Gdy raz przyjedziesz do Włoch - Jane Porter - ebook

Gdy raz przyjedziesz do Włoch ebook

Jane Porter

3,9
10,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Charlotte Parks, specjalistka od wizerunku, pracuje dla włoskiej rodziny Ricci. Najbardziej polubiła najmłodszego jej członka – Branda Ricciego. Gdy jej zlecenie dobiega końca, spędza z Brandem niezapomnianą noc. Trzy miesiące później odkrywa, że jest w ciąży. Uznaje, że powinna powiadomić Branda, a potem wrócić do domu w Los Angeles. Jednak Brando nie wyobraża sobie, by jego dziecko dorastało z dala od niego. Nie może pozwolić, by Charlotte wyjechała…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 147

Oceny
3,9 (14 ocen)
4
5
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jane Porter

Gdy raz przyjedziesz do Włoch

Tłumaczenie: Katarzyna Panfil

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022

Tytuł oryginału: The Price of a Dangerous Passion

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2020

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2020 by Jane Porter

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-7670-2

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

PROLOG

Sylwester

Charlotte nigdy nie łamała swoich zasad. A jedną z jej naczelnych było rozdzielanie pracy i przyjemności. Wszyscy klienci byli dla niej VIP-ami i ufali, że podejmie za nich najlepsze decyzje. Przychodzili do niej, gdy potrzebowali ekspertyzy przy rozwiązywaniu problemów wizerunkowych. Jak mogliby zaufać jej osądowi, gdyby okazał się mylny, gdyby zagubiła obiektywizm i zapomniała, co tu robi?

Jednak choć powtarzała sobie to wszystko, przy Brandzie Riccim niemal zapominała, dlaczego jej zasady są tak ważne. Pracę dla jego rodziny zakończyła tydzień temu, dobrze przed świętami, a teraz świętowała sylwestra u Ricci-Baldich, którzy uwielbiali wyprawiać rozrzutne przyjęcia i zapraszać każdego, kto im pomógł. Niewątpliwie Charlotte im pomogła, spędzając całą jesień we Florencji i pracując nad załagodzeniem napięć powstałych wokół dziedziczenia rodzinnych interesów oraz wyciszając niezdrowe zainteresowanie mediów.

Nie wszystkie problemy zostały w pełni rozwiązane, ale sporo napięć zelżało i rodzina znów mogła prezentować publicznie wspólny front, tak jak na dzisiejszej imprezie.

Charlotte zrobiła, co do niej należało, i otrzymała sowitą zapłatę – nie było więc powodu, by spędzała sylwestra we Florencji.

Muzyka zwolniła, a Brando mocniej przycisnął Charlotte do siebie, kładąc dłoń nisko na jej plecach.

– Zdecydowanie za dużo myślisz – wyszeptał, a ona poczuła ciepło jego oddechu na swoim uchu.

– Może – zgodziła się. – Ale raczej myślę tyle, ile powinnam. Jesteś niebezpieczny.

– Nigdy bym cię nie skrzywdził. Przysięgam.

I bez jego zapewnień wiedziała, że byłby cudowny – w łóżku i poza nim. Od samego początku, odkąd poznali się we wrześniu, była między nimi niewiarygodna chemia. I właśnie to ją niepokoiło, bo nigdy nie czuła takiego przyciągania…

– Nie powinnam tu przyjeżdżać – wyszeptała, splatając palce z jego palcami. Jej serce biło zbyt mocno, jej ciało, ciepłe i tkliwe, było cudownie świadome… podniecone. Od ponad roku, może dwóch, nie kochała się z nikim. Nigdy nie czuła czegoś tak intensywnego. Kusiło ją, by ulec pożądaniu, ale logika i dyscyplina uprzedzały ją, że to błąd. Błąd, który mógłby zaszkodzić jej karierze i reputacji…

Jej sercu.

Znów uniosła wzrok na jego przystojną twarz. Był wspaniały, naprawdę przystojny, ale też mądry, fascynujący, pociągający. W ciągu tych miesięcy pracy z rodziną Riccich, Brando nieustannie ją przyciągał. Choć był najmłodszy z rodu, wykazywał największą rozwagę i przenikliwość, a ona nauczyła się ufać jego oglądowi sytuacji i za każdym razem, gdy Enzo, Marcello i Livia nie mogli dojść do zgody, Charlotte zwracała się do Branda, licząc, że zdoła znaleźć dyplomatyczny sposób na zjednoczenie swojego swarliwego rodzeństwa. I tak właśnie było.

Dziś wróciła do Florencji dla niego.

Dla tego czegoś, co było między nimi…

Cokolwiek to było.

– Czego się boisz? – zapytał teraz.

– Że stracę głowę. Że stracę kontrolę.

Uniósł kącik ust w lekkim półuśmiechu. Zsunął dłoń w dół jej pleców, zatrzymując ją tuż nad krągłym pośladkiem.

– Jesteśmy dorośli i wszystko, co robimy, robimy za obopólną zgodą.

Czuła jego muskularną siłę, jego twardą pierś, talię, silne uda.

– Tak, ale nie powinno się łączyć pracy i przyjemności…

– Już ze sobą nie pracujemy – przypomniał, opuszczając głowę, muskając ustami jej szyję.

Zadrżała i zamknęła oczy, próbując zignorować reakcję swojego ciała. Coraz trudniej jej było zachować jasność umysłu. Pragnęła tylko, by jego usta znalazły się na jej ustach i by jego dłonie wędrowały po całym jej ciele.

– Nie powinniśmy tego robić – wyszeptała, gdy on pieścił kciukiem jej szyję, wzbudzając ogniste iskierki na całej powierzchni jej skóry.

– Nic złego nie robimy – wymruczał. – Po prostu tańczymy.

Jego hipnotyzujące srebrne oczy nie były ani zimne, ani chłodne, ale drżała pod ich spojrzeniem. Od miesięcy walczyła z tym przyciąganiem, powstrzymywała swoje pożądanie, ale dziś przegrywała bitwę. Wystarczyło, że znalazła się w jego ramionach, a już traciła dech i kręciło jej się w głowie.

– Za dziesięć minut północ – powiedziała, spoglądając ponad jego ramieniem na olbrzymi zegar zawieszony na ścianie. A potem przeniosła wzrok na orkiestrę i ludzi wypełniających parkiet. Salę balową siedemnastowiecznego pałacu wypełniało wielu z najbogatszych ludzi w Europie. Świetnie się bawili, śmiejąc się, tańcząc, pijąc i świętując.

Od zawsze nie znosiła tłumów i unikała imprez, ale gdy przyszło zaproszenie na imprezę Riccich, nie potrafiła odmówić.

– O czym myślisz, cara? – głęboki głos Branda przypominał pieszczotę.

Cara – kochanie. Poczuła kolejny dreszcz.

Przyjechała tu dla niego.

Tylko jego pragnęła.

A jednak miała swoje zasady. Swoje głupie zasady.

– Nie łączę…

– Pracy i przyjemności – dokończył. – Wiem. Ale dzisiaj nie chodzi o interesy. Skończyliśmy z interesami i z moją rodziną i nie musimy już robić tego, czego chcą od nas inni.

Potarł ustami o jej usta w przelotnym pocałunku, po którym w jej sercu i umyśle roztrzepotały się tysiące motyli. Na skrzydłach nadziei, w drżeniach możliwości.

Zawsze była tak samotna, tak opanowana, tak powściągliwa, ale dziś… Dziś czuła się, jakby może – ale tylko może – przynależała gdzieś, do kogoś. Choćby tylko przez jedną noc.

– Niech będzie – powiedziała ochryple. – Ale ta jedna noc musi nam wystarczyć. Obiecaj mi to, Brando.

Potarł ustami jej usta.

– Dobrze. Ta noc będzie dla nas.

– A jutro…

– Nie martw się o jutro. Jutra jeszcze nie ma.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Charlotte Parks odgarnęła kosmyk swoich długich jasnych włosów za ucho, przygładziła połę płaszcza i zadzwoniła do drzwi siedemnastowiecznego budynku w sercu Florencji, ledwie kilka kroków od Ponte Vecchio. Dawny pałac mieścił kilka prywatnych siedzib, w tym miejski dom włoskiego potentata Branda Ricciego.

Była tu już wcześniej dwa razy – raz w interesach w październiku, a raz, cóż, nie w interesach, na sylwestra. To był ogromny, zbytkowy dom miejski z trzema osobnymi piętrami i same jego rozmiary sugerowały, że chwilę zajmie, zanim ktoś podejdzie do drzwi, więc czekała spokojnie.

Charlotte dobrze wychodziło bycie spokojną. Już we wczesnym dzieciństwie nauczyła się dostosować do braku stabilności i konfliktów. Jej wpływowi, arystokratyczni rodzice beztrosko i bez umiaru brali śluby i rozwody, skutkiem czego miała dwanaścioro rodzeństwa, wliczając w to przyrodnich i przybranych braci i siostry. Było wśród nich sporo sław – modele, aktorki, kierowcy wyścigowi, jak i wzbudzający zazdrość bywalcy salonów. Charlotte urodziła się w Anglii, potem – gdy jej matka poślubiła reżysera Heatha Hughes – przeniosła się wraz z nią do Los Angeles, a w wieku piętnastu lat została odesłana z powrotem do Europy, do szwajcarskiej szkoły z internatem.

Spędziwszy w sumie dwanaście lat w Ameryce – dziesięć z mamą, a ostatnie dwa sama – zaczęła doceniać amerykańską bezceremonialność i skuteczność, z jaką Amerykanie radzili sobie z problemami. Cóż, w tym ostatnim stwierdzeniu była pewna przesada. Wpływowi Amerykanie, zmuszeni dbać o wizerunek, zatrudniali do jego ratowania fachowców, między innym Charlotte, a ona była w tym tak dobra, że miała własną firmę – małą, ale renomowaną, z międzynarodową klientelą.

To właśnie umiejętność rozwiązywania problemów przywiodła ją do Florencji. Dziewięć miesięcy temu zatrudniono ją, by rozwiązała PR-owy koszmar rodziny Riccich, jednego z najsłynniejszych włoskich rodów, znanego ze swojego wina, galanterii skórzanej i nowoczesnego domu mody.

Trzech braci Ricci, wnuków założyciela ich imperium, rozbudowywało i pielęgnowało biznes, aż napotkali na dość powszechny problem – jak ustalić dziedziczenie w rodzinie, w której trzech braci jest niemal równych sobie, a jednak każdy z nich ma co najmniej dwoje dzieci? Sprawowanie przywództwa we trzech to jedno, ale firma nie mogła mieć ośmiorga liderów. Charlotte wkroczyła pod koniec sierpnia, by nieco wyciszyć negatywny rozgłos wywołany rodzinnymi niesnaskami, wytwarzając nową medialną otoczkę, która skupiała się na spójności rodziny. Zrobiła swoje. Rodzina Riccich przestała interesować tabloidy, a ona otrzymała sowitą zapłatę za swoje usługi. I na tym powinno się skończyć.

Ale było inaczej.

Charlotte, która rzadko popełniała błędy, popełniła krytyczny błąd w sylwestra. Nie powinna była spędzać nocy z Brandem Riccim. Tak, to była wyjątkowa noc, ale złamanie zasad miało wstrząsające skutki.

Teraz stała tutaj, obawiając się chwili, w której zobaczy się z nim twarzą w twarz. Brando był olśniewający, potężny, wnikliwy, ekscytujący. Przy nim czuła się tak, jak nigdy wcześniej – i to jeszcze zanim zeszli z parkietu.

A gdy znaleźli się w sypialni… Charlotte nie była dziewicą, ale nigdy nie przeżyła czegoś tak cudownego. Nie potrafiłaby sobie wyobrazić wspanialszej nocy. Seks był tak dobry, tak niewiarygodnie dobry, że leciała do domu wstrząśnięta i olśniona, zupełnie owładnięta przez emocje.

Na szczęście dzielił ich ogromny dystans – dokładnie sześć tysięcy sto osiemdziesiąt osiem mil – którego nie można było przemierzyć ot tak, dla kaprysu, bez jednej czy dwóch przesiadek, zależnie od trasy i linii lotniczych. Wróciła do domu z postanowieniem skupienia się na przyszłości, a nie przeszłości ani na rozkoszy bycia z mężczyzną, który potrafił sprawić, że poczuła się jak najwspanialsza kobieta na świecie.

Nie będzie kolejnych spotkań, weekendowych wyjazdów. Na tym zakończy się ich miłosna przygoda i choć Charlotte nigdy nie doświadczyła czegoś bardziej zmysłowego, nie straci głowy dla niewiarygodnego seksu z najseksowniejszym i najbardziej nieodpartym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznała. To byłoby skończenie głupie. Brando był zupełnie poza jej zasięgiem i dlatego nie zdecydowała się na spotkanie, gdy zadzwonił do niej z informacją, że będzie w Los Angeles.

Samo brzmienie jego głosu w słuchawce przeniosło ją w tamtą noc, którą spędziła w jego łóżku we Florencji. Znów czuła jego żar i siłę i mogła sobie wyobrazić jego głowę między swoimi udami, jego usta w tym najwrażliwszym miejscu, jego język odnajdujący każdy delikatny nerw i pozwalający jej dojść z oszałamiającą siłą, i zupełnie się rozsypać, utonąć we łzach, gdy poczuła tak wiele – zbyt wiele.

Może i mieszkała w Kalifornii, ale wciąż miała w sobie wiele z Brytyjki i nie cieszył jej zalew tak intensywnych emocji. Emocje bywają cudowne w małych i dozowanych dawkach, ale to, na co wystawił ją Brando, cóż… Naprawdę nie było na to miejsca w jej życiu – ani na bycie wstrząśniętą i olśnioną, i odurzoną.

Jednak musiała znów pojawić się na progu domu Branda i podzielić się z nim sekretem, którego nie mogła dłużej ukrywać i który był zaskoczeniem także dla niej samej. Bo przecież ona brała pigułki, a on użył prezerwatywy…

A mimo to…

Charlotte odetchnęła ciężko, a potem wzięła kolejny, powolny wdech i znów zadzwoniła do drzwi, nieco dłużej, bardziej natrętnie.

Gdy ostatni raz tu była, przy Brandzie niemal uwierzyła w cuda. Ale cudów nie ma, a każde odstępstwo od zasad przynosi bolesne skutki.

Nagle drzwi się otworzyły, ukazując wysoką, szczupłą młodą kobietę z długimi, ciemnymi włosami, czerwonymi ustami i nagim ciałem ledwie zakrytym białym jedwabnym szlafrokiem.

Charlotte natychmiast rozpoznała modelkę – argentyńską piękność, która szturmem zdobyła świat mody.

– Si? – spytała Louisa, podczas gdy szlafrok zsunął jej się z jednego ramienia.

– Brando è disponibile? – zapytała Charlotte, używając włoskiego, którego nauczyła się w szwajcarskiej szkole.

Louisa obejrzała ją od góry do dołu, uśmiechając się nieco.

– Ha le mani legate.

„Ma związane ręce” – powiedziała Louisa, a po jej uśmieszku Charlotte domyśliła się, że mówi dosłownie.

– Czy byłabyś tak miła i go rozwiązała? – zapytała uprzejmie po włosku. – Powiedz mu, że jest tu Charlotte Parks. Poczekam na niego w dużym salonie – dodała, wchodząc do domu i kierując się białym marmurowym korytarzem w stronę pokoju przyjęć.

Usłyszała trzaśnięcie drzwi i kroki na schodach prowadzących na drugie piętro. To tam znajdowała się sypialnia Branda – Charlotte była tam podczas sylwestrowej nocy, gdy ją rozebrał i zamienił w drżące z pożądania ciało.

Niedługo potem wszedł do salonu, na szczęście w ubraniu. Wyglądał swobodnie i przystojnie w wyblakłych dżinsach, które opinały jego muskularne uda i w srebrno-szarym kaszmirowym swetrze, pod którym rysowały się twarde płaszczyzny jego piersi. Kolor swetra doskonale pasował do jego oczu i ładnie kontrastował z ciemnobrązowym kolorem włosów.

Był wysoki, szczupły i jeszcze piękniejszy niż w jej wspomnieniach. Jej serce rwało się do niego, a tylko przelotne spojrzenie na jego odsłoniętą szyję sprawiło, że przypomniała sobie, jak ich nagie ciała stykały się ze sobą. Nie tylko wyglądał wspaniale, ale też wiedział, jak poruszać swoim ciałem, a gdy był wewnątrz niej, czuła się zaspokojona bardziej niż kiedykolwiek. Zresztą przy nim wszystko czuła mocniej i intensywniej.

Ich zbliżenie było nie tylko fizyczną rozkoszą. Doznała spokoju i pełni, co nie miało sensu, bo Brando słynął z łamania kobiecych serc. Nigdy nie wchodził w długie relacje ani nie pragnął zobowiązań.

Dlatego powinien zgodzić się na jej propozycję, czuć ulgę, że to ona zajmie się wszystkim.

– Charlotte. – Podszedł do niej i pocałował ją w oba policzki. – Co cię sprowadza do Florencji?

– Ty. – Uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkodziłam.

Posłał jej rozbawiony uśmiech, bo obydwoje wiedzieli, że najwyraźniej coś przerwała.

– Usiądziemy? – Wskazał eleganckie fotele.

– Tak, dziękuję. – Usiadła naprzeciwko niego. – Domyślam się, że Louisa będzie się niecierpliwić.

– Louisa umie sama się sobą zająć. – Uśmiechnął się niemal pobłażliwie i zapytał: – Kiedy przyjechałaś do Włoch?

– Dzisiaj. Zostawiłam bagaże w hotelu, ale jeszcze się nie zameldowałam.

– Tak się do mnie śpieszyłaś?

– Nie wiedziałam, czy będziesz tutaj, czy w wiejskiej posiadłości. W takiej sytuacji wynajęłabym samochód i pojechała do ciebie.

– Jutro jadę do willi. – Jego wzrok przesunął się po niej oceniająco. – Dobrze wyglądasz.

– Dziękuję. – Zawahała się, szukając słów, zapominając swoją przemowę pod wpływem nagłego niepokoju. – Czy mogę zdjąć płaszcz? Jest bardzo ciepły.

– Nie krępuj się, faktycznie jesteś zarumieniona.

Kiedy zdejmie płaszcz, Brando to zobaczy i się zorientuje.

A co, jeśli nie przebiegnie to tak, jak zaplanowała? Co, jeśli on…

Przystopowała swoje niepokoje, niezdolna wymiślić innego scenariusza niż ten, który przewidziała. Był kawalerem. Playboyem. Nie był materiałem na ojca. Nie będzie zainteresowany prozą życia.

– Charlotte, wszystko w porządku? – zapytał.

Powiedz mu. Po prostu mu powiedz.

Zamiast tego z bijącym sercem wysunęła ręce z rękawów i pozwoliła, by płaszcz osunął się z jej ramion na fotel.

Szmaragdowa sukienka miała obcisły krój, miękka dzianina przylegała do jej drobnej sylwetki, podkreślając brzuch. I wtedy dziecko kopnęło ją mocno, a ona dotknęła brzucha, nie wiedząc, czy bardziej uspokaja je, czy siebie.

– Szósty miesiąc – powiedziała cicho, ale pewnie. – To łatwa ciąża, bez komplikacji. Nie chciałam nic mówić przed pierwszym trymestrem… – Przerwała, wzięła krótki wdech i ciągnęła szybko: – Aż do niedawna nie było nic widać, a potem brzuszek zaczął się mocno odznaczać. Nie mogłam dłużej tego ukrywać i nie sądziłam, że powinnam.

– Mam ci gratulować?

– O ile chcesz pogratulować również sobie…

Zapadła krótka cisza.

– Chcesz powiedzieć, że jest moje?

– Tak.

– Jesteś pewna?

– Tak.

Patrzył jej w oczy. W jego szarym przeszywającym spojrzeniu nie było osądu, wstrząsu ani rozczarowania.

– Obydwoje się zabezpieczyliśmy.

– Zdaje się, że mamy dziecko, które bardzo chce przyjść na świat – odparła, prostując ramiona.

– Jest bardzo zdeterminowane – odparł.

Uśmiechnęła się, swoim najbardziej czarującym uśmiechem, świadoma, że obydwoje grają teraz w tę samą grę.

– To godna podziwu cecha.

– Zgadzam się. – Zawahał się. – Nie rozważałaś aborcji?

– Nie. – Spojrzała na niego czujnie. – Wolałbyś, żebym przerwała ciąże?

– Jestem Włochem. Katolikiem. Więc nie.

– Ja nie jestem ani Włoszką, ani katoliczką, ale to nie wchodziło w grę.

Wciąż patrzył jej w oczy.

– A teraz przyjechałaś tutaj.

– Tak. Uznałam, że najlepiej będzie ci to powiedzieć osobiście. Wiedziałam, że chciałbyś wiedzieć, i zasługujesz na to. Nie wydawało mi się w porządku decydować bez konsultacji z tobą.

Brando uniósł brew.

– A jednak nie skonsultowałaś się ze mną.

– Robię to teraz. Dlatego przyjechałam. – Cisza się przedłużała. Charlotte czuła, że są dla siebie jak obcy, choć ostatnim razem, gdy się widzieli, byli ze sobą tak blisko. – Ciąża mnie zaskoczyła. Nie miałam tego w planach i dopiero po paru tygodniach udało mi się dojść do ładu ze swoimi uczuciami, ale teraz się cieszę.

– Te konsultacje ze mną… Jaki jest ich cel? Chcesz pieniędzy? Wsparcia finansowego?

– Nie.

– Więc czego?

Zamierzała dać mu dokładnie to, czego nie chciał: szansę na bycie ojcem. Szansę, z której – jak wiedziała – nie będzie chciał skorzystać, a kiedy się wzdrygnie, Charlotte uprzejmie zaoferuje, że zrobi to sama, a on poczuje ulgę i się zgodzi. Brando był przystojny i genialny, ale nie zamierzał się jeszcze ustatkować. Jego siostra mówiła to nie raz. Brando był swego czasu rodzinnym buntownikiem, ale nadal cenił swoją niezależność. A Charlotte dobrze go rozumiała – ona też ceniła swoją niezależność.

– Chcę, żebyś był ojcem tego dziecka – powiedziała cicho – jeśli zechcesz, a jeśli nie, jestem pewna, że pewnego dnia zakocham się i poślubię mężczyznę, który wychowa to dziecko jak swoje. Jednak uznaję twoje prawa, szanuję je i chciałabym włączyć cię w podejmowanie decyzji, jeśli będziesz tego chciał.

– Czemu nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?

– Nie wiedziałam, czy ciąża się utrzyma. Moje siostry poroniły w pierwszym trymestrze i ostrzegały mnie, że mnie też może się to przydarzyć, gdy zajdę w ciążę.

– Więc twoja rodzina wie?

– Nie. Do tej pory udawało mi się ukrywać ciążę, ale teraz jest zbyt widoczna.

– Dlaczego im nie powiedziałaś?

– To nie ich sprawa. Uznałam, że najpierw powinnam się tym podzielić z tobą.

Charlotte Parks była równie piękna, jak wtedy, gdy widział ją ostatni raz – nagą w swoim łóżku, ze złotymi włosami rozsypanymi na poduszce, z ustami opuchniętymi od pocałunków. Dziś wyglądała niewiarygodnie spokojnie i promiennie. Ciąża jej służyła. Jej skóra zdawała się bardziej błyszcząca, oczy bardziej niebieskie, jaśniejsze, a wpadające przez okno promienie słońca rozświetlały jej blond włosy złotem.

Jego wzrok przesuwał się po twarzy Charlotte, a potem opadł na pełne piersi i okrągły brzuszek. Wyglądała promiennie, ale nie tak spokojnie, jak mu się wcześniej zdawało.

– Trudno było ci zachować tajemnicę?

– Nie.

– Naprawdę?

Wzruszyła ramionami.

– Nie potrzebuję z nikim rozmawiać przed podejmowaniem decyzji i nigdy nie zwracam się do innych po radę. Po prostu potrzebowałam czasu, dałam go sobie i teraz jestem tutaj, by porozmawiać o przyszłości.

– Ale dla mnie to wszystko nowość.

Zarumieniła się i opuściła głowę.

– To prawda. – A potem uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. – Spodziewam się, że będziesz chciał wykonać test na ojcostwo. Już sprawdziłam kliniki, które to oferują we Florencji. To prosta procedura, obydwojgu z nas pobiorą krew i poczekamy na wyniki. – Chwilę się wahała. – Jeśli to możliwe, wolałabym to zrobić dzisiaj. W ten sposób szybciej dostaniemy wyniki.

– I co, jeśli jestem ojcem?

– Cóż, jesteś ojcem, ale zapewniam cię, że mam wszystko pod kontrolą. Nie proszę cię o nic. Tak naprawdę nic w twoim życiu nie musi się zmieniać. Po prostu chciałam być uprzejma…

Zaśmiał się, a ten niski chrapliwy dźwięk powstrzymał ją w pół słowa.

– To nie był żart – powiedziała raczej sztywno.

– Może nie, ale kiedy powiedziałaś, że nic w moim życiu nie musi się zmieniać, zabrzmiało to dość śmiesznie. Bella, wszystko w moim życiu się zmieni. Już się zmieniło, jeśli mam zostać ojcem.

– Ja oczywiście zostanę matką. Ale ty… Ty nie musisz tego robić… Mogę spokojnie sama zająć się dzieckiem.

– Jeśli to moje dziecko, to zamierzam się zaangażować.

Spojrzała na wysokie okna okolone jedwabnymi zasłonami w czerwono-białą kratownicę, która kontrastowała z czerwonym marmurem na podłodze. Nagle wydała się niespokojna i z trudem dobierała słowa.

– Jestem zaskoczona, że tak dobrze to przyjmujesz. Spędziliśmy razem jedną noc, to był krótki romans, a jednak wydajesz się gotowy zaakceptować rodzicielstwo.

– Zawsze zabezpieczałem się przed nieplanowaną ciążą, a jednak się zdarzyła. Ale to żadna tragedia. Jesteśmy dojrzali i samodzielni, możemy zapewnić bezpieczny, szczęśliwy dom naszemu dziecku.

Otworzyła usta, a potem je zamknęła. Rumieniec zalał jej policzki, oczy błyszczały jasno.

Do Branda dotarło, że ją zaskoczył. Myślała, że co powie? „Nie, dziękuję, żegnaj”? Że umyje ręce?

– Ale może nie jest moje – powiedział, myśląc o sytuacji, którą przeżył, gdy pewna kobieta próbowała go oszukać.

– Nie, jest twoje. Bez wątpienia. Ale nie oczekuję, że uwierzysz mi na słowo. Dlatego powinniśmy zrobić ten test już dziś. Jestem tu tylko przez weekend, a w poniedziałek jadę na tydzień do Anglii, ale wyniki powinny być w ciągu siedmiu dni roboczych albo trzech, jeśli zapłacimy za ekspres. – Zrobiła wdech. – Wolę zapłacić za ekspres, tak bym mogła tu wrócić i sporządzić papiery określające władzę rodzicielską przed powrotem do Kalifornii.

– Określające władzę rodzicielską?

– Dziecko zamieszka ze mną.

Jej spokojna, rzeczowa odpowiedź wzburzyła go.

– Najwyraźniej mamy pewne kwestie do przedyskutowania.

– Chcę cię tylko zapewnić, że nie zamierzam nikomu wyjawiać ojcostwa dziecka. To nie jest niczyja sprawa, tylko nasza, a ja dochowam tajemnicy.

Uniósł brew.

– Nasze dziecko nie będzie wiedzieć, że jestem jego ojcem?

– A chcesz być jego ojcem?

– Nie rozumiem twojego pytania. Jeśli jestem ojcem, to jestem ojcem.

Czy naprawdę chciała go z tego wyłączyć? Czy widziała w nim tylko dawcę nasienia i nic więcej? Powstrzymał się przed wybuchem.

– Musimy poważnie porozmawiać, ale w większej prywatności. Teraz, kiedy jest tu Louisa, to nie jest idealny moment.

Charlotte spojrzała na sufit, jakby oczekiwała, że tam właśnie jest Louisa, na ręcznie dmuchanym, szklanym żyrandolu.

– To prawda. – Wsunęła z powrotem płaszcz, otworzyła torebkę i wyjęła kawałek papieru. – To adres najbliższej kliniki, która może pobrać krew. Mogą cię przyjąć dziś w południe. Pójdę tam prosto stąd. Czy mógłbyś tylko zadzwonić i umówić się na dziś? Czy to możliwe?

– Nie widzę powodu, żeby to przeciągać.

– Dobrze, dziękuję. – Wstała i przerzuciła torebkę przez ramię. – Przepraszam, że wparowałam tu w ten sposób. Powinnam była pomyśleć, że możesz mieć gości.

– W porządku. To było ważne. – Nie mógł sobie wyobrazić niczego ważniejszego… ani piękniejszej kobiety niż Charlotte Parks. Pragnął jej, odkąd się poznali. Tyle że ona mu się wymykała. Ale Brando się nie poddawał… dopóki nie wróciła do Los Angeles i nie zerwała kontaktu.

Odprowadził ją teraz do drzwi.

– Gdzie się zatrzymałaś?

Podała nazwę hotelu – pięciogwiazdkowej posiadłości z widokiem na rzekę. To tam zatrzymała się poprzednim razem. We Florencji były mniejsze hotele, tańsze, ale tu tak wspaniale zajęli się nią poprzednim razem…

– Pozwól, że zadzwonię po taksówkę – powiedział.

– Wolę się przejść. – Zmusiła się do słabego uśmiechu. – Świeże powietrze dobrze mi zrobi i może później będę w stanie trochę popracować.

– Nadal pracujesz? To nie za dużo na tym etapie ciąży? Nie zaszkodzi dziecku?

– Nie. Wszystko w porządku.

„Dziecku” – Charlotte powtórzyła to niemo, wracając do hotelu. Powiedział to tak, że zatrzepotały w niej emocje – odrobina smutku i bólu serca.

Dziwnie było rozmawiać o ciąży. Przez cały ten czas trzymała tę nowinę tylko dla siebie, nosząc ten sekret tak, jak nosiła dziecko – blisko serca i chroniąc przed światem.

Przez cały ten czas uważała, że ta ciąża dotyczy jej w większym stopniu, że zostanie samotną matką, ale ujrzenie Branda zburzyło tę grę pozorów.

Na jego widok poczuła się naga i zdenerwowana, i niewiarygodnie krucha.

Nie żywiła wobec niego uczuć, a jednak…

Poczuła się… dziwnie.

Niepewnie.

Boleśnie.

Co nie miało sensu, bo był uprzejmy i pełen szacunku, biorąc pod uwagę, jak szokujące musiało być dla niego jej oświadczenie. Jednak jego opanowanie napełniło ją nieufnością.

Może Brando był w szoku i, mimo pozornego spokoju, w głębi duszy czuł się wytrącony z równowagi?

A może jej nie wierzył i tylko czekał na wyniki testu, by się z nią skonfrontować?

A może nawet nie myślał już o jej wieściach i znów był w łóżku z Louisą?

Zbladła, poczuła mdłości.

Dlaczego, och, dlaczego Louisa musiała tu dziś być? I dlaczego Charlotte musiała się o niej dowiedzieć?

Brando opuścił klinikę i zadzwonił do Charlotte. Odebrała po kilku sygnałach.

– Tu Brando. Przeszkadzam?

– Nie. Tylko próbuję napisać komunikat prasowy i nie mogę się skupić. Nie najlepiej spałam zeszłej nocy.

– Powinnaś się zdrzemnąć.

– Może.

– Co robisz później? Masz coś zaplanowane na wieczór?

– Nie, tylko więcej pracy.

– Zjedz ze mną kolację.

– Zrobiłeś test?

– Tak. Rano będziemy mieć wyniki.

– Jakim cudem? Słyszałam, że najszybciej można to zrobić w trzy dni…

– Pieniądze czynią cuda.

– Aha.

Usłyszał w jej głosie czujny ton.

– To co z tą kolacją?

– A co z Louisą?

– Nie jest zaproszona.

– Brando.

– Czy możemy przez jakiś czas skupić się na tobie? Jesteś tutaj, w szóstym miesiącu ciąży. Czy to nie pora, byśmy wreszcie zaczęli się porozumiewać?

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ SIÓDMY