Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Matka i córki – połączone więzami krwi na dobre i złe, muszą przetrwać w świecie, który właśnie runął.
Lucille Maubaut, wdowa po oficerze, wychowuje na luizjańskiej plantacji trzy córki. Pośród pól bawełny i grania rzekotek kultywują pełen przepychu styl życia. Ich bajkowa egzystencja legnie w gruzach, gdy wojna domowa i idące za nią przemiany społeczno-gospodarcze sprawią, że wszystko, co znały i kochały, przeminie jak sen złoty.
Czy pokonane Południe podźwignie się z ruin? Czy Akacjowy Zakątek, miejsce nasiąknięte niewolniczą krwią, uda się odbudować? Czy drogi trzech sióstr ponownie się zejdą?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 284
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Serdeczne podziękowania od wydawczyni
dla całego zespołu, który pracował nad tą książką.
Od pomysłu do ostatniej kropki (i pliku do druku)
to była wielka przyjemność!
Działalność oficyny SILVER objęta jest patronatem
Polskiego Towarzystwa Okulistycznego.
Edycja © Silver oficyna wydawnicza, 2024
Tekst © Agata Suchocka, 2024
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden fragment tej książki nie może być publikowany
w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody Wydawcy.
Wszelkie podobieństwo do osób i miejsc występujących
w książce jest przypadkowe.
Warszawa 2024
Mojej kochanej Mamie, z którą obejrzałam
Przeminęło z wiatrem pewnie sto razy...
ProloG
To być może ostatni tak piękny dzień tego sezonu.
Lucille Maubaut opuściła głowę, by rondo kapelusza rzuciło cień na jej wciąż młodo wyglądającą twarz. Tutaj wszyscy ją znają, ale kto wie, może w jakimś innym miejscu nikt nie powiedziałby, że jest matką trzech dorastających córek.
Najmłodsza z nich, Cecille, debiutuje podczas dzisiejszego pikniku na Magnoliowym Wzgórzu, w posiadłości jej brata, i naprawdę świetnie sobie radzi. Delikatna, skromna, wiotka, płoniła się na zawołanie i zręcznie rozkładała wachlarz. Jutro z pewnością przyjdą pierwsze liściki od konkurentów. Lucille nie wyda za mąż trzynastolatki, w końcu ma jeszcze dwie starsze córki, ale nie zaszkodzi podsycać apetyty. A te były już rozbuchane.
W cieniu rosłego dębu przygrywał band sprowadzony z Nowego Orleanu, na rożnie obracały się tłuste prosięta, a wino musujące uderzało do głów. Gospodyni, Priscilla Lalouche, nieprzyzwoicie młoda żona Paula, brylowała w towarzystwie, śmiejąc się w głos i kokietując cudzych mężów. Nie była jednak nadto bezpośrednia, o nie, nie przekraczała obowiązujących od zawsze w towarzystwie granic, więc panie mogły być spokojne. Raczyły się lemoniadą w altanie, przypominając nieco stado kwok. Nic dziwnego, że Paul znalazł sobie młodszą, bo kobiety w jego wieku dawno straciły na atrakcyjności, tymczasem widok Priscilli wciąż cieszył oko.
Samego gospodarza nigdzie nie było widać, pewnie instruuje gdzieś Luca, jak ma traktować wypatrzoną pannę. Jakby Paul miał o tym pojęcie. Jest takim grubianinem! Ale nic to, dżentelmen z wypchaną kiesą nie musi być ani przyzwoity, ani ułożony, ani nawet specjalnie przystojny. Trudno o dobre maniery, gdy spędza się większość czasu wśród niewolników w polu. Dlaczego Paul nie zatrudni porządnego nadzorcy? Chyba po prostu lubi czuć się panem, strzelać z bata i pokrzykiwać. Zarządzanie plantacją jest dla niego przednią zabawą, bo to przecież Lucille wykonuje całą prawdziwą robotę: zajmuje się księgami rachunkowymi, sprzedażą, planowaniem zasiewów i zbiorów, wszystkim tym, co jej brata nudzi. Paul jest jednak przekonany, że to on trzyma w garści zarówno robotników, jak i nieco krnąbrną siostrę. Dobre sobie. Mężczyźni są tacy pocieszni!
Od strony mokradeł dobiegły wrzaski jasno wskazujące na to, że dzieciaki z żerdziami napotkały kolejnego aligatora. Miastowi nie mają pojęcia, co muszą znosić żony plantatorów. Gady zapuszczające się do ogrodu i smród z niewolniczych chat przy niesprzyjającym wietrze to cena, jaką damy płaciły za życie w luksusie. Na przeciwległej szali wiejskiego życia leżały czy raczej stały na czerwonej ziemi wspaniałe domy, służba, leniwe popołudnia spędzane wśród przyjaciółek i znajomych.
Panie lubiły chwalić się swym beztroskim życiem właśnie w ten sposób, urządzając wystawne pikniki. A przed nimi jeszcze wieczorny bal. Priscilla uwielbia przecież tańczyć! Choć jej syn wszedł w wiek, w którym należy się rozejrzeć za odpowiednią żoną, ona wciąż ma w sobie coś z dziewczęcia.
Lucille dostrzegła w grupce młodzianów kędzierzawą głowę bratanka. Starała się nie pamiętać, że bratowa powiła go, gdy była niewiele starsza od debiutującej dziś CeeCee. No cóż, najważniejsze jest przedłużenie rodu, sprowadzenie na świat dziedzica. Lucille nie miała już na to szansy, więc chyba musi zacząć szukać mężów dla córek, bo one same jakoś się do tego nie garną. Jedynie CeeCee przejawia sporo entuzjazmu do zamążpójścia, lecz będzie musiała poczekać z tym kilka sezonów. Lucille nie była entuzjastką wydawania panienek za mąż przed szesnastym rokiem życia, a przecież ciągle słyszało się o takich przypadkach. Wartość kobiety z wiekiem maleje, podobnie jak wartość niewolnika. Na szczęście CeeCee ma jeszcze dwie starsze siostry, więc zwyczajowo najpierw trzeba znaleźć małżonków dla nich. Biorąc pod uwagę zamiłowanie Uny do siedzenia z nosem w książkach i Larissy do polowania na mokradłach, nie będzie to łatwe. Dżentelmeni na Południu nie gustują ani w kobietach mądrych, ani zaradnych. Wolą głupiutkie, zajęte plotkowaniem i balami księżniczki, które mogliby trzymać zamknięte w posiadłościach jak w bajkowych wieżach, stać na straży ich honoru i dobrostanu.
A przecież życie tutaj tylko pozornie wygląda jak bajka.
Weźmy chociażby jej całkiem niedawny poranny spacer.
Wybrała się na pola, by sprawdzić, czy szkodniki nie zaatakowały kwitnącej bawełny. Czy którakolwiek z pozostałych żon wie, jak wygląda kwiecie bawełny? Niepozorne, różowe płatki, rachityczne, niewielkie pąki, delikatne, półprzejrzyste, otwierają się na krótko, a potem zamykają, by przeistoczyć się w gotowe do zbioru, puchate kłębuszki. Niesamowity cud natury, dzięki któremu wszyscy tutaj świetnie prosperują.
