod pa­chę, się­gnę­łam po ple­cak i ru­szy­łam za star­szym De­luz­zem.

Wy­strój sy­pialni go­ścin­nej był zde­cy­do­wa­nie ko­biecy. Do­mi­no­wały cie­płe od­cie­nie beżu prze­ła­mane ciemną czer­wie­nią do­dat­ków i ak­sa­mit­nych obić me­bli.

– Co z Flo­ri­nem? – Od­wró­ci­łam się na pię­cie, sta­jąc twa­rzą w twarz z Lo­ren­zem, bo na­gle przy­po­mnia­łam so­bie o swoim ochro­nia­rzu. – Nikt nie może go tu­taj zo­ba­czyć. Wszy­scy my­ślą, że je­stem w domu dziadka, a je­śli…

– Ni­czym się nie przej­muj. Sa­we­rio za­brał go do sie­bie. Je­śli bę­dziesz chciała wra­cać, to je­den z mo­ich lu­dzi zgar­nie go po dro­dze i od­wie­zie was ra­zem.

– Dzięki.

– W ła­zience masz wszystko, czego mo­żesz po­trze­bo­wać, więc się nie krę­puj. – W jego gło­sie sły­chać było doj­mu­jące zmę­cze­nie.

Ski­nę­łam głową, a gdy za­mknął za sobą drzwi, wy­ję­łam z ple­caka ko­sme­tyczkę. Po­trze­bo­wa­łam prysz­nica i chwili dla sie­bie, żeby przez mo­ment od­po­cząć od nad­miaru emo­cji.

Opar­łam dło­nie o ścianę i opu­ści­łam głowę; cie­płe stru­mie­nie wody spły­wały po mo­ich ple­cach, przy­no­sząc uko­je­nie. Przez kilka dłu­gich chwil sta­łam pod desz­czow­nicą i roz­ko­szo­wa­łam się ob­ło­kami pary i słod­kim za­pa­chem pianki pod prysz­nic.

Za­sy­pia­jąc w wy­god­nym łóżku, roz­my­śla­łam o mo­jej ko­cha­nej ku­zynce, która była w ła­pach zdra­dziec­kiego su­kin­syna. Zna­łam Ti­mura. Od­kąd pa­mię­ta­łam, za­wsze to­wa­rzy­szył swo­jemu sze­fowi, ojcu Va­len­tiny, Alek­sie­jowi, gdy od­wie­dzali nas w Ru­mu­nii. Nie mo­głam po­jąć, jak to moż­liwe, że nikt wcze­śniej nie za­uwa­żył jego cho­rej ob­se­sji. A te­raz wszy­scy po­no­si­li­śmy tego kon­se­kwen­cje.

W tej kosz­mar­nej sy­tu­acji było jed­nak coś do­brego. Va­len­tina miała ogromne szczę­ście, że to Lo­renzo jest jej na­rze­czo­nym. Kom­plet­nie osza­lał na jej punk­cie, więc po­ru­szy niebo i zie­mię, żeby spro­wa­dzić ją do domu. Jed­nak coś za­wsze mo­gło pójść nie tak.

Ja­kiś czas temu pod­słu­cha­łam roz­mowę dziadka z Alek­sie­jem, gdy za­sta­na­wiali się nad drugą opcją, gdyby Lo­renzo ja­kimś cu­dem nie przy­jął jego pro­po­zy­cji mał­żeń­stwa z Va­len­tiną. Nie mo­głam uwie­rzyć, że dzia­dek za­su­ge­ro­wał Mal­colma Stu­arta, któ­rego oj­cem był Geo­rge kie­ru­jący ma­fij­nym pół­świat­kiem w Ir­lan­dii. ­Ir­land­czycy nie cie­szyli się do­brą sławą. Hi­sto­rie opo­wia­dane na ich te­mat wy­wo­ły­wały ciarki obrzy­dze­nia i prze­ra­że­nie. Krą­żyło o nich wiele róż­nych plo­tek, z któ­rych można było wy­snuć kon­kretne wnio­ski: byli po­two­rami w ludz­kiej skó­rze.

Oj­ciec i syn sły­nęli nie tylko z bez­względ­no­ści i wy­szu­ka­nych tor­tur, ale także z kom­plet­nego braku sza­cunku do ko­biet. Zaj­mo­wali się głów­nie han­dlem ży­wym to­wa­rem. Więk­szość do­mów pu­blicz­nych w Ir­lan­dii na­le­żała do nich, a oni byli znani z tego, że te­sto­wali dziew­czyny, za­nim od­da­wali je w ręce klien­tów lub sprze­da­wali.

Gdy do­wie­dzia­łam się, że Mal­colm jest brany pod uwagę, tro­chę po­szpe­ra­łam. Nie spra­wiło mi szcze­gól­nej trud­no­ści pod­pię­cie się pod ich do­mowy sys­tem mo­ni­to­ru­jący po­sia­dłość oraz pod sys­tem ka­mer za­mon­to­wa­nych w ich naj­więk­szym i naj­bar­dziej zna­nym klu­bie Im­pos­si­ble, który wspól­nie pro­wa­dzili w Du­bli­nie. To, co zo­ba­czy­łam na na­gra­niach, utwier­dziło mnie w prze­ko­na­niu, że po­dob­nie jak oj­ciec Mal­colm rów­nież był nie­zrów­no­wa­żo­nym psy­chicz­nie, bru­tal­nym psy­cho­lem. Na ta­śmach zo­stały uwiecz­nione gwałty na mło­dych dziew­czy­nach, a to i tak nie było naj­gor­sze. Gwał­cili je, uży­wa­jąc w za­sa­dzie wszyst­kiego, co mieli pod ręką, a oprócz tego odu­rzali dziew­czyny ja­kimś świń­stwem, żeby były spo­kojne i ule­głe.

Na jed­nym z na­grań za­re­je­stro­wa­nych w re­zy­den­cji star­szego Stu­arta do­strze­głam żonę Geo­rge’a, która prze­cha­dzała się ko­ry­ta­rzami, kom­plet­nie nie zwra­ca­jąc uwagi na to, co się działo w sa­lo­nie czy w in­nych po­miesz­cze­niach. Nie ro­biły na niej wra­że­nia pół­na­gie ko­biety snu­jące się bez celu, odu­rzone nar­ko­ty­kami, bła­ga­jące o po­moc i za­no­szące się pła­czem.

Wy­glą­dało na to, że szef ir­landz­kiej ma­fii lu­bił pod­po­rząd­ko­wane ko­biety i na­wet ze swo­jej żony zro­bił bez­myślną ma­rio­netkę.

Nie chcia­łam so­bie wy­obra­żać, co cze­ka­łoby Va­len­tinę po ślu­bie z tym psy­cho­lem. Za­pewne skoń­czy­łaby po­dob­nie.

Nie by­łam ty­pem ma­rzy­cielki cze­ka­ją­cej na księ­cia z bajki, ale mimo to mia­łam na­dzieję, że spo­tkam kie­dyś czło­wieka, który bę­dzie dla mnie wszyst­kim, a ja będę dla niego naj­waż­niej­szą ko­bietą na świe­cie.

Moje serce ni­gdy nie za­biło szyb­ciej na wi­dok męż­czy­zny… aż do pew­nego czerw­co­wego wie­czoru, gdy próg re­zy­den­cji dziadka prze­kro­czył Le­onardo De­luzzo. Nie po­tra­fi­łam tego lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć. Gdy ści­snął moją dłoń, mię­dzy na­szymi cia­łami prze­pły­nął nie­wi­dzialny prąd, jakby na­sze spo­tka­nie było zwia­stu­nem cze­goś waż­nego i sil­nego. Wpa­try­wa­łam się w jego pło­nące czarne oczy i za­uwa­ży­łam mo­ment, w któ­rym po­czuł to samo. Jego źre­nice się roz­sze­rzyły, a twarz wy­ra­żała jedno – za­sko­cze­nie.

Le­onardo róż­nił się dia­me­tral­nie od męż­czyzn, któ­rych wcze­śniej spo­tka­łam. Był cha­ry­zma­tyczny, pewny sie­bie i po­twor­nie sek­sowny. Gar­ni­tury i ko­szule szyte na miarę, przy­le­ga­jące cia­sno do jego wy­rzeź­bio­nego ciała, pod­kre­ślały jego bo­ską syl­wetkę.

