9,99 zł
Gdy przed laty Monet Wilde znalazła się w trudnej sytuacji, sycylijski arystokrata Marcu Uberto podał jej pomocną dłoń. Teraz Marcu jest wdowcem, zamierza się ponownie ożenić i chce spędzić święta z kobietą, której planuje się oświadczyć. Prosi Monet, by zajęła się w tym czasie jego dziećmi. Monet sama jest wciąż zakochana w Marcu, więc nie jest jej łatwo spełnić taką prośbę. Zgadza się jednak, bo ma wobec niego dług wdzięczności. Wkrótce Marcu przekona się, że Monet bardziej skomplikuje jego plany, niż ułatwi mu ich realizację…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 151
Jane Porter
Święta na Sycylii
Tłumaczenie: Katarzyna Panfil
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Christmas Contract for His Cinderella
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2019
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2019 by Jane Porter
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7463-0
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Monet Wilde miotała się po zapleczu piątego piętra domu towarowego Bernard Department Store, szukając zaginionej sukni ślubnej swojej klientki, gdy zjawiła się przed nią ekspedientka z informacją, że czeka na nią pewien dżentelmen.
– Wiadomo, o co chodzi? – Monet westchnęła. Do zamknięcia sklepu zostało piętnaście minut. Piętnaście minut, by odnaleźć bardzo drogą suknię dla bardzo zirytowanej panny młodej.
– O ciebie. Pytał o ciebie z imienia i nazwiska.
Monet zmarszczyła brwi. To był szaleńczo pracowity dzień – jak przystało na grudniowy weekend. Od samego rana miała tłumy klientów, bo najwyraźniej wszyscy uznali, że w dobrym tonie jest spontanicznie wziąć ślub w święta lub w Nowy Rok. Monet całe godziny spędziła na telefonie, próbując ustalić z projektantami, innymi sklepami i krawcowymi, co jest dostępne i jakie przeróbki są możliwe, a wciąż miała tuzin rzeczy do zrobienia przed zamknięciem.
– Przedstawił się? – zapytała.
– Marcus Oberto czy coś w tym stylu. Jest Włochem.
Monet zamarła, choć w myślach poprawiła koleżankę: Marcu Uberto. Nie Włoch, lecz Sycylijczyk.
– Powiedziałam mu, że jesteś zajęta, ale stwierdził, że poczeka.
Co on tu robił? Nie widziała go od ośmiu lat…
– Coś mu przekazać? – spytała ekspedientka z porozumiewawczym uśmiechem. – Jest naprawdę seksowny…
– Dziękuję, ale sama muszę się zająć signorem Uberto. Możesz za to zadzwonić do pani Wilkerson i dać jej znać, że o niej nie zapomnieliśmy i że z samego rana powinniśmy wiedzieć, co z jej suknią ślubną.
– A będziemy wiedzieć?
– Musimy – odparła stanowczo Monet i ruszyła na salę, by zmierzyć się z Marcu.
Dostrzegła go od razu po wyjściu zza srebrno-złotych kotar. Wysoki, szeroki w ramionach wyglądał jak wpływowy arystokrata. Miał na sobie grafitowy garnitur i śnieżnobiałą koszulę, których surowość przełamywał wspaniały niebieski krawat podkreślający błękit jego przenikliwych oczu. Jego czarne włosy nie były długie, jak przed ośmioma laty, lecz krótko przycięte i zaczesane do tyłu, a całodniowy zarost ocieniał jego silną, kwadratową szczękę.
Serce Monet przyspieszyło, gdy walczyła z napływem wspomnień.
– Marcu – powiedziała uprzejmie. – Co cię tu sprowadza? Potrzebujesz pomocy w zakupach?
Monet. Jej głos poznałby zawsze i wszędzie – ani niski, ani wysoki, ale ciepło jego tonu, jakaś słodka nuta pasowały do jej charakteru.
Obrócił się, by na nią spojrzeć, spodziewając się dziewczyny, którą widział ostatnio – drobnej, roześmianej, niepozornej – ale stała przed nim niesamowicie smukła kobieta o czujnym spojrzeniu i pełnych ustach, które wcale się nie uśmiechały. Ze swoimi ściągniętymi do tyłu włosami i w lawendowoszarej „służbowej” garsonce wyglądała poważniej niż na swoje dwadzieścia sześć lat.
– Cześć, Monet – powiedział, podchodząc do niej i całując ją w oba policzki.
Ledwo zniosła to powitanie, po czym szybko odsunęła się w tył.
– Marcu – odpowiedziała cicho, beznamiętnie.
Nie, nie cieszyła się, że go widzi, ale on wcale się nie spodziewał, że powita go z otwartymi ramionami.
– Przyjechałem do ciebie w sprawie osobistej – odparł równie beznamiętnie. – Miałem nadzieję, że porwę cię po zamknięciu sklepu, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać.
Nie mógł niczego wyczytać z jej twarzy, choć kiedyś znał wszystkie jej myśli.
– Faktycznie zaraz zamykamy. – Uśmiechnęła się sztywno. – Ale niestety muszę tu jeszcze zostać jakąś godzinkę. Mam parę zamówień do zrealizowania i muszę znaleźć brakujący towar. Może następnym razem, gdy będziesz w Londynie, dasz znać z wyprzedzeniem i wtedy się spotkamy?
– Ostatnim razem, gdy byłem w Londynie, odmówiłaś spotkania ze mną. Tym razem nie dam się spławić. Chętnie poczekam, aż skończysz.
– Nie będziesz mógł pozostać w budynku po zamknięciu.
– To poczekam w samochodzie. – Rozejrzał się wokół. – Ale dlaczego zostajesz po godzinach? Nikogo tu nie ma. Wszyscy już wyszli poza twoją koleżanką.
– Jestem kierowniczką tego działu, więc to ja muszę o wszystko zadbać… Ale nie będę cię zanudzać szczegółami detalicznej sprzedaży artykułów ślubnych.
– A, to dlatego byłaś przy otwarciu i teraz zamykasz.
– To nie był zwykły dzień. Brakuje nam pracowników. – Zawahała się. – Skąd wiesz, że ja otwierałam?
– Byłem tu rano. Wyglądałaś na zajętą, więc poszedłem i wróciłem cztery godziny później. Wtedy też byłaś bardzo zajęta, więc przyszedłem teraz.
Przez cały ten czas patrzył na nią uważnie i podczas gdy jej rysy pozostawały obojętne, brązowe oczy świeciły intensywnie.
– Coś się stało?
– Nic poważnego.
– No to nie wiem, co tu robisz.
– Potrzebuję twojej pomocy.
– Mojej pomocy?
– Tak. Pewnie pamiętasz, że jesteś mi winna przysługę. Przyjechałem się o nią upomnieć.
Wydawało się, że przestała oddychać, a potem jej oczy stały się chłodne jak lodowiec.
– Mam dziś wiele do zrobienia. To nie jest odpowiedni moment.
Wskazał na dwa grafitowe fotele stojące przy podeście i trzech wysokich lustrach w pozłacanych ramach.
– Może łatwiej będzie porozmawiać teraz?
Zawahała się, a potem szybko skinęła głową.
– Dobrze. Porozmawiajmy teraz.
Serce Monet waliło mocno, gdy Marcu podszedł za nią do foteli i niespiesznie usiadał.
To było jej miejsce pracy, a jednak udało mu się sprawić, że czuła się tu jak intruz. Tak jak wtedy, gdy mieszkała w Palazzo Uberto, utrzymywana przez jego ojca. Monet nienawidziła być od nikogo zależna i miała za złe Marcu, że pojawił się tu i przypomniał jej, że jest mu coś winna. Bo była…
Wiele lat temu przyszedł jej z pomocą, kupując bilet lotniczy do Londynu i pożyczając pieniądze, gdy znalazła się w trudnej sytuacji. Nie bacząc na konsekwencje, umożliwił jej ucieczkę z Palermo, gdzie mieszkała rodzina Uberto, a także matka Monet, Candie, która była kochanką ojca Marcu.
Marcu uprzedził ją, że pewnego dnia upomni się o przysługę, ale była tak zdesperowana, że zgodziła się w ciemno. Od tego czasu minęło osiem lat.
– Jesteś mi potrzebna na najbliższe cztery tygodnie – powiedział, wygodniej wyciągając długie nogi. – Wiem, że kiedyś byłaś nianią i że miałaś dobry kontakt z moim bratem i siostrami. Musisz się zająć moimi dziećmi.
Gdyby ktoś inny stawiał jej takie żądania, roześmiałaby mu się w nos, ale to był Marcu.
Wzięła szybki wdech i spróbowała uśmiechnąć się współczująco.
– Bardzo chciałabym ci pomóc, ale naprawdę nie mogę. Nie dostanę teraz wolnego, bo wyniki sprzedaży mocno zależą od świąt Bożego Narodzenia. W dodatku panny młode są niespokojne w tym okresie i muszę się o nie zatroszczyć.
– A ja muszę się zatroszczyć o moje dzieci.
– Oczywiście, ale oczekujesz ode mnie niemożliwego. Nie dostanę teraz urlopu.
– To się zwolnij.
– Nie mogę. Ciężko zapracowałam na swoją pozycję.
– Potrzebuję cię.
– Nie potrzebujesz mnie, tylko niani. Zatrudnij profesjonalistkę. Jest mnóstwo agencji dla elitarnej klienteli.
– Nie powierzę moich dzieci byle komu. Ale powierzę je tobie.
Nie pochlebiało jej to. Ostatnie, czego pragnęła, to zajmować się dziećmi Marcu. Nie rozstali się w zgodzie. Owszem, wsparł ją finansowo, ale to przez niego musiała opuścić Sycylię. Złamał jej serce i nadwątlił pewność siebie. Całe lata odbudowywała poczucie własnej wartości.
– Doceniam twoje zaufanie – odparła spokojnie. – Ale nie mogę opuścić sklepu o tej porze roku.
– Jesteś mi winna przysługę.
– Marcu.
Patrzył na nią, nie mówiąc nic więcej, ale obydwoje wiedzieli, że zgodziła się oddać mu przysługę. Tylko taki warunek postawił, pomagając jej wyjechać z Palermo.
– To nie jest odpowiednia pora – wymruczała, spoglądając na padający za oknem śnieg.
– Obiecuję wstawić się za tobą u Charlesa Bernarda – perswadował Marcu. – Znam go całkiem dobrze i jestem pewien, że utrzyma dla ciebie twoją posadę, a jeśli nie, to obiecuję pomóc ci znaleźć inną pracę w styczniu, po ślubie.
Po ślubie?
To przykuło jej uwagę i obróciła się od okna i śniegu, by spojrzeć na Marcu. Patrzył jej prosto w oczy.
Wciąż był sobą – genialnym, pewnym siebie, aroganckim, niezależnym Marcu – a ona przez chwilę znów była osiemnastoletnią dziewczyną, desperacko pragnącą znaleźć się w jego ramionach, w jego życiu i sercu. A potem wzięła się w garść, przypominając sobie, że minęły lata i że nie są już tymi samymi ludźmi. Nie pociąga jej. Nic do niego nie czuje.
Więc dlaczego wstrząsnął nią nagły dreszcz samoświadomości?
– Chyba nie nadążam… Jaki ślub?
– Mój. – Zawahał się przez moment, a potem dodał: – Może nie wiesz, że moja żona zmarła krótko po narodzinach naszego najmłodszego dziecka.
– Przykro mi – powiedziała, wbijając wzrok w węzeł jego niebieskiego krawata. Może jeśli skoncentruje się na bieli jego kołnierzyka i klapach marynarki, to powstrzyma się od patrzenia na twarz, którą niegdyś kochała. Całą wieczność zajęło jej wyparcie tych uczuć i nie pozwoli, by wróciły.
– Potrzebuję pomocy przy dzieciach tylko do ślubu, potem już będzie łatwiej. To tylko cztery tygodnie, może pięć, jeśli ciężko pójdzie.
Cztery czy pięć tygodni pracy z nim? Niańczenia jego dzieci, podczas gdy on będzie się ponownie żenił?
– A co z miesiącem miodowym? – zapytała sucho.
Wzruszył ramionami.
– W połowie stycznia mam konferencję w Singapurze. Jestem prelegentem, więc nie wykluczam, że Vittoria będzie chciała mi towarzyszyć w ramach podróży poślubnej.
Monet była zbulwersowana, ale właściwie: cóż ją to obchodziło? Nie zamierzała się w to mieszać.
– Nie dam rady. Przykro mi, ale już oddałam ci za bilet i spłaciłam pożyczkę, z odsetkami. Uregulowałam dług.
– Dług tak, została jeszcze przysługa.
– To jedno i to samo.
– Nie. Nie jesteś mi już dłużna pieniędzy, ale powinnaś mi wynagrodzić to, w jakiej sytuacji mnie postawiłaś, gdy opuściłaś palazzo. Wiesz, jakie spekulacje wywołałaś, wyjeżdżając bez pożegnania ze swoją matką, z moim ojcem, bratem i siostrami? Znalazłem się przez ciebie w bardzo kłopotliwej sytuacji, ale teraz możesz mi się odwdzięczyć i mi pomóc.
Przyszło jej do głowy, że może się z nim o to kłócić przez wieczność, a on nigdy nie zmieni stanowiska. Marcu był niewzruszony. Nawet w wieku dwudziestu pięciu lat był silny psychicznie i fizycznie – siłą, z którą należało się liczyć. Może to ją w nim pociągało. Monet została wychowana przez kobietę, która nigdzie nie mogła zapuścić korzeni i nie wiedziała, jak stworzyć dom albo chociaż podejmować odpowiedzialne decyzje. Matka Monet, Candie, była impulsywna i irracjonalna. Marcu stanowił jej przeciwieństwo – analityczny, ostrożny, nielubiący ryzyka. Był uosobieniem rozsądku.
Tylko raz ją zaskoczył – tej nocy, gdy ją pocałował i kochał się z nią, przerywając tuż przed odebraniem jej dziewictwa. A potem przeraził ją swą pogardą. W ciągu zaledwie kilku minut z namiętnego i zmysłowego zmienił się w kogoś bezdusznego i zimnego.
Monet wyjechała niecałe czternaście godzin później, wylatując z Palermo jedynie z małym plecakiem pełnym ubrań. Miała bardzo niewiele. Ona i jej matka żyły ze szczodrości ojca Marcu, a Monet nie zamierzała zabierać jego podarunków.
Przez pierwszy rok w Londynie cierpiała katusze na myśl o tamtym wieczorze w ramionach Marcu. Wspomnienie jego pocałunków i dotyku bolało ją, a jednak były to najpotężniejsze uczucia i doznania, jakich kiedykolwiek doświadczyła. Czuła się jak płomień – drżący, gorący, żywy. Obudził w niej coś, o istnieniu czego nie wiedziała. A jego surowe odrzucenie było dezorientujące i… miażdżące.
Próbowała zapomnieć Sycylię i całą rodzinę Uberto, a jednak brakowało jej dzieciaków, rodzeństwa Marcu. Stanowiły jedyną rodziną, jaką kiedykolwiek miała.
Pracę w Londynie znalazła dzięki swojemu ojcu, mężczyźnie, którego widziała ledwie kilka razy w życiu – to on poznał ją z rodziną, która potrzebowała niani na wakacje. Tak dobrze się sprawdziła, że rodzina zatrzymała ją na kolejny rok szkolny i ostatecznie pozostała z nimi aż do rozwodu rodziców, po którym nie mogli jej dłużej zatrzymać, ale od razu znalazła inną pracę, a potem kolejną, aż wreszcie trafiła do pracy w handlu.
Zaczęła na najniższym piętrze Bernard Department Store, na kasie przy kapeluszach i rękawiczkach, a kiedy w dziale ślubnym powstał wakat, poszła na piąte piętro, by go wypełnić, i nigdy już nie opuściła tego działu.
– Wiem, że zarzuciłem cię informacjami, więc proponuję odłożyć dalszą rozmowę, dopóki nie skończysz pracy, a potem pójść na kolację i przedyskutować to w cywilizowanych warunkach. – Marcu posłał jej zachęcający uśmiech. – Będziesz miała możliwość zadać mi pytania…
– Ale ja nie mam pytań. – Wstała, sygnalizując, że skończyła rozmowę. Nie zamierzała znów ulec jego urokowi. – Marcu, nie interesuje mnie ta propozycja. Dalsze rozmowy do niczego nie prowadzą, a ja nie chcę tracić czasu. – Wzięła krótki wdech. – Chciałabym móc powiedzieć, że miło było cię zobaczyć, ale to by było kłamstwo, a po tych wszystkich latach nie ma sensu się nawzajem okłamywać.
– Nigdy nie myślałem, że jesteś mściwa.
– Mściwa? Ani trochę. To, że nie mogę się wpasować w twoje plany, nie znaczy, że żywię do ciebie urazę. Kiedyś byłeś dla mnie ważny. Ale to było całe lata temu.
On też wstał i teraz nad nią górował.
– Złożyłaś mi obietnicę, Monet. Obawiam się, że nie możesz odmówić… przynajmniej nie teraz, dopóki nie wysłuchałaś mnie do końca. Nie rozmawialiśmy o pensji i innych profitach.
– Praca dla ciebie nie może mi przynieść żadnych profitów!
– Kiedyś nas kochałaś. Mawiałaś, że jesteśmy rodziną, której nigdy nie miałaś.
– Byłam młoda i naiwna. Teraz jestem mądrzejsza.
– Czy coś się stało po twoim wyjeździe z Palermo? Czy zdarzyło się coś, o czym nie wiem?
– Nie. Wiesz wszystko.
– Więc skąd ta pogarda i nienawiść do mojej rodziny? Czy ktoś z nas cię skrzywdził?
Narastające emocje nie pozwoliły jej odpowiedzieć od razu. Kiedyś ich kochała. Marzyła, by stać się częścią ich rodziny, ale na to nie było żadnych szans. Oczy ją piekły i bolało gardło. Odezwała się z trudem:
– Twoja rodzina tolerowała mnie przez tyle lat, zwłaszcza w świetle tego, kim byłam. Więc nie, nie nienawidzę całej twojej rodziny. Nie żywię pogardy do twojego brata i sióstr.
– Więc jesteś wściekła na mnie i mojego ojca?
Nie chciała grzebać się w przeszłości, na nowo przeżywać dawnego bólu.
– To nieważne. Nie zamierzam o tym dyskutować.
– Dla mnie to ważne. I niestety jesteś mi coś winna, więc przedyskutujemy to przy kolacji. Mój samochód będzie na ciebie czekał na dole. – Skinął jej głową i odszedł.
Monet obserwowała, jak idzie do windy. Ani razu się nie obrócił, póki nie znalazł się w środku – a wtedy ich spojrzenia się spotkały.
Nie umknął mu wyzywający wyraz twarzy Monet, gdy wpatrywała się w niego, dopóki drzwi windy się nie zamknęły. Spodziewał się po niej pewnego oporu, ale w końcu była mu coś winna…
Co więcej, to nie od niej zaczął szukanie kogoś, kto zastąpiłby na parę tygodni nianię jego dzieci, którą wezwały do Anglii pilne sprawy rodzinne. Problem w tym, że nie ufał obcym.
W ogóle nie ufał wielu ludziom i miał skłonność do przesadnego analizowania wszystkiego. Ta cecha przydawała się w jego życiu zawodowym, gdy inwestował w rozmaite przedsiębiorstwa, ale stanowiła spore utrudnienie w życiu towarzyskim. Do niedawna nie wychodził poza swoje skromne, zaufane kręgi znajomych, ale gdy stało się oczywiste, że nie znajdzie w nich żony, która by zastąpiła matkę jego małym dzieciom, został zmuszony do wyjścia ze strefy komfortu. Po serii męczących randek znalazł właściwą partię w osobie dwudziestodziewięcioletniej Vittorii Bonfiglio i miał zamiar oświadczyć się jej w Boże Narodzenie, ale najpierw potrzebował spędzić z nią trochę czasu sam na sam, co było trudne do osiągnięcia z dziećmi na głowie.
I wtedy przyszła mu na myśl Monet i od razu wydała się doskonałym rozwiązaniem.
Znał ją dawniej i nigdy nie zdradziła jego zaufania. Zawsze dobrze sobie radziła z jego młodszym rodzeństwem – dlaczego nie miałaby być równie cierpliwa i miła wobec jego maluchów?
Zlokalizowanie jej zajęło mu mniej niż piętnaście minut – mieszkała w Londynie i pracowała w Bernard Department Store. Nie była mężatką. Mogła mieć chłopaka, ale Marcu to nie obchodziło. Była mu potrzebna na cztery tygodnie, maksymalnie pięć, a potem będzie mogła wrócić do swojego życia.
Nie przyszło mu do głowy, że odmówi – w końcu była mu coś winna.
Po odejściu Marcu Monet obróciła się powoli, przesuwając wzrokiem po piątym piętrze. Przez lata tak wrosła w tę elegancką przestrzeń, że czuła się w niej jak w domu. Była dobra w tym, co robi. Wiedziała, jak uspokoić zdenerwowaną narzeczoną i jak pomóc się pozbierać tej, która była w rozsypce. Kto by pomyślał, że ma taki dar?
Jako nieślubna córka podrzędnej francuskiej aktorki i angielskiego bankiera, Monet wiodła cygańskie życie. Zanim skończyła osiemnaście lat, zobaczyła kawał świata, jako że mieszkała w Irlandii, we Francji, na Sycylii, w Maroku i w trzech różnych amerykańskich stanach.
Najdłużej przebywała w Palermo, które było jej domem przez sześć lat od dwunastego roku życia. Gdy je opuściła, jej matka, Candie, dalej żyła z sycylijskim arystokratą, Matteem Uberto, przez kolejne trzy lata. Ale Monet nigdy nie wróciła na Sycylię. Nie chciała widzieć nikogo z rodziny Uberto i odprawiła Marcu, gdy ten trzy lata temu próbował ją odwiedzić w Londynie, tak jak odprawiła jego ojca rok wcześniej, gdy pojawił się na jej progu z winem i kwiatami i z leciutkim szlafroczkiem bardziej stosownym dla kochanki niż dla córki dawnej konkubiny. Właśnie ta wizyta Mattea sprawiła, że Monet wreszcie zatrzasnęła drzwi do przeszłości.
Nie miała nic wspólnego z tą rodziną, z którą mieszkała przez sześć lat. Owszem, razem jadali posiłki, chodzili do kin i teatru, na balety i opery, a także wspólnie spędzali wakacje i święta, ale ostatecznie nie była jedną z nich – nie należała ani do rodziny, ani do arystokratycznego towarzystwa.
Monet nie potrzebowała bogactwa. Za to nie mogła znieść bycia nieważną. Nie potrzebowała, by cenił ją świat, ale tęskniła za miłością i szacunkiem Marcu.
Tymczasem to on pierwszy ją zawstydził, z czego wyciągnęła nauczkę i poprzysięgła sobie nigdy od nikogo nie zależeć. I osiągnęła niezależność.
W przeciwieństwie do matki nie potrzebowała mężczyzn, choć ci często się nią interesowali. Intrygowały ich jej francuskie kości policzkowe, pełne usta, złotobrązowe oczy i długie, gęste, ciemne włosy, ale jej nie obchodziły przelotne romanse. Nie interesował jej seks, dlatego w wieku dwudziestu sześciu lat wciąż była dziewicą i nie wykluczała, że jest oziębła.
Ale wcale jej to nie obchodziło. Nie interesowały jej etykiety ani nie dbała o to, co myślą mężczyźni – miała świadomość, że dla większości z nich kobiety są tylko zabawkami, a ona nie chciała być niczyją zabawką.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej