46,00 zł
28 osób interesuje się tą książką
Kiedy doktor Carolyn Hove, szefowa Zakładu Medycyny Sądowej w Los Angeles, podczas rutynowej sekcji zwłok ofiary wypadku samochodowego odkrywa szokujące niezgodności, natychmiast wzywa detektywa Roberta Huntera. Patolog nie tylko ustaliła, że śmierć nie nastąpiła w wyniku potrącenia, ale również znalazła ślady wskazujące na brutalne tortury, jakim wcześniej poddano ofiarę. Nikt jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że odkrycie doktor Hove zaprowadzi Huntera i jego partnera, Carlosa Garcię, na trop okrutnego i inteligentnego mordercy, kryjącego się... na widoku. Seryjnego mordercy, którego istnienia nikt nie był świadomy: zawsze unikającego wykrycia, ponieważ fachowo maskował wszystkie swoje zbrodnie jako zwyczajne wypadki. Brak jakichkolwiek poszlak, mogących wyjaśnić dlaczego przestępca wybrał akurat tę ofiarę, sprawia, że śledztwo staje w miejscu. Do czasu, aż pojawiają się inne zwłoki, gdzie prawdziwa przyczyna śmierci została ukryta za fasadą. Staje się jasne, że morderca nie przestanie – o ile Hunter i Garcia go nie złapią. Jak jednak prowadzić śledztwo, kiedy pozornie nie ma ofiary? Jak złapać mordercę, skoro nie ma miejsca zbrodni? Jak powstrzymać ducha, jeśli nikt nie potrafi udowodnić jego istnienia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 389
The Death Watcher
Copyright © Chris Carter, 2024
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2024 for the Polish translation by Mikołaj Kluza
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński/monikaimarcin.com
Zdjęcie na okładce: © Katrin_Primak/AdobeStock
Zdjęcia autora: © Neil Spence Photography
Redakcja: Marta Chmarzyńska
Korekta: Iwona Wyrwisz, Aneta Iwan, Maria Zając
ISBN: 978-83-8230-811-2
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2024
Shaun Daniels powoli zaczynał odzyskiwać świadomość. Najpierw gwałtownie zatrzepotał powiekami, potem panicznie, z trudem wciągnął haust zatęchłego, gęstego powietrza. Wyczuwał w nim również trudną do zidentyfikowania mieszaninę zapachów. Przełknął odrobinę śliny, jaką zdołał wyprodukować jego organizm. Natychmiast poczuł w gardle drapanie i pieczenie, zupełnie jakby połknął garść papryczek chili zmieszanych z potłuczonym szkłem. Skrzywił się i na kilka sekund wstrzymał oddech. Instynktownie wodził oczami w lewo i prawo.
Nic.
Otaczała go wyłącznie nieprzenikniona ciemność.
– Co, do cholery? – wymamrotał niewyraźnie przez spiechnięte wargi. Nie miał siły w pełni otworzyć oczu. Znowu się schlałem i urwał mi się film?
Ta myśl go nie zaskoczyła, a potężny ból głowy, który nagle zaczął odczuwać, zdecydowanie pasował do silnego kaca.
– Uch – wyrzęził po kolejnym hauście nieświeżego powietrza. Próbował znowu przełknąć ślinę, ale zamiast tego jedynie się rozkaszlał. Piekąca fala ognia, która zalała jego gardło, połączyła siły z koszmarnym łupaniem w czaszce, przez co z bólu aż zdrętwiała mu cała twarz.
– Kurwa – wyszeptał. – Co ja wczoraj piłem? Benzynę?
W tym momencie zdał sobie sprawę, że leży na plecach na jakiejś niezbyt wygodnej powierzchni. Z całą pewnością nie było to jego łóżko.
Gdzie ja, kurwa, jestem? Na podłodze w kuchni?, pomyślał, z trudem łapiąc kolejny oddech. Chyba powinienem wstać. Nie wiem nawet, która godzina.
Kiedy jednak spróbował się poruszyć, nic z tego nie wyszło.
– Co, do chuja?
Podjął kolejną próbę.
Nic z tego: palce, stopy, nogi, ręce, dłonie, szyja… ani drgnęły.
– Co tu się dzieje?
Wtedy usłyszał jakieś dziwne skrzypienie dochodzące z prawej strony. Jakby ktoś zmieniał pozycję na krześle. Od razu spojrzał w tamtym kierunku, niczego jednakże nie zobaczył w otaczającym go mroku.
– Halo? Jest tu kto? – chciał zawołać, ale gardło miał tak wyschnięte i był tak słaby, że wydał z siebie dźwięk niewiele głośniejszy od szeptu. Mimo wszystko się nie poddawał. – Pomożesz mi? Nie mogę się ruszyć.
Nikt nie odpowiedział.
– Halo? Jest tu kto? – powtórzył.
Cisza.
Co jest, kurwa? Czy to sen? Dlaczego nie mogę się ruszyć?
Z całych sił zacisnął powieki, a potem zamrugał. To raczej nie był sen. Nic się nie zmieniło: wszechobecna ciemność, ból głowy, pieczenie w gardle, nieświeże powietrze… i dalej nie mógł się ruszać. Zaczęła ogarniać go panika.
– Dobrze. Obudził się pan.
Ochrypły męski głos dochodził z prawej strony. Shaun bardzo się starał obrócić głowę w tamtym kierunku, jednak mięśnie szyi odmówiły posłuszeństwa. Jedynie oczy zdołały poruszyć się w prawo najdalej, jak to możliwe.
– Kim jesteś? – zapytał dławiony strachem. – Pomożesz mi? Nie mam pojęcia, co się stało, ale nie mogę się ruszyć.
– Wiem – spokojnie odparł nieznajomy i włączył światło.
Tuż nad Shaunem, wewnątrz metalowego ochronnego kosza, zamigotała żarówka, a następnie rozbłysła w pełni, zalewając całe pomieszczenie tak jaskrawym światłem, że groziło wypaleniem przywykłych do ciemności siatkówek. Zamknął oczy, ale ponieważ jego głowa nadal leżała nieruchomo na niewygodnej, trudnej do zidentyfikowania powierzchni, nie był w stanie w żaden sposób uciec przed rażącym go boleśnie blaskiem. Promienie światła przenikały przez powieki i atakowały nerw wzrokowy, potęgując jeszcze i tak już nieznośny ból głowy. Shaun miał wrażenie, że jego mózg zaraz się rozpadnie.
– Uch – zajęczał zdławionym głosem. – Ta żarówka świeci cholernie mocno.
– Jeszcze chwila – odpowiedział spokojnie nieznajomy. – Zaraz pańskie oczy się przyzwyczają.
– Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Czemu nie mogę się ruszyć? Kim pan jest? – dopytywał coraz bardziej wystraszony Shaun.
– Jest pan w sali zabiegowej. Na moim stole operacyjnym.
– Stole operacyjnym? – Shaun na chwilę otworzył szeroko oczy, ale zaraz znowu je zamknął, ponieważ światło nadal zbyt mocno go raziło. – Jesteśmy w szpitalu? Czy miałem… – głos mu się załamał – wypadek? O Boże, co się stało? Proszę, niech pan nie mówi, że jestem sparaliżowany…
Mężczyzna milczał przez pewien czas, jakby szukał właściwych słów. W końcu odpowiedział pytaniem:
– Jakie jest pańskie ostatnie wspomnienie, panie Daniels?
Po odgłosie kroków Shaun domyślił się, że jego rozmówca się przemieścił i znajduje się teraz z lewej strony.
– Hmm… – Próbował sobie coś przypomnieć, ale ból głowy całkowicie mu to uniemożliwiał. – Ja… nie wiem. Głowa tak mi pulsuje, że chyba zaraz pęknie.
– Nie ma pośpiechu. Ból głowy, suchość w gardle, odrętwienie, problemy z pamięcią… to wszystko są normalne skutki sedacji.
Daniels usłyszał nowy dźwięk, coś jakby uderzenie metalu o metal. Odetchnął i lekko uchylił powieki. Oczy przyzwyczaiły się już nieco do światła, więc mógł zacząć się ostrożnie rozglądać. Jego potylica nadal spoczywała nieruchomo na stole operacyjnym, toteż nie zdołał zbyt wiele zobaczyć.
Sufit był pomalowany na biało. Ściany wyłożono białymi kafelkami, które zdawały się wyczyszczone na błysk. Zaczął rozpoznawać niezidentyfikowane wcześniej zapachy: detergenty, płyny odkażające i dezynfekujące… typowe dla każdego szpitala.
– Hmm… – Zamknął ponownie oczy i z całych sił starał się wygrzebać coś z pamięci. Niestety ból głowy nie zamierzał tak łatwo ustąpić. – Jestem zupełnie skołowany i mam wrażenie, jakby mózg miał mi wybuchnąć. Mogę dostać coś przeciwbólowego?
– To nie byłby dobry pomysł. Takie leki źle reagują ze środkami uspokajającymi, jakie pan otrzymał. Proszę spróbować sobie przypomnieć.
A jak ci się wydaje, co ja cały czas robię?, pomyślał Shaun, zerkając w lewo. Śpiewam Mambo Number Five?Staram się, jak mogę, chłopie. Zrobił głęboki wdech i znowu się skoncentrował, aż w końcu dokopał się do jakichś strzępków wspomnień.
– Mózg mam zamglony, jak dziwka po metamfetaminie – powiedział. – Wydaje mi się… że poszedłem do pobliskiego baru na kilka drinków.
– Gdzie to było? Pamięta pan nazwę baru? Pamięta pan, gdzie mieszka?
Daniels chwilę się zastanawiał, trybiki w jego mózgu obracały się powoli i nierówno, jak w niesprawnej maszynie.
– Hmm… mieszkam w południowej części LA.
Lekarz czekał na dalsze informacje, ale te nie nadeszły.
– Może pan podać więcej szczegółów? – dociekał. – Pamięta pan dokładniejszy adres?
– Tak – odparł Shaun po chwili, kiedy wspomnienia zaczęły nabierać kształtu. – Mieszkam w Lomicie. Na rogu Eshelman Avenue i 250th Street.
– Bardzo dobrze, panie Daniels.
Rozmówca znalazł się wreszcie w jego polu widzenia. Stał przy stole operacyjnym, jednak leżącemu nieruchomo Shaunowi, oślepianemu w dodatku blaskiem żarówki, trudno było w ogóle oszacować jego wzrost. Zielono-niebieski czepek zakrywał całkowicie włosy lekarza – o ile w ogóle je miał. Maska chirurgiczna zasłaniała mu nos i usta. Zza ochronnych gogli widoczne były jedynie jego oczy – ciemne i głęboko osadzone.
– Coś jeszcze pan sobie przypomina?
Daniels mocniej wysilił umysł.
– Hmm… chyba z kimś rozmawiałem. Ale nie pamiętam z kim.
– W barze?
– Tak, chyba tak.
– Dobrze. Przychodzi panu na myśl coś ponadto?
Shaun próbował sobie coś przypomnieć, ale wszystkie wspomnienia wydawały się zbyt mgliste.
– Nie, nic więcej – odpowiedział, po czym do oczu napłynęły mu łzy. – Proszę, niech mi pan powie, co mi się stało. Dlaczego tu jestem? Dlaczego nie mogę się ruszyć? Dlaczego prawie nic nie pamiętam?
Lekarz na chwilę odszedł od stołu.
– Wszystko jest w porządku, panie Daniels, proszę się nie martwić. Szczerze mówiąc, wspomnieniom nie można w pełni ufać, wie pan o tym? Zwłaszcza tym związanym z traumatycznymi wydarzeniami. Wszystko się miesza, a kiedy próbujemy to ułożyć w całość, wcale nie przypomina prawdziwych zdarzeń. I tutaj pojawiają się problemy. Ludzie pokładają tyle wiary w swojej pamięci, wydaje im się, że wspomnienia są idealnym odzwierciedleniem rzeczywistości. Rzadko tak jest. Jeśli pojawiają się jakieś luki, umysł stara się je zapełnić tym, co wydaje się pasować. Ważne szczegóły zostają zastąpione przez wyobraźnię. Widzi pan, jak wiele trudności to może sprawić?
Shaun nie miał o tym pojęcia.
– Zbyt wiele osób traktuje wspomnienia jak fakty – ciągnął lekarz. – Ale to tak nie działa. One stanowią bardziej obraz naszej percepcji niż rzeczywistości.
– Czyli… – Mężczyzna się zawahał, znów czuł łzy pod powiekami. – Mówi pan, że mogę sobie nigdy nie przypomnieć tego, co mi się przytrafiło?
– Nie, nic z tych rzeczy. To akurat mogę panu powiedzieć. Poszedł pan do pobliskiego baru i wpadł pan w kłopoty.
Znowu do uszu Danielsa dobiegł dźwięk metalu uderzającego o metal. Niezbyt głośny – jakby ktoś układał narzędzia na tacy.
– Kłopoty? – zapytał ze strachem i niepewnością. – Co ma pan na myśli? Jakie kłopoty? – Łza spłynęła mu po policzku.
Lekarz ponownie stanął koło niego, przyciągnąwszy stolik z chirurgicznym sprzętem.
– Rozmawiał pan z kimś w barze. I ten ktoś oznaczał dla pana kłopoty.
– Co? – Shaun mrużył oczy w jaskrawym świetle i z całych sił usiłował sobie przypomnieć.
Bił się z kimś? Ten ktoś go dźgnął… albo postrzelił? Rozmawiał z jakimś gościem w barze, a on uszkodził mu kręgosłup? To dlatego nie mógł się ruszać? To właśnie próbował powiedzieć mu lekarz?
W całej tej gęstwinie pytań pojawiła się nowa, niepokojąca myśl. Spróbował skoncentrować uwagę na twarzy swojego rozmówcy.
– Nie rozumiem. Skąd pan wie, że ktoś, z kim rozmawiałem w barze, oznaczał dla mnie kłopoty?
Mężczyzna zaśmiał się i zwlekał przez chwilę z odpowiedzią.
– Ponieważ tym kimś byłem ja.
Daniels zmarszczył brwi.
– Co?
Lekarz sięgnął po coś leżącego na tacy z prawej strony.
– Mam do ciebie pytanie… Shaun.
Nie było wątpliwości, że celowo zwrócił się do niego po imieniu. Podniósł z tacy niewielki młotek i przedmiot przypominający dłuto z płaskim końcem.
– Czy to się nada do łamania kości, czy może powinienem wybrać coś cięższego… może ostrzejszego?
– Co? – Sparaliżowany mężczyzna zerknął na narzędzia.
– Nie chcę przebić skóry – wyjaśnił lekarz. – Chcę złamać kość bez rozcinania tkanki. Krwiaki są rzecz jasna w porządku. Przy takim zadaniu nie da się uniknąć siniaków, prawda?
Serce Shauna niemal stanęło.
– Ja… ja nie rozumiem.
– A, przepraszam. Pozwól, że wyjaśnię – odpowiedział mężczyzna, odłożywszy narzędzia z powrotem na tacę. – Wczoraj w barze wrzuciłem ci coś do drinka.
Daniels po prostu się w niego wpatrywał, gorączkowo próbując zrozumieć, czy to jakiś straszny żart.
– Było koło dwudziestej trzeciej piętnaście, kiedy powiedziałeś, że musisz się już zbierać. Zaproponowałem ostatnią kolejkę, na drogę. Wiedziałem, że nie odmówisz jeszcze jednej whisky. Poszedłeś do kibla, a ja kupiłem nam po drinku. Do twojego coś dosypałem.
– To… to jest dowcip?
Mężczyzna szerokim gestem wskazał dookoła.
– Jak doskonale widzisz, nie.
Shaun zamrugał i kolejna łza spłynęła mu po twarzy.
– Ten numer ze „wzmacnianiem” drinka zrobiłem już ładnych parę razy – ciągnął lekarz. – Muszę przyznać, że technikę i wyczucie czasu opanowałem do perfekcji. Zdążyliśmy osuszyć szklanki i zbieraliśmy się do wyjścia, kiedy środek zaczął działać. Akurat doszliśmy do twojego auta, gdy straciłeś przytomność. Żadnych świadków. Bez problemu wsadziłem cię do środka.
– Ja… nie rozumiem. Dlaczego? Dlaczego to robisz?
– Chcesz krótką odpowiedź? Bo zamierzam cię skrzywdzić. I to bardzo poważnie.
Daniels spróbował się poruszyć, ale żaden mięsień w jego ciele ani drgnął.
– Wiesz, co jest wspaniałego w stanie, w jakim się teraz znajdujesz? – kontynuował porywacz. – Nieważne, co ci zrobię: roztrzaskam kości, zerwę paznokcie, zmiażdżę jądro czy cokolwiek innego… nic nie poczujesz. Na razie… ale blokada nerwowo-mięśniowa, która sparaliżowała cię od szyi w dół, przestanie działać za jakąś… – spojrzał na zegarek – godzinę i piętnaście minut. A wtedy ból nadejdzie… najpierw łagodny, układ nerwowy dopiero zacznie odzyskiwać swoje właściwości. Prawdopodobnie początkowo pojawią się bóle mięśni, następnie przejdą w spazmy. Będziesz miał wrażenie, że ktoś wyrwał ci stawy i w ich miejsce wepchnął potłuczone szkło.
Unieruchomiona ofiara wpatrywała się w górującą nad nią postać ze skrajnym przerażeniem.
– Później twój żołądek wypełni się żółcią i zaczniesz wymiotować. Nic na to nie poradzisz. Jednakże to nie będą zwykłe wymioty. Poczujesz, jakby ktoś przepychał ci płonącą pięść przez przełyk, zwęglając i rozrywając jego ściany. Krew spłynie w dół przez gardło, zaczniesz się dławić, zupełnie jakbyś tonął. Układ nerwowy będzie wracał do pełnej sprawności, a to oznacza coraz więcej sygnałów bólowych wysyłanych do mózgu. To z kolei spowoduje coraz intensywniejsze wymioty, ponieważ organizm nie da sobie rady z dawką cierpienia, jaką zamierzam ci zafundować. Ale w twoim przypadku wymyśliłem naprawdę świetną niespodziankę na wielki finał.
Shaun nie mógł złapać tchu, jak gdyby powietrze nagle stało się gęste.
Mężczyzna ponownie sięgnął po młotek i dłuto. Maska ochronna zasłaniała niemal całą jego twarz, ale po oczach widać było, że się uśmiecha.
– Jak zapewne się już domyśliłeś, nie jesteśmy w szpitalu. A ja nie jestem lekarzem, jednak będę się starał. – Odwrócił się i spojrzał na kartkę leżącą na stoliku z przyborami. – W porządku, zaczynamy?
– Proszę… – zaczął błagać Daniels, szlochając. – Cokolwiek zamierzasz… proszę, nie rób tego. Nie mam dużo pieniędzy, ale oddam ci wszystko. Proszę… wypuść mnie.
– Ćśśśśś. – Oprawca przyłożył dłuto do prawego uda ofiary i uniósł wysoko młotek. – Nie zamykaj oczu. Oglądaj.
TRZYDZIEŚCI DWA DNI PÓŹNIEJ
Jednostka SO – zajmująca się szczególnie okrutnymi przestępstwami – znajdowała się na piątym piętrze gmachu Komendy Głównej Policji w Los Angeles, na samym końcu przestrzeni zajmowanej przez Wydział Zabójstw. W nazwie znajdowało się słowo „jednostka”, chociaż w jej skład wchodziło tylko dwóch detektywów: Robert Hunter, stojący na jej czele, i jego partner, Carlos Garcia. Obaj właśnie zamierzali wyjść ze swojego biura, gdy w progu stanęła kapitan Barbara Blake.
– Wybieracie się gdzieś? – zapytała. Długie czarne włosy upięła w elegancki kok za pomocą pary metalowych szpilek. Miała na sobie jedwabną białą bluzkę włożoną w dobrze skrojoną granatową ołówkową spódnicę. Nosiła czarne, lśniące buty na niskim obcasie, ze srebrnymi ozdobami na czubkach.
– Idziemy coś zjeść – odparł Garcia, odruchowo zerknąwszy na zegarek. Była czternasta piętnaście. – Coś się stało? – Zainteresowała go żółta teczka, którą niosła przełożona. Zazwyczaj akta spraw przydzielanych jednostce SO znajdowały się w czarnych lub ciemnoszarych teczkach.
– Chciałabym, żebyście na coś zerknęli. – Barbara weszła do ich biura i zamknęła za sobą drzwi.
– Oczywiście – powiedział Hunter i wstał, by ją przywitać. – Co to jest?
– Raport z sekcji zwłok.
– Z jakiej sprawy? – dociekał detektyw.
– Chwilowo ze sprawy domniemanego wypadku samochodowego – wyjaśniła pani kapitan.
Obaj podwładni spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
– Jakieś trzy kwadranse temu zadzwoniła do mnie doktor Hove. Skończyła sekcję Shauna Danielsa, czterdziestosześcioletniego mężczyzny z Lomity. Jego ciało znaleziono koło Lake Hughes Road w górach Sierra Pelona. Zginął w domniemanym wypadku samochodowym.
– Wypadku? – spytał Garcia, przeglądając raport. Jego partner uczynił to samo.
– Domniemanymwypadku – podkreśliła szefowa. – Przeczytajcie to i powiedzcie, co myślicie.
– Cóż, jeśli kierowniczka Zakładu Medycyny Sądowej zadzwoniła do kapitan Wydziału Zabójstw w sprawie domniemanegowypadku, to z całą pewnością coś jej się nie spodobało podczas sekcji – odrzekł detektyw, nie zabierając się nawet do lektury.
– Po prostu przeczytajcie i sami mi powiedzcie. – Barbara odsunęła krzesło przed biurkiem Roberta i usiadła.
Carlos otworzył szeroko oczy.
– Ale że teraz?
Odpowiedziała mu cisza.
– Ale lunch…
Kapitan Blake rozparła się na krześle, założyła nogę na nogę i spokojnie położyła dłonie na kolanach, po czym spojrzała na niego wymownie.
– …oczywiście może zaczekać – dokończył detektyw i oparł się o biurko. W jego tonie wyraźnie brakowało entuzjazmu.
Hunter zaczął już czytać dokumenty. Najpierw natrafił na informacje przekazane przez Wydział Ruchu Drogowego.
Zwłoki znalazł Marcus Stamford z synem Julianem, kiedy cztery dni temu, wcześnie rano, jechali Lake Hughes Road w kierunku swojego ulubionego miejsca do wędkowania w Castaic Lake. Koło piątej dziesięć zauważyli przy drodze ciało, leżące blisko sto pięćdziesiąt metrów od bramy kościoła. Nie przypominało zwierzęcego truchła, dlatego zaniepokojony Stamford wysiadł z samochodu i odkrył, że to mężczyzna. Wyglądał, jakby został potrącony przez jakiś pojazd, więc pan Marcus od razu zadzwonił na policję.
Funkcjonariusze z biura szeryfa przybyli pierwsi na miejsce wypadku, potem dotarła również karetka i detektyw William Sharp z drogówki.
Hunter przewrócił kartkę i zaczął oglądać zdjęcia dołączone do raportu. Było ich łącznie dwadzieścia sześć. Pierwsze osiem przedstawiało całe ciało ofiary, wykonano je pod różnymi kątami. Kolejne dwanaście to zbliżenia ukazujące najpoważniejsze widoczne obrażenia, między innymi otwarte złamanie prawego nadgarstka i prawego piszczela, gdzie kość przebiła się nawet przez spodnie. Lewe ramię i obojczyk zostały wyraźnie przemieszczone i złamane. Na twarzy, głowie, rękach, nogach i ramionach widniały nacięcia i zadrapania.
Na ostatnich sześciu fotografiach znajdowały się jezdnia i ślady opon widoczne na asfalcie. Były cztery wyraźne linie – biorąc pod uwagę to oraz odległość między śladami przednich i tylnych kół, z niemal całkowitą pewnością dało się stwierdzić, że ofiarę potrącił pick-up z napędem na cztery koła. Jedno ze zdjęć ukazywało pomiary śladów hamowania: te zostawione przez przednie koła miały blisko półtora metra, przez tylne – niewiele mniej.
Zdaniem detektywa Sharpa ułożenie ciała i jego odległość od śladów hamowania na jezdni wskazują na potrącenie przez pojazd jadący jakieś sześćdziesiąt do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Hamowanie najprawdopodobniej rozpoczęło się ułamki sekund przed wypadkiem, co oznaczało, że kierowca zauważył pieszego, gdy było już za późno. Ofiara zapewne przeleciała nad maską, uderzyła w przednią szybę, a impet pojazdu odrzucił ją do przodu i w prawo.
– Moje pierwsze pytanie: co ofiara tam robiła o tak wczesnej porze? – powiedział Garcia, przerzucając kartki raportu.
– Pojechała na ryby? Albo pochodzić po górach? – spekulowała kapitan Blake.
– To pierwsze skojarzenie – zgodził się detektyw. – Jednak w dokumentacji nie ma wzmianki na temat jakichkolwiek przedmiotów leżących obok ciała: żadnego plecaka, torby, wędki ani innego sprzętu. W pobliżu polany piknikowej jest kilka dobrych miejsc na ryby, ale nawet jeśli ten człowiek wybrał się tam w takim celu albo urządził sobie samotny piknik po ciemku, to co robił na jezdni na samym szczycie? Polana i łowiska są daleko od Lake Hughes Road.
– Dobre pytanie – skomentowała przełożona.
– Jego kombi znaleziono na szutrowej drodze niedaleko od miejsca wypadku – wtrącił Robert, przejrzawszy ponownie raport. – W nim również nie było kosza piknikowego, sprzętu wędkarskiego ani niczego podobnego.
– Miał przy sobie komórkę? – dociekał Garcia.
– W papierach nie ma o tym wzmianki, więc zapewne nie – odpowiedział drugi detektyw.
– No to nasza teoria jest taka, że pojechał sobie tam, zaparkował na szutrówce, poszedł na spacer i wpadł pod pick-upa, który odjechał z miejsca wypadku? – zapytał Carlos, unosząc z powątpiewaniem brwi.
– Samobójstwo? – rzuciła bez przekonania Barbara.
– Nie – stwierdził stanowczo Carlos i pokręcił głową. To samo zrobił jego partner. – Mieszkał w Lomicie, jeśli chciałby się rzucić pod nadjeżdżający samochód, to nie wybrałby mało uczęszczanej drogi w górach Sierra Pelona, skoro miał koło domu niezwykle ruchliwą Pacific Coast Highway. To nie wygląda na samobójstwo, a jeśli już, to z całą pewnością nie na zaplanowane.
Kapitan Blake przytaknęła.
– Chciałam tylko, żebyśmy przeanalizowali możliwie jak najwięcej scenariuszy, zanim…
– Zanim rozważymy morderstwo – wtrącił Hunter.
Przełożona przechyliła głowę i uniosła brwi, patrząc na detektywów.
– Czytajcie dalej.
Obaj zabrali się za raport z sekcji zwłok. Doktor Hove potwierdziła, że większość obrażeń, zwłaszcza złamanie nadgarstka i prawej nogi, pasuje do potrącenia przez szybko jadący pojazd.
Robert przerwał na chwilę i wrócił do oglądania zdjęć. Na jednym z nich, zrobionym z większej odległości, widać było ciało denata i ślady hamowania. Coś w tym obrazie poruszyło trybiki w jego mózgu, ale proces myślowy przerwał mu Garcia, który sprawdził przyczynę zgonu na ostatniej stronie dokumentacji.
– Co? To nie jest pomyłka? – rzucił do przełożonej.
– Chodzi ci o przyczynę zgonu? – spytała.
Detektyw pokiwał głową.
– Patolog jest tego całkowicie pewna.
Hunter również zajrzał na koniec raportu.
– Hipotermia? – W jego tonie wybrzmiało niemal namacalne niedowierzanie. – Mówi pani, że ten facet zamarzł na śmierć?
– Nie ja to mówię, tylko doktor Hove.
– W Kalifornii? W czerwcu? Na dworze są co najmniej dwadzieścia dwa stopnie – dociekał Carlos.
Kapitan Blake dostrzegła iskierkę w oczach Huntera, gdy ten zerknął na partnera. Garcia doskonale znał to spojrzenie.
– Wiesz, że kocham zagadki – powiedział, wzruszając ramionami.
Barbara bez słowa wstała i wyszła z ich biura. Nie wzięła ze sobą akt.
Zaraz po wyjściu szefowej Hunter zadzwonił do kierowniczki Zakładu Medycyny Sądowej, doktor Carolyn Hove. Powiedziała, że właśnie zaczyna kolejną sekcję zwłok, ale za mniej więcej godzinę będzie się mogła z nimi zobaczyć. Detektywi poszli zatem na lunch, a potem udali się na spotkanie do budynku usytuowanego przy North Mission Road.
Wspięli się po majestatycznych schodach prowadzących do imponującego gmachu kostnicy, dawniej pełniącego funkcję szpitala. Wkroczyli do lobby i podeszli do stanowiska recepcji. Siedząca tam czarnoskóra kobieta po pięćdziesiątce przywitała ich z uprzejmym, dobrze wyćwiczonym uśmiechem.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry, Sandro – odparli obaj jednocześnie, odwzajemniając uśmiech.
Recepcjonistka pracowała w Zakładzie Medycyny Sądowej od ponad trzynastu lat.
– Jak się dziś miewasz? – spytał Robert.
– W porządku, dziękuję.
Hunter doskonale wiedział, że jego uprzejmość nie zostanie odwzajemniona: żadna z recepcjonistek w tym budynku nigdy nie pytała nikogo wchodzącego do kostnicy o samopoczucie. Nieważne, kim ów wchodzący był.
– Przyszliście do doktor Hove?
– Zgadza się – potwierdził detektyw i odruchowo zerknął na zegarek. – Powiedziała, że będzie miała dla nas chwilę, mniej więcej o tej porze.
Sandra ponownie się do nich uśmiechnęła.
– Idealne wyczucie czasu. Pięć minut temu skończyła sekcję, zadzwonię do niej.
Recepcjonistka zamieniła kilka słów przez telefon, po czym zwróciła się do obu policjantów.
– Doktor Hove spotka się z wami w sali sekcyjnej numer cztery – poinformowała ich i wskazała dwuskrzydłowe drzwi na prawo.
Hunter i Garcia podziękowali, przeszli przez drzwi i ruszyli długim białym korytarzem. Na jego końcu skręcili w kolejny, krótszy korytarz, gdzie pod ścianą stały dwa puste łóżka szpitalne. Robert udał, że drapie się w nos, jednak w rzeczywistości próbował zasłonić go dłonią – zapach tego miejsca zawsze drażnił jego nozdrza. Z początku nie wydawał się taki zły, ale po chwili potrafił uderzyć. I to mocno. Lata temu ta woń w ogóle nie robiła na nim wrażenia, lecz z każdą kolejną wizytą w kostnicy zwracał na nią większą uwagę, a im mocniej się na niej koncentrował, tym bardziej mu przeszkadzała. Wszystko dlatego, że kojarzyła się wyłącznie z jedną rzeczą: śmiercią.
Ponownie skręcili i stanęli przed salą sekcyjną numer cztery. Carlos pierwszy wszedł do pomieszczenia, gdzie panowała temperatura o kilka stopni za niska, by nazwać ją komfortową. Pierwsza, druga i trzecia sala sekcyjna były od niej znacznie większe: tutaj znajdował się tylko jeden metalowy stół ustawiony przy wschodniej ścianie. Bezpośrednio nad nim wisiała duża, okrągła lampa chirurgiczna zalewająca wszystko dookoła jasnym światłem. Na zachodniej ścianie umieszczono komory do przechowywania zwłok. Rząd metalowych drzwi sprawiał, że całość wyglądała jak wielka szafa z masywnymi uchwytami. Co ciekawe, nieprzyjemny zapach z korytarza tutaj zdawał się mniej wyczuwalny.
Doktor Hove stała za pustym stołem sekcyjnym. Była wysoka i szczupła, miała zielone oczy o wnikliwym spojrzeniu. Nosiła tradycyjny biały fartuch. Długie kasztanowe włosy związała w prosty kok.
– Witajcie, panowie. – Delikatnie skinęła głową. – Zakładam, że przyjechaliście porozmawiać o aktach, które wysłałam dzisiaj Barbarze. Mężczyzna znaleziony w górach Sierra Pelona?
– Wiedziałaś, że szefowa od razu przyjdzie z tym do nas, prawda? – odpowiedział Garcia z szelmowskim uśmiechem.
– Co prawda to nie wygląda na typową sprawę, jaka trafia do waszego zespołu, ale z całą pewnością jest intrygująca. Wy obaj takie uwielbiacie, więc przyznaję, czułam, że pani kapitan wam ją przekaże.
– Cóż, przyczyna zgonu zdecydowanie brzmi zagadkowo – odparł detektyw, gdy wraz z partnerem podeszli do stołu.
– Tak, to i kilka innych mniejszych szczegółów.
– Jakich szczegółów? – zainteresował się Hunter.
– Pokażę wam – odpowiedziała patolog.
Detektywi ruszyli za doktor Hove, która otworzyła komorę 3C i wysunęła z niej ciało ukryte w białym plastikowym pokrowcu. Następnie rozsunęła suwak i odsłoniła zwłoki. Shaun Daniels był średniego wzrostu, ale ważył nieco poniżej normy.
Z bliska obrażenia twarzy denata sprawiały jeszcze bardziej szokujące wrażenie niż na zdjęciach. Lewy oczodół znajdował się nieco niżej niż prawy – jego kość z całą pewnością została złamana. Nos był zmiażdżony i zniekształcony, przypominał krwawą miazgę. Ciało znaleziono kilka dni wcześniej, ale nadal widniały na nim obrzęki. Skóra miała gumowaty wygląd, lecz nie była typowo blada, tylko dziwnie fioletowa, przez co ogromna liczba siniaków pokrywających większą część ciała stała się trudniejsza do rozróżnienia.
– Nie miałam brać udziału w tej sekcji. Oczywiste sprawy, jak wypadki samochodowe, samobójstwa czy postrzały, trafiają do studentów UCLA1, a nie do nas. Z powodu jakiegoś błędu w systemie uniwersytetu denata przysłano tutaj. Miałam zaplanowane na dzisiaj spotkanie, ale je odwołano, dlatego przejęłam kilka autopsji, między innymi tę.
Patolog na chwilę zamilkła, aby detektywi mogli obejrzeć zwłoki w spokoju. Hunter jako pierwszy spostrzegł coś nietypowego.
– U palców lewej stopy brakuje czterech paznokci – oznajmił i spojrzał pytająco na doktor Hove, która odpowiedziała z uśmiechem:
– Masz dobre oko do szczegółów. To jedna ze wskazówek, że z tą sprawą śmiertelnego potrącenia jest coś nie tak.
Garcia przerwał obserwację obrażeń na twarzy zmarłego i szybko rzucił okiem na jego stopę.
– Co jest, do cholery?
Robert sięgnął pamięcią do zdjęć z miejsca wypadku.
– Miał na sobie buty. Na fotografiach dołączonych do akt miał na nogach buty.
Patolog pokiwała w milczeniu głową.
– Są tutaj?
– W magazynie. W środku nie znalazłam paznokci, jeśli do tego zmierzasz.
– Potrącenie nie mogło tego spowodować – powiedział Carlos.
– To prawda – zgodził się jego partner. – Spytałem, ponieważ nie ma szans, żeby chodził w butach, nie mając paznokci. To by było zbyt bolesne.
– Owszem, nie mógł tak chodzić. Umarł, zanim trafił do miejsca, gdzie go znaleziono – oznajmiła doktor Hove.
Hunter potarł w zamyśleniu podbródek.
– Jak długo wcześniej? Jaki jest czas zgonu?
Patolog sięgnęła do notatek.
– Zgodnie z raportem drogówki ciało znaleziono w niedzielę szesnastego czerwca około piątej dziesięć rano, czyli cztery dni temu. Pan Daniels zmarł przypuszczalnie jakieś sześć lub osiem godzin wcześniej, ale na pewno nie więcej niż osiemnaście.
– Czyli zgon nastąpił w sobotę po południu lub wieczorem? – upewnił się Garcia.
– Zgadza się.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
– Ale sekcja zwłok potwierdziła przypuszczenia drogówki, że obrażenia na ciele denata wskazują na potrącenie przez szybko jadący pojazd.
– To prawda – przyznała doktor Hove.
– No dobrze, tylko to niemożliwe, żeby do niedzielnego poranka nikt nie zauważył ciała, jeśli do wypadku doszło po południu poprzedniego dnia. Może i Lake Hughes Road nie jest bardzo uczęszczaną trasą, ale jednak trochę ludzi tamtędy jeździ, bo łączy Santa Clarita z Lancaster. W nocy ruch zapewne zamiera, ale w ciągu dnia co kilka minut jakieś auto się pojawia.
– Liczne złamania, siniaki, uszkodzenie czaszki, zdarta skóra i porwane ubrania są typowe u ofiar wypadków, ale…
– Ale sprawca mógł to upozorować, żeby zamaskować obrażenia, które pojawiły się wcześniej – dokończył za nią Hunter. – A mówiąc „upozorować”, mam na myśli, że wcale nie było żadnego wypadku. Ktoś zwyczajnie zrobił ślady hamowania na jezdni i porzucił zwłoki.
– Tak, teoria o potrąceniu opierała się na poszlakach: denat leżący na poboczu, wyraźne ślady opon, a odległość między nimi wskazuje, że auto jechało jakieś osiemdziesiąt kilometrów na godzinę.
– To jednak łatwo obliczyć – wtrącił Carlos.
– Właśnie. Nic nie wskazywało na inny scenariusz, więc nikt nie brał go pod uwagę.
Robert spojrzał na zwłoki.
– Powiedziałaś, że brakujące paznokcie to jedna ze wskazówek, że to jednak nie był wypadek. Jakie są pozostałe? Kolor skóry?
– To też. Fioletowy odcień może zostać spowodowany przez różne czynniki, wyziębienie to jeden z nich. Twarz, dłonie i stopy są opuchnięte, ale nie w wyniku pęknięć kości, co jest nietypowe. Moją uwagę przykuły jednak oba otwarte złamania wieloodłamkowe.
Detektywi przyjrzeli się dokładnie wskazanym obrażeniom.
– Nie wystąpiły wybroczyny – stwierdził Hunter.
– Bingo – skomentowała doktor Hove. – W bezpośredniej okolicy tych złamań nie ma siniaków ani krwiaków, a tam naczynia krwionośne zostały przecież przerwane. Gdyby układ krwionośny działał normalnie w chwili wypadku, pojawiłyby się wybroczyny, tak jak to widać na palcach stóp.
– Czyli Daniels żył, kiedy stracił paznokcie, ale gdy doszło do złamania nadgarstka i nogi, był już martwy? – podsumował Garcia.
– To właśnie ukazała nam sekcja zwłok – zgodziła się Carolyn. – A to oznacza, że sprawca nie zostawił po prostu śladów hamowania na jezdni w pobliżu zwłok, jak sugerował Robert.
– Naprawdę go przejechał – dodał Hunter. – W ten sposób powstały te wszystkie złamania… ale zrobił to, gdy mężczyzna już dawno nie żył.
Patolog pokiwała głową.
– To jednak nie wszystko. Odkryłam również złamania trzech żeber, trzech palców każdej dłoni i pękniętą kość oczodołu. Tych obrażeń doznał za życia.
Hunter ponownie dokładnie obejrzał stopy denata, a następnie jego dłonie. Większość paznokci była pozadzierana lub połamana. Nie dostrzegł żadnych oznak odmrożeń, ale wiedział, że nie występują one w każdym przypadku hipotermii – nie zawsze musi być aż tak zimno, by organizm dostatecznie mocno się wyziębił. Zazwyczaj do śmierci z wychłodzenia dochodzi, gdy osoba znajduje się w zimnej wodzie, jest mokra, spocona lub nie ma ubrań (czy innego materiału izolującego) – albo w wyniku kombinacji powyższych czynników. Shaun Daniels miał bardzo mało tkanki tłuszczowej, która mogłaby go chronić przed utratą ciepła. Fioletowy odcień skóry wskazywał na hipotermię, ale detektyw był pewien, że doktor Hove musiała znaleźć coś jeszcze, aby potwierdzić taką diagnozę.
– Co cię upewniło w tym, że przyczyną zgonu była hipotermia? – zapytał w końcu.
– Tutaj sprawy nieco się komplikują – odparła patolog.
– Dlaczego? – chciał wiedzieć Carlos.
– Wskazanie hipotermii jako przyczyny zgonu zawsze jest dość problematyczne. Przeważnie bazujemy na okolicznościach: denat został znaleziony na śniegu, dryfował w lodowatej wodzie i tak dalej. W tym wypadku brak tego typu dowodów sprawił, że postanowiłam szukać innych możliwości. Zasinienie skóry wraz z obrzękiem twarzy, dłoni i stóp może wynikać z wyziębienia, ale również z…
– Otrucia – dokończył za nią Robert.
– Zgadza się. A to wydaje się znacznie bardziej prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że jesteśmy w Kalifornii i właśnie zaczyna się lato.
– Otrucie brzmi sensownie – skomentował Garcia.
– Spróbowałam zatem znaleźć ślady trucizny, wtedy odkryłam liczne czarne plamy w błonie śluzowej żołądka.
– Mówisz o plamach Wiszniewskiego? – dociekał Hunter.
– Dokładnie tak.
– Wcale mnie nie dziwi, że znasz medyczną nazwę czarnych plam w czyichś wnętrznościach, zaskakuje mnie jednak, że potrafisz to poprawnie wymówić – zaśmiał się Carlos.
– Dużo czytam.
– No tak, to wszystko wyjaśnia.
– Plamy Wiszniewskiego są uważane za najbardziej wiarygodny dowód na wystąpienie hipotermii – ciągnęła patolog. – Nie spodziewałam się znaleźć ich w tych zwłokach, ale zaczęłam w takim razie badać inne potencjalne objawy: krwiaki na błonie maziowej, krwawe zabarwienie płynu stawowego kolan… i tak dalej.
– Wszystkie wystąpiły? – spytał Robert.
– Wszystkie. Serce denata stanęło, ale nie mam wątpliwości, że stało się to w wyniku skrajnego wyziębienia. Zatem jakkolwiek dziwacznie to brzmi, ten mężczyzna zamarzł w Los Angeles… w połowie czerwca.
Na dworze było dwadzieścia stopni Celsjusza, a słońce jasno świeciło na błękitnym, bezchmurnym niebie. Od ponad dwóch tygodni nie padał deszcz, zatem w telewizji, radiu i Internecie ciągle pojawiały się ostrzeżenia przed nieumyślnym wzniecaniem pożarów. Niestety w Mieście Aniołów dochodziło do nich niemal każdego lata, co powodowało ogromne zniszczenia i straty, nie brakowało również ofiar śmiertelnych.
Gdy detektywi opuścili Zakład Medycyny Sądowej, od razu założyli okulary przeciwsłoneczne: Garcia modne, w prostokątnych oprawach, a Hunter klasyczne okrągłe.
– Wyglądasz jak agent FBI – skomentował Carlos.
– Doprawdy? – spytał partner z uśmiechem. – To przez tę starą koszulkę, wyblakłe czarne jeansy czy buty motocyklowe? – Nie czekał na odpowiedź, tylko zdjął okulary i skierował palec wskazujący na swoje prawe oko. – Spójrz mi w oko – powiedział przesadnie niskim głosem.
– Co to, do cholery, miało być?
– Mówiłem jak agent FBI.
– Ty tak serio?
– Ta, to kwestia ze starego filmu.
Garcii opadła szczęka.
– Jaja sobie robisz? To kwestia z Obcy – decydujące starcie. Nie ma nic wspólnego z FBI. W dodatku sierżant zrobił to zupełnie inaczej, niby przypadkiem pokazał żołnierzowi środkowy palec, o tak – środkowym palcem pociągnął delikatnie dolną powiekę i powiedział: „Spójrz mi w oko”.
Robert zmarszczył brwi.
– Jesteś pewny, że to z Obcego?
– Tak, jestem pewny. A ty jesteś beznadziejny w tym temacie.
– Nie oglądam zbyt wielu filmów.
– Co ty powiesz?
Doszli do samochodu, Garcia otworzył drzwi i usiadł za kierownicą.
– Ta sprawa z każdą chwilą robi się coraz dziwniejsza.
Jego partner w milczeniu zajął miejsce na fotelu pasażera.
– Jak na razie wychodzi na to, że mamy ofiarę, która zmarła w niewiadomym miejscu, prawdopodobnie została zamordowana, a sprawca lub sprawcy wywieźli ją w góry i upozorowali wypadek.
– Tak, to całkiem niezłe podsumowanie – przyznał Hunter.
– Mam teraz milion pytań.
– Strzelaj. Co jako pierwsze przyszło ci do głowy?
Carlos zmarszczył brwi w zamyśleniu.
– Nie zastanawiaj się. Pierwsza myśl. – Robert szybko uniósł dłoń. – Tylko nie oczywiste „dlaczego został zamordowany”. To sobie odpuśćmy.
– Dobra. Dlaczego, do cholery, ktoś go torturował?
Hunter z aprobatą pokiwał głową.
– Torturowano go, nie wiadomo jak długo – ciągnął Garcia. – Zerwano mu paznokcie, połamano palce, żebra i oczodół, a na koniec wrzucono do chłodni… za życia. To jedyne wyjaśnienie, jak mógł umrzeć z wychłodzenia w środku czerwca w Los Angeles. Zauważyłeś, że nie miał otarć od więzów?
– Ani na nadgarstkach, ani na kostkach.
– No właśnie. Czyli wygląda na to, że nie został skrępowany. Paznokcie dłoni miał popękane i połamane, a opuszki pościerane jak diabli. Czyli musiał próbować się skądś wydostać, zapewne z chłodni. Jak torturować kogoś bez związania go?
– To proste. Trzeba go znieczulić – odparł Hunter.
– Co to za pojebany pomysł, żeby znieczulać ofiarę przed znęcaniem się nad nią? – zapytał Carlos, bębniąc palcami po kierownicy.
– Bardzo paskudny. Pomyśl o tym: początkowo nic nie czujesz, może nawet jesteś przytomny i widzisz, co wyprawia morderca. Wyrywa paznokcie, łamie palce i tak dalej. Najpierw nie ma żadnego bólu, ale potem środek przestaje działać… a wtedy pojawia się cierpienie. Powoli, stopniowo… nadchodzi ze wszystkich stron: od stóp, dłoni, rąk, głowy, tułowia. I cały czas narasta. Sprawca mógł zadać wszystkie obrażenia od razu albo rozłożył to na kilka „sesji”. To straszna metoda tortur.
– Pieprzone wariactwo – Carlos pokręcił głową. – No i wracamy do mojego pytania: dlaczego ktoś go tak dręczył?
– Podręcznikowa odpowiedź: aby wydobyć informacje; aby zmusić kogoś do zrobienia czegoś, czego nie chce; aby się zemścić; aby kogoś ukarać; aby zdobyć pieniądze; albo z czystego sadyzmu. Niektórych kręci zadawanie bólu.
– Myślisz, że tego nie wiem? Jak kogoś kręci takie gówno, to nigdy nie poprzestaje na jednej ofierze, prawda? Zawsze zostaje seryjnym mordercą, bo zwyczajnie nie jest w stanie się powstrzymać. Nigdy nie poczuje się spełniony, nieważne, ile osób zabije.
Jego partner milczał.
– W tym wypadku jednak nie mam wrażenia, że to robota seryjnego mordercy. A ty?
– Ja też nie.
– Wszystkie pozostałe powody, które wymieniłeś, są jak najbardziej możliwe – ciągnął Garcia. – Nie wiemy nic o tym Shaunie Danielsie. Mógł być dilerem narkotykowym, lichwiarzem, złodziejem, właścicielem firmy… Albo przeciwnie, mógł pożyczyć kasę od niewłaściwej osoby, przespać się z żoną niewłaściwej osoby albo powiedzieć niewłaściwej osobie… cokolwiek, za co ktoś będzie cię chciał torturować i zabić, zwłaszcza w takim mieście jak LA.
– Nasi ludzie już szukają wszelkich informacji na jego temat. Do wieczora, albo najpóźniej do jutra rana, powinniśmy mieć trochę danych, włączając billingi i wyciąg z konta.
– Coś jeszcze nie daje mi spokoju, od kiedy przeczytałem raport drogówki – oznajmił Carlos.
– Jakim cudem znalazł się tam jego samochód?
– Otóż to. Sam nim nie przyjechał. Jeszcze gdyby ktoś go postrzelił, spuścił mu porządny łomot albo nawet naprawdę potrącił, to może jakoś dałby radę prowadzić.
– Ale on zginął w wyniku wychłodzenia.
– I to jest problem. Zamarzł kilka godzin przed tym, jak go odnaleziono, czyli nie mógł umrzeć w górach Sierra Pelona. To nie tak, że pojechał tam z kochanką albo ubić jakiś narkotykowy interes i coś się wydarzyło. Nikt go tam też nie napadł… no i za cholerę nie odmroził sobie dupska podczas spaceru.
– A mimo wszystko jego auto stało tam zaparkowane.
– Czyli ktoś inny je tam zostawił. Zapewne morderca… lub mordercy. A nawet jeśli nie, to i tak bardzo chciałbym z tym kimś pogadać.
– Mhm, ja też – skwitował Hunter.
Policjanci mieli pewność, że Shaun Daniels nie mógł pojechać w góry Sierra Pelona ani zaparkować na żwirowej drodze, ponieważ zmarł kilka godzin wcześniej. A to oznaczało, że samochodem przyjechała tam inna osoba. I mogła ona zostawić w aucie jakiś ślad: na kierownicy, fotelu, klamce, dywanikach, drążku skrzyni biegów… lub gdziekolwiek indziej. Trzeba go tylko znaleźć.
Po opuszczeniu Zakładu Medycyny Sądowej Hunter zadzwonił do detektywa Sharpa z Wydziału Ruchu Drogowego. Dowiedział się od niego, że samochód denata został odholowany na parking w San Fernando Valley. Pojawił się jednak pewien problem: Sharp podczas oględzin miejsca „wypadku” nie brał pod uwagę morderstwa, zatem pojazd nie został potraktowany jako potencjalny dowód rzeczowy. Kierowca lawety i pracownicy policyjnego parkingu najpewniej całkowicie zatarli wszelkie możliwe ślady i nic nie dało się już na to poradzić. Hunter i Garcia mogli jedynie liczyć na łut szczęścia… i niewiele im z tego przyszło.
Podróż do San Fernando Valley zajęła im niecałą godzinę. Policjant przy bramie dał im klucze do auta Danielsa i powiedział, gdzie zostało zaparkowane.
– Tam jest – Robert wskazał na białe volvo VX70 stojące obok VW golfa.
– Zgadza się – potwierdził jego partner, sprawdziwszy numer rejestracyjny.
Detektywi założyli rękawiczki, podeszli do pojazdu i zajrzeli przez okno.
– No bez jaj! Ile lat miał ten gość? Sześć? – wyrzucił z siebie Garcia.
– O kurde!
Wnętrze auta wyglądało, jakby wybuchła w nim bomba wypełniona śmieciami. Na fotelach, podłodze, desce rozdzielczej, koło drążka zmiany biegów i w schowkach w drzwiach walały się papierki, puste puszki po napojach energetycznych, plastikowe butelki, papierowe kubki, pudełka, paczki po papierosach… jednym słowem, wszędzie był straszny syf.
– Nie sądzę, żeby kiedykolwiek ktoś tu sprzątał.
– Możesz mieć rację.
Tylna kanapa została złożona, żeby zrobić miejsce na przewożenie drabiny, miedzianych rur, rolek taśmy uszczelniającej, złączek, przewodów, skrzynki z narzędziami, wiader i różnych innych sprzętów.
– On był hydraulikiem? – spytał Carlos.
– Możliwe.
– Po co ktoś miałby torturować hydraulika? Źle podłączył rury na robocie?
– To jest pytanie warte milion dolarów.
– Jak już mówiłem, ta sprawa z każdą chwilą robi się coraz dziwniejsza. – Garcia westchnął i się wyprostował. – Powiemy technikom, żeby się tutaj nie fatygowali? Nie ma szans, żeby zbadali cały ten szajs. To by zajęło kilka tygodni, a i tak nic ciekawego nie znajdą. Tutaj leżą opakowania z każdej budki z żarciem w mieście.
Jeszcze będąc w drodze, Robert zadzwonił do doktor Susan Slater, jednej z najlepszych techniczek kryminalistyki w Kalifornii. Ona i jej zespół pracowali z jednostką SO przy wielu sprawach. Hunter powiedział jej, co do tej pory ustalili, i spytał, czy może wysłać swoich ludzi na policyjny parking w San Fernando Valley, by zbadali auto Shauna Danielsa. Niestety dopiero nazajutrz rano ktoś mógł się tym zająć, ale Susan w ramach pocieszenia zapewniła, że uwiną się do południa.
– Masz rację – przyznał Robert. – W tych śmieciach nic nie znajdą, ale i tak potrzebujemy wsparcia techników. Mogą się skupić na klamkach, kierownicy, klapie bagażnika, drążku zmiany biegów, wszelkich możliwych przyciskach na desce rozdzielczej i tak dalej. Kto wie? Może dopisze nam szczęście. – Nacisnął guzik pilota przy kluczykach, aby otworzyć drzwi.
Carlos cofnął się o krok.
– Jesteś bardzo odważnym człowiekiem. Podłoga w tym aucie musi przypominać amazońską dżunglę. Idę o zakład, że ewoluowały tam gatunki robactwa nieznane jeszcze nauce: na przykład komary z zębami.
– Nie zamierzam do niego wsiadać.
Detektyw pociągnął drzwi od strony pasażera: śmieci upchnięte koło fotela wysypały się na ziemię.
Garcia podszedł bliżej i natychmiast zasłonił nos dłonią.
– Jezu! Resztki z ostatnich pięciu lat ugotowały się w tym upale. Śmierdzi tu rzygami i dymem papierosowym.
Hunter również zasłonił nos, a drugą ręką otworzył schowek na rękawiczki. Znalazł w nim więcej śmieci, kilka śrubokrętów i instrukcję obsługi samochodu. Zaczął przeglądać opakowania i papierki, niektórym poświęcając więcej uwagi.
– Szukasz czegoś konkretnego? – spytał go partner.
– Jakichkolwiek pozostałości po narkotykach: przypalonej folii, igieł, fifek, przeciętych plastikowych butelek i tak dalej.
Doktor Hove mówiła im, że nie widziała żadnych śladów po igłach na ciele denata, ale większość uzależnionych potrafi doskonale je ukrywać: zmieniają miejsca wkłuć, aby nie robiły się wybroczyny. A biorąc pod uwagę ilość urazów, jakich doznał Daniels, trudno odróżnić jednego siniaka od drugiego.
Robert nie znalazł nic, co sugerowałoby, że Shaun zażywał narkotyki. Nie dostrzegł nawet pudełek po lekach na receptę. Otworzył schowek w podłokietniku: w środku znajdowały się paczka papierosów, dwie saszetki gum do żucia i klucze – detektyw je wyciągnął.
Carlos zerknął mu przez ramię.
– Klucze do mieszkania?
– Tak sądzę.
– Mamy jego adres w aktach.
Hunter spojrzał na zegarek – była siedemnasta trzydzieści osiem.
– Miejmy nadzieję, że w domu nie urządził takiego samego bajzlu jak tutaj.
Shaun Daniels mieszkał w kawalerce na ostatnim piętrze niewielkiego, dwukondygnacyjnego galeriowca przy skrzyżowaniu Eshelman Avenue i 250th Street w Lomicie. Fasadę pomalowano na zielony kolor awokado, ale i tak było widać, że całość jest w fatalnym stanie. Trawnik przed budynkiem pilnie wymagał skoszenia. Na obu krańcach budowli znajdowały się klatki schodowe prowadzące na galerię, przez której długość biegła zardzewiała poręcz. Całość sprawiała bardziej wrażenie taniego przydrożnego motelu niż bloku mieszkalnego.
O osiemnastej trzydzieści jeden panował tutaj niewielki ruch, więc Garcia bez trudu zaparkował po drugiej stronie ulicy. Na rogu kręciło się trzech chłopaków w wieku maksymalnie dwunastu lat. Dwóch przyglądało się, jak trzeci bardzo się stara – zresztą bezskutecznie – zrobić kickflipa na poobijanej deskorolce.
Gdy detektywi wysiedli z auta, Carlos wskazał na niebieskie drzwi na górnym piętrze – pierwsze od lewej strony.
– Mieszkanie numer dwadzieścia jeden – powiedział.
– Tak, widzę – przytaknął mu partner.
Przeszli przez ulicę i wspięli się na górę po schodach. Zasłony w obu oknach były zaciągnięte. Obaj policjanci założyli gumowe rękawiczki, a następnie Hunter wyciągnął klucze znalezione w aucie Danielsa. Najpierw zajął się kratą antywłamaniową, potem drzwiami do mieszkania. Coś je blokowało od środka, ale po chwili otworzyły się z głośnym skrzypieniem zawiasów.
W nozdrza detektywów natychmiast uderzył ciepły zaduch. Fasada budynku była skierowana na zachód, więc słońce nagrzewało wnętrze całe popołudnie, zatem taki nieprzyjemny zapach ich nie zdziwił. Zaduchowi towarzyszyła jednak jeszcze inna woń: podobna do tej z samochodu Shauna, tylko znacznie, znacznie potężniejsza, wyciskająca łzy z oczu.
– Jezu! – wykrzyknął Garcia i szybko wyciągnął z kieszeni dwie maseczki chirurgiczne. – Po wizycie na parkingu czułem, że mogą nam się tutaj przydać.
Hunter wziął od niego maseczkę i od razu ją założył. Słońce nadal znajdowało się wysoko na niebie, jednak wewnątrz mieszkania panował ponury mrok, więc Robert nacisnął włącznik światła na ścianie po lewej stronie.
Weszli do niewielkiego i skąpo umeblowanego salonu z aneksem kuchennym. W części wypoczynkowej znajdowała się stara kanapa, niepasujący do niej fotel i drewniana szafka telewizyjna. Aneks był częściowo oddzielony ścianą z prawej strony, stały w nim stara lodówka, piekarnik, mikrofalówka na blacie i mały stolik. Ze zlewu niemalże wysypywały się brudne naczynia.
W powietrzu unosił się fetor zepsutego jedzenia i pleśni, tak silny, że nawet maseczki chirurgiczne niewiele pomagały.
Hunter zajrzał za drzwi i odkrył stos nieotwartych kopert – to przez nie początkowo miał trudności z dostaniem się do mieszkania.
– Wygląda na to, że nikt tu nie wchodził znacznie dłużej niż cztery czy pięć dni – skomentował i pozbierał korespondencję.
Carlos przeszedł koło niego i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Na podłodze obok fotela stało kilka pustych butelek po piwie, parę kubków i trzy talerze z resztkami jedzenia, które zdążyło już całkowicie przyschnąć do porcelany. Kilka much chodziło po nich, z trudem poszukując pożywienia. Na stoliku kuchennym leżał cały stos opakowań po gotowych posiłkach i daniach kupionych na wynos – głównie z różnych pizzerii i barów z kuchnią chińską – a wokół niego krążyło stado brzęczących owadów.
– Jak ktoś może być taką fleją? – spytał Garcia, trzymając bezpieczny dystans od stołu. – Poważnie, boję się zaglądać do lodówki i kosza na śmieci.
Jego partner nadal przeglądał listy.
– Bez wątpienia nie miał żony, dziewczyny i tak dalej. A przynajmniej z nikim nie mieszkał.
– Jego ciało znaleziono cztery dni temu, szesnastego czerwca, prawda? – odezwał się nagle Robert.
– Zgadza się. Dlaczego pytasz? Odkryłeś coś?
– Tylko rachunki i reklamy. Ale stempel pocztowy na najstarszej przesyłce ma datę osiemnastego maja.
Drugi detektyw zmarszczył brwi w zamyśleniu.
– Dzisiaj jest dwudziesty czerwca. Czyli Daniels zaginął miesiąc wcześniej, niż znaleziono jego zwłoki?
– Tak to mniej więcej wygląda. Ten rachunek za gaz dostarczono ponad cztery tygodnie temu. One zazwyczaj przychodzą następnego dnia po nadaniu. Mógł zaginąć nawet wcześniej – powiedział Hunter i otworzył jedną z kopert.
– Co tam masz?
– Fakturę za telefon. Wysłali ją trzydziestego pierwszego maja.
– I?
– Z billingu wynika, że ostatnie połączenie z komórki wykonał osiemnastego maja. Potem cisza: żadnych rozmów ani SMS-ów.
– Czyli faktycznie zniknął miesiąc temu.
– Na to wychodzi.
– Nikt nie zgłosił zaginięcia? Przyjaciel? Szef? Sąsiad? Ktokolwiek?
– Raczej nie ma szefa – oznajmił Robert i zaczął przeglądać listy. – Część z nich jest zaadresowana do Daniels Plumbing Ltd. Czyli miał swoją działalność. – Spojrzał w oczy partnera. – Nie wiemy jednak, czy zgłoszono zaginięcie. Nie sprawdzaliśmy tego.
– Nie mów nic więcej – odparł Carlos i wyciągnął telefon, po czym wyszedł z mieszkania.
Hunter odłożył plik kopert na podłogę i zaczął taksować wzrokiem salon.
– Nikt niczego nie zgłosił – poinformował go stojący w drzwiach Carlos.
– Mhm, nie jestem szczególnie zaskoczony. Shaun był samotnikiem. Z rodziną raczej też rzadko się kontaktował.
– Skąd wiesz?
– Rozejrzyj się. Nie widać tu żadnych zdjęć, a na szafce telewizyjnej jest sporo wolnego miejsca. Na lodówce też nic. Reszty mieszkania jeszcze nie sprawdziliśmy, ale mogę się założyć, że nie znajdziemy ani jednej fotografii: jego, rodziców, partnerki… i tak dalej. Mieszkał sam, pracował sam. – Wskazał na stos opakowań po gotowych daniach. – Jadł sam. Zapewne na miasto też wychodził sam.
– Ty też nie masz zdjęć w mieszkaniu. Z wyjątkiem jednego, gdzie jesteś razem z ojcem – odparował Garcia.
Partner spojrzał na niego wymownie.
– No dobra, jesteś samotnikiem, ale masz przyjaciół: mnie, Annę, kapitan Blake. Ktoś by zauważył twoje zniknięcie. Po maksymalnie paru dniach jedno z nas zgłosiłoby zaginięcie.
– Przyjaciół poznałem dzięki pracy, w której nie jestem sam. Daniels jednak był hydraulikiem i miał swoją jednoosobową działalność. Zakładam, że przyjmował mniejsze zlecenia i wykonywał je samodzielnie. Na pewno miał jakichś przyjaciół czy rodzinę, ale raczej nie utrzymywał z nikim bliskich kontaktów.
Carlos sprawdził szuflady w szafce telewizyjnej. Znalazł tam tylko kilka ulotek z lokali gastronomicznych, księgę rachunkową zarejestrowaną na firmę Daniels Plumbing Ltd, zapalniczkę i kilka starych paragonów.
– To jest popieprzone.
– Co takiego?