Nikt do tej pory nie wzbu­dził we mnie ta­kiej fali prze­ra­ża­ją­cych, a jed­no­cze­śnie nie­zwy­kle sil­nych uczuć jak Le­onardo. Był nie­moż­li­wie in­try­gu­jący, sza­le­nie onie­śmie­la­jący, ale kom­plet­nie poza moim za­się­giem.

Pró­bo­wa­łam zmu­sić krwa­wiące serce, żeby stłu­miło uczu­cie, które nie­spo­dzie­wa­nie wy­zwo­lił.

Nie mógł być moją przy­szło­ścią. Mimo że top­nia­łam w jego obec­no­ści i pra­gnę­łam tylko jego.

Rozdział 4

Leonardo

Li­liana udała się na przy­mu­sową drzemkę, więc wresz­cie nada­rzyła się oka­zja, by po­roz­ma­wiać z Ale­xan­drem w cztery oczy. Z tego, co mó­wił wcze­śniej, to roz­po­znał w tej in­try­gu­ją­cej ko­bie­cie Vio­le­t_Fox.

Po jego re­ak­cji mo­głem śmiało stwier­dzić, że był jej wiel­kim fa­nem, a spo­tka­nie uzna­wał za naj­więk­szy za­szczyt, ja­kiego do­stą­pił w swoim ży­ciu, więc po­sta­no­wi­łem go tro­chę wy­py­tać. Sta­no­wiła dla mnie za­gadkę, by­łem nią co­raz bar­dziej za­in­try­go­wany.

Już i tak od­je­bało mi na jej punk­cie, a te­raz jesz­cze do­wie­dzia­łem się, że jest nie­prze­cięt­nie in­te­li­gentna i po­siada im­po­nu­jące, ukryte przed świa­tem umie­jęt­no­ści. Wpa­dłem to­tal­nie, nie wi­dzia­łem żad­nej moż­li­wo­ści ucieczki przed uczu­ciami i nie­przy­zwo­itymi pra­gnie­niami.

– Kim jest Vio­le­t_Fox? – Za­ją­łem miej­sce w fo­telu obok Ale­xan­dra.

Prze­glą­dał na­gra­nia z ka­mer, su­nąc pal­cami po kla­wia­tu­rze, i kom­plet­nie nie zwra­cał uwagi na oto­cze­nie.

Co­raz bar­dziej znie­cier­pli­wiony wpa­try­wa­łem się w jego pro­fil. Ist­niały dwie opcje: albo mnie nie usły­szał, albo jaw­nie igno­ro­wał.

– Nie wiem, czy mogę ci co­kol­wiek po­wie­dzieć… Z tego, co się orien­tuję, to Li­liana nie ży­czy so­bie roz­głosu – od­parł chłodno, na­wet nie za­szczy­ca­jąc mnie spoj­rze­niem.

Za­wsze był ci­chy, tro­chę za­mknięty w so­bie, ale te­raz za­cho­wy­wał się, jakby co naj­mniej chro­nił głę­boko skry­wane ta­jem­nice pań­stwowe. By­łem nie­wia­ry­god­nie zmę­czony i nie mia­łem ochoty na jego hu­morki czy ja­kieś wy­ima­gi­no­wane prze­my­śle­nia.

– Ja pier­dolę! – Prze­su­ną­łem dłońmi po twa­rzy, nie­by­wale sfru­stro­wany. – Ale­xan­der, mogę ci obie­cać, że co­kol­wiek po­wiesz, to nic z tego nie wyj­dzie poza ściany ga­bi­netu.

– Cho­lera, ale to na­prawdę musi zo­stać mię­dzy nami. Przy­się­gnij, że ni­komu ni­czego nie zdra­dzisz. – Zer­k­nął na mnie z de­ter­mi­na­cją, więc bły­ska­wicz­nie przy­tak­ną­łem. – Li­liana z ła­two­ścią mo­głaby wpro­wa­dzić za­mie­sza­nie na gieł­dach. Z jej wie­dzą prze­jął­byś kilka naj­więk­szych firm na świe­cie, w ogóle się nie ujaw­nia­jąc. Ona jest Bo­giem w dark­ne­cie, ro­zu­miesz?

– Nie bar­dzo, ale kon­ty­nuuj. – Mach­ną­łem dło­nią, by opo­wia­dał da­lej, bo jak na ra­zie nie mie­ściło mi się to w gło­wie.

– Okej. Vio­le­t_Fox jest znana z tego, że pi­sze pro­gramy na za­mó­wie­nie, i to naj­róż­niej­sze. Za­czy­na­jąc od ta­kich, które mają ­za­bez­pie­czyć sys­tem in­for­ma­tyczny w kor­po­ra­cjach czy ban­kach, przez pro­gramy wy­ła­pu­jące ha­ker­skie opro­gra­mo­wa­nia, które po­wo­dują wy­ciek da­nych, a koń­cząc na prze­róż­nych sys­te­mach, które chro­nią konta ban­kowe naj­bo­gat­szych lu­dzi. Jest naj­lep­sza w tym, co robi, ale też naj­droż­sza – do­dał z nie­skry­waną eks­cy­ta­cją w gło­sie, a z każ­dym jego ko­lej­nym sło­wem by­łem w co­raz więk­szym szoku.

Czy to moż­liwe, że ta zja­wi­skowa ko­bieta jest rów­nież naj­bar­dziej in­te­li­gentną istotą, jaką znam?

– To, co mó­wisz, jest nie­wia­ry­godne – wy­du­si­łem wresz­cie przez za­ci­śnięte z emo­cji gar­dło.

– Cały cy­ber­świat snuje do­my­sły, kim jest. Gdzie mieszka? Jak wy­gląda? Da­lej nie po­tra­fię się otrzą­snąć z szoku, że po­zna­łem jej toż­sa­mość. – Przy­glą­dał mi się z peł­nym sa­tys­fak­cji uśmie­chem, jakby wła­śnie speł­niło się jedno z jego naj­skryt­szych ma­rzeń. – Ma nie­sa­mo­wite umie­jęt­no­ści. Gdyby ktoś po­znał jej toż­sa­mość, mu­sia­łaby się ukryć albo znik­nąć. Jed­nak nie by­łoby to już ta­kie pro­ste. Jest wielu lu­dzi, dla któ­rych sta­łaby się nie­zwy­kle cenna. Wcale się nie dzi­wię, że chroni swój wi­ze­ru­nek, i to jak na ra­zie per­fek­cyj­nie. Jej wie­dza jest na wagę złota.

– Ale skąd w ogóle po­mysł, że Vio­le­t_Fox to Lili?

– Jest je­dyną ko­bietą w dark­ne­cie, która świad­czy usługi tak wy­so­kiej ja­ko­ści. A przy­naj­mniej tylko o tej jed­nej wiem. – Wzru­szył nie­win­nie ra­mio­nami, a ja ak­tu­al­nie zbie­ra­łem szczękę z pod­łogi.

Wsta­łem, a se­kundę póź­niej za­czą­łem ner­wowo spa­ce­ro­wać po ga­bi­ne­cie, żeby po­ukła­dać to wszystko w gło­wie. Za­sta­na­wia­łem się, jak to moż­liwe, że ukryła to przed oj­cem. Gdzie się tego wszyst­kiego na­uczyła? I naj­waż­niej­sze: po co jej te umie­jęt­no­ści?

Po tym wszyst­kim, czego się do­wie­dzia­łem, mogę stwier­dzić tylko jedno: jest nie­moż­li­wie wy­jąt­kowa. Taka nie­po­zorna pięk­ność, a taki wszech­stronny umysł.

Pod wpły­wem chwili po­sta­no­wi­łem spraw­dzić, czy jesz­cze śpi. Prze­cho­dząc przez sa­lon, zer­k­ną­łem w stronę ta­rasu, gdzie Lo­renzo drze­mał na ka­na­pie i re­ge­ne­ro­wał siły na dal­sze po­szu­ki­wa­nia na­rze­czo­nej. Nie za­mie­rza­łem go bu­dzić. Pod­skór­nie czu­łem, że nie­długo na­dej­dzie czas, gdy jego pełne sku­pie­nie, a przede wszyst­kim chłodne po­dej­ście do sy­tu­acji będą nie­zbędne.

Bez pu­ka­nia na­ci­sną­łem klamkę i sta­ra­jąc się nie ro­bić ha­łasu, po­pchną­łem drzwi do sy­pialni go­ścin­nej. Li­liana na­wet nie drgnęła. Spała twardo, otu­lona gra­na­tową po­ścielą, która za­sła­niała jej sek­sowne krą­gło­ści.

