Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po latach otrzymali szansę na nowy początek.
Czy będą potrafili z niej skorzystać?
Nie są już tymi samymi ludźmi, co w studenckich czasach, i nie są już razem. Wtedy zaczęło się od jednej piosenki, którą Grzegorz napisał dla Joanny, a która miała być początkiem ich wspólnej drogi.
Dziś Joanna jest poczytną pisarką, a Grzegorz odnosi sukcesy jako muzyk i wykonawca, ale jako typowy bad boy nie ogranicza się tylko do zawodowych podbojów. O sobie nawzajem wiedzą tyle, ile wyczytają z kolorowej prasy i portali plotkarskich. Oboje uważają, że dobrze im bez siebie. Ich burzliwy związek był trudny zwłaszcza dla Joanny, kosztował ją wiele wyrzeczeń i bólu, a potem mozolnego leczenia się z toksycznej miłości.
I kiedy była już pewna, że uporała się z własnymi traumami – pewnego letniego dnia na rynku w Sandomierzu wróciła do niej przeszłość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 286
Copyright © Ewelina Miśkiewicz
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Magdalena Kawka
Korekta
Paulina Kawka
Projekt okładki
Izabela Szewczyk
Skład i łamanie
Izabela Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2023
eISBN
978-83-67639-31-6
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
Ta historia nie wydarzyła się naprawdę,a wszelkie podobieństwa do osóbi zdarzeń są przypadkowei niezamierzone.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Gorące latow Sandomierzu
Prolog
Nastanie kiedyś taki dzień, gdy stwierdzi, że Lublin był jedynym miejscem, gdzie czuł się naprawdę dobrze. Ale zanim nadejdzie ten czas, upłyną lata. Być może dopiero pod koniec życia zrozumie, że nigdy nie przydarzyło mu się nic piękniejszego niż okres młodościw mieście, które wówczas potrafił jedynie porównywaćz innymi miejscami. Zestawiał Lublinz Warszawą, wówczas wypadał blado, ale gdy porównywał go do Tarnobrzega czy Zamościa, wydawał się miastem większych perspektyw. Przede wszystkim były tu wyższe uczelniez prawdziwego zdarzenia, od października ściągające tłumy młodych ludzi. Ożywiały Lublin, odmładzały, sprawiały też, że powiedziećo stolicy Lubelszczyzny, iż jest miastem emerytów, to tak jakby przesadzićz ekspresją.I to grubo.
Istnieje również pewne prawdopodobieństwo, że nigdy nie doceni tego miastai latw nim spędzonych tak, jak na to zasługują. Wciąż będzie gonił za czymś, co będzie mu się wydawać piękniejszei wartościowsze. Aż pewnego dnia wszystko się skończy. Na kilka chwil przed odczuje jedynie zdziwienie, że tak właśnie wygląda koniec. Pospoliciei nagle.
Jednakw tej chwili nie były to problemy, którym poświęcał uwagę. Grzegorz był młody, opuścił rodzinne miastoi dopiero zaczynał życiew Lublinie.O mieście,z którego pochodził, przypominały mu czasem pewne momentyi sytuacje. Jak choćby teraz, gdy siedziałw autobusie komunikacji miejskiej,a wokół niego skupiło się grono starszych ludzi – widok, jaki pamiętałz osiedla, gdzie się wychował. Większość jego sąsiadów było bowiem już na emeryturze. Tak, jego rodzinne miasto zestarzało się, zanim on zdążył dorosnąć.
Przez chwilę myślał, że pomylił linie.Z drugiej strony, zwykle nie jeździło tej godzinie. Może to pora emerytów wracającychz jakiejś mszy, wyprzedażyw markecie czy czego tam jeszcze. Zazwyczaj wsiadał do autobusu trochę później, bo zajęcia na uniwersytecie zaczynały sięo późniejszej godzinie. We wtorki nawet nie pojawiał się na uczelni, dla niego był to dzień wolny od zajęć uniwersyteckich, wykładówi ćwiczeń. Normalnie wcale by go tu nie było, nie czułby ściskuw autobusiei nie widziałby zrezygnowanych spojrzeń starszych ludzi lustrujących go od stóp do głów jakby był intruzem. On sam wciąż jeszcze miałw oczach wyraz nadziei, jeszcze tu nie pasował, choć wielokrotnie wydawało mu się, żew środku jest stary. Ale cóż mógł wiedziećo melancholii, nostalgiii apatii, które pojawiały się na twarzach ludzi starych naprawdę.
W każdym razie tę porę wybrałz premedytacją, umówił sięz tą uroczą dziewczyną specjalnieo tej godzinie, kiedy jeszcze żadne wykłady się nie zaczęły, bo chciał byćz niąw holu sam na sam. Wprawdzie jak zawsze, gdzieś tam wśród wieszakówi pozostawionych kurteki płaszczy, siedział ów przeźroczysty szatniarz, ale on się nie liczył. Nawet jeśli słyszał ich rozmowy, to patrzył gdzieśw dal, jakby nic wokół go nie obchodziło.
Holo tej porze rzeczywiście był pusty.I cichy. Właśnie ciszy potrzebował najbardziej. Popatrzył na miejsce przy szatni, gdzie jak zawsze powinna na niego czekać, ale jej nie ujrzał. Zwykle go to nie ruszało, bo bywało już tak, że przychodził wcześniej, alew tej chwili poczuł lekki niepokój. Może po sobotnim wieczorze wszystko się zmieniło? Wystraszyła się?
Nie, nie ona, ona się przecież nie boi. Niczego.A na pewno nie boi się jego.
Być może niepokój byw nim narastał, gdyby musiał czekaćw tym holu jeszcze przez pięć koszmarnych minut, ale tuż po chwili się pojawiła. Kiedy go ujrzała, uśmiechnęła się, lecz nieznacznie, jakby powstrzymywała uśmiech. To takie charakterystyczne dla niej, ta poważna mina, powściągliwość, uniesiona głowa, trochę udawana pewność siebie. Wiedział już bowiem, że jest sporo sytuacji, które ją peszą, udaje pewną siebie,a w środku tak naprawdę jest nieśmiałai krucha. Pociągało go to, choć jeszcze wtedy nie potrafił tego nazwać.
