Polowanie na zło - Chris Carter - ebook + audiobook + książka

Polowanie na zło ebook

Chris Carter

4,6
46,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Geniusz zbrodni powraca! Lucien i Robert po raz pierwszy spotkali się na studiach. Jeden jest zabójcą. Drugi – detektywem. Czy chęć zemsty na śledczym wystarczy, by dokonać zbrodni doskonałej? Lucien Folter to jeden z najniebezpieczniejszych zabójców, z jakim mieli do czynienia agenci FBI. Ten wyrachowany geniusz zbrodni kilka lat temu został skazany i odseparowany od społeczeństwa. Ujęciu przestępcy przysłużył się detektyw Robert Hunter, który znał Luciena z czasów studiów. Tam obaj wykazywali się nadprzeciętną inteligencją. Folter podczas odsiadki skrupulatnie opracowywał plan odwetu na Hunterze. Kierowany żądzą zemsty ucieka z więzienia i przystępuje do realizacji nikczemnego planu… „Porywająca fabuła i szalone tempo”. Sunday Mirror

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 434

Oceny
4,6 (2146 ocen)
1552
434
126
29
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Celina1973

Nie oderwiesz się od lektury

super, polecam całą serię 👌👌👌👌
20
sylwina28

Nie oderwiesz się od lektury

Super! Polecam gorąco.
10
Wiesia0909

Nie oderwiesz się od lektury

mocna 🔥
10
Edyta2504

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna
10
matwic

Nie oderwiesz się od lektury

Carter. Nazwisko mówi samo za siebie😆
10

Popularność




Hunting Evil

Copyright © Chris Carter, 2019

Copyright © 2020, 2022, 2024 for the Polish edition

by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2020 for the Polish translation by Mikołaj Kluza

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński/ monikaimarcin.com

Zdjęcie autora: © Neil Spence Photography

Redakcja: Małgorzata Najder

Korekta: Edyta Malinowska-Klimiuk, Iwona Wyrwisz, Marta Chmarzyńska

ISBN: 978-83-8230-864-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2024. Wydanie II

Rozdział 1

Tego ranka Jordan Weaver potrzebował dokładnie dwudziestu ośmiu minut i trzydziestu jeden sekund, aby przebyć czternaście i pół kilometra dzielące jego dom od miejsca pracy, czyli o jakieś dwanaście minut więcej niż zwykle. Wszystko przez zepsutą ciężarówkę, która częściowo blokowała jeden ze zjazdów z autostrady numer 58. Zaparkowanie samochodu i dotarcie od parkingu do wejścia dla personelu kosztowało go następną minutę i dwadzieścia dwie sekundy. Przebrnięcie przez ochronę, odbicie karty, pozostawienie torby w szafce i szybka wizyta w toalecie zajęły osiem minut i czterdzieści dziewięć sekund. Nalanie kawy z ekspresu i spacer korytarzem prowadzącym do stróżówki to kolejna minuta i dwadzieścia siedem sekund. To oznaczało, że Jordan Weaver – strażnik skrzydła szpitalnego w więzieniu federalnym w Wirginii – potrzebował czterdziestu minut i ośmiu sekund, aby pokonać dystans dzielący jego dom od najgorszych chwil jego życia.

Gdy Jordan wyszedł zza rogu i spojrzał na znajdującą się przed nim stróżówkę, poczuł ucisk w gardle, serce zaś zaczęło mu bić znacznie szybciej. Kwadratowe pomieszczenie z dużymi kuloodpornymi szybami nigdy, przenigdy, nie pozostawało bez nadzoru. Tymczasem teraz nie widział nikogo w środku. To pierwsza rzecz, która go zaniepokoiła. Druga to antywłamaniowe drzwi, które stały otworem, co stanowiło ogromne naruszenie regulaminu. Przeraził się jednak, upuścił kubek z kawą i zaczął się modlić do Boga, aby wszystko było tylko snem, dopiero na widok plam i smug krwi, które dostrzegł na jednej z szyb.

– Nie, nie, nie… – Jego słowa stawały się coraz głośniejsze, gdy przechodził od marszu do najszybszego sprintu. Z każdym krokiem wielki pęk kluczy, wiszący u jego pasa, obijał się z brzękiem o prawe udo.

Strażnik dopadł do wejścia w ciągu dwóch sekund. Wówczas koszmar stał się rzeczywistością.

Na podłodze stróżówki w ogromnej kałuży krwi leżeli Vargas i Bates. Ich odrzucone do tyłu głowy ukazywały straszliwe rany: głębokie rozcięcia biegnące przez całą szerokość szyi. Zarówno żyła szyjna wewnętrzna, tętnica, jak i krtań zostały rozpłatane.

– O kurwa!

Na drugim końcu pomieszczenia znajdował się pielęgniarz Frank Wilson – dwudziestoczteroletni Azjata, który niedawno ukończył Uniwersytet Old Dominion w Norfolk. Jego ciało spoczywało na obrotowym fotelu. Gardło poderżnięto mu z taką gwałtownością, że niewiele brakowało, aby doszło do dekapitacji. W przeciwieństwie do dwóch martwych strażników, mężczyzna miał otwarte, pełne przerażenia oczy. Wydawało się, że wpatruje się prosto w Jordana i nawet po śmierci nadal błaga o pomoc. Cała trójka została rozebrana do bielizny. Broń funkcjonariuszy również zniknęła.

– Jezu Chryste! Co się tutaj stało?

Roztrzęsiony Weaver przeszedł nad ciałem Vargasa, aby dotrzeć do panelu kontrolnego i włącznika alarmu. Gdy uderzył w niego otwartą dłonią, całą placówkę wypełnił ogłuszający ryk syren.

W zachodnim skrzydle szpitalnym znajdowało się osiem cel. Zgodnie z dokumentami obecnie zajęta była tylko ta z numerem jeden. Strażnik natychmiast spojrzał na ekrany zbryzganych krwią monitorów – dokładniej mówiąc, na ten znajdujący się na samym końcu po lewej.

Cela była pusta. Drzwi otwarte na oścież.

– Kurwa, kurwa, kurwa!

Weaver poczuł, jak miękną mu nogi. Pracował jako strażnik w skrzydle szpitalnym od dziewięciu lat, w tym czasie nie uciekł ani jeden więzień.

– Kurwa! – wrzasnął na całe gardło. – Jak to się stało, do ciężkiej cholery?

Ponownie rozejrzał się po stróżówce. Nigdy jeszcze nie widział tyle krwi. To więzienie o zaostrzonym rygorze, ale w ciągu tych dziewięciu lat nie zginął żaden ze strażników.

– Kuuuuurwa!

Nagle Jordan zamilkł, jego mózg zarejestrował coś, co wcześniej mu umknęło.

We wnętrzu uchylonej szuflady mrugało blade, białe światło.

– Co jest?

Ponownie musiał przestąpić nad ciałem Vargasa. Poślizgnął się w kałuży krwi, instynktownie wyciągnął przed siebie ręce, próbując się czegoś chwycić. Lewa dłoń nie napotkała nic na swojej drodze. Natomiast prawa zacisnęła się na uchylonej szufladzie. Starał się stanąć prosto, ale znowu się poślizgnął. Przytrzymał się szuflady, otwierając ją przy okazji do końca.

Nawet przez głośny ryk syren do jego uszu doleciało dziwne kliknięcie.

To ostatni dźwięk, jaki usłyszał, zanim jego głowa eksplodowała, stając się mieszaniną krwi, kości i substancji szarej.

Rozdział 2

NCAVC, czyli Narodowe Centrum ds. Analizy Przestępstw z Użyciem Przemocy, to specjalistyczny departament FBI, powołany w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku, chociaż oficjalnie funkcjonował od czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego. Jego podstawowym zadaniem było wspieranie policji i pozostałych służb w dochodzeniach w niezwykłych lub powtarzających się przestępstwach, nie tylko w kraju, ale i na całym świecie.

Adrian Kennedy, dyrektor tej jednostki, koordynował większość jej działań z kwatery głównej, mieszczącej się w akademii FBI niedaleko miasta Quantico w Wirginii, albo ze swojego przestronnego biura położonego na najwyższym piętrze słynnego budynku J. Edgara Hoovera w Waszyngtonie. Jednak zrządzeniem losu, gdy tego poranka zadzwoniła jego komórka, Adrian nie przebywał w żadnym z tych dwóch miejsc. Przyleciał do Los Angeles, aby zakończyć prowadzone wspólnie z lokalną policją śledztwo w sprawie seryjnego mordercy.

– Pogrzeb agenta specjalnego Larry’ego Williamsa odbędzie się w Waszyngtonie za dwa dni – oznajmił Hunterowi i Garcii. Jego głos z natury był zachrypnięty, ale całe dekady palenia tytoniu jeszcze spotęgowały ten efekt. Teraz dodatkowo brzmiało w nim zmęczenie. – Pomyślałem, że może chcielibyście przyjechać.

– Załatwimy co trzeba i stawimy się – odpowiedział Robert. Sprawiał wrażenie równie zmęczonego. Wyraźne worki pod oczami zdradzały, jak mało spał w ostatnich dniach.

Carlos pokiwał głową.

– Na pewno przyjedziemy. Williams był świetnym agentem.

– Jednym z moich najlepszych – przytaknął smutno Adrian. – Przyjaźniliśmy się.

– Praca z nim była zaszczytem – dodał Hunter.

Dyrektor FBI zamilkł, wpatrując się w dal, jakby intensywnie nad czymś myślał. Wówczas poczuł telefon wibrujący w jego kieszeni.

Uniósł palec wskazujący lewej dłoni, dając detektywom znak, żeby zaczekali chwilę, po czym odebrał połączenie.

– Adrian Kennedy – rzucił do słuchawki, a następnie słuchał przez moment. Po chwili na jego twarzy odmalowało się kolejno zdziwienie, niedowierzanie, a na koniec osłupienie.

– Co masz na myśli, mówiąc „zniknął”?

Te słowa sprawiły, że obaj mężczyźni spojrzeli na niego z wyczekiwaniem.

– Kiedy to się stało? – Cień obawy pojawił się w głosie Kennedy’ego.

– Co się dzieje? – zapytał Garcia.

Dyrektor na migi pokazał, aby mu nie przerywali.

– Jak, do ciężkiej cholery, to w ogóle możliwe? – Mówiąc to, wzruszył ramionami. Niepokój w jego głosie zamienił się w gniew. – Popraw mnie, jeśli się mylę, ale to miało być więzienie o zaostrzonym rygorze, prawda?

– …

– W jaki sposób więzień takiej placówki mógł sobie wyjść na wolność z pilnie strzeżonego budynku, przekroczyć bramy i wszystkie punkty kontrolne, i nikt go po drodze nie zatrzymał? Co to za cyrk?

– …

– Przepraszam, gdzie go przeniesiono? – Wściekłe spojrzenie Kennedy’ego napotkało zaniepokojony wzrok Huntera.

– …

– Mimo wszystko ochrona powinna… – Adrian urwał w pół zdania. – Ilu strażników zabił?

Gdy usłyszał odpowiedź, przytknął dłoń do czoła i zaczął masować skronie kciukiem i palcem wskazującym.

– Pułapka w stróżówce? – Otworzył szeroko oczy. – Jakim cudem ją tam umieścił? I z czego ją zrobił?

– …

– Jak, na litość boską, dostał…? – Ponownie przerwał, zdając sobie sprawę, że pytania „jak” nie mają już żadnego sensu. – Dobra. Natychmiast wydajcie ogólnokrajowy list gończy. Natychmiast, rozumiemy się? Ma dotrzeć do każdego komisariatu, nieważne jak małego. Wszyscy mają się tym zająć. Poinformujcie też Departament Sprawiedliwości, że poszukiwania zbiega będą koordynowane nie tylko przez szeryfów federalnych, ale także przez FBI. Chcę dostać nazwisko naczelnika więzienia. Ktoś beknie za tę niekompetencję. Możesz być pewien… Jest jeszcze coś? Co niby jeszcze może być?

Słuchał w milczeniu przez dłuższą chwilę.

– Czekaj, czekaj – przerwał w końcu rozmówcy. – Musisz mi to powtórzyć. Zrób głęboki wdech, uspokój się i powiedz jeszcze raz, ale powoli.

Kennedy zerknął na Huntera, na jego twarzy odmalował się ból.

– Jesteś pewny? – zapytał. – W porządku. – Wydawał się pokonany. – Wyślij mi zdjęcie, jako potwierdzenie. Teraz, słyszysz?

– …

– Tak, teraz.

Adrian się rozłączył, żeby nie rzucić telefonem o ścianę, głęboko nabrał powietrza i trzymał je w płucach tak długo, jak tylko mógł.

– Co się stało? – zapytał z niepokojem Robert.

Brak odpowiedzi.

– Adrian. Co, do cholery, się stało?

Gdy mężczyzna w końcu na niego spojrzał, miał pustkę w oczach, wyglądał na zagubionego.

Detektyw dostrzegł w nich coś jeszcze, ale nie potrafił tego zidentyfikować.

– Zniknął – odpowiedział Kennedy. – Uciekł. Wyszedł z więzienia federalnego o zaostrzonym rygorze, zupełnie jakby nikt go nie pilnował. Zabił po drodze trzech strażników i dwóch sanitariuszy.

– Kto uciekł? – dociekał Garcia. Był wyraźnie zdezorientowany. – Na pewno nie morderca, którego właśnie złapaliśmy. Nie został jeszcze skazany, zatem nie mógł trafić do więzienia federalnego, chociaż bez wątpienia to nastąpi.

– Nie, to nie jest morderca, którego właśnie złapaliście – potwierdził Adrian.

– No to kto to jest?

Dyrektor FBI popatrzył na Huntera. Robert ponownie zauważył coś w jego spojrzeniu, tym razem udało mu się to jednak rozpoznać. Mężczyźnie było przykro. W jego oczach kryła się swego rodzaju prośba o wybaczenie.

Detektyw poczuł ucisk w żołądku. Nie musiał pytać. Doskonale wiedział, czyje nazwisko zaraz padnie.

Carlos z kolei nie miał zielonego pojęcia, o kim mówi Kennedy, ale uchwycił nieme porozumienie pomiędzy nim a swoim partnerem.

– Kto uciekł? – naciskał dalej.

– Lucien – oznajmił w końcu Adrian.

– Lucien? – Garcia wodził wzrokiem po obu rozmówcach. – Jaki Lucien?

Hunter otworzył oczy, ale się nie odezwał. Dyrektor podjął się wyjaśnienia.

– Lucien Folter.

Gdy wypowiedział te słowa, postawa Roberta uległa zmianie: teraz sprawiał wrażenie udręczonego.

Carlos nigdy jeszcze nie widział swojego partnera w takim stanie. Gdyby nie znał go tak dobrze, uznałby, że ten się boi.

– Kim, do jasnej cholery, jest Lucien Folter?

Rozdział 3

Robert był jedynakiem, jego rodzice należeli do klasy średniej. Mieszkali w Compton, dość ubogiej dzielnicy w południowej części Los Angeles. Jego matka przegrała walkę z rakiem, kiedy miał zaledwie siedem lat. Ojciec nie ożenił się ponownie i musiał pracować na dwa etaty, żeby dać radę samotnie wychować syna. Od najmłodszych lat było oczywiste, że Hunter jest inny niż rówieśnicy. Wyciągał wnioski szybciej od pozostałych dzieci. Szkoła go nudziła i frustrowała. Rozwiązał wszystkie zadania z podręczników do szóstej klasy w mniej niż dwa miesiące, więc żeby się czymś zająć, przerobił następnie materiał siódmej, ósmej i dziewiątej klasy. Wówczas dyrektor szkoły skontaktował się z Komisją Edukacji w Los Angeles i po całym szeregu testów i egzaminów, w wieku dwunastu lat, Robert dostał stypendium w szkole dla uzdolnionych Mirman. Gdy miał czternaście lat, ukończył już program z angielskiego, historii, matematyki, biologii i chemii. Czteroletnie liceum udało mu się skończyć w dwa lata i w wieku piętnastu lat opuścił szkołę z wyróżnieniem. Otrzymawszy rekomendacje od wszystkich nauczycieli, Hunter został przyjęty „na szczególnych warunkach” na Uniwersytet Stanforda. Co prawda Robert był przystojnym chłopakiem, ale jego młody wiek, niezwykle szczupła budowa ciała i nietypowy styl sprawiły, że dziewczyny się nim w ogóle nie interesowały, natomiast stał się łatwym celem dla szkolnych osiłków. Nie garnął się do sportu, wolny czas wolał spędzać w bibliotece, niezwykle szybko pochłaniając książki z mnóstwa różnych dziedzin. Właśnie wtedy odkrył w sobie fascynację kryminologią i procesami myślowymi tych, których nazywamy „złymi”.

Utrzymanie najwyższej średniej na studiach nie stanowiło dla niego problemu, w przeciwieństwie do nawiązywania relacji z innymi. Szybko miał dosyć tego, że silniejsi nim pomiatają, biją i nazywają „wykałaczką”. Za radą przyjaciela zapisał się na siłownię oraz na zajęcia walki wręcz. Nie przejmował się fizycznym wyczerpaniem, ćwiczył niczym profesjonalny kulturysta. Rok intensywnych treningów przyniósł widoczne efekty: jego ciało stało się znacznie bardziej umięśnione. „Wykałaczka” przeistoczył się w wysportowanego chłopaka, który w niecałe dwa lata uzyskał czarny pas w karate. Zaczepki osiłków ustały, przyciągnął też uwagę dziewcząt.

W wieku dziewiętnastu lat Hunter uzyskał tytuł magistra psychologii – summa cum laude – cztery lata później został zaś doktorem kryminalnej analizy behawioralnej i biopsychologii. Dzięki jednemu z profesorów jego praca doktorska zatytułowana Zaawansowane badania psychologiczne nad działalnością kryminalną stała się materiałem obowiązkowym w akademii FBI w Quantico w Wirginii.

Zaledwie dwa tygodnie po uzyskaniu doktoratu cały świat Roberta legł w gruzach po raz drugi.

Od trzech i pół roku jego ojciec pracował jako ochroniarz w Bank of America na Avalon Boulevard. Podczas napadu został postrzelony w klatkę piersiową. Operowano go przez kilka godzin, po czym zapadł w śpiączkę. Nic więcej nie dało się zrobić. Można było tylko czekać.

Zatem Robert czekał. Siedział u boku ojca i patrzył, jak jego stan stopniowo się pogarsza. Po dwunastu tygodniach zmarł. Ten czas odmienił Huntera. Mógł myśleć tylko o zemście. Kiedy policja powiedziała, że nie mają żadnego podejrzanego, do Roberta dotarło, że morderca ojca nie zostanie złapany. Poczuł się całkowicie bezsilny, to z kolei przepełniło go wściekłością. Po pogrzebie doszedł do wniosku, że studiowanie umysłów przestępców to za mało. Zawsze będzie za mało. Musiał zacząć ich ścigać osobiście.

Po dołączeniu do policji Hunter błyskawicznie awansował: został najmłodszym detektywem w historii Los Angeles. Szybko przeniesiono go również do sekcji specjalnej wydziału zabójstw, która zajmowała się wyłącznie sprawami seryjnych morderców, wymagającymi znacznych nakładów pracy i wiedzy eksperckiej. Jeśli chodziło o morderstwa, Los Angeles to zupełnie niezwykłe miejsce. Nie ma drugiego takiego na całym świecie. Z jakiegoś powodu przyciągało, a być może nawet i rodziło szczególny rodzaj psychopatów, co z kolei skłoniło burmistrza i samą policję do stworzenia jeszcze bardziej elitarnej jednostki wewnątrz sekcji specjalnej. Przestępstwa, które cechowała przytłaczająca wprost dawka sadyzmu i brutalności, oznaczano jako „szczególnie okrutne”. Robert dowodził jednostką, która przejmowała takie właśnie sprawy. W swoim życiu widział więcej okropieństw niż jakikolwiek inny policjant… kiedykolwiek. Nic go nie przerażało ani nie szokowało. Dlatego Garcia był tak zaskoczony.

– Kim, do cholery, jest Lucien Folter? – zapytał ponownie, zerkając na Kennedy’ego i Huntera.

Żaden z nich nie spojrzał mu w oczy.

– Robert. – Tym razem ton Carlosa przypominał ton ojca dyscyplinującego nieposłuszne dziecko. – Kim, do cholery, jest Lucien Folter?

– Mówiąc w skrócie…

Hunter popatrzył w końcu w oczy partnera, jednak odpowiedź nadeszła od Adriana. Jego głos brzmiał jeszcze bardziej złowieszczo niż przed chwilą.

– Lucien Folter to…

Garcia odwrócił się do niego.

– …zło w ludzkiej postaci.

Rozdział 4

Zanim poinformowano dyrektora Kennedy’ego o ucieczce więźnia, Lucien Folter zdążył już przekroczyć granicę pomiędzy stanami Wirginia i Tennessee i szybko się zbliżał do miasta Knoxville. Zamierzał dotrzeć do niewielkiej drewnianej chatki, znajdującej się na mokradłach południowej Luizjany. Wiedział jednak, że najgorszą rzeczą, jaką mógł teraz zrobić, była dalsza ucieczka. Do tej pory z pewnością podniesiono alarm w więzieniu o zaostrzonym rygorze, z którego się wydostał, i przekazano informacje FBI i prokuratorowi generalnemu. Szeryfowie federalni niechybnie są już w gotowości. Jego zdjęcie nie pojawi się w porannych gazetach – było na to za mało czasu – ale media błyskawicznie przedstawią specjalne komunikaty na temat jego zbrodni. Do południa w całym kraju wprost zaroi się od podobizn Luciena Foltera. Przed dalszą podróżą będzie musiał zmienić wygląd – i to drastycznie – ale do tego potrzebował kilku rzeczy. Na szczęście w mieście tak dużym, jak Knoxville, powinien je bez trudu znaleźć. Najpierw jednak musiał załatwić jeszcze jedną rzecz: pozbyć się srebrnego chevroleta colorado, którym jechał.

Pick-up należał do strażnika więziennego, Manuela Vargasa. Po zamordowaniu wszystkich w stróżówce Lucien zabrał ubrania ofiar, ich broń, portfele i kluczyki do samochodów. Od wszczęcia alarmu nie upłynie dużo czasu, aż zorientują się, że oddalił się jednym z tych aut. Miał absolutną pewność, że każdy gliniarz w kraju szuka w tej chwili tego chevroleta. Musiał go porzucić, i to szybko.

Gdy zbieg zastanawiał się nad dostępnymi możliwościami, los się do niego uśmiechnął. Jakieś dwieście metrów przed nim, po prawej stronie, znajdował się zjazd na parking. Widział, że stoi tam tylko jeden samochód: czarne audi A6, jeden z najnowszych modeli.

– Witaj – powiedział pod nosem Lucien i skręcił. Gdy przejeżdżał obok zaparkowanego auta, zobaczył, że siedzi w nim kobieta rozmawiająca przez telefon. Była sama.

– Idealnie.

Zatrzymał się cztery miejsca dalej i bacznie zlustrował wzrokiem okolicę. Przyjrzał się dokładnie pobliskim krzakom na wypadek, gdyby jakiś pasażer audi wybrał się tam za potrzebą. Po chwili się uśmiechnął i skierował całą swoją uwagę na czarny samochód. Wszystkie okna były pozamykane. Kobieta za kierownicą wyglądała na jakieś czterdzieści lat. Niewiele brakowało, aby móc nazwać ją piękną: miała nieco zbyt spiczastą brodę, a nos za bardzo okrągły. Czarne włosy nosiła krótko obcięte. Miała na sobie cienką, brązową skórzaną kurtkę.

Aby nie wzbudzać podejrzeń, Lucien wysiadł i zaczął oglądać opony z lewej strony swojego auta. Przez kolejne dwadzieścia sekund ukradkiem ją obserwował. Ręka z telefonem zasłaniała jej usta, zatem nie był w stanie czytać z ruchu warg, ale wyraz twarzy i sposób, w jaki gestykulowała, sugerowały, że się z kimś kłóci.

Folter obszedł pick-upa dookoła i udawał, że sprawdza pozostałe opony, a tak naprawdę wypatrywał innych pojazdów zbliżających się do parkingu. Żadnego nie dostrzegł. Zerknął zatem w stronę audi. Kobieta skończyła rozmawiać, zgarbiła się, zamknęła oczy i oparła głowę o kierownicę. To oczywiste, że kłótnia nie zakończyła się zbyt dobrze.

To jego szansa.

Otrzepał dłonie, przejrzał się w bocznym lusterku i powoli podszedł do drugiego samochodu.

Miał ponad sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, musiał się więc pochylić, aby kobieta mogła zobaczyć w oknie jego twarz.

– Przepraszam panią.

Lucien był doskonałym aktorem: potrafił naśladować dowolny akcent i modulować swój głos tak, jak tylko miał ochotę. Teraz odezwał się łagodnym, głębokim tonem, idealnie odzwierciedlając sposób mówienia charakterystyczny dla mieszkańców Tennessee, który działał niemalże hipnotyzująco.

Kobieta nadal miała zamknięte oczy, dłonie zaś i czoło opierała na kierownicy. Folter widział na jej palcu serdecznym ślad po obrączce. Skóra w tym miejscu była delikatnie odgnieciona.

Nic nie odpowiedziała.

– Proszę pani? – rzucił ponownie, po czym ostrożnie zapukał w szybę.

Nagły dźwięk ją przestraszył. Podskoczyła w fotelu, oddech uwiązł jej w gardle. Przekręciła głowę w lewo i skierowała na niego spojrzenie niebieskich, załzawionych oczu.

– Dobrze się pani czuje? – zapytał z troską w głosie.

– Co? – Zaskoczona kobieta nie opuściła szyby. Wydawała się zirytowana tym, że nieznajomy mężczyzna ją zaczepia.

– Bardzo przepraszam – powiedział czarująco Lucien. – Nie chciałem się wtrącać, ale zobaczyłem, że opiera pani głowę na kierownicy, a teraz dostrzegam, że pani płakała. Zastanawiam się, czy dobrze się pani czuje. Wszystko w porządku? Może chce się pani napić wody?

Przez kilka chwil obserwowała go w milczeniu. Bez wątpienia był przystojny: wysoki, umięśniony, miał wydatne kości policzkowe i silnie zarysowaną szczękę. Z jego spojrzenia wyzierały dobroć, a także wiedza i doświadczenie. Ciemne włosy zasłaniały mu uszy, miał też gęstą, ale starannie utrzymaną brodę.