W tym mo­men­cie za­pra­gną­łem ją mieć na wła­sność. Ma­rzy­łem o tym, żeby scho­wać ją przed ca­łym świa­tem w swoim domu i chro­nić przed wszyst­kimi nie­bez­pie­czeń­stwami, ja­kie jej grożą.

Po­miesz­cze­nie wy­peł­niał za­pach doj­rza­łych cze­re­śni. Od­ru­chowo ode­tchną­łem głę­boko, by wy­peł­nić nim płuca. Przy­mkną­łem na chwilę po­wieki i sy­ci­łem się tym aro­ma­tem, czu­łem, jak prze­nika przez moją skórę i wnika w mój krwio­bieg, sta­jąc się czę­ścią mnie.

Usia­dłem na brzegu łóżka, żeby cho­ciaż przez kilka se­kund móc po­dzi­wiać jej urodę bez żad­nych kon­se­kwen­cji.

Była olśnie­wa­jąca. Pełne ró­żowe usta pro­siły o so­czy­ste po­ca­łunki. De­li­katne ru­mieńce i lekko za­darty no­sek spra­wiały, że wy­glą­dała bar­dzo młodo. Długa, po­nętna szyja prze­cho­dziła w ide­al­nie za­ry­so­wane oboj­czyki, w które mia­łem ochotę się wgryźć, a póź­niej po­ssać miękką skórę. Dłu­gie, ciemne rzęsy nada­wały jej sek­sow­nej sło­dy­czy, a je­dwa­bi­sta cera spra­wiała, że z przy­jem­no­ścią prze­su­nął­bym po niej opusz­kami pal­ców, żeby po­czuć jej gład­kość.

Spod koł­dry wy­sta­wał rą­bek jej biu­sto­no­sza. De­li­katna ko­ronka za­sła­niała piersi, które pra­gnął­bym w tej chwili po­li­zać albo…

To­tal­nie osza­la­łem na punk­cie tej ko­biety!

Przy­glą­da­łem się jej jak ja­kiś pod­glą­dacz, fan­ta­zju­jąc o jej obłęd­nie pięk­nym ciele. Chło­ną­łem ten ob­raz po raz ostatni.

Z nie­chę­cią pod­nio­słem się z łóżka i po­sta­no­wi­łem wró­cić na par­ter.

Była moim ma­rze­niem. Tym nie­stety po­zo­sta­nie na za­wsze.

W ga­bi­ne­cie za­sta­łem Alek­sieja i Russa, któ­rych wpro­wa­dzi­łem w sy­tu­ację. Ale­xan­der nie­prze­rwa­nie pra­co­wał przed mo­ni­to­rem, zbie­ra­jąc laury za pracę Li­liany, ale o tym nie­win­nym kłam­stwie nikt nie mógł się do­wie­dzieć.

Rozdział 5

Liliana

Ze snu wy­bu­dził mnie nie­przy­jem­nie draż­niący dźwięk alarmu, który usta­wi­łam, nim za­snę­łam. Prze­cią­gnę­łam się, prze­tar­łam zmę­czone oczy i wzię­łam kilka głęb­szych wde­chów. Od­nio­słam nie­po­ko­jące wra­że­nie, że w po­wie­trzu unosi się je­dyny w swoim ro­dzaju za­pach Le­onarda, co było lekko dez­orien­tu­jące, ale też prze­cież nie­moż­liwe. Szybko od­go­ni­łam ab­sur­dalne my­śli i pod­nio­słam się z łóżka.

Kilka mi­nut póź­niej by­łam go­towa do dzia­ła­nia.

Wpa­dli­śmy na ko­lejny trop. Ti­mur z Va­len­tiną pły­nęli pro­mem do Li­vorno. Trzy­ma­łam kciuki, żeby udało się ich prze­chwy­cić w por­cie.

W domu Lo­renza po­ja­wili się dzia­dek i oj­ciec Va­len­tiny, więc po­wrót do ga­bi­netu od­pa­dał. Nikt nie mógł mnie zo­ba­czyć w re­zy­den­cji Lo­renza, więc do­łą­czył do mnie Ale­xan­der. Wpadł do sy­pialni ze zmierz­wio­nymi wło­sami, po­pra­wia­jąc ner­wowo oku­lary, z lap­to­pem przy­ci­śnię­tym do klatki, jakby trzy­mał w ra­mio­nach naj­więk­szy skarb, i pew­nie w du­żej mie­rze tak było.

– Mu­simy się wła­mać do sys­temu mo­ni­to­ringu mia­sta, żeby kon­tro­lo­wać Ti­mura. Z portu może po­ru­szać się w sze­ściu kie­run­kach, więc trzeba ogar­nąć też oko­liczne ka­mery ban­ków, ho­teli, skle­pów… Nie mo­żemy go zgu­bić – za­su­ge­ro­wa­łam sta­now­czo.

– Okej. Już się biorę do pracy.

Przez krótką chwilę przy­glą­da­łam się Ale­xan­drowi. Nie wy­glą­dał naj­le­piej, a mó­wiąc do­sad­niej, spra­wiał wra­że­nie wy­cień­czo­nego. Nie dzi­wi­łam się. Od kilku dni pró­bo­wał wy­śle­dzić Ti­mura i zna­leźć Va­len­tinę. Szara cera i pod­krą­żone oczy wska­zy­wały na to, że był bar­dzo od­da­nym pra­cow­ni­kiem, który stu­kał w kla­wia­turę dniami i no­cami, żeby na­mie­rzyć na­rze­czoną szefa. Ce­ni­łam ta­kich lu­dzi. W tych cza­sach lo­jalni pra­cow­nicy to rzad­kość.

Zresztą Flo­rin bar­dzo mi go przy­po­mi­nał pod tym wzglę­dem. Był go­towy zro­bić na­prawdę wiele, by mnie ochro­nić. Mia­łam w nim bez­gra­nicz­nie od­da­nego przy­ja­ciela.

Ale­xan­der sku­pił się na za­da­niu, nie za­da­jąc zbęd­nych py­tań. Ner­wowo po­pra­wiał oku­lary, które co kilka mi­nut zsu­wały mu się z nosa. Pra­co­wa­li­śmy w ci­szy. Co ja­kiś czas czu­łam na so­bie jego spoj­rze­nie, ale mi to nie prze­szka­dzało. Do­my­ślił się, kim tak na­prawdę je­stem. A skoro znał mnie jak do­tąd jako użyt­kow­niczkę dark­netu ukry­wa­jącą się pod pseu­do­ni­mem Vio­le­t_Fox, to spo­tka­nie na żywo pew­nie było dla niego nie lada prze­ży­ciem.

– Do­bra – wes­tchnę­łam ciężko. – Mamy usta­wione alerty na wszyst­kich ka­me­rach zlo­ka­li­zo­wa­nych na dro­gach wy­jaz­do­wych z portu. Te­raz po­zo­staje nam je­dy­nie cier­pli­wie cze­kać.

Pod­nio­słam wzrok i na­po­tka­łam spoj­rze­nie Ale­xan­dra.

– Ja­dłaś coś dzi­siaj?

– Nie, ale nie je­stem…

– Za­raz wrócę. – Po tych sło­wach w po­śpie­chu wy­biegł z sy­pialni.

Zdję­łam oku­lary, prze­tar­łam zmę­czone oczy i po­krę­ci­łam z nie­do­wie­rza­niem głową. Ostat­nie, czego się spo­dzie­wa­łam po tym czło­wieku, to tro­ska o mnie.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach wró­cił z pach­ną­cymi świe­żywmi bu­łecz­kami, kil­koma ro­dza­jami dże­mów oraz aro­ma­tyczną kawą. Uśmiech­nę­łam się do niego z wdzięcz­no­ścią, kiedy od­bie­ra­łam tacę ze śnia­da­niem.

– Ty nie bę­dziesz jadł?

Tuż po tym, jak za­jął miej­sce na ka­na­pie, całą uwagę sku­pił na smart­fo­nie.

– Nie. Ja­dłem w kuchni, gdy Ma­ria szy­ko­wała dla cie­bie po­si­łek. – Uśmiech­nął się sze­roko, a ja do­piero wtedy za­uwa­ży­łam, że ma uro­cze do­łeczki w po­licz­kach, które do­da­wały mu chło­pię­cego cha­rak­teru.

– Ile masz lat? – spy­ta­łam za­cie­ka­wiona.

Skoro mie­li­śmy chwilę na od­po­czy­nek, uzna­łam, że miła roz­mowa na pewno nam nie za­szko­dzi.

– Dwa­dzie­ścia dzie­więć.

– Wy­glą­dasz znacz­nie mło­dziej – przy­zna­łam za­sko­czona i upi­łam łyk czar­nej, moc­nej kawy. – Od dawna pra­cu­jesz dla De­luzza?

– Od czte­rech lat, ale zna­łem braci De­luzzo już wcze­śniej. Cho­dzi­łem z Le­onar­dem do pod­sta­wówki. Po szkole nasz kon­takt się urwał. Po skoń­cze­niu stu­diów w Lon­dy­nie za­miast wró­cić na wy­spę, za­miesz­ka­łem z ciotką w Pa­ryżu. Tam tra­fi­łem na roz­mowę o pracę w fir­mie Lo­renza. Mi­nę­li­śmy się na ko­ry­ta­rzu, a gdy mnie roz­po­znał, za­pro­sił do ga­bi­netu. I tak od słowa do słowa zo­sta­łem jego in­for­ma­ty­kiem tu­taj, ale cza­sami roz­wią­zuję też pro­blemy w jego pa­ry­skiej fir­mie. Płaci mi na­prawdę do­brze, więc mo­głem opła­cić bratu stu­dia w Cam­bridge. Mo­ich ro­dzi­ców ni­gdy nie by­łoby na to stać.

– No nie­źle. Ale nie dzi­wię się, że Lo­renzo chciał mieć cię bli­sko. Twoje umie­jęt­no­ści ro­bią wra­że­nie, a wła­my­wa­nie się do NASA to już high le­vel.

– Spoko. Ale to i tak nic w po­rów­na­niu z tym, co po­tra­fisz ty. Je­stem twoim wier­nym fa­nem i da­lej je­stem w szoku, kto kryje się pod pseu­do­ni­mem Vio­le­t_Fox. Przy­znam z ręką na sercu, że spo­dzie­wa­łem się ra­czej ja­kie­goś prysz­cza­tego fa­ceta w śred­nim wieku, z nad­wagą i oku­la­rami ze szkłami gru­bo­ści denka od sło­ika, a tu ta­kie przy­jemne dla oka za­sko­cze­nie – oznaj­mił szcze­rze, nie spusz­cza­jąc ze mnie wzroku.

– No cóż… Ważne, że się nie roz­cza­ro­wa­łeś.

Był faj­nym, szcze­rym fa­ce­tem, który po­dob­nie jak ja spę­dził więk­szość swo­jego ży­cia przed kom­pu­te­rem.

– Ab­so­lut­nie nie. – Uśmiech­nął się, bły­ska­jąc bia­łym, rów­nym uzę­bie­niem. – Gdy­byś kie­dyś po­trze­bo­wała po­mocy, co­kol­wiek… nie wiem… W każ­dym ra­zie… mój nick to Griz­zly­_Jack. Pisz, a je­śli będę w sta­nie coś zro­bić, to na pewno po­mogę.

– Dzięki. Mam na­dzieję, że nie bę­dzie ta­kiej po­trzeby. I vice versa. Te­raz, kiedy już wiesz, kim je­stem, to może od czasu do czasu się ode­zwę. Pa­mię­taj, ni­komu nie mo­żesz pi­snąć na­wet słów­kiem. Nie­ważne, jak bar­dzo ufasz ro­dzi­nie, przy­ja­cio­łom czy ko­le­gom w sieci. Nikt nie może po­znać mo­jej ta­jem­nicy. – Za­brzmia­łam ostrzej, niż pla­no­wa­łam, ale mu­siał zro­zu­mieć, że mó­wi­łam śmier­tel­nie po­waż­nie.

– Mo­żesz być spo­kojna. Za­biorę twoją ta­jem­nicę do grobu. Przy­się­gam. – Po­ło­żył dłoń na sercu, żeby zwięk­szyć war­tość swo­ich słów.

Przy­tak­nę­łam, po czym znów sku­pi­łam się na na­gra­niach z ka­mer. Usta­wi­łam na mo­ni­to­rze zrzuty z mo­ni­to­ringu miej­skiego.

Ko­lejne kilka go­dzin było bar­dzo ner­wowe. Sie­dzia­łam jak na szpil­kach, cze­ka­jąc na ja­kie­kol­wiek in­for­ma­cje. Trwała ak­cja uwol­nie­nia Va­len­tiny.

Do­piero gdy za­dzwo­niła do mnie z sa­mo­chodu, ode­tchnę­łam z nie­wy­obra­żalną ulgą. Wszystko do­brze się skoń­czyło. Wra­cała do domu cała i zdrowa.

Spa­ko­wa­łam swoje rze­czy, po­że­gna­łam się z Ale­xan­drem i ra­zem z Flo­ri­nem, który już cze­kał na mnie w pu­stej ja­dalni, wsie­dli­śmy do SUV-a za­par­ko­wa­nego na pod­jeź­dzie. Kie­rowcą był je­den z ochro­nia­rzy Lo­renza, więc po­pro­si­łam go, żeby pod­je­chał pod drugi ga­raż, a nie pod główne wej­ście re­zy­den­cji dziadka. Mo­dli­łam się w du­chu, żeby w domu nie na­tknąć się ni­g­dzie na ojca. Kom­plet­nie nie mia­łam po­my­słu, jak mia­ła­bym wy­ja­śnić wy­jazd.

Flo­rin ru­szył do domku zlo­ka­li­zo­wa­nego na końcu działki, gdzie miesz­kała część pra­cow­ni­ków, na­to­miast ja skie­ro­wa­łam się do bocz­nego wej­ścia do ogrodu, skąd pla­no­wa­łam do­stać się do domu od strony ba­senu, a tym sa­mym w ra­zie czego unik­nąć py­tań.

Jak tylko sta­nę­łam na ta­ra­sie, usły­sza­łam zde­ner­wo­wany głos mamy do­bie­ga­jący z sa­lonu.

– Ale dla­czego te­raz? Prze­cież Va­len­tina wy­cho­dzi za mąż za kilka dni! – stwier­dziła z roz­draż­nie­niem w gło­sie. – Po­cze­kajmy cho­ciaż…

– Au­roro – wes­tchnął te­atral­nie mój oj­ciec, i to ta­kim to­nem, jakby zo­stał zmu­szony wy­tłu­ma­czyć ma­łemu, głu­piemu dziecku, że nie wolno jeść sło­dy­czy przed ko­la­cją. – Li­liana skoń­czyła już dzie­więt­na­ście lat, więc to naj­lep­szy mo­ment, żeby zna­leźć dla niej męża.

– Prze­cież ma stu­dia. Do­piero za­częła drugi rok. Co…

– Nie ro­zu­miem, o co ci cho­dzi! Prze­cież do­sko­nale zda­jesz so­bie sprawę, jak to wy­gląda w na­szych krę­gach! – wark­nął lekko po­iry­to­wany. – A stu­dia może kon­ty­nu­ować w Du­bli­nie.

– Kurwa! – jęk­nę­łam pod no­sem i od razu za­kry­łam usta dło­nią, bo­jąc się, że zdra­dzi­łam swoją obec­ność.

Opar­łam się ple­cami o zimną ka­mienną ścianę re­zy­den­cji i przy­mknę­łam oczy, pró­bu­jąc się uspo­koić. Speł­niał się mój naj­więk­szy kosz­mar. Mal­colm Stu­art – syn szefa ir­landz­kiej ma­fii.

Ten nie­zrów­no­wa­żony psy­cho­pata zo­sta­nie moim mę­żem?!

Moje serce przy­spie­szyło i bo­le­śnie obi­jało się o mo­stek. Na skó­rze po­czu­łam kro­ple potu.

– Sły­sza­łam co nieco o Ir­land­czy­kach – syk­nęła mama. Pró­bo­wała być twarda i sta­now­cza, ale sły­sza­łam drże­nie w jej gło­sie. – Na­prawdę chcesz od­dać swoją je­dyną córkę w ich ręce? Prze­cież to zwie­rzęta! Znisz­czą ją!

– Nie prze­sa­dzaj, Au­roro. Znowu dra­ma­ty­zu­jesz.

Jak on mógł mi to zro­bić?

