Gwiazda Północy, Gwiazda Południa. Tom I cyklu Mistrz Gry - Lampka Joanna - ebook

Gwiazda Północy, Gwiazda Południa. Tom I cyklu Mistrz Gry ebook

Lampka Joanna

4,3

Opis

Nadmorska sceneria, nietuzinkowi bohaterzy i akcja niczym z najlepszych filmów sensacyjnych. Wstąp do alternatywnego, jednak nie tak odległego realiami od naszego świata.

 

Trwa konflikt Królestwa Żeglarzy z Cesarstwem Słońca. Aline, oficer wywiadu neutralnej Sagesii, dowodząca żeńskim oddziałem wojskowym, bierze udział w skomplikowanej akcji polegającej na uwolnieniu mistrza El-Li. Dziesięć wysportowanych i pomysłowych kobiet podejmuje się niemal samobójczej misji odbicia mnicha, tym trudniejszej, że ich przeciwnicy znają sztukę programowania mózgu.

 

Sytuację komplikuje osobista relacja Aline z księciem – następcą tronu Cesarstwa Słońca. Za fasadą czarującego i nonszalanckiego człowieka może on skrywać niekoniecznie dobre zamiary... Dziewczyna już wiele razy przekonała się, że nikomu nie wolno ufać, dlatego jej prawdziwa tożsamość musi na razie pozostać ukryta.

 

Czy w zadaniu, jakie ją czeka, poradzi sobie ze wszystkim, co napotka na swojej drodze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (45 ocen)
28
7
7
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NYKOL1998

Nie oderwiesz się od lektury

Bez spoilerowania fabuły - autorkę poznałam z zupełnie innego rodzaju literatury. Zaryzykowałam i ... przepadłam. Książka jest genialnie napisana, wciąga od pierwszej strony. Zwroty akcji, perfekcyjnie wykreowane postaci i niesztampowy pomysł, co przekłada się na niemożność oderwania się od tej książki. polecam!
10
PapieroweDziewczyny

Całkiem niezła

"Pochwalamy cierpienie, ale tylko wtedy, kiedy dotyka ono kogoś innego, a nie nas, tak?"❤️ 6/10⭐ Na początku był chaos. A potem już tak zostało😅 Aline jest oficerem wywiadu Sagessi. Dowodzi oddziałem kobiet, a ich aktualna misja polega na odbiciu mistrza El-Li. Żeby akcja się powiodła potrzebują wsparcia Cesarstwa Słońca. Tak Aline poznaje Iana, przyszłego cesarza, między którymi zaczyna iskrzyć. Czy emocje nie przysłonią osądu Aline? Czy utrzyma swoją tożsamość w tajemnicy? Co wybierze w chwili próby: miłość czy obowiązki?🤔 Mam problem z tą książką. Zacznę od plusów, bo po prostu będzie szybciej: 👉🏽podobał mi się wątek Michela, jego kreacja też zapowiada się dobrze po tych szczątkowych sytuacjach, gdy była wspominana przeszłość i mocno liczę, że w kolejnych tomach będzie to bardziej rozwinięte 👉🏽postaci da się lubić, a to już spory plus, że mnie nie irytują 👉🏽trójkąt miłosny zapowiada się dobrze i ciekawa jestem jak to się dalej potoczy 👉🏽pomysł na fabułę ciekawy, aczk...
11
Smile4u

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka, nie sposób się nudzić. Akcja, humor i ciekawi bohaterowie. Z przyjemnością ściągnę po kolejny tom.
00
Dizunia1

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana na jedno podejście!
00
BeataSza

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Wartka akcja. Szczerze polecam!
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Joanna Lampka

Gwiazda Północy, Gwiazda Południa

Tom I cyklu Mistrz Gry

Poznań 2020

Strona redakcyjna

Copyright © by Joanna Lampka, Krasnystaw 2019

Copyright © by Wydawnictwo AlterNatywne, Poznań 2019

Wydanie I

ISBN: 978-83-66533-36-3

Grafika na okładce

Copyright © by Maria Lenarcik, Kielce 2019

Ilustracje – mapy:

Copyright © by Justyna Janowiec, Poznań 2019

Redakcja

Marta Goździk

Pierwsza korekta

Dominika Ładycka

Druga korekta

Kinga Szelest

Opracowanie merytoryczne

Magdalena Felis

Skład

Agnieszka Korzeniewska

www.WydawnictwoAlterNatywne.pl

Wydajemy Książki

Krystyna Płowiec-Niewolna

Ul. Klasztorna 5/6 lok. 2

61-779 Poznań

@WydajemyKsiazki

@WydawnictwoAlterNatywne

Rozdział 1 Gdy zanurzasz palce w falach oceanu

Aline stała ukryta w cieniu schodów. Zadanie, które ją czekało, w zasadzie nie było trudne. Wiedziała, jak wywrzeć na kimś wrażenie. Była w tym dobrze wyćwiczona. Na początku współpracy nieraz musiała się uciekać do pokazów siły, żeby przekonać do siebie ludzi. Nawet tutaj, na południu, w Cesarstwie Słońca, gdzie kobiety miały najwięcej praw spośród wszystkich państw Kontynentu Zachodniego, żeński oficer wywiadu był rzadkością i budził co najmniej zdziwienie.

„Stwórz legendę, że jesteś niezwyciężona i nie masz żadnych słabości. Inaczej będziesz dla nich jedynie dziewczynką, którą w najlepszym wypadku trzeba chronić, a w najgorszym zgwałcić i podporządkować sobie. Mężczyźni w głębi serca boją się władczych kobiet. Pokaż im swoją siłę, a żaden cię nie zlekceważy” – wbijał jej do głowy Michel, gdy zdawała do szkoły wojskowej.

Poczuła ukłucie zimnej igiełki w sercu. Nawet przelotna myśl o Michelu sprawiała jej ból. Zacisnęła pięści i wbiła paznokcie w dłonie, żeby zmusić się do powrotu do rzeczywistości.

Musiała obezwładnić trzech mężczyzn siedzących przed stanowiskiem dowodzenia fortu Festness. Było to trudne tylko na pozór. Oni nie spodziewali się ataku. Najpierw ogłuszy tego łysego po lewej, według informacji – dowódcę straży, a potem wykręci rękę i przyłoży nóż do gardła wysokiemu blondynowi, który siedzi wygodnie rozłożony na fotelu. Kiedy księciu Ianowi Lancasterowi będzie groziła śmierć, zasadniczo powinno to zniechęcić siedzącego po prawej stronie pułkownika Petera Mortensona do podejmowania jakichkolwiek działań. Jedna chwilka i będzie mogła zaprezentować się jako nowy sojusznik, z którym trzeba się liczyć.

„Dlaczego nie mogę, tak jak każdy oficer w spodniach, po prostu zapukać, kulturalnie wejść frontowymi drzwiami i zabrać się do pracy z błogosławieństwem otoczenia?” – pomyślała zirytowana.

Zerknęła na chronometr, który zawsze miała na ręce zamiast zegarka. Zostało pięć minut. Tyle potrzeba jej dziewczynom na obezwładnienie strażników i zajęcie stanowisk na wieżach wartowniczych fortu. Wiedziała, że to się uda – plan był dobry, rozpoznanie terenu dokładne, a dziewczyny diabelnie skuteczne. W końcu udało im się dostać niepostrzeżenie aż tutaj. A poza tym żołnierze Cesarstwa spodziewali się raczej otwartego ataku, a nie punktowego uderzenia w samo serce twierdzy. Doświadczenie nauczyło ją jednak, że za lekceważenie szczegółów drogo się płaci. Dlatego równocześnie z mężczyznami bacznie obserwowała ekrany. Jeśli zauważy jakiś podejrzany ruch, będzie musiała zaatakować ich natychmiast. Nie byłby to wtedy, co prawda, szczyt finezji, ale wciąż mogłaby wywrzeć na nich duże wrażenie.

– No! Dawać, ninja z Shan-Thi, bo zasypiam – burknął dowódca straży, przecierając oczy ze zmęczenia.

– Nie spodziewaj się tu żadnych wojowniczych mnichów. Oni nie mogą wyjść poza terytorium Świętej Góry. To będzie jakiś sprzymierzony oddział specjalny z Sagessii, Lankasaru czy innego państwa-miasta. To oczywiście ułatwia nam sprawę. – Młody książę beztrosko przytupywał prawą nogą, wpatrując się w obraz z kamer. – Ci amatorzy nie potrafią walczyć.

– A właściwie po co mamy im przeszkadzać w tej symulacji ataku? Niech sobie atakują, a potem próbują odbić dzikusom tego mnicha. Jeśli im się nie uda, wkroczymy my, klasycznie – wypalimy każde źdźbło trawy i zabijemy każdego, kto stanie na naszej drodze. Tak czy siak, osiągniemy swój cel i odbijemy tego klechę – powiedział pułkownik Mortenson, kręcąc się na krześle obrotowym.

Lancaster prychnął z dezaprobatą, stukając niecierpliwie długopisem o biurko.

– Bzdura. Martwego odbijemy? Potrzeba nam dobrej jednostki specjalnej. Tylko kto ma się zająć tym teraz, tuż przed rozpoczęciem wojny z Królestwem? Tak czy siak, nie ma mowy, żebym tam wysłał jakichś niekompetentnych idiotów z Północy, którzy wierzą, że są w stanie poradzić sobie z dzikusami Sithathu.

Aline odetchnęła w duchu. Byli tak zarozumiali, jak się spodziewała. Zlekceważyli je. Nie oczekiwali wyrafinowanego ataku. Konieczność podjęcia walki fizycznej, zdecydowana dysproporcja sił czy nawet to, że sytuacja może się rozwinąć w nieprzewidzianym kierunku i nie wiadomo, jak dziewczyny sobie wtedy poradzą, to nie były jednak największe zagrożenia. Największe zagrożenie stanowił sam książę Ian Lancaster – przyszły Cesarz Słońca, duma i nadzieja Cesarstwa. Tak się złożyło, że on jako jedyny w całym forcie mógł rozpoznać jej prawdziwą tożsamość. Owszem, mógł, ale było to – jak twierdzili jej bracia – mało realne. Młody Lancaster słynął ze swojej nonszalancji. Prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek zainteresował się tym, kogo ojciec kilka lat temu chciał mu podsunąć jako przyszłą małżonkę, była praktycznie zerowe. „Chociaż minimalne, to jednak jest ryzyko, że Ian zajrzał do moich akt chociażby z ciekawości, wtedy trzeba będzie się szybko ewakuować” – pomyślała Aline.

Godzina zero, 2.35. Aline poprawiła kominiarkę i wykonała trzy razy płytki wdech z długim wydechem, żeby uspokoić serce. Chwyciła mocniej nóż zabezpieczony plastikową osłoną i zaczęła się skradać w kierunku mężczyzn pochylonych nad monitorami. Poruszała się bezszelestnie, bo na stopach miała baletki na filcowej podeszwie. Kilka sekund później stała na wyciągnięcie ręki od księcia. Chciała zatrzymać się na moment, żeby dać sobie czas na ostatni spokojny oddech przed atakiem. Zauważyła jednak, że Lancaster odwraca głowę w jej stronę, jakby wyczuł jej obecność.

Nie było czasu do stracenia. Skoczyła pomiędzy dowódcę straży a księcia, lewą ręką ułożoną w łódkę uderzyła tego pierwszego w skroń, po czym jednym płynnym ruchem przyłożyła nóż do gardła Iana. Ale nie poszło jej tak gładko, jak tego oczekiwała. W ułamku sekundy książę stanął na nogach. Zwykle tacy potężnie zbudowani mężczyźni są dość powolni, najwyraźniej w tym przypadku ta reguła się nie sprawdziła. Wstając, Lancaster ścisnął rękę Aline i trzonek noża. W tym samym momencie ona kątem oka zauważyła, że pułkownik Mortenson podnosi się i sięga do paska, a bezwładne ciało dowódcy straży wali się na podłogę, zahaczając nogami o łydki księcia. Wiedziała, że musi wykorzystać ten moment destabilizacji, bo nie ma żadnych szans w bezpośredniej konfrontacji z dwoma silnymi mężczyznami. Odbiła się miękko stopami od podłogi, a następnie od biurka, puściła trzonek noża, chwyciła Iana za rękę i podążyła całym ciałem za ruchem jego dłoni.

„Jesteś lekka i mała, nic ci nie dadzą długie godziny na siłowni – i tak będziesz słabsza od mężczyzn. Jedyne, co możesz zrobić, to wykorzystać ich siłę, zmienić jej kierunek i przejąć jej potencjał. Podążaj za ruchem przeciwnika, wsłuchaj się w jego zamiary, na tę chwilę stańcie się jednym” – tak mówił jej mistrz Shan-Li.

Aline wykorzystała to, że Ian chce wykręcić jej rękę. Ułatwiła mu to, użyła jego ręki jako dźwigni i po wykonaniu szalonego piruetu kopnęła obiema nogami w skroń pułkownika, który właśnie odbezpieczał broń. Nie miała butów wojskowych, tylko miękkie baletki, więc nie udało się jej go ogłuszyć, ale sprawiła, że zdezorientowany mężczyzna stracił równowagę i upuścił broń. W tej samej chwili książę, ciężko dysząc, chwycił ją za gardło i próbował do siebie przyciągnąć. W ostatnim momencie, wykorzystując resztę impetu przewrotki, dziewczyna mocno wbiła lewy łokieć w jego splot słoneczny i wycisnęła mu powietrze z płuc. Po uwolnieniu się z jego uścisku błyskawicznie wykonała przewrotkę i cofnęła się. Ian stał zgięty wpół i starał się złapać choć odrobinę powietrza. Mortenson właśnie sięgał po broń. Aline skoczyła i kopniakiem szybko wytrąciła pistolet z jego rąk.

– Spokojnie, Wasza Wysokość, pułkowniku. Zdaje się, że mnie dziś oczekiwaliście. Nie jestem tutaj, żeby zrobić wam krzywdę – wychrypiała niskim głosem, tak jakby do samego końca starała się ukrywać to, że jest kobietą.

– Skąd się tutaj wziął jakiś pieprzony ninja? Gdzie są straże?! – krzyknął Mortenson, przyciskając guzik alarmu na swoim komunikatorze.

– Kim jesteś? – zapytał nieco jeszcze zdyszany książę, pochylając się nad dowódcą straży, który wciąż leżał na podłodze.

– Kapitan Aline Sages, Wasza Wysokość. Mistrz Shan-Li przysłał mnie tutaj z misją odbicia mistrza El-Li z rąk plemienia Sithathu – powiedziała Aline cicho i zdjęła kominiarkę.

Wiedziała, że to może być kluczowy moment, dlatego stanęła w pozycji defensywnej, z lekko ugiętymi w kolanach nogami i wyciągniętymi przed siebie rękami. Jej oczy maskowały grube, czarne kreski, a włosy miała związane ciasno na czubku głowy, ale mimo wszystko obawiała się, że Ian może ją rozpoznać. Przez chwilę czuła się naga i bezbronna.

Ale książę tylko zerknął na nią, jęknął i złapał się za głowę.

– O bogini! Baba nas pokonała. I to nie żadna Helga, tylko takie chuchro. Będą o tym pisać w kronikach Cesarstwa.

Mortenson, zwijając się ze śmiechu, usiadł ciężko na fotelu. Jego wzrok padł w końcu na dowódcę straży.

– Sanchez żyje?

– Tylko go uśpiłam, pułkowniku. Żeby go obudzić, trzeba po prostu położyć trzy palce: wskazujący, serdeczny i kciuk na kości ciemieniowej.

W tym samym momencie dowódca straży zachrapał, co wywołało kolejny atak śmiechu u Mortensona i nawet blady uśmiech na twarzy księcia.

– Chodź tutaj i sama go obudź – powiedział Ian stanowczo. – A ty, Peter, wreszcie się zamknij.

Aline podeszła do Sancheza, ale po chwili odskoczyła, bo ten, kiedy tylko się obudził, wyciągnął szybko rękę i starał się złapać ją za kolano.

– Ty dziwko! Zapłacisz mi za to! – wysyczał, wstając i zataczając się w jej stronę.

W końcu stanął w rozkroku i otrząsnął się jak pies.

– Hola, Sanchez, spokojnie. Jak wynika z jej nazwiska, to oficer wywiadu Sagessii, kapitan Aline Sages. Miała dać nam pokaz, no to dała. A że przy okazji skopała ci tyłek... – Książę, z wesołym uśmiechem na twarzy, złapał dowódcę straży za kołnierz i odciągnął go od dziewczyny, która wciąż stała w pozycji obronnej, z wyciągniętymi asymetrycznie ramionami i szeroko rozstawionymi nogami. – A ty też wyluzuj. Nie jesteśmy dzikusami, nie bijemy kobiet. – Mrugnął do Aline.

Pułkownik Mortenson znowu wybuchł histerycznym śmiechem. Nagle otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wbiegli strażnicy.

– Przeszukać ją! – krzyknął Sanchez, wskazując dziewczynę palcem.

Żołnierze podbiegli do niej, ale nim jej dotknęli, zatrzymali się i niepewnie spojrzeli w stronę dowódcy straży. Miny mieli osobliwe. Z jednej strony wyglądali na pozytywnie zaskoczonych, jakby otrzymali niespodziewany prezent, z drugiej – na pełnych wątpliwości, jakby nie wiedzieli, z której strony zacząć. Ten, który stał na przedzie – wysoki, ciemnowłosy, o żabiej twarzy najszybciej otrząsnął się z początkowego szoku i podszedł do dziewczyny zamaszystym, bynajmniej nie wojskowym krokiem, teatralnie przygładzając włosy.

– Tak jest. Chłopcy, do roboty, to tylko baba.

– Nie jestem babą, jestem oficerem wywiadu, żołnierzu – powiedziała Aline chłodno i mechanicznie. – Może się obyć bez dotykania. Po prostu się rozbiorę i przeszukacie moje rzeczy.

Ian skinął lekko głową w kierunku żołnierzy i przysiadł na biurku panelu kontrolnego. Zaplótł ramiona na klatce piersiowej i patrzył na dziewczynę bez skrępowania. Z jego twarzy nie dało się odczytać, co właściwie myśli. Żołnierze stojący kilka kroków od Aline wyglądali, jakby nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. Obecność dowódców niewątpliwie zabijała w nich entuzjazm, jaki normalnie okazywaliby podczas wykonywania takiego zadania. A ona zachowywała się tak, jakby nie obchodziło jej to, co się działo dookoła. Z obojętnym wyrazem twarzy zrzuciła czarną kurtkę i zaczęła rozpinać pas. Sanchez stanął blisko niej i marszcząc czoło z wysiłku, poszukał jej wzroku.

– Ja skądś znam tę twarz.

– Zobaczyliście mnie w swoim śnie, zanim zaczęliście chrapać – odpowiedziała Aline zimno, jednocześnie w panice zastanawiając się, gdzie ten człowiek mógł ją spotkać.

– Jestem pewien, że już cię widziałem. I zdecydowanie w zupełnie innej roli. Nie pasujesz do tego munduru.

Dziewczyna prychnęła i wzruszyła ramionami, zdejmując koszulkę. Została tylko w czarnych majtkach i czarnym sportowym staniku, ale nie była tym specjalnie skrępowana. Z mrocznym wyzwaniem w oczach spojrzała na księcia i pułkownika, którzy cały czas z uwagą obserwowali jej striptiz.

– Eeee, pani kapitan, proszę jeszcze rozpuścić włosy – powiedział Lancaster.

Bez słowa ściągnęła gumkę. Po jej plecach i ramionach spłynęły bezładnie blond włosy i zakryły piersi. Okazało się, że jest jeszcze ktoś, kto może ją zdemaskować – jeśli tylko przypomni sobie, gdzie i w jakich okolicznościach ją widział. Z nerwów aż ją boleśnie zakłuło w brzuchu. Czy ona o czymś nie zapomniała?

– Skończyliśmy – powiedział wysoki żołnierz, mocno skrępowany, patrząc w podłogę.

Na podłodze leżały latarka, komunikator, sznurek, wskaźnik laserowy i zwitek dokumentów.

– To jest list od mistrza Shan-Li do Waszej Wysokości – powiedziała Aline, patrząc na księcia z rezerwą. – Czy mogę się już ubrać?

Ten, z cieniem uśmiechu na ustach, skinął głową.

– Widzę, że Shan-Li używa współczesnych metod komunikacji. Witamy w forcie, kapitanie. Jeśli będziesz potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, nie wahaj się skontaktować ze mną lub pułkownikiem Mortensonem. À propos, gdzie jest twój oddział?

– Moi ludzie powinni byli już kilka minut temu zdobyć wasze wieże wartownicze. Czy możecie to potwierdzić?

Książę spojrzał na Aline ze zdziwieniem i szybkim krokiem podszedł do komunikatora.

– Wieża jeden, zgłoś się.

– Tu wieża jeden, odbiór – odpowiedział mu rzeczowy, kobiecy głos.

Ian zaklął i podjął drugą próbę:

– Wieża dwa, zgłoś się.

– Tu wieża dwa, odbiór. – Ten głos był zdyszany i zdenerwowany, ale niewątpliwie należał także do przedstawicielki płci pięknej.

Pułkownik Mortenson, klepiąc wyprowadzonego z równowagi księcia po ramieniu, znowu zaczął się śmiać.

– Miałeś rację, Wasza Wysokość! My w Cesarstwie nie bijemy kobiet. To one nas biją!

Rozdział 2 Tęsknoty i powinności

Następnego ranka obudziło ją ostre, południowe słońce, które ogrzewało jej policzek. Szybko ubrała się w krótkie, czarne spodenki i czarną koszulkę na ramiączkach, przeczesała włosy, pochlapała twarz wodą i napisała dziewczynom na komunikatorze: „30 minut”. Na Południu ćwiczyć intensywnie można było tylko wczesnym rankiem. Im później się robiło, tym upał stawał się coraz bardziej nieznośny, usypiał i odbierał energię.

Zbliżyła twarz do lustra, które wisiało w jej wojskowej kawalerce, i spojrzała zniechęcona w swoje niebieskie, wielkie oczy, teraz – ze zmęczenia i z powodu podrażnienia – nabiegłe krwią. „Znowu mam alergię na ten syf” – pomyślała z rezygnacją. „Czas już wracać do domu”.

Nie spodziewała się, że tak bardzo zatęskni za starszymi braćmi, którzy – nie zważając na jej osiągnięcia w armii – wciąż traktowali ją jak małą dziewczynkę. Kiedy spotykali się w ósemkę, to mimo że wszyscy byli już dorośli, nadal zachowywali się jak stado szczeniaków podgryzających sobie uszy. Ale też, kiedy trzeba było, stawali za sobą murem. Tęskniła za cichą życzliwością matki, której spojrzenie dostrzegało zbyt wiele. Tęskniła nawet za ojcem, z którym wiecznie się kłóciła, ale którego mimo to gorąco kochała. Tęskniła za murami zamku Mire-Mareil, które uwielbiała obserwować w świetle wschodzącego słońca, gdy wracała z porannego joggingu. Tęskniła za skokami z wodospadu do górskiej rzeki. Tęskniła za czarnymi oczami Michela, które paliły ją od środka, gdy on nocami przychodził do jej pokoju... Poczuła zimny dreszcz na plecach. Nie, za tym akurat nie miała prawa tęsknić.

Powrót z ostatniej akcji w jej życiu nie oznaczał jednak powrotu do świata beztroskiego dzieciństwa. Nie mogła nawet zrobić sobie wakacji, bo zgodnie z surową tradycją Królestwa nie miała wpływu na swoje życie. Praca w wywiadzie stanowiła tylko odroczenie wyroku. Taką umowę miała z ojcem. Ona może przez dobrych kilka lat pobawić się w wojsko, a on zawiesza na ten czas plany matrymonialne wobec niej. Gdy wróci do domu, bez gadania podporządkuje się jego woli. Westchnęła i pomyślała smętnie, że tak jak teraz tęskni za rodziną, tak za jakiś czas obarczona dziećmi i domowymi problemami będzie tęsknić za tą paskudną farbą na twarzy, która zawsze podrażniała jej spojówki.

A musiała wrócić jak najszybciej. Wojna między Królestwem a Cesarstwem była już nieunikniona i nawet ten krótki pobyt na terytorium wroga wiązał się dla księżniczki Królestwa z poważnym niebezpieczeństwem.

Właśnie tak. Aline nie była tylko oficerem wywiadu Sagessii. Była najmłodszym dzieckiem króla Richarda Lemerciera – władcy Królestwa Żeglarzy – i jedyną dziewczynką wśród licznego rodzeństwa. Szpiegować dla swojego państwa mogła tylko dzięki jego skostniałej tradycji, zgodnie z którą praktycznie od urodzenia na wszelkich uroczystościach występowała incognito. Starannie chroniono ją też przed mediami. Wbrew umowie jej ojciec nie dawał za wygraną i wciąż starał się ją swatać z każdą co lepszą partią na Kontynencie Zachodnim. Ale, jak dotąd, mogli ją poznać tylko nieliczni, bardzo wysoko postawieni arystokraci.

W taki właśnie sposób Aline poznała ojca Iana. Teraz trudno było w to uwierzyć, ale jeszcze kilka lat temu Cesarstwo i Królestwo miały dobre relacje. Przyjaźń cesarza Lancastera i króla Lemerciera, ojca Aline, była raczej szorstka i oparta bardziej na przyciąganiu się przeciwieństw niż na podobieństwach, ale za to została sprawdzona w wielu ciężkich bojach. To dzięki wzajemnemu zaufaniu mimo wielu ostrych dyskusji udało się im obu pokonać i zniszczyć Kontynent Wschodni podczas V wojny światowej – ostatniego konfliktu zbrojnego na tak wielką skalę.

W epoce, gdy Aline miała zaledwie kilka lat, władcy dwóch największych potęg na kontynencie lubili spędzać ze sobą i swoimi rodzinami wolny czas. Aline ponoć nawet kiedyś widziała Iana, jednak starszy od niej chłopiec zwracał na nią uwagę tak samo jak jej bracia, czyli wcale. Nie istniało więc ryzyko, że rozpozna rysy widzianej kiedyś przelotnie, małej blondyneczki w dorosłej wojowniczce.

Co innego, jeśli chodzi o jego ojca – Cesarza Słońca. Ten był niegdyś częstym gościem Lemercierów, kiedy spędzali oni rodzinne wakacje w Sagessii. Aline dobrze znała i bardzo ceniła energicznego i wesołego mężczyznę, który nigdy jej nie ignorował. Spędzała z nim długie godziny na pasjonujących dyskusjach o rządzeniu państwem, ekonomii, religiach, wojsku i wszystkim, o czym nie mogła otwarcie rozmawiać w domu. Skrycie marzyła o tym, żeby to on był jej ojcem.

Ostatni raz widzieli się, gdy Aline miała szesnaście lat i właśnie wtedy padł pomysł, żeby królewską córkę wydać za cesarskiego syna. Akurat siedzieli na tarasie willi, jedząc podwieczorek i dyskutując o najnowszych wydarzeniach w Cesarstwie.

– Odebranie przywilejów podatkowych producentom żywności w południowych krajach Cesarstwa było idiotyzmem! – krzyczała podniecona nastolatka, grożąc władcy łyżką umazaną lodami. – To przecież spowoduje wzrost cen w całym państwie, pogorszy sytuację najbardziej potrzebujących, a korzyści przyniesie tylko nielicznym, najbogatszym!

– Spójrz na to z innej strony – odpowiadał jej Edward Lancaster z zachwyconym, spokojnym uśmiechem, niedbale strzepując popiół z cygara. – W taki sposób ukrócimy spekulacje żywnością i zmniejszymy podatki, na czym skorzystają wszyscy, szczególnie najbiedniejsi. A co najważniejsze, otworzymy rynek. Wolny handel to...

Aline, gotowa na ripostę dotyczącą zgniłego kapitalizmu, już się napuszyła i lekko zarumieniła, ale jej ojciec był pierwszy.

– Ładujesz jej, Edward, takie rzeczy do głowy – powiedział sucho, siadając w fotelu po drugiej stronie. – A to dziewczyna! Ta wiedza nigdy się jej nie przyda, a tylko rozpali jej wyobraźnię.

Cesarz spojrzał na Aline z lekką tęsknotą we wzroku.

– Ty, Richard, mógłbyś się potknąć o diament i nie zauważyć go. Dałbyś mi ją. Mój syn potrzebuje żony. Ta się nada. – Mrugnął do dziewczyny, zupełnie niezrażony tym, że ta patrzy na niego wzrokiem wilkołaka. – Pyskata nieco, ale dobrze zrobi Ianowi ktoś, kto nie będzie mu tylko potakiwał...

Tym razem to ona odpowiedziała pierwsza, wchodząc na tak wysokie rejestry, że aż kieliszki na stole zadzwoniły.

– Po moim zdechłym, oślizgłym, omszonym trupiszczu! Nie będę za nikogo wychodzić za mąż ani rodzić jakichś obleśnych bachorów!

– Aliiiine! – przerwał jej ojciec ostrzegawczym tonem. Wstał gwałtownie z fotela i złapał ją za kark jak szczenię.

Zatopiona we wspomnieniach dwudziestoczteroletnia Aline otrząsnęła się i uśmiechnęła kwaśno do swojego odbicia w lustrze. Była naiwna i głupia, wierząc w socjalizm oraz w to, że uda jej się uciec od losu kobiety w Królestwie Żeglarzy. Wręcz przeciwnie. To właśnie jej dossier znalazło się wtedy na samym szczycie stosu propozycji matrymonialnych dla Iana. Na szczęście młody książę był tak samo zainteresowany małżeństwem jak ona i najprawdopodobniej nigdy nawet nie zerknął na zdjęcia kandydatek. Ale czy to założenie jest słuszne, okaże się za kilka godzin, podczas spotkania w centrum dowodzenia, gdy Ian zobaczy ją w dziennym świetle, bez kamuflażu.

