Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
29 osób interesuje się tą książką
W swoim od dawna oczekiwanym anglojęzycznym debiucie Yan Ge podejmuje temat odosobnienia w dziewięciu niezwykłych, dowcipnych i barwnych opowieściach. Osadzone we współczesności, ale też w czasach starożytnych, realistyczne i niesamowite, opowiadania ze zbioru „Gdzie indziej” zabierają czytelnika do Chin, Dublinu, Londynu czy Sztokholmu. Kalejdoskop bohaterów występuje w opowieściach o tęsknocie, wysiedleniu i doświadczeniu diasporycznym. Znajdziemy wśród nich między innymi poetów żyjących w świecie chaosu, jaki zapanował po trzęsieniu ziemi, mandaryna wygnanego z dworu, który za wszelką cenę stara się ocalić życie, kobietę, która z niewyjaśnionych powodów traci głos, i parę, która przelotnie spotyka się w dublińskim kinie. Postaci w opowiadaniach Yan Ge eksplorują z zaciekawieniem własne wyobcowanie - fizyczne i emocjonalne, wynikające z podróży, emigracji lub wygnania. „Gdzie indziej” to także błyskotliwa i mądra refleksja nad (nie)przydatnością sztuki stającej w szranki z ludzką samotnością i codziennością. Istotne kwestie, które porusza Yan Ge, to również siła literatury, decyzje podejmowane przez kobiety, narodziny i śmierć, a także kształtowanie tożsamości w dyskursie kolonialnym. Rozpoczynające się często in medias res historie żadnego czytelnika nie pozostawią obojętnym.
"Filozoficznie głęboka, ale też niestroniąca od komedii, emocjonalna i zabawna - „Gdzie indziej” to cudowna książka książek. Jest jak nowe światło w starym, poszukującym świecie."
Madeleine Thien
Przekład: Agnieszka Walulik
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 374
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału Elsewhere
Przekład Agnieszka Walulik, poza opowiadaniemJak zakochałam się w dobrze udokumentowanym życiu Alexandra Whelanaw przekładzie Łukasza Buchalskiego, które ukazało się wcześniej w wydanym przez Pauzę zbiorzeNiepoprawna mnogość
Redakcja Ewa Pawłowska
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek
Opracowanie okładki i projekt stron tytułowych Tomasz Majewski
Projekt okładki i zdjęcie w tle: Simon & Schuster, Tablet of Confucius
ELSEWHERE
Copyright © Yan Ge, 2023
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Walulik, 2025 except for the storyHow I Fell in Love with the Well-Documented Life of Alex Whelan/Jak zakochałam się w dobrze udokumentowanym życiu Alexandra Whelana
Copyright © for the Polish translation by Łukasz Buchalski, 2021 of the storyHow I Fell in Love with the Well-Documented Life of Alex Whelan/Jak zakochałam się w dobrze udokumentowanym życiu Alexandra Whelana
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2025
Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Joanna Millington
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-974063-4-6 (EPUB); 978-83-974063-4-6 (MOBI)
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2025
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151
03-948 Warszawa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Mojej matce,
Wartko płynącej dziś wody
Jasny księżyc poprzednim wcieleniem.
Sikong Tu, Obmyte i oczyszczone ze zbioru
Dwadzieścia cztery kategorie poezji
Przed Chatką Stary Kamień rozprawiał o gęsiach.
– Kiszki. Oto co w nich najlepsze – opowiadał. – A najlepsze gęsie kiszki pochodzą z Miasteczka Rodziny Białych. Wiesz dlaczego?
– Nie mam pojęcia – odparłam.
– Bo tamtejsze kobiety mają długie i szczupłe palce. Takie, co to znakomicie się nadają do wsadzania gęsiom w kuper i wyciągania wnętrzności na żywca. Tylko trzeba to robić tak raz-dwa, zdecydowanie i precyzyjnie, żeby kiszka zachowała delikatność.
– Ja jestem wegetarianką.
Pokręcił głową.
– Ale dlaczego?
Zaczęłam się zastanawiać nad odpowiedzią.
– Nic ci po tym – oświadczył. – Zresztą od kiedy się tu zjawiłaś, chyba nie widziałem, żebyś cokolwiek zjadła.
– Nie czuję się głodna – rzekłam.
Odwrócił się do sąsiedniego stolika i krzyknął:
– Hej, Mały Bambus! Wlałbyś dziewczynie trochę oleju do głowy!
Mały Bambus zasnął już na krześle. Była prawie trzecia nad ranem.
– W każdym razie – ciągnął Stary Kamień, zwracając się z powrotem w moją stronę – zgadnij, z której części krowy pochodzi żółte gardło.
– Z gardła?
– Ha! – Sięgnął po piwo i pociągnął duży łyk. – Ze sto osób już pytałem i nikt nie zgadł. Z tętnicy wieńcowej. Tylko koniecznie musi być prawa. Bo prawa jest cieńsza od lewej, więc szybciutko się ugotuje w hot pocie. Wiesz, ile się gotuje żółte gardło?
– E-e.
– Osiem sekund. Wielu ludzi je przegotowuje. I dlatego żółtego gardła nigdy nie wrzucasz do garnka. Tylko trzymasz je pałeczkami i zanurzasz w wywarze. Liczysz do ośmiu i wyciągasz. Wyłącznie dzięki temu zachowa chrupkość i sprężystość.
– Muszę już iść spać – powiedziałam.
– Jasne, idź. – Znowu pociągnął piwo z butelki.
– A ty się nie kładziesz?
– Nie, nie, ja tu jeszcze posiedzę. Na starość człowiek nie potrzebuje snu. Wypiję sobie kolejny browarek.
Wstał i wszedł do Chatki. Światło nadal się paliło. Siostra Du leżała skulona na ławce w jednym z boksów i pochrapywała. Patrzyłam przez okno, jak Stary Kamień idzie za bar, bierze sobie tsingtao i wraca.
– Rano poproszę, żeby doliczyła mi do rachunku. – Na powrót klapnął ciężko na swoje krzesło.
– To ja już pójdę. Dobranoc. – Wstałam i wróciłam do namiotu, który dzieliłam z Pionową.
Mały Bambus sprowadził mnie do Chatki przed trzema dniami. Wpadł na mnie, gdy siedziałam z książką na ławce przed blokiem.
– Hej, Gołąbko – zagadnął, szybko przechodząc ku mnie przez ulicę. – Co ty tutaj robisz?
– Czytam sobie – odparłam, pokazując mu książkę. – Mam trochę czasu do zabicia.
Przechylił głowę i odczytał tytuł:
– Dżuma. Nie wiedziałem, że młodzi czytają jeszcze Camusa.
– Niektórzy tak.
– Gdzie teraz mieszkasz? – zapytał.
– Koczuję na dziedzińcu, z sąsiadami. – Pokazałam kciukiem przez ramię.
– To słabo – stwierdził Mały Bambus. – Nie wolałabyś przenieść się ze mną do Chatki? Wszyscy tam są, mieszkamy na placu: Stary Kamień, Młody Li, Szóstka, Pionowa, Chłodny i w ogóle masa różnych poetów.
– Przecież ja nie pisuję poezji – odparłam.
Wyszczerzył się w uśmiechu.
– Mniejsza o to. No chodź.
Doszliśmy do Chatki piechotą. Autobusy od dwunastego nie chodziły, taksówek także nie było. Mały Bambus zdążył wypalić trzy papierosy, zanim wreszcie się ocknął i zapytał, czy też chcę. Powiedziałam mu, że nie palę.
– Bardzo rozsądnie. Papierosy to śmierć. – Pokiwał głową, po czym wyciągnął z paczki kolejną fajkę i ją zapalił.
Przeszliśmy przez drugą obwodnicę i skręciliśmy na plac Ping’an.
– Wow – skomentowałam.
Na wklęsłym placu roiło się od namiotów najrozmaitszych rozmiarów i kształtów, ich barwy obejmowały całe widoczne spektrum. Mały Bambus wskazał mi palcem budynek na drugim końcu i powiedział, że właśnie tam mieści się Chatka. Zeszliśmy na plac i przecięliśmy go, poruszając się krętą linią. Namioty były ciasno stłoczone, rzucały na siebie nawzajem cienie. Ludzie przesiadywali na zewnątrz, jedli, rozmawiali, handlowali. Kramarze przepychali się łokciami, dźwigali kosze z żywnością, czasopismami, T-shirtami i kosmetykami. Dokoła ganiały się roześmiane dzieciaki. Gdy przedzieraliśmy się przez tę ciżbę, Mały Bambus kiwał głową znajomym i przyjaciołom. Wreszcie z przodu ujrzałam ogromny szkarłatny namiot. Wyglądał jak zamek.
– To Młodego Li – objaśnił Mały Bambus. – Mieszka tam z żoną i dwójką dzieci, mają duży salon i trzy sypialnie. A nawet kuchnię. Nie mam pojęcia, jak ta płotka skombinowała coś takiego!
Było ciepłe popołudnie pod koniec maja. W powietrzu unosiła się woń stęchlizny i wilgoci. Wyszliśmy po stopniach z wklęsłego placu i dotarliśmy do zapyziałej knajpki. Nad nią wisiał szyld z nazwą wypisaną białymi znakami: CHATKA. W pierwszym brakowało jednego pociągnięcia. Przed wejściem siedziała spora grupa kobiet i mężczyzn – wszystko poeci – i piła piwo.
– To jest Gołąbka – przedstawił mnie Mały Bambus.
– Gołąbka! – zawołali jednym głosem, jak rozśpiewany chór.
– Słyszałem o tobie – odezwał się jeden z nich, mężczyzna po czterdziestce. – Ty jesteś ta mała, co pisze fikcję.
Kobieta w średnim wieku, w czerwonej kwiecistej sukience, zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu.
– Na głupią mi nie wyglądasz – orzekła. – Wzięłabyś się za poezję.
– Nie zwracaj na nich uwagi, to stare ochlajtusy – powiedział przepraszająco Mały Bambus. – Idź, usiądź sobie z Pionową. – Pokazał mi stolik na boku, przy którym siedzieli jakaś młoda kobieta i dwóch mężczyzn po dwudziestce. Pomachali mi wesoło.
Dopiero później dotarło do mnie, że wszyscy byli już w różnych stadiach upicia. Niektórzy pili od poniedziałku, inni zaczęli dwunastego wieczorem. Siostra Du, właścicielka Chatki i kuzynka Małego Bambusa, już trzy razy jeździła miniciężarówką do hurtowni za miastem, żeby uzupełnić zapasy piwa. W okolicznych supermarketach nic nie zostało.
– I żaden z tych szczurków nawet nie pomyśli, żeby zapłacić – stwierdziła Siostra Du. – Mówią: „Dopisz do rachunku”. Tylko że nikt nie otwierał żadnego rachunku!
– Ja poproszę herbatę – rzekłam, otwierając portfel.
– A tam, napij się piwa – powiedziała i otworzyła mi tsingtao. – Dopiszę do rachunku.
Wzięłam butelkę, wyszłam na zewnątrz i usiadłam przy stoliku z Pionową, jej chłopakiem Chłodnym i Szóstką. Podeszła do nas jakaś kobieta z koszem, z nadzieją, że ktoś się zainteresuje jej towarem. Uniosła wieko, odsłaniając kryjące się w środku żółwiki. Całe jaśniały, białe jak perły.
Gdy je podziwialiśmy, po niebie rozniósł się odgłos syren.
– O tej porze dnia zawsze tak dzwonią – rzekła kobieta. Zakryła kosz i podreptała dalej.
Tamtego wieczoru po raz pierwszy od dwunastego mogłam obmyć twarz. Nocowałam w namiocie Pionowej. Co jakiś czas z różnych stron dobiegały pojękiwania. Ktoś śpiewał do samego rana. Wreszcie ścięło mnie z nóg i zasnęłam. Nic mi się nie śniło.
Był rok 2008. Mój ojciec nie żył od sześciu lat. Dziadek zmarł w 2000 na skutek udaru, którego dostał przed sklepem całodobowym. Najstarsza ciotka odeszła w 1998 po operacji usuwania hemoroidów. Wujek skręcił kark latem 1990, gdy poszedł z kolegami skakać do rzeki.
– Moi oboje rodzice zmarli w osiemdziesiątym dziewiątym – powiedział Mały Bambus. – Matka na początku roku, na cukrzycę, ojciec pod koniec, w więzieniu.
– A ja dziesięć lat temu straciłem dziewczynę – rzekł Stary Kamień. – Latami zmagała się z anoreksją, aż wreszcie zabiła się zimą dziewięćdziesiątego ósmego.
– Hej, płotki! – Młody Li wydmuchał z ust dym. – Możemy pogadać o czymś innym? Nie dość wam o zmarłych?
– A może zagramy w madżonga? – zaproponował Stary Kamień.