To zna­czy jego ro­zu­miem, ni­gdy nie li­czył się z moim zda­niem i gdy­bym nie była jego kartą prze­tar­gową w in­te­re­sach, to by­łam skłonna stwier­dzić, że naj­chęt­niej by się mnie po­zbył. Pew­nie gdyby nie mama, to wy­słałby mnie do szkoły z in­ter­na­tem albo na za­gra­niczne stu­dia, by­le­bym tylko nie plą­tała mu się pod no­gami. Ale dla­czego dzia­dek mi to zro­bił? Za­wsze po­wta­rzał, że nie po­zwoli skrzyw­dzić swo­ich wnu­czek.

O co w tym wszyst­kim cho­dzi? Co ten Stu­art na­obie­cy­wał dziad­kowi, że ten pla­nuje mnie od­dać w jego brudne łap­ska? Ir­land­czycy!? Prze­cież to naj­gor­sza opcja z moż­li­wych.

– Pro­szę cię, Pe­ter. Za­sta­nów się jesz­cze – po­pro­siła mama ła­god­nym to­nem, któ­rego za­wsze uży­wała, gdy pró­bo­wała uro­bić ojca. – Po­zwól jej cho­ciaż do­koń­czyć stu­dia, a po­tem może…

– Nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści – prze­rwał jej na­tych­miast. – Za dwa ty­go­dnie je­dziemy z Sa­lva­to­rem do Du­blina, żeby do­ga­dać szcze­góły umowy. Zresztą Mal­colm od za­wsze był za­in­te­re­so­wany wnucz­kami Russa, a te­raz, gdy Va­len­tina wy­cho­dzi za mąż i zo­stała tylko Li­liana, jest jesz­cze bar­dziej zmo­ty­wo­wany.

– To nie­moż­liwe, żeby tata się na to zgo­dził. Musi ist­nieć ja­kieś inne wyj­ście z tej sy­tu­acji.

– Nie ro­zu­miem, dla­czego masz z tym ja­kiś pro­blem. Wia­domo było od za­wsze, że jej przy­szło­ścią jest mał­żeń­stwo aran­żo­wane! A czy to bę­dzie Ir­land­czyk, czy ktoś inny, to prze­cież bez róż­nicy. Obie­cuję, że tak skon­stru­ujemy umowę, żeby na­sza córka była chro­niona.

– To ni­czego nie zmieni. Nie zga­dzam się na to! To też moja córka!

– Co ty pier­do­lisz?! To nie ty po­dej­mu­jesz de­cy­zję! – wrza­snął tak gło­śno, że po­czu­łam lek­kie dzwo­nie­nie w uszach.

– Po­roz­ma­wiam z oj­cem, bo do cie­bie nic nie do­ciera! Jak na ra­zie nie chce mi się z tobą dłu­żej ga­dać! – od­po­wie­działa mama, ale coś mi pod­po­wia­dało, że to i tak nic nie da.

Usły­sza­łam trzesz­cze­nie skóry na ka­na­pie, co było sy­gna­łem, że skoń­czyli i na­leży się ewa­ku­ować.

Cof­nę­łam się w kie­runku ogrodu. Usia­dłam pod pa­ra­so­lem, zdję­łam trampki i po­ło­ży­łam się na le­żaku.

Kurwa! Są­dzi­łam, że mam wię­cej czasu na do­pra­co­wa­nie szcze­gó­łów. Nie je­stem go­towa. Plan nie jest do­pra­co­wany. Do­bry Boże…

Czas nie­spo­dzie­wa­nie mi się skur­czył. Roz­trzę­sione ciało ob­lał zimny pot.

Rozdział 6

Leonardo

Ura­to­wa­li­śmy Va­len­tinę. Zna­czy, żeby być bar­dziej pre­cy­zyj­nym, ta py­skata ję­dza sama się uwol­niła. Po­ko­nała dwóch ro­słych fa­ce­tów, któ­rzy na co dzień za­si­lali sze­regi gru­ziń­skiej ma­fii, więc tre­ningi z An­to­nem i An­drie­jem ewi­dent­nie się przy­dały. Strach się bać, co ta ko­bieta jesz­cze po­tra­fiła, ale by­łem wdzięczny lo­sowi, że nic jej już nie za­gra­żało.

Lu­igi, mój kie­rowca, ochro­niarz i przy­ja­ciel w jed­nym, za­trzy­mał się przed moją re­zy­den­cją. Po­że­gna­łem się z nim uści­skiem dłoni. Szybko wró­cił do zdro­wia po wy­cię­ciu wy­rostka, więc cie­szy­łem się, że po­now­nie bę­dzie mi to­wa­rzy­szył. Był to je­den z na­szych naj­bar­dziej za­ufa­nych lu­dzi. Pra­co­wał dla nas tylko od czte­rech lat, ale wie­lo­krot­nie udo­wod­nił swoją lo­jal­ność. Na­le­żał do tych ci­chych i ma­ło­mów­nych męż­czyzn, więc pew­nie te ce­chy były po­cią­ga­jące dla ko­biet, bo z tego, co za­uwa­ży­łem, to miał spore po­wo­dze­nie u płci prze­ciw­nej.

Po wej­ściu do re­zy­den­cji ru­szy­łem pro­sto na ta­ras, żeby przy­go­to­wać so­bie drinka dla roz­luź­nie­nia. Po­trze­bo­wa­łem snu i od­po­czynku po tych kilku cho­ler­nie trud­nych dniach prze­peł­nio­nych obawą o ży­cie Va­len­tiny.

Pod­sze­dłem do barku i wy­peł­ni­łem do po­łowy szklankę zło­ci­stym al­ko­ho­lem. Roz­sia­dłem się wy­god­nie na ka­na­pie, sy­cąc oczy wi­do­kiem roz­cią­ga­ją­cym się ze wzgó­rza, na któ­rym oj­ciec wy­bu­do­wał spo­rej wiel­ko­ści po­sia­dłość. Dwie kostki lodu przy­jem­nie po­brzę­ki­wały, za­kłó­ca­jąc ci­szę, gdy upi­ja­łem spory łyk, żeby de­li­kat­nie stłu­mić my­śli kłę­biące się w mo­jej gło­wie.

Lo­renzo kilka lat temu zde­cy­do­wał, że czas się wy­pro­wa­dzić z ro­dzin­nego gniazda. Zna­lazł działkę z wi­do­kiem na mo­rze, po­ło­żoną na skal­nej skar­pie, gdzie po­sta­wił wy­ma­rzony, no­wo­cze­sny dom, a ja zo­sta­łem tu­taj.

Z tym miej­scem wią­zały się moje wspo­mnie­nia z bra­tem, oj­cem czy mamą. Ko­cha­łem te mury, które od za­wsze były prze­peł­nione mi­ło­ścią i śmie­chem – no może do mo­mentu, aż nie zo­sta­łem tu­taj sam. Oj­ciec zmarł kilka lat temu, a mama wo­lała za­miesz­kać w apar­ta­men­towcu w Ka­ta­nii, żeby mieć bli­żej do swo­ich przy­ja­ció­łek oraz kilku re­stau­ra­cji, któ­rymi za­rzą­dzała.

Nie przy­zna­łem się bratu, dla­czego tak czę­sto u niego by­wam. Prze­cież nie mo­głem mu po­wie­dzieć, że już to­tal­nie mnie po­je­bało, zmię­kłem i czu­łem się sa­motny. Cza­sami to było tak bar­dzo prze­ra­ża­jące, że stąd ucie­ka­łem, ale nikt nie mógł się o tym do­wie­dzieć.

Prze­chy­li­łem szkla­neczkę do końca, a al­ko­hol przy­jem­nie po­draż­nił moje gar­dło. Da­lej by­łem pod wpły­wem ad­re­na­liny. Czu­łem, jak trzęsą mi się dło­nie; nie po­trze­bo­wa­łem te­raz do­łu­ją­cego roz­my­śla­nia o kilku ostat­nich dniach, tylko po­rząd­nego rżnię­cia.

Tak, kurwa, tego mi po­trzeba! Dość uża­la­nia się nad sobą!

Zmię­kłem. Sta­łem się mięk­kim fiu­tem, który pier­doli o mi­ło­ści, za­miast za­po­mnieć i żyć da­lej.

Co się ze mną stało, że po­zwo­li­łem, by jedna uro­cza ślicz­notka na­mie­szała mi w gło­wie?

Ni­gdy nie zda­rzyło mi się coś po­dob­nego. Za­wsze twardo stą­pa­łem po ziemi. Pie­przy­łem mnó­stwo chęt­nych ko­biet, ab­so­lut­nie nie do­pusz­cza­jąc do sie­bie uczuć czy in­nych po­je­ba­nych rze­czy. Ko­rzy­sta­łem z ży­cia, wła­dzy, pie­nię­dzy, nie przej­mu­jąc się sen­ty­men­tami.

Wy­star­czyła jedna za­chwy­ca­jąca ko­bieta, że­bym zwa­rio­wał, ale ko­niec z tym. Czas wy­ma­zać ją z umy­słu, bo prę­dzej Sa­lva­tore się za­strzeli, niż po­zwoli mi się do niej zbli­żyć.

Pod wpły­wem chwili wy­ją­łem te­le­fon z kie­szeni i po­in­for­mo­wa­łem Lu­igiego, że wy­jeż­dżamy z domu za dzie­sięć mi­nut. Czas wy­ru­szyć na po­lo­wa­nie i wy­ru­chać ja­kąś słodką suczkę. Za­koń­czyć ten przy­długi czas po­su­chy i jazdy na ręcz­nym. Po­trze­bo­wa­łem się zre­lak­so­wać, wy­ci­szyć my­śli i za­to­pić się w ja­kimś cie­płym, po­nęt­nym ciele.

Zna­le­zie­nie w klu­bie dziew­czyny, która by­łaby chętna na jed­no­ra­zowe rżnię­cie, nie sta­no­wiło dla mnie żad­nego pro­blemu.

Ni­gdy nie na­rze­ka­łem na po­wo­dze­nie u dziew­czyn i po­dob­nie jak Lo­renzo ni­gdy też ich nie ca­ło­wa­łem. Po­ca­łunki były dla mnie o wiele bar­dziej in­tymne i zmy­słowe niż sam seks. Ten trak­to­wa­łem jak sport, który po­ma­gał za­cho­wać w ży­ciu rów­no­wagę i nie­jed­no­krot­nie spra­wiał, że z or­ga­ni­zmu ucho­dziła część ci­śnie­nia, dzięki czemu by­łem spo­koj­niej­szy.

W cza­sie jazdy moje my­śli ucie­kały w kie­runku Li­liany, ale pró­bo­wa­łem je za­głu­szyć.

Po wej­ściu do klubu Royal otu­lił mnie mrok, który ocie­plało je­dy­nie czer­wone świa­tło rzu­cane przez lampy kin­kie­towe. Par­kiet był jak zwy­kle wy­peł­niony go­rą­cymi la­skami, które wiły się w rytm mu­zyki, ku­sząc nie­szczę­śni­ków. Czuły, że są ob­ser­wo­wane, więc sta­rały się wy­glą­dać sek­sow­nie, ale nie wszyst­kim to wy­cho­dziło.

Od razu skie­ro­wa­łem się na naj­wyż­sze pię­tro, gdzie znaj­do­wała się na­sza pry­watna loża. Za­ją­łem miej­sce na ka­na­pie i za­czą­łem prze­cze­sy­wać wzro­kiem par­kiet.

Kel­nerka po kilku mi­nu­tach przy­nio­sła whi­sky dla mnie i wodę z cy­tryną dla mo­jego to­wa­rzy­sza.

– Chcesz po­ga­dać? – Lu­igi przy­glą­dał mi się nie­pew­nie, dziw­nie marsz­cząc czoło.

– Nie bar­dzo, do chuja.

Upi­łem ko­lejny łyk moc­nego trunku i od­wró­ci­łem wzrok, żeby do­kład­niej przyj­rzeć się kuso ubra­nym ko­bie­tom w po­szu­ki­wa­niu ide­al­nej part­nerki na dzi­siej­szą za­bawę. Kilka mi­nut póź­niej by­łem co­raz bar­dziej pod­mi­no­wany, po­nie­waż żadna z nich nie przy­kuła mo­jej uwagi. Zde­gu­sto­wany, a wręcz cho­ler­nie zi­ry­to­wany prze­nio­słem spoj­rze­nie na przy­ja­ciela.

– Co? – burk­ną­łem, prze­cie­ra­jąc twarz ze zmę­cze­nia. – Kurwa! Nie gap się tak na mnie, bo po­my­ślę, że na mnie le­cisz!

Wie­dział, że tylko pró­buję go wku­rzyć, więc w ogóle nie re­ago­wał na moje do­cinki.

Nie spa­łem od dwóch nocy i za­miast przy­tu­lić głowę do po­duszki, sie­dzia­łem w klu­bie, to­piąc smutki w śred­nio schło­dzo­nej whi­sky.

Co jest ze mną nie tak?

Za­miast czuć szczę­ście i nie­wy­obra­żalną ulgę, że cu­kie­re­czek był bez­pieczny, mia­łem wra­że­nie, że tracę coś bar­dzo cen­nego. Coś ulot­nego. Do­my­śla­łem się, czego, a ra­czej kogo pra­gnie moje serce, ale mu­sia­łem się jak naj­szyb­ciej wy­le­czyć.

Ta nie­bez­pieczna fa­scy­na­cja po­woli prze­ra­dza się w ob­se­sję!

Nie bzy­ka­łem od kilku mie­sięcy. Wy­ni­kało to z faktu, że po­żą­da­łem tylko i wy­łącz­nie Li­liany – to jej ciało pra­gną­łem czcić. Za­blo­ko­wała mnie na inne ko­biety, więc by­łem tu dzi­siaj, żeby się prze­ła­mać i wró­cić do swo­jego roz­wią­złego ży­cia.

– Je­stem twoim przy­ja­cie­lem, mo­żesz na mnie li­czyć. Za­wsze cię wy­słu­cham. – Wes­tchnął, po czym upił spory łyk wody. – Znam cię nie od dzi­siaj. Wi­dzę, że coś cię mę­czy. Może jak się wy­ga­dasz, to bę­dzie le­piej? – Skrzy­wił się po tych sło­wach, jakby zjadł kilo wy­jąt­kowo kwa­śnych cy­tryn. – Ja pier­dolę! Ga­dam jak baba! – Po­krę­cił głową znie­sma­czony. – Jak coś, to je­stem. Tyle. – Roz­ło­żył ręce w ge­ście bez­rad­no­ści.

Sam w tej chwili czu­łem się tak bez­radny jak jesz­cze ni­gdy w swoim ży­ciu.

– Wszystko się po­je­bało, ro­zu­miesz? – Spoj­rza­łem na niego ostro. – A zresztą nie mam za­miaru ci się zwie­rzać, bo to i tak nic nie da! – Do­pi­łem resztę al­ko­holu i z gło­śnym trza­skiem od­sta­wi­łem pu­stą szklankę na blat sto­lika. – Kon­tro­luj sy­tu­ację, a ja idę coś wy­rwać – rzu­ci­łem wście­kle, z de­ter­mi­na­cją pod­no­sząc się z ka­napy.

Przy­glą­dał mi się zdzi­wiony, a na­stęp­nie przy­tak­nął nie­pew­nie i rów­nież wstał, żeby ob­ser­wo­wać oto­cze­nie. Za­wsze trzy­mał się nie­da­leko, żeby w ra­zie czego za­re­ago­wać.

Skie­ro­wa­łem swoje kroki na par­ter, gdzie od razu sta­ną­łem przy ba­rze. Mach­ną­łem na bar­mana, który do­sko­nale wie­dział, co po­dać. Za­wsze była to schło­dzona whi­sky. Po chwili ze szkla­neczką w dłoni za­czą­łem się po­now­nie roz­glą­dać za kimś war­tym uwagi.

Do­piero po trze­ciej ko­lejce mój wzrok od­po­wied­nio się wy­ostrzył i w końcu za­uwa­ży­łem szczu­płą bru­netkę, któ­rej kształty mo­gły ucho­dzić za pra­wie ide­alne. A przy­naj­mniej pro­mile w mo­jej krwi da­wały ta­kie złu­dze­nie. Po­ru­szała się w rytm mu­zyki, ko­ły­sząc zmy­słowo krą­głymi po­ślad­kami. Czer­wona, krótka su­kienka opi­nała jej bio­dra, a czarne szpilki wy­dłu­żały już i tak cu­dow­nie dłu­gie nogi. Szczu­pła ta­lia pod­kre­ślona zło­tym pa­skiem ide­al­nie kon­tra­sto­wała z szer­szymi bio­drami.

Cier­pli­wie cze­ka­łem, aż ob­róci się bo­kiem lub przo­dem, żeby le­piej jej się przyj­rzeć. Je­dyne, czego nie zno­si­łem u ko­biet, to wiel­kie, sztuczne piersi. Wszystko inne mo­gło być po­pra­wione, ale uwiel­bia­łem, gdy ta jedna część ciała była na­tu­ralna, miękka i cu­dow­nie wpa­so­wu­jąca się w moje dło­nie.