Dużo wody upłynęło od ostatniego spotkania dwóch potężnych przyjaciół. Tamten beztroski poranek wydawał się teraz Aline absurdalnie odległy, a jego wspomnienie było mgliste, tak jakby zdarzyło się to w jakimś innym życiu. Konflikt pomiędzy Cesarstwem Słońca a Królestwem Żeglarzy narastał od dobrych kilku lat. Nikt już chyba nie wiedział, od czego w zasadzie się zaczęło. Nie było to nic spektakularnego. Ot, zakaz importu mięsa z Cesarstwa czy coś równie banalnego. Jedna akcja wywołała reakcję łańcuchową. Sankcje zaczęły gonić sankcje, pojawiły się regulacje antyimportowe, zaporowe cła, aż wreszcie wybuchła wojna ekonomiczna. Nie polepszyło sytuacji kilka wymyślnych ataków hakerskich na instytucje rządowe po obu stronach.

Mimo że relacje mocarstw stały się fatalne, jeszcze dwa lata temu nikt się nie spodziewał, że dojdzie do otwartego starcia. W końcu żyło jeszcze pokolenie walczących w ostatniej wojnie, które zbyt dobrze wiedziało, czym to pachnie. Iskrą na beczce prochu stał się wewnętrzny konflikt religijny w państwie-mieście Mandorii, niezwykle ważnym dla obu stron ze względów strategicznych. Królestwo poparło naturalnie fanatycznych wyznawców Jedynego Boga, Cesarstwo – ich przeciwników.

Na próżno w rozmowach pokojowych uczestniczyli mediatorzy z neutralnej Sagessii, na próżno wdowy i weterani ostatniej wojny apelowali o rozsądek – mocarstwa bezwzględnie dążyły do konfrontacji siłowej. I nie chodziło nawet o dominację, tylko o prestiż. Dlatego Aline była przekonana, że jej dossier – jako potencjalnej narzeczonej przyszłego cesarza – już dawno wylądowało w koszu lub w archiwum. Wciąż oczywiście istniało ryzyko, że ktoś ją pamięta, ale nie mogło jej to powstrzymać.

To miało być jej ostatnie zadanie, więc cieszyła się, że jest takie spektakularne. Sam fakt, że księżniczka pracująca dla wywiadu Królestwa pojawiła się w ściśle chronionej bazie Cesarstwa, pod samym nosem przyszłego cesarza, był w końcu bezprecedensowy. Ale w zasadzie nie stało się to przypadkowo. Aline była najlepszym człowiekiem do tej roboty, jedyną osobą na świecie – jak dotąd myślała – która po przejściu treningu w Zakonie Shan-Thi żyła poza Świętą Górą.

Całkiem niedawno, ku swojemu zdziwieniu, odkryła, że nie jest wyjątkiem. W zakonie wykształcony został również lider plemienia Sithathu, którego miała unieszkodliwić. Dlaczego trzeba to było zrobić? Święta Góra była miejscem kultu szanowanym na całym wieloreligijnym Kontynencie Zachodnim. Jednak mnisi nie zajmowali się tylko medytacją i modlitwą. Jak powiedział książę Lancaster – każdy z nich był niebezpiecznym wojownikiem. Ale to nie znajomość sztuk walki była ich największym atutem. Uczniowie wielkiego mistrza Shan-Li zdobyli umiejętności, które mogły zmienić równowagę militarną na kontynencie. Dzięki sztuce programowania umysłu, przy pomocy specjalnych gestów, dźwięków i słów potrafili zmusić innych do robienia nieprawdopodobnych rzeczy. Była to wiedza niebezpieczna, dlatego pilnie jej strzeżono. Każdy adept, zanim poddał się rytuałowi ostatecznego włączenia w poczet zakonników Shan-Thi, pił wodę ze Świętej Góry, co dawało mistrzowi wgląd w jego przyszłość. Mówiono, że ci, którzy nie byli godni tego, by wstąpić do zakonu, po jej wypiciu się nie budzili. Aline się obudziła... gdzieś na łące, kilkadziesiąt kilometrów od Świętej Góry, z malutką karteczką w dłoni, zapisaną ręką jej mistrza: „Do zobaczenia, mała Aline”. Od tego momentu nie miała żadnego kontaktu z Shan-Li ani innymi zakonnikami. Dlatego, gdy otrzymała od niego list z prośbą o wykonanie zadania, była naprawdę zdziwiona, choć nie wahała się ani chwili.

Dobrze wiedziała, że stawka jest bardzo wysoka. Plemię Sithathu, zamieszkujące dżunglę na wschodnim wybrzeżu Cesarstwa Słońca, przez wiele lat żyło jak pokojowa komuna. Nie stanowiło poważniejszego zagrożenia do momentu, gdy dołączył do niego renegat z zakonu Shan-Thi. Dziewczyna nie dziwiła się, że mistrz Shan-Li, który nigdy wcześniej nie angażował się w sprawy świata zewnętrznego, tym razem postanowił zareagować. Również Cesarstwo, tolerancyjne wobec wszelkich religii, odłamów i sekt, zaniepokoił taki stan rzeczy.

Trzeba było zlikwidować buntownika, zanim niebezpieczna wiedza zakonu zostanie przez kogoś przejęta. Mimo że Aline czuła respekt i wdzięczność dla swojego dawnego mentora, była nieco podminowana, ponieważ ostatnie zdanie w liście Shan-Li brzmiało: „Wreszcie dopadło cię przeznaczenie, Ā, watashi no akaru-sa”, co w języku Świętej Góry znaczyło: „O moja światłości”. Wyglądało to groźnie. Dziewczyna zastanawiała się, czy oznacza to, że podczas tej akcji zginie.

Zadzwonił alarm, który wyrwał ją z zamyślenia. Dość brutalnie przetarła twarz – jakby chciała się ukarać za bujanie w obłokach, ostatni raz spojrzała w podrapane lustro i wyszła na całkowicie wyludnioną ulicę. Słońce było już wysoko, ale w powietrzu ciągle jeszcze unosiło się wspomnienie świtu. Ulica, jak w każdym miasteczku Południa, była bardzo wąska, ściśnięta pomiędzy wysokimi domami z kamienia o białych, zamkniętych okiennicach. W promieniach porannego słońca, które odbijały się od żółtobiałych murów, wszystko wydawało się zbyt jaskrawe.

Zaczęła się lekko rozciągać przed biegiem – oparła stopę o mur i tak położyła tułów na nodze, że czołem dotykała kolana. Wciąż czuła się senna, więc rozpuściła włosy i zastygła w tej pozycji. Nagle na pustej ulicy rozbrzmiały czyjeś kroki. Odwróciła twarz w kierunku przechodnia, ale nie zmieniła ułożenia ciała.

To był Ian Lancaster. Przez wąskie prześwity między kamienicami słońce co chwila rzucało promienie na jego skupioną, klasycznie piękną twarz. Książę był wysoki i złoto-brązowy, wyglądał jak uosobienie stereotypu o surferach z Południa. Przystojny, nieco zbyt pewny siebie i nonszalancki. Zdawało się, że jego twarzy nigdy nie dręczyła zmarszczka smutku i niepokoju. Dlatego bracia Aline nazywali go „bananowym chłopcem” – urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, od dziecka był przyzwyczajony do rządzenia i do tego, że mógł mieć wszystko, czego zapragnął. Niespodziewanie zadźwięczało jej w głowie coś, co powiedział Marco – jej brat i szef wywiadu Królestwa, tuż przed tym, nim wyjechała na misję: „Nie popełnij błędu i nie zlekceważ młodego Lancastera. Niech cię nie zmyli jego niewinny wygląd. Łatwo jest oszacować go zbyt nisko, zwłaszcza jeśli ma się do czynienia tylko ze złowrogimi typami z naszych stron. Pamiętaj, że cesarska maszyna działa niezwykle skutecznie, bananowy chłopiec odebrał najlepsze wykształcenie i przeszedł najbardziej surowe szkolenie na całym Kontynencie Zachodnim. A kiedy był na ostatnim roku, na koleżeńskich manewrach akademii niemal wygrał z naszym Michelem, starszym przecież od niego o dwa lata”.

To wspomnienie sprawiło, że Aline się ocknęła i uświadomiła sobie, że wciąż trwa w dziwnej pozycji, opierając policzek o nogę. Ian w końcu wyszedł z cienia, zauważył ją i po chwili wahania skierował się w jej stronę. Ona się ucieszyła, że w tym momencie twarz ma zakrytą wachlarzem włosów opadających aż do ziemi. Lancaster ją zaskoczył i tak się zamyśliła, że zupełnie zapomniała o tym, iż może zostać rozpoznana. „Raz kozie śmierć” – pomyślała. „Jakby co, trzema susami wskoczę na dach i zanim on zdoła wszcząć alarm, będę już daleko. A Mia z dziewczynami wiedzą, co trzeba zrobić...”

Podniosła się i obdarzyła księcia pytającym spojrzeniem. Ten podszedł do niej dość wolno i uśmiechnął się samymi kącikami ust.

– Cześć, pani kapitan Sages.

Aline oszczędnie skinęła głową i powiedziała drewnianym głosem:

– Wasza Wysokość.

Książę skrzywił się lekko i wyciągnął do niej rękę.

– Mam nadzieję, że to by było na tyle, jeśli chodzi o tytuły i dystynkcje. Mów mi, po prostu, Ian. Nie jesteśmy na defiladzie. A ty pewnie nie jesteś aż tak dużo ode mnie młodsza. Nie, nie pytam – dodał szybko, tak jakby miała zamiar mu przerwać. – Wiem, że jako oficer wywiadu możesz mi sprzedać każde kłamstwo.

Dziewczyna, wyraźnie skrępowana, roześmiała się i dość sztywno podała mu rękę, ale wysiliła się na swobodny ton:

– Właśnie miałam powiedzieć, że mam czterdzieści pięć lat. Ale nie sprzedaję kłamstw. Po prostu nie mówię tego, czego nie mogę. Aline, miło mi.

Jego uścisk był pewny, a dłoń ciepła jak południowe słońce.

– Przyszedłem zapytać, czy wszystko w porządku. Tylko widzę, że właśnie dokądś się wybierasz.

– Tak, zabieram moje dziewczyny na trening. Dostałyśmy wszystko, czego nam potrzeba do pracy. Dziękuję. – Aline skinęła księciu głową na pożegnanie i rzuciła mu przelotny uśmiech.

Związała włosy, gwizdnęła na palcach trzy razy: krótko, długo, krótko nutą wznoszącą i nie oglądając się za siebie, zaczęła biec. Nagle ze stojącego obok budynku przez drzwi i okna zaczęły wyskakiwać zdyszane członkinie oddziału. Dogoniły swoją kapitan i naprędce utworzyły dwuszereg. Książę stał z założonymi rękami, głośno się śmiejąc. Tak, tak, jej dziewczyny były świetnie zgrane i co tu dużo gadać – uwielbiały się popisywać.

Dzięki temu, że Sagessia potajemnie współpracowała z Królestwem, księżniczka mogła występować w roli oficera wywiadu tego kraju, a jej prawdziwą tożsamość znał tam tylko jej szef. Wszystkie dziewczyny Aline pochodziły z Sagessii, oprócz Mii – drugiej, ona była z pogranicza i miała podwójne dokumenty. I jako jedyna z oddziału pracowała w pełnym porozumieniu z nią, bo wiedziała, kim naprawdę jest pani kapitan.

Było ich dziesięć. Aline dobrała swoje dziewczyny pod kątem specjalnych umiejętności. Oprócz tego musiały być wysportowane, sprytne i pomysłowe, a reszty mogły się szybko nauczyć. Gwen na przykład była jedną z najlepszych złodziejek na kontynencie, ciemnowłosa Tylen – prawdziwym czarodziejem od komputerów i spraw technicznych, niziutka Agnes skończyła medycynę, Dita pasjonowała się bronią, a najmłodsza, Marlene – sztukami walki. Zarówno kryteria doboru żołnierzy, jak i ich płeć okazały się strzałem w dziesiątkę. Co prawda pierwsza akcja była chaotyczna jak pożar w burdelu i potem dziewczyny docierały się jeszcze przez dobrych kilka miesięcy, ale teraz już księżniczka wiedziała, że za swój oddział może ręczyć głową.

– Rusz się, głupia dupo – doleciało Aline gdzieś z tyłu, ale żadnej z dziewczyn specjalnie to nie wzruszyło.

Wiedziała, że chroniły się wzajemnie i wspierały, chociaż ich przyjaźń nie była bynajmniej delikatnie kobieca, raczej szorstko siostrzana. Nieustannie sobie docinały, ale bez słów wiedziały, że najsłabszej Tylen nigdy nie można zostawić z tyłu, że Agnes nie poradzi sobie w walce, a Moira ma koszmary w nocy. Aline dowodziła oddziałem od trzech i pół roku, w tym czasie straciła cztery dziewczyny i były to dla nich wszystkich najtrudniejsze chwile. Gryzły się jak siostry, ale kochały się też jak siostry. A ona nie potrafiła wyobrazić sobie zbliżającego się rozstania, uparcie wypierała je ze świadomości.

Rozpędziła się i pobiegła w kierunku klifu spadającego prosto do jeziora. Wbiegła na skały i niczego z siebie nie zdjąwszy, skoczyła na główkę. Już będąc w powietrzu, poczuła uderzenie adrenaliny. Jej dłonie rozbiły nieskazitelną taflę jeziora, odebrały jej spokój i perfekcję. Woda nieco się pieniła, była zimna i bardzo przyjemna. Aline słyszała podekscytowane krzyki skaczących za nią dziewczyn. Moira i Mia wyciągały za ramiona Ninę, która prychała wodą na wszystkie strony.

– Kurwa mać, zabijecie mnie kiedyś – wydyszała Nina. – Biegnę, biegnę, zamyśliłam się, a tu bach, ląd mi ucieka spod stóp.

Księżniczka zgięła się wpół ze śmiechu pełnego prawdziwego szczęścia.

Rozdział 3 Taniec i walka

Zapadał wieczór i mury fortu zaczynały oddawać zgromadzone w ciągu dnia ciepło słońca. Aline szła szybko rozgrzanymi ulicami, które wydawały się żywym organizmem, wydychającym gorączkę wiecznego lata. Pomyślała, że może przypisuje im swoje uczucia. Bo była naprawdę wzburzona. Dostała złowróżbną wiadomość od Marco i jak zwykle w takiej sytuacji nogi niosły ją same, byle prędzej i dalej.

„Jutro o 12.00 masz się stawić w Czerwonej Rotundzie w Willemschielo. Spotkam się tam z tobą osobiście. A dziś pamiętaj: nie rzucaj się w oczy, szczególnie Lancasterowi. Igrasz z ogniem, siostro, nie daj mu się pochłonąć. Jutro się dowiesz, jaki będzie twój następny przydział”.

„Już ja wiem, jaki to będzie przydział – pomyślała Aline, bezsilnie zaciskając pięści – powrót do domu”. Była przekonana, że Marco przyjedzie po to tylko, żeby bezpiecznie odeskortować ją do stolicy Królestwa – Mire-Mareil. Nadopiekuńczy brat musiał dojść do wniosku, że ryzyko związane z jej obecnością w Cesarstwie, tak blisko ich śmiertelnego wroga, jest zbyt wielkie. A może dowiedział się o tym ojciec, który widział w niej tylko szansę na wejście w dobre koligacje?

