Gdzie jesteś, bracie? - Magdalena Mikutel - ebook

Gdzie jesteś, bracie? ebook

Mikutel Magdalena

4,5

Opis

Zaskakująca opowieść o tym, że Bóg prośby o rzeczy wielkie bierze całkiem na serio!

Minął rok od pewnego lutowego wieczoru, kiedy to życie przyjaciół z mieszkania przy wrocławskiej ulicy Prusa obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Zwieńczeniem szeregu niespodziewanych, ale i bolesnych wydarzeń miał być chrzest Witka i jego kilkunastomiesięcznego syna. Okazuje się jednak, że to dopiero początek niezwykłej rewolucji – rewolucji ogarniającej wszystkich tych, którzy mają odwagę pójść za wielkimi marzeniami, jakie Bóg wkłada w ludzkie serca.

Choć Gdzie jesteś, bracie? stanowi kontynuację świetnego debiutu Magdaleny Mikutel, tak naprawdę jest zupełnie nową historią – tak nową, jak nowe jest życie człowieka, który odważa się zaufać Bogu. To przejmująca i wzruszająca opowieść o prawdziwej przyjaźni, nadziei wbrew wszystkiemu i miłości, która ma moc uzdrawiania duszy i ciała, jeśli tylko pozwala się jej działać. 

Wśród wielu wątpliwości i pytań, z którymi konfrontuje swoich czytelników autorka, pojawia się myśl, co do której można mieć całkowitą pewność: tak wyjątkowej książki jeszcze nigdy nie czytali! 

Magdalena Mikutel wpisuje się w czołówkę autorów polskiej literatury chrześcijańskiej. Jej powieści nasycone są Duchem, nadzieją i prawdą, że nawet z najczarniejszej otchłani Pan Bóg może nas wyciągnąć. To wspaniale móc czytać książki, które przekazują tak ważne i głębokie treści. Polecam całym sercem.

Karolina Guzik, autorka bloga KaroPiszeTu

Magdalena Mikutel - z wykształcenia pedagog specjalny, prywatnie szczęśliwa żona Roberta i mama Marysi, Łucji, Szymka, Zuzi i Anieli. Z racji okoliczności mistrzyni szybkich obiadów, wymyślania awaryjnych planów, codziennie lawirująca w świecie skomplikowanych dziecięcych emocji. Pasjonatka literatury, nad wszystkie książki kochająca jednak Pismo Święte. Obserwacja tego, jak w jej życiu Ono staje się rzeczywistością, jest jej największą fascynacją. Autorka wydanej przez Wydawnictwo eSPe powieści Mój syn.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (17 ocen)
12
3
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatarzynaEwaStanna

Nie oderwiesz się od lektury

koniecznie trzeba przeczytać po pierwszej części, najlepiej tej samej nocy :) niesamowita książka, która Bogu oddaje Chwałę, niesamowicie ludzie, nieprawdopodobne wydarzenia i. Wszechmogący Bóg. takiego Kościoła potrzebujemy dziękuję
00
MAndzia6

Z braku laku…

Jak dobrze mieć przy sobie osoby ,które ze względu na to co się robi nie tak ,są zawsze przy Tobie ,wspierają w każdej sytuacji Temat książki interesujący ,ale jak dla mnie za dużo było o wierze w Boga .
00
Alalegnica

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo optymistyczna opowieść. Dziękuję za to świadectwo cudów (darów od Pana Boga), których ja też doświadczam.
00

Popularność




Rozdział 1

– Kłamca, kłamca – szepnął ktoś.

Otworzył powoli oczy, mając wrażenie, że powieki ważą kilka gramów za dużo. Omiótł sterylną salę nieprzytomnym spojrzeniem i zamknął je znowu.

– Co tu… – zaczął słabym głosem.

– Się wyrabia? Może ty nam powiesz? To, że twój kumpel, młody, zakręcony ojciec nie ogarnia niektórych rzeczy, nie znaczy, że ja tego nie robię, Pawełku. A kiedy nie odzywasz się ponad dobę… No cóż, w obliczu ostatnich wydarzeń trudno, żeby nie zapaliła mi się lampka… Cholernie czerwona i cholernie mobilizująca, żeby dowiedzieć się prawdy – wyrzuciła z siebie Marta.

Paweł westchnął i próbował poprawić się na łóżku, ale opadł tylko bezwładnie na poduszkę.

– Tak, widzę, że nie jesteś w formie. I bardzo dobrze, bo mnie tu zaraz nie zagadasz tymi swoimi mądrościami…

– Martuś… – wtrąciła się Aniela.

– Co, Martuś? – warknęła.

– Zlituj się, przecież on ledwo żyje.

– Wierz mi, że chciałabym się zlitować nad tym…

– Ja tu ciągle jestem! Przestańcie mówić o mnie w trzeciej osobie – jęknął Paweł.

Marta już nabierała powietrza, żeby skomentować tę uwagę, ale przerwał jej dźwięk telefonu.

– Tylko dziekanat mógł cię uratować z tej mało komfortowej sytuacji.

Wyszła z sali szybkim krokiem. Aniela ścisnęła dłoń Pawła, rzucając mu pełne współczucia spojrzenie, i podreptała za przyjaciółką. Witek zaczekał, aż obie dziewczyny znikną za przeszklonymi drzwiami, i usiadł szybko obok łóżka.

Znów pomyślał o wydarzeniach ostatnich miesięcy. Kiedy wydawało się, że ich życiowy rollercoaster zaczyna nieco zwalniać, po raz kolejny trafili wszyscy do szpitalnej sali. Przez głowę w przyśpieszonym tempie przewinęły mu się kolejne sceny – najpierw ten lutowy wieczór, kiedy to pod jego drzwiami niespodziewanie pojawił się fotelik z małym chłopcem, który – jak się szybko okazało – jest jego synem. Potem równie niespodziewane pojawienie się Anieli, która szturmem wdarła się w życie Witka i małego Jurka. No i na koniec pobicie Pawła – jego przypadkowego współlokatora, który stał się i fachową nianią dla jego syna, i ich najlepszym przyjacielem, a właściwie kimś dużo bliższym. Stał się dla Witka bratem, którego nigdy nie miał. A to tylko kilka najważniejszych faktów. Cała historia miała znacznie więcej niuansów i zawirowań i właśnie przyszło im się mierzyć z kolejnym zakrętem.

– Jak się czujesz?

– Jakbym ciągle nie wybudził się z jakiegoś koszmaru.

– Spokojnie.

– Właśnie spokojnie to już nie będzie na pewno – jęknął i zamknął oczy.

– Oglądaliśmy cię już w znacznie gorszym stanie – stwierdził Witek, próbując go pocieszyć.

– Dlatego chciałem wam tego oszczędzić.

– Przestań. Od początku ci mówiłem, że to zły pomysł. Poza tym nie wyjdziesz stąd zbyt szybko, więc i tak w końcu wszystko by się wydało. Taki jesteś mądry, a nawet ja widzę, że jak trzymamy się razem, jakoś łatwiej nam się idzie przez te wszystkie dziwne rzeczy wokoło.

Paweł popatrzył na niego uważnie, mrużąc oczy pozbawione okularów.

– Coś tam znowu wymyślił?

– Ja nic – stwierdził Paweł. – Za to ty zaczynasz gadać całkiem do rzeczy.

– No to może zacznij słuchać, panie indywidualisto.

– Może i zacznę – odpowiedział sennym głosem. – Przypomnisz… przypomnisz mi później to, co teraz powiedziałeś?

– Że cholerny z ciebie indywidualista?

Odpowiedziało mu milczenie.

– Ty to wiesz, jak wyjść z każdej sytuacji – szepnął Witek, widząc, że jego przyjaciel zasnął w ciągu kilku sekund.

Przed oczami Witka pojawiło się kolejne wspomnienie, tym razem dosyć świeże, bo zaledwie sprzed trzech miesięcy, kiedy Paweł kilka dni walczył o powrót do życia. Konsekwencje wypadku wciąż jednak nie dawały o sobie zapomnieć. Pomimo wielu tygodni rehabilitacji kolano jego współlokatora było w opłakanym stanie. Operacja, którą właśnie przeszedł, też nie dawała zbyt wielu szans na odzyskanie sprawności, ale mimo to zdecydował się na nią, chcąc skorzystać ze wszystkich możliwości, które dawała medycyna. Witek wiele razy słyszał już zapewnienia, że „to tylko noga”, ale znał Pawła już na tyle dobrze, że nie mógł nie zauważyć tego, co kryło się gdzieś między wierszami jego wypowiedzi i zachowań. Kiedy musiał szybko usiąść, nie mogąc zbyt długo trzymać na rękach coraz cięższego Jurka, zaciskał tylko zęby. Czuł się bezużyteczny i doprowadzało go to do rozpaczy, którą swoim zwyczajem skrzętnie skrywał w sobie. Bezużyteczność była dla Lupy najgorszą torturą.

– Zobaczysz, Witek, jak mu się przeleje, świat stanie w płomieniach – zapewniała Marta, dziewczyna Pawła.

Witkowi nie chciało się w to wierzyć aż do momentu wypisu Lupy ze szpitala.

– To mój brat – powiedział Paweł bez cienia wahania, widząc pytające spojrzenie ordynatora oddziału, kiedy razem z Witkiem wtargnęli do jego gabinetu.

Lekarz popatrzył na nich skonsternowany.

– Przyrodni – zapewnił Witek z szerokim uśmiechem.

– Doobrze – stwierdził powoli poważny, postawny lekarz, przeglądając dokumentację pacjenta. Uniósł krzaczaste, lekko posiwiałe brwi, po czym zwrócił się do Pawła: – Czy ktoś już z tobą rozmawiał?

– Niełatwo tu kogoś zmusić do mówienia. Wszyscy odsyłają mnie do pana. Więc jestem – powiedział z napięciem w głosie.

Ordynator wyraźnie się zdenerwował. Witek pomyślał, że kontakty interpersonalne zdecydowanie nie są jego mocną stroną.

– Niewiele udało nam się pomóc – lekarz w końcu odważył się na szczerość. – W zasadzie w ogóle. Może rehabilitacja coś jeszcze da… To znaczy, da na pewno, trzeba w to wierzyć. Nasz organizm czasem robi nam takie miłe niespodzianki – dodał, nieudolnie próbując zatrzeć powagę i dramatyzm słów, które przed chwilą wypowiedział. Zapadła cisza. Lekarz mimowolnie spojrzał w kierunku okna, jakby tam szukał inspiracji.

– Po co było to wszystko? – po chwili milczenia wyrzucił z siebie Paweł. – Nikt nie dostrzegł tego wcześniej? Macie usg, rentgen. Nie można w dzisiejszych czasach przewidzieć takich rzeczy?

– Na wiele pytań odpowiedzi dostajemy dopiero po tym, jak pacjenta otworzymy… Zawsze to lepiej…

– Lepiej dla kogo? – krzyknął Paweł. – Było już całkiem nieźle. Radziłem sobie bez kul. Wy otworzyliście sobie pacjenta, a ja cofnąłem się o lata świetlne. Dwa tygodnie wyjęte z życiorysu. I kolejne, żeby wrócić chociaż do poziomu sprzed tej partaniny.

Witek zamrugał oczami z niedowierzaniem. Trudno mu było w tym wściekłym mężczyźnie dostrzec dawnego, łagodnego i wrażliwego kumpla.

– Bardzo mi przykro… – pośpiesznie odparł ordynator, widocznie zmieszany.

– To mnie jest przykro. Pan pożałuje porażki, ale zaraz o niej zapomni. Wrzuci mnie pan do worka z czepialskimi pacjentami i spokojnie wieczorem zje sobie kolację. – Dodał na odchodne, po czym dokuśtykał do drzwi i wyszedł bez słowa pożegnania.

Witek spojrzał przestraszony w kierunku wyjścia, a potem na lekarza, spodziewając się zobaczyć oburzenie na jego twarzy. Ale doktor Malinowski był wyraźnie przygnębiony i zrezygnowany. Paweł chyba jednak zbyt ostro go ocenił.

– Przepraszam za niego – odezwał się Witek, chcąc jakoś załagodzić sytuację. – Dużo przeszedł. To zdecydowanie nie jest jego standardowy styl bycia.

– Znam sprawę – stwierdził cicho lekarz.

Witek popatrzył na niego zdziwiony.

– Mam syna w jego wieku – dodał jakby na usprawiedliwienie. – Wziąłem Pawła na stół, bo naprawdę chciałem pomóc. Szanse były marne, ale jednak niezerowe. Teraz wiem, że kolejna operacja była błędem. Na tym polega dramat naszego zawodu, że takie rzeczy wie się dopiero po fakcie.

Witek schował twarz w dłoniach i pokręcił głową. W końcu wstał.

– Dziękuję… dziękuję panu – powiedział skonsternowany i wyszedł z gabinetu.

Pawła znalazł dopiero na ławce przed wejściem. Dzień był wyjątkowo mroźny i zdecydowanie nie zachęcał do przesiadywania na zewnątrz. Usiadł obok i streścił mu to, co usłyszał od lekarza. Spojrzał na przyjaciela, ale ten wyglądał tak, jakby w ogóle nie usłyszał tego, co do niego mówił.

Do domu wrócili w milczeniu, bardzo kontrastującym z wrzawą, którą zrobiły zaraz Laura, Marta i Aniela. Witek spodziewał się, że babcia nie przepuści okazji do świętowania, nawet jeśli akurat w tym momencie powody były raczej naciągane.

– Stęskniłam się i zdecydowanie wolę oglądać Pawełka w domu niż w tych nieskazitelnie białych przybytkach – odpowiedziała na niezadane nawet pytanie, po czym serdecznie uściskała swego przybranego, jak o nim mówiła, wnuka.

Paweł mimo wszystko ucieszył się z powrotu. Wzruszył się i wylewnymi słowami powitania, i radością, z jaką zareagował na niego Jurek. Witek widział jednak, że mimo tych pozorów jego kumpel uciekał gdzieś myślami.

Podszedł i wtulił się w Anielę.

– Jak tam moja narzeczona? – szepnął jej do ucha.

– Szczęśliwa, kochana, doceniana. Może być. – Roześmiała się swoim zarażającym wszystkich uśmiechem i poprawiła opadający na czoło niesforny lok. – A jak tam wasze męskie rozmowy?

– Jak zawsze.

Spojrzała w zamyśleniu na Pawła, który wyglądał na coraz bardziej zagubionego. Witek doznał nagle olśnienia. Z ich czwórki to przecież Aniela przeszła przez doświadczenie szpitala i ciężkiej choroby. Przecież to ona dopiero co wyrwała się ze szponów nowotworu i wciąż ze strachem myślała o kolejnych badaniach kontrolnych. Starał się myśleć o tym jak najrzadziej, zepchnąć to w przeszłość, która była już za nimi. W tym momencie dotarło jednak do niego, że tylko ktoś taki jak Aniela potrafi zrozumieć dramat, który przeżywa ich przyjaciel.

Rozdział 2

Gromada studentów wysypała się ze starej, poniemieckiej kamienicy, a wraz z nią wybrzmiał chór wesołych głosów i pokrzykiwań. Witek od razu wyłowił wzrokiem Anielę, która na jego widok cała się rozpromieniła i szybko zbiegła ze schodów. Rzuciła mu się na szyję, jakby nie widzieli się miesiąc, a nie zaledwie kilka godzin, i pocałowała go długo i namiętnie. Przez chwilę zapomnieli, że istnieje dookoła cały świat i jacyś inni ludzie, ale kilka damskich głosów szybko im o nim przypomniało

– Cześć, słodziaku.

– Wyściskałabym cię.

– Aniela, możemy go wyjąć z wózka?

Skinęła głową z uśmiechem, patrząc, jak dziewczyny z roku przekazują sobie Jerzyka z rąk do rąk. Witek też lubił te momenty. Było tyle szczerości w zachwycie koleżanek Anieli nad jego synem, że po kilku takich wizytach w tym miejscu pozbył się wreszcie kompleksów związanych z jego niepełnosprawnością. Nie było to łatwe. Wciąż nie nauczył się ignorować tego, co myślą o jego nietypowym dziecku inni ludzie. Wstydził się tego i czuł się w takich momentach jak wyrodny ojciec. Na szczęście nie był z tym doświadczeniem sam. O swoich wątpliwościach mógł otwarcie i szczerze porozmawiać z Werką, Wojtkiem i kilkorgiem innych rodziców z ośrodka rehabilitacyjnego, z którymi znalazł wspólny język. Spotkania w kawiarni obok placówki w czasie, gdy ich dzieci miały zajęcia, na stałe wpisały się w ich dość napięty grafik. Zarówno Witek, jak i pozostali członkowie tej nieformalnej grupy wsparcia nie chcieli z tych kawiarnianych posiadówek rezygnować. Nieraz pomagały im one przejść przez gorsze momenty.

Witek zdawał sobie sprawę, że to dopiero początek jego drogi jako rodzica dziecka z zespołem Downa. Wiedział, że Jerzyk dorośnie i kiedyś przestanie być małym, słodkim chłopcem. Mimo to nie czuł już tego niepokoju co dawniej, a każde nowe osiągnięcie syna napawało go dumą. Kiedy Jerzyk zaczął wreszcie samodzielnie siedzieć, Witek zadzwonił nawet do mamy, żeby podzielić się swoją radością.

W relacji z matką też zresztą przeszedł długą drogę. Po śmierci dziadka wyraźnie odżyła i zaczęła częściej go odwiedzać, ciesząc się dopiero co odzyskaną wolnością. Ojciec za to zupełnie zamknął się w sobie, tak jakby wraz z odejściem seniora rodu odeszła też jakaś jego część. Na cichym i niezbyt uroczystym świeckim pogrzebie nie odezwał się do syna ani słowem, choć Witek widział kątem oka, jak ukradkiem obserwuje jego i Jerzyka. To była jedna z tych chwil, w których odczuwał wstyd z powodu swojego niepełnosprawnego dziecka. Zawsze po takich chwilach zawahania przez kilka dni zadręczał się tym, że nadal daje się zwyciężyć takiemu myśleniu.

Marta stanęła obok nich.

– Idziemy na obiad, dziewczyny? – zagadnął wesoło Witek.

– Idźcie, idźcie – powiedziała szybko najlepsza przyjaciółka Anieli. – Nie będę tam siedziała z wami na doczepkę.

– Co ty wygadujesz? – oburzyła się Aniela, przypatrując się uważnie dziewczynie. – Możemy przecież podjechać po Pawła, żeby się nie tarabanił autobusami po tej swojej rehabilitacji.

– Powiedział mi, że dziś odwołali – odparła szybko, patrząc podejrzliwie na Witka.

