Gniazdo sierot - Ewelina Miśkiewicz - ebook + książka
NOWOŚĆ

Gniazdo sierot ebook

Miśkiewicz Ewelina

3,8

Opis

Czy o wojennej traumie można zapomnieć? Czy można czuć się sierotą, dziedzicząc traumę po przodkach?
Czasy obecne, Hrubieszów. Uciekając przed małżeńskim kryzysem, Małgorzata przyjeżdża do domu rodzinnego w celu opieki nad sędziwą babcią. Powrót do krainy dzieciństwa budzi w niej dawne demony lęku i opuszczenia. Pewnego dnia staruszka przywołuje wojenne wspomnienia i otwiera przed wnuczką najgłębsze sekrety rodowe…
Czy poznanie historii rodziny pomoże Małgosi zrozumieć siebie?
Kwiecień 1943, Wołyń. Jaś, jedenastoletni chłopiec z polsko-ukraińskiej rodziny, ucieka nocą z ogarniętej pożogą wioski. Jego celem jest Gniazdo Sierot w Turkowicach.
Gniazdo Sierot istniało naprawdę. To tutaj w najbardziej nieludzkim czasie wojny siostry służebniczki prowadziły sierociniec, opiekując się polskimi, ukraińskimi i żydowskimi dziećmi. Ewelina Miśkiewicz sięgnęła po tę historię, by odnaleźć w mrokach nienawiści i śmierci nadzieję, że istnieją miłość, dobroć i przebaczenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 277

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (5 ocen)
2
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Z braku laku…

Zupełnie czegoś innego oczekiwałam
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Anna Damasiewicz

Zdjęcia na okładce

Narodowe Archiwum Cyfrowe

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Konsultacja historyczna

dr Mariusz Sawa

Korekta

Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka

Powieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Wydanie I, Katowice 2024

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2024

ISBN 978-83-68302-02-8

Wszystkim tym, którzy z jakichś powodów czują się sierotami.

Ludziom, którzy doświadczyli zła wojny, oraz ich potomkom.

Każdemu, kto pragnie poznać prawdę i ją zrozumieć.

Historia, gdy się od nas oddala, mitycznieje, to naturalne. Mit jest ludziom bardziej potrzebny niż prawda, która jest zazwyczaj skomplikowana, niejednoznaczna, wewnętrznie i zewnętrznie sprzeczna. Mit daje to, czego potrzebują kolejne pokolenia: klarowną opowieść, w której dobro zwycięża zło. Gdy ostatni świadkowie uprzejmie odchodzą, pozostaje tylko mit, zgodny z głęboką ludzką potrzebą. A dokumenty spoczywają w archiwach albo giną, albo się utleniają. Albo się w nie zwyczajnie nie wierzy.

Anna Janko, Mała Zagłada

I ten pożar, który czuła jako dziecko.

Ten pożar, który został i w niej, i w was, Polakach, i w nas, Ukraińcach, i nawet we mnie i w panu wciąż latają iskry z tego pożaru.

Witold Szabłowski, Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia

(…) nawet w najtrudniejszych czasach znaleźli się Ukraińcy i Polacy, którzy rozmawiali o miłości.

Justyna Białowąs, Wołyńska gra

Rozdział 1

12 lutego 1943 roku

Piotr chodził po izbie, przeczesywał palcami włosy oraz co chwilę przygryzał wargi, a wszystko to miało mu pomóc myśleć: o tym, co się stało, o tym, co jeszcze się może wydarzyć i co należy zrobić.

Wiedział, że przewagę ma ten, kto myśli dwa kroki do przodu, jak jego żona, Ludmiła, która potrafiła zaplanować wszystko tak, aby nie zaskoczyła jej żadna okoliczność: czy to przybycie nieproszonego gościa, czy fakt, że ktoś zje więcej, niż to miał w zwyczaju. Jedzenia nigdy nie zabrakło, nawet w dzisiejszych trudnych czasach. Jego żona miała głowę na karku, potrafiła myśleć, kombinować – to między innymi go w niej urzekło. Zaradność połączona z urodą, czarną brwią nad ciemnym okiem okolonym długimi rzęsami. Pobrali się jeszcze wtedy, gdy małżeństwo Polaka i Ukrainki było czymś zupełnie normalnym wśród nich, zwyczajnych ludzi, którym życie wyznaczał rytm przyrody.

– Przestań chodzić, i tak do niczego rozsądnego nie dojdziesz. – Ludmiła odwróciła się od pieca, w którym wylądowało ledwo co uformowane ciasto.

Na samą myśl o pachnących bochnach chleba Piotrowi zakręciło się w głowie, dałby wiele, by wróciły te dni, kiedy mógł cieszyć się smakiem świeżo wypieczonego pieczywa i nie myśleć o niczym szczególnym, albo chociaż niech powrócą dawne problemy, z nimi przynajmniej potrafił dawać sobie radę.

– Nie za dużo? – Wskazał na piec, próbując odsunąć od siebie uwagę żony. Jeśli będzie mu przerywać, na pewno niczego nie wydedukuje. – Ja chodzę, a ty pieczesz tyle, jakby wojna miała się nigdy nie skończyć.

Kobieta tylko wzruszyła ramionami, poprawiła chustę na głowie i zamierzała milczeć. Tak, Piotr zawsze chodził, gdy sytuacja była trudna, deptał wciąż w tym samym miejscu, a że los w ostatnich latach nie szczędził trudnych momentów, Ludmiła była przekonana, że prędzej czy później jej mąż wydepcze tu coś na kształt ścieżki.

On chodził, ona zaś w takich chwilach ukojenie odnajdywała w codziennym działaniu: gotowaniu, sprzątaniu, a latem w aż nadto gorliwych pracach przydomowych i polowych. Gdyby ciągnęła dialog, mąż by jej to wypomniał, już zresztą dostrzegł, że piecze więcej bochnów chleba niż trzeba. Zaraz by się zaczęło przekomarzanie o to, kto bardziej nie potrafi trzymać nerwów na wodzy. Oczywiście w dawnych czasach podszyte byłoby to żartobliwością, dziś może przerodziłoby się w kłótnię, w której obie strony nie tylko podsyciłyby konflikt, ale też wyrzuciłyby z siebie strach i niepewność, tak charakterystyczne dla tych strasznych czasów. Może sprowadziłoby to oczyszczenie, może byłby to wybuch, który jak burza przyniósłby potem słońce i powietrze świeże od deszczu.

A może nic by z tego dobrego się nie urodziło, tylko pożoga i morowe powietrze.

Ludmiła wolała uniknąć konfliktu. Ale jej mąż najwidoczniej zmienił zdanie.

– A może ty dla odmiany do czegoś doszłaś nad tą babską robotą? – spytał zaczepnie i gdyby żona odparła w podobnym tonie, niechybnie zaczęliby się kłócić.

Popatrzyła na męża, na bruzdy na jego twarzy, srebrną skroń i tę zmarszczkę między brwiami, która pojawiła się zdecydowanie za szybko. Odszukała w tej twarzy dawnego Piotra i wzruszenie zdławiło jej głos.

Mieli piękne wesele, przyszło wielu ludzi, Polaków i Ukraińców, i wszyscy świętowali razem ich dzień. Ale dla Ludmiły istniał wtedy jedynie Piotr, jego łagodne błękitne oczy, które śledziły tylko ją, zatapiały się w jej czarnych źrenicach jak w toni, w której można utonąć wyłącznie z miłości.

To wzruszenie sprawiło, że zamiast zaatakować, odrzekła łagodnym głosem:

– Wpadłam na pewien pomysł. My musimy tu zostać, ale on… Może poszukać innego życia. – Ukradkiem spojrzała na syna przytulonego do swojej siostry.

– Albo zginąć – dopowiedział Piotr to, co nie potrafiłoby wyjść z ust Ludmiły.

Wszyscy żyli w obawie o własne życie, ale jeśli chodzi o dzieci, to nie ważyła się nie tylko na słowa, lecz nawet na takie myśli. Jakby słowo lub choćby myśli o ich śmierci byłyby niczym przeklęcie. Nie, Ludmiła wolała myśleć, że będzie tak jak w odwiecznym prawie natury. Oni, rodzice, zejdą z tego świata pierwsi. W coś trzeba wierzyć, zwłaszcza dziś, i niech to będą nawet odwieczne prawa natury, bo w Boga powoli zaczynała wątpić.

– Jest chłopcem, da sobie radę – zaklęła rzeczywistość i starała się jednocześnie odwracać oczy od śpiących dzieci, czując się tak, jakby dla syna wybierała życie, a córkę skazywała na śmierć razem z nimi. Ale co innego mogła zrobić? Jak na złość Ania odziedziczyła urodę po ojcu. Jej płowe włosy od razu wzbudziłyby podejrzenie. Ech, nie chodzi nawet o te włosy, wystarczy, że jest dziewczynką, ten świat nie jest dla dzieci, a w szczególności nie dla dziewczynek. Chłopiec jakoś sobie poradzi, zwłaszcza tak bystry jak Jaś. Poza tym Piotr miał rację, syn może znaleźć lepsze życie albo zginąć. Pierwszy raz pozwoliła sobie na taką myśl, która niczym sztylet trafiła prosto w serce. Ale jeśli… No właśnie, w poharatanym sercu tliła się także nadzieja. Jeśli jest jakiś cień szansy, powinna ją dać choćby jednemu ze swoich dzieci.

– Gdzie chcesz go posłać? – Mimo wszystko Piotr był także gotów wypuścić syna na potencjalną śmierć, jeśli byłaby szansa, nawet jedna na milion, ale szansa, że jego pierworodny mógłby tej śmierci uniknąć. On także kochał swoje dzieci po równo i także jak Ludmiła wiedział, że Jaś ma większe szanse. Ponadto to syn swoim potomkom przekaże nazwisko i w ten sposób da się coś ocalić, wielopokoleniowe drzewo nie uschnie.

Naprawdę się starał znaleźć rozwiązanie, lecz jak zwykle jego żona wpadła na pomysł pierwsza.

– To oznacza, że my… że my tu zostaniemy i zginiemy. – Głos się jej załamał. Znowu popatrzyła na śpiące dzieci. – To niesprawiedliwe, że musimy dokonywać takich wyborów. Gdy się w tobie zakochiwałam, wyobrażałam sobie to zupełnie inaczej. Widziałam przyszłość, w której po ślubie na świat przychodzą dzieci, pracujemy, by stworzyć im warunki do życia, starzejemy się, a one zakładają własne rodziny… Dożywamy sędziwego wieku…

– Może wszystko się niedługo obróci na dobre. – Piotr próbował pocieszyć żonę. Gdyby miał taką moc, na pewno stworzyłby Ludmile i dzieciom świat z jej przedślubnej wizji.

– Piotr, mi się wydaje, że będzie jeszcze gorzej. Ta choroba wdziera się ludziom do serc, nie myślą racjonalnie. Słyszę, co się mówi. Są tacy jak my, którzy potrafią odróżnić dobro od zła, ale niektórym podoba się to zło, dają się nim omamić. Gdy tylko będą mieli przyzwolenie…

Przyznał żonie rację. Niespełna kilka dni temu doszło do mordów w Parośli, które już zdążyły się odbić echem i zasiać niepewność oraz strach. To dlatego Piotr chodził po izbie, rozmyślał, co począć, wraz z żoną przeczuwając, że zbliża się coś bardzo niedobrego. To dlatego starał się przewidywać, do czego to wszystko doprowadzi, i zrobić, co tylko się da, by ochronić rodzinę. Nie chcieli i nie mogli opuścić zagrody, to przecież ojcowizna. Piotr czuł się w sile wieku, niestraszna mu była najcięższa praca w polu, ale we wsi byli też starcy, schorowane kobiety i mężczyźni ugięci przez pręgierz mijającego nieubłaganie czasu. Jak można ich pozostawić samych sobie? Zostanie i jeśli trzeba, przyłączy się do samoobrony, którą zorganizują z mężczyznami takimi jak on.

Być może przeczuwał, że tak dobrze znana mu rzeczywistość zmierza ku czemuś naprawdę niedobremu, ale jego rozum jeszcze nie obejmował skali zła, jakie miało się wydarzyć. Być może żywił nadzieję, że zło nie wybuchnie, a gdyby nawet, to przeżyją. W końcu trwa wojna, strach i niepewność stały się nieodłącznym elementem codzienności. Tak jak i nadzieja, dzięki niej się nie załamują. Ale na wszelki wypadek spróbują coś zrobić, aby ocalał Jaś. Jeśli mu się uda, może kiedyś tu wróci.

Na chwilę między małżonkami zapadło milczenie, jakby oboje rozważali różne wizje przyszłości, odmiennej od tej, jakiej spodziewali się w dniu swojego ślubu.

– Musimy go posłać do Turkowic, do Gniazda Sierot.

Piotr na początku pomyślał, że się przesłyszał. Przecież to szmat drogi! Czy ona mówi poważnie? Żona miała w tamtych okolicach rodzinę, ale nawet w zwyczajnych czasach nie decydowali się na odwiedziny, za dużo zawsze było roboty, za daleko.

– Przecież to będzie cud, jeśli w ogóle tam dotrze! – Piotr podniesionym głosem wyraził oburzenie, żona skarciła go wzrokiem, o mały włos nie pobudził dzieci. – To pewna śmierć – dodał ciszej.

– Ale jeśli tam dotrze, przeżyje. Słyszałam o tym miejscu wiele dobrego.

Piotr również słyszał. Kiedyś przybyła do nich jakaś ciotka żony, opowiadała o dzieciach, o siostrach zakonnych opiekujących się nimi, o tym, że to wyjątkowe miejsce, swoista oaza na wojennej pustyni.

– Gniazdo Sierot. Już sam nie wiem, czy to Jaś zostaje sierotą, czy my tracimy pierworodnego syna.

– A masz lepszy pomysł, żeby choć jedno z nas przeżyło?

Piotr nie wiedział, co odpowiedzieć, czuł się tak, jakby z Ludmiłą nie mieli wyboru. Bo czyż wybór między gorszym a lepszym złem jest w istocie jakimkolwiek wyborem?

– Przynajmniej nie będziesz widział, jak… – Ludmiła rozważyła, czy wyrzucić to z siebie, ale ostatecznie postanowiła dokończyć: – …nie będziesz widział, jak umiera.

Piotra przeszył dreszcz. W Parośli to się działo, rodzice widzieli, jak umierają ich dzieci, a dzieci widziały śmierć rodziców i dziadków. Śmierć? Ta czasami przychodzi łagodnie, we śnie, jakby chciała darować człowiekowi świadomości jej przyjścia, bólu i cierpienia. A to były po prostu dzikie mordy, zwierzę z taką zajadłością nie rzuca się na przedstawiciela własnego gatunku, z jaką człowiek jest w stanie rzucić się na drugiego człowieka.

– W porządku, niech spróbuje. Ale musimy go dobrze do tej podróży przygotować. – Mężczyzna podjął decyzję, lecz jednocześnie poczuł jej ciężar, jakby wchodził w buty Boga. Choć może to lepsze niż przyodziewać szatę samego diabła.

Ludmiła skinęła tylko głową, wiedziała, że na jej barkach będzie wikt i opierunek, a Piotr zajmie się resztą, przygotuje syna na wszelkie niebezpieczeństwa, da wskazówki, jak ma sobie poradzić oraz jak dotrzeć na miejsce. Wszystko inne będzie zależeć od Jasia. Ludmile nie pozostawało nic ponad to, aby uwierzyć w syna, mimo że jak każda matka wolałaby roztoczyć nad nim opiekę tak długo, jak się da, nawet wówczas, gdy Jaś osiągnąłby już dorosłość.

Piotr przestał chodzić i usiadł w kącie, gdzie miał widok na całą rodzinę. Wieczór sprawiał wrażenie takiego jak zwykle. Po trudach dnia właśnie udają się na spoczynek, zmęczeni, ale szczęśliwi, bo mają siebie – tak mógłby pomyśleć ktoś z boku.

Czy naprawdę mają? A jeśli przyjdzie im wystawić na próbę więzi, jakie się między nimi zawiązały? Ten świat zmierza do czegoś bardzo niedobrego. W rodzinach zawsze były większe bądź mniejsze konflikty, ale zawsze się je jakoś łagodziło, ktoś z kimś może nawet się i pobił, choć morderstwo było ewenementem, który zresztą wszyscy potępiali. A co będzie teraz? Oboje z Ludmiłą dostrzegli, jak małżeństwami podobnymi do ich coraz bardziej targały konflikty. Żeby czasem mąż nie występował przeciwko żonie i na odwrót… Nie, to się w głowie nie mieści. Przecież małżeństwo to rzecz święta!

Piotr mimowolnie zaczął przyglądać się żonie, jej ruchom, zaciśniętej wardze, jakby w głowie już rozważała nadchodzącą przyszłość i rozmyślała nad decyzją, jaką przyjdzie podjąć, gdy ktoś z jej rodziny nakaże pozbyć się męża. Kozacka i hajdamacka krew… Nie! Piotr zakazał sobie tak myśleć. To Ludmiła, jego ukochana żona, człowiek, którego dobrze zdążył poznać.

A jednak uciekł spojrzeniem przed jej wzrokiem, kiedy popatrzyła na niego znad zarumienionego i gorącego bochna chleba.