Była rozżalona i wściekła. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo liczyła na tę ostatnią akcję. Chciała pożegnać wywiad z prawdziwym hukiem. Chciała przeżyć każdą chwilę jak najintensywniej, żeby później mieć co wspominać. A poza tym Shan-Li liczył na nią. Była mu to winna. Nigdy jej o nic nie prosił, mimo że miał do tego prawo. Dlatego nie zamierzała tego spieprzyć. Plan był opracowany z należytą starannością, trzeba było tylko dobrać pomocników spośród żołnierzy Cesarstwa. Ale przecież nie mogła się sprzeciwić bratu. W końcu Marco był przede wszystkim jej zwierzchnikiem, a ona tylko żołnierzem, nikim więcej. Kim by się stała, gdyby zaczęła działać według własnego widzimisię?

„Wolność to złudzenie. Każdy chodzi na smyczy własnych powinności” – myślała wisielczo, idąc w kierunku kantyny. Nie miała ochoty bratać się z nikim poza swoimi dziewczynami, ale podczas odprawy sam książę nalegał na jej obecność. Marco kazał jej nie rzucać się w oczy, a paradoksalnie to odrzucenie takiego zaproszenia byłoby podejrzane. Przyszłemu cesarzowi się nie odmawiało. Spotkanie zaczęło się już godzinę temu, czyli najwyższy czas pojawić się w barze.

Miała na sobie obcisłe dżinsy, koszulkę na ramiączkach i czarne, skórzane balerinki. Na jej szyi jak zwykle wisiała na czarnym rzemyku czarna, lśniąca gwiazda – kamień ochronny. I to by było na tyle w kwestii elegancji. Rozpuszczone włosy kleiły się jej do wilgotnych ramion, a dziewczęca buzia po długim kontakcie ze słońcem była zaczerwieniona.

Już przy wejściu do baru uderzyły ją wibrujące basy deep house. Dookoła w niewielkich grupkach gromadzili się mokrzy od potu, uśmiechnięci cesarscy chłopcy z butelkami piwa w rękach. Gdzieś tam mignęła jej Nina, ciasno przytulona do owłosionego blondyna, który palił opium czy jakąś inną zabronioną w Królestwie substancję. Nieźle się zaczynało.

W środku panowała tropikalna wręcz temperatura. Betonowe, industrialne ściany ociekały potem. Na niewielkiej przestrzeni zgromadzili się praktycznie wszyscy żołnierze, którzy akurat nie pełnili służby, spragnieni damskiego towarzystwa i ciekawi dziewczyn, których śmiała akcja stanowiła temat numer jeden w forcie.

Aline przystanęła i rozejrzała się dookoła, wahając się, do kogo podejść. Z kilku stron doleciało ją pełne szacunku „pani kapitan”. Była z dziewczynami na „ty”, więc dobrze wiedziała, że to teatrzyk. Przyniósł on oczekiwane rezultaty, bo barowy szum stopniowo gasł, a głowy żołnierzy odwracały się w jej stronę. Słyszała przyciszone komentarze:

– To ona? Niemożliwe!

– Taka mała przeciwko trzem?

No tak, ze swoim metr sześćdziesiąt wzrostu i drobną sylwetką nie wyglądała zbyt majestatycznie. W dodatku rozpuszczone włosy sprawiały, że wydawała się o wiele młodsza.

Ciche rozmowy szybko przerodziły się w głośny aplauz, tupanie i jakieś krzyki, które zagłuszyły muzykę. Aline się zaczerwieniła, wzruszyła ramionami i zaczęła się głośno śmiać. Po chwili znalazła się w objęciach swojej również roześmianej przyjaciółki i zastępcy w oddziale – Mii.

– Chodź do baru! – krzyknęła jej Mia do ucha. – Tom, podaj nam po shocie tego porzeczkowego cuda! – Była już lekko wstawiona. Jej jasnobrązowa, aksamitna skóra lśniła potem, a oczy błyszczały gorączkowo.

– Mia! – krzyknęła Aline ze źle udawanym zgorszeniem.

– Oj, malutka, Lancaster się tu kręci od godziny, najwyraźniej kogoś szuka. – Mia ściszyła głos, przysuwając twarz do przyjaciółki. Spod jej rozbawienia wyzierał niepokój.

– Mów w języku sages lub we wspólnym, do cholery! – syknęła księżniczka, z zaniepokojeniem obracając się na wszystkie strony. – Wiem. Gapi się na mnie teraz, tak? Jego wzrok przewierca mi dziurę w plecach. – Podnosząc kieliszek, odchyliła głowę. – Za mężczyzn i zaślepiający ich popęd seksualny! Barman! Jeszcze jeden!

– No właśnie, Aline, à propos tego popędu, powiem ci coś i prywatnie, i służbowo. Musisz mu się oddać, moja droga. Znasz jego reputację. Po pierwszym razie przestanie się tobą interesować. I o to chodzi. Tylko wiesz – Mia mrugnęła z podstępnym uśmieszkiem – nie zamykaj oczu i „za ojczyznę”, weź z tego tyle, ile zdołasz. To w końcu przystojny chłopak – oznajmiła bezceremonialnie.

Zamiast się na nią obrazić lub zdenerwować, Aline histerycznie się roześmiała.

– Najgorsze jest to, że pewnie masz rację – powiedziała. – Marco mi napisał, że dzisiaj ktoś mnie uparcie szukał w sieci. Albo on, albo ta świnia Sanchez. – Zmieniła ton na poważny. – Ale jutro jadę do Sagessii. I mogę nie wrócić... Wiesz, jaka jest moja rodzina.

Mia spojrzała na nią spod oka i odpowiedziała cicho:

– Nie zastanawiaj się za dużo, dopóki nie wiesz, o co chodzi. Sanchez to nasz priorytet, będziemy musiały się nim zająć. Ale Lancasterem będziesz się musiała zająć ty sama! O wilku mowa. – Uśmiechnęła się nieco zbyt promiennie i obróciła na krześle.

Za plecami dziewczyn stali Ian Lancaster i Peter Mortenson. Zaczął Mortenson, wyciągając rękę do Aline:

– Pani kapitan, która skopała mi dupę. Nie mieliśmy jeszcze okazji przedstawić się sobie. Jestem Peter.

– Aline. Nie kopałam żadnej dupy, tylko pistolet. A to jest Mia – mój zastępca.

Mia uśmiechnęła się uroczo i pokazała białe ząbki. Ian skinął dziewczynom głową z wystudiowaną obojętnością, nie spuszczając z oczu Aline, po czym wyciągnął do niej dłoń i gestem zaprosił ją do tańca.

Księżniczka westchnęła w duchu i chwyciła jego rękę, a on poprowadził ją na środek parkietu i obrócił lekko w swoim kierunku. Przyciągnął jej prawą dłoń do swoich ust i delikatnie pocałował, wciąż patrząc jej w oczy. Aline przyglądała się temu z niedowierzaniem, jak jakiemuś dziwnemu rytuałowi, który nie dotyczył jej. „A więc to mnie wybrałeś sobie na następną ofiarę, młody cesarzu” – pomyślała z pewnym znużeniem.

W jej głowie panował chaos. Chęć, żeby odreagować polecenie Marco. Poczucie, że to koniec pewnego etapu w życiu. Strach, że zostanie odkryta. Zaciekawienie partnerem. Wszystko to mieszało się ze sobą. Teraz jednak chciała tylko zamknąć oczy i zatopić się w muzyce. Zapomnieć o tym całym balaście. Książę jakby odczytał jej intencje. Nie próbował już żadnych rycerskich gestów ani rozmowy, tylko ujął ją lekko za opuszki palców i przyciągnął do siebie. DJ najwyraźniej lubił ciemny house z brudnymi kobiecymi wokalami – muzykę, która wibrowała gdzieś wewnątrz niej i sprawiała, że na jej skórze pomimo niemożliwego gorąca tworzyła się gęsia skórka.

Przytłumione, zielonkawe światło, głośne elektro, okrzyki jej dziewczyn, ruchy mięśni i ścięgien Iana, rytm jego serca, pulsowanie krwi przepływającej przez jego żyły, jego oczy skupione na niej i męski zapach z odrobiną drzewa sandałowego – wszystko to całkowicie ją upoiło i sprawiło, że pogrążyła się w transie. Odleciała. Tańczyli długo i bez słowa. Kawałki przechodziły płynnie jeden w drugi. Zamknęła oczy. Poczuła, że zacierają się granice jej ciała, że stają się jednym ruchem, jedną osobą. Było jej tak dobrze, że nie chciała tego przerywać.

W pewnym momencie jednak się ocknęła. Otworzyła oczy. Uważne, trzeźwe spojrzenie Iana przewiercało ją na wskroś. Na moment przystanęła i popatrzyła na niego pytająco. A on przyciągnął ją jeszcze bliżej i przysunął twarz do jej ucha.

– Czytasz mi w myślach?

Aline tylko się roześmiała, przewracając oczami. Nie chciała rozmawiać, wolała tańczyć w jego ramionach. Milcząco pokręciła głową, ale książę się nie poddawał.

– Każdym ruchem odpowiadasz na mój ruch, tak jakbyś widziała mnie w lustrze i w dodatku była obdarzona nieludzkim refleksem. Jakbyś wiedziała, co chcę z tobą zrobić.

Aline znowu się zaśmiała, ale tym razem odpowiedziała:

– Bo dokładnie wiesz, co chcesz ze mną zrobić.

– Nie, tu nie chodzi o mnie.

– A właśnie, że tak. Taniec jest jak walka. Jeśli dajesz mi sygnał o swoich zamiarach, mogę się do ciebie dopasować. Ale to działa tylko z tymi, którzy dobrze wiedzą, czego chcą.

Niechcący wyszło jej to bardzo prowokacyjnie. Nie była zmieszana, ale pod wpływem intensywnego spojrzenia księcia spuściła wzrok. W tym czasie muzyka się zmieniła. Rozbrzmiała bardzo organiczna, gorąca melodia z dominującymi bębnami, które powodowały wibracje gdzieś w dole brzucha. Ian zapytał, unosząc brwi:

– Znasz to?

Aline pokręciła głową.

– To nieco podrasowany przez naszych DJ-ów taniec godowy plemienia Borri, który podbija teraz wszystkie imprezy w Cesarstwie. Ludzie traktują go po prostu jak przytulańca, ale jeśli chcesz, możemy spróbować zatańczyć prawdziwą wersję. To dość trudne, ale o wiele bardziej... ekscytujące. – Książę uśmiechnął się lekko, choć jego oczy pozostały skupione i zimne.

– Pewnie! – odpowiedziała Aline. Faktycznie, wszystkie pary dookoła nich objęły się i zaczęły się wolno obracać.

– Pierwsza zasada: stajemy zaledwie o centymetr od siebie, ale nie możemy się dotykać. Górna część ciała właściwie się nie porusza, za to lekko ugięte w kolanach nogi przeplatamy ze sobą, delikatnie poruszamy biodrami i wytupujemy rytm. Opcja dla początkującej – połóż ręce na moim tyłku. Jesteś za blisko, żeby zobaczyć, co ja właściwie z nim robię, ale skoro potrafisz to wyczuć i skopiować... – Ian uśmiechnął się samymi kącikami ust.

Aline zbliżyła się do niego jeszcze bardziej i położyła ręce na jego biodrach. Już po chwili wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi, więc go puściła. „Ufff” – sapnęła w duchu. „To najdzikszy taniec w moim życiu. Jak jakiś perwersyjny seks bez dotykania”. Książę patrzył jej prosto w oczy. W jego spojrzeniu czaił się cień czegoś nieokreślonego, czegoś, co ją jednocześnie przyciągało i odpychało. Jakby wyzywał ją na pojedynek lub niemo pytał, czy skoczy razem z nim z mostu. A może było to po prostu złudzenie, gra świateł? Gdy melodia umilkła, spojrzał na nią zupełnie trzeźwo, wziął ją za rękę i powiedział:

– Tu jest strasznie gorąco, chodź na taras. Czego się napijesz?

– Macie tu czerwone wino?

Skinął głową, po drodze zatrzymał się na moment, żeby szepnąć słówko barmanowi. Taras był całkiem rozległy, tu i tam widać było dziewczyny bardzo zajęte swoimi nowymi chłopakami. Aline uśmiechnęła się z przekąsem. Usiedli z Ianem na kamiennym stole, plecy oparli o ścianę. Przez chwilę po prostu wpatrywali się w światła miasta. Nad rozgrzanymi, kamiennymi dachami falowało powietrze, tworząc lekkie miraże. Aline poczuła się dziewczyną otwartą na przygody, młodą dziewczyną, którą podrywa przystojny mężczyzna. Nie księżniczką, nie szpiegiem. Już dawno tak się nie czuła. To było coś świeżego i ekscytującego.

– No, to teraz się przyznaj. Jakich sztuczek twojego tajemniczego zakonu użyłaś wobec mnie? – zapytał ciepło Ian.

– Kazałam ci uklęknąć przede mną, wylizać mi stopy i oddać klucz do cesarskiego skarbca. Nie pamiętasz już? – odpowiedziała, zanim zdążyła powstrzymać język.

Książę spojrzał na nią z osłupieniem i dopiero po kilku sekundach się zaśmiał. A potem znowu spoważniał.

– Jutro wyjeżdżasz? – spytał.

– Tak, ale wieczorem wracam.

Przynajmniej taką miała nadzieję.

– Widzisz się ze Starym? – Patrzył na nią badawczo.

Pokiwała milcząco głową. Jej wizyty u Starego – generała Petrossiego, szefa wywiadu Sagessii stanowiły zwykłą przykrywkę dla spotkań z agentami Królestwa. To on znał jej prawdziwą tożsamość.

Ian strzepnął niewidoczny pyłek z jej kolana.

– Taniec i walka. Walka i taniec. Co jeszcze umiesz, dziewczyno tak różna od tych, które zwykle spotykam? – zapytał, patrząc na nią teatralnie spod oka.

Po plecach księżniczki przebiegł zimny dreszcz. Miała się przecież nie wyróżniać. Dopiero po chwili zrozumiała, że to zwykła gra w celu zdobycia dziewczyny. Każda przecież pragnęła być wyjątkowa, a on im dawał dokładnie to, czego chciały.

– Śpiewam, gram na pianinie i gitarze. Nie umiem gotować i malować. Kiepsko u mnie ze zdolnościami technicznymi – powiedziała płasko, starając się, żeby brzmiało to tak, jakby brała jego słowa za dobrą monetę. – A ty?

– Lubię grać na gitarze i surfować.

– Ach! Stereotypy o chłopcach z Południa są w takim razie prawdziwe! – krzyknęła, demonstracyjnie wachlując się prawą ręką.

Obydwoje się roześmiali, ale ją wtedy nagle coś zakłuło w środku. Poczuła absurd tej sytuacji. „Dobrze jest tak siedzieć sobie i rozmawiać o nieistotnych sprawach, ale gdyby tylko on wiedział, kim naprawdę jestem, prawdopodobnie teraz byśmy walczyli” – pomyślała. „Te duże, męskie dłonie, które dotykały mnie w tańcu, zaciskałyby się na mojej szyi”. Szybko strząsnęła z siebie te niepokojące, ale jednocześnie dziwnie podniecające myśli.

W tym momencie barman przyniósł wino w wiaderku chłodzącym. Aline wzięła do ręki butelkę, spojrzała na nią i zawołała: