Jeden za drugim - Chris Carter - ebook + audiobook + książka

Jeden za drugim ebook

Chris Carter

4,7
41,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Najbardziej przerażający thriller z serii o przygodach Roberta Huntera Detektyw Robert Hunter ze specjalnej jednostki wydziału zabójstw policji Los Angeles odbiera dziwny telefon. Anonimowy rozmówca podaje mu adres strony internetowej i zmusza, by dokonał szokującego wyboru. Hunter może jedynie patrzeć, jak ktoś torturuje i morduje niezidentyfikowaną ofiarę, transmitując to wszystko na żywo przez Internet. Policja Los Angeles we współpracy z FBI używa wszelkich dostępnych środków, by namierzyć źródło sygnału, ale zabójca umie doskonale zacierać za sobą ślady. Hunter i jego partner Garcia dopiero rozpoczynają swoje śledztwo, gdy Hunter dostaje kolejny telefon. Nowy adres internetowy. Nowa ofiara. Ale tym razem zabójca postanowił zrobić ze swojej gry sadystyczne reality show na żywo, w którym każdy może oddać decydujący głos. „Sposób, w jaki Chris Carter konstruuje fabułę przywodzi na myśl Patricię Cornwell”. Daily Mail

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 531

Oceny
4,7 (2154 oceny)
1592
455
92
14
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ilona18-

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazki tego autora przyprawiają mnie o zawrot glowy (pozytywnie!) Uwielbiam i polecam!
10
zbigniew2003

Nie oderwiesz się od lektury

Dziesiąta przeczytana książka Chrisa Cartera, wszystkie mega interesujące i wciągające pełne okrutnych zbrodni, ale ta jak dla mnie najbardziej zapadnie w pamięci , aż obrzydzenie bierze do czego są zdolni ludzie, przepełnieni nienawiścią do siebie na wzajem... Książki autora zdecydowanie dla czytelników dorosłych i o mocnej psychice.
10
SylwiaFurman

Nie oderwiesz się od lektury

Trzyma w napięciu!!
00
PatrycjaSkrzypczak

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka jak każda tego autora . Sprawca jest zawsze tak nieoczywisty ,że aż frustruje 😅 polecam
00
lukateli

Nie oderwiesz się od lektury

oj
00



Tytuł oryginału:

ONE BY ONE

Copyright © Chris Carter, 2013

Copyright © 2016, 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Szara Sowa

Redakcja: Bogumiła Pasionek-Szachnowska

Korekta: Grzegorz Krzymianowski, Marta Chmarzyńska

ISBN: 978-83-8230-882-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2024, Wydanie II

Rozdział 1

Pojedynczy strzał w tył głowy. Typowa egzekucja. Wielu ludzi uznałoby to za wyjątkowo brutalną śmierć. Ale w rzeczywistości wcale tak nie jest.

Przynajmniej nie z punktu widzenia ofiary.

Kula kalibru 9 mm wbija się w ludzką czaszkę i wychodzi z drugiej strony w ciągu trzech dziesięciotysięcznych sekundy. Roztrzaskuje mózgoczaszkę i rozdziera tkankę mózgową ofiary tak szybko, że układ nerwowy nie ma dość czasu, by zarejestrować jakikolwiek ból. Jeśli pocisk trafi w głowę pod odpowiednim kątem, przebije korę mózgową, móżdżek, a nawet wzgórze, sprawiając, że mózg przestanie funkcjonować, co spowoduje natychmiastową śmierć. Jeśli jednak kąt strzału będzie inny, ofiara ma szansę przeżyć, ale dojdzie do rozległego uszkodzenia mózgu. Rana wlotowa nie będzie większa od drobnego winogrona, ale wylotowa może być rozmiaru piłki tenisowej – zależnie od rodzaju użytego naboju.

Zastrzelony mężczyzna ze zdjęcia, na które patrzył właśnie detektyw Robert Hunter z jednostki specjalnej wydziału zabójstw policji w Los Angeles, zmarł od razu. Kula przeszyła całą czaszkę, rozrywając móżdżek oraz płat czołowy i skroniowy i powodując tym samym śmiertelne uszkodzenie mózgu, a wszystko to w dokładnie trzy dziesięciotysięczne sekundy. Niecałą sekundę później leżał już na ziemi martwy.

Hunter nie zajmował się tym dochodzeniem; sprawa należała do detektywa Terry’ego Radleya z wydziału śledczego, ale zdjęcia przez pomyłkę trafiły na biurko Huntera. W chwili gdy odkładał fotografie z powrotem do teczki, rozległ się dzwonek stojącego na blacie telefonu.

– Detektyw Hunter, jednostka specjalna wydziału zabójstw – powiedział do słuchawki, spodziewając się, że to Radley dzwoni w sprawie swojej teczki ze zdjęciami.

Odpowiedziała mu cisza.

– Halo?

– Detektyw Robert Hunter? – Po drugiej stronie linii odezwał się ochrypły, męski głos. Był spokojny i opanowany.

– Tak, tu Robert Hunter. Mogę w czymś pomóc?

Tajemniczy rozmówca głośno wypuścił powietrze.

– O tym właśnie chcę się przekonać, panie detektywie.

Hunter zmarszczył brwi.

– Chciałbym, żeby przez kilka minut całkowicie poświęcił mi pan uwagę.

Hunter odchrząknął.

– Przepraszam, chyba nie dosłyszałem pańskiego nazwis…

– Niech pan się zamknie i słucha – przerwał mu mężczyzna, nadal jednak nie tracąc spokoju. – Nie dzwonię po to, żeby z panem dyskutować.

Hunter umilkł. Policja w Los Angeles otrzymywała codziennie dziesiątki, jeśli nie setki telefonów od różnych wariatów – pijaków, ćpunów, członków gangów pozujących na twardzieli, jasnowidzów, ludzi, którzy pragnęli donieść o wielkim spisku rządowym czy inwazji kosmitów, a nawet takich, którzy gdzieś w barze ponoć widzieli Elvisa. Jednak w głosie i sposobie mówienia tego mężczyzny było coś szczególnego.

Hunter miał poczucie, że błędem byłoby potraktować rozmówcę jako kolejnego żartownisia czy pomyleńca. Postanowił więc uczestniczyć na razie w tej grze.

Partner Huntera, detektyw Carlos Garcia, siedział przy swoim biurku zwrócony twarzą do Roberta. Obaj policjanci zajmowali wspólnie niewielki gabinet na czwartym piętrze budynku policji w centrum Los Angeles. Garcia miał przydługie, ciemnobrązowe włosy, które nosił związane w kucyk. Właśnie czytał coś na ekranie komputera, nie zwracając uwagi na prowadzoną obok rozmowę. Odsunąwszy się nieco od biurka, rozsiadł się wygodnie z dłońmi splecionymi za głową.

Hunter pstryknął palcami, żeby zwrócić na siebie uwagę Garcii, wskazał na słuchawkę przy swoim uchu i zakreślił koło w powietrzu, dając do zrozumienia, że trzeba nagrać tę rozmowę i namierzyć numer.

Garcia natychmiast sięgnął po telefon na swoim biurku, wstukał wewnętrzny kod, który połączył go z wydziałem operacyjnym, i w niecałe pięć sekund uruchomił całą procedurę. Hunter następnie dał mu znak, że on także powinien tego posłuchać, i Garcia szybko podłączył się do tej samej linii.

– Zakładam, że ma pan przed sobą komputer – powiedział mężczyzna. – I że jest podłączony do Internetu.

– Zgadza się.

Na chwilę zapadła nieprzyjemna cisza.

– Dobrze. Chcę, żeby wpisał pan w przeglądarce adres, który zaraz panu podam. Jest pan gotowy?

Hunter nie odpowiedział.

– Proszę mi zaufać – dodał mężczyzna. – Naprawdę powinien pan to zobaczyć.

Hunter nachylił się nad klawiaturą i wszedł do Internetu. Garcia zrobił to samo.

– W porządku, jestem gotowy – powiedział spokojnie Hunter.

Jego rozmówca podyktował mu adres internetowy złożony z samych cyfr i kropek, bez żadnych liter.

Hunter i Garcia wpisali sekwencję znaków do paska adresowego i równocześnie wcisnęli „enter”. Ich ekrany zamigotały w oczekiwaniu na załadowanie się strony internetowej.

Gdy to nastąpiło, obaj detektywi znieruchomieli, patrząc na monitory w ponurym milczeniu.

W słuchawce rozległ się cichy śmiech.

– Rozumiem – powiedział mężczyzna – że udało mi się przykuć pańską uwagę.

Rozdział 2

Siedziba główna FBI mieści się w Waszyngtonie na Pennsylvania Avenue 935, dosłownie kilka przecznic od Białego Domu i na wprost biura amerykańskiego prokuratora generalnego. Oprócz tego FBI posiada pięćdziesiąt sześć oddziałów terenowych rozsianych po wszystkich pięćdziesięciu stanach. Większość z nich ma pod sobą także liczne komórki satelickie, znane jako „agencje rezydenckie”.

Biuro FBI w Los Angeles znajdujące się przy Wilshire Boulevard, należy do największych oddziałów terenowych na całym terytorium USA. Podlega mu dziesięć agencji rezydenckich. Jako jedno z niewielu posiada również wydzieloną jednostkę zajmującą się przestępczością komputerową.

Priorytetem wydziału FBI ds. cyberprzestępczości jest badanie przestępstw dokonanych przy użyciu zaawansowanych technologii informacyjnych, takich jak cyberterroryzm, włamywanie się do systemów informatycznych, wykorzystywanie seksualne w sieci czy poważne oszustwa internetowe. Na przestrzeni zaledwie ostatnich pięciu lat ich liczba w Stanach Zjednoczonych zwiększyła się dziesięciokrotnie. Każdego dnia sieci informatyczne należące do amerykańskiego rządu odnotowują ponad miliard ataków pochodzących z niezliczonych źródeł na całym świecie.

W 2011 roku senacka komisja handlu, nauki i transportu otrzymała raport, w którym szacowano, że krajowa cyberprzestępczość przynosi nielegalne dochody rzędu 800 milionów dolarów rocznie, co czyni ją najbardziej lukratywną działalnością przestępczą w USA, przewyższającą pod tym względem nawet handel narkotykami.

Tysiące należących do FBI robotów indeksujących, znanych także jako „boty” czy „pająki”, bez ustanku przeszukują sieć, wypatrując wszelkich oznak ataków dokonywanych przy użyciu nowoczesnych technologii, zarówno na terytorium Stanów Zjednoczonych, jak i poza granicami kraju. Ludzie z FBI zdają sobie sprawę, jak gigantyczna to praca i że wszystko, co znajdują ich roboty, to zaledwie kropla w morzu współczesnej cyberprzestępczości. Na każde wykryte zagrożenie przypada kilka tysięcy innych, które pozostają niezauważone. I z tego właśnie powodu tamtego jesiennego poranka pod koniec września żaden pająk FBI nie natrafił na stronę internetową, która wyświetliła się na ekranach dwóch detektywów w budynku policji w Los Angeles.

Rozdział 3

Hunter i Garcia nie mogli oderwać wzroku od monitorów, próbując zrozumieć rozgrywającą się na ich oczach surrealistyczną scenę. Widzieli dużą, przezroczystą, kwadratową skrzynię, która wyglądała na szklaną, ale równie dobrze mogła być zrobiona z pleksiglasu lub innego podobnego tworzywa. Hunter szacował, że każdy jej bok ma mniej więcej półtora metra szerokości i przynajmniej metr osiemdziesiąt wysokości. Skrzynia była otwarta od góry i sprawiała wrażenie wykonanej ręcznie. Złożona z czterech ścian konstrukcja trzymała się za pomocą metalowych ram i grubej warstwy jakiegoś białego materiału uszczelniającego. Całość kojarzyła się ze wzmocnioną kabiną prysznicową. Wewnątrz znajdowały się dwie metalowe rury o średnicy kilku centymetrów, jedna po prawej, druga po lewej stronie; biegły od podłogi do samej góry, gdzie wystawały ponad krawędź skrzyni. Na całej długości rur dało się dostrzec liczne dziurki, nie większe niż grubość zwykłego ołówka. Huntera od razu zaniepokoiły dwie rzeczy: po pierwsze, wszystko wskazywało na to, że obraz wyświetlający się na ekranie to transmisja na żywo; po drugie, wewnątrz przezroczystej kabiny, dokładnie pomiędzy dwiema metalowymi rurami, siedział człowiek.

Biały mężczyzna przywiązany do ciężkiego metalowego krzesła wyglądał na dwadzieścia kilka lat. Miał krótko ostrzyżone jasnobrązowe włosy, a jego jedyny ubiór stanowiły bokserki w prążki. Był raczej przy kości, miał pyzatą twarz, zaokrąglone policzki i pulchne ręce. Pot lał się z niego strumieniami i chociaż nie wydawał się ranny, wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości – malowało się na niej czyste przerażenie. Oczy miał szeroko otwarte i gorączkowo łykał powietrze przez wciśnięty w usta knebel. Hunter widział, jak jego brzuch nerwowo wznosi się i opada, i domyślał się, że mężczyzna jest na granicy hiperwentylacji. Trząsł się i rozglądał dookoła niczym zdezorientowana i wystraszona mysz.

Obraz miał zielonkawy odcień, co świadczyło o tym, że kamera jest wyposażona w obiektyw noktowizyjny. Tak więc człowiek, którego oglądali, musiał znajdować się w ciemnym pomieszczeniu.

– To się dzieje na poważnie? – szepnął Garcia, zasłaniając mikrofon swojej słuchawki.

Hunter wzruszył ramionami, nie spuszczając wzroku z ekranu.

Jak na zawołanie głos w słuchawce przerwał ciszę.

– Jeśli zastanawia się pan, czy to jest na żywo, za chwilę rozwieję pańskie wątpliwości.

Obiektyw obrócił się nieco w prawo i w kadrze znalazła się prosta ceglana ściana, na której wisiał zwyczajny okrągły zegar. Pokazywał godzinę 14.57. Hunter i Garcia jednocześnie zerknęli na swoje zegarki: 14.57.

Następnie kamera obniżyła się, by uchwycić gazetę leżącą pod ścianą, i zrobiła zbliżenie na pierwszą stronę. Był to egzemplarz dzisiejszego porannego wydania „LA Timesa”.

– To chyba panu wystarczy? – zapytał z rozbawieniem rozmówca Huntera.

Kamera znów skupiła się na człowieku w przezroczystej klatce. Zaczęło mu cieknąć z nosa, a po jego twarzy płynęły łzy.

– Kabinę, na którą pan patrzy, wykonano ze zbrojonego szkła zdolnego wytrzymać strzał z pistoletu – wyjaśnił rozmówca przyprawiającym o ciarki tonem. – W drzwiach zamontowano bardzo solidny zamek, nie do sforsowania. Otwiera się wyłącznie od zewnątrz. Krótko mówiąc, znajdujący się w kabinie człowiek jest uwięziony. Stamtąd nie ma ucieczki.

Przerażony mężczyzna na ekranie spojrzał prosto w obiektyw kamery. Hunter szybko wcisnął klawisz zrzutu ekranu, zapisując go do schowka. Dzięki temu zdobył zdjęcie twarzy mężczyzny, na podstawie którego być może da się go zidentyfikować.

– Zadzwoniłem do pana, panie detektywie, ponieważ potrzebuję pańskiej pomocy.

Człowiek na ekranie zaczął ciężko dyszeć, cały zlany potem. Widać było, że ogarnia go panika.

– Dobra, tylko bez nerwów – odparł Hunter, starając się, by jego głos zabrzmiał spokojnie, ale stanowczo. – Proszę powiedzieć, w jaki sposób mogę panu pomóc.

Odpowiedziała mu cisza, lecz Hunter wiedział, że jego rozmówca wciąż jest po drugiej stronie linii.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby panu pomóc. Proszę mi tylko powiedzieć jak.

– Cóż… – odezwał się głos w telefonie. – Może pan zdecydować, w jaki sposób ten człowiek ma umrzeć.

Rozdział 4

Detektywi nerwowo spojrzeli na siebie, po czym Garcia natychmiast przerwał połączenie z telefonem Huntera i ponownie wstukał wewnętrzny numer do wydziału operacyjnego.

– Błagam, niech mi ktoś powie, że udało się wam namierzyć tego świra – wyszeptał do słuchawki, gdy tylko uzyskał połączenie.

– Jeszcze nie, panie detektywie – odpowiedział kobiecy głos. – Będziemy go mieli za jakąś minutę. Niech cały czas mówi.

– On już nie chce dłużej rozmawiać.

– Jesteśmy blisko, ale potrzebujemy jeszcze trochę czasu.

– Cholera! – Garcia popatrzył wymownie na Huntera, kręcąc głową, i dał mu znak, że musi przeciągnąć tę rozmowę. – Odezwijcie się, jak tylko będziecie coś mieli – rzucił do kobiety z wydziału operacyjnego i podłączył się z powrotem pod telefon Huntera.

– Ogień czy woda, panie detektywie? – zapytał głos w słuchawce.

Hunter zmarszczył brwi.

– Co?

– Ogień czy woda? – powtórzył jego rozmówca rozbawionym tonem. – Na pewno widzi pan na ekranie rury biegnące wewnątrz kabiny. Z tych rur może buchnąć ogień albo trysnąć woda, która zaleje całą klatkę.

Hunterowi serce zamarło w piersi.

– Proszę zatem wybrać, detektywie Hunter. Woli pan patrzeć, jak ten człowiek ginie od ognia czy od wody? Utopimy go czy spalimy żywcem?

Nie brzmiało to jak żart.

Garcia poruszył się niespokojnie na krześle.

– Proszę chwilę zaczekać – powiedział Hunter, starając się zachować spokój. – Nie musi pan tego robić.

– Wiem, że nie muszę. Ale chcę. To chyba będzie niezła zabawa, nie sądzi pan? – Obojętność w głosie mężczyzny była zdumiewająca.

– No dalej, dalej – szeptał Garcia przez zaciśnięte zęby, wpatrując się w diody na swoim telefonie. Ciągle nie było żadnych wieści z operacyjnego.

– Niech pan wybiera, panie detektywie – domagał się głos w słuchawce. – Chcę, żeby to pan zdecydował, w jaki sposób on umrze.

Hunter nie odpowiedział.

– Radzę, by dokonał pan wyboru. Zapewniam, że alternatywa jest znacznie gorsza.

– Wie pan, że nie mogę podjąć tej decyzji…

– Niech pan wybiera! – wrzasnął do słuchawki mężczyzna.

– Dobrze – odparł Hunter opanowanym tonem. – Nie wybieram ani jednego, ani drugiego.

– Nie ma takiej możliwości.

– Owszem, jest. Porozmawiajmy o tym przez chwilę.

Mężczyzna roześmiał się w nieprzyjemny sposób.

– Nic z tego. Czas na rozmowę już się skończył. Pora podjąć decyzję. Jeśli pan nie dokona wyboru, ja to zrobię. Tak czy inaczej, ten człowiek umrze.

Na telefonie Garcii zaczęła migać czerwona lampka, a on pospiesznie przełączył się na drugą linię.

– Powiedzcie, że go macie! – wyszeptał błagalnym tonem.

– Mamy go, panie detektywie. – W głosie kobiety słychać było ekscytację. – Jest w… – urwała. – Co, do diabła?

– Gdzie? – dopytywał się Garcia. – Gdzie on jest?

– Co tu się, do cholery, dzieje? – w słuchawce rozległy się słowa kobiety, które nie były skierowane do niego. Po drugiej stronie linii słyszał jakieś niezrozumiałe szepty. Coś było nie tak.

– Niech ktoś mi powie, o co chodzi – powiedział nieco podniesionym głosem.

– Nie jest dobrze, panie detektywie – odezwała się wreszcie kobieta. – Wydawało nam się, że namierzyliśmy go w Norwalk, ale sygnał nagle przeskoczył do Temple City, stamtąd do El Monte, a teraz wygląda to tak, jakby telefon wykonano z Long Beach. Co pięć sekund przekierowuje sygnał. Nawet jeśli połączenie będzie trwało godzinę, i tak nie będziemy w stanie go zlokalizować. – Umilkła na chwilę. – Sygnał właśnie przeniósł się do Hollywood. Przykro mi, panie detektywie. Ten facet zna się na rzeczy.

– Cholera! – Garcia ponownie podłączył się do rozmowy Huntera i pokręcił głową, szepcząc: – Przerzuca sygnał. Nie jesteśmy w stanie go namierzyć.

Hunter zacisnął oczy.

– Dlaczego pan to robi? – odezwał się do słuchawki.

– Ponieważ mam na to ochotę – odparł jego rozmówca. – Ma pan trzy sekundy na dokonanie wyboru, detektywie Hunter. Ogień czy woda? Proszę rzucić monetą, jeśli to panu pomoże. Albo zapytać swojego partnera. Wiem, że nas słucha.

Garcia nie odezwał się.

– Zaraz, zaraz – zaprotestował Hunter. – Jak mogę wybrać, skoro nawet nie wiem, kim on jest ani dlaczego wsadził go pan do tej kabiny? No dalej, niech pan ze mną porozmawia. Niech pan mi powie, o co w tym wszystkim chodzi.

Mężczyzna po drugiej stronie znów się zaśmiał.

– To już jest coś, czego pan sam będzie musiał się dowiedzieć. Dwie sekundy.

– Niech pan tego nie robi. Możemy pomóc sobie nawzajem.

Garcia oderwał wzrok od swojego ekranu i zaczął wpatrywać się w partnera.

– Jedna sekunda, panie detektywie.

– No już, porozmawiajmy – nie ustępował Hunter. – Możemy się jakoś dogadać. Nie wiem, o co tu chodzi, ale na pewno uda się nam to inaczej rozwiązać.

Garcia wstrzymał oddech.

– Są tylko dwa możliwe rozwiązania: ogień albo woda. W każdym razie czas się skończył. Więc jaka decyzja?

– Przecież musi być jakiś inny sposób…

TRACH!

W słuchawkach rozległ się gwałtowny huk, a Garcia i Hunter szarpnęli głowami, jakby ktoś uderzył ich w twarz. Brzmiało to tak, jakby ich rozmówca z całej siły walnął swoim telefonem o drewnianą powierzchnię.

– Pan mnie nie słucha, detektywie. Skończyliśmy już rozmawiać. Teraz chcę usłyszeć z pańskich ust tylko jedno słowo: „ogień” albo „woda”. Nic innego.

Hunter milczał.

– Jak pan chce. Jeśli pan nie wybierze, to ja to zrobię. Wybieram og…

– Woda – powiedział Hunter stanowczo. – Wybieram wodę.

Mężczyzna nie odpowiedział od razu.

– Wie pan co, detektywie? – stwierdził po chwili rozbawionym tonem. – Wiedziałem, że wybierze pan wodę.

Hunter nie skomentował.

– To było dość oczywiste. Biorąc pod uwagę dostępne opcje, śmierć przez utonięcie wydała się panu mniej okropna: szybsza, mniej bolesna i bardziej humanitarna niż spłonięcie żywcem, prawda? Ale czy widział pan kiedyś, jak ktoś się topi?

Cisza.

– Widział pan kiedyś rozpacz w oczach człowieka, który za wszelką cenę stara się wstrzymać oddech, wiedząc, że śmierć otacza go ze wszystkich stron i zbliża się z każdą sekundą?

Hunter przeczesał palcami krótko ostrzyżone włosy.

– Widział pan, jak tonący człowiek desperacko rozgląda się wokoło, wypatrując niemożliwego cudu? Cudu, który nigdy nie nadejdzie?

Hunter wciąż milczał.

– Widział pan, jak jego ciałem wstrząsają konwulsje, jakby został porażony prądem, aż wreszcie traci resztki nadziei i wpuszcza do ust pierwszy łyk wody? Jak jego oczy niemalże wyskakują z orbit, gdy woda wdziera się do płuc, a on wolno zaczyna się dusić? – Mężczyzna ostentacyjnie głośno wciągnął i wypuścił powietrze. – Wiedział pan, że tonący człowiek nie jest w stanie zamknąć oczu? To naturalna reakcja organizmu na niedobór tlenu w mózgu.

Garcia przeniósł wzrok z powrotem na ekran.

Mężczyzna roześmiał się ponownie, tym razem niemal beztrosko.

– Proszę oglądać dalej, panie detektywie. Za chwilę przedstawienie stanie się znacznie ciekawsze.

Po tych słowach rozłączył się.

Rozdział 5

Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, z dziur w obu rurach wewnątrz szklanej kabiny wytrysnęła woda pod ogromnym ciśnieniem. Mężczyzna przywiązany do krzesła wyraźnie się tego nie spodziewał, bo całe jego ciało gwałtownie podskoczyło ze strachu. Gdy uświadomił sobie, co się dzieje, otworzył szeroko oczy i pomimo knebla w ustach zaczął szaleńczo krzyczeć, ale z ekranów Huntera i Garcii nie dobiegał żaden dźwięk.

– O mój Boże – jęknął Garcia, przykładając do ust zaciśniętą pięść. – On nie blefuje. Naprawdę to zrobi. Jasna cholera, utopi tego faceta.

Mężczyzna w kabinie dziko wierzgał i szamotał się na krześle, ale więzy nie ustępowały ani o centymetr. Nie miał żadnych szans, żeby się uwolnić. Krzesło było solidnie przytwierdzone do podłogi.

– To jakiś obłęd – stwierdził Garcia.

Hunter stał nieruchomo przed komputerem ze wzrokiem wbitym w ekran. Wiedział, że tutaj, w biurze, nie są w stanie absolutnie nic zrobić. Nic oprócz zbierania dowodów.

– Możemy to jakoś nagrać? – zapytał.

– Nie wiem. – Garcia wzruszył ramionami. – Nie sądzę.

Hunter sięgnął po słuchawkę i połączył się z centralą telefoniczną policji w Los Angeles.

– Dajcie mi szefa wydziału do spraw przestępczości komputerowej, migiem. To pilne.

Po dwóch sekundach usłyszał dźwięk dzwonka, a po kolejnych czterech telefon odebrał mężczyzna o dźwięcznym, głębokim głosie.

– Dennis Baxter, jednostka do spraw przestępczości komputerowej policji w Los Angeles.

– Dennis, tu detektyw Hunter z jednostki specjalnej wydziału zabójstw.

– W czym mogę pomóc?

– Powiedz mi, czy jest jakiś sposób, żeby nagrać transmisję na żywo z kamery internetowej, którą w tej chwili oglądam na komputerze?

– A co, dziewczyna jest aż tak seksowna? – odparł Baxter ze śmiechem.

– Da się to zrobić czy nie, Dennis? – Hunter powiedział to takim tonem, że Baxterowi od razu przeszła ochota do żartów.

– Tylko jeśli masz na komputerze zainstalowany jakiś program do nagrywania obrazu lecącego na ekranie – odpowiedział.

– A mam coś takiego?

– Na służbowym komputerze? To nie jest element podstawowego wyposażenia. Możesz złożyć wniosek i informatycy zainstalują ci odpowiedni program za dzień albo dwa.

– To mi nic nie da. Muszę zarejestrować to, co w tej chwili widać na moim ekranie.

Baxter zastanowił się przez krótką chwilę.

– Cóż, mogę to zrobić u siebie – stwierdził. – Jeśli oglądasz coś na żywo w sieci, po prostu podaj mi adres. Mogę wejść na tę samą stronę i nagrać dla ciebie transmisję. Co ty na to?

– Brzmi nieźle, warto spróbować. – Hunter podyktował Baxterowi ciąg cyfr, który tajemniczy rozmówca przekazał mu kilka minut wcześniej.

– Adres IP? – rzucił Baxter.

– Zgadza się. Da się go namierzyć, prawda? – upewnił się Hunter.

– Tak, to właściwie jego główne zastosowanie. Taki adres działa niemalże jak tablica rejestracyjna dla każdego komputera podłączonego do sieci. Mając go, mogę ci w zasadzie podać dokładne położenie komputera będącego źródłem sygnału.

Hunter zmarszczył brwi. Czy to możliwe, żeby człowiek, który do niego zadzwonił, popełnił aż tak prosty błąd?

– Mam zacząć namierzanie adresu? – spytał Baxter.

– Tak.

– W porządku. Odezwę się, jak tylko będę coś miał. – Baxter odłożył słuchawkę.

Tymczasem woda w kabinie sięgała już mężczyźnie do bioder.

Hunter szacował, że w tym tempie za półtorej, może dwie minuty będzie całkowicie zanurzony.

– W wydziale operacyjnym powiedzieli, że nie ma szans namierzyć numeru telefonu? – zwrócił się do Garcii.

– Zgadza się. Facet przerzuca sygnał w tę i z powrotem po całym mieście.

Woda dotarła do pasa mężczyzny. Wciąż próbował się wyswobodzić, ale wyraźnie opadał już z sił. Zaczął się trząść jeszcze bardziej niż wcześniej – Hunter podejrzewał, że to nie tylko z powodu nasilającego się strachu, ale również niskiej temperatury wody.

Nie było nic więcej do powiedzenia, dlatego Hunter i Garcia w ponurym milczeniu obserwowali, jak centymetr po centymetrze śmierć pochłania człowieka na ekranach ich komputerów.

Telefon na biurku Huntera zadzwonił ponownie.

– Czy to się dzieje naprawdę? – odezwał się w słuchawce Dennis Baxter.

– W tej chwili nie mam powodu, by uważać, że jest inaczej. Nagrywasz to?

– Tak.

– Udało ci się może namierzyć źródło?

– Jeszcze nie. To może zająć kilka minut.

– Daj znać, jak tylko się czegoś dowiesz.

– Jasne.

Kiedy woda podeszła do klatki piersiowej mężczyzny, kamera zrobiła powolny najazd na jego twarz. Szlochał. Wszelka nadzieja zgasła w jego oczach. Poddał się.

– Chyba jednak nie mogę na to patrzeć – stwierdził Garcia, wstając. Odsunął się od biurka i zaczął niespokojnie chodzić po gabinecie.

Woda zakryła ramiona ofiary. Za chwilę zaleje mu nos i śmierć nadejdzie wraz z kolejnym wdechem. Mężczyzna czekał z zamkniętymi oczami. Nie próbował już się uwolnić.

Nagle, w chwili gdy woda sięgnęła jego podbródka, strumień niespodziewanie ustał. Z rur nie popłynęła ani jedna kropla więcej.

– Co, u diabła? – Hunter i Garcia spojrzeli na siebie kompletnie zaskoczeni, po czym z powrotem wbili wzrok w ekran.

– To była jakaś cholerna podpucha – rzucił Garcia z nerwowym uśmiechem. – Jakiś wariat robi sobie z nas jaja.

Hunter nie był tego taki pewny.

W tej samej chwili telefon na jego biurku rozdzwonił się po raz kolejny.

Rozdział 6

Dźwięk dzwonka rozdarł panującą w pokoju ciszę jak błyskawica przecinająca nocne niebo.

– Jest pan bardzo sprytny, detektywie Hunter – odezwał się w słuchawce znajomy głos.

Hunter szybko dał znak Garcii i za chwilę rozmowa znów zaczęła być nagrywana.

– Prawie dałem się nabrać – kontynuował mężczyzna. – Pańska troska o ofiarę wydała mi się wzruszająca. Gdy zdał pan sobie sprawę, że nie jest pan w stanie uratować tego człowieka, spośród dwóch opcji, które panu dałem, wybrał pan mniej sadystyczną, mniej bolesną i szybszą śmierć. Ale to była tylko jedna z przyczyn, prawda?

Garcia spojrzał pytająco na partnera. Hunter nic nie powiedział.

– Zrozumiałem ukryty powód pańskiej decyzji, detektywie.

I znów odpowiedziała mu cisza.

– Kiedy przekonał się pan, że zamierzam wybrać ogień, szybko wszedł mi pan w słowo i wybrał wodę. – W słuchawce rozległ się ironiczny śmiech. – Woda dawała panu jakąkolwiek nadzieję, czyż nie?

– Nadzieję? – powtórzył bezgłośnie Garcia, patrząc krzywo na Huntera.

– Nadzieję na to, że jeśli zdoła pan odnaleźć ciało, być może w waszym – tu ich rozmówca przybrał jeszcze bardziej szyderczy ton – supernowoczesnym laboratorium kryminalistycznym uda się coś odkryć. Może na jego skórze albo włosach, albo pod paznokciami czy wewnątrz jamy ustnej. Kto wie, jakie mikroskopijnej wielkości ślady mogłem po sobie zostawić na ciele ofiary, prawda, detektywie Hunter? Ogień natomiast zniszczyłby wszystko, wszelkie potencjalne wskazówki. Pozostałyby tylko zwęglone zwłoki. Żadnych śladów, mikroskopijnych czy jakichkolwiek innych.

Garcii wcześniej nie przyszło to do głowy.

– A w przypadku utonięcia ciało pozostaje nienaruszone – ciągnął dalej mężczyzna. – Śmierć następuje w wyniku uduszenia. Skóra, włosy, paznokcie… wszystko jest na swoim miejscu, gotowe do analizy. – Przerwał, żeby wziąć oddech. – Dałoby się znaleźć milion różnych rzeczy. Nawet woda w płucach mogłaby dać jakieś wskazówki. Dlatego właśnie wybrał pan wodę, prawda? Skoro nie mógł go pan ocalić, chciał pan ugrać przynajmniej tyle. – Znów się roześmiał. – Zawsze myśli pan przede wszystkim jak detektyw. Och, z kimś takim to żadna zabawa.

– Nie ma pan racji – odparł Hunter, kręcąc głową. – Najważniejsze było dla mnie cierpienie ofiary.

– Ależ oczywiście. Mimo to… na wypadek, gdybym jednak miał rację…. Byłem i na to przygotowany.

Mężczyzna na ekranie otworzył oczy. W dalszym ciągu cały się trząsł. Pomimo panujących w pomieszczeniu ciemności rozejrzał się wkoło. Nasłuchiwał. Czekał.

Nic. Woda przestała płynąć. Zapadła cisza.

Mimo knebla w ustach pozwolił sobie na nieśmiały uśmiech. W jego oczach ponownie zabłysła iskierka nadziei, jakby uwierzył, że to był tylko zły sen. Albo chory żart. Z trudem przełknął ślinę, przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu, jakby dziękował Bogu. Przez opuszczone powieki przecisnęły się łzy i popłynęły obfitym strumieniem po jego twarzy.

– Niech pan ogląda dalej, detektywie Hunter. – W głosie rozmówcy pobrzmiewało coś w rodzaju dumy. – Ponieważ za chwilę zacznie się przedstawienie godne Cirque du Soleil. – To powiedziawszy, znów się rozłączył.

Poziom wody w kabinie zaczął się obniżać.

– Opróżnia klatkę – zauważył Garcia.

Hunter pokiwał głową.

Woda opadała szybko. W ciągu kilku sekund obniżyła się do poziomu klatki piersiowej uwięzionego mężczyzny.

W tym miejscu jednak się zatrzymała.

– Co się teraz dzieje, do cholery? – zapytał Garcia, unosząc dłonie.

Hunter pokręcił głową, nie spuszczając wzroku z ekranu.

Kamera lekko się oddaliła, a za chwilę ponownie uaktywniły się na wpół zanurzone metalowe rury, sprawiając, że woda w kabinie zaczęła się pienić niczym w jacuzzi. Jednak tym razem coś się zmieniło. Bezbarwna ciecz płynąca z rur w porównaniu z resztą wody zachowywała się dziwnie, jakby miała większą gęstość.

Hunter pochylił się i zbliżył twarz do monitora.

– To nie jest woda – oznajmił.

– Co? – zapytał Garcia, stając za jego plecami. – O czym ty mówisz?

– Ma inną gęstość – wyjaśnił Hunter, pokazując palcem na swój ekran. – Nie wiem, co leci z tych rur, ale tym razem nie jest to zwykła woda.

– W takim razie co, do diabła?

W tym samym momencie w prawym górnym rogu ekranu coś zaczęło migać. Cztery litery, w tym trzy wielkie, umieszczone w nawiasie: (NaOH).

– To jakiś wzór chemiczny? – upewnił się Garcia.

– Tak – potwierdził półgłosem Hunter.

– Co on oznacza? – Garcia wrócił szybko do swojego komputera i otworzył nową kartę w wyszukiwarce.

– Nie musisz tego sprawdzać, Carlos – powiedział ponuro Hunter. – To wzór chemiczny wodorotlenku sodu. Znanego też jako soda żrąca.

Rozdział 7

Garcia czuł, jak coś ściska go w gardle. Przed laty, kiedy pracował jeszcze jako zwykły mundurowy, odebrał zgłoszenie o rodzinnej awanturze. Gdy przyjechał na miejsce, okazało się, że zazdrosny chłopak chlusnął swojej dziewczynie w twarz sodą żrącą. Mężczyzna uciekł z miejsca zdarzenia, ale został aresztowany pięć dni później. Garcia do dziś pamiętał, jak pomagał ratownikom medycznym ułożyć dziewczynę na noszach i przewieźć do karetki. Jej twarz zmieniła się w bezkształtną masę surowego mięsa i spalonej skóry. Wargi wyglądały, jakby wtopiły się w zęby. Prawe ucho i nos przestały istnieć. Roztwór wypalił nawet dziurki w jednej gałce ocznej.

Popatrzył na Huntera znad swojego ekranu.

– Niemożliwe. Jesteś pewien?

Hunter pokiwał głową.

– Jestem.

– Sukinsyn!

Telefon Huntera zadzwonił ponownie.

Tym razem był to Dennis Baxter z wydziału ds. cyberprzestępczości.

– Detektywie – oznajmił pełnym niepokoju głosem – NaOH to wodorotlenek sodu. Soda kaustyczna.

– Tak, wiem.

– Cholera, to silnie żrąca substancja. O wiele gorsza od kwasu. Jeśli ktoś dodaje wodorotlenek sodu do takiej ilości wody, to na razie roztwór jest jeszcze bardzo rozcieńczony i przez to niezbyt silny. Ale za chwilę…

– Za chwilę facet weźmie zasadową kąpiel – dopowiedział za niego Hunter.

– Zgadza się. A wiesz, jak to się dla niego skończy?

– Tak, wiem.

– Jasna cholera! Co tu się dzieje?

– Nie mam pojęcia. Udało się wam namierzyć transmisję?

– Tak. Sygnał dochodzi z Tajwanu.

– Co?

– No właśnie. Ten, kto za tym stoi, jest naprawdę dobry. Albo przywłaszczył sobie czyjś adres IP, albo ukradł go z tajskiej puli serwerów. Tak czy siak, nie jesteśmy w stanie go zlokalizować.

Hunter odłożył słuchawkę i spojrzał na Garcię.

– Przez transmisję internetową też nie da się go namierzyć.

– Szlag by to trafił! Przecież to jakiś obłęd.

Mężczyzna na ekranie znów zaczął się cały trząść. Tym razem jednak Hunter wiedział, że przyczyną nie jest ani zimno, ani strach, tylko niewyobrażalny ból. Roztwór stawał się coraz silniejszy i zaczynał wżerać się w skórę. Mężczyzna otworzył szeroko usta i wydał z siebie rozdzierający krzyk, którego Hunter i Garcia nie usłyszeli – ale w głębi duszy obaj byli wdzięczni Bogu za to, że dociera do nich sam obraz bez dźwięku.

W miarę jak w kabinie przybywało wodorotlenku sodu, woda stawała się coraz bardziej mętna i jakby przydymiona.

Uwięziony mężczyzna zamknął oczy i zaczął gwałtownie machać głową na boki, jakby dostał jakiegoś ataku. Żrący roztwór zaczynał zdzierać z niego skórę jak elektryczna szlifierka. Minęło zaledwie kilka sekund i od ciała oderwały się pierwsze fragmenty skóry.

Hunter zakrył twarz dłońmi. Jeszcze nigdy nie czuł się równie bezradny.

Ponieważ w kabinie pływało już coraz więcej kawałków skóry, woda ponownie zaczęła zmieniać kolor – powoli stawała się różowa. Całe ciało mężczyzny krwawiło.

W pewnym momencie kamera zrobiła zbliżenie na coś innego unoszącego się na wodzie.

– Co to jest? – zapytał Garcia, krzywiąc się.

Hunter przygryzł dolną wargę.

– Paznokieć. Jego ciało się rozpuszcza.

Obraz przesunął się i w kadrze znalazł się teraz kolejny paznokieć, a potem jeszcze jeden. Roztwór widocznie uporał się już ze skórkami oraz łożyskami paznokci na palcach rąk i nóg.

Woda w kabinie coraz bardziej mieszała się z krwią. Po chwili stała się już całkiem mętna. Twarz ofiary nadal jednak znajdowała się ponad poziomem wody.

Mężczyzna zupełnie stracił panowanie nad swoim ciałem, które wiło się w nieustannych konwulsjach. Był w agonii. Jedyne, co odczuwał, to ból. Oczy wywrócił tak, że widać było tylko białka. Usta miał wykrzywione i przeraźliwie zgrzytał zębami, a krew ciekła mu teraz również z dziąseł, nosa i uszu.

Nagle woda zaczęła się gotować.

Ciało mężczyzny podskoczyło po raz ostatni. Jego klatką piersiową szarpnęło w przód tak gwałtownie, jakby w środku było coś, co za wszelką cenę próbuje wydostać się na zewnątrz. Broda opadła mu na pierś, a twarz zanurzyła się w krwawej mieszance wody i wodorotlenku sodu.

Wszelki ruch w kabinie ustał. Kamera odjechała, raz jeszcze pokazując całą szklaną konstrukcję.

Hunter i Garcia nie mogli z siebie wydusić ani słowa. Ale nie byli też w stanie odwrócić wzroku.

Po kilku sekundach na ich ekranach wyświetlił się krótki tekst:

MAM NADZIEJĘ, ŻE PODOBAŁO SIĘ WAM PRZEDSTAWIENIE.

Rozdział 8

Kapitan Barbara Blake, szefowa wydziału zabójstw i rabunków policji w Los Angeles, nie należała do osób, które łatwo dają się zastraszyć, i po długich latach służby bardzo niewiele potrafiło ją zszokować. Ale tego ranka siedziała w swoim biurze na czwartym piętrze budynku policji w zupełnym milczeniu i z wyrazem niedowierzania wypisanym na twarzy. Gabinet był całkiem przestronny. Południową ścianę zajmowały regały zastawione książkami w twardych oprawach. Na północnej wisiały oprawione w ramki fotografie, pochwały i wyróżnienia. Wschodnią ścianę zastępowało panoramiczne okno sięgające od sufitu do podłogi, z którego rozciągał się widok na South Main Street. Przed biurkiem stały dwa wygodne skórzane fotele, ale w tej chwili nie siedział na nich żaden z trzech mężczyzn znajdujących się w jej biurze.

Hunter, Garcia i Dennis Baxter stali za biurkiem kapitan Blake i wpatrywali się w jej monitor, na którym leciał właśnie materiał nagrany przed kilkoma minutami z Internetu przez Baxtera. Tymczasem Hunter otrzymał już także z wydziału operacyjnego kopię zarejestrowanej rozmowy telefonicznej pomiędzy nim a tajemniczym nieznajomym.

Kapitan Blake przesłuchała nagranie i obejrzała cały materiał filmowy, nie mówiąc ani słowa. Gdy po wszystkim podniosła wzrok na Huntera i Garcię, jej twarz była dużo bledsza niż zazwyczaj.

– To się stało naprawdę? – zapytała, zwracając się do Baxtera.

Policjant z wydziału ds. przestępczości komputerowej był dużym facetem, ale na pewno nie umięśnionym. Był po czterdziestce, miał kręcone jasne włosy, pulchną, ciężką twarz z dwoma podbródkami i delikatny meszek nad górną wargą, który nieudolnie udawał wąsy.

– Chcę przez to powiedzieć – kontynuowała – że wiem, co potrafią zdziałać dzisiejsi spece od animacji komputerowej. Umieją do złudzenia imitować rzeczywistość. Możemy być pewni, że to prawda, a nie efekty specjalne?

Baxter wzruszył ramionami.

– Przecież jest pan szefem wydziału do spraw przestępczości komputerowej – powiedziała do niego już bardziej stanowczym tonem. – Chcę usłyszeć pańską opinię.

Baxter przechylił głowę na bok.

– Nagrałem to przed chwilą, zaraz po telefonie od detektywa Huntera. Nie miałem jeszcze czasu, żeby przeanalizować ten materiał, ale na pierwszy rzut oka wydaje się autentyczny. Tak mi podpowiada intuicja.

Kapitan Blake przeczesała ręką swoje długie kruczoczarne włosy, po czym spojrzała na Huntera i Garcię.

– Jeśli to oszustwo, to wyjątkowo zuchwałe i skomplikowane – stwierdził Hunter. – Wydział operacyjny nie był w stanie namierzyć numeru telefonu. Sygnał co kilka sekund przeskakiwał z jednej części miasta do drugiej. – Tu gestem ręki wskazał Baxtera. – A według Dennisa transmisja internetowa docierała do nas z Tajwanu.

– Co takiego? – Kapitan Blake ponownie zwróciła się w stronę Baxtera.

– To prawda. Mieliśmy adres IP, czyli unikatowy numer identyfikacyjny, jaki otrzymuje każdy komputer podłączony do sieci. Dzięki niemu można z łatwością zlokalizować źródło sygnału. Jak się okazało, adres IP użyty w tym przypadku był przypisany serwerowi na Tajwanie.

– Jak to możliwe?

– To nic trudnego. Internet sprawił, że cały świat stał się globalnym rynkiem. Gdybyśmy na przykład chcieli założyć stronę internetową, to wcale nie musimy ulokować jej w Ameryce, ponieważ nie ma żadnych przepisów, które nas do tego obligują. Możemy przeszukać sieć, rozejrzeć się za najlepszą ofertą i umieścić naszą stronę na serwerze dosłownie w każdym zakątku świata: w Rosji, Wietnamie, Afganistanie, na Tajwanie… To zupełnie bez różnicy. Każdy będzie miał do niej taki sam dostęp.

Kapitan Blake zastanawiała się przez chwilę.

– Nie utrzymujemy z Tajwanem stosunków dyplomatycznych – powiedziała w końcu. – Tak więc nie dość, że dzieje się to z dala od amerykańskiej jurysdykcji, to jeszcze nie mamy nawet możliwości działania kanałami dyplomatycznymi. Nie możemy na przykład skontaktować się z firmą zarządzającą serwerem i poprosić o pomoc.

– To wszystko prawda. Facet mógł też po prostu przywłaszczyć sobie czyjś adres IP – dodał Baxter. – To tak, jakby ukraść komuś tablice rejestracyjne i przymocować je do własnego samochodu, żeby uniknąć złapania przez policję.

– Da się tak zrobić? – zapytała Blake.

– Jasne, jeśli jest się naprawdę dobrym.

– Więc nie mamy żadnego punktu zaczepienia?

– Niestety, nasz wydział ma niewielkie możliwości działania – Baxter pokręcił głową i poprawił na nosie okulary w drucianej oprawie. – Nasze dochodzenia najczęściej ograniczają się do przestępstw popełnionych przy użyciu informacji przechowywanych na komputerze albo przypadków sabotowania takich informacji. Innymi słowy: włamywanie się do baz danych, od prywatnych komputerów osobistych, przez szkoły, po banki i wielkie korporacje. Zwykle nie mamy do czynienia z sytuacjami tego typu.

– Fantastycznie – skomentowała Blake, nie kryjąc irytacji.

– O wiele więcej jest w stanie zdziałać wydział do spraw cyberprzestępczości w FBI – ciągnął Baxter. – Oni zajmują się wszelkimi rodzajami przestępstw komputerowych. Mogą nawet ze swojej siedziby przerwać każdą transmisję internetową nadawaną z terytorium USA. Mają do tego prawo i dysponują odpowiednim sprzętem.

Kapitan Blake skrzywiła się.

– Czyli twoim zdaniem powinniśmy wciągnąć w to FBI?

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że relacje pomiędzy FBI a każdą amerykańską policją stanową nie są najlepsze, niezależnie od tego, co utrzymują politycy i szefowie poszczególnych instytucji.

– Niezupełnie – odparł Baxter. – Po prostu stwierdzam fakt. Teraz i FBI nic tu nie pomoże. Transmisja się zakończyła, strona przestała działać. Pokażę wam. Mogę? – zapytał, wskazując na komputer stojący na biurku.

– Bardzo proszę. – Kapitan Blake odsunęła się razem ze swoim krzesłem.

Baxter nachylił się nad jej klawiaturą, wstukał adres IP do przeglądarki internetowej i wcisnął „enter”. Po kilku sekundach na ekranie wyświetlił się komunikat: BŁĄD 404 – STRONA NIE ZOSTAŁA ODNALEZIONA.

– Ta strona już nie istnieje – powiedział Baxter. – Wcześniej uruchomiłem mały program, który automatycznie sprawdza ten adres co dziesięć sekund. Jeśli cokolwiek się tam pojawi, od razu się o tym dowiemy. – Uniósł brwi. – Ale na wypadek, gdyby tak się stało, może powinna pani przynajmniej rozważyć jakąś formę współpracy z wydziałem do spraw cyberprzestępczości w oddziale FBI w Los Angeles?

Kapitan Blake spojrzała na niego wilkiem, po czym przeniosła wzrok na Huntera, który cały czas milczał.

– Szefowa tej jednostki – podjął Baxter – to moja dobra znajoma, Michelle Kelly. Ona nie jest typową agentką FBI. Wierzcie mi, jeśli chodzi o rozeznanie w cyberprzestrzeni, nie ma osoby bardziej kompetentnej. Ci z FBI są znacznie lepiej od nas przygotowani do tropienia tego typu przestępców. Nasz wydział regularnie wymienia się z nimi informacjami. To nie są ci pretensjonalni agenci terenowi w czarnych garniturach, ciemnych okularach i ze słuchawką w uchu, tylko spece od komputerów. – Przerwał, po czym dodał z uśmiechem: – Tak jak ja.

– Może zastanowimy się nad tym, kiedy już będziemy cokolwiek wiedzieć – odparł Hunter, patrząc na Baxtera. – Jak sam zauważyłeś, w tej chwili i tak nic by tu nie zdziałali, a na razie nic nie wskazuje na to, że mamy do czynienia ze sprawą federalną, więc nie widzę powodu, by od razu angażować FBI. Na tak wczesnym etapie to by tylko wszystko skomplikowało.

– Zgadzam się – odezwała się kapitan Blake. – Jeżeli w dalszej perspektywie współpraca okaże się konieczna, nawiążemy ją, ale na razie zapominamy o FBI. – Znów zwróciła się do Baxtera: – Czy tę transmisję mógł oglądać ktoś inny? Czy była ogólnodostępna?

– Teoretycznie tak – potwierdził Baxter. – Transmisja nie była zaszyfrowana, to znaczy nie trzeba było znać żadnego hasła, żeby uzyskać dostęp do tej strony. Jeśli ktoś oprócz nas trafił na nią przypadkiem, mógł wszystko obejrzeć tak samo jak my. Ale muszę zaznaczyć, że to bardzo mało prawdopodobne.

Kapitan Blake pokiwała głową.

– No dobrze – tym razem odezwała się do Huntera – tak więc musimy przyjąć założenie, że to nie była fikcja. Moje pierwsze pytanie brzmi: Dlaczego ty? Ten człowiek zadzwonił bezpośrednio na twój numer i zwrócił się do ciebie po nazwisku.

– Sam wciąż zadaję sobie to pytanie – przyznał Hunter – i w tej chwili mogę odpowiedzieć tylko jedno: nie wiem. Ogólnie rzecz biorąc, telefon z zewnątrz może trafić do któregoś z detektywów na dwa sposoby: albo wybiera się numer wydziału zabójstw i dodaje odpowiedni numer wewnętrzny, albo dzwoni się do centrali wydziału i prosi o połączenie z konkretnym detektywem.

– A w tym wypadku?

– Połączenie nie przeszło przez centralę, już to sprawdziłem. Ten człowiek wybrał bezpośrednio mój numer wewnętrzny.

– Zatem powtarzam pytanie – szefowa nie dawała za wygraną – dlaczego ty? I skąd on wziął twój numer wewnętrzny?

– Mógł gdzieś dorwać moją wizytówkę – zgadywał Hunter.

– A może jakiś czas temu zadzwonił do centrali wydziału i po prostu poprosił o numer wewnętrzny – wtrącił Garcia. – Cholera, wcale bym się nie zdziwił, gdyby włamał się do naszego systemu i stamtąd ściągnął całą listę nazwisk naszych detektywów. W końcu fachowo przerzucał sygnał z miejsca na miejsce, no i miał na tyle dobre zabezpieczenia, że ludzie z przestępczości komputerowej nie mogli go namierzyć. Można chyba uznać, że facet potrafi się poruszać po cyberprzestrzeni.

– Nie da się zaprzeczyć – rzucił Baxter.

– A zatem mógł po prostu wybrać nazwisko Roberta na chybił trafił z listy wszystkich detektywów wydziału zabójstw – powiedziała kapitan Blake.

Baxter wzruszył ramionami.

– To możliwe.

– To jednak dość dziwny zbieg okoliczności, nie sądzicie? – kontynuowała. – Zważywszy na to, że sprawa tego rodzaju tak czy inaczej trafiłaby prosto na biurko Roberta.

Hunter należał do szczególnej jednostki w ramach wydziału zabójstw i rabunków, którą utworzono specjalnie z myślą o seryjnych morderstwach, sprawach wymagających od śledczych specjalistycznych umiejętności i dużego nakładu czasu. On sam miał jeszcze ściślej sprecyzowane zadanie – z uwagi na jego doświadczenie w dziedzinie psychologii kryminalistycznej zawsze przydzielano go do rozpracowywania zbrodni charakteryzujących się wyjątkową brutalnością i sadyzmem.

– Może to wcale nie był przypadek – odparł Baxter. – Może temu człowiekowi zależało na tym, aby to właśnie Robert zajął się tą sprawą, i w ten sposób chciał to sobie zagwarantować.

Kapitan Blake posłała mu pytające spojrzenie.

– Nazwisko Roberta mnóstwo razy pojawiało się w gazetach i w telewizji – kontynuował Baxter. – Pracował właściwie przy wszystkich najgłośniejszych sprawach na przestrzeni ostatnich… nawet nie wiem ilu lat. I zazwyczaj na końcu udawało mu się złapać zabójcę.

Kapitan Blake nie mogła się z tym nie zgodzić. Nazwisko Huntera figurowało w prasie nie dalej jak kilka miesięcy temu, kiedy razem z Garcią doprowadził do końca śledztwo w sprawie seryjnego mordercy, któremu dziennikarze nadali przydomek „Rzeźbiarz”.

– Może ten człowiek wybrał Roberta z powodu jego reputacji – ciągnął Baxter. – Może znalazł jego nazwisko w „LA Timesie” albo zobaczył jego twarz w wiadomościach. – Wskazał palcem ekran komputera na biurku. – Widziała pani nagranie i słyszała całą rozmowę. Facet jest zuchwały i pewny siebie. Rzuca nam wyzwanie. Nie odkładał słuchawki, bo wiedział, że nie będziemy w stanie go namierzyć. Tak samo jak wiedział, że nie zlokalizujemy źródła jego transmisji internetowej. – Na moment przerwał, podrapał się po głowie. – Na miłość boską! Zmusił Roberta, żeby wybrał, w jaki sposób ma zginąć ofiara, a potem nagle zmienił zdanie. Wyraźnie prowadzi jakąś grę i wcale nie chce grać przeciwko pierwszemu lepszemu detektywowi. Chce mieć godnego przeciwnika. Tego, o którym piszą w gazetach.

Blake zastanawiała się przez chwilę nad jego słowami.

– Świetnie – powiedziała w końcu. – Tylko tego nam trzeba, nowego psychola bawiącego się w „złap mnie, jeśli potrafisz”.

– Nie – poprawił ją Hunter. – On się raczej bawi w „złap mnie, zanim znowu kogoś zabiję”.

Rozdział 9

Biuro Huntera i Garcii, betonowa klitka o powierzchni dwudziestu dwóch metrów kwadratowych, mieściło się na samym końcu korytarza na piętrze wydziału zabójstw i rabunków. Choć nie znajdowało się w nim niemal nic z wyjątkiem dwóch biurek, trzech staroświeckich szafek na akta i dużej tablicy magnetycznej, na której wieszano także zdjęcia mające związek z dochodzeniem, i tak można było się tam nabawić klaustrofobii.

Gdy obaj detektywi znaleźli się z powrotem przy swoich biurkach, od razu zaczęli ponownie analizować nagrany materiał i przesłuchiwać zapis rozmowy telefonicznej. Baxter zainstalował im program pozwalający oglądać transmisję klatka po klatce – i temu właśnie poświęcili kolejne cztery i pół godziny, studiując każdy centymetr każdej klatki filmu w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby naprowadzić ich na jakiś, choćby najbardziej nikły trop.

Podczas całej transmisji kamera skupiała się przede wszystkim na szklanej kabinie i zamkniętym w niej mężczyźnie; czasem zdarzało się także zbliżenie twarzy ofiary lub czegoś, co pływało w zakrwawionej wodzie. Ta zasada została złamana tylko raz, kiedy kamera obróciła się w prawo, by uchwycić zegar na ścianie oraz poranne wydanie gazety.

Zwykła ściana z czerwonych cegieł mogła znajdować się wszędzie – w pokoju, piwnicy, w komórce za domem czy nawet w niewielkim garażu w jakimś zapomnianym przez Boga miejscu.

Wiszący na ścianie okrągły zegar też nie był jakimś szczególnie charakterystycznym przedmiotem. Miał około trzydziestu centymetrów średnicy, czarną ramkę i białą, bardzo czytelną tarczę z arabskimi cyframi; wskazówki godzinowa i minutowa były czarne, sekundowa – czerwona. Żadnej nazwy producenta. Hunter przesłał fotkę zegara do zespołu badawczego, ale wiedział, że szanse na skojarzenie urządzenia z konkretnym sklepem, a następnie zidentyfikowanie nabywcy były praktycznie zerowe.

Betonowa podłoga nie wyróżniała się niczym szczególnym. Tak jak ściany, mogła znajdować się niemal wszędzie.

Zrzut ekranu wykonany przez Huntera wyszedł idealnie – mężczyzna siedzący w szklanej kabinie miał na nim wzrok utkwiony prosto w obiektyw kamery. Hunter wysłał już zdjęcie e-mailem do jednostki zajmującej się poszukiwaniem osób zaginionych. Agent, z którym rozmawiał przez telefon, powiedział mu, że z uwagi na zakneblowane usta ofiary program do rozpoznawania twarzy będzie mógł przeanalizować mniejszą liczbę punktów odniesienia. Jeśli ktoś zgłosił zaginięcie tego mężczyzny, być może wystarczy to, by dokonać skutecznej identyfikacji, ale nie można tego zagwarantować. Hunter poradził agentowi, by przeszukiwano zgłoszenia z ostatniego tygodnia – instynkt podpowiadał mu, że porywacz więził mężczyznę najwyżej dzień czy dwa, zanim umieścił go w tej kabinie. U osób trzymanych w niewoli dłużej niż czterdzieści osiem godzin widać wyraźne oznaki wyczerpania, takie jak zapadnięta twarz, podkrążone z niewyspania oczy, nierzadko też otępiały wzrok od środków odurzających. Ofiary są zwykle brudne i spocone; często da się dostrzec także nieuniknione ślady niedożywienia. Mężczyzna zamknięty w kabinie nie zdradzał żadnego z tych objawów.

– Tu nic nie ma – stwierdził Garcia, opadając na krzesło i przecierając zmęczone oczy. – W tym pomieszczeniu nie było nic poza ofiarą, tą kabiną, zegarem i gazetą. No i kamerą, która wszystko rejestrowała. Facet nie jest głupi, Robert. Wiedział, że nagramy tę transmisję i będziemy się wgryzać w każdy szczegół.

Hunter wypuścił powietrze, również pocierając oczy.

– Zgadza się – powiedział.

– Nie wiem jak ty, ale ja nie mogę dłużej na to patrzeć – oznajmił Garcia, po czym wstał i podszedł do niewielkiego okna w zachodniej ścianie biura. – Ten desperacki, błagalny wyraz twarzy ofiary… – Pokręcił głową. – Za każdym razem, gdy to widzę, czuję jego strach, pełznie mi po skórze jak stonoga. I jedyne, co mogę zrobić, to patrzeć, jak umiera, i jeszcze raz, i jeszcze raz. Zaczynam od tego wariować.

Hunter także miał już serdecznie dość makabrycznego nagrania. Jego z kolei najbardziej przyprawiała o mdłości chwila, kiedy z rur przestaje lecieć woda i twarz mężczyzny rozjaśnia promyk nadziei, a już minutę później oczy ponownie napełniają się przerażeniem, ponieważ ciecz otaczająca całe ciało zaczyna piec i wżerać się w skórę. Hunter umiał dokładnie wskazać moment, w którym mężczyzna poddał się i przestał walczyć – kiedy w końcu zrozumiał, że nie wyjdzie stamtąd żywy, że zabójca przez cały czas tylko się z nim bawił.

– Wychwyciłeś coś z tonu jego głosu? – zapytał Garcia.

– Nie. Przez całą rozmowę zachowywał się spokojnie, tylko ten jeden raz wrzasnął na mnie, żebym dokonał wyboru. Poza tym ani razu nie wybuchnął gniewem, nie był nadmiernie pobudzony, nic z tych rzeczy. W pełni panował nad emocjami i nad przebiegiem rozmowy. – Hunter odchylił się na krześle. – Ale jedno nie daje mi spokoju.

– Co takiego?

– Pamiętasz, jak powiedziałem mu, że nie musi tego robić?

Garcia pokiwał głową.

– Przyznał ci rację, ale stwierdził, że ma na to ochotę. Że to będzie zabawne.

– Właśnie, a z tego wynika, że ofiara nie była dla niego nikim szczególnym. Prawdopodobnie wybrał ją całkiem losowo.

– Czyli to po prostu kolejny pieprzony psychol mordujący ludzi dla zabawy.

– Tego jeszcze nie wiemy – odparł Hunter. – Ale pomyśl o tym: kiedy powiedziałem mu, że nie mogę podjąć decyzji, ponieważ nie wiem, dlaczego uwięził tego człowieka, w odpowiedzi usłyszałem, że jest to coś, czego sam będę musiał się dowiedzieć.

– No i?

– To by z kolei świadczyło, że wybór ofiary nie był zupełne przypadkowy. Że krył się za tym jakiś konkretny powód, ale zabójca nie zamierzał go nam wyjawić.

– Zwyczajnie sobie z nami pogrywa.

– Tego jeszcze nie wiemy – powtórzył Hunter, po czym odsunął się od biurka. Zerknął na zegarek i ciężko westchnął. – Ale ja też mam już dość – dodał, wyłączając komputer. Ogarnęło go to samo poczucie bezradności co wówczas, gdy oglądał transmisję na żywo. Wypalało dziurę w jego piersi. Nic więcej nie byli w stanie wycisnąć z tego nagrania ani z zapisu rozmowy. W tej chwili mogli liczyć tylko na jakieś nowe informacje z wydziału poszukiwania osób zaginionych.

Rozdział 10

Hunter siedział w ciemności, wyglądając przez okno w dużym pokoju swojego skromnego mieszkania w Huntington Park. Mieszkał sam. Nie miał żony, dziewczyny, dzieci. Nigdy nie był żonaty ani nie udało mu się stworzyć żadnego długotrwałego związku. Dawniej starał się to zmienić, ale praca w wydziale zabójstw policji w jednym z najbardziej brutalnych miast w Ameryce potrafi zatruć każdy związek, nawet najbardziej niezobowiązujący.

Upił kolejny łyk mocnej czarnej kawy i spojrzał na zegarek: była 4.51 nad ranem. Spał zaledwie cztery godziny, ale jak na niego to i tak naprawdę dużo.

Jego niekończąca się walka z bezsennością rozpoczęła się jeszcze we wczesnym dzieciństwie, gdy miał zaledwie siedem lat. Bezpośrednią przyczyną była śmierć matki, po której gnębiły go tak straszne koszmary, że jego mózg uruchomił swoisty mechanizm obronny i nie pozwalał mu w nocy zasnąć. Zamiast spać, zaczął więc czytać. Pochłaniał książki jedna za drugą. Stały się jego azylem, bezpieczną twierdzą, której murów nie były w stanie sforsować koszmarne sny.

Hunter zawsze był inny niż wszyscy. Nawet jako dziecko potrafił rozwiązywać łamigłówki i rozgryzać problemy logiczne szybciej niż większość dorosłych. Zupełnie jakby jego umysł działał na zwiększonych obrotach. W szkole nauczyciele nie mieli wątpliwości, że znacząco różni się od innych uczniów. W wieku dwunastu lat, po przejściu serii badań zaleconych przez szkolnego psychologa, doktora Tilby’ego, dwa lata przed czasem został przyjęty do szkoły Mirman dla wybitnie uzdolnionych uczniów – normalnie zaczynają w niej naukę dopiero czternastolatkowie.

Specjalny program nauczania obowiązujący w Mirman wcale nie przyhamował młodego Huntera. Zanim skończył czternaście lat, przeszedł cały program jak burza, przerabiając cztery lata liceum w dwa. Uzbrojony w listy polecające od wszystkich nauczycieli oraz wyróżnienie od dyrektora szkoły dostał się na specjalnych zasadach na Uniwersytet Stanforda, gdzie jako przedmiot studiów wybrał psychologię. W tym okresie zdołał już w dużej mierze opanować swoją bezsenność i dręczące go wciąż koszmary.

Podczas studiów nadal kroczył od sukcesu do sukcesu i tuż przed dwudziestymi trzecimi urodzinami uzyskał doktorat z kryminologii behawioralnej i biopsychologii. Kierownik Wydziału Psychologii na Uniwersytecie Stanforda, dr Timothy Healy, dał jasno do zrozumienia, że jeśli tylko Hunter kiedykolwiek zechce zająć się nauczaniem, zawsze znajdzie się dla niego miejsce wśród tamtejszej kadry. Hunter uprzejmie odrzucił propozycję, ale obiecał, że będzie o niej pamiętał, gdyby w przyszłości zmienił zdanie. To właśnie dr Healy przesłał jego rozprawę doktorską zatytułowaną „Zachowania przestępcze w świetle zaawansowanych badań psychologicznych” do szefa działającego przy FBI Narodowego Centrum Analiz Przestępstw Brutalnych (NCAVC). Po dziś dzień praca Huntera pozostaje tam jedną z lektur obowiązkowych, w szczególności dla agentów jednostki analiz behawioralnych.

Dwa tygodnie po uzyskaniu tytułu doktora świat Huntera po raz kolejny zatrząsł się w posadach. Jego ojciec, w tamtym czasie zatrudniony jako strażnik w oddziale Bank of America w centrum Los Angeles, został zabity podczas napadu, który przerodził się w strzelaninę rodem z Dzikiego Zachodu. Zarówno koszmary, jak i bezsenność wróciły wówczas ze zdwojoną siłą i już na dobre zagościły w życiu Huntera.

Detektyw dopił kawę i odstawił kubek na parapet.

Choćby z całych sił zaciskał oczy i tarł je pięściami, i tak nie był w stanie odgrodzić się od obrazów, które od wczoraj nie dawały mu spokoju. Zupełnie jakby jego głowa w kółko odtwarzała przed nim każdą sekundę tego nagrania. W każdym zakątku jego umysłu rodziły się niezliczone pytania i jak dotąd nie udało mu się na żadne z nich znaleźć odpowiedzi. Niektóre dręczyły go bardziej niż inne.

– Po co te tortury? – szepnął sam do siebie. Dobrze rozumiał, że tylko zabójca o określonym typie osobowości potrafi torturować drugiego człowieka przed pozbawieniem go życia. Brzmi to całkiem prosto, ale kiedy przychodzi co do czego, bardzo niewielu jest w stanie wcielić podobny zamiar w życie. Dana osoba musi być w wysokim stopniu oderwana od normalnych ludzkich emocji, a mało kto umie to osiągnąć. Tych, którzy spełniają to kryterium, psychologowie i psychiatrzy określają mianem psychopatów.

Psychopaci nie wykazują empatii, skruchy, miłości ani żadnych emocji związanych z troską o inną osobę. Czasem ten brak ludzkich uczuć jest tak daleko posunięty, że nie przejawiają ich nawet wobec samych siebie.

Druga sprawa, która nieustępliwie wwiercała się w myśli Huntera, to kwestia zabawy w wybieranie. Po co zabójca zadał sobie gigantyczny trud stworzenia kabiny tortur umożliwiającej zadanie śmierci na dwa odrębne sposoby, przy użyciu ognia lub wody? I dlaczego na koniec zadzwonił do niego i kazał jemu dokonać wyboru? Po co w ogóle dzwonić do kogokolwiek?

Sytuacja, w której morderca, nawet psychopata, w ostatniej chwili przed odebraniem komuś życia nagle zaczyna się wahać, wcale nie należy do rzadkości. Jednak w przypadku tego zabójcy to chyba tak nie wyglądało. On nie miał wątpliwości, że jego ofiara musi umrzeć, nie mógł się jedynie zdecydować, która śmierć jest gorsza – utonięcie czy spalenie żywcem. To w pewnym sensie przeciwieństwa i dwa spośród najbardziej przerażających sposobów, w jaki człowiek może umrzeć. Ale im dłużej Hunter się nad tym zastanawiał, tym głupiej się czuł. Nabierał pewności, że dał się zrobić w konia.

Niemożliwe, żeby zabójca miał akurat pod ręką taką ilość wodorotlenku sodu, ot tak, bez żadnego powodu. To wszystko stanowiło część gry. Sam to przecież przyznał. Spodziewał się, że Hunter wybierze wodę zamiast ognia, z tych wszystkich powodów, które wyłożył przez telefon – było to mniej sadystyczne rozwiązanie pozwalające na skrócenie cierpień ofiary. Ale woda zachowałaby także ciało w nienaruszonym stanie i gdyby w najbliższym czasie udało się je odnaleźć, technicy kryminalistyczni mieliby o wiele większą szansę na znalezienie jakichkolwiek tropów, o ile zabójca w ogóle zostawił po sobie jakieś ślady. Natomiast ogień po prostu zniszczyłby wszystko.

Zgrzytając zębami z wściekłości, Hunter bezskutecznie próbował zwalczyć w sobie poczucie winy, które wgryzało mu się głęboko w mózg. Nie miał już wątpliwości, że zabójca zabawił się jego kosztem, i nie mógł sobie wybaczyć, że nie połapał się w tym na czas.

Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu. Zamrugał oczami, jakby przebudził się ze złego snu, i rozejrzał się po ciemnym pokoju. Komórka leżała na starym, odrapanym stole, który pełnił także funkcję biurka, i głośno podskakiwała na drewnianym blacie. Na ekranie wyświetliło się nazwisko jego partnera. Zanim odebrał, odruchowo rzucił okiem na zegarek – była 5.04 nad ranem. Od razu wiedział, że Garcia na pewno nie dzwoni po to, by przekazać mu jakieś dobre wieści.

– Co się dzieje, Carlos?

– Mamy ciało.

Rozdział 11

Normalnie o piątej czterdzieści trzy rano tylna alejka w Mission Hills w San Fernando Valley byłaby nadal spowita w ciemnościach. Tego dnia rozświetlały ją jednak migające niebieskie światła trzech radiowozów i reflektor rozstawiony przez zespół kryminalistyków.

Hunter zaparkował swojego starego buicka leSabre’a pod samotną latarnią przy wylocie alejki. Wysiadł z samochodu i przez chwilę stał na porannym wietrze, rozprostowując kości. Niebieska, metaliczna honda civic Garcii była zaparkowana po drugiej stronie uliczki. Hunter rozejrzał się wokoło. Stara żarówka latarni świeciła słabym żółtym światłem. W nocy byłoby bardzo łatwo przeoczyć tę alejkę, chyba że z góry wiedziałoby się, gdzie jej szukać. Znajdowała się za spokojną ulicą pełną małych sklepików, z dala od głównych arterii miasta.

Zapiął skórzaną kurtkę i wolno ruszył przed siebie. Pokazał odznakę młodemu funkcjonariuszowi stojącemu przy żółtej taśmie policyjnej, po czym zgiął się w pół, żeby pod nią przejść. Nad częścią tylnych drzwi sklepów wisiały lampy, ale żadna nie była włączona. Gdzieniegdzie walały się jakieś plastikowe i papierowe torby, kilka puszek po piwie i innych napojach, ale poza tym uliczka i tak wydawała się Hunterowi czystsza niż większość podobnych zakątków w śródmieściu. W jej dalszej części stały jeden za drugim cztery wielkie metalowe kubły na śmieci. Mniej więcej na wysokości trzeciego zgromadzili się Garcia, dwaj kryminalistycy i trzej policjanci w mundurach. Na końcu alejki, na betonowym schodku, siedział brudny, zarośnięty czarnoskóry mężczyzna w trudnym do określenia wieku. Jego sztywne, posklejane włosy sterczały na wszystkie strony. Wyglądał, jakby mamrotał coś do siebie. Kilka kroków od niego stał jeszcze jeden funkcjonariusz, który zakrywał dłonią nos, najwyraźniej broniąc się przed przykrym zapachem. Nigdzie w pobliżu nie było widać kamer miejskiego monitoringu.

– Cześć, Robert – przywitał partnera Garcia i ruszył w jego kierunku.

– Od kiedy tu jesteś? – zapytał Hunter, widząc jego zaczerwienione i podkrążone oczy.

– Od niecałych dziesięciu minut, ale i tak nie spałem, kiedy do mnie zadzwonili.

Hunter uniósł brwi.

– W ogóle nie mogłem zasnąć – wyjaśnił Garcia i postukał się palcem w głowę. – Czuję się tak, jakbym miał tutaj salę kinową. I zgadnij, jaki film leciał przez całą noc.

Hunter nie odpowiedział. Spoglądał ponad ramieniem partnera na grupkę zebraną pod trzecim śmietnikiem.

– To nasza ofiara – oznajmił Garcia. – Bez dwóch zdań.

Hunter podszedł bliżej. Trzej policjanci przywitali go skinieniem głowy, ale żaden nie powiedział ani słowa.

Mike Brindle, szef zespołu kryminalistyków, klęczał przy śmietniku i maleńką pęsetą zbierał coś z ziemi. Na widok Huntera przerwał i podniósł się z kolan.

– Cześć, Robert – skinął głową na detektywa. Pracowali razem przy tylu sprawach, że obaj już dawno stracili rachubę.

Hunter odwzajemnił gest, ale jego uwaga skupiona była już na czymś innym. Pomiędzy trzecim i czwartym kubłem na śmieci znajdowało się nagie ciało mężczyzny. Leżał na plecach, z wyprostowanymi nogami. Prawa ręka była zgięta w łokciu i przyciągnięta do boku, a lewa spoczywała swobodnie na brzuchu.

Hunter poczuł jakiś ucisk w gardle, gdy zobaczył twarz mężczyzny, a raczej to, co z niej zostało. Nie było na niej nosa, warg, oczu. Nawet zęby całkiem się rozpuściły. Gałki oczne wprawdzie wciąż tkwiły w oczodołach, ale przypominały przedziurawione silikonowe torebki, z których zeszło powietrze. Skóra na całym ciele wyglądała, jakby została wytarta papierem ściernym, jednak odsłonięte tkanki nie były krwistoczerwone, lecz raczej szaroróżowe. Ten widok, choć na pewno wstrząsający, nie zaskoczył zbytnio Huntera. Taki efekt musiała przynieść kąpiel zasadowa, w której ciało tego człowieka praktycznie się ugotowało. Gdy podszedł do niego, żeby przyjrzeć się z bliska, stwierdził, że żrąca ciecz strawiła też wszystkie paznokcie u rąk i nóg.

Nie miał wątpliwości, że kompletnie zmasakrowane zwłoki należą do mężczyzny, którego widział wczoraj na ekranie komputera. Kiedy w końcu nadeszła śmierć, głowa ofiary opadła bezwładnie, a twarz zanurzyła się w zasadowym roztworze; krótkie brązowe włosy pozostały jednak w niemal nienaruszonym stanie.

– Nie żyje od kilku godzin – oznajmił Brindle. – Nastąpiło już pełne stężenie pośmiertne.

– Trzecia dwadzieścia sześć – powiedział Hunter.

Brindle zmarszczył czoło.

– Ten człowiek zmarł wczoraj po południu, o trzeciej dwadzieścia sześć – powtórzył Hunter.

– Znasz go?

– Niezupełnie. – Hunter podniósł wzrok. Trzej mundurowi stali teraz przy taśmie odgradzającej miejsce zbrodni. Szybko streścił mu wydarzenia poprzedniego dnia.

– Jezu! – wydusił z siebie Brindle, gdy Hunter skończył swą opowieść. – To by tłumaczyło tę makabryczną deformację oraz dziwną zmianę barwy ciała. – Pokręcił głową, wyraźnie zszokowany tym, co właśnie usłyszał. – Więc nie tylko musiałeś na to patrzeć, ale jeszcze zmusił cię, żebyś wybrał, jaką śmiercią ten człowiek ma zginąć?

Hunter pokiwał głową w milczeniu.

– I masz to wszystko nagrane?

– Tak.

Brindle ciężko westchnął i ponownie przeniósł wzrok na zmaltretowane zwłoki.

– Nie rozumiem już tego miasta ani ludzi, którzy w nim mieszkają.

– Chyba nikt z nas nie rozumie – odparł Hunter.

– Czy ktokolwiek jest w stanie coś takiego ogarnąć rozumem?

Hunter klęknął, żeby lepiej przyjrzeć się ciału; lewą dłonią zakrył nos, ponieważ zapach zaczął już niebezpiecznie zbliżać się do smrodu zgniłego mięsa. W świetle reflektora każdy szczegół był doskonale widoczny. Jego uwagę zwróciły drobne ukąszenia na nogach, rękach i stopach mężczyzny.

– Co to? – zapytał.

– Szczury – wyjaśnił Brindle. – Kiedy tu przyjechaliśmy, musieliśmy kilka przepędzić. W tych śmietnikach jest sporo jedzenia. Korzysta z nich piekarnia, sklep mięsny i mała restauracyjka.

Hunter pokiwał głową.

– Będziemy musieli przekopać się przez śmieci we wszystkich czterech kubłach, żeby sprawdzić, czy zabójca czegoś do nich nie wyrzucił – ciągnął Brindle. – Ale po tym, co mi opowiedziałeś, nie sądzę, by mógł być aż tak nieostrożny.

Hunter ponownie przytaknął, a następnie odnalazł wzrokiem czarnoskórego mężczyznę na końcu uliczki. Miał na sobie podarte, poplamione ubrania, w tym stary, wypłowiały płaszcz, który wyglądał, jakby przetrwał napaść watahy wygłodniałych wilków.

– Facet nazywa się Keon Lewis – powiedział Brindle. – To on znalazł ciało.

Hunter wstał, uznając, że najwyższy czas zadać mu kilka pytań.

– Powodzenia – rzucił Brindle. – Wiesz, jak bezdomni uwielbiają rozmawiać z glinami.

Rozdział 12