Genesis - Chris Carter - ebook + audiobook

Genesis ebook

Chris Carter

4,7
46,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Niewyobrażalne okrucieństwo. Morderczy szał, jakiego nie widział nawet Hunter. Śledztwo, które doprowadzi go do krawędzi. Czy Robert Hunter w końcu trafił na przeciwnika równego sobie? – Czy wierzy pan w diabła, detektywie Hunter? – zapytał Barnes, przekazawszy Hunterowi adres miejsca zbrodni. – Słucham? – Zaciętość na twarzy Huntera ustąpiła miejsca zdumieniu. – Zapytałem, bo jeśli pan nie wierzy, to może zmienić zdanie po wizycie w tym domu. „Doskonale prowadzona narracja i świetnie naszkicowana postać zabójcy pokazują, jakie mistrzostwo osiągnął Carter”. – Daily Mail „Jako były psycholog policyjny Carter zna kulisy zbrodni, dlatego potrafi stworzyć portret zabójcy, który przeraża nas do szpiku kości”. – Heat „Intrygujący i przerażający thriller”. – Better Reading „Uczta dla wielbicieli gatunku”. – Shots Robert Hunter zostaje wezwany na miejsce zbrodni tak makabrycznej, że zaskakuje nawet jego. Sprawa staje się jeszcze bardziej zatrważająca, gdy autopsja ujawnia w ciele ofiary skrawek papieru z fragmentem wiersza. Niebawem znalezione zostają jeszcze bardziej zmasakrowane zwłoki. Metody i podpis zabójcy się różnią, ale skala okrucieństwa każe detektywom przypuszczać, że sprawca jest ten sam. Obawy Huntera potwierdza kolejny fragment tego samego wiersza odnaleziony podczas oględzin zwłok drugiej ofiary. Odkrycie nie tylko wiąże ze sobą obydwie sprawy, ale też dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że zaczął się morderczy szał seryjnego zabójcy. Metodyczny i zdyscyplinowany sprawca nie zostawia żadnych śladów, dba jednak o to, żeby detektywi wiedzieli, że strach, cierpienie i śmierć ofiar są lekcją, której udziela.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 599

Oceny
4,7 (1396 ocen)
1063
267
56
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lsmedowski

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu Chris Carter... jak zwykle genialna książka
40
ESzK69

Dobrze spędzony czas

12 już tom serii o genialnym Robercie Hunterze. I znów mamy akcję od samego początku. Ciekawa fabuła, makabryczne zbrodnie. Zagmatwane śledztwo, które kończy się porażającym odkryciem. Ale… ja uważam, że nie jest ta cześć tak dobra jak „Geniusz zbrodni” czy „Polowanie na zło”. Ponadto zabrakło mi tu trochę samego Robercika i jego prywaty:( Jednak i tak polecam ;)
20
robi68

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa i wciągająca lektura. Polecam.
20
neatka
(edytowany)

Całkiem niezła

Czyta się szybko i wciąga jednak zakończenie jest kiepskie. Nie kupuję tego. Nie kupuję motywów sprawcy. Jeśli ktoś popełnił takie zbrodnie, na tych właśnie ofiarach w ten właśnie sposób, to musiał być głęboko zaburzonym psychopatą już wcześniej. Może w uśpieniu, ale nie zmienił się w niego z dnia na dzień. To całe pierdu pierdu o idyllycznym poprzednim życiu przerwanym przez jedną tragedię to bzdury. Może tak widział to sprawca/psychopata - ale osobiście jestem przekonana, że przyczyny tragedii musiały być znacznie bardziej złożone i sam sprawca był ich motorem i brał w nich znacznie większy udział niż chciał przyznać. W końcu życie pod jednym dachem z sadystycznym psychopatą może doprowadzić do depresji i zaburzeń psychicznych u każdego. A później znalazło się wygodne usprawiedliwienie aby o wszystko obwinić innych i uwolnić chore instynkty.
10
Faroe39

Nie oderwiesz się od lektury

trzymała w napięciu nie zawiodłam się.
10



Genesis

Copyright © Chris Carter, 2022

Copyright © 2022, 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2022 for the Polish translation by Paweł Cichawa

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński/ monikaimarcin.com

Redakcja: Małgorzata Najder

Korekta: Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz

ISBN: 978-83-8230-885-3

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2024, Wydanie II

Ostrzeżenie

Czytelniczko, Czytelniku,

jeśli zetknęliście się z problemami poruszanymi na kartach tej książki lub znacie kogoś, kto się z takimi problemami zmaga, wsparcia i pomocy szukajcie w instytucjach i organizacjach, których lista znajduje się na stronie 478.

Rozdział 1

Zaniepokojonym wzrokiem taksówkarka za kierownicą srebrnej mazdy 3 obserwowała, jak mocno pijana Melissa Hawthorne otwiera tylne drzwi i niezdarnie gramoli się z auta na chodnik przed swoim domem. Dochodziła druga w nocy z soboty na niedzielę, a Melissa zaczęła imprezować w sobotę około dwudziestej pierwszej. Zazwyczaj nie piła dużo i raczej się nie upijała, ale wczoraj jej najlepsza przyjaciółka obchodziła dwudzieste ósme urodziny, na które zaprosiła do baru Broken Shaker położonego przy basenie na dachu hotelu Freehand w historycznym budynku w centrum Los Angeles. Atmosfera była swobodna jak na plaży South Beach, ale koktajle owocowe w połączeniu z jägerbombami stanowiły naprawdę zabójczą mieszankę. Owszem, bawiła się świetnie, ale zdawała sobie sprawę z tego, że obudzi ją gigantyczny kac. I nie mogła powiedzieć, żeby to ją cieszyło.

– Drzwi! – krzyknęła za nią taksówkarka. – Czy może pani zamknąć drzwi?

– No tak, przepraszam – odrzekła Melissa niepewnie, po czym popchnęła biodrem tylne drzwi mazdy. Niezdarny ruch okazał się nie dość silny i zamek nie zaskoczył.

– Nie zamknęły się – poinformowała kobieta znad kierownicy, krzywiąc się z niezadowoleniem.

Melissa posłała jej głupawy uśmiech, po czym spróbowała ponownie, ale zamiast po prostu docisnąć drzwi, jeszcze raz je otworzyła i popchnęła, tyle że z jeszcze mniejszą siłą niż poprzednio.

– Ups!

– Nie szkodzi – zapewniła taksówkarka, kręcąc głową. – Ja to zrobię. Proszę się nie przejmować.

Kobieta wysiadła i okrążyła auto, Melissa tymczasem niepewnym krokiem ruszyła w kierunku drzwi frontowych swojego domu, przed którymi spędziła dobre dwie i pół minuty, zanim wyjęła klucze, znalazła właściwy i zdołała wsunąć go do zamka.

W końcu weszła do środka, zamknęła drzwi, nalała sobie szklankę wody i przeszła do sypialni na tyłach budynku. Rzuciła torebkę na szafkę nocną, wzięła szybki prysznic, po czym wreszcie dotarła do łóżka. Gdy się położyła, zerknęła na wyświetlacz swojego smartfona. Było dwadzieścia osiem po drugiej.

I żadnych wiadomości.

Melissa oszukiwałaby samą siebie, gdyby nie przyznała, że czuje się rozczarowana. W barze Broken Shaker poznała mężczyznę, który jej się spodobał. Miał na imię Mark. Po kilku koktajlach, paru kieliszkach mocniejszego alkoholu i wielu uśmiechach Melissa dała mu swój numer telefonu.

Chwilę przed jej wyjściem z baru Mark zapytał, czy chciałaby, żeby pojechał z nią do domu. Kusiło ją, żeby się zgodzić. Bardzo ją kusiło. Nie wylądowała z nikim w łóżku od czasu, gdy ponad sześć miesięcy temu po dwóch latach związku chłopak zdradził ją z koleżanką z pracy. Ale chociaż była pijana i Mark bardzo jej się podobał, zdawała sobie sprawę z tego, że wyszłaby na zbyt łatwą: zapraszanie kogoś na seks po pierwszym spotkaniu nigdy nie wygląda dobrze.

– Może następnym razem – odpowiedziała, posyłając Markowi rozbrajający uśmiech.

W duchu miała nadzieję, że napisze coś do niej, zanim pójdzie spać. Nic wielkiego. Choćby „Mam nadzieję, że bezpiecznie dotarłaś do domu” albo po prostu „Fajnie, że cię poznałem”. Żeby wiedziała, że o niej myśli. Mark nie wyglądał na faceta, który bawiłby się w konwenanse typu „z pierwszą wiadomością czekam co najmniej do środy”.

Druga trzydzieści.

Żadnych wiadomości. Żadnych nieodebranych połączeń.

– Przesadzasz, Mel – skarciła się na głos. – To nie jest twój pierwszy raz, pamiętasz? Napisze do ciebie jutro.

Odłożyła telefon, zgasiła światło, wtuliła głowę w poduszkę i już zapadała w sen, gdy telefon na szafce nocnej zawibrował, a zaraz potem rozległ się dzwonek informujący o odebraniu nowego esemesa. Otworzyła oczy, uśmiechnęła się z zadowoleniem i sięgnęła po aparat.

Dobrze się bawiłaś na imprezie?

Uśmiech Melissy pojaśniał.

Pewnie, że tak. – Melissa należała do tych, którzy piszą obydwoma kciukami. I była w tym szybka jak błyskawica. – A ty?

Nie było mnie tam.

Melissa przyjęła tę odpowiedź zmarszczeniem brwi. Ponieważ czuła się jeszcze lekko pijana i była pewna, że wiadomość przysłał Mark, nie sprawdziła nadawcy.

„Nieznany numer”.

Uśmiech zniknął z jej twarzy.

Kim jesteś? – odpisała szybko. – Nie widzę numeru.

Upłynęło około piętnastu sekund, zanim przyszła odpowiedź.

Nic dziwnego. Z całą pewnością nie masz mnie w kontaktach.

Melissa usiadła, opierając się o zagłówek, sięgnęła do lampki nocnej i włączyła światło.

Więc kim jesteś? I skąd masz mój numer, skoro nie mam cię w kontaktach?

Kim jestem? No cóż, dla ciebie będę mentorem, Melisso. Kimś w rodzaju nauczyciela.

Melissa ściągnęła brwi z powątpiewaniem. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała.

Mentorem? – odpisała.

Właśnie tak. Edukuję. Nauczam. A wszystko to jest częścią wielkiej lekcji, Melisso.

Dopiero wtedy do niej dotarło, o co chodzi. Przypomniała sobie, że Mark jest nauczycielem. Jeśli dobrze pamiętała jego słowa, uczył algebry.

– Już rozumiem – powiedziała półgłosem, kiwając głową. Mark pisze z innego numeru i to dlatego jej smartfon go nie zidentyfikował. To musi być on. Pewnie jeszcze nie wytrzeźwiał i próbuje być czarujący, zabawny, tajemniczy albo coś w tym stylu.

Sprytnie – pomyślała. – Mam nadzieję, że nie wydurnia się tylko po to, żeby wyciągnąć ode mnie kilka nudesów.

Chociaż była zmęczona, postanowiła trochę się z nim poprzekomarzać.

Lekcja? – napisała. – Czyli chcesz mnie czegoś nauczyć? Czego konkretnie?

Upłynęła ledwie chwila, gdy telefon Melissy zapiszczał i zawibrował, sygnalizując wiadomość.

Tematem pierwszej lekcji będzie strach, Melisso.

Melissa przymrużyła powieki, widząc taką odpowiedź.

– Strach? – zapytała samą siebie.

Szybko przyszła kolejna wiadomość.

Potem nauczę cię wszystkiego o bólu…

A po niej jeszcze jedna.

Gdy już dobrze poznasz jedno i drugie, Melisso, nauczę cię, czym jest śmierć.

Wpatrywała się w wyświetlacz szeroko otwartymi oczami, zaskoczona oraz wzburzona treścią tych wiadomości. Jeśli faktycznie przysłał je Mark, to miał raczej makabryczne poczucie humoru.

Co jest, do cholery? – odpisała. – Nie wygłupiaj się, Mark. To nie jest śmieszne. Raczej straszne. Zwłaszcza w środku nocy. Upiłeś się. Idź spać.

Odpowiedź nadeszła kilka chwil później.

Mark? Kim jest Mark? Teraz z nim się pieprzysz, Melisso?

– Co takiego? – wykrztusiła, odrzucając głowę do tyłu.

Nie, Mark nie napisałby czegoś takiego. Mogłaby się założyć. W barze pokazał się jako miły, uprzejmy, inteligentny i całkiem zabawny facet. Te wiadomości do niego nie pasowały, nawet gdyby się upił.

Dość tego!

Wszystko jedno, kim jesteś, nie lubię chamskich zagrywek. Blokuję twój numer.

Odpowiedź przyszła niemal natychmiast:

Zaczekaj…

Zawahała się.

Mam ci do przekazania coś naprawdę ważnego.

Wpatrywała się w wyświetlacz swojego smartfona niczym matka czekająca, aż dziecko ją przeprosi.

Jesteś tam?

Tak, jestem. Czekam. Co naprawdę ważnego masz mi do przekazania?

Zamiast słów w następnej wiadomości znalazła emotikony. Pierwszy był księżyc. Drugi samochód. Trzecie drzwi. Wreszcie na końcu dom.

Pokręciła głową i wzruszyła ramionami.

– Co to ma znaczyć, do cholery? – wypowiadała słowa na głos, pisząc je.

To znaczy, że dziś wieczorem, gdy wróciłaś po uroczym wieczorze, wysiadłaś z taksówki i ledwie doszłaś do domu… jakieś pół godziny temu… nie zamknęłaś drzwi frontowych na klucz.

Czytając te słowa, Melissa czuła, jak dreszcz strachu muska jej kark. Instynktownie skierowała zaniepokojony wzrok na drzwi do sypialni.

– Czy to był głupi żart? – pytała racjonalna część jej mózgu.

Możliwe.

Ale jeśli tak, to kolejne dwa pytania zaniepokoiły ją jeszcze bardziej.

Kto z jej znajomych byłby zdolny do takich żartów?

– Nikt – uznała.

W takim razie, co jeszcze gorsze, kto mógł wiedzieć, że mniej więcej pół godziny temu wysiadła z taksówki i ledwie doszła do domu? Z tak dużą dokładnością godziny jej powrotu nie dałoby się zgadnąć.

Taksówkarka?

Niemożliwe. Melissa szybko odrzuciła tę myśl. To nie może być ona.

Nastąpiła chwila niepewności, którą szybko przerwał kolejny esemes.

Ale nie martw się. Drzwi są już zamknięte. Nie musisz mi dziękować. Sama zobacz.

Melissa nie miała pojęcia, jak się zachować. Czy powinna odpisać? Zablokować ten numer? Sprawdzić drzwi frontowe? A może zrobić coś jeszcze innego?

Dzyń, dzyń. Nowa wiadomość.

Sama zobacz.

Tym razem wiadomości towarzyszyło ośmiosekundowe nagranie wideo.

Melissa wahała się dosłownie przez ułamek sekundy, ale ciekawość wzięła górę. Kliknęła załącznik i na ekranie smartfona zaczął się wyświetlać filmik. Zobaczyła klucz tkwiący w zamku po wewnętrznej stronie drzwi wejściowych do własnego domu. Sekundę później w kadr wsunęła się ręka. Palce chwyciły klucz, przekręciły go w zamku, po czym wyjęły z dziurki.

– Co jest, do kurwy nędzy? – mruknęła pod nosem Melissa, ale nagranie jeszcze się nie skończyło. Gdy pęk kluczy zniknął, kamera najechała na zegar cyfrowy stojący w kuchni obok kosza na owoce. Pokazywał drugą dwadzieścia cztery.

Melissa spojrzała w lewy górny róg wyświetlacza telefonu. Była druga trzydzieści osiem.

Upłynęło czternaście minut. Czyli brała prysznic, gdy powstawał ten filmik.

Tuż przed końcem nagrania z głośnika telefonu rozległ się szept, ale był tak cichy i niewyraźny, że Melissa nie dosłyszała. Natychmiast cofnęła wideo o kilka sekund, pogłośniła i uniosła rękę bliżej głowy, ale już nigdy się nie dowiedziała, co zostało wyszeptane.

Przystawiając głośnik do ucha, przesunęła twarz lekko w prawo, w kierunku drzwi do sypialni, które zawsze zostawiała uchylone.

Właśnie wtedy do niej dotarło, że nie jest w domu sama.

Przez szparę między drzwiami a futryną, ledwie widoczna w ciemnym korytarzu, wpatrywała się w nią uśmiechnięta twarz.

Rozdział 2

– No cześć – powiedziała kobieta o oliwkowej skórze, która otworzyła drzwi, żeby przywitać kolejnego gościa. – Ty jesteś Robert, prawda?

Detektyw Robert Hunter z sekcji wydziału zabójstw badającej przestępstwa popełnione ze szczególnym okrucieństwem na terenie Los Angeles, zwanej jednostką SO, był nieco zaskoczony, ale nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechnął się uprzejmie, potakując głową.

– Tak, to ja.

Kruczoczarne, sięgające znacznie poniżej ramion włosy witającej go kobiety doskonale pasowały do intensywnie złocistego brązu oczu. Młodzieńczość rysów jej twarzy dodatkowo podkreślały dwa urocze dołeczki, po jednym w każdym policzku, które się pojawiały, gdy mówiła.

– Mam na imię Denise – przedstawiła się, odwzajemniając uśmiech, i podała mu rękę z idealnie zadbanymi paznokciami, które lśniły czerwienią lakieru tak samo karmazynową jak kolor szminki na jej wargach. – Jestem starą znajomą Anny.

– Miło cię poznać – odrzekł Hunter, ujmując jej dłoń.

Denise miała na sobie białe sneakersy i biały T-shirt wpuszczony w wyblakłe dżinsy z dziurą nad lewym kolanem. Na srebrnym łańcuszku wokół szyi nosiła mały, ale wykonany z dbałością o szczegóły wisiorek w kształcie ludzkiego serca.

– No proszę, dotarłeś! – powiedział detektyw Carlos Garcia, partner Huntera z jednostki SO, stając za Denise w długim, ciemnym fartuchu. Widniał na nim złożony z dużych, białych liter napis: „Pocałuj kucharza”.

– Wolałbym nie – zadeklarował Hunter, ruchem głowy wskazując hasło na fartuchu.

Garcia zachichotał.

– Prezent od Anny – wyjaśnił. – Jakbyś się nie domyślił.

– Mam to wziąć? – zapytała Denise, sięgając po torbę z zakupami, którą Hunter przyniósł ze sobą. Dołeczki w jej policzkach obudziły się do życia i równie szybko zniknęły.

– Tak, pewnie. – Wręczył jej torbę. – Dziękuję.

– Wchodź dalej. – Garcia zaprosił Huntera do środka, używając łopatki kuchennej, którą trzymał w prawej ręce.

– Zaniosę to do kuchni – oznajmiła Denise, po czym zniknęła w głębi domu.

– Ty to wiesz, kiedy się pojawić – powiedział Garcia, gdy Hunter wszedł do niewielkiego holu i zamknął za sobą drzwi. – Właśnie zeszła z rusztu pierwsza partia steków picanha.

Picanha to najpopularniejszy w Brazylii rodzaj mięsa na steki. Dzięki niemal idealnemu rozkładowi tłuszczu i kruchości ta część tuszy wołowej jest przez wielu uznawana za najlepszą do grillowania. Hunter dowiedział się o tym dopiero kilka lat temu, gdy partner pierwszy raz zaprosił go do swojego domu.

Garcia, który przyszedł na świat w Brazylii, ale wyjechał stamtąd w wieku zaledwie dziesięciu lat, gdy rozpadło się małżeństwo jego rodziców, odziedziczył talent do grillowania po ojcu. I trzeba przyznać, że był to wielki talent.

– Wszyscy siedzą za domem – poinformował Garcia, ruchem głowy wskazując kierunek. – Dołącz do nich. Ja muszę skoczyć po coś do kuchni. Zaraz do was przyjdę.

Hunter nie należał do nieśmiałych, ale nie był też jakimś wielkim ekstrawertykiem, zwłaszcza gdy mowa o spotkaniach towarzyskich.

– Robert! – ucieszyła się Anna, ledwie postawił stopę w ogródku.

Garcia ożenił się ze swoją szkolną miłością prawie natychmiast po ukończeniu liceum. Anna od zawsze go wspierała, miała wiele optymizmu i umysł ostry jak brzytwa, ale też była najpiękniejszą kobietą, jaką Garcia spotkał w swoim życiu. Jej uroda, chociaż nietypowa, naprawdę zachwycała.

Z promiennym uśmiechem na ustach podeszła do Huntera i cmoknęła go w policzek. Jej krótkie, czarne włosy były trochę potargane, ponieważ co chwila przesuwała okulary słoneczne z nosa na czoło i z powrotem. Tuż przed pojawieniem się Huntera umieściła je na głowie.

– Więc jednak przyjechałeś.

Hunter spojrzał na nią z zaskoczeniem spod zmarszczonych brwi.

– Przecież zawsze przyjeżdżam.

Anna się roześmiała.

– Na grilla tak.

– Dziękuję, że znów mnie zaprosiliście.

– To przyjemność cię widzieć, Robercie, wiesz dobrze, ale chodź, przedstawię cię tym, których nie znasz.

Trzy osoby rozsiadły się wygodnie przy okrągłym stole ogrodowym, czwarta stała przy imponującym grillu z cegły, który Garcia postawił własnoręcznie.

– To jest Martin. – Anna wskazała na wysokiego, chudego mężczyznę. Na oko miał kilka lat więcej niż kobieta, która siedziała przy nim. – A to jego partnerka Charlotte – kontynuowała Anna.

– Miło mi was poznać – powiedział Hunter, ściskając ich dłonie. – Jestem Robert.

– Paula na pewno pamiętasz. – Anna odwróciła się w stronę mężczyzny przewracającego kiełbaski przy grillu. – Poznaliście się, gdy ostatnio tu byłeś.

– Tak było – potwierdził Paulo, odwracając się na chwilę, żeby przywitać Huntera skinieniem głowy i szerokim uśmiechem. – Cześć, kolego. Jak się masz?

– Dobrze, dzięki. A u ciebie w porządku?

– Świetnie – odpowiedział Paulo z zauważalnym brazylijskim akcentem. – Koniecznie musisz spróbować tych kiełbasek. Argentyńskie chorizo. Tak dobre, że dostaniesz gęsiej skórki.

– Zdaje się, że Denise też już poznałeś – powiedziała Anna, ruchem głowy wskazując na swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, która siedziała na lewo od Charlotte.

– Tak, już się znamy.

Denise znów się uśmiechnęła do Huntera, ale tym razem uśmiechowi towarzyszyło puszczone dyskretnie oczko.

– Pozwól, że podam ci talerz i na początek jakiś stek. – Zaprosiła go, żeby zajął puste miejsce przy stole. – Drinki są w kuchni.

– Wielkie dzięki, Anno – odrzekł Hunter, po czym zwrócił się do reszty grupy: – Czy przynieść komuś dolewkę?

– My dziękujemy – odmówił Martin, zerkając na puszki piwa stojące przed nim i Charlotte.

– Ja też jeszcze mam – powiedział Paulo, który właśnie wrócił do stołu z talerzem pełnym kiełbasek chorizo.

– Anno? – zapytał Hunter.

– Dziękuję, Robercie, ale Carlos właśnie robi mi w kuchni caipirinhę.

– Doskonale – rzucił Hunter i przeniósł wzrok z powrotem na Denise.

– A ja chętnie – oznajmiła. – Jeśli mogę cię o to prosić.

– Jasne, z przyjemnością. Co mam przynieść?

– Poproszę czerwone wino. – Wręczyła mu pusty kieliszek.

– Zaraz wracam – obiecał Hunter, odwrócił się i poszedł z powrotem do domu.

Na blacie w kuchni znalazł trzy butelki czerwonego wina i całkiem niezły wybór mocniejszych alkoholi. Garcia właśnie skończył wyciskać limonki do dzbanka z koktajlem.

– Napijesz się? – zapytał, dotykając dzbanka. – Wiesz, jak dobra jest moja caipirinha.

– Owszem, wiem. – Hunter sięgnął po butelkę argentyńskiego malbeca. – Ale pamiętam też, jak zwala z nóg. Może później. Zacznę od wina.

Garcia na chwilę znieruchomiał, patrząc na swojego partnera spod uniesionych brwi.

– Zaraz, zaraz, czy ten drugi kieliszek jest dla Denise…?

– Nikt inny nie chciał nic do picia.

Garcia się uśmiechnął.

– Jest ładna, prawda?

– Kto, Denise?

Garcia zachichotał i oparł się o blat kuchenny.

– Dobrze wiesz, że to zupełnie nie w twoim stylu.

– Co nie jest w moim stylu? – Hunter skończył nalewać wino do drugiego kieliszka.

Garcia wskazał na niego palcem.

– Właśnie to, co robisz teraz. Udawanie głupiego. To do ciebie nie pasuje, dlatego wypadasz beznadziejnie. Daj sobie z tym spokój.

Hunter odwrócił twarz do Garcii, trzymając po kieliszku wina w każdej ręce.

– Jest singielką, wiedziałeś? – naciskał Garcia.

– Kto?

– Wynoś się. – Garcia wskazał na drzwi.

W ogródku Hunter wręczył Denise kieliszek.

– Malbec jest okej?

– Świetny wybór.

Hunter zdążył usiąść, gdy w drzwiach pojawił się Garcia z tacą, na której niósł dzbanek świeżo zrobionej caipirinhi i kilka szklanek.

– Przygotujcie się, bo nieźle zakręci wam w głowach – zapowiedział, kładąc tacę na stół. – Jest naprawdę mocna.

Gdy Garcia napełniał szklanki, w tylnej kieszeni spodni Huntera zawibrował służbowy telefon. Sięgnął po niego i sprawdził, kto dzwoni.

Numer nieznany.

– Przepraszam was na chwilę – powiedział i zobaczył, jak zmienia się wyraz twarzy Anny.

– Wszystko w porządku? – zapytał Garcia tym razem śmiertelnie poważnym tonem.

Hunter tylko lekko przechylił głowę, po czym wstał, odszedł na bok i stanął w pewnej odległości od pozostałych.

– Detektyw Hunter – przedstawił się, odebrawszy połączenie. – Jednostka SO policji Los Angeles.

– Detektywie Hunter – odezwał się w słuchawce męski głos – mówi detektyw William Barnes, dystrykt południowo-zachodni policji Los Angeles. Przepraszam, że niepokoję pana w niedzielne popołudnie.

– Nic nie szkodzi. Jak mogę panu pomóc?

– Prawdę mówiąc, próbuję oszczędzić nam wszystkim trochę czasu i papierkowej roboty.

Hunter zmarszczył brwi.

– Jak to?

– Około czterdziestu minut temu odebrałem od oficera dyżurnego powiadomienie o zwłokach kobiety w domu na terenie Leimert Park. Zmarła była Afroamerykanką. Miała dwadzieścia dziewięć lat. Gdy przyjechaliśmy tu z moim partnerem jakieś dwadzieścia minut temu, zastaliśmy przed domem dwóch mundurowych o twarzach bladych jak śmierć. Obydwaj zdążyli już wyrzygać lunch, śniadanie i prawdopodobnie też kolację z poprzedniego dnia. – Nastąpiła krótka pauza. – Zmierzam do tego, że jakkolwiek patrzeć na miejsce tej zbrodni, a raczej nikt nie będzie w stanie przyglądać się dłużej niż przez minutę, trzeba dojść do wniosku, że sprawa trafi do jednostki SO, czyli do pana. Ja w każdym razie w to nie wątpię. Więc, jak mówiłem, próbuję oszczędzić nam wszystkim trochę czasu i papierkowej roboty, bo i tak tu wylądujecie, choćby nie wiem co.

Hunter przeciągle wypuścił powietrze i lekko pokręcił głową. Przeniósł wzrok z ziemi na Garcię, który wciąż stał przy stole obok swoich gości.

– Co dokładnie tam macie?

Detektyw Barnes zaśmiał się nerwowo.

– Nie ma chyba słów, które potrafiłyby opisać wszystko, co tu jest. Będzie pan musiał zobaczyć na własne oczy, żeby w to uwierzyć.

– Jaki adres? – zapytał Hunter.

Garcia nie potrafił czytać z ruchu warg, ale nie potrzebował tej umiejętności, żeby wiedzieć, że dla niego i Huntera spotkanie przy grillu właśnie się skończyło.

– Czy wierzy pan w diabła, detektywie Hunter? – zapytał Barnes po przekazaniu Hunterowi adresu miejsca zbrodni.

– Słucham? – Skupienie na twarzy Huntera ustąpiło miejsca zdumieniu.

– Pytałem, bo jeśli pan nie wierzy, to może pan zmieni zdanie po wizycie w tym domu.

Rozdział 3

Dzięki licznym niezależnym galeriom, salom koncertowym, barom – a nawet jednemu muzeum plenerowemu – położona w południowej części Los Angeles dzielnica Leimert Park zyskała renomę centrum dawnej oraz współczesnej kultury i sztuki Afroamerykanów. Kilkanaścioro światowej sławy piosenkarzy, muzyków i malarzy zaczynało swoje kariery na scenie jakiegoś klubu albo teatru w którymś z zaułków Leimert Park. Od domu Garcii w West Hollywood samochodem jechało się tam zaledwie dwadzieścia pięć minut.

Hunter próbował namówić Garcię, żeby został w domu. Dzień wolny mieli niby obydwaj, ale to Carlos zaprosił do siebie gości. Hunter wiedział jednak, że jego partner przestrzega reguł etyki zawodowej równie rygorystycznie jak on sam, a żaden z nich nie miał wątpliwości co do tego, jak ważne jest zapoznanie się z miejscem zbrodni in situ, nie za pośrednictwem fotografii albo spisanych raportów. Powiedział mu więc co prawda, że nie powinien zostawiać Anny samej z gośćmi, ale usłyszał w odpowiedzi tylko jedno słowo: „Akurat”.

Anna, która zawsze rozumiała, jak wielkiego zaangażowania wymaga praca jej męża, uśmiechnęła się ciepło do niego i Huntera, widząc po minach, jak bardzo im głupio.

– Idźcie walczyć o bezpieczniejszy świat, chłopcy – powiedziała, robiąc najdzielniejszą minę, na jaką potrafiła się zdobyć.

Z bulwaru Martina Luthera Kinga Garcia skręcił w lewo w Czwartą Aleję i przejechał jeszcze półtorej przecznicy, zanim zobaczyli pulsujące światła policyjne. Zaparkował na jezdni tuż za jednym z czarno-białych radiowozów, które praktycznie zabarykadowały podjazd przed domem z ciemnoszarą elewacją, stojącym po prawej stronie ulicy.

Budynek był okolony mierzącym niecały metr wysokości murem z czerwonej cegły, a starej, drewnianej furtce z całą pewnością przydałaby się renowacja. Ogrodzenie postawiono ze względów estetycznych, nie dla ochrony.

Po wyjściu z należącej do Garcii hondy civic detektywi nie mogli nie zauważyć zaniepokojenia i napięcia na twarzach umundurowanych funkcjonariuszy stojących przy czarno-żółtej taśmie policyjnej, którą rozciągnięto wokół miejsca zbrodni. Cokolwiek zobaczyli w tym domu, niewątpliwie ich poruszyło.

Policyjne zabezpieczenia sięgały aż do ulicy, obejmując fragment chodnika bezpośrednio przed posesją. Na miejscu zdążyła się już zebrać spora grupa gapiów, jak zawsze w takich przypadkach. Wszyscy co do jednego trzymali w rękach smartfony, mając nadzieję uwiecznić coś bardziej ekscytującego od policyjnej taśmy i umundurowanych funkcjonariuszy.

Z odznakami przypiętymi do pasków Hunter i Garcia zygzakiem przeszli przez tłum. Na skraju zabezpieczonego terenu jeden z policjantów przywitał ich skinieniem głowy i uniósł taśmę, żeby nie musieli zbyt nisko się schylać. Gdy stanęli po drugiej stronie, podszedł do nich wysoki, chudy mężczyzna w jasnoszarym garniturze. Wcześniej stał nieruchomy przed drzwiami frontowymi i wpatrywał się w dal z taką miną, jakby kwestionował sens istnienia.

– Detektyw Hunter? – zapytał, gdy jego spojrzenie przeniosło się na nowo przybyłych. Miał poluzowany krawat i odpięty guzik przy kołnierzyku koszuli.

Hunter potwierdził skinieniem głowy.

Garcia poprawił na nosie okulary słoneczne.

– Ja jestem Barnes – oznajmił mężczyzna. – Rozmawialiśmy przez telefon.

Hunter przedstawił Garcię, po czym obaj uścisnęli Barnesowi dłoń.

– Kryminalistyków jeszcze nie ma? – zapytał Garcia, nie widząc nigdzie w pobliżu żadnego auta z tego wydziału.

– Jak mówiłem przez telefon, wszystko tutaj wręcz się domaga SO – odpowiedział Barnes. – Nie chciałem nadepnąć nikomu na odcisk. Niektórzy detektywi są bardzo przeczuleni na tym punkcie. Wszyscy też wiemy, że jednostka SO może ściągnąć techników kryminalistyki znacznie szybciej niż zwyczajny wydział zabójstw, dlatego zadzwoniłem do pana… – spojrzał na Huntera – …i do nikogo innego. To wasz show. Wyreżyserujecie go tak, jak będziecie chcieli. Ja zostałem tu wezwany przez pomyłkę. Ograniczyłem się do rozwieszenia taśmy na tyle szeroko, żeby utrzymać na dystans sępy z mediów społecznościowych. – Omiótł wzrokiem tłum po drugiej stronie taśmy. – W tych czasach każdy jest kamerzystą… każdy jest reporterem… każdy może recenzować. – Wzruszył ramionami z dezaprobatą. – Nikomu z nas to zamieszanie nie jest potrzebne.

Garcia i Hunter ze zrozumieniem pokiwali głowami, po czym Garcia sięgnął po swoją komórkę. Barnes miał rację. Jednostka SO znajdowała się na samej górze listy priorytetów, gdy chodziło o reakcję na niektóre wnioski.

Garcia szybko zatelefonował do wydziału kryminalistyki policji Los Angeles.

– Można przypuszczać, że ofiarą jest niejaka Melissa Hawthorne – ciągnął Barnes. – Dwudziestodziewięciolatka zamieszkała pod tym adresem. Mieszkała sama.

– Przypuszczać? – zdziwił się Garcia.

Wargi Barnesa rozciągnęły się w cienką linię. Przekrzywił głowę na bok.

– Nie chcę wyrokować, bo nie przeprowadzono potrzebnych badań – wyjaśnił. – Wszystko stanie się jasne, jak wejdziecie do środka. Zwyczajnej identyfikacji przez okazanie twarzy ni cholery nie da się przeprowadzić, chociaż mamy tu jej siostrę. – Zrobił pauzę, po czym się poprawił. – Przyrodnią siostrę, precyzyjnie mówiąc. Właśnie ona znalazła ciało.

To miało być następne pytanie Huntera.

Barnes powoli wypuścił powietrze i zaraz potem nieco uniósł swój kwadratowy podbródek, dyskretnie wskazując jeden z samochodów zaparkowanych na jezdni.

– Nazywa się Janet Lang – powiedział. – Siedzi w radiowozie z naszą funkcjonariuszką. Potrzebowała kogoś, kto by ją uspokoił. Słowo „histeria” nawet w części nie opisuje tego, co się z nią działo. To naprawdę przejebane po raz ostatni zobaczyć własną siostrę w takich okolicznościach. Bardzo współczuję tej dziewczynie. Ma zaledwie dwadzieścia sześć lat.

Hunter odwrócił się do radiowozu, o którym mówił Barnes. Za szybą zobaczył Afroamerykankę z twarzą schowaną w dłoniach. Nawet z tej odległości było widać, że cała drży. Obok, z ręką na ramieniu dziewczyny, siedziała policjantka.

– Funkcjonariusz przy drzwiach da wam rękawiczki i ochraniacze na buty – poinformował ich Barnes. – W środku niczego nie dotykaliśmy. Najbardziej in situ, jak się da, można by powiedzieć. – Spojrzał na zegarek. Dochodziła czternasta. – Posłuchajcie, panowie, muszę jechać. Chwilę przed waszym przyjazdem dostałem zgłoszenie o strzelaninie w Baldwin Hills. To bardziej pasuje do mojego wydziału.

– W porządku – odrzekł Hunter. – Dziękuję za pomoc.

Barnes zrobił krok naprzód, ale zatrzymał się i odwrócił głowę do kolegów z SO.

– Powodzenia – powiedział tonem, w którym wyraźnie pobrzmiewało zadowolenie, że to nie będzie jego śledztwo. – Mam nadzieję, że dorwiecie tego skurwysyna. Naprawdę.

Hunter i Garcia patrzyli, jak detektyw Barnes pochyla się, żeby przejść pod taśmą policyjną, i wskakuje do niebieskiej toyoty camry zaparkowanej po przeciwległej stronie ulicy. Gdy odjechał, zwrócili się w stronę budynku.

Był to niewielki, parterowy dom z czterospadowym dachem i ciemnoniebieskimi framugami okiennymi. Żadnego ganku. Do drzwi wejściowych prowadziła od furtki łukowata ścieżka wyłożona kwadratowymi płytkami z betonu. Z obydwu stron graniczył z nią zadbany trawnik. Nie było garażu.

Chociaż w drzwiach wejściowych była tylko szpara, a zasłony w obydwu dużych oknach zostały zaciągnięte, Hunter i Garcia z łatwością dostrzegli, że w pierwszym pomieszczeniu pali się światło. Z legitymacjami w rękach podeszli do umundurowanego funkcjonariusza pilnującego domu od frontu. Tak jak zapowiadał detektyw Barnes, dostali od niego lateksowe rękawiczki i elastyczne ochraniacze na buty.

Zanim Hunter sięgnął do klamki, funkcjonariusz – niski, przysadzisty mężczyzna z gęstymi wąsami i bokobrodami do kompletu – odsunął się nieco i szybko przeżegnał, mrucząc pod nosem coś po hiszpańsku.

Drzwi wejściowe prowadziły prosto do skromnego salonu. Hunter i Garcia postawili ledwie krok, zanim ją zobaczyli, zaraz na lewo od siebie, w miejscu, gdzie salon przechodził w otwartą kuchnię. Stanęli jak wryci.

Garcia zdjął okulary słoneczne. Jego wzrok znieruchomiał, a oczy zrobiły się niewiele mniejsze od żetonów pokerowych.

– Co to, kurwa, jest?

Hunter stał w bezruchu, a pęczniejąca w jego gardle gula robiła się coraz bardziej nieprzyjemna.

– Przez te wszystkie lata w policji – zapytał Garcia, nie odrywając wzroku od zwłok – jako detektyw albo wcześniej, widziałeś coś takiego?

Odpowiedź padła szeptem:

– Nie.

Rozdział 4

Salon w domu Melissy Hawthorne był skromny zarówno gdy mowa o wielkości, jak i o umeblowaniu. W prostokątnym pomieszczeniu zmieściła się trzyosobowa, obita czerwonym materiałem kanapa i obok niej dwa fotele nie od kompletu ustawione przodem do telewizora wiszącego na północnej ścianie. Pośrodku, na zniszczonym, puszystym dywanie stał szklany stolik kawowy. Kuchnia, znajdująca się na lewo od drzwi wejściowych, była mała, ale dobrze wyposażona między innymi w nowoczesną zmywarkę i pięciopalnikową kuchenkę z podwójnym piekarnikiem. Ściany w salonie zostały ozdobione kolorowymi grafikami w ramkach różnej wielkości. Dwa wazony ze sztucznymi kwiatami wprowadzały spokojną, domową atmosferę, ale bez wątpienia najważniejszym elementem wystroju obydwu tych połączonych pomieszczeń były dwie masywne drewniane belki biegnące równolegle do siebie wysoko nad głowami detektywów, mniej więcej trzydzieści centymetrów pod sufitem.

Na jednej z nich zabójca zostawił nagie ciało swojej ofiary. Zwisające pośrodku kuchni.

Nie pierwszy raz Hunter i Garcia widzieli na miejscu zbrodni zwłoki powieszone pod sufitem, ale ciarki u obydwu z nich wywołał fakt, że ofiara nie wisiała za szyję.

Zabójca użył liny wspinaczkowej, którą przerzucił przez belkę. Jeden koniec obwiązał kilka razy wokół grubej, metalowej rączki na drzwiach piekarnika, a następnie zabezpieczył potrójnym węzłem. Do drugiego końca przywiązał bardzo duży, wykonany ze stali nierdzewnej hak na rekiny. I właśnie to przekraczało granice szaleństwa, bo zwłoki wisiały za dolną szczękę, jakby ofiara była złowioną rybą.

Hak wbił się od spodniej strony podbródka ofiary, brutalnie rozerwał skórę i mięśnie, kalecząc naczynia krwionośne i nerwy, a wyszedł na zewnątrz przez usta. Ofiara zawisła za dolną szczękę, mniej więcej pół metra nad podłogą. Dlatego detektyw Barnes stwierdził, że tradycyjna identyfikacja przez okazanie twarzy jest praktycznie niemożliwa.

Po uniesieniu ciała w powietrze wbity od dołu hak wymusił odchylenie głowy do tyłu, przez co ofiara wyglądała, jakby się gapiła w sufit albo na linę wspinaczkową, która brała początek w jej ustach. Denatka, drobna i szczupła Afroamerykanka, ważyła pewnie z pięćdziesiąt cztery kilogramy, a może nawet nie, ale nawet tyle wystarczyło aż nadto, żeby obciążenie całkowicie przemieściło jej żuchwę. Detektywi nie musieli czekać na lekarza, żeby stwierdzić, że obydwa stawy skroniowo-żuchwowe oddzieliły się od czaszki z siłą, która zerwała wiązadła, nerwy, ścięgna oraz mięśnie i wysunęła żuchwę do przodu daleko poza obrys głowy. Widok był makabryczny.

Z otwartych ust i przekłutego podbródka kaskady krwi spływały po szyi, torsie i nogach, by stworzyć kleistą kałużę na podłodze bezpośrednio pod stopami. Bryzgająca krew pobrudziła też całą twarz kobiety.

Ręce ofiary były związane za plecami, zapewne po to, by się nie broniła i nie sięgała do liny. Hunter poczuł mdłości, bo to sugerowało, że Melissa jeszcze żyła, kiedy zabójca wciągał ją pod sufit.

Drugą przesłanką, która sugerowała, że to szaleństwo dokonało się za życia ofiary, było opuchnięcie jej twarzy i szyi. Wyglądało, jakby ktoś wepchnął jej do gardła balon, a następnie go napompował. Wskutek tej opuchlizny w połączeniu z siłą ciężkości ciała powieszonego za żuchwę skóra i mięśnie dolnej części twarzy uległy naprężeniu tak wielkiemu, że zaczęły się rozrywać, zwłaszcza w kącikach ust.

– Po co robić komuś coś takiego? – zapytał Garcia, wypuściwszy z płuc powietrze, które wstrzymywał przez dłuższą chwilę. – To chore. – Pokręcił głową, nie mogąc pojąć czegoś tak bezsensownego. – To… zło w czystej postaci.

Oczy Huntera oderwały się w końcu od denatki i zaczęły penetrować otoczenie. On także westchnął przeciągle, ze smutkiem.

– W tym problem, Carlosie – odpowiedział, stawiając kilka kroków w kierunku kuchni.

Garcia poszedł w drugą stronę, do salonu. Zamierzał przeprowadzić oględziny reszty pomieszczenia, ale było mu trudno nie zerkać na ofiarę.

– Nie wystarczy powiedzieć, że to jest chore – ciągnął Hunter. – Ani nawet bestialskie. Coś tak okrutnego można zrobić drugiemu człowiekowi tylko wtedy, gdy czyn ma jakieś znaczenie. – Podszedł do piekarnika i zaczął się przyglądać linie oplątanej wokół rączki. – Została zamordowana z jakiegoś powodu… a ten powód musi być bardzo konkretny… i bardzo osobisty. – Znad piekarnika Hunter powiódł wzrokiem wzdłuż liny aż do haka. Zagięty metalowy pręt, który wszedł podbródkiem i wyszedł ustami, wybił też albo złamał kilka zębów.

– Ta scena… morderstwo, inscenizacja, rekwizyty i cała reszta zostały wymyślone, przygotowane i wykonane z dużą precyzją – stwierdził Hunter. – Jeśli sprawca nie był alpinistą i zapalonym wędkarzem jednocześnie, to nie miał tych rzeczy pod ręką w domu, bo nikt czegoś takiego nie trzyma bez powodu, Carlosie. Zapewne też zabójca nie znalazł ich gdzieś na dnie szuflady w tym domu.

Garcia przeszedł na drugą stronę salonu.

– Czyli przyniósł je ze sobą? – upewnił się.

Hunter potwierdził skinieniem głowy i Garcia wiedział, co to znaczyło: nie mieli do czynienia z zabójstwem popełnionym pod wpływem impulsu. Całe to okrucieństwo zostało starannie zaplanowane. Każdy szczegół miejsca zbrodni miał jakieś znaczenie.

Rozdział 5

Czekając, aż ekipa z wydziału kryminalistyki w pełnym składzie dotrze w końcu na miejsce zbrodni, Hunter i Garcia sprawdzili resztę domu w poszukiwaniu śladów włamania. Nie znaleźli.

Żadne z okien nie było rozbite, na żadnym nie dopatrzyli się oznak jakiejkolwiek ingerencji. Drzwi frontowe oraz te, które prowadziły z kuchni na niewielkie podwórze za domem, także wydawały się nietknięte.

Na szafce nocnej w sypialni Melissy Hawthorne znaleźli jej torebkę. Zawierała portfel z osiemnastoma dolarami w gotówce, kilka kosmetyków do makijażu, prawo jazdy, paczkę gumy do żucia, dwie karty kredytowe, szczotkę do włosów i kilka starych paragonów – żadnego smartfona.

Sprawdzili każdą szufladę, każdą kieszeń we wszystkich ubraniach wiszących w szafie i każdą torebkę, którą tylko znaleźli w całym domu. Telefonu nie było. Sprawdzili pod łóżkiem, pod kanapą, pod poduszkami. Nic. Obydwaj detektywi uznali, że to bardzo interesujące.

Hunter i Garcia zdążyli wrócić do salonu, gdy w drzwiach domu pojawiła się doktor Susan Slater w towarzystwie trojga techników kryminalistyki w białych kombinezonach z kapturem. Wszyscy stanęli jak wryci, gdy ich wzrok odnalazł ofiarę wiszącą pod sufitem na haku wbitym w szczękę. Mimo całego swojego doświadczenia, całej przerażającej brutalności, której skutki widzieli przez lata, wszyscy wydawali się zszokowani.

– Jezu! – mruknął najmłodszy z przybyłych, powoli stawiając na podłodze walizkę z narzędziami, którą przyniósł. – Czy to hak wędkarski?

– Tak – potwierdził Hunter.

– Najpierw trzeba zrobić zdjęcia, szybko – zarządziła doktor Slater, zwracając się do fotografa.

– Już się za to zabieram – odpowiedział młody mężczyzna, poprawił okulary na nosie i obszedł kałużę krwi, żeby stanąć przed ofiarą.

– Robercie, Carlosie – doktor Slater przywitała obydwu detektywów skinieniem głowy. – Jak długo tu jesteście? – Podeszła do zwłok.

Susan należała do najlepiej wykształconych specjalistów w całej Kalifornii. Przez ostatnie lata poprowadziła więcej spraw dla jednostki SO niż którykolwiek inny szef zespołu kryminalistycznego.

Pozostali dwaj członkowie ekipy zaczęli pośpiesznie ustawiać silne reflektory.

– Czterdzieści minut – rzucił Garcia. – Mniej więcej.

– Jedna ofiara? – zapytała Slater. – Czy są jakieś inne? – Ręką wskazała na resztę domu.

– Nie, tylko ona – stwierdził Hunter i cofnął się o kilka kroków, żeby nie przeszkadzać technikom kryminalistyki.

– Krew w innych pomieszczeniach? – kontynuowała doktor Slater, lekko przekrzywiając głowę, żeby lepiej się przyjrzeć końcówce haka wystającej z ust ofiary. – Ślady walki?

– Nie, żadnych śladów – odpowiedział Garcia. – Łóżko niezasłane, co może znaczyć, że ofiara nie złożyła pościeli rano, była w łóżku, gdy usłyszała jakiś szmer, i wstała sprawdzić, co się dzieje, albo została zaatakowana, gdy leżała. Ale to wszystko. Żadnych śladów przestępstwa w całym domu. Oprócz tego. – Skinął w stronę ofiary.

– Ta scena jest… niemal groteskowa – oceniła doktor Slater, wciąż obserwując hak i brutalnie pokiereszowaną szczękę. Chwilę później zaczęła uważnie oglądać resztę ciała. – Biedna dziewczyna. – Pokręciła głową. – Już sam obrzęk twarzy i szyi pozwala stwierdzić, że jeszcze żyła, gdy stalowy hak przekłuwał jej szczękę. – Zamilkła na moment, po czym zerknęła w kierunku detektywów. – Ale to już wiedzieliście, prawda?

– Po co wiązać jej ręce z tyłu, jeśli nie dlatego, żeby się nie broniła? Nie widzę innego powodu – stwierdził Garcia.

Lekarka zgodziła się, potakując.

– Oświetlenie gotowe – oznajmił jeden z techników, gdy reflektory stały na swoich miejscach. Pstryknął przełącznikiem i wnętrze wypełniło się jasnym, białym światłem.

Doktor Slater ostrożnie obeszła wiszące ciało.

– Mamy szczęście, że zwłoki są w jednym kawałku – powiedziała.

– Jak to? – zdziwił się Garcia.

– Żuchwa uległa znacznej dyslokacji. – Objaśnienia uzupełniała gestami. – Obydwa stawy skroniowo-żuchwowe są całkowicie zniszczone, co nie zaskakuje, bo ciało zawisło w powietrzu tylko na nich. Znaczny obrzęk wskazuje na to, że zerwały się także ścięgna i mięśnie wokół szyi oraz dolnej części twarzy. A tutaj… – wskazała na miejsce, w którym żuchwa ofiary powinna się łączyć z czaszką – …widać, że skóra i tkanki są rozerwane.

– Czyli gdyby była cięższa, powiedzmy o jakieś dziesięć kilo, żuchwa mogłaby nie wytrzymać aż tak długo? – upewniał się Hunter.

– Otóż to – przytaknęła doktor Slater. – Ale powiedziałabym, że nawet przy jej niskiej wadze niewiele brakuje do całkowitego zerwania mięśni i ścięgien oraz przerwania skóry. Gdyby tak się stało, żuchwa oderwałaby się od twarzy i ciało spadłoby na podłogę. Widok byłby jeszcze bardziej wstrząsający od tego, który mamy tutaj.

Garcia wzdrygnął się na samą myśl.

– Myślisz, że taki był zamiar sprawcy? – zapytał i natychmiast podniósł ręce w geście kapitulacji. Wiedział, że Susan nie mogła znać odpowiedzi. – Przepraszam, głupie pytanie.

– Kto wie – odpowiedziała Susan mimo wszystko. – W każdym razie nie byłabym zaskoczona, gdyby faktycznie tego chciał. Za to z całą pewnością mogę stwierdzić, że do zachowania zwłok w całości przyczyniło się stężenie pośmiertne, które jak wiemy, utwardza włókna mięśniowe i ścięgna. Sztywność włókien stworzyła dodatkowe zabezpieczenie przed ich pękaniem czy rozerwaniem. – Użyła kciuka i palca wskazującego, żeby delikatnie ścisnąć lewy biceps ofiary. – Stężenie mięśni jest już wyraźnie wyczuwalne. Powiedziałabym, że dziewczyna nie żyje od co najmniej dziesięciu godzin, choć oczywiście to tylko domysł. Ale z całą pewnością zamordowano ją we wczesnych godzinach porannych. Nie w nocy.

Garcia spojrzał instynktownie na zegarek.

– Powiem funkcjonariuszom na zewnątrz, żeby zaczęli rozpytywać w sąsiedztwie – zwrócił się do Huntera. – Niech sprawdzą domy przy tej ulicy i kilku sąsiednich. Może ktoś zauważył coś podejrzanego. Samochód czy przechodnia, który się kręcił w okolicy. Albo wczoraj w nocy, albo w pierwszych godzinach dzisiejszego poranka.

Hunter kiwnął głową na znak zgody.

– Ze zwłokami już skończyłem – oznajmił fotograf. – Zabieram się za detale otoczenia.

– Doskonale – pochwaliła doktor Slater. – Zdejmijmy ją. – Odwróciła się do najwyższego członka swojego zespołu, który mierzył ponad metr osiemdziesiąt pięć. – Ja i Mike trochę ją uniesiemy, a ty wyjmiesz hak.

Shaun skinął głową i podszedł do wiszących zwłok.

– Potrzebujecie pomocy? – zapytał Hunter.

– Nie, damy radę – odpowiedziała Susan.

Hunter i Garcia się cofnęli. Doktor Slater i Mike unieśli ciało, żeby zmniejszyć nacisk na żuchwę. Potem Shaun sięgnął do haka.

– Uważaj, Shaun – przestrzegła go doktor Slater. – Jestem pewna, że hak złamał żuchwę w kilku miejscach. Kość może łatwo się roztrzaskać.

Shaun zachował najwyższą ostrożność, ale mimo to dopiero po mniej więcej półtorej minuty wreszcie udało mu się uwolnić ciało Melissy Hawthorne. Gdy wysunął hak, niewielki fragment ciała spadł na podłogę, rozpryskując krew z kałuży we wszystkich kierunkach.

– Ożeż! – mruknął Garcia, wzdrygając się.

– Trzeba zabezpieczyć ten fragment – poleciła doktor Slater. – To jest jej język.

Rozdział 6

Hunter i Garcia zostali na miejscu zbrodni, żeby towarzyszyć zespołowi z wydziału kryminalistyki podczas zbierania śladów w pozostałych częściach domu. Na grilla u Garcii już nie wrócili. Hunter postanowił zebrać możliwie najwięcej informacji od Janet Lang, przyrodniej siostry Melissy Hawthorne, Garcia natomiast wsparł funkcjonariuszy, którzy chodzili od drzwi do drzwi i przepytywali sąsiadów.

Na miejscu zbrodni technicy kryminalistyki zabezpieczyli odciski palców kilku różnych osób. Jedna z nich zostawiła ślady we wszystkich pomieszczeniach. Przypuszczenie, że była to ofiara, potwierdziło się po szybkiej analizie na miejscu. Ślady drugiej osoby występowały przede wszystkim w salonie i kuchni. Wymagało to jeszcze potwierdzenia, ale przyjęto założenie, że należą do Janet Lang, młodszej siostry ofiary, która znalazła jej zwłoki.

Technicy zebrali też kilka różnych włosów i włókien, które znaleźli na podłodze w sypialni oraz w łóżku, ale oprócz nich, jeśli nie liczyć rekwizytów, których zabójca użył, żeby podciągnąć ofiarę pod sufit, nie natrafili na nic, co mogłoby mieć znaczenie dla śledztwa.

Ponadto potwierdzili, że nigdzie nie ma śladów włamania, ani na drzwiach frontowych czy bocznych, ani na żadnym z okien.

Rozpytywanie w okolicy też nie przyniosło rezultatów. Nikt – ani najbliżsi sąsiedzi, ani mieszkańcy domów przy tej samej ulicy – nie zauważył niczego, co uznałby za podejrzane, ani w sobotnią noc, ani w pierwszych godzinach niedzielnego poranka. Sąsiedzi nie słyszeli też hałasów: żadnych krzyków czy odgłosów szamotaniny.

– To nie mogła być pierwsza zbrodnia tego zabójcy – zawyrokował Garcia, gdy razem z Hunterem wracali do samochodu. – Jest zbyt czysta… zbyt misterna i zbyt dobrze przemyślana.

Hunter przystanął i zadarł głowę, żeby spojrzeć w rozgwieżdżone niebo. Nie mógłby zaprzeczyć. Powszechnie wiadomo, że seryjni mordercy doskonalą swoje metody z upływem czasu, nasilają swoje działania, gdy zaczynają się czuć pewniej. Ich pierwsze przestępstwa – morderstwa i nie tylko – zazwyczaj są nieudolne, popełnione pod wpływem impulsu i źle zaplanowane. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby zabójca przeszedł od „żadnych morderstw na koncie” do czegoś tak wyrafinowanego i tak dobrze zaplanowanego jak zbrodnia, z którą mieli do czynienia. Gdy tak się działo, niemal zawsze świadczyło to o poważnym stopniu oderwania emocjonalnego sprawcy.

Brak śladów na miejscu zbrodni – odcisków palców, DNA, odcisków stóp, skutków włamania i tak dalej – nie był jednak bardzo zaskakujący. Przy tej ilości filmów i seriali telewizyjnych skupionych na metodach analizy kryminalistycznej każdy może się nauczyć podstaw ukrywania dowodów rzeczowych.

Choć w tej chwili nic nie sugerowało seryjnego mordercy, a Hunter i Garcia ze wszystkich sił pragnęli, żeby sprawca się nim nie okazał, to jednak zasada działania była taka sama. Nic na miejscu zbrodni nie wskazywało, że był to jego pierwszy raz.

– Wiem – odrzekł Hunter.

– Może powinniśmy sprawdzić ogólnokrajową bazę danych – podsunął Garcia. – Poszukać jakichkolwiek analogii… – Zastanowił się nad tym przez chwilę. – Albo przynajmniej odległych podobieństw.

Hunter skinął głową na znak zgody.

– Jutro zacznę od powiadomienia analityków.

Rozdział 7

O dziewiątej następnego ranka doktor Carolyn Hove, główna specjalistka w Biurze Koronera – Zakładzie Medycyny Sądowej Hrabstwa Los Angeles – przebrała się już do pracy i była w drodze do sali autopsyjnej numer jeden znajdującej się na końcu długiego, jasno oświetlonego korytarza w suterenie siedziby zakładu.

Biuro Koronera należało do najbardziej obciążonych pracą placówek tego typu w całych Stanach Zjednoczonych. Jego pracownicy wykonywali dziennie od dwudziestu do trzydziestu autopsji, ale i tak nawarstwiały się zaległości, zwłaszcza po weekendach.

Zwłoki przywożone do badania zazwyczaj trafiały na tył kostnicy i czekały na swoją kolej, były jednak wyjątki od tej zasady. Przypadki, które śledczy oznaczali jako pilne, otrzymywały priorytetowy status, ale ostateczną decyzję w tej sprawie podejmował naczelny lekarz sądowy. Drugim wyjątkiem były sprawy zlecone przez jednostkę do ścigania zabójstw popełnionych ze szczególnym okrucieństwem. Ze względu na charakter prowadzonych śledztw zawsze miały one pierwszeństwo przed zleceniami z innych jednostek – i właśnie dlatego zwłoki Melissy Hawthorne zostały już przewiezione do sali autopsyjnej numer jeden, gdzie umieszczono je na jednym z dwóch dużych stołów ze stali nierdzewnej stojących pośrodku tego wielkiego, sterylnego pomieszczenia.

Położono je na plecach, nieprzykryte, z rękami luźno wzdłuż tułowia. Z powodu plam opadowych, czyli zmiany zabarwienia skóry spowodowanej grawitacyjnym spływaniem krwi po zatrzymaniu krążenia, nogi zrobiły się wyraźnie ciemniejsze od reszty ciała. Skóra wyglądała woskowato i gumowato, co sugerowało, że do lodówki w kostnicy zwłoki trafiły niespełna dwadzieścia cztery godziny po śmierci.

– No, no – powiedziała doktor Hove, gdy stanęła nad stołem sekcyjnym. – To… z całą pewnością coś innego.

Głowa Melissy leżała płasko na stole, ale obrażenia kości żuchwy oraz mięśni i ścięgien w obrębie twarzy były tak znaczne, że podbródek opierał się na piersi.

Nathan Reese, jeden z trojga techników sekcyjnych, którzy zazwyczaj asystowali doktor Hove, stał na lewo od stołu sekcyjnego.

– Jak to się mogło stać? – zapytał ze wzrokiem utkwionym w zdeformowanej twarzy. – Ktoś po prostu rozrywał jej usta, aż umarła?

– Została powieszona za żuchwę – wyjaśniła Carolyn, odczytując akta, które miała ze sobą. – Sprawca użył haka wędkarskiego.

– Jezu!

– No właśnie. – Doktor Hove odłożyła dokumentację i sięgnęła po rękawiczki. – Rozumiem, że sprawdzono ruchomość stawów?

Procedura badania ruchomości stawów służy ustaleniu, czy występuje stężenie pośmiertne i na jakim jest etapie. Przeprowadza się ją podczas przyjęcia zwłok przesyłanych do autopsji bez względu na jej powód.

– Tak, pani doktor. Sprawdzał pracownik obsługi, który ją przywiózł. Możemy zaczynać.

– No dobrze, to zaczynajmy.

Nathan ustawił bezpośrednio nad stołem sekcyjnym mikrofon zamontowany na suficie i włączył dyktafon cyfrowy.

Doktor Hove zaczęła od podania daty i czasu oraz numeru sprawy. Pierwsze kilka minut poświęciła na opisanie ogólnego stanu ciała, po czym przeszła do szczegółowej analizy zewnętrznej, którą rozpoczęła od szyi.

Żadnych wybroczyn ani śladów duszenia.

Szybkie badanie palpacyjne wykazało, że ani krtań, ani tchawica się nie zapadły. Kość gnykowa także wydawała się nienaruszona.

Kciukiem i palcem wskazującym doktor otworzyła powieki ofiary. Przy użyciu szkła powiększającego zamontowanego na jej lampie nagłownej uważnie obejrzała gałki oczne. Jak można było oczekiwać, rogówka zmatowiała i zrobiła się mętna, ale Carolyn szukała wybroczyn, maleńkich czerwonych plamek na powiekach i oczach. Te niewielkie, punktowe krwotoki mogą powstawać na całym ciele z wielu różnych powodów, ale na gałkach ocznych i powiekach zazwyczaj świadczą o zablokowaniu układu oddechowego wskutek uduszenia albo zadławienia.

Liczne wybroczyny powstały i na powiekach, i na gałkach ocznych ofiary.

– Śmierć nastąpiła z braku tlenu – oznajmiła do mikrofonu Carolyn. – Przyczyną braku tlenu nie było zadławienie ani zadzierzgnięcie.

– Biedna kobieta – westchnął Nathan, kręcąc głową. – Nikt nie zasługuje na taką śmierć.

Doktor Hove rzuciła mu karcące spojrzenie.

– Wiem, wiem – powiedział, podnosząc obydwie zabezpieczone rękawiczkami dłonie. – Nie reaguję emocjonalnie, pani doktor. Tylko stwierdzam, że żaden człowiek nie powinien umierać w taki sposób. Nic więcej.

Dokończenie oględzin zewnętrznych ciała Melissy zajęło mniej więcej pięć minut. Nie przyniosło żadnych niespodzianek.

Później doktor Hove przystąpiła do sprawdzenia naturalnych otworów ciała w poszukiwaniu oznak przemocy seksualnej i agresji. Zaczęła od pochwy.

Na skórze wokół sromu ani na wewnętrznej stronie ud nie stwierdziła żadnych otarć lub krwiaków – niczego, co dałoby powód do podejrzeń.

Następnym krokiem było sprawdzenie ścian pochwy, ale nie dotarła do wnętrza dróg rodnych.

Dwoma palcami rozchyliła wargi sromowe i znieruchomiała, przyglądając się czemuś spomiędzy przymrużonych powiek.

– Poczekaj chwilę – poleciła, przechylając głowę na bok, żeby lepiej widzieć.

– Coś nie tak? – zapytał Nathan i przeszedł na drugą stronę stołu.

– Nie jestem pewna. Możesz mi podać peany?

– Czy będzie potrzebny wziernik? – zapytał asystent, wręczając przełożonej stalowe kleszczyki.

– Może za chwilę – odpowiedziała, po czym wsunęła do pochwy ledwie końcówkę narzędzia. – Wygląda na to, że w pochwie znajduje się ciało obce – dodała z myślą o nagraniu przebiegu sekcji.

Nathan stanął za doktor Hove i pochylił się, zerkając nad jej prawym ramieniem. Ledwie to zrobił, gdy usłyszał, jak zamyka się zatrzask przy uchwytach kleszczyków.

– Mam – oznajmiła Carolyn i ostrożnie wysunęła obiekt, na którym zatrzasnęła stalowe końcówki.

Z czubka kleszczyków chirurgicznych zwisała przezroczysta plastikowa torebka z zapięciem strunowym o bokach mniej więcej cztery na trzy centymetry. Od razu zauważyli, że nie jest pusta.

– To narkotyki? – zapytał Nathan.

Doktor Hove wyprostowała się i podniosła kleszczyki do światła.

– Nie wydaje mi się.

Na potrzeby nagrania doktor Hove powtórzyła na głos, co wyjęła i skąd.

Nathan przechylił głowę najpierw w lewo, potem w prawo, próbując lepiej zrozumieć, na co patrzy.

Nie wyjmując torebki z kleszczyków, Hove potrząsnęła nią lekko.

– Wygląda na to, że wewnątrz plastikowej torebki znajduje się kawałek białego papieru.

– Może mała papierowa koperta? – spekulował Nathan.

– Raczej nie. – Doktor Hove pokręciła głową, obejrzawszy torebkę przez szkło powiększające. – Ale zaraz się przekonamy.

Przesunęła szkło powiększające z powrotem nad czoło, odwróciła się i umieściła plastikową torebkę na stalowym blacie roboczym.

Nathan szybko do niej dołączył.

Z tacy na narzędzia doktor Hove wzięła drugie kleszczyki. Nie potrzebowała wiele czasu, żeby otworzyć zamek strunowy i wyjąć z torebki złożoną kartkę papieru.

– Nie wygląda na kopertę z narkotykami – ocenił Nathan.

– Absolutnie nie – zgodziła się lekarka i użyła obydwu kleszczyków, żeby rozłożyć kartkę. Papier zagięto trzykrotnie. Gdy odchyliła ostatnie zagięcie, znieruchomiała.

– Co u licha? – zdziwił się Nathan. – Co to w ogóle znaczy?

– To znaczy, że powinniśmy zadzwonić do jednostki SO.

Rozdział 8

Hunter zaczął poniedziałek od ponownych odwiedzin domu Melissy Hawthorne. Dotarł tam jeszcze przed wschodem słońca.

Chociaż niezbędne, działania ekipy z wydziału kryminalistyki wiążą się zawsze z szaleńczym tempem, gwarem, hałasem i oświetleniem, które nijak się mają do pierwotnej atmosfery i wyglądu miejsca zbrodni. Hunter chciał raz jeszcze przejść się po domu, obejrzeć go bez niczyjego towarzystwa, w ciszy i spokoju, bez świateł i zgiełku, żeby się przekonać, jaki panował tam nastrój, zanim Melissa została zamordowana.

Nie wierzył w przeczucia, znaki, jasnowidzenie czy jakkolwiek jeszcze nazywają to ludzie. Nie miał też nadziei, że ponowna wizyta na miejscu zbrodni wywoła wizje wydarzeń, które się tam rozegrały. Ale wierzył, że istnieje zło, w jego ludzkim wcieleniu, które może doprowadzić kogoś do odebrania życia młodej kobiecie w sposób tak okrutny, jaki Hunterowi rzadko zdarzało się widywać. A zło czasem zostawia po sobie jakieś wskazówki.

Tamtego ranka Hunter spędził w domu Melissy Hawthorne prawie dwie godziny. Przez większość tego czasu przebywał w części obejmującej salon z otwartą kuchnią. Krew zmyto już z podłogi, ale został zaciek dokładnie wskazujący miejsce, w którym młodej kobiecie odebrano życie. W pomieszczeniach unosił się jeszcze zapach charakterystyczny dla każdego miejsca zbrodni. Nie, nie odór gnijących zwłok. One wydzielają zupełnie inną woń, a ciało Melissy Hawthorne zostało znalezione na długo przed etapem rozkładu. Nie, to był ten specyficzny zapach, częściowo słodki, częściowo metaliczny i częściowo zostawiony przez środki dezynfekujące. Ekipa usuwająca ślady na miejscu zbrodni znów świetnie się spisała.

Stojąc dokładnie w miejscu, w którym wisiały zwłoki Melissy, ze stopami w samym środku plamy po kałuży krwi, Hunter spojrzał na sufit, wyciągając szyję najwyżej, jak się dało. Przez kilka sekund utrzymał głowę w tej pozycji, po czym wysunął żuchwę jak najbardziej do przodu. Poczuł szarpnięcie pod językiem, a chwilę później pojawił się ucisk w gardle.

Został tak jeszcze przez kilka sekund, próbując wyobrazić sobie agonię Melissy Hawthorne, jej rozpacz, jej ból, panikę i przerażenie. Wiedziała, że nikt nie przyjdzie jej pomóc. Wiedziała, że umrze.

Nagle dostał gęsiej skórki na obydwu rękach i poczuł, jakby coś wierciło dziurę w jego wnętrznościach.

Wtedy dało o sobie znać, Hunter je poczuł. Zło. Szpetna, niewidzialna obecność w niepojęty sposób utrzymująca się w powietrzu, tkwiąca w tych ścianach. Jakby krzyczała: „Złap mnie, jeśli potrafisz!”.

Hunter wytrzymał niecałą minutę, potem musiał opuścić głowę.

Wyszedł poza obrys krwawego zacieku na podłodze i rozejrzał się po kuchni jeszcze ostatni raz.

Gęsia skórka nie zniknęła.

Ucisk w żołądku też nie.

Owszem, śmierć i zło skaziły dom Melissy Hawthorne na zawsze, ale tym, co wywołało największy niesmak Huntera, była poparta latami doświadczenia świadomość, że tego rodzaju zło, czy to o podłożu osobistym, czy nie, rzadko występuje w jednej dawce. Potrzeba krzywdzenia… żądza zabijania… są zbyt silne, wręcz niemożliwe do powstrzymania. To była tylko kwestia czasu.

Rozdział 9

Jednostka SO mieściła się na tyłach piętra przydzielonego wydziałowi zabójstw i rozbojów w słynnym budynku administracji policyjnej w centrum Los Angeles. Gdy Hunter wszedł do pokoju mniej więcej pół godziny po opuszczeniu domu Melissy Hawthorne, Garcia stał przed tablicą przy południowej ścianie. Właśnie skończył przypinać najświeższe zdjęcia, które otrzymał z wydziału kryminalistyki.

– Dzień dobry – przywitał się Hunter, wieszając marynarkę na oparciu swojego krzesła, po czym włączył komputer.

– Im dłużej się temu przyglądam – odrzekł Garcia, nie odrywając oczu od tablicy – tym mniej sensu dostrzegam.

Hunter nie dołączył do Garcii przed tablicą. Nie usiadł też przy swoim biurku. W milczeniu patrzył na zdjęcia z miejsca, w którym stał.

– Owszem – ciągnął Garcia – wiem, że każde morderstwo jest bezsensowne, zwłaszcza te, które trafiają do nas, ale nie mówię o samym przestępstwie ani o motywie, ani o fakcie, że ten rodzaj sadyzmu musi mieć podłoże osobiste. – Kręcił głową, powoli przenosząc spojrzenie z jednego zdjęcia na kolejne. – Ten zabójca jej nie udusił, nie pociął na kawałki, nie wypatroszył, nie zjadł jej ciała. Nie, on ją powiesił za żuchwę, jakby była rybą, w otwartej kuchni obok jej własnego salonu. Słowo „bezsensowny” nie da rady tego opisać.

Zanim Hunter zdążył cokolwiek powiedzieć, otworzyły się drzwi i do pokoju weszła kapitan Barbara Blake, szefowa wydziału zabójstw. Nie przywitawszy żadnego z obecnych, podeszła prosto do tablicy i stanęła obok Garcii. Jej oczy rejestrowały zdjęcia, a umysł próbował je zrozumieć.

– Co to ma być, do jasnej cholery? – mruknęła do siebie.

– Dzień dobry, pani kapitan – odezwał się Garcia, na krótką chwilę przenosząc wzrok na przełożoną.

Swoje długie, kasztanowe włosy kapitan Blake starannie upięła w kok. Białą, jedwabną bluzkę wsunęła w czarną spódnicę ołówkową, do tego włożyła czarne pantofle na niskim obcasie. Miała dyskretny makijaż – profesjonalny, a zarazem bardzo kobiecy, a delikatne kolczyki pasowały do naszyjnika z czarnych paciorków. W prawej ręce trzymała teczkę z aktami.

Upłynęło jeszcze kilka sekund, zanim odwróciła się do Garcii i Huntera.

– Co jest nie tak z ludzkością, do diabła? – zapytała głosem, w którym pobrzmiewało tyle samo smutku, co złości. – Dlaczego? Po co robić coś takiego drugiemu człowiekowi?

– Bo to ma jakieś znaczenie dla zabójcy – odpowiedział Hunter, w końcu siadając przy swoim biurku.

– To, czyli co? – naciskała kapitan Blake.

– Wszystko, pani kapitan – stwierdził Hunter, po czym przeniósł wzrok na Garcię. – Cała ta bezsensowność. Wszystko, co widać na tych zdjęciach. Każdy szczegół coś znaczy dla zabójcy.

Jeszcze na chwilę kapitan wróciła spojrzeniem do potworności przedstawionych na tablicy.

– Włącznie z ofiarą? – zapytała.

– Ofiara przede wszystkim – tym razem odpowiedział Garcia. – To morderstwo jest bardzo osobiste, pani kapitan. Wręcz intymne.

– Osobiste, czyli zabójca chciał dopaść właśnie ją? – Kobieta wskazała na zdjęcie Melissy Hawthorne. – Czy raczej ofiara coś reprezentuje?

Hunter oparł się na krześle.

– Pyta nas pani, czy to przestępstwo motywowane nienawiścią?

– Tak – potwierdziła kapitan, gestem wskazując na tablicę. – Bo moim zdaniem to przykład nienawiści. Wręcz czysta nienawiść. Ten poziom nienawiści, na którym znajdują się tylko nieliczni, a wśród nich nie wykluczałabym rasistowskich fanatyków. – Zamilkła i odetchnęła głęboko, żeby uspokoić głos. – Odkąd zaczął się ruch Black Lives Matter, wiele dobrego się wydarzyło dla zażegnania podziałów rasowych w tym kraju, ale praktycznie wszędzie pojawiły się niewielkie ogniska ultrarasistowskich ekstremistów. Wielu z nich działa tutaj, w Los Angeles. Obydwaj to wiecie. I to samo pytanie padnie z ust dziennikarzy, komendanta policji, burmistrza i prawdopodobnie też gubernatora Kalifornii. Zapytam więc jeszcze raz, bo nie uda nam się przed tym pytaniem uciec: czy waszym zdaniem to przestępstwo na tle rasowym?

– Na tym etapie nie możemy wykluczyć żadnej ewentualności, pani kapitan – odpowiedział Garcia. – Na razie niewiele wiemy. Od zamordowania tej kobiety nie minęła nawet doba. Ale pracujemy nad tym.

Kapitan Blake wróciła do zdjęć miejsca zbrodni. Kilka sekund później swoim smukłym palcem wskazującym skierowała ich uwagę na jedno z nich.

– Co to za przerośnięty hak wędkarski? Czy da się ustalić, skąd się wziął?

– To hak na rekiny – wyjaśnił Garcia. – Jest też używany do łowienia aligatorów. Stal nierdzewna. Udźwignie dobrze ponad czterysta kilogramów.

Kapitan wydęła wargi i spojrzała na detektywa.

– Ludzie odławiają aligatory?

– Owszem – tym razem odpowiedział jej Hunter.

– W Kalifornii? – dziwiła się.

– Właśnie tak, pani kapitan – kontynuował Garcia. – Hak można wykorzystać do polowania. Na aligatory, a także rekiny i inne duże ryby, na przykład tuńczyki, mieczniki i co tam jeszcze pani chce. Dużo ich mamy w naszych wodach.

– Czyli namierzenie źródła tego haka nie wchodzi w grę?

– Jest praktycznie niemożliwe. Mógł zostać kupiony w sklepie internetowym z akcesoriami wędkarskimi gdziekolwiek na świecie, a są jeszcze przecież oferty haków używanych na eBayu i dziesiątkach innych platform sprzedażowych w sieci.

Kapitan Blake odsunęła się o krok od tablicy.

– No dobrze, więc kim ona jest? Wiemy chociaż tyle?

Hunter sięgnął po notatnik.

– Nazywała się Melissa Hawthorne – odczytał ze swoich zapisków. – Dwadzieścia dziewięć lat, urodzona w Los Angeles, miała dom w Leimert Park. Mieszkała sama, pracowała jako fryzjerka w małym salonie o nazwie „Odcienie loków” przy Crenshaw Boulevard. Niedaleko miejsca, w którym mieszkała. Jej matka, Joanna, zmarła półtora roku temu na raka.

– A ojciec? – dopytywała kapitan.

– Biologiczny się ulotnił na samym początku. O ile wiemy, Melissa nigdy go nie poznała. Potem przez pięć lat pani Hawthorne mieszkała z kilkoma różnymi partnerami życiowymi, aż ponownie wyszła za mąż za Claytona Langa.

Kapitan Blake przestąpiła z nogi na nogę.

– Wiadomo coś o przemocy domowej albo molestowaniu przez któregoś z partnerów matki?

– Sprawdzamy to – poinformował Hunter i referował dalej. – Pani Lang miała także córkę z innego związku. Janet, trzy lata młodszą od Melissy. Chociaż dziewczynki nie były rodzonymi siostrami, dogadywały się jak bliźniaczki. To właśnie Janet znalazła ciało.

Kapitan Blake na chwilę zamknęła oczy i palcem wskazującym delikatnie potarła czoło między brwiami.

– Kiedy to było?

– Wczoraj około jedenastej trzydzieści. – Hunter odwrócił kartkę w notatniku. – Melissa i Janet miały pobiegać w Kenneth Hahn Lower Park i potem zjeść razem brunch gdzieś w tamtej okolicy. Umówiły się na jedenastą. Po kilku esemesach i nieodebranych połączeniach Janet zaczęła się martwić i poszła do domu siostry. Drzwi frontowe nie były zamknięte na klucz.

– Ktoś jeszcze miał klucze do jej domu? Chłopak?

– Jej siostra twierdzi, że Melissa dała klucze tylko jej. Ofiara nie miała chłopaka. W każdym razie już nie miała.

– Co to dokładnie znaczy? – zapytała kapitan, rzucając Hunterowi marsowe spojrzenie.

– To znaczy, że rozstali się jakiś czas temu. Janet nie była pewna kiedy, ale na pewno mniej niż rok temu.

– Czy ten chłopak ma jakieś imię i nazwisko? – naciskała kapitan. – Może miał klucze i nie oddał ich po rozstaniu. Wiemy, dlaczego ten związek się rozpadł?

– Nazywa się Kevin Garrison. Janet mówiła, że powodem rozstania była jego zdrada.

Kapitan Blake zrobiła minę, która wręcz literowała słowo „typowe”.

– To wszystko, co na ten moment o nim wiemy – kontynuował Hunter. – Ale znajdziemy go. Musimy też porozmawiać z wieloma innymi osobami.

– Od kogo zaczniecie?

– W sobotę wieczorem Janet i Melissa były na przyjęciu urodzinowym swojej przyjaciółki. – Hunter znów sięgnął do notatek. – Przyjaciółka nazywa się Kelly-Ann Teller. Janet twierdzi, że pani Teller i Melissa były najlepszymi przyjaciółkami.

– O której wyszły z tego przyjęcia? – zainteresowała się Blake. – Obydwie siostry?

– Nie wyszły razem – wyjaśnił Hunter. – Janet była tam ze swoim chłopakiem. Obydwoje wyszli tuż po północy. Melissa została dłużej.

– Jak dotarła do domu? Samochodem?

– Nie, nie miała samochodu. Podejrzewamy, że wzięła taksówkę, ale jeszcze nie jesteśmy pewni. Dzisiaj będziemy rozmawiać z Kelly-Ann Teller. Mamy nadzieję dostać listę gości zaproszonych na sobotnie przyjęcie. Z każdym porozmawiamy osobno. Możliwe też, że jako najlepsza przyjaciółka Melissy Hawthorne panna Teller powie nam coś więcej o Kevinie, byłym chłopaku.

– Czy ofiara poszła na to przyjęcie sama? – Kapitan Blake spojrzała na Huntera. – Może miała partnera. Wiemy to?

– Jej siostra twierdzi, że przyszła sama, ale jest pewien szkopuł. Melissa Hawthorne wspomniała o tym przyjęciu w mediach społecznościowych, i to kilka razy. Pierwszą wzmiankę zamieściła ponad tydzień temu. Podała nawet datę i miejsce.

Kapitan Blake opuściła głowę jakby przygnębiona.

– Niewiarygodne. Kiedy ludzie przestaną upubliczniać swoje życie? – Przeciągle wypuściła powietrze, żeby zapanować nad rozczarowaniem. – A jej telefon? Dzwoniła do kogoś tamtego wieczoru? Albo ktoś do niej?

– Jeszcze nie wiemy. Nie znaleźliśmy jej telefonu.

Kapitan Blake zmarszczyła czoło, patrząc na swoich detektywów.

– Sprawdziliśmy wszędzie – zapewnił ją Hunter. – Telefon zniknął. Próbowaliśmy namierzyć go wczoraj w nocy. Nie był zalogowany.

– Czyli został zniszczony. – Słowa kapitan Blake nie zabrzmiały jak pytanie.

– Najprawdopodobniej – potwierdził Hunter. – Kontaktujemy się z operatorem, żeby przesłał kopie wszystkiego, co mają: esemesy, połączenia i pozostałe dane.

– Okej – skwitowała kapitan, po czym zwróciła się ponownie do Garcii. – Kontynuuj.

– To właściwie wszystko – zameldował Garcia. – Janet Lang była w szoku i tylko cudem skleciła kilka sensownych zdań, co oczywiście nie dziwi. – Nieznacznie odwrócił głowę w kierunku tablicy ze zdjęciami. – Robert potrzebował godzinnej rozmowy i wielkiej cierpliwości, żeby wycisnąć z niej tych kilka informacji.

– Spróbuję ponownie dziś po południu albo jutro rano – dodał Hunter.

– A ten Clayton Lang? – zapytała kapitan. – Co wiemy o ojcu Janet?

– Zmarł około czterech lat temu – powiedział Hunter. – Zawał serca. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że był dla Melissy bardzo dobrym ojczymem.

Wzrok kapitan Blake wrócił do tablicy.

– Ten jej były chłopak… Kevin, tak?

Garcia potwierdził skinieniem głowy.

– Wiemy, czy był członkiem któregoś z gangów?

Detektywi od razu wiedzieli, dlaczego szefowa o to pyta. Miała rację, gdy stwierdziła, że nienawiść ukazana na zdjęciach z miejsca zbrodni jest wyjątkowa. Tak bardzo, że tylko nielicznych ludzi stać na takie czyny, a niektóre gangi z Los Angeles znane są z brutalnych i sadystycznych działań, zwłaszcza gdy podejmują je, żeby się zemścić albo dać komuś nauczkę.

– Pani kapitan – odezwał się Garcia – jak wspomniał Robert, o Kevinie Garrisonie wiemy tyle co nic, ale rozmawialiśmy już z kapitanem Carmoną z wydziału do walki z gangami i przestępczością narkotykową. – Pokręcił głową, zerkając na tablicę. – Kapitan nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego. Jeśli to robota któregoś z gangów, metoda jest nowa.

Ledwie skończył mówić, odezwał się telefon na biurku Huntera.

– Detektyw Hunter – rzucił do słuchawki. – Jednostka SO.

– Dzień dobry, Robercie, mówi Carolyn.

Aksamitny, ale silny głos doktor Hove nie był Hunterowi obcy.

– Właśnie zakończyłam autopsję przypadku… – odczytała Hunterowi numer akt sprawy. – Afroamerykanka. Rozumiem, że to twoje śledztwo?

– Tak, moje. Jakieś ciekawe ustalenia?

Doktor Hove roześmiała się, ale nie było w tym śmiechu nawet cienia radości.

– Powiedziałabym, że tak. Chyba powinieneś wpaść do nas i zobaczyć to osobiście.

– Zobaczyć?

Garcia i kapitan Blake wpatrywali się w Huntera z tym samym pytaniem w oczach.

– Wygląda na to, że ten, kto powiesił tę kobietę za szczękę, zostawił ci mały prezent.

– Co takiego?

– Znaleźliśmy notkę.

– Notkę?

Garcia i kapitan Blake jak na komendę zmarszczyli brwi.

– Gdzie? – zapytał Hunter.

– W jej ciele.

– Już jedziemy.