Następnie spojrzała na jego ubranie: granatowy strój, przypominający wojskowy mundur. Na prawym ramieniu znajdował się duży symbol, ale nie potrafiła go rozpoznać. Nad kieszenią na piersi widniała naszywka o treści „M. Vargas”. Szeroki, czarny pas otaczał jego talię.

– Jest pan policjantem? – W jej oczach dalej czaiły się zdziwienie i wahanie.

Mężczyzna widział teraz swoją szansę na to, aby skłonić ją do opuszczenia szyby w oknie. Wskazał na swoje ucho i pokręcił delikatnie głową, jakby bariera szkła w połączeniu z hałasem autostrady wszystko zagłuszała.

– Przepraszam, co pani powiedziała?

Podziałało, a przynajmniej częściowo, ponieważ szyba zjechała do połowy wysokości, po czym kobieta powtórzyła swoje pytanie.

Lucien uśmiechnął się wstydliwie.

– Niezupełnie, proszę pani. – Ustawił się tak, żeby mogła przeczytać napis na prawym ramieniu munduru. – Jestem strażnikiem w więzieniu federalnym Lee. Właśnie skończyłem zmianę. – Nie dał jej szansy na wtrącenie czegokolwiek. – Dlaczego pani pyta? Potrzebna pomoc policji? Dlatego się pani zatrzymała? Mogę wezwać ich przez radio w moim aucie, przyjadą szybciej niż po zgłoszeniu telefonicznym.

Ton jego głosu i mimika wyrażały tak wiele troski, że jej wątpliwości niemalże się rozwiały.

– Nie, nie potrzebuję policji, dziękuję. Zjechałam na ten parking, ponieważ musiałam przeprowadzić rozmowę przez telefon. – Jej głos wyraźnie posmutniał. – W dodatku nieprzyjemną. – Wzruszyła ramionami. – Nie byłam w stanie prowadzić, rozmawiać i… płakać jednocześnie.

Uśmiechnął się do niej, głównie dlatego, że docenił jej poczucie humoru, mimo rozmowy o czymś, co wyraźnie ją bolało.

– Bardzo przykro mi to słyszeć. Czy mogę pani jakoś pomóc? Chce się pani napić wody? A może zjeść batona? Cukier czasami czyni cuda. Mam kilka w samochodzie – rzucił, wskazując kciukiem swój pojazd.

Kobieta opuściła szybę do końca i jeszcze raz mu się bacznie przyjrzała. Zyskał wówczas pewność, że wystarczająco ją urobił, aby mógł posunąć się dalej. Nie postrzegała go już jako zagrożenia. W końcu dlaczego by miała? Przystojny, uprzejmy i wygadany mężczyzna przejawia troskę o jej samopoczucie, w dodatku pracuje jako strażnik więzienia federalnego i zaoferował wezwanie policji przez radio, jeśli tylko by tego chciała.

Uniosła brwi do góry i powiedziała:

– Teraz przydałoby mi się coś mocniejszego niż woda.

Lucien się uśmiechnął.

– Doskonale panią rozumiem. Niestety w tej chwili mogę zaproponować wyłącznie wodę… – Zamilkł i potarł szczękę. – Albo papierosa.

Przestał już palić, ale widział kilka paczek w schowku ukradzionego pick-upa.

– Rzuciłam dwa lata temu – odparła, przechyliwszy głowę na bok. Wydawała się zamyślona. – Wie pan co? Pieprzę. Zrobiłam to, żeby zadowolić tego zdradzieckiego, bezużytecznego gnoja. – Wzruszyła ramionami. – On też niech się pieprzy. – Spojrzała na niego. – Tak, chętnie bym zapaliła.

– W porządku, zaraz wracam.

Folter obrócił się na pięcie i poszedł do swojego auta. Gdy otworzył schowek, usłyszał, jak drzwi audi najpierw się otworzyły, a potem znowu zamknęły. Powstrzymał wypełzający na wargi uśmiech. Kiedy się odwrócił, kobieta opierała się o samochód, patrząc w dal w kierunku autostrady. Podszedł do niej z otwartą paczką, z której wysunął jednego papierosa, i ją poczęstował.

– Dziękuję – odparła, przyjąwszy papierosa.

Lucien wziął również jednego dla siebie, po czym wyciągnął zapalniczkę. Oczywiście najpierw zaoferował ogień kobiecie.

Gdy zaciągnęła się po raz pierwszy, zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu w niemalże zmysłowy sposób. Na jej twarzy malowała się czysta rozkosz, której poddała się niechętnie.

– O Boże! – zawołała, patrząc na papierosa trzymanego w dłoni. – To jest taaakie dobre.

Mężczyzna również się zaciągnął, ale nie wypowiedział ani słowa. Zamiast tego dyskretnie się jej przyglądał.

Kobieta miała jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i bujne kształty. Zadbane paznokcie z pewnością stanowiły dzieło profesjonalnej manikiurzystki. Nosiła ubrania i buty od znanych projektantów, a jej prawy nadgarstek zdobił zegarek marki Omega Constellation warty trzy tysiące dolarów.

Folter zerknął w stronę autostrady. Żadne auto nie kierowało się na parking, ale mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że dalsze igranie z panią Fortuną to wielkie ryzyko. A on nie zamierzał go podejmować.

– Tak, to prawda – odparł w końcu, stając przed samochodem. – Rzucałem już kilka razy, ale zawsze wracałem. I tak wszyscy w końcu umrzemy, prawda? Możemy chociaż mieć coś przyjemnego z życia.

– Zapalę za to – skomentowała kobieta, zaciągając się ponownie, po czym dołączyła do Luciena.

Ustawiła się dokładnie tam, gdzie chciał. Audi zapewniało teraz osłonę przed ciekawskimi oczami z autostrady.

Kobieta oparła się o maskę auta.

– Jestem Alicia – oznajmiła, wyciągając do niego dłoń. – Alicia Campbell.

– Miło mi cię poznać – odpowiedział, podając jej rękę. – Ja jestem Lucien. Lucien Folter.

Kobieta zmarszczyła brwi.

– Lucien Folter? – zapytała sceptycznie, po czym wskazała na naszywkę z nazwiskiem na jego mundurze. – To kim jest M. Vargas?

Mężczyzna zamknął na moment oczy, zupełnie jakby usiłował sobie coś przypomnieć. Gdy ponownie je otworzył, jego wygląd zmienił się diametralnie. Kiedy się odezwał, nadal mówił spokojnie, niczym duchowny, ale wcześniejszy akcent Tennessee całkowicie zniknął. Spojrzenie jego oczu przeraziło Alicię.

– Aaa, on? Nie przejmuj się nim. Ten mundur już mu nie będzie potrzebny. Nigdy. – Mrugnął do niej i ścisnął jej dłoń tak mocno, że nie potrafiłaby jej uwolnić. – Tak samo jak ty nie będziesz potrzebowała swojego samochodu. Nigdy.

Rozdział 5

– Lucien Folter to… zło w ludzkiej postaci.

Zdanie wypowiedziane przez dyrektora Kennedy’ego sprawiło, że powietrze w biurze Huntera i Garcii jakby zgęstniało.

Carlos spojrzał pytająco na swojego partnera, ale ten zdawał się całkowicie pogrążony w myślach.

– Zło w ludzkiej postaci? – zapytał Adriana. W jego tonie pobrzmiewała nutka sarkazmu. – Bez urazy, wiem, że w NCAVC macie do czynienia z bardzo ciężkimi przypadkami, ale my jesteśmy z jednostki SO. Słowa „szczególnie okrutne” nie są przypadkowe. „Zło w ludzkiej postaci” pasuje do każdego mordercy, jakiego ścigamy.

– Bez urazy, ale to nieważne, że pracujesz w SO: nigdy nie ścigałeś takiego mordercy jak Folter – odparł Kennedy identycznym tonem. – Nikt nie ścigał… oprócz Roberta.

Garcia natychmiast odwrócił się do Huntera. Pracowali razem od dziesięciu lat.

– Co to znaczy? Prowadziłeś już dochodzenie w sprawie tego gościa?

Hunter w końcu otrząsnął się z transu, w którym trwał od jakiegoś czasu, jednak nie udzielił przyjacielowi odpowiedzi. Zamiast tego zwrócił się do Adriana.

– W którym więzieniu siedział? – Mówił spokojnie, jego zachowanie nie uległo zmianie. – Powiedziałeś, że zabił trzech strażników i dwóch pielęgniarzy podczas ucieczki. Gdzie go trzymano?

Dyrektor FBI się zawahał.

Robert uniósł brwi.

– W więzieniu federalnym Lee o zaostrzonym rygorze, w Wirginii – odrzekł w końcu Kennedy.

– Więzienie o zaostrzonym rygorze? – Hunter posłał mu pełne powątpiewania spojrzenie. – Co on tam robił?

Cisza.

– Powinien przebywać w więzieniu o maksymalnym rygorze. W całkowitej izolacji. W jaki sposób tam trafił?

Adrian westchnął, przestępując z nogi na nogę.

– Dlaczego Lucien nie siedział w więzieniu o maksymalnym rygorze? – naciskał detektyw.

Dyrektor spojrzał mu w oczy.

– Ponieważ chcieliśmy mieć go blisko Quantico. Najbliższe więzienie, o jakim mówisz, znajduje się w Kolorado.

Hunter nie musiał pytać. Doskonale wiedział, dlaczego Kennedy chciał mieć Foltera pod ręką.

– Poza tym, on był w izolacji – zapewnił detektywa. – Od samego początku, od momentu, gdy go złapaliśmy. Nawet kiedy trzeba go było przenieść do skrzydła szpitalnego. – Adrian pokręcił ze złością głową. – Nie rozumiem, w jaki sposób udało mu się uciec. Dobra, może to nie maksymalny rygor, ale nadal więzienie federalne. Nie da się z niego ot tak wyjść. Musiał mieć jakąś pomoc. Albo ktoś popełnił największy i zarazem ostatni błąd w swojej karierze. Dowiem się, jak dokładnie do tego doszło, i dopilnuję, żeby winni dostali za swoje. Lucien powinien…

– Co za różnica, jak uciekł? – przerwał mu Robert, po czym oparł się o biurko. – Jest na wolności, teraz zajmą się nim Departament Sprawiedliwości i szeryfowie federalni. Gdy siedział w więzieniu, zapewne codziennie miał styczność z tymi samymi strażnikami, zgadza się? Przynosili mu posiłki, książki, odprowadzali do skrzydła szpitalnego i tak dalej.

– Tak, ale do czego zmierzasz? – zapytał Kennedy.

Detektyw otworzył szerzej oczy, zaskoczony naiwnością przyjaciela.

– Nie rozmawiamy tutaj o pierwszym lepszym mordercy, prawda? Tylko o Folterze, być może najbardziej utalentowanym psychologicznie przestępcy na ziemi. Chciałbyś spróbować zgadnąć, w jakiej jeszcze dziedzinie psychologii się specjalizował? – Nie czekał na odpowiedź. – W hipnozie.

Adrian ciężko westchnął.

– Dla Luciena możliwość codziennej rozmowy z tym samym strażnikiem, to jakbyś mu dał klucze do celi i nabitą spluwę – ciągnął Hunter.

– Przenieśliśmy go zaledwie tydzień temu – bronił się zaciekle Kennedy.

Robert spojrzał na niego tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.

– Cierpisz na demencję czy po prostu próbujesz ratować własną dupę?

Szczęki dyrektora zacisnęły się mocno. Niewielu ludzi miało czelność tak do niego mówić.

– Ile czasu potrzebuje ekspert, żeby za pomocą hipnozy zdobyć kontrolę nad niczego niespodziewającą się ofiarą? – zapytał detektyw. – Widziałeś już, jak coś takiego się dzieje, prawda?

Adrian odwrócił wzrok, wiedząc, że przyjaciel ma rację.

– Mówiłeś coś o pułapce – wtrącił Carlos. – O co chodzi?

– Nie jestem pewny. Przez telefon mi powiedziano, że Folter najpierw wydostał się z celi i zabił cztery osoby, a potem w stróżówce umieścił jakąś pułapkę, która zabiła kolejnego strażnika, gdy prawie pół godziny później pojawił się na porannej zmianie. Właśnie ten strażnik podniósł alarm.

– Z czego ją skonstruował? – dociekał Garcia.

Kennedy spojrzał w stronę okna na ścianie za Robertem.

– Będę mógł tutaj zapalić, jeśli je otworzę? – zapytał.

– Nie – odparł Hunter.

Adrian niecierpliwie przesunął językiem po wardze.

– Wygląda na to, że posłużył się obrzynem, latarką i nylonową linką podobną do żyłki wędkarskiej – odpowiedział w końcu na poprzednie pytanie.

– Żyłki wędkarskiej?

– Nie pytaj. Podobno jeden koniec linki był przywiązany do strzelby, drugi zaś w jakiś sposób przytwierdzony do szuflady. Kiedy strażnik ją otworzył, ukryty za kartonami obrzyn wypalił mu prosto w głowę.

– Jezu! – rzucił zszokowany Garcia.

– To nie ma teraz dla nas znaczenia – przerwał Robert. – Nic na to nie możemy poradzić. Departament Sprawiedliwości i szeryfowie federalni są odpowiedzialni za złapanie go, pozwólmy wykonywać im ich robotę.

– Masz rację – przyznał Adrian. – Złapanie Luciena to ich zadanie, ale nie będą go wykonywać samodzielnie.

Detektyw tego nie skomentował.

– Porozmawiam z prokuratorem generalnym. Znamy się z Nathanem kupę lat. FBI będzie brało udział w tym polowaniu. Dodatkowo utworzę osobny oddział specjalny. – Dyrektor wskazał palcem Huntera. – A ty będziesz nim dowodził.

– Hej! – Robert uniósł obie dłonie do góry. – Chwileczkę. Co masz na myśli, mówiąc, że ja będę nim dowodził? Nie jestem agentem FBI, tylko detektywem policji. Rozumiem, że rozmawiamy tutaj o Folterze, ale to nie jest moja sprawa. Już nie.

Carlos spojrzał na partnera i zmarszczył brwi.

– Jak już mówiłem, to zbieg, a schwytanie go jest obowiązkiem szeryfów federalnych – ciągnął Hunter. – Jeśli chcesz działać wspólnie z Departamentem Sprawiedliwości, to proszę bardzo. Chcesz utworzyć oddział specjalny? Jak sobie życzysz, ale policja nie ma tutaj nic do rzeczy.

– Czyli nie interesuje cię, czy Lucien siedzi za kratkami, czy nie? – odparował Adrian.

– Tego nie powiedziałem. Gdyby to ode mnie zależało, to wtrąciłbym go do najgłębszego lochu i wyrzucił klucz.

Garcia z zaskoczenia otworzył szeroko oczy.

– I tam właśnie powinien się teraz znajdować – ciągnął Robert. – Ty jednak zdecydowałeś, aby przenieść go do więzienia o zaostrzonym rygorze bliżej Quantico, żebyś mógł go lepiej zbadać, tak? Pogrzebać mu w mózgu? Nie mogłeś sobie odpuścić, prawda? Wszystko, co znaleźliśmy… jego dzienniki, badania… to za mało dla NCAVC i dla ciebie.

– Badać go? – wtrącił się Carlos. – Dzienniki? Badania? Kim, do jasnej cholery, jest ten facet? Kubą Rozpruwaczem?

– Kuba Rozpruwacz to przy Lucienie Folterze grzeczny przedszkolak – odparł Kennedy, po czym zwrócił się ponownie do Huntera. – Tak, chciałem go badać. Ty najlepiej powinieneś to zrozumieć. Jego wiedza o tym, jak działa mózg seryjnego mordercy, jest nieoceniona i nieporównywalna z czyjąkolwiek. To jednak bez znaczenia. Jak sam mówiłeś, jest teraz na wolności i tylko schwytanie go się liczy.

– Zgadzam się. Ale powtarzam: to zadanie należy do Departamentu Sprawiedliwości, a nie do policji. Nie biorę w tym udziału.

– Niestety, mylisz się, kolego. Bierzesz w tym udział.

– Kto tak twierdzi?

Dyrektor wahał się z odpowiedzą.

– Lucien Folter tak twierdzi.

Robert wpatrywał się w Kennedy’ego. Tamten wyglądał jak hazardzista, który przez całe rozdanie trzymał asa i czekał na odpowiedni moment, aby nim zagrać.

– Co to niby znaczy? Czego mi nie powiedziałeś?

Adrian się wyprostował.

– W jego celi znaleziono wiadomość. Zaadresowaną do ciebie.

Rozdział 6

Lucien jeszcze nigdy nie był w Knoxville, ale jeżdżąc teraz ulicami miasta w poszukiwaniu parkingu, nie mógł wyjść z podziwu nad jego pięknem. Aglomeracja położona na brzegu rzeki Tennessee, w zapierającej dech w piersiach dolinie na zachód od Great Smoky Mountains, istotnie miała nieodparty urok. Dziewiętnastowieczne budynki sąsiadowały z nowoczesnymi budowlami, a na każdym rogu czuło się oddech historii. Folter spędził w centrum Knoxville zaledwie dziesięć minut, lecz tyle wystarczyło, aby zapragnął tutaj wrócić i lepiej je poznać. Jak tylko znajdzie na to czas, rzecz jasna.

Minął trzy parkingi, gdzie samochodami zajmowała się obsługa, zanim na State Street natrafił na bezobsługowy.

– Bingo – powiedział do siebie, skręcając audi A6 w stronę wjazdu. Wziął bilet z automatu i zaczął powoli przemierzać kolejne piętra, szukając nie tylko wolnego miejsca, ale również kamer monitoringu.

Na pierwszym piętrze nie było gdzie zaparkować. Na drugim znalazł kilka stanowisk, ale wszystkie znajdowały się niemal na wprost kamer. Lucien dostrzegł idealne miejsce na trzecim piętrze, na samym końcu: tuż przy ścianie, żadnego monitoringu w pobliżu. Szybko tam wjechał.

– No dobra, zobaczmy, co pani dla mnie zostawiła, pani Campbell – wymruczał pod nosem. Wyłączył silnik i sięgnął po torebkę Alicii leżącą na fotelu pasażera. Najpierw wyjął skórzany portfel marki Bottega Veneta.

– No, ładnie. – Zaśmiał się, po czym go otworzył. – A tutaj mamy… sto dwadzieścia dolarów w gotówce. Całkiem nieźle. – Schował banknoty do kieszeni i zaczął dalej wertować zawartość portfela. – Pięć kart kredytowych, prawo jazdy, kilka monet i wizytówki z napisem „Alicia Campbell, niezależny doradca kredytowy” – przeczytał na jednym z kartoników. – Nie wpadłbym na to. – W ostatniej przegródce znalazł zdjęcie, któremu przyglądał się przez chwilę. – A więc to jest ten gość, który złamał ci serce? – zapytał, zupełnie jakby kobieta siedziała obok niego. – Może niebawem go odwiedzę i sobie z nim porozmawiam, co ty na to?

Folter wziął prawo jazdy Alicii Campbell i jedną z jej kart kredytowych, po czym schował je do kieszeni. Następnie odłożył portfel do torebki i zaczął ją przetrząsać. Znalazł małą kosmetyczkę, którą zatrzymał – makijaż mógł okazać się przydatny – klucze, prawdopodobnie od domu, dwa długopisy, garść bezużytecznych paragonów i dwa opakowania leków na receptę. Sprawdził ich etykiety: xanax XR (3 mg) i valium (10 mg).

Otworzył oczy ze zdziwienia. Doskonale znał oba specyfiki. Xanax to najlepiej sprzedający się alprazolam w kraju. Alprazolam to benzodiazepin wpływający na neuroprzekaźniki w mózgu, których funkcjonowanie może być zaburzone u ludzi cierpiących na stany lękowe. Leczono nim zespół lęku napadowego i przewlekłą depresję. Valium z kolei było najlepiej sprzedającym się w kraju diazepamem, który należy do tej samej grupy leków. Również stosuje się go w leczeniu stanów lękowych, ale działa też antykonwulsyjnie, zatem leczy się nim zespół odstawienia alkoholowego, skurcze mięśni, ponadto zapobiega atakom drgawek. Obie substancje wykorzystuje się na całym świecie jako środki odurzające. Mówiąc w skrócie: ponieważ benzodiazepiny działają na neuroprzekaźniki w mózgu, połowa tabletki xanaxu albo valium może większości osób dać odlot. Z kolei cała tabletka potrafi człowieka uśpić. Dla Luciena oba te działania mogły okazać się przydatne. Uśmiechnął się na ten dar od losu.

W torebce nie znalazł już niczego więcej, więc odłożył ją na miejsce pasażera, po czym otworzył schowek. W środku leżały instrukcje samochodowe, plastikowe pudełko z zapasowym kluczykiem i telefon komórkowy Alicii. Nacisnął przycisk i na wyświetlaczu komórki pojawiła się tapeta przedstawiająca las, tarcza zegara i informacja „użyj odcisku palca lub przesuń w bok, aby odblokować”.

Przesunął palcem po ekranie, ale telefon zażądał hasła.

– No to użyjemy odcisku palca – powiedział do siebie Folter i nacisnął guzik otwierający bagażnik.

Rozejrzał się dokładnie po garażu, ale nie zauważył nikogo.

Zostawił akurat tyle miejsca pomiędzy autem a ścianą, żeby mógł tam stanąć. Obszedł samochód dookoła, jeszcze raz się rozejrzał, a następnie podniósł klapę. W środku leżało ciało Alicii Campbell – miała skręcony kark. Na jej twarzy nadal malowało się przerażenie, które ją obezwładniło, gdy Lucien chwycił ją obiema dłońmi, popatrzył prosto w oczy, a potem jednym brutalnym szarpnięciem obrócił jej głowę o sto osiemdziesiąt stopni. Ten ruch strzaskał kręgi szyjne i jednocześnie przerwał rdzeń kręgowy. Wydarzyły się wówczas trzy rzeczy. Pierwsza: rdzeń kręgowy jest łącznikiem pomiędzy mózgiem a resztą ciała, zatem wszystko poniżej miejsca uszkodzenia zostało sparaliżowane, łącznie z mięśniami odpowiedzialnymi za oddychanie. Druga: kobieta przestała oddychać. Trzecia: ciało utraciło kontrolę nad pracą serca.

Folter bardzo dobrze wiedział, że w przeciwieństwie do tego, co widzimy w produkcjach Hollywood albo filmach walki, skręcony kark wcale nie powoduje natychmiastowej śmierci. Ofiara przeżywa katusze trwające do trzech i pół minuty, w zależności od wytrzymałości organizmu. Pani Campbell żyła minutę i dwadzieścia dwie sekundy, zanim zmarła na skutek niewydolności oddechowej.

Morderca rozważał ukrycie zwłok przy parkingu koło autostrady, ale szybko porzucił ten pomysł. Okoliczne krzaki nie były dość gęste, aby dało się w nich schować ciało – następny podróżny, który by się tam zatrzymał, zaraz dokonałby makabrycznego odkrycia. Zawsze mógł wsadzić zwłoki do chevroleta colorado, którego ukradł strażnikowi więziennemu, ale wszyscy stróże prawa w kraju z pewnością szukają już tego samochodu. Nawet jeśli jeszcze nikt go nie dostrzegł, zmieni się to w ciągu godziny, może nawet szybciej. Wtedy dowiedzieliby się również o Alicii – szybko by ją zidentyfikowali – i tym samym ustaliliby, jakim samochodem się teraz przemieszcza. Musiałby prędko zdobyć jakiś nowy środek transportu, co mu się wcale nie uśmiechało. Chciał dojechać do Luizjany, a wygoda i moc, jaką zapewniało audi, bardzo mu się podobały.

W końcu uznał, że najlepiej ukryć zwłoki w bagażniku i trzymać je tam aż do wyjazdu z Knoxville. Nie zamierzał spędzić tutaj więcej niż godzinę czy dwie – to dość czasu, aby zrobić zapasy i nieco zmienić wygląd. Bez wątpienia znajdzie odpowiednie miejsce do pozbycia się ciała, jak tylko opuści miasto. Teraz jednak zależało mu na tym, żeby odblokować komórkę.

Złapał prawą dłoń Alicii, przytknął jej kciuk do czytnika linii papilarnych w telefonie i gotowe.

Najpierw wybrał „ustawienia”. Wiedział, że bez wpisania hasła nie skonfiguruje aparatu tak, aby stale pozostawał odblokowany, zatem zrobił coś innego: zmienił czas blokady automatycznej z pięciu sekund na pół godziny. Teraz wystarczy, że raz na trzydzieści minut dotknie ekranu, a nie będzie więcej potrzebował linii papilarnych prawowitej właścicielki.

Uporawszy się z tym, Lucien włączył nawigację i do wyszukiwarki wpisał „sklep z kostiumami w centrum Knoxville”. Otrzymał trzy wyniki. Najbliższy z nich był oddalony o niecały kilometr od parkingu.

– No proszę.

Folter osiągnął mistrzostwo w naśladowaniu innych, ale jego zdolności do zmiany wyglądu zakrawały na czary. Potrzebował odpowiedniego sprzętu do makijażu i paru rekwizytów, które z łatwością można kupić w większości sklepów z kostiumami, aby w zaledwie kilka minut stać się zupełnie nową osobą.

Sprawdził w nawigacji trasę i uznał, że skoro i tak będzie musiał zdobyć jeszcze parę rzeczy w innych sklepach, to równie dobrze może się przejść, zamiast jechać. Zamknął samochód i ruszył w drogę.

Rozdział 7

Hunter wpatrywał się w Kennedy’ego, oczekując dalszych informacji, ale ten uparcie milczał.

– O czym mówisz? – zapytał spokojnie. – Jaka wiadomość?

– Wiem, że nie muszę nikomu tutaj wyjaśniać protokołu – odparł Adrian. – Zdajecie sobie sprawę, że jak osadzony ucieknie, to na samym początku cholernie dokładnie przetrząsa się jego celę, prawda? Szuka się planów, notatek, szkiców, listów wymienianych z kimś na zewnątrz… Wszelkich wskazówek, które mogą skierować pościg na właściwy tor.

Robert przytaknął.

– Cóż, przewrócono celę Luciena do góry nogami, ale i tak nic nie znaleziono.

– Nie było na to szans – skomentował detektyw ze wzruszeniem ramion. – Nieważne, jak skomplikowany plan opracował, z pewnością go nie spisał, tylko trzymał bezpiecznie w pamięci.

– Być może. Ale on nie uciekł ze swojej celi.

– Tak, wiem. Powiedziałeś, że zabił dwóch pielęgniarzy, zatem musiał leżeć w skrzydle szpitalnym?

– Zgadza się – potwierdził Kennedy. – Wczoraj po południu został tam przeniesiony. Podobno z powodu ostrego zatrucia pokarmowego. Nie przestawał wymiotować.

– Taa, na pewno – rzucił Garcia.

– Tak czy siak, w jego szpitalnej celi znaleziono wiadomość. Podobno zostawił ją na poduszce.

– Na poduszce? – dociekał Carlos.

– Tak.

– I ta wiadomość jest zaadresowana do mnie? – spytał Hunter.

Adrian spojrzał na niego i kiwnął głową, ale jakoś bez przekonania.

– Cóż, owszem, ale w dość zawoalowany sposób.

Detektyw uniósł brwi.

Dokładnie w tym momencie dyrektor FBI poczuł, jak komórka wibruje w jego kieszeni. Tym razem były to tylko dwa sygnały, co oznaczało SMS-a.

– Chwileczkę, dobrze? – powiedział, po czym zerknął na wyświetlacz. – Tak – rzucił po chwili. – Wiadomość z pewnością jest zaadresowana do ciebie. Nie ma żadnych wątpliwości. – Wyciągnął rękę z aparatem w stronę Roberta. – Masz, sam zerknij.

Hunter zastanawiał się, co zrobić. Zupełnie jakby wystarczyło nie patrzeć na telefon, aby cały ten koszmar zniknął. Jego partner natomiast nie miał żadnych wątpliwości, natychmiast podszedł bliżej, niczym głodny dzieciak, któremu ktoś oferuje batonik.

Robert pozwolił Carlosowi przeczytać tajemniczego SMS-a, po czym ruszył w jego stronę.

– Nic nie rozumiem – oznajmił Garcia, spoglądając podejrzliwie to na Adriana, to na Huntera.

Kennedy podsunął komórkę drugiemu detektywowi, stojącemu obok z rękami w kieszeniach, aby ten w końcu spojrzał na wyświetlacz. Robert zobaczył kartkę, leżącą na śnieżnobiałej poduszce. Powoli przeczytał wiadomość, która wyglądała, jakby napisano ją krwią.

„Powinieneś mnie załatwić w tamtym samolocie, przyjacielu. Ta szansa już minęła. Teraz moja kolej. Przygotuj się, Świerszczu, ponieważ zagramy razem w pewną grę”.

– Mam rację? – zapytał Adrian. – Ta wiadomość jest do ciebie, prawda?

Hunter pokiwał głową.

– Tak, masz rację – przyznał z wyraźnie słyszalnym zmęczeniem w głosie.

– Mam co najmniej milion pytań – powiedział Carlos. Można było odnieść wrażenie, że wyraz zagubienia na jego twarzy na zawsze już tam zostanie.

– Jestem pewny, że Robert odpowie na wszystkie, jak tylko wyjadę – odparł dyrektor FBI, po czym zerknął na zegarek. – A to nastąpi bardzo szybko. – Ponownie spojrzał na drugiego detektywa. – Znasz Luciena lepiej niż ja. Od wielu lat mam do czynienia z różnymi psychopatami, a to… – kiwnął głową w stronę telefonu – nie wygląda mi na zaproszenie… A jeśli nawet nim jest, to nie można go ot tak odrzucić. On na to nie pozwoli.

Hunter milczał. Zdawał sobie sprawę z tego, że przyjaciel ma rację. To nie zaproszenie, tylko ultimatum i wyzwanie w jednym.

Kennedy jeszcze raz zerknął na zegarek.

– Muszę już wracać do Waszyngtonu. Jestem pewny, że wrze tam jak w ulu, mimo to odezwę się po południu.

– Nie będę dowodził oddziałem FBI – oznajmił stanowczo Robert.

Adrian zatrzymał się w drzwiach i popatrzył na obu detektywów. Przed wyjściem skinął jedynie głową. Nie powiedział żadnemu z nich, że jego zdaniem to bez znaczenia, czy Hunter chce polować na Foltera. Był absolutnie pewny, że Folter urządzi własne polowanie. A jego zwierzyną będzie Hunter.

Rozdział 8

Gdy tylko za Kennedym zamknęły się drzwi, Carlos spojrzał na Roberta.

– Ja i ty – zaczął, wskazując palcem na siebie i Huntera. – Musimy pogadać.

Przyjaciel przytaknął i usiadł za swoim biurkiem.

Garcia nie poszedł w jego ślady.

– No to zamieniam się w słuch. Kim, do cholery, jest Lucien Folter? – Uniósł prawą dłoń do góry. – I proszę, nie wciskaj mi tego gówna o „złu w ludzkiej postaci”.

Hunter rozparł się na krześle, położył ręce na podłokietnikach i złączył palce przed brodą. Wiedział, że nie da rady się z tego wywinąć.

– Zapewne chciałbyś usłyszeć długą wersję.

– Nigdzie mi się nie spieszy.

Robert zastanawiał się przez chwilę, jak najlepiej opisać Luciena. W końcu wzruszył ramionami.

– Folter to jeden z najbardziej inteligentnych ludzi, jakich spotkałem. Jest zdyscyplinowany, zdeterminowany, skupiony na celu, zaradny i bardzo zdolny. To prawdziwy mistrz w dziedzinie manipulacji psychologicznej i kłamstwa, a przede wszystkim, jak mówił Adrian, jest czystym złem.

Carlos nie był pod wrażeniem.

– Powiedziałeś „spotkałem”? Kiedy? – zapytał.

Hunter wahał się przez chwilę.

– Kiedy miałem szesnaście lat.

Wyraz twarzy drugiego detektywa zmienił się błyskawicznie – teraz malowało się na niej zdumienie.

– Co? Szesnaście?

Robert pokiwał głową.

– Pierwszego dnia na Uniwersytecie Stanforda. Mieszkaliśmy w tym samym akademiku. W jednym pokoju.

Niewiele brakowało, a szczęka Garcii opadłaby aż do samej podłogi.

– Chyba lepiej usiądę – skwitował, po czym oparł się o biurko.

– Tak jak ja, Lucien studiował psychologię.

Nieobecne spojrzenie Huntera powiedziało partnerowi, że ten pogrążył się we wspomnieniach.

– Od razu się zakumplowaliśmy – ciągnął Robert. – Nie spodziewałem się tego.

– Co masz na myśli?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Był miły.

– I to cię zdziwiło?

– Częściowo.

– Dlaczego?

– Jak już mówiłem, miałem wtedy szesnaście lat, o kilka mniej niż wszyscy dookoła. Jako dzieciak nie interesowałem się sportem, ćwiczeniami i tak dalej. Byłem chudy i niezdarny, ubierałem się inaczej niż inni.

– To znaczy?

– Nie mieliśmy pieniędzy – odrzekł Hunter. – Większość moich ciuchów pochodziła ze sklepów z używaną odzieżą. W dodatku rzadko na mnie pasowały. – Uśmiechnął się. – Nosiłem jeansy z dziurami, kiedy wyszły już z mody, i koszule w kratę, zanim kapele rockowe je spopularyzowały. – Uniósł brwi. – Czyli byłem młodszy od innych, śmiesznie chudy, kujonowaty i nosiłem niedopasowane i podarte rzeczy. – Dał partnerowi chwilę, żeby ten zwizualizował sobie ten opis. – Zaczynasz chwytać? Taki magnes na szkolnych łobuzów.

Patrząc na przyjaciela, Carlos nigdy by nie podejrzewał, że ten jako nastolatek mógł robić tak złe wrażenie. Widział go raczej jako kapitana drużyny zapaśniczej albo mistrza bokserskiego.

– W tamtym czasie Lucien miał dziewiętnaście lat, kochał sport i trenował przynajmniej pięć razy w tygodniu – opowiadał dalej Robert. – Pakerzy jego pokroju przeważnie dawali wycisk chłopaczkom podobnym do mnie. – Zaśmiał się pod wpływem wspomnień. – Pamiętam, jak pierwszy raz wszedłem do mojego pokoju w akademiku. Niosłem karton książek i torbę z ubraniami. Lucien robił pompki na podłodze.

– Jak go zobaczyłem, przygotowałem się na nieuniknione. – Hunter pokręcił głową. – Ale nic złego się nie stało. Nie powiedział słowa na temat mojej postury, ubrań ani nawet tego, że wyglądałem jak kujon. Żadnych złośliwych uwag. Żadnych docinków, żartów… nic z tych rzeczy. Wstał i pomógł mi z pakunkami.

– W życiu bym nie podejrzewał, że ktoś cię gnębił w szkole.

– Z moim wyglądem ciężko było tego uniknąć. Przywykłem do takiego stanu rzeczy, nie wierzyłem Lucienowi, myślałem, że jest dla mnie miły, bo chce zdobyć moje zaufanie, a w końcu wszystko się zacznie… wygłupy, dowcipy, poniżanie, znęcanie się psychiczne i tak dalej.

– Ale tak się nie stało.

Robert pokręcił głową.

– To prawda. Kilka razy przyszedł mi z pomocą, kiedy inni studenci mnie gnębili. On zachęcił mnie do trenowania sztuk walki, a także doradzał, jak ćwiczyć i się odżywiać, żeby przypakować. Koniec końców przez całe studia był moim najlepszym przyjacielem.

Garcia wyglądał na zmieszanego.

– Czegoś tutaj nie rozumiem. Cały czas słyszę, że ten Folter to zło wcielone, a z twojego opisu wyłania się całkiem porządny facet.

– To jedna z jego sztuczek – wyjaśnił Hunter, po czym opadł na oparcie krzesła. – Oszustwo. On jest w tym najlepszy. – Zamilkł na chwilę, rozważając kolejne słowa. – Nie wiemy, jaka jest dokładna liczba, być może w ogóle jej nie poznamy, ale prawdopodobnie zabił ponad sto osób.

Carlos był pod wrażeniem.

– Co? – Dobrze wiedział, że jego partner nigdy nie żartuje na takie tematy. – To czyniłoby go jednym z największych morderców w historii tego kraju.

– Zgadza się.

– Więc jakim cudem nigdy o nim nie słyszałem?

– Nikt o nim nie słyszał. Działał w ukryciu, dopóki nie złapaliśmy go kilka lat temu.

– Złapaliśmy? – Na twarzy detektywa odmalowało się bezbrzeżne zdumienie. – Jacy „my”?

– Pomagałem FBI.

– Kiedy?

Robert westchnął.

– Jakieś trzy i pół roku temu.

– Trzy i pół roku? – zdumienie Carlosa chyba jeszcze się spotęgowało. – Pracujemy razem od dziesięciu lat, nie przypominam sobie takiej historii.

Hunter milczał.

– A gdzie ja wtedy byłem?

– Na wakacjach.

– Na waka… – Garcia zamilkł i zmarszczył brwi, przywołując wspomnienia. Minęło trzy i pół roku od chwili, gdy zamknęli sprawę seryjnego mordercy, przez którą zarówno on, jak i jego żona Anna niemalże stracili życie. Kapitan Blake kazała im wtedy wziąć urlop: dokładnie dwa tygodnie urlopu. Carlos zabrał Annę do Nowego Orleanu, a jego partner miał polecieć na Hawaje. Doskonale pamiętał ranek, kiedy po powrocie z Luizjany spotkał się z Robertem, właśnie w tym pokoju. Pamiętał również rozmowę, jaką wtedy odbyli, niemalże słowo w słowo.

– Nie opaliłeś się za bardzo, jak na kogoś, kto wrócił właśnie z Hawajów. – Carlos zamilkł na chwilę i zmarszczył brwi. – Wybrałeś się na urlop, prawda?

– Tak jakby – odparł Robert.

– A co to niby znaczy?

– Wziąłem sobie wolne, tylko nie poleciałem na Hawaje.

Garcia uznał, że to dość dziwne – jego przyjaciel zawsze chciał zobaczyć Hawaje, ale jakoś nigdy nie miał okazji.

– A dokąd pojechałeś?

– Po prostu odwiedziłem przyjaciela na wschodzie kraju.

Carlos wówczas więcej nie naciskał, ale teraz wszystko zrozumiał. Odwiedzał przyjaciela: Adriana Kennedy’ego. Na wschodzie kraju: Quantico w Wirginii.

– Czyli to był twój urlop? – zapytał z niedowierzaniem. – Pojechałeś do Quantico, żeby pomagać FBI?

– Nie miałem zbyt wielkiego wyboru – wyjaśnił Hunter. – Walizki były już spakowane, kiedy zadzwoniła pani kapitan.

– Kapitan Blake do ciebie zadzwoniła?

– Zgadza się. Wezwała mnie do swojego gabinetu. Podobno wyskoczyło coś ważnego, co nie mogło czekać. Przyjechałem na miejsce i okazało się, że Kennedy już tam jest. Przyleciał do nas, ponieważ FBI zupełnie przypadkiem aresztowało w Wyoming kogoś, kto mógł być zamieszany w podwójne morderstwo.

– Przypadkiem?

Robert pokiwał głową.

– W wyniku głupiego incydentu.

– Z każdą chwilą robi się ciekawiej – skomentował przyjaciel, po czym usiadł za swoim biurkiem. – Dobra, opowiadaj wszystko od początku.

Rozdział 9

Przez kolejną godzinę Garcia w niemal całkowitym milczeniu słuchał opowieści o wydarzeniach sprzed ponad trzech lat. Hunter nie powiedział jednak wszystkiego: nie wspomniał o pewnych osobistych szczegółach sprawy, które na zawsze odmieniły jego życie, lecz postanowił je zamknąć w swoim umyśle. W ciemnym i zimnym miejscu, wypełnionym żalem i nienawiścią. W ogóle nie dał przyjacielowi po sobie poznać, że coś przed nim ukrywa.

– Czyli chcesz mi powiedzieć – zaczął Carlos, kiedy partner dokończył relację – że ten Lucien przez całe życie zabijał ludzi, bo chciał napisać jakiś… – zamilkł na chwilę, szukając odpowiedniego określenia – podręcznik mordercy czy coś w tym guście?

– Chodziło o coś więcej. On dokumentował wszystko, co tylko mógł: nazwiska i adresy ofiar, swoje plany, motywy zabicia każdej z osób, szczegóły każdego modus operandi, jaki zastosował, swój podpis, odczuwane emocje… wszystko. Jego dzienniki stanowią swego rodzaju psychologiczną samoocenę szaleństwa, które ogarnia umysł mordercy przed popełnieniem zbrodni, w trakcie i po zabójstwie. Zatem nie, on nie pisał podręcznika. Tworzył encyklopedię.

– Przypomnij, ile tych dzienników znaleźliście?

– Pięćdziesiąt trzy. Każdy liczył jakieś trzysta stron.

Garcia pokręcił głową.

– To jest popieprzone.

– Dla większości osób tak. Ale dla Adriana Kennedy’ego te zapiski to prawdziwy skarb.

Carlos dotknął dolnej wargi, zastanawiając się nad tym.

– OK, rozumiem dlaczego szef NCAVC chce je mieć, nieważne, jak bardzo obłąkane treści zawierają.

– Tak – przyznał Hunter. – Nie kwestionuję tego, tylko…

– Czekaj chwilę – przerwał mu partner, po czym wbił w niego wzrok.

– Coś się stało?

– Za pierwszym razem złapaliście go dzięki tym zapiskom, prawda?

– Tak. Porównywaliśmy fałszywe nazwiska, którymi się posługiwał, z nazwiskami ofiar i…

– Tak, tak – ponownie przerwał Garcia. – Załapałem. Powiedziałeś jednak, że zanim wpadliście na to, że podszywa się pod niektóre ze swoich ofiar, sprawdzałeś w dziennikach informacje na temat jego kryjówek, zgadza się?

Robert uważnie spojrzał na przyjaciela. Wiedział, do czego ten zmierza, ponieważ sam już o tym pomyślał.

Opowiedział mu o tym, że Lucien zapisywał w swojej encyklopedii morderstw wszystko, co tylko mógł, łącznie z położeniem odludnych miejsc, które kupił bądź zajął. Miejsc, o których nikt nie wiedział: swoich kryjówek. Były rozsiane po całym kraju. Korzystał z nich głównie do torturowania ofiar, ale mógł też się schować w jednej z nich, gdyby poczuł się zagrożony – to właśnie sugerował Carlos.

Po ucieczce każdy zbieg – nieważne, kim jest – w pierwszej kolejności szuka kryjówki, przynajmniej na pewien czas. Hunter doskonale o tym wiedział, więc gdy trzy i pół roku temu okazało się, że Folter zapisał adresy swoich kryjówek, detektyw polecił Kennedy’emu zebranie zespołu dziesięciu niezwykle szybko czytających osób. Sam był jedną z nich. Wspólnymi siłami w ciągu kilku godzin przewertowali wszystkie dzienniki, szukając wzmianek o każdym z takich odludnych miejsc. W pięćdziesięciu trzech zeszytach odnaleźli informacje o piętnastu kryjówkach, znajdujących się w piętnastu stanach. Wysłane przez FBI oddziały SWAT wdarły się do wszystkich.

– Mówiłeś, że działania SWAT nic wtedy nie dały – ciągnął Garcia. – Nie udało im się złapać Luciena. Ale powiedz mi jedno: czy on wie, że FBI sprawdziło jego skrytki? Wie, że mamy ich adresy?

– Prawdopodobnie nie. A przynajmniej nie może być tego pewny.

– Co masz na myśli?

– Nie sądzę, żeby ktoś mu to wyjawił.

Carlos uśmiechnął się triumfalnie, jakby właśnie udowodnił swoją rację.