Lucille w nocnej koszuli, rozkoszując się porannym chłodem, również trwającym tylko chwilę, a potem zamieniającym się w lepki upał, szła niespiesznie skrajem pola, patrząc na skąpane w różowym blasku jutrzenki szpalery krzewów biegnące pozornie aż po horyzont. Żyzne, nasiąknięte wodą równiny ciągnące się na północ, na południu niespodziewanie przeistaczały się w zdradzieckie bagna pełne śmiercionośnego plugastwa, wiecznie głodnych aligatorów, jadowitych węży i trujących roślin. Na granicy tych dwóch krain stały w zadbanych ogrodach ogromne domy plantatorów, jak pałace wycięte z bajek i wklejone w miejsce, do którego przecież wcale nie pasują. Wśród kwitnących magnolii i szeleszczących na wietrze bananowców nieświadome prawdziwego życia księżniczki pijały herbatę, wyszywały, przyjmowały gości i śmiały się beztrosko, obserwując, jak ich kształtowani przez guwernantki i nauczycieli fechtunku synowie nabierają tężyzny. Lucille nie miała syna, miała za to świadomość, co tak naprawdę dzieje się na polach i w niewolniczych chatach. Nie była beztroską księżniczką i na straży własnego dobrostanu stała sama.
Odetchnęła szybko nagrzewającym się aromatycznym powietrzem. Krzewy przekwitną i niewolnicy ruszą w pola. Każdy przechodzący w pobliżu będzie mógł usłyszeć ich dziwny, przejmujący dreszczem śpiew. Lucille mogła się tylko domyślać, o czym niskimi, dźwięcznymi głosami śpiewają pracujące niewolnice. Pozwalała im na to, chyba jako jedyna z właścicieli ziemskich. Wolała, by czarnoskórzy robotnicy ją szanowali, niż się jej bali.
Weszła pomiędzy krzewy, na ubitą ścieżkę. Dotknęła różowych płatków, nie chcąc ich uszkodzić. Każdy zniszczony kwiat to niezarobiony cent.
Do jej nozdrzy doleciał aż za dobrze znany, słodkawy odór śmierci. Pewnie jakieś zwierzę padło między krzewami, może to ten lis, który zakrada się do ich kurników, zgubił swoją ofiarę spłoszony przez psy. Gdyby Lucille była zalęknioną damą, zawróciłaby i odeszła do domu. Zamiast tego ruszyła za zapachem, aż znalazła jego źródło.
Dobrze, że to jej pole, a nie Paula. Brat uznałby to za świetną okazję do urządzenia śledztwa, procesu, wymierzenia kary za bezmyślność i rozwiązłość. Nikt przecież nie kontroluje tego, co się dzieje w niewolniczych kwaterach, mimo to niektórzy lubią myśleć, że mogą narzucić czarnym białą moralność. Jak widać, nie mogą. Murzyni robią, co chcą i z kim chcą, choć białym wydaje się, że za pomocą bata mogą nad nimi zapanować.
To musiało się przydarzyć jakiś czas temu. Pozbierać to truchełko i pytać wśród niewolnic, która je straciła? Wolne żarty, żadna się nie przyzna, no i żadna nie wykazywała oznak słabości czy choroby. Wiedzą, jakie są zasady: pracuj, póki masz siły, bo za niesubordynację grozi pręgierz i chłosta. Nie, Lucille takich metod nie stosuje, ale niedoszła matka chyba właśnie tego się obawiała, dlatego porzuciła dziecko w polu. Niemowlę niezdolne do samodzielnego życia.
Teraz wszystkie udają, że żadna z nich nie była w ciąży, więc Lucille także będzie udawać, że o niczym nie wie. Buty i tak zniszczyła tym spacerem, więc zagarnęła stopą nieco luźnej ziemi spod krzaków i przysypała znalezisko.
Teraz, na pikniku w posiadłości brata, tamten poranek zdawał się jedynie złym snem, a przecież żonie oficera zdarzało się śnić gorsze koszmary.
Lucille podniosła się powoli z ławeczki, otrzepała kwiecistą spódnicę, czując, że do jej palców przykleja się rzekotka. Musiała spaść z gałęzi nad jej głową.
No cóż, strzepywanie z ubrań żab to niewysoka cena za życie w bajce, nieważne, jak bardzo ta bajka jest pozorna i krucha.
Rozdział pierwszY
Kiedyś posłańców przynoszących złe wieści pozbawiało się życia.
W promieniach zachodzącego słońca niebo nad Magnoliowym Wzgórzem krwawiło. Lucille przez chwilę patrzyła za oddalającym się jeźdźcem, po czym gestem nakazała służącemu otwarcie furtki przy głównej bramie prowadzącej na teren jej posiadłości.
Gdyby mogła, rzuciłaby się biegiem w stronę pól i dalej, aż do rzeki. Nieelegancko, bo przecież damy nie biegają. Gdyby ktoś ją zobaczył, zacmokałby z dezaprobatą. Lecz kto niby miałby ją zobaczyć? Niewolnik w liberii?
Ledwie chwilę temu konny podał jej zapieczętowaną kartkę, a ona od razu wiedziała, że to nie jest wiadomość, na którą trzeba będzie odpowiedzieć. Posłaniec był szeregowcem w mundurze, więc jaką wieść mógł przynieść?
Ze sztabu nigdy nie przychodzą dobre wieści. Informacje o przedłużeniu kampanii, ranach, dyzenterii tak często kończącej się śmiercią. Haniebną.
Odpieczętowała list i przebiegła wzrokiem po tekście. Wciąż wyniosła jak posąg, gestem pokazała żołnierzowi, że jest wolny. Po chwili podobnym ruchem machnęła w stronę furtki.
Służący brata otworzył przed nią ozdobną kratę, nie pytając o nic. Wyszła więc na drogę i dalej w stronę pól, a niewolnik zamknął za nią furtkę, jakby miała już nie wrócić. Tacy jak on nigdy nie pytają, wykonują polecenia bez szemrania, nawet najbardziej niedorzeczne. A zachowanie tej damy zaiste było zadziwiające. Inspekcja ziem podczas balu wydała się odźwiernemu dziwna, jednak nie skomentował tego nawet jednym słowem. Siostra pana nakazała otwierać, więc otworzył, zamknął i teraz chyba miał czekać, aż pani wróci. A może powinien pobiec do domu i poinformować gospodarza, że wyszła bez asysty w szybko zapadającą ciemność?
Patrzył obojętnym wzrokiem za jasną plamą kobiecej sylwetki, grzebiąc przykurzonym butem w szybko parującej kałuży. Niech idzie. Może się gdzieś zgubi, ugryzie ją żmija, dopadnie aligator z pobliskich bagien albo sfora zdziczałych psów. Jego powieszą za to, że nie poinformował nikogo o tym przedziwnym spacerze, ale i ona będzie martwa. Jedna cholerna biała damulka mniej. Będą po niej płakać, rozpaczać, urządzą wystawny pogrzeb i stypę. Po nim nie zapłacze nikt. Ciało odetną ze sznura przerzuconego przez konar dębu, po czym zakopią na skraju pola, przy niewolniczych chatach. Nie pierwsze i nie ostatnie będzie to ciało, które spocznie w bezimiennym grobie.
Tymczasem Lucille Maubaut szła przed siebie, miętosząc w dłoniach depeszę. Nawet nie usłyszała szczęknięcia furty.
Dobrze zrobiła, zachowała się poprawnie. Przestrzega etykiety, jak zawsze, jak wszędzie. Nawet gdy nikt nie patrzy. Damy takie jak ona używają furtek, nie wychodzą przez główną bramę, no chyba że wyjeżdżają powozem. A ona ma na sobie balową suknię. W takiej sukni się nie spaceruje, w takiej sukni się tańczy. Czuła jeszcze oplecioną wokół kibici obcą rękę, zdaje się, że należącą do jakiegoś senatora.
Obcy dotyk.
Tego znajomego dotyku, dotyku męża, już nigdy nie poczuje.
Już nigdy…
Damy takie jak ona nie płaczą publicznie.
Delikatne obcasiki trzewiczków przeznaczonych na gładkie parkiety grzęzły w błocie rozmiękczonego porannym deszczem traktu. Wyciągała stopy z mlaśnięciem, mając wrażenie, że przytrzymują je niewidzialne ręce. Zaraz będzie rozwidlenie, na prawo ‒ na północny wschód, do Baton Rouge, na lewo ‒ na południowy zachód, do Nowego Orleanu.
Pójdzie przed siebie, jeszcze tylko jakieś trzy mile. Dojdzie do rzeki. Nigdy w życiu nie pokonała pieszo takiego dystansu. Damy takie jak ona nie chodzą, są wożone. Ale teraz musi iść, dobrnąć do brzegu, zanurzyć się w wodzie, a ciężka suknia pociągnie ją na dno.
Nigdy w życiu nie zamoczyła choćby stopy w mętnej wodzie żadnej rzeki. Damy kąpią się wyłącznie w miedzianych wannach na lwich łapach.
Podobno w Nowym Jorku mają już bieżącą wodę i toalety w każdym domu. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić, bo damom nie wypadało mówić o takich sprawach jak defekacja. Paul przywiózł nowojorskie gazety i razem z innymi dżentelmenami omawiali te nowinki przy cygarach i bourbonie. Ona tylko rzuciła okiem na ryciny w porzuconej przez panów, sczytanej prasie.
Mężczyźni omawiali również inną ciekawostkę, a mianowicie abolicjonizm. Nie tyle omawiali, co obśmiewali. Tutaj, na Południu, nikt nie traktował poważnie ruchu wyzwolenia niewolników.
Dlaczego teraz zawraca sobie tym głowę? Przed chwilą dowiedziała się o śmierci męża. Mogła się wyłącznie domyślać, że jego okaleczone przez Indian ciało zostało gdzieś tam, na podbijanych nowych terytoriach, że nie udało się go odzyskać, zwieźć z pola walki. Pewnie go oskalpowano. W tym momencie szczerze nienawidziła Alaina za to, że opowiedział jej, na czym polega ta barbarzyńska praktyka. Dostała tylko list z kondolencjami i informację, że mąż umarł po chorobie. Nawet epoletów nie przysłali. Być może jego kurtę nosi teraz jakiś dzikus, może ten sam, który zdarł mu skórę z głowy.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie może urządzić Alainowi pożegnania z odpowiednimi honorami. Nikt nie powinien wiedzieć, że został zamordowany przez Indian, bo to obniżyłoby morale, byłoby złym świadectwem dla armii. Oficjalną przyczyną śmierci jest dyzenteria. Ale ona wiedziała lepiej. A może po prostu chciała wierzyć w to, że mąż umarł na polu chwały, a nie w latrynie.
Wzdrygnęła się.
Dlaczego nie wyperswadowała mu tej kampanii? Dlaczego pozwoliła wyjechać tak daleko na terytoria Indian, gdy sytuacja tutaj stawała się coraz bardziej napięta? Być może Paul i inni dżentelmeni mają kobiety za głupie, ale one wiedzą swoje. Wiedzą też, że nikt nie zechciałby posłuchać ich opinii na temat eskalacji napięć pomiędzy północą kraju a ich pozornie sielskim Południem.
Wojna, wojna, wojna. Jak nie z Indianami, to domowa. Goście na pikniku w Magnoliowym Wzgórzu udawali tylko, że świetnie się bawią, że nie widzą, iż nadchodzi coś złego. Tama pomiędzy starym i nowym porządkiem kruszała coraz bardziej. I mimo że panowie śmiali się nad szklaneczkami bourbona i puszczali beztrosko kółka z cygarowego dymu, one, kobiety Południa, wiedziały swoje.
Jak teraz poradzą sobie same? Ona i dorastające córki? Jak towarzystwo zareaguje na wiadomość, że to Lucille od miesięcy sama nadzoruje plantację i wciąż będzie to robić? Słomianej wdowie to jakoś uchodziło, widmowa obecność męża dawała jej do tej pory pozorną ochronę, lecz teraz szepty zamienią się w krzywe spojrzenia i gadanie za plecami.
Zgodnie ze zwyczajem powinna scedować ziemie i dom na Paula i pozostać zależna od niego. Jej córki byłyby skazane na łaskę wuja do czasu wyjścia za mąż.
Nie ma mowy! Lucille musi obmyślić inne wyjście. Musi im znaleźć mężów teraz, zaraz, nawet ledwie trzynastoletniej CeeCee, która właśnie debiutuje. Debiutuje w dniu, w którym jej matka odebrała wiadomość o śmierci męża na froncie gdzieś w Górach Kaskadowych.
Niebo ciemniało szybko, nad horyzontem kłębiły się stalowe, burzowe chmury, gdzieś w dali rozległ się złowrogi bulgot. Za chwilę znowu zacznie padać, a wówczas nie będzie musiała iść aż do rzeki. Jej suknia nasiąknie wodą i stanie się tak ciężka, że uniemożliwi dalszy spacer donikąd. Lucille upadnie twarzą w błoto i utopi się w kałuży. Nie potrafi pływać, można by ją utopić choćby w kuchennym cebrzyku.
Musi powiedzieć Paulowi, by zmienił kucharzy, bo dzisiejsze potrawy były niesmaczne. A może to tylko jej się wydawało, że wszystko smakuje jak ocet?
Przeczuwała… przewidziała, że mąż nie wróci. Dostał order za zasługi podczas ostatniej kampanii i status weterana. Rana nie była poważna, ale musiał używać laski. I taki kulawy pojechał na następną wojnę! Tysiące mil stąd! Po co? Dlaczego? „Muszę chronić i wspierać moich chłopców!”, powtarzał, a jej za każdym razem zaciskało się gardło. No tak, generał musi się troszczyć o szeregowych. Bzdurne gadanie, przecież posyłał ich na śmierć z rąk dzikusów!
Co jednak dama taka jak ona może wiedzieć o dżentelmeńskiej logice? Co o mężczyznach może wiedzieć matka trzech córek?
Zatrzymała się.
Ubłocona suknia kleiła się jej do łydek.
Teraz, gdy on nie żyje, może myśleć o tym bez wyrzutów sumienia. Powróciło przekonanie, które toczyło jej umysł jak czerw od dwóch dekad. Alain uciekał do „chłopców”, bo nie dała mu syna. Po narodzinach drugiej córki kupił tytuł oficerski, po narodzinach trzeciej w zasadzie przestał bywać w domu.
Panią Akacjowego Zakątka stała się ona.
I damą przestała być już dawno.
To na jej barkach nawet nie od miesięcy, a od lat spoczywał ciężar prowadzenia domu i doglądania plantacji. Mąż od dekady był jedynie nieobecnym widmem, wspomnieniem, zbiorem anegdot z czasów, które zdawały jej się teraz bajką przeczytaną w jakiejś książce.
Poczuła, że wrasta w grząską ziemię.
To ona doprowadziła do tego, że Alain Maubaut został zarąbany tomahawkiem przez jakiegoś dzikusa. Albo zastrzelony z łuku. A może zamęczyli go w inny sposób? Z pewnością generała potraktowali ze szczególnym okrucieństwem.
Nie. Nie będzie o tym myśleć. Właśnie takie myśli prawie doprowadziły ją do pomieszania zmysłów po powiciu CeeCee, gdy zamiast gratulacji przyszła do niej informacja o tym, że jej mąż jest poważnie ranny.
Alain był mężczyzną i dżentelmenem, sam o sobie decydował. Wybrał ścieżkę kariery, która go zabiła. Zginął w boju, Lucille nie wiedziała nawet, o co tak naprawdę walczył i z kim; zginął, chroniąc „swoich chłopców”, a ją zostawił na pastwę losu z trzema córkami na wydaniu!
Bawią się na balu, nie wiedząc, że ojciec nie żyje. Nie wiedząc, co je czeka.
No właśnie, a co je teraz czeka?
– Lucille!
Przez moment zdawało się jej, że to głos męża. Odwróciła się z trudem, bo obrót spowalniała ciężka, nasiąknięta spódnica. Zaciśnięte wokół kibici fiszbinowe palce gorsetu odbierały oddech. Dama nigdy nie uda się na bal bez gorsetu…
– Paul?
– Lucille, na miłość boską, dlaczego wyszłaś w ciemność bez asysty? Dlaczego w ogóle wyszłaś z domu? Czy coś się stało?
Rzeczywiście na dworze zrobiło się niemal zupełnie ciemno. Jak długo tu stoi? Zachód słońca był już tylko wspomnieniem, ognistą kreską tuż nad linią horyzontu, pod kłębiącymi się chmurami.
– A dlaczego ty wyszedłeś bez asysty? – zapytała półprzytomnie.
– Lucille, co ty bredzisz?
Czemu zasugerowała dżentelmenowi, że powinien chodzić po swoich włościach z asystą?
– Lucille, dobrze się czujesz?
Nie. Nie czuła się dobrze.
Wyciągnęła rękę z wymiętą kartką, ale przecież w ciemności Paul i tak nie będzie w stanie jej odczytać. Zbliżyła się do niej sfera latarnianego światła. Niski odźwierny unosił lampę. A więc zaalarmował pana domu, że wyszła. Jakżeby inaczej. Może powinna była mu powiedzieć, że ma trzymać gębę na kłódkę.
– Dostałam depeszę ze sztabu. Alain… On…
Błyskawica rozcapierzyła się pod obłokami przypominającymi bawełniany puch wykąpany w atramencie.
Grzmot przerwał pulsującą graniem cykad i skwierczeniem rzekotek pozorną ciszę.
Poczuła, że nogi się pod nią uginają, a gdy zaczerpnęła głębszy oddech, fiszbiny boleśnie wpiły się w żebra.
Kompletnie pociemniało jej w oczach czy po prostu je zamknęła?
Paul Lalouche, właściciel plantacji Magnoliowe Wzgórze, odepchnął służącego, by przytrzymać mdlejącą siostrę. Lampa upadła w błoto i zgasła.
Kolejna błyskawica obrysowała świetlistym konturem ich splecione sylwetki, przygięte nawzajem swoim ciężarem.
***
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Agata Suchocka
Pisarka, tłumaczka, mecenaska i animatorka kultury. Miłośniczka muzyki klasycznej i armaniaków. Zdarza się jej poprowadzić koncert i zaśpiewać bluesa. Kolekcjonuje stare instrumenty muzyczne, w małym mieszkanku upchnęła dwa fortepiany i pianino. W nielicznych wolnych chwilach uczy gry na ukulele. W twórczości literackiej zadaje trudne pytania i używa trudnych wyrazów, nie stroni również od tematów tabu, opakowuje je jednak w błyszczący papierek pięknej polszczyzny.
Wydawnictwo założone przez Iwonę Krynicką. W ramach autorskiego projektu pracuje ona z pisarkami i pisarzami nad stworzeniem książek o zwykłym życiu, w których każde pokolenie odnajdzie dla siebie inspirację. Aby wyjść naprzeciw potrzebom czytelników, Silver jako pierwszy wprowadził standard druku ze specjalnym rozmiarem czcionki ułatwiającym czytanie.
Motto oficyny to:
Książki dla Ciebie, o Tobie.
Tekst: Agata Suchocka
Redakcja: Iwona Krynicka
Korekta: Sandra Popławska, Magdalena Wołoszyn-Cępa
Koncepcja okładki i stron tytułowych: Ilona Gostyńska
Projekt logotypów: Maciej Szymanowicz
Projekt graficzny i skład: Agnieszka Władyka
Ilustracje na okładce i stronach rozdziałowych
pochodzą z serwisu: stock.adobe.com
Przygotowanie wersji e-book: Anita Pilewska
SILVER oficyna wydawnicza
ul. Madalińskiego 67C m. 5
02-549 Warszawa
ISBN: 978-83-970802-4-9