– Mnie też o tym mówił – potwierdził. – Ale to nieprawda – wyjaśnił od razu. – Po prostu nie chce mu się ćwiczyć. Trzeba go mobilizować, bo trochę się jednak podłamał. Przydałoby mu się nieco zachęty ze strony kogoś, kto uświadomi mu, że ma dla kogo walczyć… – stwierdził wesoło i szturchnął Martę łokciem.

– Nie jest małym dzieckiem – odburknęła. – A ja nie będę…

– Cześć i czołem – dość infantylnie przerwał jej wypowiedź wysoki brunet z kozią bródką. – Koleżanka obiecała mi ostatnio piwo. Przyszedłem zapytać, czy to może dziś jest ten wyjątkowy dzień.

Aniela z Witkiem spojrzeli na niego zaskoczeni, ale chłopak zdawał się w ogóle nie dostrzegać ich obecności. Marta spuściła wzrok, nieco zmieszana.

– Czy wyjątkowy, to nie wiem – odpowiedziała bez cienia emocji. – Ale możemy iść. Będę wieczorem – rzuciła na odchodne do Anieli i odwróciła się na pięcie, zanim ta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

– Co to miało być? Znasz kolesia? – zapytał Witek, opanowując szok.

– Z widzenia. Jest z AWF-u, ale podobno mieszka niedaleko. Chyba Konrad. Chodzą z Martą na lektorat.

– No chyba nie tylko na lektorat – prychnął.

– Nie wiem, Witek – westchnęła. – Może to nic. Poszła na piwo z kolegą.

Wziął ją za rękę i pocałował ją w rękawiczkę.

– Pamiętaj, że ty masz zakaz takiego „nic”. Żaden bufoniasty koleś nie będzie cię nigdzie zapraszał – stwierdził z uśmiechem i pocałował ją w usta.

– Nie możesz mnie tak ograniczać – szepnęła.

– A może mogę?

Pocałował ją znowu, tym razem o wiele dłużej.

– Może jednak możesz. – Roześmiała się.

– Jemy na mieście czy w domu?

– W domu. Wczuwajmy się.

„Wczuwajmy się” było ich nowym hasłem, odkąd ustalili termin ślubu na końcówkę grudnia. To, że odbędzie się w Małem Cichem, było dla nich zupełnie oczywiste, podobnie jak to, że po ślubie zamieszkają na Prusa. Patrzyli teraz na kawalerskie mieszkanie Witka pod kątem zmian, które chcieli wkrótce wprowadzić. Upajali się tymi rozmowami, ciesząc się tak, jakby wszystkie te zaplanowane remonty już się odbyły. Ojciec Anieli, z zawodu stolarz, co chwilę podrzucał im nowe pomysły na umeblowanie mieszkania, którego nawet jeszcze nie widział. Miał je jednak zobaczyć już wkrótce, bo cała familia z Podhala planowała przyjazd na chrzest Witka i Jerzyka. Kazik, brat Anieli, był tak przejęty tym, że zostanie ojcem chrzestnym małego chłopca, że co tydzień zmieniał koncepcję na prezent z okazji uroczystości.

Marta propozycję zostania matką chrzestną przyjęła z radością, ale i pewną rezerwą. Aniela nie potrafiła rozszyfrować jej dystansu. Nieraz zagadywała ją, próbując ustalić jakieś szczegóły uroczystości, ale przyjaciółka nie rozwijała tematu, odpowiadała zdawkowo i myślami zdawała się być zupełnie gdzie indziej.

– Jedziemy po Pawełka? – zapytała Aniela, spoglądając na zegarek.

– Napisał, że wróci sam – mruknął Witek. – Czy coś w tym stylu, bo strasznych byków nawalił w tym esemesie.

Wzruszył ramionami. Może Marta miała rację. Paweł nie był dzieckiem i widocznie potrzebował jednak więcej wolności. Wieczorem Witek odwiózł Anielę do domu. Od Nowego Roku wynajęły z Martą małe, dwupokojowe mieszkanko znacznie bliżej Śródmieścia. Zdecydowały się na to, ponieważ nie mogły już dłużej godzić nauki z przebywaniem z rozbrykanym rodzeństwem Marty, czyli kilkuletnimi bliźniakami.

Kiedy weszli do środka, zastali współlokatorkę Anieli śpiącą, pomimo że dochodziła dopiero dziesiąta.

– Zarwałyśmy wczoraj noc przed kołem – wyjaśniła uspokajająco Aniela.

– Proszę mi tu nic nie zarywać. Dbaj o siebie – wyszeptał Witek i pocałował swoją narzeczoną na pożegnanie. Bardzo martwił się o jej stan zdrowia i gdyby to tylko było możliwe, nie odstępowałby dziewczyny na krok, pilnując, czy odpowiednio się odżywia i wystarczająco dużo śpi. Wizja wznowy nowotworu jajnika, z którym Aniela dopiero niedawno wygrała, napawała go przerażeniem.

Wrócił do pustego mieszkania. Ostrożnie przełożył śpiącego synka do łóżeczka i poszedł do kuchni, by nastawić wodę na herbatę. Usłyszał nagle znajome chrobotanie zamka i przyłapał się na tym, że z ulgą wypuszcza powietrze. Wydarzenia sprzed trzech miesięcy zostawiły w nim trudny do zatarcia ślad. Do teraz nie potrafił sobie darować, że zaaferowany własnymi sprawami tak późno zauważył zniknięcie swojego współlokatora. To przez jego zaniedbanie pobity Paweł na ratunek musiał czekać ponad dobę. Witek wyrzucał sobie, że gdyby zareagował wcześniej, Lupa byłby teraz w znacznie lepszym stanie – i fizycznym, i psychicznym.

Czekał cierpliwie, aż drzwi się otworzą, ale mocowanie się z zamkiem zajęło współlokatorowi dziwnie dużo czasu. Witek zmarszczył brwi i wyszedł na korytarz. Zapalił światło. Paweł skrzywił się i potarł oczy.

– Razi cię? – zapytał Witek, spoglądając na niego podejrzliwie.

– Trochę.

Oparł kulę o ścianę i zaczął się rozbierać. Witek nawet w nikłym świetle lampki był w stanie zauważyć, że źrenice przyjaciela są nienaturalnie powiększone. Serce zabiło mu szybciej. Był w takim szoku, że zanim zdążył jakkolwiek zareagować, Paweł minął go, rzucając tylko:

– Padam na twarz. Idę spać.

Rozdział 3

Kiedy rano Witek wszedł do kuchni, jego przyjaciel siedział już przy stole, z głową schowaną w dłoniach.