Gdy odeszli od stołu, wyjęłam książkę i zaczęłam czytać. W sąsiednim pomieszczeniu grał telewizor, Siostra Du i kelnerki oglądały wiadomości i płakały. Przyszedł Szóstka i dosiadł się do mnie.
– Co czytasz?
Pokazałam mu okładkę.
– Camus – powiedział. – Ciekawe. Podoba ci się?
– Jest w porządku – odparłam.
– Poczytałabyś Márqueza – oświadczył. – Miłość w czasach zarazy jest znacznie lepsza.
Odłożyłam książkę i spojrzałam na niego.
– Do czego pijesz?
Uśmiechnął się nieśmiało.
– Pionowa i Chłodny poszli się bzykać w moim namiocie. Może w takim razie poszlibyśmy do namiotu Pionowej i też się pobzykali?
Przez chwilę zastanawiałam się nad propozycją.
– Okej – zgodziłam się wreszcie.
Poszliśmy do namiotu Pionowej i się rozebraliśmy. Szóstka dotykał mnie przez chwilę, zanim we mnie wszedł. Objęliśmy się i zaczęliśmy rytmicznie poruszać się ku sobie i z powrotem. Przez cały czas było mi zimno, bo leżałam na ziemi. Szóstka krzyknął, dochodząc.
Potem usiedliśmy przed namiotem i wypaliliśmy na spółkę papierosa.
– Cztery dni temu byłam jeszcze niepaląca – oświadczyłam.
– A ja pięć dni temu nie miałem pojęcia, że będzie trzęsienie – oświadczył. – Co wtedy robiłaś?
– Kąpałam kotkę – odparłam. – A ty?
– Próbowałem naprawić laptopa – powiedział. – Jak tam kotka?
– Zwiała, cała mokra. Mam nadzieję, że już wyschła. A twój laptop?
– Padł.
– Słyszałam w telewizji – powiedziałam – że liczba ofiar wynosi obecnie sześćdziesiąt dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt siedem osób.
Sięgnął po papierosa i się zaciągnął.
– Dobrą masz pamięć.
Nagle nad całym miastem znowu rozbrzmiała ostra syrena.
Z Chatki wybiegła Siostra Du i krzyknęła:
– Idzie następne! W wiadomościach podali właśnie, że w nocy będą duże wstrząsy wtórne! O sile siedem koma osiem do ośmiu. Rząd mówi, że mamy poszukać schronienia.
– Kuzynko, wyluzuj – powiedział Mały Bambus, odwracając się połowicznie od stolika z madżongiem. – Przecież lepszego schronienia już nie znajdziemy.
Tamtej nocy nikt nie mógł zasnąć. Poszliśmy do namiotu Młodego Li i usiedliśmy w saloniku. Był surrealistycznie przestronny, z umeblowaniem w postaci dwóch czteroosobowych kanap ze skóry w kolorze kości słoniowej, białego fotela i kremowego szezlongu. Stał w nim nawet regalik na książki.
Mały Bambus usiadł w fotelu.
– Ja pierdykam – powiedział, klepiąc się po udzie. – Toż to istny pałac.
Weszli Młody Li i Szóstka, dźwigając kwadratowy stolik. Odstawili go i rozłożyli cztery półokrągłe skrzydła. W ten sposób powstał ogromny okrągły stół.
Wszyscy wlepiliśmy w niego spojrzenia.
– Ja pierdykam – powtórzył Mały Bambus.
– Stary Kamień poprosił, żebym ogarnął duży stół na kolację – wyjaśnił Młody Li.
– Jeśli mamy jeść przy tym stole, to dajcie teleskop, bo nie widzę półmisków – stwierdził Chłodny.
– A jak przyjdą wstrząsy wtórne, możemy się schować pod spodem – rzekł Szóstka, stukając w blat.
Stary Kamień krzątał się w kuchni przy posiłku z pomocą Siostry Du i Spokojnej – żony Młodego Li – a my tymczasem zaczęliśmy o nim rozmawiać. Podobno po śmierci swojej dziewczyny poświęcił się zgłębianiu tajemnicy idealnej dwukrotnie gotowanej wieprzowiny. Aż wreszcie, od dania do dania, stał się znakomitym kucharzem i szanowanym krytykiem kulinarnym. Wydał trzy książki: Miłość i żądza w kuchni syczuańskiej, Imperium pieprzu i Tego wieczoru jedliśmy pancerniki. Ta ostatnia to był tomik poezji.
– Nawet mam je tutaj. – Młody Li wstał i poszperał na regaliku. – O, proszę. – Zdjął jedną książkę, oparł się o regał i zaczął czytać: – „Gdy język ulega zepsuciu, musimy pomówić o rybach. Czy ryby są szczęśliwe? – zapytał ktoś, już bardzo dawno temu. Nie możesz tego wiedzieć, bo nie jesteś rybą. Ale jeśli pomidor dobrze zna daną rybę...”.
– To są te jego poezje? – zapytałam.
– Nie, to jego książka kucharska – powiedział Młody Li i odłożył ją z powrotem.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Roześmiałam się razem z nimi. Napiliśmy się piwa.
Z kuchni wyszła Spokojna w fioletowym fartuchu narzuconym na czerwoną sukienkę w kwiaty. Postawiła na stole stertę misek i pałeczek i oświadczyła:
– Zaraz będzie jedzenie.
Dosunęliśmy kanapy i zaopatrzyliśmy się wszyscy w miseczkę i pałeczki. Gdy zajmowaliśmy miejsca, Siostra Du wniosła na tacy przekąski i rozstawiła je kolejno na stole: kurze łapki w marynacie z ostrą papryczką, smażona rybia skóra z kolendrą, marynowane świńskie ogonki i tysiącletnie jajka z zieloną papryką.
Poeci krzyknęli radośnie i zaczęli wcinać.
– A co ma jeść Gołąbka? Ona jest wegetarianką – powiedziała Pionowa.
Młody Li przyjrzał się uważnie daniom.
– Rybią skórę? W tym nie ma mięsa.
– Spokojnie, i tak nie jestem specjalnie głodna – odparłam i zajęłam się swoim piwem. Przekąski w kilka minut zniknęły i Siostra Du wniosła kolejne potrawy, gorące, parujące i aromatyczne. Podano popisowe danie Starego Kamienia, czyli podwójnie gotowaną wieprzowinę, a po niej duszony boczek, potrawkę ze świńskich nóżek z fermentowaną pastą z czarnej fasoli, przysmażane cynaderki wieprzowe i duszoną golonkę z kiełkami bambusa.
– Skąd on to wszystko wytrzasnął? – zdumiał się Chłodny, dźgając pałeczkami golonkę.
– Stary Kamień ma znajomości – mruknął Młody Li z ustami pełnymi jedzenia. – Wiesz, kim jest jego ojciec?
Chłodny pokręcił głową.
– Nie, a powinienem?
Młody Li wypluł kostkę i wyjawił nam imię i nazwisko, które poznałam w podstawówce na lekcjach z historii lokalnej.
– Serio? – zapytał Chłodny.
– Mhm – Mały Bambus przytaknął. – Stary Kamień mógłby teraz zasiadać na urzędzie gdzieś w rządzie centralnym, gdyby nie przygruchał sobie nieodpowiedniej dziewczyny i w nieodpowiednim czasie nie poszedł z nią na protest.
– Nasze pokolenie to ma przejebane – stwierdził Młody Li.
– Nasze też! – rzucił Chłodny, który nie chciał się czuć gorszy.
Kłócili się dalej, gdy wniesiono następną turę dań. Tym razem podano plasterki wołowiny w oleju z chili, duszony mostek wołowy, pikantne żeberka cielęce z pieprzem syczuańskim i zupę z podrobów wołowych.
Pomieszczenie wypełniło się gorącą parą. Kichnęłam.
– Nałożyć ci coś? – zapytała Pionowa. – Biedna Gołąbka, na pewno umierasz z głodu.
– Nie trzeba, naprawdę – odparłam z uporem.
Pionowa rozejrzała się po stole.
– Może chociaż zupę? Nałożę ci trochę bez mięsa – zaproponowała.
– Eee, okej – ustąpiłam.
Nałożyła mi do miseczki zupy bez podrobów. Popatrzyłam na wywar i wypiłam. Napłynął mi do ust i wtopił się w moje trzewia niczym długi miękki wydech. Przypomniało mi się, jak dziadek nosił mnie na plecach na targ bydła, żeby popatrzeć na krowy. Pachniały nawozem i torfem. Ich oczy były jak oczy Buddy. Wpatrywały się we mnie.
– Mogę jeszcze? – zapytałam. – Ale poproszę z podrobami.
Pochłanialiśmy jedzenie jak stado żałosnych zwierząt. Na zewnątrz zaczęło padać. Deszcz szumiał i bębnił nagląco o namiot, podczas gdy w środku serwowano kolejne dania. Dotarliśmy do rundy drobiowej: kurczak, kaczka, gęś, przepiórka i struś, a po niej wjechało sześć rodzajów ryby: wzdręga, labraks, mandaryn, srebrny jin, złoty chang i ryba fugu. Następnie było trochę rzadkich specjałów, których nazwy poznałam dopiero od swoich towarzyszy: dzik, uchowiec, żółwiak, mundżak i pancernik.
– Ja pierdykam – skomentował Mały Bambus, szykując pałeczki. Deszcz lał się strumieniami.
Z kuchni wyszła grupka pięknych kobiet w połyskliwych jedwabnych sukienkach wyszywanych perłami. Ich głowy były zdobne w diademy i kolorowe piórka, usta miały lśniące i czerwone. Niosły razem ogromny mosiężny gar, w którym bulgotał gęsty pożywny gulasz z ostrą papryczką. Emanował z niego intensywny zapach mięsa, papryczek chili i chińskiej przyprawy pięciu smaków. Gulasz przyrządzono na głowach, mocno wygotowanych, tak że popękały i zmieniły się w papkę – kilku gałek ocznych brakowało, kilka nosów się zniekształciło, wiele języków wystawało na zewnątrz. Były to głowy mężczyzn i kobiet.
Gwałtownie przewróciło mi się w żołądku. Schyliłam się i zwymiotowałam pod stołem.
Tego wieczoru jedliśmy pancerniki
Autor: Stary Kamień
Około piątej po południu Mały Bambus zaprosił mnie
na kolację z nim i jego znajomym, panem Huangiem.
Huang ma rzadkie przysmaki – powiedział.
W prywatnej jadalni Huang zamknął drzwi
na klucz i zaserwował nam wielki gar duszonych pancerników.
– Wcinajcie – powiedział. – To zwierzę objęte najściślejszą ochroną,
tak więc wszyscy wspólnie popełniamy tu przestępstwo.
– Skoro mowa o przestępcach – rzekł Mały Bambus –
pancerniki były ulubioną potrawą Przewodniczącego Mao,
gdy jeszcze walczył w partyzantce
w Górach Jinggang
w dawnych czasach.
Dzień po tym przyjęciu rozpoczął się prawdziwy kryzys. Poprzedniej nocy tak padało, że woda wypłukała gruzy, wśród których wciąż były zagrzebane tysiące ciał, i zniosła je do zbiornika na wodę.
– Teraz trzeba będzie pić wodę o smaku skóry – powiedział Chłodny.
– Fuj – wzdrygnęła się Pionowa.
Siedzieliśmy na zewnątrz Chatki. Stary Kamień doradził nam wcześniej, byśmy spróbowali się odprężyć i nie martwili się o wodę. W Chatce pozostało co najmniej osiem czy dziewięć kartonów piwa, więc jeszcze przez jakieś dwa dni nie groziło nam odwodnienie.
– Spokojnie, ten problem z wodą ogarną, zanim wypijemy cały browar – stwierdził Stary Kamień i poszedł przyłączyć się do Małego Bambusa, Młodego Li i Spokojnej na partyjkę madżonga.
Reszta z nas siedziała z piwem i papierosami. Pośrodku placu jakiś mężczyzna stanął na stole, rozejrzał się po tłumie i krzyknął:
– Ostatni bilet do Pekinu! Pociąg odjeżdża dziś o dziesiątej wieczorem! Kto da więcej?
Po przeciwnej stronie młoda pielęgniarka wołała przez megafon:
– Potrzebni ochotnicy! Potrzebni ochotnicy! Autobus odjeżdża jutro o ósmej rano spod lokalnej przychodni!
Kilka budynków od nas grupka nastolatków pogoniła ze sklepu jakiegoś chłopca.
– Oddawaj mleko, złamasie!
Przed nami przeszła kobieta, zapłakana, z małym dzieckiem w ramionach.
– Czuję się, jakbym oglądał film – stwierdził Szóstka.
– A ja martwię się, że tak naprawdę wcale mi nie smutno – powiedział Chłodny.
– Mnie też jakoś nie bardzo smutno – rzekła Pionowa. – Gołąbka, a ty?
– A ja tak sobie myślę... – zaczęłam powoli – że wszystko to jest świetny materiał. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek napiszę coś o tym trzęsieniu.
– Ja też nigdy o tym nie napiszę – zgodził się Szóstka.
– A co powiemy po latach, gdy ludzie będą nas pytać o to wielkie trzęsienie w dwa tysiące ósmym? – zapytała Pionowa.
– Możemy im opowiadać o tym, jak agresywnie chlaliśmy piwo – podsunął Chłodny.
– I o odgłosach seksu nocą – dodał Szóstka.
– I o bankiecie, którym uraczył nas Stary Kamień – dodałam.
Pionowa odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.
– Gołąbka, wszystko w porządku?
Na placu wrzasnęła jakaś kobieta. Zawalił się czyjś namiot. Kilku młodych mężczyzn głośno krzyczało.
– W sensie? – zapytałam.
– Bo już kilka razy rzucałaś uwagi o tej kolacji – wyjaśniła Pionowa. – I w dodatku czytasz te poezje Starego Kamienia.
– Młody Li mi je pożyczył – powiedziałam. – Ale jakoś trudno mi je zrozumieć.
– Poezja nie jest do rozumienia – oświadczył Chłodny.
Szóstka dopił piwo.
– Pomyśl o tym w ten sposób – zaczął. – Jak piszesz jakąś historię, to tak, jakbyś przygotowywała danie. Chcesz, żeby ludzie mieli przed oczami to mięso i te warzywa, nawet żeby czuli ich aromaty. Tylko że tak naprawdę nie mogą ich zjeść. Mogą co najwyżej wyobrazić sobie smak jedzenia, interpretując jego wizerunek.
Znowu pomyślałam o wczorajszej kolacji. Oni wszyscy sprawiali wrażenie, jakby nie pamiętali, co się wydarzyło.
– Ale dla nas to nie ma znaczenia – ciągnął Szóstka. – Bo jak się zlezą poeci, to zjedzą każde fikcyjne danie, jakie się im zaserwuje. Żremy to żarcie, a potem nim sramy. I tym gównem jest poezja.
Chłodny wybuchnął śmiechem i zaklaskał. Pionowa i ja również się roześmiałyśmy.
Tamtej nocy spałam w namiocie Szóstki i kochaliśmy się jak dzikusy. Nie było prezerwatyw, więc doszedł na moim brzuchu. Potem, żeby mnie obmyć, wylał na niego troszkę piwa i starł wszystko własnymi skarpetkami. Powiedziałam, że wolę już mieć na brzuchu zaschniętą spermę niż zimne piwo i brud ze skarpetek. Przeprosił.
Wreszcie zasnęliśmy. Przeszła seria wstrząsów wtórnych o sile czterech czy pięciu stopni, kołysząc nas w jeszcze głębszy sen. Śniło mi się, że prowadzę rozmowę o tym trzęsieniu ziemi. Jeszcze po przebudzeniu bardzo wyraźnie wszystko pamiętałam. Przede mną siedział mój zmarły ojciec, z przekrzywionym nosem i twarzą pokrytą plamami jakiejś gęstej żółtawej pasty. I zapytał: „Skąd wiesz, że to wszystko jest rzeczywiste i dzieje się naprawdę? Jak możesz być pewna, że nie zginęłaś w trzęsieniu, a to teraz to po prostu twoje życie pozagrobowe?”.
Opowiedziałam Staremu Kamieniowi swój sen, a on długo się z niego śmiał.
– Bardzo to w stylu Zhuangziego – stwierdził.
– To samo można by powiedzieć o każdym śnie – odparłam.
– Jadłaś kiedyś motyle? – zapytał. – Bo ja motyli jako takich to nie, ale raz w Kunmingu trafiły mi się gąsienice. Obsmażyli je ładnie w głębokim tłuszczu, doprawili lekko papryczką w proszku i kminkiem. Smakowały jak chrupkie powietrze.
Siedzieliśmy przed Chatką, twarzą do placu. Prawie jedna trzecia namiotów już zniknęła, na ziemi zostały po nich przebarwione plamy, jak te na powierzchni Księżyca. Czerwony namiot Młodego Li nadal stał.
– Jak myślisz, jak długo jeszcze wytrzymamy bez wody? – zapytałam.
– Niedługo – odparł Stary Kamień. – Ale sami możemy być sobą zaskoczeni. Dziś rano jedna ekipa ratownicza odkopała mężczyznę, który leżał pod ziemią od ponad siedemdziesięciu dwóch godzin. I przeżył.
– Nieźle – skomentowałam.
– Tak więc (tu znowu pojadę Zhuangzim) prawdziwe pytanie, które musisz sobie zadać, brzmi raczej: czy ty właściwie chcesz żyć, czy nie? – Po czym kontynuował myśl: – Co do mojej dziewczyny: zrozumiałem, że się poddała, gdy straciła apetyt. Najpierw mówiła, że nie jest głodna, a potem nabrała wręcz wstrętu do jedzenia, nie mogła znieść jego widoku, zapachu, nie mogła nawet o nim słuchać. Pewnego dnia wstaliśmy rano i zapytałem, co chce na śniadanie, a ona wrzasnęła, jakby ją pchnięto nożem. I wtedy już wiedziałem, że podjęła decyzję.
Już miałam coś odpowiedzieć, gdy pozostali wrócili miniciężarówką Siostry Du z kartonami i reklamówkami wody w butelkach, makaronem zalewajką i innymi rzeczami. Mały Bambus dosiadł się do nas, odkręcił jedną z butelek i wyżłopał naraz połowę zawartości.
– Ja pierdolę! – powiedział. – Już nigdy nie dotknę piwa.
– Skąd to macie? – zapytał Stary Kamień.
– Z przychodni – odparł Mały Bambus. – Siostra Du usłyszała, że przyjechała tam nowa tura wolontariuszy z Xi’anu, więc zajrzeliśmy.
– Płoteczki – zganił Stary Kamień. – Przecież to dla ofiar trzęsienia.
Młody Li siadł i zaczął wyciągać ze swojego pudła kartony papierosów.
– Przecież my wszyscy jesteśmy ofiarami trzęsienia – stwierdził. – I wszyscy musimy jakoś przetrwać.
Minął nas jakiś mężczyzna. Młody Li gwizdnął i rzucił mu butelkę wody i karton papierosów. Mężczyzna złapał je i odszedł.
Później usiedliśmy z Chłodnym, Pionową i Szóstką przy rabacie kwiatowej, wyjadając z menażek duszoną wieprzowinę i rybę w słodko-ostrym sosie.
– Nie za dobre – stwierdził Chłodny, zmuszając się do przełknięcia.
– W Xi’anie nie znają się na gotowaniu. Żyją o samym makaronie – powiedział Szóstka.
– Dla mnie smakuje w porządku – odparłam.
Szóstka odwrócił się w moją stronę.
– A od kiedy ty w ogóle jesz mięso?
– Gołąbka chyba zabujała się w Starym Kamieniu – oświadczyła Pionowa.
Wszyscy wlepili we mnie spojrzenia, a ja zapytałam:
– Że co?
– No bo w kółko czytasz tę jego książkę. Nawet kładziesz ją na noc tuż przy naszej poduszce – powiedział Szóstka.
– To dlatego, że usiłuję zrozumieć, o co chodzi w poezji – odparłam. – A poza tym Camusa już skończyłam.
– Mogę go sobie wziąć? Zawsze chciałem przeczytać Dżumę – wtrącił Chłodny.
Przeszliśmy do rozmowy o Dżumie i Micie Syzyfa, popijając piwo i popalając papierosy. Niedaleko od nas Stary Kamień, Mały Bambus, Młody Li i Spokojna grali w madżonga przy kwadratowym stoliku. Spokojna narzuciła na swoją czerwoną sukienkę zielony kardigan. Nagle krzyknęła z radości, wyłożyła swoje kamienie i klasnęła. Pozostali trzej oddali jej pieniądze. Reszta oglądała w Chatce telewizję. Dźwięk był głośny, ogłaszano właśnie, że rząd instaluje w zbiorniku wodnym nowe filtry.
– Liczy się każda minuta i sekunda – mówiono.
Po raz pierwszy od wielu lat poczułam mrowienie zadowolenia. Jadłam mięso i piłam wodę. Miałam łóżko, w którym mogłam spać. Niedługo się w nim położę i będą mi się śniły motyle. I tak samo jak Zhuangzi, nie będę w stanie powiedzieć, czy to ja śniłam o nich, czy one o mnie.