Po­zna­łem ko­bietę, któ­rej piersi ide­al­nie pa­so­wa­łyby do mo­ich rąk, a przy­naj­mniej tak przy­pusz­cza­łem.

Nie myśl o Li­lia­nie! Nie myśl o Li­lia­nie!

Po­wta­rzana w kółko man­tra za cho­lerę nie po­ma­gała.

Klin kli­nem! Mu­szę wy­ma­zać ją z głowy, serca, umy­słu!

Pod wpły­wem bu­zu­ją­cych we mnie emo­cji ru­szy­łem do przodu. Chuj ze sztucz­nymi cyc­kami, które te­raz wi­dzia­łem w ca­łej oka­za­ło­ści. Ja­koś prze­żyję ten jed­no­ra­zowy dys­kom­fort.

Po pro­stu nie będę ich do­ty­kać.

Idąc w jej kie­runku, spoj­rza­łem wy­żej i mój wzrok za­trzy­mał się na ogrom­nych ustach. Im bli­żej pod­cho­dzi­łem, tym więk­sze się sta­wały.

Przy­mkną­łem oczy, żeby się uspo­koić. Czu­łem ca­łym sobą, że za chwilę zro­bię coś wbrew so­bie, ale te­raz ma­rzy­łem je­dy­nie o tym, żeby przez mo­ment się roz­luź­nić i za­po­mnieć.

Za­trzy­ma­łem się przed nią, po­ło­ży­łem dło­nie na jej ta­lii i pró­bo­wa­łem do­strzec ko­lor jej oczu. Wa­chlarz sztucz­nych rzęs sku­tecz­nie unie­moż­li­wiał mi skrzy­żo­wa­nie z nią wzroku.

Czy ona coś wi­dzi? Trze­po­cze nimi kilka razy na se­kundę, jakby ­od­ga­niała ja­kieś owady czy chuj wie co!

Sta­ra­łem się sku­pić na in­nej czę­ści jej twa­rzy, ale gdy zer­k­ną­łem na ogromne, opuch­nięte usta, już nie wie­dzia­łem, co było lep­szym wy­bo­rem. Pod­da­łem się i zgrab­nym ru­chem ob­ró­ci­łem ją ty­łem do sie­bie. Po­chwa­li­łem się w du­chu za ten ge­nialny po­mysł. Przy­naj­mniej nie mu­sia­łem się ka­to­wać.

Po­ru­sza­li­śmy bio­drami w rytm mu­zyki. Za­cią­gną­łem się jej za­pa­chem i po­czu­łem nie­przy­jemny, dość mocny aro­mat pa­pie­ro­sów, jak­bym wą­chał wy­peł­nioną po brzegi po­piel­niczkę.

Od razu przy­po­mniał mi się słodki za­pach cze­re­śni, który na­wie­dzał mnie w snach. Po­krę­ci­łem głową, wy­rzu­ca­jąc na­trętne my­śli z mó­zgu, który za wszelką cenę chciał mi dzi­siaj unie­moż­li­wić za­li­cze­nie chęt­nej pa­nienki.

Od­chy­li­łem głowę, żeby na­brać kilka hau­stów po­wie­trza i prze­czy­ścić noz­drza. Ko­bieta wiła się przede mną, ocie­ra­jąc o mo­jego fiuta, który po­woli bu­dził się do ży­cia. Nie za­re­ago­wał co prawda tak in­ten­syw­nie jak na Li­lianę, ale do­bre i to…

Dla­czego nie mogę się jej po­zbyć z głowy?

Jęk­ną­łem po­iry­to­wany, co chyba usły­szała moja part­nerka, po­nie­waż ob­ró­ciła się w mo­ich ra­mio­nach, zła­pała mnie za dłoń i ru­szyła w kie­runku to­a­let, prze­py­cha­jąc się przez tłum spo­co­nych, po­ru­sza­ją­cych się na par­kie­cie lu­dzi.

Nie by­łem do końca pewny, czy pod­ją­łem do­brą de­cy­zję, ale prze­cież po to tu dzi­siaj przy­je­cha­łem. Chcia­łem bzyk­nąć ja­kąś na­pa­loną la­skę, żeby so­bie choć tro­chę ulżyć.

Nie ro­zu­mia­łem tylko, dla­czego w mo­men­cie gdy skrę­ci­li­śmy w ko­ry­tarz, po­czu­łem, że coś cięż­kiego za­le­gło na moim sercu. Coś na kształt po­czu­cia winy?

Co się ze mną dzieje?

Z roz­my­ślań wy­rwał mnie na­gły ruch ko­biety. Za­trzy­mała się, po­ło­żyła dło­nie na mo­jej klatce pier­sio­wej i po­pchnęła mnie mocno, w wy­niku czego opar­łem się ple­cami o ścianę. Al­ko­hol znacz­nie przy­tę­pił mój re­fleks, ale na szczę­ście przy­tom­ność umy­słu po­zo­stała i za­nim jej po­dej­rza­nie na­puch­nięte usta wy­lą­do­wały na mo­ich, od­wró­ci­łem głowę w bok, tak że cmok­nęła mnie w po­li­czek. Kiedy się od­su­nęła, wbiła dłu­gie szpony w moją szczękę, chcąc spoj­rzeć mi w oczy.

– Co jest grane? – za­py­tała pi­skli­wym gło­sem.

– Wszystko okej. Ale bez ca­ło­wa­nia.

Za­czy­nała mnie po­woli de­ner­wo­wać.

– Do­bra. – Wzru­szyła ra­mio­nami i po­ma­sze­ro­wała ko­ry­ta­rzem, nie oglą­da­jąc się za sie­bie.

Mia­łem te­raz je­dyną szansę, żeby uciec, wy­mknąć się i za­po­mnieć. Te kilka se­kund, kiedy sta­łem bez ru­chu, prze­są­dziło o resz­cie wie­czoru. Nie po­tra­fi­łem się zde­cy­do­wać. Pró­bo­wa­łem szybko prze­ana­li­zo­wać sy­tu­ację.

Czy je­stem aż tak spra­gniony, żeby za­po­mnieć o jej iry­tu­ją­cych wa­dach?

– Idziesz, kotku, czy się roz­my­śli­łeś? – do­biegł do mnie jej pi­skliwy głos.

Pod­ją­łem de­cy­zję. Przy­je­cha­łem się za­ba­wić, więc tak bę­dzie. By­łem zdro­wym męż­czy­zną, który po­trze­bo­wał seksu jak po­wie­trza.

Za­mknę­li­śmy się w ka­bi­nie i nie mi­nęło kilka se­kund, a ko­bieta przy­ssała się do mo­jej szyi. Dłuż­szą chwilę za­jęło, za­nim do­tarło do mnie, że będę miał cho­lerną ma­linkę od tego glo­no­jada. Od­cią­gną­łem ją, chwy­ciw­szy za bio­dra, a ona pu­ściła skórę na mo­jej szyi z gło­śnym mla­śnię­ciem.

Przy­szpi­li­łem ją do ściany, obej­mu­jąc dło­nią jej szyję, by lekko ją przy­trzy­mać. Drugą ręką się­gną­łem mię­dzy jej nogi. Roz­sze­rzyła je, co znacz­nie uła­twiło mi do­stęp, więc zwin­nie wsu­ną­łem dłoń pod bie­li­znę. Była już mo­kra, więc po­tar­łem kilka razy jej łech­taczkę, co spra­wiło, że za­częła gło­śno ję­czeć.

Ja pier­dolę! Tra­fiła mi się ja­kaś gwiazda porno czy o co cho­dzi?

– Wy­liż mnie, przy­stoj­niaku – za­mru­czała, co­raz bar­dziej ule­ga­jąc piesz­czo­tom.

– Po­je­bało cię?

– Co ty, kurwa? Nie ca­łu­jesz się, nie li­żesz! To co my tu­taj ro­bimy? – Ści­snęła dło­nią moje jaja.

– Wy­li­zuję je­dy­nie zna­jome cipki, więc od­pada. Je­ste­śmy tu, żeby się pie­przyć, a nie dys­ku­to­wać.

Od­wró­ci­łem ją ty­łem do mnie, przy­ci­ska­jąc jej sztuczne cycki do ściany. Wy­pięła się w moją stronę i za­częła ocie­rać się po­ślad­kami o mo­jego fiuta, który ewi­dent­nie nie był za­chwy­cony po­ten­cjalną zdo­by­czą. Nie re­ago­wał z za­in­te­re­so­wa­niem. To mnie jed­nak nie znie­chę­ciło.

Od­su­ną­łem się mi­ni­mal­nie i zro­lo­wa­łem ob­ci­sły ma­te­riał jej su­kienki aż do wy­so­ko­ści ta­lii. Spra­wiło mi to tro­chę pro­ble­mów, bo mocno do niej przy­le­gał. Zsu­ną­łem z jej bio­der czer­wone stringi, które opa­dły na pod­łogę, po czym przy­ci­sną­łem ją ca­łym cia­łem do ściany. Jedną rękę opar­łem obok jej głowy, a drugą za­nu­rzy­łem w jej cie­płym wnę­trzu.

Wszystko by­łoby do­brze, gdyby tak nie ję­czała. Dzia­łało mi to na nerwy, a do tego by­li­śmy za­mknięci w ma­łej prze­strzeni, więc w końcu do­tarł do mnie mdlący za­pach jej per­fum wy­mie­szany z dy­mem pa­pie­ro­so­wym. Nie była to sek­sowna mie­szanka, za­tem sta­ra­łem się ze wszyst­kich sił sku­pić na wła­snym fiu­cie, który ani my­ślał sta­nąć na wy­so­ko­ści za­da­nia.

Ję­czała co­raz gło­śniej, aż w końcu wrza­snęła prze­cią­gle, do­cho­dząc z mo­imi pal­cami w cipce.

Te­raz przy­szła pora na mnie.

Za­mie­rza­łem za­jąć jej usta w je­dyny moż­liwy w tym mo­men­cie spo­sób. Do­bre ob­cią­ga­nie też było atrak­cyjną opcją. Schy­li­łem się, na­su­ną­łem jej majtki na pupę i w miarę moż­li­wo­ści na­cią­gną­łem su­kienkę, która le­dwo za­sło­niła jej po­śladki.

Ob­ró­ci­łem ją gwał­tow­nie, ale pod­dała się bez pro­ble­mów, da­lej za­mro­czona or­ga­zmem. Po­ło­ży­łem dło­nie na jej ra­mio­nach i de­li­kat­nie na­par­łem, da­jąc jej do zro­zu­mie­nia, że li­czę na rów­nie sa­tys­fak­cjo­nu­jący re­wanż.

Ona jed­nak wpa­try­wała się we mnie i ani drgnęła.

– Co jest, kurwa? – wy­krztu­si­łem roz­draż­niony.

– Ob­cią­gam tylko zna­jome ku­tasy. – Ob­li­zała pro­wo­ka­cyj­nie usta, uśmie­cha­jąc się wred­nie.

Wy­trzesz­czy­łem oczy ze zdu­mie­nia. Chyba ro­biła so­bie jaja.

– Co ty pier­do­lisz? Mu­sisz się ja­koś od­wdzię­czyć – syk­ną­łem, wner­wiony do gra­nic moż­li­wo­ści.

– Nic nie mu­szę, przy­jem­niaczku. – Ro­ze­śmiała się, po­dej­rza­nie mocno roz­ba­wiona, po czym się­gnęła do klamki.

Za­nim wy­szła, wspięła się na palce i znowu za­częła zbli­żać się do mo­jej twa­rzy. Od­ru­chowo od­chy­li­łem głowę, żeby przy­pad­kiem mnie nie do­tknęła, przez co mocno ude­rzy­łem po­ty­licą w drzwi ka­biny.

– Kurwa! – jęk­ną­łem z bólu, od któ­rego na kilka se­kund mnie za­mro­czyło. – Po­je­bało cię?! Mó­wi­łem! Bez ca­ło­wa­nia!

– Do­bra, już do­bra. – Po tych sło­wach prze­krę­ciła za­mek w drzwiach i zo­sta­wiła mnie sa­mego.

Sta­łem onie­miały i czu­łem się, jakby ktoś za­wo­dowo mnie wy­ru­chał. Z odrę­twie­nia wy­rwał mnie do­piero od­głos za­my­ka­nych drzwi.

Ze spier­do­lo­nym hu­mo­rem opu­ści­łem ła­zienkę. Li­czy­łem na przy­jemne roz­luź­nie­nie, a tym­cza­sem la­ska po­pi­sowo zro­biła mnie w chuja. Pra­gną­łem wró­cić do ży­cia sprzed mo­mentu po­zna­nia Li­liany, kiedy za­li­cza­łem chętne la­ski, które ma­rzyły o tym, żeby po­ko­ły­sać się na moim fiu­cie, a tym­cza­sem czu­łem się jesz­cze go­rzej.

Cho­lera! Co to, u li­cha, było?!

Przy końcu ko­ry­ta­rza na­tkną­łem się na Lu­igiego. Na­wet nie chciało mi się ga­dać. W sa­mo­cho­dzie się­gną­łem do kie­szeni ma­ry­narki, w któ­rej mia­łem te­le­fon, po czym od­ru­chowo po­kle­pa­łem drugą kie­szeń, gdzie za­zwy­czaj no­si­łem tro­chę go­tówki.

– Nie wie­rzę! – sap­ną­łem pod no­sem, za­sko­czony.

– Co się stało? – Lu­igi przy­glą­dał mi się w lu­sterku wstecz­nym.

– To chyba naj­gor­szy wie­czór w moim ży­ciu – pod­su­mo­wa­łem, lekko roz­ba­wiony ko­mi­zmem tej sy­tu­acji. – La­ska mnie okra­dła. Zwi­nęła ja­kieś dwa ty­siące euro.

– Chcesz ją na­mie­rzyć? Dzwo­nić do chło­pa­ków? – Wy­raź­nie po­wstrzy­my­wał uśmiech.

– Nie. Mam na­uczkę na przy­szłość. Od po­czątku była ja­kaś po­dej­rzana.

– Chcesz jej da­ro­wać kra­dzież?

– Tak, do­kład­nie.

Opar­łem głowę o za­głó­wek i przy­mkną­łem na chwilę oczy.

Ostat­nio moim ży­ciem rzą­dził trudny do opa­no­wa­nia chaos. A wszystko przez piękną ko­bietę, która na stałe wpeł­zła pod moją skórę i za­do­mo­wiła się w moim sercu.

Spis treści

Okładka

Strona przed­ty­tu­łowa

Strona ty­tu­łowa

Strona re­dak­cyjna

De­dy­ka­cja

Roz­dział 1

Roz­dział 2

Roz­dział 3

Roz­dział 4

Roz­dział 5

Roz­dział 6

Roz­dział 7

Roz­dział 8

Roz­dział 9

Roz­dział 10

Roz­dział 11

Roz­dział 12

Roz­dział 13

Roz­dział 14

Roz­dział 15

Roz­dział 16

Roz­dział 17

Roz­dział 18

Roz­dział 19

Roz­dział 20

Roz­dział 21

Roz­dział 22

Roz­dział 23

Roz­dział 24

Roz­dział 25

Roz­dział 26

Roz­dział 27

Roz­dział 28

Roz­dział 29

Roz­dział 30

Roz­dział 31

Roz­dział 32

Roz­dział 33

Roz­dział 34

Roz­dział 35

Roz­dział 36

Roz­dział 37

Roz­dział 38

Roz­dział 39

Roz­dział 40

Roz­dział 41

Roz­dział 42

Roz­dział 43

Roz­dział 44

Roz­dział 45

Roz­dział 46

Roz­dział 47

Roz­dział 48

Roz­dział 49

Roz­dział 50

Roz­dział 51

Roz­dział 52

Roz­dział 53

Roz­dział 54

Roz­dział 55

Roz­dział 56

Roz­dział 57

Roz­dział 58

Roz­dział 59

Roz­dział 60

Roz­dział 61

Roz­dział 62

Roz­dział 63

Roz­dział 64

Roz­dział 65

Roz­dział 66

Roz­dział 67

Roz­dział 68

Roz­dział 69

Roz­dział 70

Roz­dział 71

Roz­dział 72

Roz­dział 73

Epi­log

O Au­torce

Od Au­torki

INNE KSIĄŻKI M. NA­WARY

INNE KSIĄŻKI M. Nawary

Se­ria „Krwawe roz­grywki”

Przy­sięga wier­no­ści

Se­ria „Nie­na­sy­ceni”

Za­pach po­żą­da­nia

Za­pach za­zdro­ści

Se­ria „Crazy Love”

Ga­briel

Lo­gan

Ca­den