– Co się stało? – spytał, lustrując go od stóp do głów.

– Nic… – mruknął, rzucając mu tylko przelotne spojrzenie. – Próbuję zebrać siły przed kolokwium. Łeb mi napieprza niemiłosiernie.

– Wyglądasz jak po dobrej imprezie. – Witek usiadł naprzeciwko, cały czas mu się przyglądając.

– Chętnie bym na taką poszedł… – Lupa westchnął, pocierając skronie.

– A wczoraj co to było?

Paweł popatrzył na niego zdziwiony.

– Wróciłeś późno.

– Byłem u lekarza.

– Nic nie mówiłeś, że masz jakąś wizytę.

– Witek, o co ci chodzi? – zapytał lekko zniecierpliwiony i popatrzył na zegarek. – Zaraz mam tramwaj. Muszę lecieć.

„Lecieć” w aktualnej formie Pawła było zdecydowanie poza jego zasięgiem, co tylko potęgowało frustrację, widoczną w jego chaotycznych ruchach. Po kilku minutach drzwi zatrzasnęły się wreszcie i w domu zapanowała cisza. Witek nasłuchiwał jeszcze chwilę, czy Jerzyk się nie obudził, i zaczął przygotowywać sobie śniadanie. Wciąż jednak nie mógł przestać myśleć o dziwnym zachowaniu przyjaciela. Ostatnio brakowało im czasu na rozmowy. Miał nawet wrażenie, że Paweł zaczyna go unikać. Odkąd wrócił z kolejnej wizyty w szpitalu, rozpaczliwie próbował nadrobić zaległości, których miał coraz więcej. Wieczorami zamykał się w pokoju i siedział do późna w nocy, a rano budził się zmęczony i nieskory do żadnych konwersacji. Wczorajszy wieczór był mimo wszystko najbardziej niepokojący. Witek spojrzał niepewnie na drzwi pokoju Lupy. Mieszkali już razem od dwóch lat i zawsze szanowali swoją prywatność. Przypomniał sobie jednak, że gdyby wtedy, w październiku nie złamał ustalonych zasad i nie zajrzał do pokoju Pawła, ich akcja poszukiwawcza przesunęłaby się pewnie o kolejne kilka, być może decydujących o życiu przyjaciela godzin. Zastanawiał się, czy tym razem sytuacja jest równie poważna i czy uzasadnia złamanie zasad. Po chwili namysłu nad aktualnym stanem psychicznym kolegi uznał, że tak, po czym ruszył w stronę masywnych drzwi i nacisnął klamkę. Zdumiał się, kiedy jego oczom ukazał się okropny bałagan, zupełnie nie w stylu schludnego do przesady Pawła. Ciuchy leżały w nieładzie, na biurku piętrzyły się kserówki, a z kosza wręcz wysypywały się śmieci. Nawet pokój Witka, który dzielił z małym dzieckiem, przy tym, co właśnie zastał, wydawał się uporządkowany. Witkowi trudno było uwierzyć, że to w ogóle możliwe. Rozejrzał się bezradnie, sam nie wiedząc, czego tak naprawdę szuka. Podszedł w końcu do biurka i otworzył szufladę. Obok przyborów do pisania i zeszytów stało tam kilka fiolek z lekami, co jednak po ostatnich wydarzeniach nie było niczym dziwnym. Paweł po kolejnych operacjach wciąż zmagał się przecież z bólem. Rzadko się skarżył, ale Witek widział, kiedy jego przyjaciel ma słabszy dzień.

Zamknął szufladę i klęknął obok kosza. Nie chciał zniżać się do przegrzebywania śmieci, więc tylko spojrzał na piętrzące się odpadki. Zamarł, kiedy jego wzrok wyłowił wśród kilku zmiętych papierów otwarte opakowanie z cieniutką strzykawką w środku. Przeczesał nerwowo włosy. Zaczął nagle żałować, że w ogóle wszedł do tego pokoju. Poczuł, że przekroczył granicę, do której być może w ogóle nie powinien był się zbliżać. Wyszedł szybko do kuchni, oparł się o blat i spojrzał na wiszący na ścianie kalendarz. Z niedowierzaniem uświadomił sobie, że tego dnia mijał dokładnie rok od dnia, w którym Jerzyk niespodziewanie pojawił się w jego życiu. To, że wtedy, przed dwunastoma miesiącami, udało mu się jakoś przetrwać pierwsze chwile tego zaskakującego ojcostwa, zawdzięczał przede wszystkim swojemu współlokatorowi. Był mu coś winien.

Przez kolejne kilka godzin, które spędził z Jerzykiem w ośrodku, zadręczał się myślami o swoim znalezisku i wydarzeniach z wczorajszego wieczoru. Próbował wmówić sobie, że może w słabym świetle coś mu się przywidziało, choć dobrze wiedział, że nie było takiej możliwości. Mieszkał w tej dzielnicy od ponad dwóch lat i wystarczająco wiele razy dane mu było oglądać naćpanych sąsiadów.

Zamartwiając się całą tą sytuacją, niemal mechanicznie odebrał Jerzyka od fizjoterapeuty, ubrał go i przywiózł z powrotem do domu. Już na klatce schodowej dobiegły go smakowite zapachy, które wyrwały go z tego dziwnego stanu zawieszenia.

– To jest właśnie to, po co przychodzi się do domu. Piękna kobieta czekająca na głodną rodzinę z obiadem – zamruczał do ucha Anieli, gdy wszedł do kuchni. Jakimś cudem udało mu się w miarę szybko wyswobodzić syna z kombinezonu.

– Jerzyk zapewne jest głodny, ty za to wyglądasz raczej na strutego – stwierdziła Aniela, przyglądając mu się uważnie.

– Paweł ostatnio dziwnie się zachowuje.

– Chodzi ci o to, że w przeciwieństwie do niektórych jest romantyczny? Wyobraź sobie, że dwie godziny temu znalazłam go przed naszą uczelnią, z czerwoną różą w dłoni. Skutecznie wypłoszył konkurencję i ewidentnie zyskał w oczach mojej pogrążonej w apatii przyjaciółki. A całowali się tak, że wstyd było patrzeć. – Roześmiała się.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Co cię tak dziwi? Wy zamieniacie ze sobą choć parę słów dziennie?

Witek nic nie odpowiedział, zaskoczony relacją Anieli. Usiadł przy stole i w milczeniu zjadł ziemniaki i kotleta. Gdy jednak zerknął na kuchenny zegar, wyskoczył jak oparzony. Rzucił Anieli parę słów wyjaśnienia i wybiegł z kuchni, zabierając po drodze torbę z aparatem i resztą sprzętu. Przypomniał sobie o umówionej sesji. Nie mógł się spóźnić, bo do dobrych zdjęć potrzebne jest dobre światło, a do zachodu słońca zostały jeszcze tylko dwie godziny. Miał nadzieję, że choć część sesji uda się zrobić jeszcze przy naturalnym oświetleniu. Tym razem zleceniodawcami byli rodzice małego Tomka, chłopczyka z autyzmem. Okazało się, że Witek, zawsze lekko wycofany, miał jakąś wrodzoną umiejętność empatycznego podejścia do takich dzieci, więc kolejnych zamówień przybywało. Udało się i tym razem. Maluch zadziwiająco szybko zaczął współpracować ze swoim fotografem. Witek po raz kolejny poczuł, że wreszcie robi w życiu coś naprawdę dobrego i ważnego. Takiego poczucia nie miał nigdy, idąc drogą, którą wyznaczyła mu zacna familia prawników.

Wracał do domu podbudowany i szczęśliwy, co chwilę przeglądając ujęcia, które wyszły nadzwyczaj dobrze. Otworzył masywne drzwi i wszedł na klatkę schodową. Dobiegły go jakieś przytłumione głosy, spośród których jeden wydał mu się dziwnie znajomy. Popatrzył w górę i zamarł, kiedy piętro wyżej zobaczył Pawła stojącego w progu mieszkania Kevina. Ich nastoletni sąsiad tę osobliwą ksywkę zawdzięczał temu, że tak jak bohater słynnego filmu został sam w domu, i to właściwie na zawsze. Rzadko wychodził ze stanu upojenia, zarówno alkoholowego, jak i narkotykowego. Miał typową twarz narkomana, przez co wyglądał na o wiele starszego, niż był w rzeczywistości.

Witek zatrzymał się na półpiętrze i w napięciu obserwował sytuację. Nie słyszał dokładnie, o czym rozmawiali. Pogłos, który niósł się w starej kamienicy, był zbyt duży. Dostrzegł za to wyraźnie, że Paweł wyjął z plecaka jakąś paczuszkę i podał chłopakowi. Młody ucieszył się, zniknął w korytarzu i zaraz wrócił z małym pudełkiem. Paweł rozejrzał się nagle, jakby chciał sprawdzić, czy nikt ich nie widzi. Stanął teraz tyłem do Witka, ale można było się domyślić, że ogląda właśnie zawartość swojego pakunku. Wreszcie wyciągnął portfel i podał młodemu jakieś banknoty. Po kilku chwilach skinął głową i uścisnął Kevinowi dłoń. Drzwi się zamknęły, po czym Paweł zaczął z trudem wchodzić po schodach. Po kilku minutach na klatce zapadła cisza.

Witek miał ochotę ruszyć od razu za przyjacielem i wprost wygarnąć mu, co myśli o jego zachowaniu, ale rozsądek tym razem wziął górę nad emocjami. Postał jeszcze chwilę, próbując ułożyć sobie w głowie scenariusz tego, jak rozegrać całą sprawę, ale nie potrafił zebrać myśli. Wszelkie życiowe plany awaryjne zawsze były raczej domeną Lupy.

Wszedł w końcu po cichu do mieszkania. Zaskoczył go wesoły gwar dobiegający z kuchni, w którym wyraźnie przebijał się głos Pawła. Gdy stanął w progu, ujrzał współlokatora pałaszującego właśnie ogromnego schabowego. Aniela jak gdyby nigdy nic chodziła dookoła niego z roześmianym Jerzykiem na rękach.

– Tata wrócił! – wykrzyknęła i podeszła do Witka, który pocałował ją w czoło i wziął od niej syna. Maluch wtulił się w niego, wyraźnie zadowolony z jego powrotu.

– Cześć, ojciec – powiedział Paweł z pełnymi ustami.

– Cześć – odparł Witek szybko, rzucając mu tylko pobieżne spojrzenie. Od razu zarejestrował dziwnie zaczerwienione oczy, mocno kontrastujące z twarzą, która teraz wydała mu się niepokojąco blada. Wyglądała jakoś inaczej niż zwykle, w dużej mierze także przez to, że Lupa nie miał na nosie okularów.

– Odwieziesz mnie? Strasznie już późno, a jutro ciężki dzień – zwróciła się do Witka Aniela, przerywając jego rozmyślania.

– Oczywiście, królowo – stwierdził z nonszalancją. – Jak zawsze do usług.

– Dawajcie Jerzyka i zmykajcie – wybełkotał Paweł, wkładając sobie ostatni kawałek mięsa do ust.

Witek nagle zamarł. Popatrzył na synka, który ufnie złożył główkę na jego ramieniu. Przeszedł go dziwny dreszcz.

– Nie, wezmę go. Może zaśnie w aucie.

– Po co? Wujek Paweł całkiem dobrze radzi sobie z usypianiem małych chłopców – stwierdziła wesoło Aniela. – Poza tym jest zimno, jeszcze się młody przeziębi.

– Zabiorę go – nie ustępował. – Może wpadniemy po drodze do Laury.

– O dziewiątej wieczorem? – zapytał Paweł, spoglądając na niego dziwnym wzrokiem.

– Po prostu go zabieram, ok?

Zapadła cisza. Witek posłał Pawłowi wrogie spojrzenie i wyszedł z kuchni, po czym pośpiesznie ubrał syna i zbiegł z nim po schodach.

– Powiesz coś? – dopytywała Aniela, kiedy wsiedli bez jednego słowa do auta.

– Powiem, jak się dowiem. Czegokolwiek – mruknął tylko.

Nie naciskała go, obserwując zacięcie na jego twarzy. Do tej pory w podobnym stanie widziała go tylko po rozmowach ze świętej pamięci seniorem Kochanowskim, jego nieustępliwym dziadkiem. Wiedziała, że musi mu dać trochę czasu, żeby ochłonął, chociaż najchętniej wydusiłaby z niego wszystko od razu. Westchnęła tylko i skupiła wzrok na mijanych domach, co chwilę spoglądając na Jerzyka i sprawdzając, czy rzeczywiście zasnął.

Witek tymczasem w głowie zdążył już przeprowadzić kilka rozmów z Pawłem, z których żadna nie była zbyt przyjemna. Gdy odstawił Anielę do jej mieszkania, długo jeszcze jeździł ze śpiącym dzieckiem po mieście, jakby chciał uniknąć kolejnego spotkania ze współlokatorem. Kiedy wreszcie wrócił do domu, wszędzie było ciemno. Ze złością pomyślał tylko, że nie zawaha się obudzić Lupy, niezależnie od tego, jak bardzo mógł być zmęczony. „Albo naćpany”, bo taka myśl właściwie go nie opuszczała.

Odłożył syna do łóżeczka i wszedł do kuchni. Panował tam nienaganny porządek. Tak w tym domu sprzątała tylko jedna osoba. Paweł. Witek był mocno skonfundowany – przecież ktoś, kto właśnie łyknął działkę, raczej nie zajmowałby się pedantycznym sprzątaniem po kolacji. Przynajmniej tak kojarzyli mu się znajomi narkomani – z wiecznym brudem i bałaganem. To do Lupy zupełnie nie pasowało.

Sięgnął po telefon. Chciał napisać Anieli wiadomość, że wrócili bezpiecznie do domu i że Jerzyk już śpi. Spojrzał na wyświetlacz i ujrzał wiadomość od Pawła. Nerwowo odblokował ekran i wczytał się w krótkiego esemesa:

„Musiałem wyjść. Wrócę dopiero jutro. Sprawa życia i śmierci. Wszystko ci wyjaśnię, ale to długa historia. Nie zgłaszajcie mojego zaginięcia :). I przede wszystkim… ANI SŁOWA MARCIE”.

Rozdział 4

– Dołóż sobie jeszcze naleśnika. Polecam tego na słono. To jakiś obłęd, zobaczysz. Kajtek przeszedł tym daniem samego siebie – rzucała Laura z euforią w głosie.

– Laura, nie mogę już – jęknął Witek. – Nie zachowuj się jak typowa babcia.

– Ile typowych babć ma swoje świetnie prosperujące knajpy?

Witek nie potrafił zbić tego argumentu. Faktycznie Laurę można było określić różnymi epitetami – od szalonej i zwariowanej po troskliwą i opiekuńczą. Na pewno jednak nie była typowa.

– Jedz, jedz. Ktoś to musi zjeść. Klienci dopisują, a i tak jedzenia mamy potąd. – Laura ruchem ręki wskazała na swoje czoło. – Dobrze, że przynajmniej Pawełek nam ostatnio mocno pomaga w redukowaniu nadwyżek, więc niczego nie marnujemy.

– Przyjeżdża tutaj? – dopytał Witek, bardzo zdziwiony.

– Co kilka dni. Głodny jak wilk. Pałaszuje, aż miło, ale przeważnie prosi o tak duże porcje, że potem i tak mu je pakujemy na wynos.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

– A to jakaś tajemnica? Przecież przed tym pobiciem wpadał do nas często. Przez jakiś czas go nie było, może dlatego, że boi się Mańki, bo mu suszy głowę o rehabilitację. Ale jak już wrócił, to jak nowo narodzony. Wreszcie odżył. Choć muszę przyznać, że przez chwilę się jednak bałam, że coś jest z nim nie tak…

Witek przestał jeść i spojrzał na nią wyczekująco.

– Przyszedł tu jakieś kilka tygodni temu i orzekł, że koniecznie musi pogadać z moim szanownym małżonkiem. Piotrek akurat był na miejscu, więc Paweł zaproponował rozmowę w parku. Podkreślił, że to musi być rozmowa w cztery oczy. Piotrek się zgodził, mimo że wiało wtedy okropnie, a przecież Pawełek dopiero co po operacji i w ogóle… No i nie było ich prawie godzinę. Piotrek wrócił z tej rozmowy jakiś taki dziwny. Z początku nie chciał puścić pary z ust, o co chodziło. No ale znasz mnie… – Laura spojrzała na Witka wymownie. – Pomaglowałam, pomaglowałam, to wieczorem pękł. Powiem ci, Wituś, że wtedy to się zaczęłam o tego naszego Pawełka nieco martwić… Noga nogą, wiadomo, że kiepsko to wygląda, ale przecież on tam też w głowę dostał wtedy… Tyle dni bez kontaktu, to jednak może coś tam się poprzestawiać pod kopułką…

– Laura… – jęknął Witek. – O czym ty mówisz?

– Czekaj, bo to dopiero początek. Paweł powiedział Piotrkowi, że ma takie przeświadczenie, podobno właśnie tego słowa użył, że Piotr ma się wystrzegać współpracy z człowiekiem w czerwonej kurtce.

– Co?

– Tak samo zareagowałam. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka, że może z Pawełkiem jednak nie do końca jest w porządku…

– A źrenice miał normalne?

– Źrenice? No pewnie… Co masz na myśli?

– Nic – mruknął.

– Zaczęłam biadolić wtedy, że trzeba cię podpytać, jak on zachowuje się na co dzień i w ogóle. Piotrek jednak nie skomentował tego w żaden sposób, ale go nie wyśmiał. I to mnie jeszcze bardziej zastanowiło, bo wiesz… My do Pana Boga i różnych takich cudowności to mamy stosunek niby pozytywny, ale jednak bez przesady… Od tamtej pory, jak tylko Pawełek przychodzi, to Piotrek się dosiada i pyta go o różne rzeczy. Czasem i ja dołączę, jak jest spokojniej. Mądry z niego chłopak, taki jakby bardziej wrażliwy na pewne sprawy… Śmiejemy się z Piotrkiem, że na stare lata mamy legalne lekcje religii, ale tak naprawdę to nie jest śmieszne… W tym, co mówi Paweł, jest coś takiego, czego chce się słuchać.

– No ale co z tą czerwoną kurtką? – dopytywał Witek. – Ja wiem, że Paweł jest mądry. Ale ta kurtka?

– Nie wiem. Pogadaj z Piotrkiem. Coś mi się wydaje, że on mi wszystkiego nie mówi. To jest człowiek, który naprawdę twardo stąpa po ziemi, konkretny facet. W tej wiadomości o kurtce musiało być coś, co go przekonało. Albo chociaż zaintrygowało. Niestety jeszcze nie wiem, co dokładnie. Ale się dowiem.

– Wszyscy jesteście jacyś dziwni. – Witek potarł twarz i spojrzał na Laurę z wyrzutem.

– Powiedział mój wnuk. Człowiek, który za dwa miesiące dobrowolnie da się ochrzcić.

– To nie to samo. Nie bawię się w jasnowidztwo.

– Ale coś się w tobie jednak zmieniło, skoro nagle pakujesz się w coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć.

– Mówisz jak Paweł – jęknął, po czym powoli zebrał swoje rzeczy i ruszył do wyjścia. Za pół godziny miał już być u Anieli, ale wolał zostawić aparat w mieszkaniu. Tak naprawdę chciał też sprawdzić, czy Paweł wrócił bezpiecznie, ale nawet samemu przed sobą ciężko mu się było do tego przyznać. Czuł, że narasta w nim jakieś rozdrażnienie całą tą dziwną sytuacją. Wchodząc do kamienicy, przystanął nagle, kątem oka dostrzegłszy charakterystyczną musztardową kurtkę. Przez moment łudził się, że się pomylił. „Baza żuli”, jak mianowali sobie z Lupą metę, w której przesiadywali dzień w dzień okoliczni pijacy i narkomani, zdecydowanie była ostatnim miejscem, gdzie chciałby znaleźć swojego przyjaciela. Mieściła się na tyłach starej szopki, której nie wiadomo czemu do tej pory nikt nie rozwalił. Tuż obok stał trzepak, otoczony kilkoma rozklekotanymi krzesłami, zniesionymi tutaj przez bywalców. Całość w cieplejszych miesiącach była przesłonięta krzakiem bzu. Teraz jednak ogołocone przez zimę gałęzie nie dawały schronienia przed wzrokiem postronnych. Paweł stał oparty o szopę, rozmawiając o czymś z Barrym, jednym z lokalnych meneli, któremu chyba nawet pora roku nie przeszkadzała w przebywaniu tutaj. Witek poczuł, że wzbiera w nim złość.

– Co ty tu robisz? – krzyknął, stając nagle za Pawłem, odwróconym do niego plecami.

Lupa drgnął przestraszony i obrócił się szybko.

– Witek…

– Cześć, Witek! – zawołał Barry wesoło, ukazując uśmiech, w którym brakowało dwóch zębów.

Witek nie zwrócił na niego uwagi, wzrok skupiając tylko na Pawle. Zlustrował go z góry na dół.

– Co masz w ręce? – zapytał groźnie, wskazując na zaciśniętą pięść.

Lupa spojrzał na niego niczym uczeń przyłapany na ściąganiu i powoli otworzył rękę.

– Trawa? Jarasz trawsko? – sapnął wściekły. – Ty? – W bezsilnej złości chwycił go za kurtkę. Paweł zachwiał się i uderzył plecami o ścianę.

– Hej, kolego! – zawołał Barry groźnie i wstał szybko.

– Bartek, spokojnie – rzucił Paweł, nie spuszczając wzroku z Witka.

– Do cholery, Paweł, nie wiem, co ci strzeliło do tego łba. Przecież opiekujesz się moim dzieckiem. Zaufałem ci, a ty postanowiłeś zostać zwykłym ćpunem.

– O czym ty mówisz ? – zapytał zszokowany Paweł, oddychając ciężko.

– Przestań już, a przynajmniej nie kłam. Myślisz, że nie rozpoznam ćpuna? Ostatnio miałeś źrenice jak pięciozłotówki. W twoim koszu na śmieci walają się strzykawki i niestety widziałem cię wczoraj z Kevinem. Znikasz na całą noc, a teraz znajduję cię w bazie żuli. Pogięło cię, stary? Zamiast przyjść i pogadać, że coś jest nie tak, to ty łazisz gdzieś po metach.

– Grzebałeś w moim koszu?

– Grzebałem. Nie zmieniaj tematu.

– Nie ma żadnego tematu.

– Przestań kłamać! – krzyknął.

– Puść mnie i pogadajmy normalnie.

Witek z wściekłością zacisnął pięści jeszcze mocniej, docisnął Pawła do ściany i dopiero wtedy rozluźnił uścisk. Lupa skrzywił się i zamknął na chwilę oczy. Wreszcie je otworzył.

– Nic nie jest takie, jak myślisz – powiedział cicho.

– Właśnie widzę – wychrypiał Witek. – Po tym wszystkim, Paweł? W coś ty się wpakował?

– Jako niedoszły prawnik wiesz, że musisz mi udowodnić winę. Na razie nawet nie pozwoliłeś mi się bronić.

– Przestań pieprzyć. Gdzie masz okulary? Sprzedałeś dla hajsu?

– Nie noszę okularów.

– A co? Prochy ci wyostrzają wzrok?

– Dasz mi się wytłumaczyć?

– Wal się, Paweł. Laura wzięła Jurka i mam dwa dni sam na sam z Anielą. Nie zamierzam zaprzątać sobie głowy tym gównem, w które wdepnąłeś. To twoje życie i twoja sprawa.

Zapadła pełna napięcia cisza. Paweł przygryzł wargi, patrząc gdzieś w bok. Wreszcie chwycił opartą o trzepak kulę i podszedł do Barry’ego. Wyciągnął rękę i podał mu kilka jointów, które wcześniej ściskał. Tamten skinął tylko głową, uśmiechając się lekko. Wstał nagle, kiwnął Pawłowi ręką i odszedł w kierunku dużej bramy wjazdowej. Po drodze wyrzucił trawę do kontenera.

– Pogadamy? – zapytał cicho Lupa, odwracając się w stronę Witka.

– Nie mam czasu. Już nawet nie wspomnę o chęciach – odpowiedział wściekły, po czym wyminął go i szybkim krokiem ruszył w kierunku drzwi wejściowych do kamienicy.

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 28

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 29

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 30

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 31

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 32

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 33

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 34

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 35

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 36

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 37

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 38

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 39

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 40

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 41

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 42

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 43

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 44

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © 2022 by Wydawnictwo eSPe

REDAKTOR PROWADZĄCY: Magdalena Kędzierska-Zaporowska

KOREKTA: Anna Strakowska

REDAKCJA TECHNICZNA I PROJEKT OKŁADKI: Paweł Kremer

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Nikonenko / chroma stock

ZDJĘCIE AUTORKI NA OKŁADCE: archiwum własne

Wydanie I | Kraków 2022

ISBN 978-83-8201-217-0

Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111, [email protected]

Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Karol Ossowski