Bez słowa usiadła obok, jak miaław zwyczaju;z czasem stał się to ich wspólny zwyczaj, on też przychodził, siadał obok,a każda rozmowa zaczynała się bez zbędnego „cześć”, „witaj”, czy innego słowa, którymi ludzie zwykle rozpoczynają rozmowy. Oni jednak mieli swój język. Może dlatego ten niewidoczny szatniarz nie zwracał na nich uwagi, bo ich nie rozumiał?A może rozumiał aż nazbyt dobrze?
Grzegorz sięgnął do plecakai wyjął kartkę, po czym jej podał.
– Co to?
– Czytaj – poleciłz dumąi konfidencjonalnym spojrzeniem, dającym do zrozumienia, że ona również jest współtwórczynią tego, co za chwilę przeczyta.
Dziewczyna za to popatrzyła na niego badawczo, następnie pochyliła głowę nad zapisaną stroną. Na moment znów ją uniosła, aby spojrzeć mu jeszcze głębiejw oczy,a wtedy kosmyk włosówz grzywki zaczepił sięo jej rzęsy. Nie mógł się powstrzymać, odgarnął goz czoła, na co zareagowała zarumienionymi policzkami. Znów próbowała nie dać po sobie nic poznać, jakby nie było tamtej soboty, jakby rzeczywiście nie było między nimi tej chemii, tego przyciągania, które przecież za każdym razem sprawiało, że spotykali sięw tym miejscu.
Ale przecież ta ostatnia sobota się wydarzyła. Jemu zawsze będzie kojarzyć sięz czerwienią, choćw rzeczywistości przyświecało im żółte światłoz lampki nocnej,a czerwony był jedynie jej golf. Potem goz niej zdjął, następnie pozbył sięz jej piersi niebieskiego biustonosza, który trochę do tej czerwieni nie pasował.
– Wiersz? – spytała, nie podnosząc głowyi przemierzając wzrokiem zapisane na kartce słowa.
– Piosenka. Napisałem ją po sobocie.
Na jej twarzy znów pojawił się ten nieznaczny uśmiech.
– Mogę przeczytać na głos?
– Czytaj – powtórzyłi usłyszał jak słowa, które najpierw były tylkow jego głowie, potem zostały przelane na papier, teraz ożywająw jej ustach. Jego pierwszaw życiu piosenka. Napisana dla niej. Brzmiała tak:
W tę sobotę
Inną niż wszystkie
Przyszedłem do ciebie
Na ramieniu
Niosąc niepewność,
O czasie
Który miał się zatrzymać,
Poznałem smak
Twoich miękkich ust
Zabrałaś strach
Dałaś zapowiedź wszystkiego
Od świtu do zmroku
Tam jest nasze wszystko
Patrzyszi widzisz to samo
W nocy jest światłoi mrok
Kochamy to oboje
Splatamy palce
Ściskamy dłonie
Żyjemy jak we śnie
I nie chcę nigdy
Budzić sięw pustce
Zostaniesz we mnie?
– Coo niej myślisz? – spytał, gdyw holu znów zapanowała cisza,w której strzepnięcie pyłku ze spodni mogłoby zabrzmieć jak gromw czasie burzy.
Czekał na jej werdykt, jakby był wyrokiem ułaskawiającym, od jej słów zależało jego być albo nie być, nawet oskarżony na sali rozpraw nie przeżywa takich katuszy. Och, ileż od niej zależało! Skończył zaledwie dwadzieścia trzy lata, ale przecież bywało, że czuł się potwornie stary, nawet jeśli to nadal było tylko młodzieńcze wyobrażenieo starości, to drążyło go od środka. Poznał bowiem już smak odrzuceniai krytyki. Wiedział, jak to jest, gdy musisz się bardzo starać, aby uzyskać akceptację osoby, która jest dla ciebie ważna. Bo ostatecznie każde dziecko pragnie, aby jego rodzic byłz niego dumny. On zawsze miałw sobie jakiś brak, bez względu na to, co robił, zawsze robił za małoi nie spełniał oczekiwań. Czasem pragnął jedynie, aby ojciec choć raz docenił jego starania, nie efekt, ale sam fakt, że się starał. Jego pragnieniaw tej materii jednak zawsze pozostawały niezaspokojone, ojciec wymagał wciążi wciąż. Tylko przy niej, przy tej dziewczynie, czuł się dobrze, nie musiał udawać kogoś, kim nie był, wiedział, że ona akceptuje go takim, jakim jest, że dla niej mógłby być wszystkim, tym jedynymi wyjątkowym. Dlatego tak obawiał się słów, które miały za chwilę paść. Nie chciał krytyki, lecz uznania.
– To jest piękne – wyszeptała, tłumiąc wzruszenie. Wyznanie było szczerei czuła się wyróżniona, że ten tekst powstał właśnie dla niej. Schlebił jej również fakt, że stała się swego rodzaju muzą, że ich wspólne doświadczenie nie tylko ich zbliżyło, lecz stało się zarzewiem twórczości.
Grzegorz poczuł, jak mięśnie jego twarzy się rozluźniają,a usta układają sięw uśmiech.
– Naprawdę – zapewniła, pochylając głowęw jego stronę. – To jest jak poezja… bardzo poetyckie.W dodatku tajemnicze.
– A ja nie lubię poezji. – Zaśmiał się już całkiem głośno.
– W piosenkach musi być poetyckość. Zresztą też przecież jej nie lubię. To mnie jednak urzeka.
Pamiętał, jak mówiła muo wierszach,o tym, jak jej babka powiedziała kiedyś, żei ona będzie pisać wiersze. Bo ma to po niej, ten talent.A ona nie chciała mieć niczego po kimś, chciała być sobą, tymczasem więzy krwi ciągle gdzieś ją niewoliły. Choćby poprzez to babkowe napomykanieo wierszach. Dlatego ich nie lubiła, nawet jeśli potrafiła się nimi zachwycać.
Więzy krwi. Więzy rodzinne. Pod tym względem mieli coś wspólnego. Oboje chcieli się wyzwolić, uwolnić spod wpływu doświadczeń dzieciństwa, udowodnić sobiei innym, że nie trzeba być jak rodzice, dziadkowie, że nie dziedziczy się ich cech, nie popełnia tych samych błędów, nie przesiąka tymi samymi cechami charakteru. On nigdy nie chciał być jak swój ojciec,a ona jak babkai matka. Gdy mówił jejo tym, widział, jak jej oczy krzyczą, wołająo tym samym. Nie jestem swoimi przodkiniami,w moich żyłach nie płynie ich krew, ja jestem inna, niepokorna, wyzwolona, moja krew jest wzburzonai pcha mnie do zupełnie innych rzeczy. Tak bardzo ją wtedy rozumiał, tak bardzo ona rozumiała jego.
– Też mam coś dla ciebie. – Włożyła rękę do torby, po czym wyjęła plik kartek.
– Jednak napisałaś wiersz?A nie, tyle kartek to pewnie poemat. – Zaśmiał się, udając złośliwość, alew rzeczywistości był to zwyczajny żart. Miał nadzieję, że choć na chwilę zetrzez jej twarzy tę powagę, którą zdecydowanie powinna zachować na późniejsze lata.I może faktycznie tak się stanie, przeżyje coś, co sprawi, że ta powaga nie będzie taka udawana. Ale przecież oboje byli młodzi, nie wybiegali za dalekow przyszłość. Cieszył ich ten moment razem, teraz, pod tą szatnią,w ciszy, tuż na chwilę przed rozpoczęciem zajęć, kiedy hol zaczną przemierzać inni studenci, spiesząc do sal wykładowych.
– Opowiadanie.A właściwie dwa. Jedno jesto sobocie. – Zaczerwieniła się, wymawiając ostatnie słowo. Po chwili dodała: – Zapisałam wszystko, jak było, ale też coś dodałam.
– Co takiego?
– To, co jeszcze powinno być. – Rumieniec nie schodziłz jej policzków.
– A co powinno? – spytał, przypominając sobie smak jej ust.I to prowokacyjne pytanie, które padło przed pocałunkiem: „Nie pocałujesz mnie?”. Nie mógł się oprzeći złączył swoje wargiz jej delikatnie drżącymi. Tak mało brakowało, aby było coś więcej, ale wtedy jeszcze nie potrafił tego zrobić, choć pragnął jej najmocniej na świecie. Nikogo wcześniej tak nie pożądał,a mimo to się powstrzymał.
– Przeczytaj opowiadanie.
Przejął od niej kartki.
– A drugieo czym jest?
– O nim. – Wskazała na niewidocznego szatniarza. Naprawdę był jak cień. Trochę przypominał nieruchomy sprzęt, który od zawsze gdzieś stoii tak się wtapiaw tło, że staje się jego nieodłącznymi jednocześnie niewidzialnym elementem.
– A co on maz nami wspólnego?
– Może nic,a może całkiem dużo. Opowiadanie zatytułowane jest „Ona”.
– Miało byćo nim.
– I jest.O jego miłości,o dziewczynie, której obraz nosii pielęgnujew sobie od zawsze. Jest jego ideałem, który utraciłi którego nie może odnaleźć, choć szuka gow każdej napotkanej kobiecie.A właściwie szukał, bo dał za wygraną, żadna nie była taka jak ona.
– A co stało sięz nią?
– Przecież nie streszczę ci całego opowiadania.
– Dobrze, przeczytami się wypowiem – odparł, choć bardziej ciekawiło go opowiadanieo ich ostatniej sobocie.
Przyzwyczaił się, że podczas rozmowy na żywo bywała chłodna, ale rekompensowała tow wysyłanych SMS-ach,a także opowiadaniach, które zawsze inspirowane były ich relacją. Schlebiało mu to, on również był jej muzą, natchnieniem. Już zawsze będzie istniałw jej słowach, we wszystkim, co napisze, nawet jeśli nie będzie to bezpośrednioo nich.
– A ta piosenka? Ma jakąś melodię? – Wróciła do poprzedniego tematu, znów patrząc na niegow ten swój przedziwny, badawczy sposób, jakby chciała sprawdzić, jakie wrażenie robią na nim jej słowai czy ich spojrzenia odzwierciedlają porozumienie dusz. Odzwierciedlały, wiedział to, on nie musiał nawet na nią tak patrzeć.
– Pewnie, że ma.
Spojrzał na zegar wiszącyw holu, by sprawdzić czas. Przecieżo to tu chodziło, chciał spotkać się wcześniej,w ciszy, aby móc wystukać rytm, abyw zacisznym holu uczelni wybrzmiał jak należy.
Wyprostował dłoniei ułożył je na swoich udach, po czym zaczął nimi uderzaćo czarny materiał bojówek. Lepiej brzmiałoby, gdyby dotykał palcami klawiszy fortepianu lub strun gitary, ale teraz to musiało wystarczyć. Ona trzymała kartkęz piosenkąi czytała słowa, on wystukiwał melodię, byli jednymi tym samym, złączeni na zawsze więzią mocniejszą niż każda inna miłość na świecie.
Rozdział 1
– Przyjedź do mnie.
Propozycja bliskiej znajomej zabrzmiała szczerze, choć Joasia nie widziała jej twarzy, bo rozmowę prowadziły przez telefon. Potrafiła jednak sobie wyobrazić jaki wyraz teraz przybiera,w jaki sposób błyszczą oczy jej przyjaciółki, jak dotyka włosów, oczekując twierdzącej odpowiedzi. Tak, Joasia byław stanie wiele sobie wyobrazić, zobaczyć coś istotnego tam, gdzie inni widzieli pustkę lub zachwycić się jakimś niepozornym słowem rzuconym przez kogoś przypadkowego. Taki wyraz lub obraz potrafiły nie dawać jej spokoju, dopóki przynajmniej nie zapisała słowa lub wrażenia na papierzez myślą, że kiedyś wykorzysta tow jakiejś powieści, doda inne słowai wtedy wszystko uzyska jeszcze głębszy sens.W końcu była pisarką, może niezbyt popularną, ale na tyle rozpoznawalną, że zarówno ona jaki wydawca byli zadowoleniz wyników sprzedaży. Miała grono wiernych czytelniczeki czytelnikówi tow zupełności wystarczało, aby móc sięz pisarstwa utrzymywać. Na samym początku pytaniao to, czyz pisania da się wyżyć, były dla niej kłopotliwe, bo pierwsze powieści nie przynosiły wystarczających dochodów. Musiała brać dodatkowe prace. Obecnie wciąż nie lubiła mówić, ile zarabia, ale sprawiało jej przyjemność gdy na tak postawione pytania mogła wreszcie błyskotliwie odpowiadać: „Tak, pod warunkiem, że honoraria wydaje się na wyżywienie”.
Zastanowiła sięi przycisnęła telefon bliżej do ucha.
– Nie wiem, czy przyjadę. Myślałam bardziejo wyjeździe nad morze.W tej Warszawie jest tak gorąco… – Nie udzieliła jednoznacznej odpowiedzi, bo naprawdę nie była pewna, czy wyjazd do Sandomierza jest akurat tym, czegow tej chwili najbardziej pragnie.
– U nas też jest potwornie gorąco, ale niedaleko jest Tarnobrzegi jezioro. To jakaś namiastka morza, lecz jeśli to dla ciebie za mało, toz Sandomierza nad Solinę jest bliżej niżz Warszawy.A wiem, że lubisz Bieszczady prawie tak samo jak morze. Mogłybyśmy zrobić sobie wypadw góry – przekonywała Natalia.
Pracowaław dziale marketingu wydawnictwa,z którym już na początku swojej kariery związała się Joasia. Po pewnym czasie stwierdziła, że to nie dla niej, wprawdzie zajmowała się książkami, czyli tym, co kochała najbardziej, ale czasami czuła się tam jakw typowej korporacji. Zawsze była wolnym ptakiem, toteż gdy nadarzyła się okazja kupna niewielkiego domu do remontu, alew malowniczym Sandomierzu, nie wahała się ani chwili. Obecnie prowadziła winnicę,a książkami zajmowała się już tylko dla przyjemności, czytając jez lampką własnego winai we własnym ogrodzie,o którymw Warszawie mogła tylko pomarzyć.
– Naprawdę sama nie wiem… – Joasia się wahała.
– Nie daj się prosić. Przecież wiem, że teraz nie pracujesz nad żadną książką.
Natalia miała rację. Czerwieci lipiec,a także połowa sierpnia, były dla Joasi zawsze czasem odpoczynku po intensywnej pracy nad książką oraz detoksem umysłu, jak to określała, przed rozpoczęciem kolejnej. Właśnie zaczynał się czerwieci dni wolne, które zamierzała przeznaczyć na chwile wytchnienia, ale jednocześnie planowała szukać inspiracji. Tym razem bowiem czuła, że musi ją znaleźćw prawdziwym życiu.
Inspiracja – ależ to słowo od jakiegoś czasu wywoływałow niej dreszcze! Cierpiała bowiem na jej brak. Motorem napędowym jej pisania były emocje, silne, czasem skrajne, których sama doświadczała,w myśl zasady, że zawsze najlepiej poznaćz autopsji to,o czym się pisze. Znała więc radość, ale też ból rozczarowania, dobrze wiedziała, co oznacza czuć zazdrość, jak to jest kochać, być docenionym albo zmieszanymz błotem,i jakie uczucia niesie ze sobą nieoczekiwane rozstanie. Co oznaczają cudai bylejakość, jak to jest być silnąi mieć poczucie totalnej słabości, czuć, że życie już jakoś się ułożyło,a potem stawać przed wyzwaniem układania go sobie na nowo. Joasia wielew życiu przeszła, była skarbnicą wszystkich swoich fabuł, pisałao rzeczach, które się jej przydarzyły, ale też takich, które mogłyby się wydarzyć. Czasami po prostu snuła historie, które sama chciałaby przeżyć, wyciągała ze swojego życia pokaleczone momenty, niewykorzystane szanse,i robiłaz nimi to, czegow prawdziwym życiu by się nie dało. Na spotkaniach literackich, gdy pytano jąo inspiracje, bywała tajemnicza, nie dawała jednoznacznych odpowiedzi, ale przecież tak, większość jej książek byłoo niej samej,o jej przeżyciachi pragnieniach.
Ale jak długo można czerpaćz samej siebie?
W ostatnim czasiew życiu Joasi było nijako, nie odczuwała wielu emocji, panowały spokóji nuda, dlatego dwie ostatnie powieści napisała jak większość współczesnych autorów, zrobiła do nich porządny research, przeprowadziła rozmowyz osobami związanymiz tematami,o których pisała. Książki okazały się dobre, ale Joasia nie czuła, że są naprawdę jej. Podskórnie wyczuwała też, że nie takie powinno być pisarstwo, przecież to jak pisanie pracyw szkole czy na studiach, zbierasz bibliografię,a potem piszesz. Czy sąw tym jakieś autentyczne emocje? Czy naprawdę odczuwasz to,o czym piszesz? Joasia wiedziała, że są to jedynie wyobrażenia, nawet jeśli ktoś mógłby sięz nimi identyfikować. Jako pisarka potrzebowała emocji, barw we własnym życiu, aby znów móc tworzyć poruszające historie.A życie ostatnio szczędziło jej kolorów, jakby znów zasługiwała jedynie na szarośći jej nudne odcienie.
Jej ostatni związek trwał roki zakończył się dwa lata temu, choć patrzącz perspektywy czasu, tow ogóle nie było to, mimo że na początku czuła motylew brzuchui podekscytowanie towarzyszące odkrywaniu nowych rzeczy. Ostatecznie ten związek okazał się jedynie zauroczeniem, nie miłością, za którą znów tęskniła. Kochać kogoś, to jest prawdziwa emocja, kochać kogoś tak, że staje sięw życiu wszystkim: kochankiem, przyjacielem, natchnieniem.O tak, za tym Joasia tęskniła najbardziej.Z dwóch powodów, po pierwsze tylko takie życie miało dla niej sens,a po drugiew takich okresach była najbardziej twórcza, pisała jak szalona, niosły ją jej własne emocjei prawda. Wówczas czuła, że pisze swoje książki. Przepełniał je autentyzm.I takie najbardziej podobały się jej czytelniczkomi czytelnikom.
– Jesteś tam?
Głos przyjaciółki wytrącił jąz zamyślenia.A głos wewnętrzny podpowiedział: „Czemu nie? Możew tym Sandomierzu, rozgrzanymo tej porze roku słońcemi wypełnionym turystami, odnajdziesz emocje, do których tak bardzo tęsknisz?”.
– No dobrze, przekonałaś mnie. Latow Sandomierzu może będzie bardziej ekscytujące niż parne powietrzew Warszawie. Jeszcze dziś pakuję walizki – odparła Joasia, wstającz obrotowego krzesła, na którym napisała dotąd wszystkie swoje powieści,i zamykając laptopa ze świeżo ukończoną książką.
Gdy rozłączyła sięz Natalią, powiedziała do siebie:
– Pora coś poczuć, inaczej przestanę wierzyćw to, że żyję, przestanę pisaći umrę.
Rozdział 2
Pierwszy dzieńw Sandomierzu zawsze będzie się kojarzył Joasiz zapachem świeżo skoszonej trawy, smakiem młodego wina, ciepłą nocąi odgłosami życia, jakie dochodziły do niewielkiej rezydencji Nataliiw centrum miasta, gdzie znajdował się rynek, ogródki piwnei masy przesiadującychw nim turystów. Będzie pamiętać również kacaz następnego dnia rano, ale takie rzeczy już wcześniej jej się zdarzały, kiedy jako bardzo młoda pisarka uważała, że trzeba bywać na tych wszystkich spotkaniach literackichz uznanymi pisarzami, którzy zazwyczaj byli starszymi panami uwielbiającymi, gdy pieściło się ich ego. Zwłaszcza gdy robiła to młoda, aspirująca pisarka. Na szczęście czasy ostatnio się zmieniły, Joasia nie zdążyła się zestarzeć,a ci panowiew większości odeszli już do lamusa, nierzadko ciągnąc za sobą smugę seksualnych afer. Tak,w literaturze zdecydowanie nastał teraz czas kobieti Joasia idealnie sięw ten moment wpisała, zwłaszcza że tworzyła powieści,w których stawiała głównie na opisywanie kobiecych emocji, co podobało się samym kobietom, choć wśród jej fanów byli również mężczyźni. Nawet nie chciała myśleć, gdzie byłaby teraz ze swoim pisarstwem, gdyby to wciąż panowie narzucali trendy, sposoby narracjii kierunki myśleniao literaturze. Owszem, sytuacja nie była do końca tak idealna, ale zdecydowanie lepsza niż jeszcze dziesięć lat temu.
Będzie też pamiętać tamtego mężczyznę,z którymw połowie imprezy zorganizowanejz okazji jej przyjazdu przez Natalię, usiadła na ogrodowej huśtawcei nie zeszłaz niej aż do momentu, gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze oznaki świtu.
Zaczęło się od tego, że poczuła znużenie przyjęciem, ilością wypitego wina,a także towarzystwem nieznanych osób,z których żadna nie sprawiała wrażenia wyjątkowej. Miała swoisty radar pomagający jej rozpoznawać interesujących ludzi, wystarczyło, że coś powiedzieli, jakoś wyjątkowo się zachowali,a Joasia od razu pragnęła się do nich zbliżyć, usłyszeć ich historię, poznać radościi smutki.A potem wykorzystaćw jakiejś powieści. Była więc poniekąd swoistym wampirem, wysysałaz ludzi ich historie,a oni nawet nie byli tego świadomi. Czy to cecha prawdziwej pisarki?
Jednak tym razem początkowo radar zdawał się nie działać. Aż nagle dostrzegła tamtego samotnego mężczyznę na huśtawce. Coś jej podpowiedziało, że powinna do niego podejść.
– Hej, mogę się przysiąść? – spytałai nie czekając na odpowiedź, usiadła na huśtawce, która lekko się rozbujała.
– Jasne, każdy może się przysiąść – powiedział mężczyznai przytrzymał Joasię za przedramię, bo bujanie,a także szumiące jużw jej żyłach wino sprawiły, że ledwo usiadła,a już zaczęła się zsuwać do przodu.
– Joasia – przedstawiła sięi wyciągnęła dłoń do nieznajomego.
– Pisarkaz Warszawy? – spytał bez złośliwości. – Damian.
Pisarka. Joasia się uśmiechnęła. Lubiła, gdy tako niej mówiono,w końcu ciężko sobie na to zapracowała. Owszem, była pisarkąi byłaz tego dumna.
– Właściwie tak, terazz Warszawy. Ale nie zawsze tam mieszkałam.
– Spoko. Nie zawsze pewnie byłaś też pisarką.
– No nie.A ty? Czym się zajmujesz?
– Jestem fryzjerem. Tu,w Sandomierzu.
Joasia spojrzała uważniej na Damiana. Miał wypielęgnowane dłonie, duże niebieskie oczy, nad którymi piękne łuki brwiowe musiały być wyregulowane, żaden mężczyznao nie tak nie dba. Gładka cera, aż nazbyt idealnie dobrane do siebie spodniei koszula, rozpięta niemal do pępka, przy okazji ukazująca piękną klatkę piersiową.A do tego pełne usta, jakby stale gotowe do pocałunku. Joasia poczuła, iż sama mogłaby złożyć na nich swoje usta. Dawno już nie byłaz mężczyzną, czasem brakowało jej po prostu fizyczności, splotu dwojga ciał, które połączyło pożądanie, ciepła drugiej osoby, uczucia, że świat jest piękny, nawet jeśli akurat panuje najgorsza zimaz długimi, ciemnymi porankamii wieczorami.
Poczuła, że mogłaby zarzucić Damianowi ramiona na szyjęi zacząć sięz nim całować, gdyby nie… lęk. Przestraszyła się nie tego, co mogłaby zrobić, ale konsekwencji. Nie miała szczęścia do mężczyzn,z jakichś niezrozumiałych dla niej powodów zwykle ją ranili, porzucali, odchodzili do innej, czasem nie siląc się nawet na wytłumaczenie. Dlatego ich nie rozumiała. Jak można odejśći niczego nie wyjaśnić? Na pewno nie chodziłoo jej wygląd. Przecież była atrakcyjna, nie tylko fizycznie, kiedyś nawet jedenz jej partnerów ciągle powtarzał, że ma piękny umysłi że otworzyła nieznane drogi dla jego umysłu. Coś jednak musiało byćz nią nie tak, że nawet tamten ją zostawił. Nie podbudowywało to jej poczucia wartości, zwłaszcza że bywały okresyw jej życiu, gdy miała bardzo niskie mniemanieo sobie, nawet gdy zaczynała odnosić sukcesy. Tak, mężczyźni, którzy stawali się jej bliscy, potrafili jednocześnie być dla niej wyznacznikiem poziomu jej wartości, przeglądała sięw ich oczachi jeśli widziała blask, dopiero wtedy czuła się dowartościowana. Zdawała sobie sprawęz tego, że tak nie powinno być, ale to było silniejsze od niej. Ktoś, gdzieś, kiedyś popełnił błądw jej wychowaniu – nawet wiedziała ktoi jaki – ale nie potrafiła się od tego uwolnić, mimo że kiedyś myślała, że to jej się udało.
Po tylu życiowych porażkach zaczynała się bać, że każdy kolejny mężczyzna pojawia się obok niej tylko po to, aby ją zranić.Z jednej strony więc ubolewała trochę nad brakiem emocjiw swoim życiu,z drugiej zaczynała się obawiać, że już nigdy więcej nikomu nie zaufa.
Alew przypadku Damiana to nie miało znaczenia. Szybko zdała sobie sprawę, że niepotrzebnie czuje lęk, że nie ma sensu rzucać się na niego, choćby nie wiadomo jak wygłodniałe były jej usta, że nawet najbardziej namiętnym pocałunkiem nie zrobi na nim wrażenia. Damian bowiem był gejem, przynajmniej to Joasia nauczyła się właściwie rozpoznawać.A może po prostu chodziłoo to, że nie krył się ze swoją orientacją? Przecież manifestował to we wszystkim,w stroju,w gestach,w sposobie mówienia. Joasia pomyślała, że tak właśnie powinno być, ludzie mają prawo do wyrażania siebiew sposób, jaki uznają za słusznyi naturalny dla nich.
– To może skorzystamz twoich usług? Niedawno skończyłam pracę nad książką, przez kilka miesięcy nie byłam aniu kosmetyczki, aniu fryzjera.
– Mógłbym ci trochę rozjaśnić ten brąz, wygląda jak czarny,a w jaśniejszym odcieniu byłoby ci zdecydowanie lepiej.
Joasia miała intuicję, od razu wyczuwała, gdy ktoś mówiło czymś, na co kompletnie nie miał ochoty, jakby mówiły tylko jego usta, jakby słowa wypływałyz nich automatycznie,a w głowie gnieździło się milion innych myśli, doskwierającychi powodujących ból. Damiana najwyraźniej cośw środku bolało,a mówienieo odcieniu włosów Joasi było jakimś zastępczym słowotokiem, na który wcale nie miał ochoty.
– Dlaczego siedzisz tu sam? Nie podoba ci się impreza? – spytała, przekierunkowując rozmowę na inny temat.
– Nie chodzio to całe przyjęcie, aleo mnie. Jestem dziśw ogóle nieimprezowy.
– Jakieś niepowodzenie?
Damian zaśmiał sięz lekkim sarkazmem.
– Żeby tylko jedno. Moje życie ostatnio to wielkie pasmo wielu niepowodzeń.
– Jeśli chcesz, możesz się przede mną wygadać. Potrafię słuchać.
– A potem umieszczasz wszystkow swoich książkach.
Tym razem Joasia rozciągnęła ustaw delikatnym uśmiechu. Czy wszystko umieszczaw swoich książkach? Filtruje, przerabia, ale bywa również tak, że odwzorowuje coś jeden do jednego. Bo przecież czasem zdarzają sięw jej życiu tak książkowe sytuacjei rozmowy, że każda przeróbka byłaby tylko zmianą na gorsze,a już na pewno marnotrawstwem byłoby nie wykorzystać tegow ogóle.W większości przypadków jednak coś ubarwia, dodaje, zmienia imiona, miejsca, ale ostatecznie sporo rzeczy,o których napisała, wydarzyło się naprawdę. Czy użyjew jakiś sposób Damiana? Nie mogła na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie, więc tylko ułożyła ustaw ten wieloznaczny uśmiech.
– Właściwie jeśli chcesz, możeszo tym napisać.A ja chyba naprawdę muszę się przed kimś wygadać – odparł jej nowy znajomyz miną zdradzającą, że jest mu wszystko jedno.
Damian pomyślał, że może przynajmniej ta pisarka nada temuw jakiejś swojej powieści głębszy sens, bow nim to powoduje jedynie zrezygnowanie. Zaczął szukaćw głowie odpowiednich słów.
– Zamieniam sięw słuch – zapewniła go Joasia.
– Jestem zakochany, cholernie mnie wzięłoi nie wiem, coz tym zrobić.
Być zakochanym… Dziewczyna poczuła lekkie ukłuciew okolicy serca. Ona tak dawno nie czuła się zakochana. Nie przerywała jednak Damianowi, który kontynuował:
– Nie planowałem tego, to się po prostu stało, wzięło mniei już. Zawsze wolałem prowadzić hulaszczy tryb życia, szybkie imprezy, przelotne związki. Nie wierzyłem, że znajdę kogoś, na kim zacznie mi zależeć. Wiesz gdzie go poznałem?W kolejce do dentysty, ależ banalnie.A może właśnie nie do końca konwencjonalnie. Wstajesz rano, ubierasz się, idziesz na kolejną wizytę do stomatologa,a tam czeka na ciebie miłość twojego życia.
– Wielkie miłości czasem się tak zaczynają – wtrąciła Joasiai na chwilę sama wpadław nostalgiczny nastrój. Gdy wraca do przeszłości, często zadaje sobie pytanie, jak wyglądałoby jej życie, gdyby pewnego dnia nie zdążyła na autobus, zostaław łóżku, skręciław inny korytarz na uczelni, usiadła obok innej osoby. Czy byłaby teraz zupełnie odmiennym człowiekiem? Szczęśliwszym?A może wręcz przeciwnie, wciąż szukałaby tego, czego nadal nie potrafiłaby zdefiniować? Teraz przynajmniej wie, czego oczekuje od życia, nawet jeśli tegow ostatnim czasie nie posiada.
– Zacząłem jakąś głupią rozmowęo czasopismach leżących na stolikuw poczekalni. – Damian nie zważał na komentarz Joasi. – Mówiłem cośo tym, że gdziekolwiek pójdziesz, do dentysty, do fizjoterapeuty, wszędzie znajdują się tylko gazety dla kobiet. Maciek, bo tak ma na imię, przyznał mi rację,a potem sam nie wiem, jak to się stało, ale przez pół godziny zdążyłem mu opowiedzieć niemal całą historię mojego życia.A kiedyz gabinetu wyszła córka Maćka, dotarło do mnie, że ten facet ma pewnie żonę, rodzinę, taką wiesz, przykładną, wzorową, bo jak większość gejów nie potrafi przeciwstawić się presji społecznej. Ja już wtedy wiedziałem, że chcę go koniecznie spotkać jeszcze raz, alew tamtym momencie zdałem sobie sprawę równieżz tego, że to będzie cholernie trudne, jeśli okaże się, żez jego strony również zaiskrzyło. Jego rodzina… Nie miałem złudzeń, na pewno to wszystko będzie dla nas przeszkodą,z czasem pewnie również płaszczyzną konfliktu. Znałem już takie historiei postanowiłem, że nigdyw coś takiego się nie zamieszam.
– Alez jego strony też zaiskrzyło – stwierdziła Joasia po to, aby coś wtrącić, dać do zrozumienia Damianowi, że go słuchai obchodzą ją jego słowa.
– Wtedy,w poczekalni, nie mogłem tego jeszcze wiedzieć. Mnie wzięło od pierwszego spotkania, wydawało mi się, żew jego oczach też coś zobaczyłem, ale wiesz, to mogło być tylko moje złudzenie. Na sto procent jednak byłem pewien, że jest gejem.I dlatego mimo wszystko nie odpuściłem. No dobra, po prostu straciłem rozum. Szlag trafił wszelkie postanowienia.
– Naprawdę geje mają taki radar?
– Radar nie radar. Po prostu poczułem, że ten gość może mi dać to, czego nigdy od nikogo nie otrzymałem. Poczułaś kiedyś coś takiego?
Oczywiście, że tak, Joasia kiedyś to poczuła. Dawno, dawno temu, spojrzała kiedyś na chłopakai odniosła wrażenie, że jest kimś wyjątkowym, kimś, kto ma coś, czego od dawna pragnie,a nie potrafi tego nazwać. Na początku ją zaciekawił, ciekawość wzrastałai Joasia zapragnęła tego chłopaka poznać. Bez względu na wszystko. Najwidoczniej los sprzyjał jej pragnieniom, bo potem sam dał jej okazję do ich realizacji. Gdyby tylko później jej tego nie odebrał…
– Lepiej opowiadaj dalej. Wyszła córka i? – Tym pytaniem odsunęła od siebie konieczność mówieniao swoich przeżyciach.
– I wtedy nic. On też wyszedł. Nie wziąłem od niego numeru telefonu, ale za to wiedziałem, czym się zajmuje, boo tym mi powiedział.
– Kim jest?
– Nie zgadniesz.
– Pilotem śmigłowca? Kaskaderem? No nie wiem, księdzem?
Damian się zaśmiał.
– To się oczywiście zdarza, ksiądz plus dziecko, ksiądz gej. Ale on jest chirurgiem. Ponoć bardzo znanymi dobrym. Nie miałemo nim pojęcia, bo, odpukaćw niemalowane – Damian stuknął palcamio siedzisko huśtawki, która, choć drewniana, na pewno musiała być pociągnięta jakąś farbą – nigdy nie miałem do czynieniaz tego typu lekarzami. Odszukałem go na portalu znanylekarz.pli okazało się, że przyjmuje prywatnie, więc się umówiłemi poszedłem na wizytę.
– Pewnie był zaskoczony.
– To też. Alei ucieszony. Od tamtej pory się spotykamy. Trwa to już prawie rok.
– Kochacie się?
– Ja jego tak. On mówi, że również mnie kocha, ale jest cholernie trudno. Tak jak przewidywałem. Choć na początku przede wszystkim ucieszyłem się, że przynajmniej sam pogodził się ze swoją orientacją, nie wypiera jej, nie muszę go przekonywać, że poczuje się lepiej, jeśli choćby przed samym sobą przyzna, że jest gejem, bo on to doskonale wie. Wszystkow swoim życiu zrobił świadomie,z rozmysłem. Założył rodzinę, ma dzieci, oprócz córki jest jeszcze syn, bo zawsze pragnął być ojcem.I szanowanym obywatelem, docenianym chirurgiem. Jako gej nie osiągnąłby tego, nie ma złudzeń. Ludzie mu ufają nie tylko dlatego, że jest świetny, ale także dlatego, że jest taki jak oni, normalny. Smutne, ale nasze społeczeństwo wciąż pełne jest uprzedzeń.
– Ale ty masz wobec niego oczekiwania.
– Po roku już tak. Wiesz, on mi siebie wydziela. Wszystko, nasze spotkania, plany, podporządkowane jest temu, co aktualnie dzieje sięu niego. Nie kocha żony, ważne są jedynie dzieciaki, ale to ona zawsze jest na pierwszym miejscu. Gdy chce wyjechać na krótki urlopz nimi dziećmi,a ja pragnę zaprosić go do siebie, zawsze wybierze ją. Cierpię przez to.
– Ale przynajmniej kochasz.
Joasia chciała dodać, że ona ostatnio nie czuje nic, ale uznała, że to jednak rozmowao Damianie,a nieo niej. Ona zwykle wygaduje sięw książkach, bywają dla niej terapią. Choćo czym pisać, gdy nie czuje się nic? Znów, to powracające jak bumerang pytanie.
– Tak. Ale nie chciałbym cierpieć. Wolałbym być szczęśliwy.
– Gdybyś nie był, odszedłbyś.
– To nie takie proste. Maciek mnie uszczęśliwiai unieszczęśliwia jednocześnie. Trwam, bo go kocham. Wiesz czego teraz bym pragnął najbardziej? By tu był, tak po prostu, by przyszedł ze mną na imprezę,a ja mógłbym bez skrępowania wziąć go za rękę, spleśćz nim dłonie, czuć jak sięo mnie opiera, jak patrzy miw oczyi wiem, że jest tak samo szczęśliwy jak ja.
Joasia doskonale rozumiała uczucia Damiana, była sama, ale te wszystkie związki,w jakich przez różnej długości okresy żyła, te rozstania, których doświadczyła, nauczyły ją tego, czym jest miłość, taka zdrowai spełniona. Zrozumiała czego chce,a czego nie chce.A chciałaby wreszcie nie tylko kochać, ale być również kochaną. Banał, ale jak trudnow miłości osiągnąć taki stan, udaje się jedynie prawdziwym szczęściarzom, bo zawsze jest tak, że któraś osobaw związku daje za dużo. Takie przynajmniej były doświadczenia Joasi. Potrafiła pięknie kochać, ale sama jakby nie umiaław nikim wzbudzić podobnych uczuć. Dlaczego jej się to przytrafiało? Dlaczego zawsze przyciągała podobnych facetów, takich, którzy sycili się jej miłością, dopieszczali swoje ego,a potem porzucali? Joasia żyła już trochę na tym świecie, aby rozumieć pewne mechanizmy, aby zrozumieć nawet siebie, ale mimo wszystkow życiu często dokonywała tych niewłaściwych wyborów. Napisała sporo książek,w których kobiety potrafią zostawić przeszłość za sobąi pójść dalej. Pisząc je, uczyła się również samej siebie, ale życie zwykle toczyło się według własnych scenariuszy.O wiele łatwiej było zapanować nad sytuacją życiową bohaterki książki niż nad własną.W prawdziwym życiu Joasi czasem trudno było podejmować decyzje. Nawet jeśli intuicja podpowiadała jej, aby nie wchodziław relację, ona czasem zachowywała się jak ćma lgnąca do płomienia świecy. Jego blaski ciepło bardziej ją urzekało niż przerażały ewentualne złe konsekwencje, które niechybnie zawsze przychodziły.
Popatrzyła na Damiana, wyglądało na to, że jest taką samą ćmą jak ona, przynajmniej jeśli chodziłoo jego relacjęz Maćkiem. Może faktycznie dotąd był rozrywkowym mężczyzną,a wzięło go naprawdę dopiero przy tym chirurguz żonąi dziećmi. Tak też się zdarza. Żyjemyw błogiej niewiedzy na temat głębszych uczuć,a potem nas trafia, zdarza się miłość intensywniejsza niż wszystkie dotychczasowe, miłość, która zmienia nas na całe życie. Bo przecież był czas, kiedy Joasia czuła, że czegoś szuka, że czegoś potrzebuje, może nawet nazywała to miłością, ale co ona mogłao tym uczuciu wiedzieć, dopóki nie spotkała swojej prawdziwej pierwszej miłości?
Wyciągnęła rękęw stronę Damianai chwyciła jego dłoń, splotła mocno palcez jego palcami. Może to nie uścisko jakim ten mężczyzna teraz marzy, ale tylko to mogła muw tej chwili ofiarować, nic innego nie przychodziło jej do głowy. Poza tym przecież on tylko na taką bliskość mógł się zdobyć, nie tylko wobec niej, Damian żadnej kobiecie nie mógłby dać nic więcej.
– I co? Znalazłaś pomysł na nową powieść? – spytał, wciąż trzymając ją za rękę, równie mocno jak ona, aż poczuła, że jej dłoń wilgotnieje.
– Może. Tak bardzo chciałabym napisać coś, co przywraca wiaręw miłość – odparłai zwróciła głowęw jego stronę.
– Ja go naprawdę kocham.
– Wiem, ale to ja tym razem muszę przeżyć coś, co przywróci mi wiarę.W innym wypadku będzie to kolejna opowieśćo rozczarowaniu. Albo historia nieo mnie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej