Przysięga Wierności - Monika Nawara - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Przysięga Wierności ebook i audiobook

Nawara Monika

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

463 osoby interesują się tą książką

Opis

PIERWSZY TOM MROCZNEJ SERII „KRWAWE ROZGRYWKI” 

HISTORIA IDEALNA DLA WIELBICIELEK MOCNYCH WRAŻEŃ, PEŁNA GORĄCYCH SCEN EROTYCZNYCH ORAZ ZASKAKUJĄCYCH ZWROTÓW AKCJI. 

Valentina Kartov pragnie żyć z dala od mafijnych porachunków. Jednak podczas wakacji na Sycylii nie tylko staje się celem ataków tajemniczego prześladowcy, ale również poznaje mężczyznę, który uosabia wszystko, czego ona nienawidzi. 

Lorenzo Deluzzo to bezwzględny i przerażający spadkobierca rodzinnego imperium. Nie planuje małżeństwa ani nie szuka odpowiedniej kobiety.

Wszystko się zmienia, gdy poznaje Valentinę i przekonuje się na własnej skórze, jak bezczelne potrafią być mafijne księżniczki.  

 

 

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 498

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 9 min

Lektor: Agata Skórska, Tomasz Mechowicki

Oceny
4,4 (133 oceny)
91
23
9
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Hurriquane

Z braku laku…

Nie rozumiem skąd tak wysoka ocena. Jak dla mnie ciężkie do przebrnięcia. Przyznam, z trudem dotarłam do połowy. Sam pomysł książki, nic odkrywczego to wszystko już było. Aranżowane małżeństwo którego nie chce ani on ani ona, ale pojawia się silne przyciąganie. Stwierdziłam że z braku laku może być ale niestety autorka nie podołała językowo. Teksty rodem z gimnazjum pt. Heh i co mi zrobisz.
Szczepan15

Nie oderwiesz się od lektury

polecam czekam na następną historię drogiego brata
10
kami523

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam,wciągająca historia 😊
10
MonikaSiwicka

Nie oderwiesz się od lektury

jak zwykle nie zawiodłam się 😁
10
siedzewksiazkach

Nie oderwiesz się od lektury

Ależ ta książka jest GENIALNA! 😍 PRZYSIĘGA WIERNOŚCI od Moniki Nawary zdobyła bezpowrotnie moje czytelnicze serce. Opowieść o Valentinie i Lorenzo nie tylko pozwoliła mi zatracić się w emocjach, ale i wraz z bohaterami przeżyć wszystko to, co oni. Valentina Kartov pragnie żyć po swojemu. To młoda, niesamowicie dzielna, inteligentna i piękna kobieta. Nie zamierza nikomu się podporządkowywać. Lorenzo Deluzzo wydaje się być przerażający i bezwzględny, ale w głębi to bardzo dobry mężczyzna gotowy zrobić wszystko dla tej jedynej. Mafijne porachunki i aranżowane małżeństwo w tym wypadku zdecydowanie się ze sobą zgrywają. PRZYSIĘGĘ WIERNOŚCI pochłonęłam wręcz momentalnie. Nie byłam w stanie odłożyć tej książki choć na chwilę, ponieważ tocząca się akcja raz za razem wzbudzała moje zainteresowanie zwrotami akcji i pełnymi nieprzejednanych emocji scenami. Historia Valentiny i Lorenzo jest wyjątkowa. Ich zaplanowany przez głowy rodziny związek miał być dobrym układem wzmacniającym więzi. ...
10

Popularność




Copyright © 2024 by Monika Nawara

Copyright © 2024 by Wydawnictwo HIGH HEELS

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Agata Bogusławska

Skład i łamanie: Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

Projekt okładki: Katarzyna Pieczykolan | @kate.bookcoverdesign

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszanie praw autorskich niniejszej publikacji.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci – żyjących obecnie lub w przeszłości – oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Wydanie I

Koziegłowy 2024

ISBN: 978-83-970864-1-8

www.wydawnictwohh.pl

Wydawnictwo HIGH HEELS

E-mail: [email protected]

Dla W.

Za­wsze bądź sobą.W tym wy­da­niu je­steś naj­pięk­niej­sza.

Mama

Roz­dział 1

Valentina

Mi­nęło już po­nad pół go­dziny, od­kąd Lili znik­nęła w domu; ja w tym cza­sie ko­rzy­sta­łam z sy­cy­lij­skiego słońca, wy­le­gu­jąc się na le­żaku w ogro­dzie dziadka.

– Cho­lera! – Chwy­ci­łam się za serce, sły­sząc prze­peł­niony fru­stra­cją głos mo­jej ku­zynki. – Co się tak skra­dasz? Chcesz, że­bym ze­szła na za­wał przed dwu­dzie­stymi uro­dzi­nami?

– Och, daj spo­kój! Nie uda­waj ta­kiej stra­chli­wej. Znamy się od dawna i wiem, co się kryje za tym nie­win­nym spoj­rze­niem i blond czu­pryną – po­wie­działa Lili.

– Do­bra. – Się­gnę­łam po szklankę le­mo­niady, którą po­sta­wiła na sto­liku. – To, że po­tra­fię po­słu­gi­wać się no­żem le­piej od nie­jed­nego pra­cow­nika mo­jego ojca, nie ozna­cza, że nie można mnie prze­stra­szyć.

Li­liana na­wet tego nie sko­men­to­wała. Usia­dła na­prze­ciwko i ścią­gnęła mo­krą ko­szulkę.

– Co ci się stało? – Wska­za­łam na prze­mo­czone ubra­nie, które roz­wie­siła na opar­ciu le­żaka.

– Po­tknę­łam się o wąż ogro­dowy, nio­sąc le­mo­niadę.

Wy­sta­wiła dzie­cin­nie ję­zyk, gdy za­chi­cho­ta­łam pod no­sem.

– Je­ste­śmy dumą rodu Russo – prze­mó­wi­łam pa­te­tycz­nie, wska­zu­jąc na dom dziadka. – Jedna stra­chliwa, druga nie­zdara.

– Tak, dzia­dek byłby z nas dumny – przy­tak­nęła i za­częła roz­glą­dać się po ogro­dzie.

– Ale chyba nie za­ga­pi­łaś się na Giu­sep­pego? Tego no­wego ogrod­nika?

– Nie. Na­wet go jesz­cze dzi­siaj nie wi­dzia­łam. Chyba nie wy­le­ciał już z pracy?

– Nie wiem, ale bar­dzo moż­liwe. Je­śli dzia­dek za­uwa­żył, że wczo­raj z nim roz­ma­wia­ły­śmy, to wcale by mnie to nie zdzi­wiło. Strzeże nas jak cer­ber, od­kąd pa­mię­tam.

– Masz ra­cję. Ja mo­gła­bym z nim po­flir­to­wać, bo przede mną co naj­mniej rok wol­no­ści, za­nim dzia­dek przed­stawi mi kan­dy­data na męża, ale u cie­bie sy­tu­acja wy­gląda zu­peł­nie ina­czej.

– Daj spo­kój. Na­wet mi o tym nie przy­po­mi­naj.

– Po­wiem ci, że twój po­ten­cjalny na­rze­czony jest cał­kiem nie­zły. Co prawda zu­peł­nie nie w moim ty­pie, ale jest na czym oko za­wie­sić – stwier­dziła pod­eks­cy­to­wana, za­kła­da­jąc oku­lary prze­ciw­sło­neczne.

– Skąd wiesz? Albo nie! Nie chcę wie­dzieć. Na pewno mi się nie spodoba. To za­aran­żo­wane mał­żeń­stwo, więc wcze­śniej czy póź­niej skoń­czy się ka­ta­strofą. Albo ja go za­biję, albo on mnie! Wiesz prze­cież, że mój cha­rak­ter wy­klu­cza by­cie przy­kładną, uło­żoną żoną. A dam so­bie rękę uciąć, że ten czło­wiek bę­dzie wy­ma­gał ode mnie po­słu­szeń­stwa, więc nie ma naj­mniej­szych szans, że doj­dziemy do po­ro­zu­mie­nia. Je­dyna na­dzieja w tym, że się nie zgo­dzi, a wtedy z uśmie­chem na ustach wrócę do Tbi­lisi, by kon­ty­nu­ować stu­dia.

– Na to bym nie li­czyła, Va­len­tino…

– Do­bra. Nie roz­ma­wiajmy już o tym. Nie psujmy so­bie tego pięk­nego dnia.

– Spraw­dza­łaś go cho­ciaż w sieci? Bo ja zna­la­złam kilka…

– Nie i nie mam za­miaru. Kom­plet­nie nie ob­cho­dzi mnie, jak wy­gląda – burk­nę­łam po­iry­to­wana. – Zmie­nia­jąc te­mat… Coś mi się wy­daje, że Le­onardo wpadł ci w oko, co? Zresztą on też był pod wra­że­niem. Dzia­dek aż po­czer­wie­niał ze zło­ści, kiedy za­uwa­żył, że wpa­truje się w cie­bie jak w pyszną, so­czy­stą śli­weczkę!

– Jest sza­le­nie przy­stojny, więc nic dziw­nego. Uwiel­biam za­rost u męż­czyzn, szcze­gól­nie ciemny i za­dbany. Nie wspo­mnę o jego mu­sku­lar­nej syl­wetce. No i te ta­tu­aże… Cały jest do schru­pa­nia.

– Wi­dzę, że kon­kret­nie cię wzięło – oce­ni­łam ci­cho. – Wiesz już, kogo dzia­dek bie­rze pod uwagę jako kan­dy­data na two­jego przy­szłego męża?

– Hmm. – Spoj­rzała na mnie po­ro­zu­mie­waw­czo, na­tych­miast po­waż­nie­jąc.

– Okej. Nie chcesz, to nie mów. – Za­koń­czy­łam prze­słu­cha­nie, po­nie­waż do­my­śli­łam się, że Lili coś kom­bi­nuje. – Po­wiesz mi w swoim cza­sie. Je­śli będę mo­gła ci po­móc, to na pewno to zro­bię – za­pew­ni­łam ku­zynkę.

Oprócz tego, że wi­dy­wa­ły­śmy się w święta, kiedy do dziadka zjeż­dżała się cała ro­dzina, to do­dat­kowo od po­nad dzie­się­ciu lat spę­dza­ły­śmy tu­taj wspól­nie więk­szość wa­ka­cji. Zży­ły­śmy się i utrzy­my­wa­ły­śmy stały kon­takt, mimo że ja miesz­ka­łam pod Tbi­lisi, a Li­liana w Lun­cani, w Ru­mu­nii.

– Dam so­bie radę, ale dzięki. Mam jesz­cze tro­chę czasu.

Na­szą roz­mowę prze­rwał dzia­dek, który sta­nął przed nami, za­cie­ra­jąc z nie­cier­pli­wo­ścią ręce.

– Dziadku, mów! Bo za­raz wy­buch­niesz! – Li­liana usia­dła pro­sto na le­żaku.

– Wy­duś to z sie­bie wresz­cie – sap­nę­łam z po­iry­to­wa­niem.

Uśmie­chał się co­raz sze­rzej. Wie­dział, że tym mil­cze­niem do­pro­wa­dza nas do bia­łej go­rączki.

Przez nie­spo­dzianki dziadka za­zwy­czaj albo by­ły­śmy sza­le­nie pod­eks­cy­to­wane, albo mia­ły­śmy ochotę go za­mor­do­wać, więc trudno prze­wi­dzieć, co tym ra­zem wy­my­ślił.

– Za­bie­ram was do Fran­cji! – wy­rzu­cił z sie­bie, wy­raź­nie roz­e­mo­cjo­no­wany.

– Na­prawdę?! Na ślub Ca­the­rine? – za­py­ta­łam za­sko­czona, bo mimo że nas za­pro­szono, to jak na ra­zie nikt nie wspo­mi­nał o wy­jeź­dzie.

– Tak. Do­kład­nie. Wy­jeż­dżamy za ty­dzień i jesz­cze nie wiem, jak długo zo­sta­niemy, ale li­czę, że He­lena mi nie od­mówi i wróci na Sy­cy­lię, tym ra­zem na dłu­żej.

Przez chwilę roz­ma­wia­li­śmy jesz­cze o wy­jeź­dzie, aż na­gle Sa­lva­tore stwier­dził, że na ze­wnątrz jest dla niego sta­now­czo za go­rąco, więc szyb­kim kro­kiem wró­cił do domu.

– Dzia­dek się za­ko­chał, to pewne.

– Tak. Szczę­ściarz – wes­tchnę­łam z roz­ma­rze­niem.

Wy­cią­gnę­łam się na le­żaku i wy­sta­wi­łam twarz do słońca, które cie­płymi pro­mie­niami mu­skało moją skórę i nada­wało jej zło­ci­sty ko­lor.

Po obie­dzie Ro­sa­lia, go­spo­sia dziadka, wy­bie­rała się na za­kupy do mia­sta, więc po­sta­no­wi­ły­śmy wy­ko­rzy­stać oka­zję na małą wy­cieczkę po wy­spie.

– Ja idę czy ty?

– Ra­zem – od­par­łam z uśmie­chem, po­chy­li­łam się i od­sta­wi­łam pu­stą fi­li­żankę na sto­lik. – Gdy je­ste­śmy ra­zem, trud­niej mu od­mó­wić.

– No pew­nie!

W ga­bi­ne­cie dziadka za­wsze czu­łam się jak mała dziew­czynka. Pa­nu­jąca tam mroczna at­mos­fera, ciemne, drew­niane me­ble i cięż­kie ko­tary w oknach spra­wiały, że było tu strasz­nie, a do tego w po­miesz­cze­niu nie­zmien­nie uno­sił się za­pach cy­gar.

Sa­lva­tore prze­glą­dał ja­kieś do­ku­menty. Na­wet nie za­szczy­cił nas spoj­rze­niem, gdy prze­kro­czy­ły­śmy próg ga­bi­netu. Gdy­bym go nie znała, to byłby w sta­nie mnie prze­ra­zić.

– Dziadku? Ro­sa­lia je­dzie na za­kupy. Chcia­ły­śmy przy oka­zji sko­czyć na lody. Oczy­wi­ście An­driej, An­ton i Flo­rin po­jadą z nami – wy­rzu­ci­łam na jed­nym wy­de­chu.

Wie­dzia­łam, że dzia­dek nas ko­cha i się o nas trosz­czy, ale zde­cy­do­wa­nie zbyt rzadko zga­dzał się na wy­prawy poza re­zy­den­cję.

– Do­brze. Ale trzech to za mało. Już dzwo­nię do chło­pa­ków, żeby się zbie­rali. Bądź­cie go­towe za dwa­dzie­ścia mi­nut – po­in­for­mo­wał ła­god­nym to­nem i wró­cił do prze­glą­da­nia do­ku­men­tów, jed­no­cze­śnie się­ga­jąc po te­le­fon.

– Nie było tak źle – stwier­dziła Li­liana, jak tylko za­mknę­ły­śmy za sobą drzwi.

– Niby nie, ale dzia­dek jest cza­sami po­twor­nie prze­ra­ża­jący.

Ru­szy­ły­śmy na pię­tro, gdzie znaj­do­wały się na­sze po­koje, żeby przy­go­to­wać się do wyj­ścia. W in­nych oko­licz­no­ściach pew­nie mu­sia­ły­by­śmy na­ma­wiać dziadka znacz­nie dłu­żej, ale był świeżo po roz­mo­wie z He­leną, a ta jak zwy­kle wpra­wiła go w świetny na­strój.

Za kie­row­nicą po­tęż­nego SUV-a nie­zmien­nie za­sia­dał An­driej, a obok jego brat An­ton – moja bry­gada AA. Zaj­mo­wali się ochra­nia­niem mnie, od­kąd za­czę­łam cho­dzić do szkoły. W dru­gim wo­zie był Flo­rin – pry­watny ochro­niarz Li­liany, a w trze­cim lu­dzie wy­słani przez dziadka.

W cza­sie drogi ob­ser­wo­wa­łam wi­dok za oknem; kra­jo­braz z każ­dym ko­lej­nym ki­lo­me­trem zmie­niał się na bar­dziej za­bu­do­wany, w miarę jak do­jeż­dża­li­śmy do cen­trum Tao­r­miny.

Ro­sa­lia obie­cała, że do­łą­czy do nas po za­ku­pach i mimo że na­le­ga­ły­śmy, by jej po­móc, to sta­now­czo od­mó­wiła i za­su­ge­ro­wała, że­by­śmy ko­rzy­stały z wol­no­ści poza re­zy­den­cją.

Prze­kro­czy­ły­śmy z Li­lianą próg ka­wiarni, a do mo­ich noz­drzy do­tarł słodki za­pach mig­da­łów po­łą­czony z wa­ni­lią. Przy­wi­ta­ły­śmy się z dziew­czyną za ladą, którą wi­dzia­łam po raz pierw­szy – co nie było dziwne, po­nie­waż pod­czas se­zonu wa­ka­cyj­nego ob­sługa zmie­niała się bar­dzo czę­sto.

Ka­wiar­nia była wy­peł­niona po brzegi. Do mo­ich uszu do­cie­rały strzępki roz­mów i nie spo­sób było nie za­uwa­żyć ukrad­ko­wych spoj­rzeń. Zro­bi­ły­śmy małe za­mie­sza­nie, gdy pod­je­cha­ły­śmy przed ka­wiar­nię w ko­lum­nie po­tęż­nych wo­zów, a po­tem wy­szły­śmy w ob­sta­wie trzech ochro­nia­rzy, któ­rzy wy­glą­dali ta­jem­ni­czo i jed­no­cze­śnie bu­dzili re­spekt. Nie tylko ze względu na ubiór, ale też ma­sywne syl­wetki, o które bliź­niacy oraz Flo­rin dbali, spę­dza­jąc każdą wolną chwilę na si­łowni.

Kilka mi­nut póź­niej po­pi­ja­łam już orzeź­wia­jącą gra­nitę i roz­glą­da­łam się po lo­kalu. Za­in­te­re­so­wa­nie na­szą piątką znacz­nie zma­lało – go­ście wró­cili do roz­mów, nie zwra­cali już na nas więk­szej uwagi. W cza­sie luź­nej roz­mowy z Li­lianą wyj­rza­łam na ulicę. Mia­łam nie­od­parte wra­że­nie, że ktoś mnie ob­ser­wuje.

Na chod­niku stał wy­soki, po­stawny męż­czy­zna. Opie­rał się o czarny, spo­rej wiel­ko­ści sa­mo­chód i pa­trzył wprost na mnie. Przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wało, bo ciemne szkła oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych za­pew­niały mu moż­li­wość śle­dze­nia oto­cze­nia bez skrę­po­wa­nia. Dło­nie wci­snął do kie­szeni ma­te­ria­ło­wych spodni, a nogi skrzy­żo­wał w kost­kach. Uło­że­nie jego ciała mo­gło da­wać złudne wra­że­nie, że jest roz­luź­niony, ale syl­wetka wy­da­wała się na­pięta, jakby cały czas za­cho­wy­wał czuj­ność i szy­ko­wał się do walki.

Z ja­kichś nie­zna­nych mi po­wo­dów nie po­tra­fi­łam ode­rwać od niego wzroku. Nie­spo­dzie­wa­nie pod­niósł jedną dłoń, wy­raź­nie na­pi­na­jąc mię­śnie ra­mie­nia i barku, po czym po­wol­nym ru­chem zsu­nął oku­lary z nosa i prze­szył mnie spoj­rze­niem ciem­nych, nie­prze­nik­nio­nych oczu, od któ­rego wło­ski na karku sta­nęły mi dęba. Jego czarne jak naj­ciem­niej­sza noc tę­czówki prze­wier­cały mnie na wy­lot. Od­nio­słam wra­że­nie, że zdol­ność czy­ta­nia w my­ślach opa­no­wał do per­fek­cji i wła­śnie po­znaje moje naj­skryt­sze pra­gnie­nia.

– Va­len­tina! Halo! Mó­wię do cie­bie! – Ku­zynka do­tknęła mo­jej dłoni, czym wy­rwała mnie z odrę­twie­nia.

– Co? Prze­pra­szam. – Od­chrząk­nę­łam i wzię­łam kilka szyb­kich ły­ków lo­do­wa­tego na­poju, jakby pra­gnie­nie miało mnie do­słow­nie do­pro­wa­dzić do ry­chłej śmierci. – O co py­ta­łaś?

– Co się dzieje? – Li­liana po­dejrz­li­wie zmru­żyła oczy.

Po­czu­łam na so­bie wzrok bliź­nia­ków.

– Nic. Za­my­śli­łam się. – Na­gię­łam de­li­kat­nie prawdę, ob­ser­wu­jąc w uda­wa­nym sku­pie­niu, jak po ścian­kach wy­so­kiej szklanki spły­wają kro­ple wody.

Gdy to­wa­rzy­sze sku­pili uwagę na czymś in­nym, wyj­rza­łam na ulicę, ale po przy­stoj­nym męż­czyź­nie, który rów­nie do­brze mógł być wy­two­rem mo­jej wy­obraźni, nie było już śladu.

Roz­dział 2

Lorenzo

Lot z Pa­ryża mi­nął spo­koj­nie. Z lot­ni­ska nie­da­leko Ka­ta­nii ode­brał mnie Sa­we­rio, szef ochrony oraz mój do­radca. Na­pa­ko­wany mię­śniak z kitką na czubku głowy siał po­strach, ale przede wszyst­kim był mo­imi oczami i uszami. Po­nad­prze­cięt­nie in­te­li­gentny, choć na pierw­szy rzut oka mógł wy­glą­dać na tę­pego osiłka. Nie ro­zu­mia­łem tylko, jak to moż­liwe, że swoim po­czu­ciem hu­moru nie­zmien­nie im­po­no­wał ko­bie­tom, skoro mnie jego ga­da­nie i żarty cza­sami po­twor­nie wkur­wiały.

Sa­we­rio w cza­sie drogi zdał mi szcze­gó­łową re­la­cję z za­mie­sza­nia w jed­nym z mo­ich klu­bów o słusz­nie su­ge­ru­ją­cej prze­pych na­zwie Royal. Klub był w miarę nowy na wy­spie, ale bar­dzo pre­sti­żowy. Dwóch ochro­nia­rzy pil­no­wało wej­ścia i wpusz­czało do środka tylko za­moż­niej­szych męż­czyzn oraz wy­brane z tłumu ślicz­notki. Nie przy­cho­dził tu plebs ani dre­sia­rze. To miej­sce było eks­klu­zywne i trzy­mało po­ziom. Dba­łem, żeby stale za­chwy­cało i przy­cią­gało śmie­tankę to­wa­rzy­ską oraz bo­gat­szych tu­ry­stów. Me­ne­dżer klubu i mój za­ufany czło­wiek dzwo­nił wczo­raj, że zła­pali ja­kie­goś skur­wiela na go­rą­cym uczynku, a do­kład­niej na pod­kła­da­niu pod­słu­chu w moim klu­bie. In­truz za­in­sta­lo­wał kilka plu­skiew na naj­wyż­szym pię­trze w pry­wat­nych lo­żach, w któ­rych czę­sto spo­ty­ka­łem się z go­śćmi, żeby omó­wić in­te­resy, zwłasz­cza te nie­le­galne.

Naj­bar­dziej wkur­wiało mnie jed­nak to, że do­stał się do mo­jego biura. Co po­winno być nie­moż­liwe z uwagi na to, że wej­ście było za­bez­pie­czone ko­dem, a do­dat­kowo ca­ło­do­bowo nad­zo­ro­wane przez ochronę, żeby przy­pad­kiem nikt nie­po­wo­łany się tam nie krę­cił.

Nie prze­cho­wy­wa­łem tam żad­nych do­ku­men­tów czy waż­nych pli­ków w lap­to­pie, ale po pro­stu nie­na­wi­dzi­łem sy­tu­acji, gdy ktoś chciał mnie zro­bić w chuja czy na­ru­szyć moją pry­wat­ność.

Szpieg zo­stał już ugosz­czony w luk­su­so­wej piw­nicy, w któ­rej za­zwy­czaj koń­czyli zdrajcy lub choćby po­dej­rzani o zdradę.

– Ża­den z two­ich spo­so­bów nie za­dzia­łał na tego de­li­kwenta? Do tej pory mia­łeś stu­pro­cen­tową sku­tecz­ność w wy­cią­ga­niu in­for­ma­cji – zwró­ci­łem się do Sa­we­ria.

– Lo­renzo, nie wiem, co mam ci po­wie­dzieć. Je­dyne wy­ja­śnie­nie jest ta­kie, że ten su­kin­syn nic nie wie – za­su­ge­ro­wał.

– My­ślisz, że ja­kiś przy­pad­kowy gość sam pchałby się w pasz­czę lwa po­przez zo­sta­wia­nie ka­me­rek z je­ba­nym pod­słu­chem? Nie ­są­dzę. Ktoś go wy­na­jął i trzeba się do­wie­dzieć, kto za tym stoi – oznaj­mi­łem sta­now­czym to­nem.

– Masz ra­cję. Wszy­scy wie­dzą, że ten klub na­leży do cie­bie, i tylko ktoś zdrowo pier­dol­nięty by z nami za­dzie­rał.

– Tylko za­sta­na­wia mnie, jak do­stał się do biura… Kto był w tym cza­sie na zmia­nie?

– Ten młody. Cze­kaj, jak on miał na imię? – za­czął mam­ro­tać pod no­sem. Po dłuż­szej chwili so­bie przy­po­mniał. – Toto.

– To imię czy…?

– Chuj go wie. Mó­wią tak na niego. Jest sio­strzeń­cem Ric­carda i ten rę­czył za niego wła­sną głową. Słu­chaj, nie będę go bro­nił, ale nie zdą­żył po­znać wszyst­kich, a ten fa­cet twier­dził, że jest księ­go­wym i musi scho­wać w sej­fie ja­kieś pa­piery. Gdy in­truz pod­szedł bli­żej, po­ra­ził Tota pa­ra­li­za­to­rem. Młody na­wet nie zdą­żył za­re­ago­wać i już le­żał jak je­bana kłoda.

– Trzeba po­my­śleć, co z nim zro­bić. Ric­cardo też po­wi­nien do­stać na­uczkę. W końcu to on za niego po­rę­czył. Jak są­dzisz, skąd wie­dział, jaki jest kod przy wej­ściu? – Są­dzi­łem, że tego su­kin­syna wpu­ścił je­den z mo­ich pra­cow­ni­ków.

– No i tu mam pewne po­dej­rze­nia… Wy­daje mi się, że Ce­ci­lia zdra­dziła mu kom­bi­na­cję.

Ze zdzi­wie­nia zmarsz­czy­łem brwi. Ni­gdy bym nie przy­pusz­czał, że dziew­czyna, która pra­cuje u mnie od kilku lat, wy­wi­nie taki nu­mer.

– Kurwa! Nie wie­rzę! Da­li­śmy jej pracę, gdy zo­stała sama z córką, a ta dziwka tak się nam od­płaca?! – wark­ną­łem roz­wście­czony.

– To są tylko moje do­my­sły. Kiedy pro­wa­dzi­łem tego gnoja do piw­nicy, wi­dzia­łem prze­ra­że­nie na jej twa­rzy. Nie raz była świad­kiem róż­nych scen w tym klu­bie, więc ewi­dent­nie morda tego pa­lanta tak na nią za­dzia­łała.

– Ja pier­dolę! Spraw­dzimy to i twoje prze­czu­cie. Za­trzy­maj się po dro­dze w ka­wiarni u Ale­jan­dra. Mam ochotę na po­dwójne espresso po po­dróży.

– Ja­sne, sze­fie – przy­tak­nął.

Prze­mie­rza­li­śmy ulice Tao­r­miny wy­peł­nione wa­ka­cyj­nymi tu­ry­stami.

Sa­we­rio znik­nął we wnę­trzu od­wie­dza­nej tłum­nie ka­wiarni, a ja wy­sia­dłem z sa­mo­chodu, by ro­zej­rzeć się po oko­licy i po­wdy­chać mor­ski za­pach na­brzeża wy­mie­szany ze sło­dy­czą wy­do­by­wa­jącą się z wnę­trza lo­kalu, który ni­gdy mi się nie znu­dzi. Na­gle mój wzrok za­trzy­mał się na ślicz­nej blon­dynce. Uśmie­chała się do dziew­czyny sie­dzą­cej na­prze­ciwko, która opo­wia­dała coś, wy­ma­chu­jąc ży­wio­łowo rę­kami. To­wa­rzy­szyło im trzech po­staw­nych męż­czyzn; dwóch z nich miało ja­śniej­szą kar­na­cję, więc wy­glą­dali ra­czej na tu­ry­stów niż lo­kal­nych miesz­kań­ców.

Opar­łem się o sa­mo­chód i po­now­nie sku­pi­łem na ślicz­nej dziew­czy­nie, która w tej sa­mej se­kun­dzie wyj­rzała przez ogromne okno ka­wiarni, jakby wy­czuła mój pa­lący wzrok.

Jest olśnie­wa­jąca – to pierw­sza myśl, jaka przy­szła mi do głowy, gdy nie­zna­joma od­wró­ciła się twa­rzą do mnie.

Duże, nie­wia­ry­god­nie zie­lone oczy. Ide­al­nie za­ry­so­wane, pełne, ró­żowe usta stwo­rzone do piesz­czot i skra­da­nia ca­łu­sów. Raz za ra­zem prze­jeż­dżała ję­zy­kiem po dol­nej war­dze, ro­biąc mi nie­zwy­kle silną ochotę na po­zna­nie jej smaku. Ja­sne, dłu­gie włosy sple­cione w war­kocz opa­dały na jej spore piersi, które wy­raź­nie od­zna­czały się pod bluzką. Była nie­ziem­ska i zu­peł­nie nie­po­dobna do lo­kal­nych pięk­no­ści. Na­tu­ralna blon­dynka…

Z wra­że­nia zdją­łem oku­lary, żeby spraw­dzić, czy do­brze wi­dzę.

Czy to są ja­kieś omamy od sy­cy­lij­skiego słońca? Czy ona rze­czy­wi­ście jest tak zja­wi­skowa?

Po­ra­ża­jąca in­ten­syw­ność, z jaką mi się przy­glą­dała, bru­tal­nie za­parła mi dech w pier­siach, po­wo­du­jąc chwi­lowy ucisk. Za­mar­łem w bez­ru­chu i chło­ną­łem ten olśnie­wa­jący wi­dok. Ze stanu za­uro­cze­nia wy­rwał mnie Sa­we­rio, który wró­cił z kawą. Wzią­łem głęb­szy wdech, wy­bu­dza­jąc się z transu, i po­now­nie utkwi­łem wzrok w ślicz­notce, ale te­raz była już po­chło­nięta roz­mową ze zna­jo­mymi przy sto­liku.

Kurwa! Nie mam czasu na te głu­poty!

Przy­wo­ła­łem się do po­rządku, bo ta­kie ko­biety ozna­czały pro­blemy. Kosz­marne pro­blemy.

Prze­kro­czy­li­śmy próg klubu i od razu skie­ro­wa­li­śmy się do piw­nicy. Moim oczom uka­zał się kla­syczny wi­dok, czyli za­krwa­wiony męż­czy­zna przy­wią­zany do krze­sła. Twarz miał już tak spuch­niętą od przyj­mo­wa­nych cio­sów, że jego wła­sna matka mia­łaby pro­blem z usta­le­niem jego toż­sa­mo­ści.

– Po­budka! – wrza­sną­łem mu do ucha po tym, jak bez­sze­lest­nie się do niego zbli­ży­łem.

Męż­czy­zna się wzdry­gnął, wy­raź­nie prze­stra­szony tym na­głym dźwię­kiem. Sta­ną­łem na­prze­ciwko niego i pod­wi­ną­łem do łokci rę­kawy czar­nej ko­szuli.

– Co cię do mnie spro­wa­dza? Kto ci zle­cił ro­botę? A naj­waż­niej­sze: kto ci zdra­dził kody do­stępu do mo­jego biura? – syk­ną­łem zim­nym, bez­na­mięt­nym gło­sem, wy­wo­łu­ją­cym u więk­szo­ści lu­dzi tylko jedną emo­cję: prze­ra­że­nie.

– Już mó­wi­łem – sap­nął, na­wet nie pod­no­sząc głowy, która opa­dała mu bez­wład­nie na pierś. – Nie dzia­ła­łem na zle­ce­nie. Je­stem dzien­ni­ka­rzem. Są­dzi­łem, że uda mi się na­grać kilka cie­ka­wych roz­mów. Wi­dziano tu szefa lo­kal­nej po­li­cji i kilku po­li­ty­ków…

– Kurwa! Nie wci­skaj mi ba­jeczki! Przy­wiąż­cie go za nad­garstki do su­fitu. Może po kilku mi­nu­tach za­bawy bę­dzie bar­dziej roz­mowny.

Nie chcia­łem po­chla­pać krwią ko­szuli, więc je­den z mo­ich naj­lep­szych lu­dzi od brud­nej ro­boty, Fi­lippo, który bez uży­cia broni po­tra­fił za­dać ból i śmierć, za­jął się ty­pem. Był bez­względny w cza­sie prze­słu­chań, a do tego po­sia­dał nad­ludz­kie umie­jęt­no­ści po­słu­gi­wa­nia się no­żem. Osta­tecz­nie nic to jed­nak nie dało, fa­cet ob­sta­wał przy swo­jej wer­sji, a ja by­łem co­raz bar­dziej zmę­czony jego ja­zgo­tem i ję­kami prze­peł­nio­nymi bó­lem.

– Przy­pro­wadź­cie tu Ce­ci­lię. Może bę­dzie bar­dziej roz­mowna.

Moje słowa wy­wo­łały u tor­tu­ro­wa­nego po­żą­daną re­ak­cję. Po­krę­cił głową i za­czął ci­cho szlo­chać. Dzięki temu upew­ni­łem się, że oboje mieli coś wspól­nego z tą chu­jową ak­cją.

Sa­we­rio przy­pro­wa­dził prze­ra­żoną ko­bietę, a ona, tak jak się spo­dzie­wa­łem, na wi­dok zma­sa­kro­wa­nego męż­czy­zny za­częła gło­śno pła­kać, upa­da­jąc przy tym na ko­lana.

– Co tu się, u li­cha, dzieje?! – ryk­ną­łem, zdzi­wiony re­ak­cją kel­nerki.

– Prze­pra­szam, pa­nie De­luzzo. To wszystko moja wina – wy­znała, nie prze­sta­jąc szlo­chać.

– Sa­we­rio, po­móż jej wstać i po­sadź ją na krze­śle. Mu­simy so­bie wy­ja­śnić kilka spraw.

Bez zbęd­nych słów wy­ko­nał moje po­le­ce­nie.

– Słu­cham, Ce­ci­lio.

Z opo­rem pod­nio­sła głowę i spoj­rzała na mnie opuch­nię­tymi od pła­czu oczami.

– Pa­nie De­luzzo, to moja wina. Mat­teo zro­bił to dla mnie… Ja nie mo­głam… Moja So­fia… – Le­dwo dało się ją zro­zu­mieć, bo ­słowa gi­nęły mię­dzy ko­lej­nymi spa­zmami.

– Ce­ci­lio, po ko­lei. Kim jest ten męż­czy­zna? – Wska­za­łem dło­nią szpiega, na­dal pod­wie­szo­nego pod su­fi­tem.

– To jest Mat­teo, mój chło­pak. Gro­zili mi, że je­śli nie pod­łożę plu­skiew w pana klu­bie, to skrzyw­dzą So­fię. Ba­łam się. Mat­teo chciał mi tylko po­móc. Prze­pra­szam, nie wie­dzia­łam, co ro­bić! Do­sta­łam zdję­cia So­fii z placu za­baw! Ba­łam się o nią!

– Kto się z tobą kon­tak­to­wał? Jak? Dzwo­nił? Spo­tka­łaś się z nim? – Pró­bo­wa­łem być spo­kojny, li­cząc, że wy­cią­gnę z niej co­kol­wiek, co na­pro­wa­dzi nas na zle­ce­nio­dawcę.

– Nie, pa­nie De­luzzo. To zna­czy tak… – wy­du­kała płacz­li­wie. – Roz­ma­wia­łam z nim kilka dni temu, ale nie wiem, kto to jest ani jak wy­gląda.

– Weź jej te­le­fon. Sprawdź po­łą­cze­nia i za­łóż pod­słuch – zwró­ci­łem się do Sa­we­ria. – Wy­ślij do niej na­szego za­ufa­nego le­ka­rza, żeby opa­trzył Mat­teo. Nie po­trze­bu­jemy pro­ble­mów w szpi­talu ani nie­wy­god­nych py­tań. – Prze­nio­słem wzrok na Ce­ci­lię. – A ty wra­casz do domu z ko­cha­siem. Masz ty­dzień wol­nego. Gdyby ktoś znowu się z tobą kon­tak­to­wał, masz mnie na­tych­miast po­in­for­mo­wać, ro­zu­miesz? – wy­ce­dzi­łem ostro.

Wzdry­gnęła się i ener­gicz­nie ski­nęła głową.

Gdy wy­szła, Sa­we­rio po­słał za nią jed­nego z na­szych lu­dzi, żeby jej pil­no­wał i ob­ser­wo­wał jej miesz­ka­nie. Mia­łem spory dy­le­mat, co zro­bić z tą dwójką, ale naj­pierw po­trze­bo­wa­łem in­for­ma­cji. Ktoś po­twor­nie głupi na wła­sne ży­cze­nie wy­dał na sie­bie wy­rok śmierci.

W dro­dze do domu pod­ją­łem osta­teczną de­cy­zję i ru­szy­łem w kie­runku miesz­ka­nia Ma­da­leny. By­łem lekko wy­posz­czony i wkur­wiony, a ta czar­no­włosa pięk­ność za­wsze po­tra­fiła mnie roz­luź­nić i za­spo­koić. Łą­czył nas nie­skom­pli­ko­wany układ. Ja mia­łem nie­ogra­ni­czony do­stęp do jej chęt­nego ciała, a ona do­stała piękne miesz­ka­nie w no­wym apar­ta­men­towcu i cza­sami ja­kąś bły­skotkę lub coś in­nego, na co aku­rat miała ochotę.

Za­pu­ka­łem do jej drzwi, lekko znie­cier­pli­wiony. By­łem pewny, że przy­go­to­wała się na moją wi­zytę. W końcu za­nim wy­sze­dłem z klubu, wy­sła­łem jej wia­do­mość, że przy­jadę. Otwo­rzyła ubrana je­dy­nie w czer­wony kom­plet ko­ron­ko­wej bie­li­zny, na który na­rzu­ciła prze­zro­czy­sty szla­frok się­ga­jący mi­ni­mal­nie za pupę.

– Wi­tam, pa­nie De­luzzo. – Ma­da­lena wcią­gnęła mnie do miesz­ka­nia, szar­piąc za ma­te­riał mo­jej ko­szuli.

Nie ba­wiła się w nie­winne za­bawy. Była ostra i lu­biła do­mi­no­wać w łóżku, choć ze mną to aku­rat nie wcho­dziło w grę.

W mo­men­cie gdy usły­sza­łem trzask za­my­ka­ją­cych się drzwi, przy­ssa­łem się do jej szyi, po­zby­wa­jąc się w tym cza­sie jej ską­pych ciusz­ków.

– Pieprz mnie, Lo­renzo. Stę­sk­ni­łam się za tobą. – Usły­sza­łem po­ję­ki­wa­nie na­pa­lo­nej ko­chanki.

Ma­da­lena się­gnęła do gu­zi­ków mo­jej ko­szuli i kil­koma spraw­nymi ru­chami ją roz­pięła. Jej ostre pa­znok­cie wy­zna­czały ścieżkę z klatki pier­sio­wej aż do fiuta. Po­cie­rała go agre­syw­nie przez spodnie, a ja w tym mo­men­cie pra­gną­łem zo­ba­czyć, jak klę­czy u mo­ich stóp, więc po chwi­lo­wej za­ba­wie z jej na­pom­po­wa­nymi cyc­kami po­ło­ży­łem dło­nie na jej ra­mio­nach, a na­stęp­nie jed­nym ru­chem spro­wa­dzi­łem ją do par­teru.

– Naj­pierw przy­wi­taj się ze mną od­po­wied­nio, a póź­niej po­rząd­nie cię wy­pie­przę – wy­szep­ta­łem su­rowo.

Nie mu­sia­łem długo cze­kać na jej re­ak­cję. Spraw­nym ru­chem po­zbyła się mo­ich spodni. Ob­li­zała usta, uśmiech­nęła się lu­bież­nie i nie cze­ka­jąc na in­struk­cje, już za pierw­szym ra­zem za­wo­dowo go po­łknęła, li­żąc i draż­niąc ję­zy­kiem.

Na­wi­ną­łem jej włosy na pięść i za­czą­łem wy­zna­czać tempo, za­nu­rza­jąc się w jej gar­dle do sa­mego końca. Ni­gdy nie ba­wi­łem się z nią w długą grę wstępną czy czułe ma­canki. Nie zno­si­łem mar­no­tra­wie­nia czasu. Przy­sze­dłem tu w jed­nym, ja­sno okre­ślo­nym celu.

Zła­pa­łem ją za ra­miona, pod­nio­słem i płyn­nym ru­chem ob­ró­ci­łem ty­łem do sie­bie, po czym wło­ży­łem palce w jej wil­gotne, spra­gnione wnę­trze. Jej ciało było ide­alne. Może na­wet zbyt ide­alne, ale w zu­peł­no­ści za­spo­ka­jało mnie fi­zycz­nie i do­star­czało mi przy­jem­no­ści.

Pra­gnie­nie wi­ro­wało pod moją skórą, gdy Ma­da­lena stała przede mną naga i chętna.

– Wy­pnij się.

Za­ło­ży­łem gumkę, a ko­bieta oparła się o brzeg skó­rza­nej ka­napy i po­słusz­nie wy­pięła po­śladki w moją stronę, cze­ka­jąc na ko­lejne po­su­nię­cie, a w za­sa­dzie na po­su­wa­nie jej.

Wsze­dłem w nią do sa­mego końca, a jej krzyk wy­peł­nił miesz­ka­nie. Trzy­ma­łem jej bio­dra w sil­nym uści­sku, ryt­micz­nie ude­rza­jąc w po­śladki. Ję­czała pode mną jak ra­sowa ak­torka porno, ale ostat­nio bar­dziej mnie to iry­to­wało, niż pod­nie­cało. Ma­da­lena była pro­fe­sjo­na­listką i zaj­mo­wała się moim fiu­tem z naj­więk­szą sta­ran­no­ścią, ale już pod­czas ostat­niej wi­zyty za­uwa­ży­łem, że ru­tyna mi nie służy.

Krzyk, który wy­do­był się z jej peł­nych ust, spra­wił, że zwięk­szy­łem tempo i po kilku moc­niej­szych ru­chach za­sty­głem, przy­my­ka­jąc oczy i czu­jąc, jak scho­dzi ze mnie całe ci­śnie­nie.

Bez zbęd­nego ga­da­nia znik­ną­łem za drzwiami, żeby od­świe­żyć się przed wyj­ściem. Nie lu­bi­łem czuć na so­bie za­pa­chu ko­biety. Nic mnie z nią nie łą­czyło oprócz seksu i tro­chę iry­to­wał mnie fakt, że za­czą­łem od­czu­wać co­raz mniej­szą eks­cy­ta­cję na myśl o spo­tka­niu.

Może mi się znu­dziła?

Seks z nią był ostry i roz­luź­nia­jący, ale wszystko to sta­wało się co­raz bar­dziej me­cha­niczne. Sta­ra­łem się jej nie ca­ło­wać, cho­ciaż cza­sami uda­wało jej się skraść mi po­ca­łu­nek. Jed­nak na myśl, że mo­gła mieć przed chwilą czy­je­goś chuja w ustach, zbie­rało mi się na wy­mioty.

Może czas zna­leźć inną dupę? – po­my­śla­łem.

Ma­da­lena była nie­wąt­pli­wie piękną ko­bietą. Jej dłu­gie, kru­czo­czarne włosy spły­wały fa­lami na smu­kłe ra­miona i krą­głe piersi, które po­więk­szyła w ostat­nim cza­sie o kilka roz­mia­rów. Smu­kła ta­lia, dłu­gie nogi – niby wszystko ide­al­nie.

Jed­nak…

Po prysz­nicu za­pro­po­no­wała mi szkla­neczkę whi­sky. Opo­wia­dała o ja­kiejś no­wej ko­lek­cji to­re­bek zna­nego pa­ry­skiego pro­jek­tanta, ale ja po kilku mi­nu­tach jej bez­sen­sow­nej pa­pla­niny wy­łą­czy­łem się z roz­mowy. Zu­peł­nie nie ro­zu­mia­łem, dla­czego moje my­śli po­wę­dro­wały do zie­lo­no­okiej blon­dynki. Cho­lera, by­łem roz­luź­niony i za­spo­ko­jony, a na myśl o nie­zna­jo­mej czu­łem silny przy­pływ pod­nie­ce­nia.

Z za­my­śle­nia wy­rwała mnie Ma­da­lena, do­ty­ka­jąc mo­jej dłoni.

– Wi­dzę, że masz ochotę na ko­lejną rundę – za­su­ge­ro­wała, zer­ka­jąc na spore wy­brzu­sze­nie w spodniach.

Roz­draż­niony wnio­skami, do ja­kich do­sze­dłem pod prysz­ni­cem, zre­zy­gno­wa­łem z ko­lej­nego pie­prze­nia, które – mimo że po­zba­wione dresz­czyku pod­eks­cy­to­wa­nia – prze­cież osta­tecz­nie pro­wa­dziło do sa­tys­fak­cji.

Roz­dział 3

Valentina

Ty­dzień póź­niej prze­jeż­dża­li­śmy przez nie­zwy­kle uro­kliwą fran­cu­ską miej­sco­wość o na­zwie Bar­bi­zon.

Z za­par­tym tchem chło­nę­łam jej wiej­ski urok, do mo­mentu aż wje­cha­li­śmy na po­se­sję przez ogromną bramę wy­kutą z że­laza. Droga cią­gnęła się przez kil­ka­set me­trów, a gdy w końcu do­tar­li­śmy na pod­jazd w kształ­cie pół­kola z mar­mu­rową fon­tanną po­środku, wy­sia­dłam z sa­mo­chodu to­tal­nie za­uro­czona. Moim oczom uka­zała się im­po­nu­jąca willa z bia­łego pia­skowca oto­czona z dwóch stron wy­so­kimi krze­wami róż.

W na­szą stronę już zmie­rzała He­lena ubrana w dżinsy oraz ko­szulę w kratę. W dro­dze zdjęła rę­ka­wice ogrod­ni­cze, a kiedy po­de­szła bli­żej, wpa­dły­śmy so­bie w ra­miona. Naj­bar­dziej za­do­wo­lony był oczy­wi­ście Sa­lva­tore. Jego po­liczki bły­ska­wicz­nie na­brały ko­lo­rów. Ko­bieta wtu­liła się w jego sze­ro­kie ra­miona, a on za­to­pił twarz w jej wło­sach.

He­lena dzwo­niła wczo­raj i była tak pod­eks­cy­to­wana na­szym przy­jaz­dem, że za­czę­łam się za­sta­na­wiać, kto był bar­dziej spra­gniony ko­lej­nego spo­tka­nia: dzia­dek czy ona? Ewi­dent­nie czuli do sie­bie miętę. Oboje byli po sześć­dzie­siątce, ale prze­cież można się za­ko­chać w każ­dym wieku. Zresztą od­kąd w ży­ciu dziadka po­ja­wiła się He­lena, stał się bar­dziej tro­skliwy i czę­ściej się uśmie­chał. Piękna pani Mont­mar wpro­wa­dziła tro­chę słońca do mrocz­nego ży­cia Sa­lva­to­rego.

Go­spo­dyni po­czę­sto­wała mnie i Li­lianę schło­dzoną her­batą mię­tową. Dała nam ona chwi­lowe wy­tchnie­nie, po­nie­waż na ze­wnątrz było ja­kieś trzy­dzie­ści stopni. Po­tem He­lena ra­zem z dziad­kiem ru­szyła w stronę domku dla go­ści zlo­ka­li­zo­wa­nego w ogro­dzie – mieli tam miesz­kać ochro­nia­rze to­wa­rzy­szący nam pod­czas po­dróży.

Na­pi­sa­łam do ro­dzi­ców, że do­tar­li­śmy bez­piecz­nie do Bar­bi­zon, żeby się nie mar­twili, choć pew­nie An­ton już do­niósł ojcu, że wszystko w po­rządku.

– No więc co u was sły­chać, moje sło­neczka?

Pod­sko­czy­łam, gdy w sa­lo­nie po­now­nie po­ja­wiła się go­spo­dyni.

– He­leno, nie skra­daj się tak. Można do­stać za­wału! – rzu­ci­łam roz­ba­wiona, od­sta­wia­jąc pu­stą szklankę na sto­lik.

– Daj spo­kój! Wnuczki Sa­lva­to­rego mia­łyby się prze­stra­szyć sła­bej sta­ruszki? – za­py­tała ze zdzi­wie­niem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy. – Wasz dzia­dek to sy­cy­lij­ski gang­ster, a ta­tu­sio­wie rzą­dzą na swo­ich te­re­nach, sie­jąc za­męt i po­strach wśród lo­kal­nej spo­łecz­no­ści – do­dała prze­śmiew­czym to­nem.

– He­leno, je­steś stuk­nięta! Je­śli kto­kol­wiek by się do­wie­dział, że ro­bisz so­bie żarty z sze­fów gru­ziń­skiej i ru­muń­skiej ma­fii, to twoje dni by­łyby po­li­czone! – Za­czę­łam wy­gra­żać pal­cem, żeby do­dać po­wagi swoim sło­wom.

– Oj tam. Kto im po­wie? – Do­sia­dła się do nas i zręcz­nie zmie­niła te­mat. – Je­stem taka szczę­śliwa, że przy­je­cha­ły­ście. Strasz­nie za wami tę­sk­ni­łam, moje śliczne sło­neczka.

– Jak przy­go­to­wa­nia do ślubu? Wszystko już usta­lone? – za­in­te­re­so­wała się Li­liana.

– Tak. To bę­dzie cu­downa uro­czy­stość. Ju­tro po­dwójny wie­czór pa­nień­ski Ca­the­rine i Ju­lii, więc się spo­tka­cie. Im­preza od­bę­dzie się tu­taj. Od wczo­raj prze­szu­kuję każdy kąt piw­nicy, żeby od­na­leźć wszyst­kie ukryte bu­telki pi­gwówki oraz cy­try­nówki, które prze­cho­wy­wa­łam na spe­cjalną oka­zję.

Li­liana była wy­raź­nie za­in­te­re­so­wana tym pla­nem, ale mu­siała wy­ra­zić swoją wąt­pli­wość:

– Nie wiem, czy dzia­dek nam po­zwoli…

– Ko­cha­nie, prze­stań się za­mar­twiać. Sa­lva­tore wy­cho­dzi na wie­czór ka­wa­ler­ski, więc wróci do­piero póź­nym wie­czo­rem i o ni­czym się nie do­wie. Ale bę­dzie im­preza! Już nie mogę się do­cze­kać! – He­lena kla­snęła w dło­nie z eks­cy­ta­cji.

– Jaka im­preza?

Wszyst­kie trzy od­wró­ci­ły­śmy głowy w stronę wej­ścia do sa­lonu. W progu stał dzia­dek i przy­glą­dał nam się po­dejrz­li­wie.

– Wła­śnie opo­wia­da­łam twoim wnucz­kom, że już w pią­tek we­sele i wszystko jest do­pięte na ostatni gu­zik. Moja wnu­sia wy­cho­dzi za mąż! Na­wet so­bie nie wy­obra­żasz, jaka je­stem szczę­śliwa! – Mru­gnęła do nas kon­spi­ra­cyj­nie i po­de­szła do dziadka.

– Trak­tuję Ca­the­rine jak trze­cią wnuczkę, więc do­sko­nale cię ro­zu­miem. Już nie­długo Va­len­tina rów­nież sta­nie się szczę­śliwą mę­żatką, więc bę­dziemy się ba­wić na ko­lej­nym we­selu – przy­po­mniał, a mnie aż ze­mdliło.

Musi o tym wspo­mi­nać, do cho­lery?!

– Sa­lva­tore, mó­wi­łeś, że ten męż­czy­zna nie pla­nuje się że­nić w naj­bliż­szym cza­sie, więc może to i le­piej. Va­len­ti­nie przyda się jesz­cze tro­chę wol­no­ści, za­nim utknie w mał­żeń­stwie z ob­cym czło­wie­kiem. – Nie­za­stą­piona He­lena sta­nęła w mo­jej obro­nie.

By­łam jej wdzięczna, że o mnie wal­czy, ale ra­czej nic nie było w sta­nie zmie­nić de­cy­zji dziadka.

– He­leno, li­czę, że moje ar­gu­menty do niego prze­mó­wią. Lo­renzo bę­dzie na wie­czo­rze ka­wa­ler­skim Bruna ra­zem z bra­tem, więc tam po­now­nie po­ru­szę z nim ten te­mat, a Va­len­tina…

– Lo­renzo De­luzzo?! – wy­krzyk­nęła He­lena, na­gle za­in­try­go­wana.

Wszy­scy w po­miesz­cze­niu aż drgnęli, na­wet nie­ustra­szony dzia­dek, który przy swo­jej uko­cha­nej zmie­niał się w po­tul­nego mi­sia.

– Ja pier­ni­czę – wy­du­si­łam. – Na­prawdę do­pro­wa­dzisz mnie kie­dyś do za­wału.

– Prze­pra­szam, ale je­stem w spo­rym szoku! Nie mó­wi­łeś, że przy­szłym mę­żem Va­len­tiny ma zo­stać Lo­renzo De­luzzo! Na li­tość bo­ską! – Zer­k­nęła na mnie z nie­skry­waną eks­cy­ta­cją. – To wszystko zmie­nia!

O co cho­dzi, do dia­ska?!

– Nie py­ta­łaś. Zresztą nie przy­pusz­cza­łem, że mo­żesz go znać. – Dzia­dek przy­glą­dał się za­cie­ka­wiony roz­go­rącz­ko­wa­nej He­le­nie.

– No cóż, jest udzia­łow­cem w La Coc­ci­nelle, więc spo­tka­łam go kilka razy. – Mru­gnęła do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo.

Po­dej­rza­nie szybko stłu­miła emo­cje.Jesz­cze kilka mi­nut temu bro­niła mnie przed szyb­kim za­mąż­pój­ściem, a te­raz co?

– Do­bra. O co cho­dzi, He­leno? Bo już się tro­szeczkę po­gu­bi­łam. – Li­liana mnie wy­rę­czyła, bo to samo py­ta­nie mia­łam już na końcu ję­zyka.

– Nic, nic. – Mach­nęła nie­dbale ręką i wy­bie­gła z sa­lonu, tłu­ma­cząc się przy­go­to­wa­niem ko­la­cji.

Sa­lva­tore oczy­wi­ście po­dą­żył za nią.

– Co tu się dzieje? – Spoj­rza­łam na Li­lianę lekko zdez­o­rien­to­wana.

– Nie mam zie­lo­nego po­ję­cia. Ale coś jest na rze­czy! Tylko nie po­tra­fię roz­gryźć, czy to do­brze, że Lo­renzo ma zo­stać twoim mę­żem, czy nie. – Zmarsz­czyła brwi w za­my­śle­niu.

– Mu­szę przy­ci­snąć He­lenę! Ewi­dent­nie coś ukrywa. Po­roz­ma­wiam z nią wie­czo­rem.

– Chodź, po­szu­kamy na­szych po­koi – za­su­ge­ro­wała Lili, więc ru­szy­łam w ślad za nią.

Po roz­pa­ko­wa­niu wa­lizki wzię­łam prysz­nic, żeby od­świe­żyć się przed ko­la­cją. Gdy ze­szłam na par­ter, na ta­ra­sie zna­la­złam Li­lianę.

– Je­stem głodna jak wilk. Kiedy bę­dzie ko­la­cja? – za­py­ta­łam, za­trzy­mu­jąc się na­prze­ciwko Lili.

– He­lena mó­wiła, że około siód­mej, więc… – zer­k­nęła na ze­ga­rek – …jesz­cze pół go­dziny.

– Okej. Idę za­py­tać moją bry­gadę, o któ­rej ju­tro bie­gamy.

Jak tylko po­de­szłam do drzwi bu­dynku, w któ­rym miesz­kali ochro­nia­rze, te na­gle otwo­rzyły się z im­pe­tem, a przed mo­imi oczami zna­la­zła się mę­ska, mocno wy­rzeź­biona klatka pier­siowa. Męż­czy­zna miał na so­bie tylko ni­sko za­wie­szone na bio­drach spodenki, dzięki czemu mo­głam po­dzi­wiać wy­raź­nie za­ry­so­wane mię­śnie brzu­cha. Sta­łam jak za­cza­ro­wana i kom­plet­nie za­po­mnia­łam o po­wo­dzie swo­jej wi­zyty.

– Pa­nienko Va­len­tino? – Głos męż­czy­zny wy­bu­dził mnie z otę­pie­nia.

Prze­nio­słam wzrok wy­żej i spoj­rza­łam mu w oczy, w któ­rych ­mi­go­tały ło­bu­zer­skie iskierki. Dłuż­sze, czarne jak smoła włosy się­gały mu do sze­ro­kich, mu­sku­lar­nych ra­mion.

Ja­sna cho­lera, kto to jest?

By­łam prze­ko­nana, że nie wi­dzia­łam go wcze­śniej. Na pewno zwró­ci­ła­bym uwagę na jego sek­sowną bu­dowę ciała, za­dziorny uśmiech i piękne oczy. Za­pa­mię­ta­ła­bym jego mę­ską, kwa­dra­tową szczękę.

– Va­len­tino? – Znów usły­sza­łam swoje imię, co wy­trą­ciło mnie z chwi­lo­wego za­ćmie­nia.

– Tak. Prze­pra­szam, za­my­śli­łam się – wy­du­ka­łam i od­chrząk­nę­łam nie­śmiało.

– W czym mogę po­móc?

– Chcia­łam po­ga­dać z An­to­nem albo An­drie­jem. Obo­jęt­nie.

– Ja­sne – przy­tak­nął i ob­ró­cił się na pię­cie.

– Dzięki. – Cof­nę­łam się kilka kro­ków.

Ja pier­ni­czę, ale cia­cho!

Kilka se­kund póź­niej An­ton po­ja­wił się w drzwiach.

– Co się dzieje, księż­niczko?

– An­ton, o któ­rej ju­tro bie­gamy? – Spoj­rza­łam na mo­jego ulu­bio­nego bro­da­cza.

Zmarsz­czył brwi w spe­cy­ficzny dla sie­bie spo­sób. Ro­bił tak za­wsze, gdy się nad czymś za­sta­na­wiał.

– Może być siódma? Bę­dzie wtedy znacz­nie chłod­niej.

– Ja­sne.

– Okej, to w ta­kim ra­zie, gdy­by­śmy się już mieli nie wi­dzieć, bę­dziemy cze­kać na ta­ra­sie.

Po­sła­łam mu bu­ziaka w po­wie­trzu, po czym wró­ci­łam do Li­liany.

– Cho­lera! Moje serce! – Z gło­śnym wes­tchnie­niem opa­dłam na po­duszki na­prze­ciwko ku­zynki.

– Co się stało? Wy­glą­dasz tro­chę dziw­nie, a te ru­mieńce mogą wska­zy­wać tylko na jedno.

– Na co?

– Że prze­sa­dzi­łaś ze słoń­cem! – Przyj­rzała mi się wni­kli­wie. – Ale cze­kaj, to chyba jed­nak nie to. Mów mi tu jak na spo­wie­dzi, co jest grane! – roz­ka­zała po­waż­nym to­nem.

– Spo­tka­łam cał­kiem przy­stoj­nego fa­ceta, na któ­rego wi­dok kom­plet­nie mnie za­tkało. A wiesz, że za­zwy­czaj mam dużo do po­wie­dze­nia. – Wska­za­łam na sie­bie pal­cem, żeby do­dać po­wagi swoim sło­wom. – Mieszka ra­zem z resztą ochro­nia­rzy, a ja kom­plet­nie go nie ko­ja­rzę. Jak to moż­liwe?

– Pra­cow­nicy dziadka za­wsze no­szą czarne gar­ni­tury, oku­lary prze­ciw­sło­neczne i mają ide­al­nie za­cze­sane włosy. Jak dla mnie to wszy­scy wy­glą­dają tak samo, więc nic dziw­nego, że wcze­śniej nie zwró­ci­łaś na niego uwagi.

– Pew­nie masz ra­cję – wes­tchnę­łam.

– Dzieci! Ko­la­cja! – Na­szą roz­mowę prze­rwał do­no­śny głos He­leny.

– Już idziemy – od­po­wie­dzia­ły­śmy jed­no­cze­śnie, zgrab­nie pod­no­sząc się z ka­napy.

Wie­czo­rem po­sta­no­wi­łam po­roz­ma­wiać z He­leną na osob­no­ści. Zna­la­złam ją na ta­ra­sie w to­wa­rzy­stwie dziadka, który czule ją przy­tu­lał.

– Dziadku, umó­wi­łam się z moją bry­gadą AA na po­ranny jog­ging – po­in­for­mo­wa­łam za­do­wo­lona.

– Wy­ślę do­dat­ko­wych lu­dzi, żeby mieli was na oku.

– Okej. He­leno, czy… – za­czę­łam, szu­ka­jąc w gło­wie pre­tek­stu, by od­cią­gnąć ko­bietę od dziadka.

– Ko­cha­nie, za­raz wrócę – zwró­ciła się do Sa­lva­to­rego.

– Do­brze, będę cze­kał. Do­bra­noc, Va­len­tino. – Dzia­dek po­słał nam sze­roki uśmiech.

– He­leno, chcia­łam z tobą po­roz­ma­wiać o tym, co mó­wi­łaś o Lo­renzu, albo do­kład­niej o tym, czego nie po­wie­dzia­łaś – ode­zwa­łam się, gdy we­szły­śmy do mo­jego po­koju.

– Va­len­tino. – He­lena zna­cząco po­kle­pała ma­te­rac łóżka, na któ­rym usia­dła, więc po­de­szłam do niej. – Mia­łaś już przy­jem­ność po­znać Lo­renza?

– Nie. Nie in­te­re­suje mnie ten czło­wiek. Znasz moją sy­tu­ację i do­sko­nale wiesz, że nie mam wyj­ścia, więc po­zna­wa­nie go wcze­śniej, niż to ko­nieczne, nie jest moim ży­cio­wym ce­lem – wy­ja­śni­łam roz­go­ry­czona, prze­wra­ca­jąc te­atral­nie oczami.

– Ro­zu­miem twój bunt, ale pa­mię­taj, że nie taki dia­beł straszny, jak go ma­lują. Choć Lo­renzo z pew­no­ścią za­słu­guje na miano dia­bła, to jest przy tym sza­tań­sko przy­stojny i po­twor­nie go­rący – opo­wia­dała roz­ma­rzona.

– To i tak nic nie zmie­nia. To da­lej jest mał­żeń­stwo z przy­musu, mimo że z przy­stoj­nym go­ściem. Wiesz, ja­kie to trudne, kiedy inni de­cy­dują o two­jej przy­szło­ści? Po­win­nam się pod­po­rząd­ko­wać, ale ja tak nie po­tra­fię.

– Może nie bę­dzie tak źle? Po­zna­łam go, jest na­prawdę faj­nym fa­ce­tem. Pa­mię­taj, że za­wsze mo­żesz do mnie przyjść, po­ra­dzić się czy po pro­stu wy­ga­dać. Pew­nych rze­czy nie zmie­nimy, ale za­wsze mo­żemy o nich po­roz­ma­wiać – szep­nęła, głasz­cząc mnie po ra­mie­niu.

– Dzięki. Cie­szę się, że tu je­ste­śmy.

– Lo­renzo bę­dzie na ślu­bie Ca­the­rine, więc może się w końcu po­zna­cie? I może za­iskrzy? Masz silny cha­rak­ter, za­tem pa­so­wa­ła­byś do niego ide­al­nie. Trzy­mam kciuki, ko­cha­nie, żeby wszystko się uło­żyło.

Roz­dział 4

Lorenzo

Od sa­mego rana by­łem w chu­jo­wym hu­mo­rze. Dzi­siaj mia­łem w pla­nach lot do Pa­ryża, po­nie­waż zo­sta­łem za­pro­szony na wie­czór ka­wa­ler­ski Bruna i Wil­liama. Co prawda zna­li­śmy się od dawna, ale na­sze re­la­cje wsko­czyły na inny po­ziom, gdy przez krótki mo­ment mi się wy­da­wało, że Ca­the­rine mo­głaby stać się dla mnie kimś waż­nym.

Nie­stety pod­ją­łem kilka złych de­cy­zji i nie­świa­do­mie wy­świad­czy­łem Win­ter­sowi ogromną przy­sługę, kiedy pchną­łem ją w jego ra­miona. Na szczę­ście moja fa­scy­na­cja mi­nęła tak szybko, jak się po­ja­wiła, więc nie po­zo­stało mi nic in­nego, jak zre­zy­gno­wać i trzy­mać kciuki, żeby im się udało.

Po śnia­da­niu za­dzwo­ni­łem do Sa­we­ria. Oka­zało się, że da­lej nie mie­li­śmy żad­nych po­szlak. Ktoś po­słu­żył się moją pra­cow­nicą i za­ło­żył pod­słuch w moim klu­bie, a ja błą­dzi­łem jak śle­piec.

Kiedy po­pi­ja­łem w ci­szy kawę, sie­dząc w skó­rza­nym fo­telu, do ga­bi­netu wpa­dła moja mama En­rica.

– Dzień do­bry, synku. – Po­de­szła do mnie żwa­wym kro­kiem, a stu­kot jej szpi­lek o mar­mu­rową po­sadzkę roz­brzmie­wał w ca­łym po­miesz­cze­niu.

– Dzień do­bry, mamo. Jak się czu­jesz?

– Do­brze. Ale nie o swoim zdro­wiu przy­je­cha­łam roz­ma­wiać. Dzwo­nił do mnie Sa­lva­tore… Wiesz, w ja­kiej spra­wie?

Kiedy wsta­łem, po­ło­żyła dło­nie na mo­ich ra­mio­nach, ta­jem­ni­czo mi się przy­glą­da­jąc.

– Tak. Do­my­ślam się. – Cmok­ną­łem mamę w po­li­czek.

Usia­dła na fo­telu na­prze­ciwko mnie, zmru­żyła oczy i za­częła bęb­nić pal­cami w pod­ło­kiet­nik.

– Synku. Naj­wyż­szy czas, że­byś się ustat­ko­wał. I nie mó­wię tego tylko dla­tego, że jako głowa ro­dziny De­luzzo po­wi­nie­neś mieć żonę, żeby zy­skać więk­szy sza­cu­nek u part­ne­rów biz­ne­so­wych, ale też dla­tego, że by­łoby ci o niebo ła­twiej, gdyby u twego boku po­ja­wiła się silna ko­bieta.

Przy­glą­da­łem jej się uważ­nie. Jak na swój wiek trzy­mała się świet­nie. Mi­nęło już kilka lat od śmierci ojca, ale da­lej za nim tę­sk­niła, zresztą nic dziw­nego – ro­dzice byli w so­bie sza­leń­czo za­ko­chani, mimo że ich mał­żeń­stwo było aran­żo­wane.

– Mamo, nie po­trze­buję żony. Nie te­raz. – Sta­ra­łem się prze­rwać jej mo­no­log, bo za każ­dym ra­zem, gdy mnie od­wie­dzała, sły­sza­łem to samo.

Jej ar­gu­menty ab­so­lut­nie do mnie nie prze­ma­wiały. Poza tym nie mia­łem już dzie­się­ciu lat, żeby wy­ko­ny­wać jej po­le­ce­nia.

– Twój oj­ciec też był taki za­wzięty, a mie­siąc po ślu­bie osza­lał na moim punk­cie. Gdyby da­lej był z nami, na pewno by się ze mną zgo­dził.

– Mamo, nie wi­dzę sensu w po­ślu­bie­niu wnuczki Russa. Na­sze ro­dziny żyją w zgo­dzie i zgod­nie z umową mamy za­gwa­ran­to­wany po­kój na ko­lejne kil­ka­na­ście lat. Moja po­zy­cja jest na tyle silna, że nie po­trze­buję żony, żeby ją umoc­nić. – Splo­tłem palce dłoni, opie­ra­jąc przed­ra­miona na biurku.

– Daj spo­kój. Nie cho­dzi o in­te­resy! – sap­nęła obu­rzona. – Wi­dzia­łeś Va­len­tinę? – za­py­tała znie­nacka, lekko po­iry­to­wana moim nie­prze­jed­na­nym to­nem.

– Nie, zresztą gdzie ją mia­łem zo­ba­czyć? Wi­ze­runki jego wnu­czek są nie­do­stępne w sieci, więc mogę je po­znać tylko wtedy, gdy od­wie­dzę sta­rego Russa.

– No wła­śnie. A ja wi­dzia­łam.

Za­nie­po­koił mnie jej ta­jem­ni­czy uśmiech.

– Va­len­tina jest prze­piękna, uro­cza, de­li­katna, a za­ra­zem ma w oczach ten ogień, który na pewno by cię za­in­te­re­so­wał. Coś mi się wy­daje, że by­łaby w sta­nie po­skro­mić tę ukrytą w to­bie be­stię, a jej za­dzior­ność wpro­wa­dzi­łaby do two­jego ży­cia tro­chę wię­cej ra­do­ści. W końcu nie sku­piał­byś się tylko na pracy. I może wresz­cie do­cze­ka­ła­bym się wnu­ków.

– Mamo! W ogóle mnie to nie in­te­re­suje. Nie za­leży mi na…

– Je­stem pewna, że zmie­nił­byś zda­nie, gdy­byś ją po­znał. Z tego, co wiem, to Le­onardo był na ko­la­cji u Sa­lva­to­rego. Wspo­mi­nał coś o Va­len­ti­nie?

Mama mi przy­po­mniała, że Le­onardo rze­czy­wi­ście wspo­mi­nał o ko­la­cji i za­chwy­cał się wnucz­kami Russa. Wcze­śniej nie przy­wią­zy­wa­łem wagi do jego słów, bo w mo­jej gło­wie tkwiła Ca­the­rine.

– Coś tam mó­wił. – Po­czu­łem się wy­raź­nie zmę­czony tą roz­mową. – Mamo, mam jesz­cze tro­chę pracy, a za… – zer­k­ną­łem na ze­ga­rek – …cztery go­dziny lecę do Pa­ryża. Mo­żemy prze­ło­żyć tę roz­mowę? Obie­cuję, że za­sta­no­wię się nad tym, co po­wie­dzia­łaś.

– Do­brze, synku. Za­po­mnia­łam wspo­mnieć, że Va­len­tina bę­dzie na ślu­bie w pią­tek. Russo pod­czas na­szej wczo­raj­szej roz­mowy wspo­mniał, że wy­la­tują do Pa­ryża wcze­śniej i zo­stają tam przez ty­dzień. Może tam ją spo­tkasz? Kto wie?

– Dzięki za in­for­ma­cje.

Po­że­gna­łem się z mamą i po­sta­no­wi­łem wró­cić do pracy.

Nie da­dzą czło­wie­kowi żyć! Jak nie Sa­lva­tore, to matka za­wraca mi głowę! Ja pier­dolę! Je­stem do­ro­słym męż­czy­zną, mam pod sobą rze­szę od­da­nych pra­cow­ni­ków, któ­rzy wy­ko­nują moje po­le­ce­nia bez mru­gnię­cia okiem, a mama mi mówi, jak po­wi­nie­nem po­stą­pić i co ­ro­bić? Sza­leń­stwo!

Gdy mój oj­ciec zgi­nął tra­gicz­nie pod­czas lotu do Pa­ryża, prze­ją­łem jego obo­wiązki i sta­ną­łem na czele klanu De­luzzo. Wszy­scy bar­dzo prze­ży­li­śmy jego śmierć. W od­rzu­towcu ojca pod­ło­żono ­ma­te­riały wy­bu­chowe, które zdal­nie zde­to­no­wano. Winni zo­stali zna­le­zieni i po­nie­śli do­tkliwą karę, ale to i tak nie zwró­ciło mi ojca oraz kilku jego naj­lep­szych lu­dzi, a je­dy­nie de­li­kat­nie uśmie­rzyło ból w sercu.

Od ma­łego by­łem przy­go­to­wy­wany do roli głowy ro­dziny De­luzzo, więc bez­pro­ble­mowo prze­ją­łem obo­wiązki, zresztą u mo­jego boku, nie­zmien­nie od kilku lat, stali brat, Sa­we­rio i kilku in­nych naj­bar­dziej za­ufa­nych lu­dzi.

Moi part­ne­rzy biz­ne­sowi i kon­ku­renci kur­czyli się pod moim spoj­rze­niem. By­łem po­stra­chem, czło­wie­kiem bez­względ­nym. Za­bi­ja­łem bez za­sta­no­wie­nia, a nie po­tra­fi­łem za­pa­no­wać nad wła­sną matką.

Świat się koń­czył.

Wzią­łem spory łyk już zim­nej kawy i wró­ci­łem do prze­glą­da­nia do­ku­men­tów. Za po­nad dwa ty­go­dnie miał przy­pły­nąć do nas kon­te­ner z Peru wy­peł­niony kil­koma to­nami ko­ka­iny oraz kil­ku­na­stoma skrzy­niami broni, którą obie­ca­łem Al­bań­czy­kom. Ob­sta­wi­li­śmy port. Nie po­winno być żad­nych pro­ble­mów, ale po ostat­niej nie­spo­dziance w klu­bie mia­łem silne prze­czu­cie, że ktoś pró­buje mi za­szko­dzić albo prze­jąć moje in­te­resy.

Całe ży­cie stą­pa­łem twardo po ziemi, prze­wi­dy­wa­łem sce­na­riu­sze każ­dej sy­tu­acji, a przede wszyst­kim ufa­łem tylko tym, któ­rzy na to na­prawdę za­słu­gi­wali. Tego na­uczył mnie oj­ciec: za­ufa­nie, ale tylko w gra­ni­cach roz­sądku, bo ni­gdy nie wia­domo, kto okaże się zdrajcą i osta­tecz­nie zada śmier­telny cios.

W cza­sie lotu do Pa­ryża prze­glą­da­łem do­ku­menty do­ty­czące le­gal­nego biz­nesu, który pro­wa­dzi­łem w tym mie­ście.

Gdy w końcu do­tar­łem na ostat­nie pię­tro apar­ta­men­towca, w ogóle nie zdzi­wiła mnie obec­ność mo­jego brata. Roz­wa­lił się na mo­jej ka­na­pie z pi­wem w ręku i oglą­dał mecz ko­szy­kówki.

– Cześć!

– Cześć. Nie jest ci tu za wy­god­nie? Z tego, co wiem, to masz swoje miesz­ka­nie, w do­datku cał­kiem nie­da­leko stąd. – Zsu­ną­łem ma­ry­narkę z ra­mion i od­wie­si­łem ją na opar­cie krze­sła.

– Tak. Ale rzadko by­wam u sie­bie, więc lo­dówka jest pu­sta. Zresztą cze­ka­łem, aż się po­ja­wisz. – Upił spory łyk piwa. – Wie­czo­rem je­ste­śmy umó­wieni w Qu­een, więc po­je­dziemy ra­zem.

– Po­wiedz po pro­stu, że się stę­sk­ni­łeś. – Ru­szy­łem do kuchni, żeby na­pić się wody. – Ja­dłeś coś?

– Nie, ale po­my­śla­łem, że sko­czymy do tej re­stau­ra­cji na rogu, gdzie przy­rzą­dzają krwi­ste steki. Mam ochotę na po­rządny ka­wa­łek mięsa, tym bar­dziej że prze­wi­duję wy­pić kilka moc­niej­szych drin­ków.

– Masz ra­cję. We­zmę szybki prysz­nic i mo­żemy iść.

Z bu­telką wody uda­łem się na pię­tro, żeby przy­go­to­wać się do wyj­ścia. Po po­wro­cie do sa­lonu za­trzy­ma­łem się przed Le­onar­dem, który z za­in­te­re­so­wa­niem śle­dził mecz ko­szy­kówki.

– Jak po­szło z Gru­zi­nami? Wszystko prze­bie­gło po na­szej my­śli?

– Tak. Wszystko jest w naj­lep­szym po­rządku, bra­cie. Alek­siej zgo­dził się na na­sze wa­runki. Jak tylko kon­te­ner przy­pły­nie do Pa­lermo, wy­sy­łamy im to­war zgod­nie z umową. Wspo­mi­nał coś o tym, że nie­długo bę­dziemy ro­dziną. To zna­czy on twoim te­ściem…

– Ja pier­dolę! Z każ­dej strony mnie na­ci­skają!

Czuję się, kurwa, przy­party do ściany, z zimną lufą przy skroni.

– Lo­renzo, po­wiem ci jedno: Va­len­tina jest nie tylko sza­le­nie atrak­cyjna. Są­dzę też, że po­lu­bisz jej cha­rak­te­rek. Fakt, jest bar­dzo bez­po­śred­nia, ale przy­naj­mniej nie bę­dziesz się nu­dził – oświad­czył roz­luź­niony. – Dla­czego się tak wzbra­niasz? Lu­bisz ko­biety, które mają do za­ofe­ro­wa­nia coś wię­cej niż tylko ładną buźkę. A ta na twoje szczę­ście jest nie tylko by­stra, ale też ślicz­niutka. Nie wy­brzy­dzaj, bo mo­głeś do­stać ja­kąś szka­radę!

– Kurwa! Nie o to cho­dzi – jęk­ną­łem zde­spe­ro­wany. Nikt mnie nie ro­zu­miał, na­wet mój ro­dzony brat.

– A o co? To mał­żeń­stwo za­pewni nam świetne sto­sunki z Gru­zi­nami. Poza tym Sa­lva­tore chęt­niej prze­dłuży umowę mię­dzy na­szymi ro­dzi­nami – wy­ja­śnił, ale wcale mnie tym nie uspo­koił.

Jego po­ucza­jąca gadka tylko bar­dziej mnie roz­sier­dziła.

– Wiem. Zdaję so­bie z tego sprawę. Mama dzi­siaj u mnie była i prze­pro­wa­dzi­li­śmy po­dobną roz­mowę. – Ten te­mat był ostat­nio wał­ko­wany w kółko. Tylko roz­mówcy się zmie­niali. – Wnuczki Russa będą na ślu­bie Ca­the­rine. Wie­dzia­łeś o tym? – Skrzy­żo­wa­łem ra­miona na klatce, przy­glą­da­jąc mu się wni­kli­wie.

– Żar­tu­jesz? Kurwa! Nie­moż­liwe! – Za­czął ner­wowo prze­cze­sy­wać włosy, a wy­jąt­kowo sze­roki uśmiech nie scho­dził mu z twa­rzy.

– Stary, co się tak emo­cjo­nu­jesz?

By­łem wy­raź­nie za­in­te­re­so­wany jego re­ak­cją. Coś wspo­mi­nał o dru­giej wnuczce Russa, ale nie przy­pusz­cza­łem, że to było na po­waż­nie, więc nie przy­wią­zy­wa­łem wagi do jego pa­pla­niny.

– Bę­dzie Lili! Nie są­dzi­łem, że tak szybko ją zo­ba­czę!

– Le­onardo, ra­dzę ci po bra­ter­sku: uspo­kój się. Li­liana jest w po­dob­nej sy­tu­acji co Va­len­tina, więc praw­do­po­dob­nie jest już ko­muś obie­cana. Jest młod­sza od Va­len­tiny?

– Tak. Skoń­czyła dzie­więt­na­ście lat. Nie mu­sisz mi przy­po­mi­nać o pier­do­lo­nych za­sa­dach pa­nu­ją­cych w na­szym świe­cie! Do­sko­nale zdaję so­bie sprawę, że jej dzia­dek już pew­nie zna­lazł dla niej męża, zresztą Sa­lva­tore coś o tym wspo­mi­nał, gdy by­łem u niego na ko­la­cji.

– Więc wiesz, że nie mo­żesz się do niej zbli­żać?

Le­onardo był wy­raź­nie na­bu­zo­wany, a ja kom­plet­nie nie ro­zu­mia­łem jego za­cho­wa­nia.

– Trak­tu­jesz mnie jak idiotę! – W kilku ły­kach do­pił piwo. – Wiem, ja­kie za­sady pa­nują, ale nie po­tra­fię wy­rzu­cić jej z głowy! Nie mam na to wpływu…

Pa­trzy­łem na niego, jak­bym zo­ba­czył du­cha.

– Po­pier­do­liło cię! Za­po­mnij o niej! – za­su­ge­ro­wa­łem twardo, żeby do­trzeć do tego idioty. – Spo­tka­łeś ją tylko raz! Co ci od­biło? Co ty­dzień masz inną i na­gle wpada ci w oko wnuczka Russa, która jest nie­osią­galna? Nie wie­rzę!

– Wiesz co? Nie było te­matu. Idziemy wresz­cie na tego je­ba­nego steka? – po­nuro po­no­wił za­pro­sze­nie.

– Chodźmy – rzu­ci­łem nie­za­do­wo­lony, bo nie do­koń­czy­li­śmy roz­mowy.

Zże­rała mnie cie­ka­wość już nie tylko od­no­śnie do tego, jak wy­gląda Va­len­tina, ale też co do tego, jak pre­zen­tuje się druga wnuczka Sa­lva­to­rego.

Kurwa! Mu­siała mu wpaść w oko aku­rat wnuczka Russa, która jest poza jego za­się­giem?

Za długo był spo­kój. Mo­głem prze­wi­dzieć, że coś się spier­doli. Ale ni­gdy bym nie przy­pusz­czał, że to Le­onardo wy­woła za­mie­sza­nie.Nie po­trze­bo­wa­li­śmy w naj­bliż­szym cza­sie wojny z Ru­mu­nami i chuj wie z kim jesz­cze. Li­czy­łem, że to tylko chwi­lowe i za ty­dzień bę­dzie po spra­wie.

Po dru­giej w nocy w loży zo­stało tylko kilka osób.

Bruno i Wil­liam byli już lekko zmę­czeni, ale Ja­son oraz kilku jego ko­le­gów ko­man­do­sów trzy­mali się wy­jąt­kowo do­brze, mimo że sporo już wy­pili.

– Po­ga­damy? – za­ga­dał Bruno, wska­zu­jąc ru­chem głowy na bar, który znaj­do­wał się pię­tro ni­żej.

– Ja­sne.

Gdy sta­nę­li­śmy przy kon­tu­arze, po­sta­no­wi­łem roz­po­cząć roz­mowę, żeby raz na za­wsze wy­ja­śnić sy­tu­ację mię­dzy nami. Lu­bi­łem Ca­the­rine, po­do­bała mi się, ale chyba mu­siałby się zda­rzyć cud, żeby ko­bieta roz­bu­dziła we mnie ja­kie­kol­wiek głęb­sze emo­cje niż chwi­lowa fa­scy­na­cja.

– Bruno, Ca­the­rine jest dla mnie ważna, ale nie martw się, nie w ta­kim sen­sie jak dla cie­bie. Lu­bię ją. Jest cu­downą ko­bietą, a ty ogrom­nym szczę­ścia­rzem, że masz ją u swo­jego boku, a do tego spo­dzie­wa­cie się dziecka – za­pew­ni­łem gładko. – Mam udziały w jej fir­mie, dla­tego cza­sami bę­dziemy się spo­ty­kać. Ale mo­żesz być ab­so­lut­nie pewny, że nie będę pró­bo­wał jej uwo­dzić. Przy­ją­łem do wia­do­mo­ści, że jest twoja i nosi twoje dziecko.

– To chcia­łem usły­szeć, Lo­renzo. Je­stem w niej ku­rew­sko mocno za­ko­chany i jest dla mnie naj­waż­niej­sza na świe­cie. Zresztą wszystko zro­zu­miesz, jak tylko się za­ko­chasz.

– Nie są­dzę. To nie dla mnie. – Po­krę­ci­łem głową, krzy­wiąc się na samą myśl o swoim ślu­bie.

– Jesz­cze kilka mie­sięcy temu my­śla­łem po­dob­nie. A te­raz? Je­stem naj­szczę­śliw­szym fa­ce­tem pod słoń­cem. Wy­star­czy, że znaj­dziesz ide­alną ko­bietę, a prze­pad­niesz. Jesz­cze wszystko przed tobą, stary. – Opróż­nił szklankę, od­sta­wił ją na blat i po­kle­pał mnie po przy­ja­ciel­sku po ra­mie­niu. – Idę do to­a­lety.

Mia­łem pełną świa­do­mość tego, że moja przy­szła żona sta­nie się ce­lem dla wszyst­kich mo­ich wro­gów. Bę­dzie moją sła­bo­ścią. Naj­roz­sąd­niej by­łoby więc oże­nić się z ma­fijną księż­niczką. Ko­bie­cie spoza na­szego kręgu znacz­nie trud­niej by­łoby za­ak­cep­to­wać moją drugą twarz. By­łem sza­no­wa­nym biz­nes­me­nem, ale peł­ni­łem też funk­cję bez­względ­nego króla ma­fii – i to było moim praw­dzi­wym dzie­dzic­twem i prze­zna­cze­niem.

Roz­dział 5

Valentina

Obu­dził mnie po­tworny ból głowy. Na sto­liku przy łóżku zna­la­złam bu­telkę wody oraz ta­bletki prze­ciw­bó­lowe, więc po­łknę­łam jedną, po­pi­ja­jąc ją kil­koma więk­szymi ły­kami, które sku­tecz­nie, choć chwi­lowo uga­siły pra­gnie­nie i przy­nio­sły uko­je­nie wy­su­szo­nemu gar­dłu.

Wie­czór pa­nień­ski Ca­the­rine i jej przy­ja­ciółki Ju­lii po­sta­no­wi­łam opu­ścić grubo po pół­nocy. Im­preza pra­wie do­bie­gała końca, bo oprócz mnie zo­stały je­dy­nie Ju­lia i He­lena, obie pod wpły­wem cy­try­nówki, więc ich roz­mowy po­dą­żały w nie­kom­for­to­wym dla mnie kie­runku. Ju­lia była bar­dzo bez­po­śred­nia, je­śli cho­dziło o te­maty zwią­zane z sek­sem, a He­lena ab­so­lut­nie nie od­sta­wała od niej pod tym wzglę­dem.

W kuchni nie za­sta­łam ni­kogo. Przy­go­to­wa­łam so­bie śnia­da­nie, po czym ze szklanką soku po­ma­rań­czo­wego i z kil­koma cro­is­san­tami na ta­le­rzu wy­szłam na ta­ras, żeby ode­tchnąć świe­żym po­wie­trzem.

– Cześć. Jak się czu­jesz? – rzu­ci­łam, gdy za­uwa­ży­łam bladą Li­lianę, któ­rej wy­gląd jed­no­znacz­nie wska­zy­wał na po­twor­nego kaca.

– Nie krzycz tak! Głowa mi pęka! – Za­sło­niła twarz rę­koma, krzy­wiąc się z bólu.

– Bra­łaś ja­kieś ta­bletki?

– Wzię­łam z sa­mego rana, ale nie­wiele po­mo­gły. To był mój pierw­szy i ostatni wie­czór pa­nień­ski. Na ko­lejny nie dam się już na­mó­wić. Chyba prze­sa­dzi­łam wczo­raj z pi­gwówką albo wy­pi­łam sta­now­czo za dużo wina. Albo jedno i dru­gie – przy­znała słabo, opa­da­jąc głową na po­duszkę.

– Może się zdrzem­nij albo, nie wiem… przy­nieść ci wodę?

– Nie. Mam za­pas. – Pod­nio­sła bu­telkę.

– Ja pier­dolę! Ale kac! – Ju­lia z gło­śnym ję­kiem po­ja­wiła się na ta­ra­sie.

Za­raz za nią próg prze­kro­czyła uśmiech­nięta Ca­the­rine, która ze względu na ciążę i abs­ty­nen­cję wy­ni­ka­jącą z tego faktu jako jedna z nie­licz­nych im­pre­zo­wi­czek nie le­czyła dzi­siaj kaca.

– Uspo­kój się! De­mo­ra­li­zu­jesz wnuczki Sa­lva­to­rego! – zga­niła przy­ja­ciółkę, sia­da­jąc obok mnie. – Jak się czu­jesz, Li­liano?

– Pi­gwówka mnie za­ła­twiła! Rzy­ga­łam jak kot przez pół nocy. – Lili skrzy­wiła się na samo wspo­mnie­nie i wzięła spory łyk wody.

– Nic mi nie mów – sap­nęła Ju­lia, przy­tu­la­jąc ją do sie­bie. – To był ge­nialny po­mysł, żeby zro­bić im­prezę dwa dni przed ślu­bem. Ju­tro będę już jak nowo na­ro­dzona.

Zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie roz­mowa o wie­czo­rze pa­nień­skim prze­isto­czyła się w dys­ku­sję do­ty­czącą mo­jego ży­cia oso­bi­stego i nie tylko, a na ta­pe­cie zna­leźli się bra­cia De­luzzo.

– Czyli pod­su­mo­wu­jąc… – za­częła Ju­lia – Sa­lva­tore chciałby po­łą­czyć ro­dziny Russo i De­luzzo po­przez twoje mał­żeń­stwo z Lo­ren­zem. Pro­blem w tym, że na­wet jesz­cze ze sobą nie roz­ma­wia­li­ście i oboje je­ste­ście prze­ciwni ta­kiemu roz­wią­za­niu. Do­brze zro­zu­mia­łam?

– Tak. Z tego, co się orien­tuję, Lo­renzo nie ma za­miaru się że­nić. A je­śli cho­dzi o mnie, to… Cho­lera! – Scho­wa­łam twarz w dło­niach. – Nie wi­dzia­łam go na oczy! Nie znam go! Czy to dziwne, że od za­wsze wie­dzia­łam, że utknę w za­aran­żo­wa­nym mał­żeń­stwie, a te­raz nie po­tra­fię się z tym po­go­dzić?

Po mo­ich sło­wach sie­dząca obok Ca­the­rine ob­jęła mnie tro­skli­wie.

– Wcale. To nor­malne. Trudno jest się po­go­dzić z czymś, co zo­stało usta­lone za two­imi ple­cami, a ma zna­czący wpływ na całe twoje ży­cie – po­cie­szała mnie, gła­dząc po ra­mie­niu.

– Do­bra, po­szu­kajmy po­zy­ty­wów w tej ca­łej sy­tu­acji. Mogę cię za­pew­nić, że Lo­renzo jest obłęd­nie go­rą­cym męż­czy­zną, a do tego nie­ziem­sko przy­stoj­nym, nie­sły­cha­nie mę­skim, szar­manc­kim i in­te­li­gent­nym. – Ju­lia za­częła wy­li­czać na pal­cach. – Na­prawdę tra­fiła ci się bar­dzo do­bra par­tia! Tym bar­dziej że za­wsze mo­głoby być go­rzej. Jego przy­naj­mniej znamy, mo­żemy coś o nim po­wie­dzieć. To samo Sa­lva­tore. Nie są­dzę, że od­dałby swoją wnuczkę w ręce męż­czy­zny, któ­remu by nie ufał. Może jed­nak nie bę­dzie tak źle? – za­su­ge­ro­wała nie­śmiało.

– Do­kład­nie – wtrą­ciła się Ca­the­rine. – Lo­renzo może i wy­daje się zim­nym, sta­now­czym, a cza­sami zbyt pew­nym sie­bie męż­czy­zną, ale to tylko pierw­sze wra­że­nie, uwierz mi – wy­szep­tała cie­płym gło­sem. – Do­piero przy bliż­szym po­zna­niu zy­skuje i po­ka­zuje praw­dziwe ob­li­cze. Po­zna­ły­śmy go z Ju­lią le­piej, gdy od­wie­dza­ły­śmy Sy­cy­lię w in­te­re­sach, więc mogę cię za­pew­nić, że jest na­prawdę faj­nym fa­ce­tem. Kiedy mu na kimś za­leży, jest bar­dzo opie­kuń­czy, więc głowa do góry. My­ślę, że pa­su­jesz do niego ide­al­nie. On po­trze­buje ta­kiej cha­rak­ter­nej ko­biety.

Jej słowa spra­wiły, że po­czu­łam się odro­binę le­piej.

– Może masz ra­cję – przy­zna­łam nie­chęt­nie. – Jak na ra­zie to jesz­cze nic nie wia­domo. – Się­gnę­łam po szklankę z le­mo­niadą i upi­łam kilka ły­ków.

– Okej. To te­raz po­roz­ma­wiajmy o Le­onar­dzie. – Ju­lia zmie­niła te­mat, na co Li­liana w od­po­wie­dzi tylko prze­wró­ciła oczami.

– O Boże! Spo­tka­łam go raz w ży­ciu! Je­den je­dyny raz! O czym chcesz roz­ma­wiać? Bo tak jakby nie mam ci za wiele do opo­wie­dze­nia. – W se­kundę jej twarz zmie­niła się z roz­luź­nio­nej na wku­rzoną. Jej po­liczki po­kryły się ru­mień­cem, więc ewi­dent­nie coś było na rze­czy. – Zresztą dzia­dek coś ostat­nio wspo­mi­nał, że nie­długo się do­wiem, kto zo­sta­nie moim mę­żem, więc le­piej, że­bym nie lo­ko­wała ni­g­dzie uczuć, je­śli chcę za­cho­wać serce w ca­ło­ści.

– Ja pier­dolę! Prze­chla­pane! – stwier­dziła po­iry­to­wana Ju­lia. – Do­bra. Koń­czymy ten te­mat, bo nam at­mos­fera sia­dła. Ju­tro na­sze śluby i we­sele, więc mo­żemy… Ale za­raz! Prze­cież bra­cia De­luzzo po­twier­dzili, że będą na ju­trzej­szej uro­czy­sto­ści!

– Tak! – wrza­snęła Ca­the­rine tuż przy moim uchu. – Po­zna­cie się, po­roz­ma­wia­cie. Może aku­rat coś za­iskrzy? – Jej pod­eks­cy­to­wa­nie przy­po­mi­nało za­cho­wa­nie jej babci He­leny.

– Nie wie­dzia­łam, że ich za­pro­si­ły­ście! – Li­lia­nie z ra­do­ści ­za­bły­snęły oczy.

– Nooo… Wi­dzę, że Le­onardo jed­nak zro­bił na to­bie wra­że­nie… – wtrą­ciła wy­raź­nie roz­ba­wiona Ju­lia.

– Daj spo­kój! Po­wie­dzia­łam już, że nie mam wy­boru. Nie będę so­bie kom­pli­ko­wała ży­cia.

– Do­bra, jak chcesz. Ale prze­cież mo­żesz z nim po­roz­ma­wiać. Nikt ci nie za­broni!

Na­szą roz­mowę prze­rwała He­lena, która przy­nio­sła le­mo­niadę oraz kawę dla nas – ska­co­wa­nych dziew­czyn.

Roz­dział 6

Lorenzo

Po uro­czy­sto­ści w ko­ściele ru­szy­li­śmy do po­sia­dło­ści babci Ca­the­rine. Le­onardo był wy­raź­nie pod­eks­cy­to­wany. Do­my­śli­łem się, że było to spo­wo­do­wane obec­no­ścią Li­liany.

Na­stępny, który zwa­rio­wał na punk­cie ko­biety, a wi­dział ją raz w ży­ciu! Za chuja nie ogar­niam, co mu od­biło. Sa­lva­tore nie byłby za­do­wo­lony, gdyby się do­wie­dział, że jego druga wnuczka zna­la­zła się na ce­low­niku młod­szego De­luzza.

– Le­onardo, uspo­kój się – upo­mnia­łem go z wy­raźną iry­ta­cją.

– O co ci cho­dzi? Je­stem spo­kojny!

– Taaa. Jak pier­do­lona Etna na mi­nutę przed wy­bu­chem!

– Nie martw się. Chcę z nią tylko po­roz­ma­wiać, nic wię­cej. A ty masz szansę po­znać Va­len­tinę, więc nie schrzań tego. Nie wy­strasz jej, bo i tak ma o to­bie nie­zbyt do­bre zda­nie.

– Nie obie­cuję. Zresztą nie mam ochoty za­ba­wiać ja­kiejś ma­ło­laty.

– Je­stem pewny, że zmie­nisz zda­nie, jak tylko ją zo­ba­czysz, bra­ciszku!

Za­czy­nał mnie po­woli wku­rzać tym pier­do­le­niem, więc po­zo­sta­wi­łem to bez ko­men­ta­rza.

Reszta drogi mi­nęła nam w ci­szy. Nie po­ru­sza­łem wię­cej te­matu wnu­czek Russa, bo w tej chwili był on draż­liwy dla nas obu.

Wbrew so­bie i zdro­wemu roz­sąd­kowi by­łem co­raz bar­dziej za­in­try­go­wany Va­len­tiną. Do­sko­nale zna­łem brata – nie za­chwy­całby się zwy­kłą la­ską.

Gdy do­tar­li­śmy do ogrodu, gdzie miało się od­być przy­ję­cie we­selne, by­łem pod ogrom­nym wra­że­niem. Wszystko wy­glą­dało na­prawdę gu­stow­nie.

Do­strze­głem sporą gro­madę pra­cow­ni­ków Russa – ob­sta­wiali te­ren i pil­no­wali, żeby nic nie za­kłó­ciło prze­biegu uro­czy­sto­ści. Zwró­ci­łem uwagę zwłasz­cza na dwóch wy­so­kich, na­pa­ko­wa­nych męż­czyzn. By­łem pewny, że już ich gdzieś wi­dzia­łem… Tylko gdzie?

Moje roz­my­śla­nia prze­rwał brat, który na­gle wcią­gnął po­wie­trze z gło­śnym świ­stem. Zer­k­ną­łem na niego, od­ry­wa­jąc się od ta­le­rza wy­peł­nio­nego kre­mem z bo­ro­wi­ków. Ga­pił się na ko­goś z za­par­tym tchem, więc za­cie­ka­wiony po­dą­ży­łem za jego spoj­rze­niem.

Dłu­gie, lekko po­fa­lo­wane ja­sne pa­sma opa­dały na na­gie ra­miona nie­zna­jo­mej. Czer­wona su­kienka przy­le­gała do jej ciała jak druga skóra, otu­la­jąc sek­sowne krą­gło­ści i zwę­ża­jąc się zna­cząco w ta­lii. Tym, co przy­cią­gnęło moją uwagę, był nie­by­wale ape­tyczny krą­gły biust. Naj­bar­dziej jed­nak za­in­try­go­wały mnie jej ta­tu­aże. Ten na pra­wej ręce cią­gnął się od pal­ców, aż do bar­ków, gdzie zni­kał przy­kryty blond lo­kami. Przed­sta­wiał pną­cze, moż­liwe, że róży, bo gdzie­nie­gdzie do­strze­głem czer­wone punk­ciki na ciem­no­zie­lo­nym tle. Stała od­wró­cona do mnie bo­kiem, więc na ra­zie nie wi­dzia­łem jej twa­rzy, za to nie mo­głem ode­rwać wzroku od jej dłu­gich, zgrab­nych nóg w czer­wo­nych szpil­kach. Ten wi­dok bły­ska­wicz­nie obu­dził moją wy­obraź­nię.

Kurwa!

W pew­nym mo­men­cie się od­wró­ciła, jakby wy­czuła na so­bie mój prze­szy­wa­jący wzrok, ale nie­stety nie spoj­rzała na mnie, tylko po­ma­chała ja­kie­muś go­gu­siowi.

Za­chły­sną­łem się po­wie­trzem, za­po­mi­na­jąc, jak się na­zy­wam i gdzie je­stem, nie­zdolny do sfor­mu­ło­wa­nia my­śli.

To jest dziew­czyna z ka­wiarni.

Co prawda wy­glą­dała tro­chę ina­czej, ale by­łem prze­ko­nany, że to ona. Od tam­tego spo­tka­nia nie mo­głem prze­stać my­śleć o jej za­dzi­wia­jąco zie­lo­nych oczach i zmy­sło­wych ustach. Ich wy­jąt­kowo sek­sowny kształt był dzi­siaj pod­kre­ślony szminką w po­dob­nym ko­lo­rze co su­kienka.

Wpa­try­wa­łem się w tę ko­bietę jak za­cza­ro­wany i znowu po­czu­łem ten sam ucisk w klatce, który to­wa­rzy­szył mi przy pierw­szym spo­tka­niu.

Ja pier­dolę! Co to ma być?

Jej ko­le­żanka po­cią­gnęła ją za rękę, wska­zu­jąc na sto­lik i wolne krze­sła.

– Za­mu­ro­wało cię, co?

– Wi­dzia­łeś tę blon­dynę? – wy­ją­ka­łem zdez­o­rien­to­wany.

– Prawdę mó­wiąc, całą swoją uwagę sku­pi­łem na Li­lia­nie, ale trudno nie za­uwa­żyć Va­len­tiny, bo wy­gląda pie­kiel­nie do­brze.

– Ale go­rąca la­ska! Ja pier­dolę! – mruk­ną­łem do sie­bie, się­ga­jąc po szklankę z wodą z na­dzieją, że kilka ły­ków na­wilży wy­schnięte z pod­eks­cy­to­wa­nia gar­dło.

– Lo­renzo, je­steś taki prze­wi­dy­walny. By­łem pewny na mi­lion pro­cent, że moja przy­szła bra­towa do­słow­nie zmie­cie cię z plan­szy przy pierw­szym spo­tka­niu. – Ro­ze­śmiał się ci­cho, a do mnie do­piero po kilku se­kun­dach do­tarł sens jego słów.

Chyba mam ja­kiś udar, skoro my­śle­nie i ko­ja­rze­nie fak­tów jest poza moim za­się­giem.

– Ta sek­sowna sztuka to Va­len­tina? – Zer­k­ną­łem na brata oszo­ło­miony.

– Nooo. Masz cho­lerne szczę­ście! Nie była co prawda zbyt przy­jaź­nie do cie­bie na­sta­wiona, albo ra­czej do po­my­słu aran­żo­wa­nego mał­żeń­stwa, ale z twoim nie­za­prze­czal­nym uro­kiem oso­bi­stym na pewno ją do sie­bie prze­ko­nasz – sark­nął, roz­ba­wiony moją re­ak­cją.

– Nie są­dzi­łem, że okaże się taką pe­tardą! Cały czas my­śla­łem, że Sa­lva­tore chce mnie wsa­dzić na minę! A tu pro­szę, taka ślicz­notka – sap­ną­łem onie­miały, wpa­tru­jąc się w dłu­gie blond fale, które po­ru­szały się przy każ­dym jej ru­chu.

Va­len­tina nie była szka­radną panną, a wręcz prze­ciw­nie, wy­glą­dała za­chwy­ca­jąco.

– Te­raz to ja będę tym bar­dziej opa­no­wa­nym bra­tem. – Le­onardo ode­tchnął głę­boko, przy­bie­ra­jąc su­rowy wy­raz twa­rzy. – Uspo­kój się. Wi­dzę, że emo­cje roz­pier­da­lają cię od środka i jesz­cze chwila, a wy­star­tu­jesz do niej jak z procy. Daj jej spo­koj­nie zjeść obiad, póź­niej może po­proś ją do tańca albo z nią po­roz­ma­wiaj.

Wzią­łem głęb­szy wdech i po­now­nie sku­pi­łem się na je­dze­niu. Po de­se­rze ze­spół za­grał ja­kąś wolną me­lo­dię, więc część par za­częła się ko­ły­sać w jej rytm na spe­cjal­nym po­de­ście uło­żo­nym na środku ogrodu.

Ob­ser­wo­wa­łem Va­len­tinę, ale przy oka­zji rzu­ci­łem okiem na Li­lianę, żeby spraw­dzić, czym mój brat się tak za­chwy­cał. Aku­rat wstała od stołu i mo­głem się jej przyj­rzeć. Była na­prawdę śliczna. Miała słodką bu­zię i duże usta, a włosy w ko­lo­rze śliwki wy­róż­niały ją z tłumu. Nic dziw­nego, że wpa­dła w oko mo­jemu bratu. Cał­ko­wi­cie róż­niła się od la­sek, które na co dzień pie­przył.

Z za­my­śle­nia wy­rwał mnie Le­onardo, który stwier­dził, że idzie szu­kać to­a­lety. Mógł mi my­dlić oczy, ale i tak go przej­rza­łem. Do­kład­nie wie­dzia­łem, do­kąd po­szedł.

Szlag! Żeby tylko nie wy­ni­kła z tego ja­kaś afera.

Kiedy Va­len­tina rów­nież wstała od stołu, po­dą­ży­łem za nią, ma­jąc na­dzieję, że uda nam się po­roz­ma­wiać. Wsze­dłem na ta­ras, a z głębi domu do­tarły do mnie od­głosy kłótni.

– Ale co ci szko­dzi, kotku? – za­py­tał mę­ski głos.

– Je­steś stuk­nięty albo głupi, skoro mnie za­cze­piasz! Ży­cie ci nie­miłe? Grzecz­nie ci ra­dzę: zejdź mi z drogi, bo nie będę po­wta­rzać! – syk­nęła wku­rzona dziew­czyna.

Ru­szy­łem w kie­runku kłó­cą­cej się pary. Może i mor­do­wa­łem z zimną krwią, ale ni­gdy nie pod­nio­słem ręki na ko­bietę. Matka wpo­iła mi sza­cu­nek do płci pięk­nej; brzy­dzi­łem się prze­mocą wo­bec ko­biet, a tym bar­dziej zmu­sza­niem ich do seksu.

– Lu­bię ta­kie ostre lalki! Obie­cuję, że bę­dzie ci przy­jem­nie! – na­ma­wiał ją upar­cie ten du­reń.

– Wszy­scy Fran­cuzi to tacy de­bile? Ro­zu­miem, że nie od­pu­ścisz? No cóż, nie po­zo­sta­wi­łeś mi wy­boru.

Usły­sza­łem gło­śny, pe­łen za­sko­cze­nia jęk męż­czy­zny i coś na kształt pła­czu. Ja­kieś kwi­le­nie.

Co on jej zro­bił?

Przy­śpie­szy­łem kroku, a gdy wy­sze­dłem zza rogu, zo­ba­czy­łem nie­co­dzienny wi­dok: fa­cet klę­czał, trzy­ma­jąc się za nos, a przez palce prze­cie­kała mu krew. Va­len­tina na­to­miast stała nad nim i wła­śnie wyj­mo­wała te­le­fon z to­rebki.

Kurwa!

Nie spo­dzie­wa­łem się cze­goś ta­kiego.

– Chyba już nie po­trze­bu­jesz po­mocy? – zwró­ci­łem się do Va­len­tiny, zdra­dza­jąc swoją obec­ność.

– Mnie py­tasz? – sap­nęła po­iry­to­wana. – Obej­dzie się. Do­sko­nale so­bie po­ra­dzi­łam.

– Tak, wła­śnie wi­dzę. – Wska­za­łem na nie­zna­jo­mego.

Va­len­tina z bli­ska wy­glą­dała jesz­cze ko­rzyst­niej, a za­ru­mie­nione po­liczki tylko do­da­wały jej uroku.

– Trzy­krot­nie sta­ra­łam się go prze­ko­nać, że nie je­stem za­in­te­re­so­wana jego hojną ofertą, ale nie­stety nie zro­zu­miał. – Mru­gnęła do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo, a po upły­wie kilku se­kund ru­szyła w moim kie­runku, żeby wró­cić na przy­ję­cie.

Mu­sia­łem wy­ko­rzy­stać oka­zję, że by­li­śmy sami, oczy­wi­ście nie li­cząc klę­czą­cego i ję­czą­cego dur­nia. Za­stą­pi­łem jej drogę, a se­kundę póź­niej wy­cią­gną­łem rękę do nie­obli­czal­nej ko­biety, któ­rej bru­tal­ność i sa­mo­dziel­ność były godne po­dziwu i rów­nie mocno pod­nie­ca­jące.

– Lo­renzo De­luzzo. – Wpa­try­wa­łem się w naj­bar­dziej nie­sa­mo­wite zie­lone oczy, ja­kie do tej pory wi­dzia­łem.

– Va­len­tina Kar­tov. – Chwy­ciła sta­now­czo moją wy­cią­gniętą dłoń.

Mię­dzy nami prze­sko­czył dziwny ła­du­nek elek­tryczny.

– Księż­niczko? Wszystko w po­rządku? – Usły­sza­łem twardy, lekko za­nie­po­ko­jony głos za ple­cami.

Od­wró­ci­łem się i sta­ną­łem twa­rzą w twarz z po­staw­nym bro­da­czem, któ­rego wi­dzia­łem z Va­len­tiną w ka­wiarni. To pew­nie jej ochro­niarz.

– Tak, An­ton. Mia­łam ma­lutki pro­blem, ale już so­bie po­ra­dzi­łam. Do zo­ba­cze­nia – rzu­ciła spo­koj­nie, za­nim mnie wy­mi­nęła, zo­sta­wia­jąc po so­bie znie­wa­la­jąco in­try­gu­jący za­pach.

Z chwi­lo­wego za­wie­sze­nia wy­rwał mnie kwi­lący z bólu fa­cet, któ­rego za­krwa­wione ko­szula i spodnie po­zwo­liły mi przy­pusz­czać, że Va­len­tina naj­praw­do­po­dob­niej zła­mała mu nos.

Za­dzwo­ni­łem do Sa­we­ria, żeby przy­słał dwóch lu­dzi. Na­przy­krza­jący się Va­len­ti­nie gość we­selny zo­stał nie­po­strze­że­nie wy­pro­wa­dzony z re­zy­den­cji i za­wie­ziony do szpi­tala. Nie zna­łem go, ale mar­twi­łem się, że mógłby wy­wo­łać ja­kieś nie­po­trzebne za­mie­sza­nie na we­selu.

Gdy wró­ci­łem do sto­lika, Le­onardo po­chy­lał się nad te­le­fo­nem i coś spraw­dzał.

– Do­tarły do mnie plotki, że twoja przy­szła żona roz­kwa­siła ko­muś nos. To prawda?

– Tak. Ten su­kin­syn był na­chalny i nie ro­zu­miał od­mowy. Przy­sze­dłem za późno, bo ina­czej nie byłby te­raz w ta­kim do­brym sta­nie.

– Jak Va­len­tina? Roz­ma­wia­łeś z nią?

– Przed­sta­wi­łem się je­dy­nie. Zja­wił się jej ochro­niarz i znik­nęła.

– No nic. Na­pijmy się, bra­cie. – Nie cze­kał na od­po­wiedź, tylko się­gnął po bu­telkę.