Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia lubi zaskakiwać, a konsekwencje podjętych działań potrafią być nieprzewidywalne.
Nie ma litości dla tej, która sprzeniewierza się surowym zasadom Królestwa. Jednak to ona jest
iskrą, która rozpala płomień buntu. Gdy Aline, córka władcy Królestwa Żeglarzy, zostaje oskarżona o
zdradę państwa, nie pozostaje nic innego, jak ruszać tam, gdzie istnieje szansa na przeżycie. Na
Północ.
Ani obecny mąż, ani były kochanek, nikt nie powstrzyma dziewczyny, zwłaszcza że nie walczy
tylko o siebie...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 395
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TOM II CYKLU MISTRZ GRY
Poznań 2021
Copyright © by Joanna Lampka, Krasnystaw 2020
Copyright © by Wydawnictwo AlterNatywne, Poznań 2020
Wydanie I
ISBN: 978-83-66533-45-5
Grafika na okładce
Copyright © by Maria Lenarcik, Kielce 2021
Ilustracje – mapy
Copyright © by Justyna Janowiec, Poznań 2021
Redakcja
Kinga Szelest
Pierwsza korekta
Dominika Ładycka
Druga korekta
Kinga Dolczewska
Skład
Agnieszka Korzeniewska
www.WydawnictwoAlterNatywne.pl
Wydajemy Książki
Krystyna Płowiec-Niewolna
ul. Klasztorna 5/6 lok. 2
61-779 Poznań
@WydajemyKsiazki
@WydawnictwoAlterNatywne
Aline wyszła z zajazdu zagubionego pośród świerkowych lasów. Rozejrzała się czujnie. Dochodziło południe, ale było wietrznie i dość chłodno. Włożyła masywną skórzaną kurtkę i naciągnęła rękawice. Jej motocykl stał na poboczu największej drogi łączącej Północ z Królestwem, kilkanaście kroków od maszyn motocyklowego gangu. Na szczęście nikt jej nie zaczepiał. I dobrze. Nie była w nastroju do żartów. Uciekała od bliskich, którzy ją oszukali. Przed sobą miała jeszcze wiele tysięcy kilometrów, za sobą tylko spalone mosty.
Podeszła do motocykla i wyjęła kask ze schowka. Już miała go włożyć, gdy usłyszała kroki za plecami. Obróciła się gwałtownie i chwyciła nóż motylkowy.
Za jej plecami stał wysoki, smukły typ od stóp do głów w czarnej skórze. Na dłoniach miał wysokie motocyklowe rękawice. Długie loki mężczyzny delikatnie falowały na wietrze. Patrzył na Aline spod półprzymkniętych powiek i milczał.
– Michel – ledwo zdołała wydusić przez niemal sparaliżowane z emocji gardło.
Nie zmienił się prawie wcale, odkąd ją zostawił. Miał czarne, zagadkowe oczy o lekko uniesionych kącikach, bardzo ciemne, jakby przydymione brwi i długie rzęsy, które rzucały głęboki cień na jego policzki. Na nieruchomej jak maska twarzy mężczyzny pojawiło się coś nowego i dziwnego – ciemnoniebieskie kropki obrysowujące kontur brwi. Patrzył na Aline, niemal nie mrugając. Dziewczyna wyobrażała sobie tę chwilę od siedmiu lat i tak intensywnie przygotowywała swoją mowę, że powinna znać ją na pamięć. Tymczasem stała jak słup soli, wpatrując się w niego z otwartymi ustami.
Wyciągnął rękę i zrobił krok w jej kierunku. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że okoliczności drastycznie się zmieniły. Tu już nie chodziło o ich przeszłość. Teraz był jej wrogiem, i to może nawet tym najniebezpieczniejszym. Natychmiast stanęła w pozycji defensywnej, gotowa do odpowiedzi na atak. Uniosła nóż.
– Nie podchodź – warknęła.
Twarz Aline się zmieniła. Dziewczyna ściągnęła usta i zmarszczyła jaśniutkie brwi. Łzy zabłysnęły w jej oczach, ale nie spuszczała wzroku z mężczyzny. Wszystkie mięśnie miała napięte. Dobrze wiedziała, że Michel jak kot w ułamku sekundy potrafi z całkowicie zrelaksowanej pozycji przejść do ataku, nie zdradzając tego nawet spojrzeniem.
– Aline, chcę tylko porozmawiać – powiedział bardzo wyważonym tonem.
W jego głosie było słychać znużenie.
– Zostaw mnie w spokoju – zabrzmiała nieco płaczliwie.
Michel zrobił dwa szybkie kroki w jej kierunku. Rzuciła nóż, który zagłębił się w ziemi niecały centymetr od jego buta. Michel zatrzymał się i popatrzył na nią z lekkim zainteresowaniem, jakby puściła papierowy samolocik.
– Zostawcie mnie wszyscy w spokoju – wydyszała przez zaciśnięte kurczowo wargi i wyciągnęła z rękawa drugi nóż. – Tym razem zrobię ci krzywdę, jeśli spróbujesz się do mnie zbliżyć.
Niezbyt przyjazną rozmowę przerwał gruby mężczyzna w skórzanej kamizelce jednego z największych gangów motocyklowych Królestwa. Za nim stała kilkuosobowa obstawa.
– Ślicznotko, czy ten pajac ci przeszkadza? – zapytał z uśmiechem, który w jego mniemaniu był uwodzicielski.
Aline podjęła szybką decyzję. Niepostrzeżenie schowała nóż do rękawa.
– Tak, chłopcy – uśmiechnęła się słodko do grubasa w skórze – możecie się nim zająć?
– Pewnie, malutka. – Posłał jej całusa i gwizdnął na swoich kolegów.
Michel uniósł brwi, lekko zaskoczony obrotem sytuacji, ale absolutnie niewyprowadzony z równowagi, jakby zupełnie nie zauważył otaczających go niespiesznie mężczyzn z nożami i łańcuchami w dłoniach. Spoglądał tylko na Aline. W wyrazie jego twarzy dostrzegała cień uśmiechu.
Wspomnienie tego uśmiechu zabrała ze sobą w drogę. Nie czekała na rezultat starcia. Nie chciała na to patrzeć. Zastartowała motocykl i odjechała, nie oglądając się za siebie. Wiedziała, że będzie musiała zrobić wiele różnych pętli, zanim wróci na drogę wiodącą na Północ.
Michel Delacroix siedział zatopiony w raportach przy starym drewnianym biurku w siedzibie dowództwa. Na moment zamknął oczy i potarł czoło ze zmęczenia. To już drugi miesiąc wojny i cesarskie lotnictwo nieźle dawało im w kość. Na szczęście Królestwo zyskało przewagę na lądzie dzięki informacjom zdobytym przez jego małą Aline. Udało im się zidentyfikować i usunąć opozycję w Mandorii inspirowaną przez Cesarstwo i to ważne państwo-miasto znalazło się znów pod pełną kontrolą Królestwa. Należało się teraz skupić na przerwaniu blokady morskiej.
Nagle coś zakłóciło rozmyślania mężczyzny. Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadł ciemnowłosy, brodaty typ. Był poruszony.
Michel podniósł się wolno z krzesła z nachmurzoną miną. Tylko tego brakowało, żeby teraz przyszły jakieś złe wiadomości.
– Co się dzieje, Max? – zapytał spokojnie.
Maximilian, następca tronu Królestwa i najstarszy syn króla Richarda Lemerciera, odpowiedział zdenerwowany:
– Prywatne sprawy. Muszę spadać, ojciec nas wzywa. Musisz zostać tu sam.
Michel spojrzał na niego pytająco, ale Max pokręcił głową, przeczesując włosy dłonią. Dopiero po chwili, gdy zauważył, że Michel nie odpuszcza, nieco ciszej dodał:
– Aline uciekła. Wszyscy jej szukają, ale jakby zapadła się pod ziemię.
Michel podszedł do niego szybko i chwycił go za ramiona.
– Co się stało?
Maximilian zawahał się. Popatrzył na niego spod oka.
– Lepiej, żebyś nie wiedział – odpowiedział ponuro.
Michel potrząsnął go lekko za ramiona. Max pomyślał, że mimo połowy życia spędzonej ze swoim adoptowanym bratem nigdy go nie zrozumie. Każdy z Lemercierów wiedział, że Michel i Aline nie widzieli się przez długie lata. Niegdyś nierozłączni, w pewnym momencie najprawdopodobniej tak porządnie się pokłócili, że mężczyzna nigdy więcej nie chciał jej widzieć. Aline wręcz przeciwnie, wielokrotnie próbowała do niego dotrzeć przez każdego z braci, ale żadnemu nie było spieszno do mieszania się w ich konflikt. Michel nawet nie wspomniał jej imienia przez te lata, a teraz pragnął wytrząść Maximiliana z koszuli, żeby dowiedzieć się, co się z nią stało. Dlatego brat patrzył na niego ze zdumieniem pomieszanym z lekkim zażenowaniem, jakby czekał, aż przestanie żartować. W końcu pokręcił głową i wyrecytował jednym tchem:
– Pewnego pięknego ranka Aline przyszła do rodziców i powiedziała, że jest w ciąży, jej dziecko nie ma ojca i ona zamierza wychować je sama. Przekonywali ją dość długo, że można to z łatwością rozwiązać, ale nie chciała się ugiąć. Żadne argumenty do niej nie trafiały. Nie i już. Więc ojciec postanowił wziąć sprawę we własne ręce. Jednej nocy wysłał do niej z siedmiu byczków, żeby jej nieco pomogli podjąć decyzję. Sprawę by się wykonało po cichu i bez jej zgody, potem mogłaby się wściekać do woli, to w końcu dla jej dobra. Ale wiesz, Aline to Aline. Zerwała się z łóżka, jebut jednego, jebut drugiego, piątego i zwiała. Ta się umie bić. Mówili, że przykro było słuchać ich jęków, że niby to nie ona sama, tylko pod łóżkiem czyhała uzbrojona po zęby armia chana Imperium Wschodu, kurwa jego mać. Dwa lwy, trzy tygrysy mandoriańskie, do chuja pana. – Maximilian otarł pot z czoła. – Jebał to pies. Uciekać też umie. Nie ma jej od dwóch dni i nikt nie wie, gdzie jest. Wzięła motor Stefana. Ojciec rwie łysinę z głowy. Mieli nas zostawić w spokoju, bo mamy tu ważniejsze problemy niż zbuntowana siostra, ale ojciec chce, żeby szukał jej każdy, kto może. Byle dyskretnie, byle nic nie wyszło poza rodzinę. Jadę. Wrócę najwyżej za dwa dni, więcej nie będę się w to bawił. Aline to sprytny małpiszon, jak się chce schować, to się schowa, nawet i pod ziemię.
Michel stał jak słup soli. Po chwili puścił jego ramiona i zapadł się w fotel. Max też stracił rezon, zmierzył brata zdziwionym spojrzeniem i wyszedł z pokoju. Już wsiadał do samochodu, gdy dogonił go Michel.
– Ty zostajesz, ja jadę – powiedział stanowczo i wskoczył na motocykl. – Wiem, gdzie ona jest. Znajdę ją z łatwością.
Oberża była niemal na skraju cywilizowanego świata. Po spotkaniu z Michelem Aline jechała już prawie przez bezludzie. Stąd było niedaleko. Ten nocleg miała spędzić na Północy. Być może nawet przekroczyła granicę. Północ to po prostu prowincja Królestwa, ale pod wieloma względami można było je traktować jak osobne państwa. Różniła je między innymi mentalność mieszkańców, a poza tym Ludzie Północy trzymali się swojego terytorium, a ludzie Królestwa – swojego. Pomiędzy nimi leżała tak zwana ziemia niczyja – niezamieszkany pas terenu o szerokości około trzystu kilometrów, możliwy do przebycia tylko przez niedostępne w zimie przełęcze i dosłownie parę dróg zastawionych znakami zakazu wjazdu, ostrzeżeń odnośnie do radioaktywności, dzikich zwierząt i braku służb królewskich na terytorium prowincji północnej. Kilka posterunków straży wyglądało na opuszczone, a i tak nietrudno je było ominąć przez lasy. Północ nie biła rekordów popularności wśród wycieczkowiczów, mówiąc delikatnie.
Jestem twarda, poradzę sobie bez względu na okoliczności – powtarzała sobie w myślach – mam dla kogo walczyć. Czuła się o wiele silniejsza niż przedtem, gdy żyła z dnia na dzień, a przyszłość wydawała jej się czarną dziurą.
Przez kilka dni po powrocie z terenu wroga – z Cesarstwa – robiła to, o czym marzyła przez długie lata w wywiadzie. Spędzała czas z rodzicami, poznawała nowych, malutkich członków rodziny, śmiała się z braćmi, przytulała ich dzieci, które albo jej nie pamiętały, albo pamiętały bardzo słabo, nawiązywała serdeczne kontakty z bratowymi – pięknymi kobietami skupionymi na potomstwie i problemach domowych, chodziła na zakupy i do kosmetyczki, co sprawiało jej wiele radości. Sypiała świetnie i wydawało się, że okres psychicznego chaosu ma już za sobą.
Pierwszy fałszywy akord zabrzmiał, gdy zabrała głos na oficjalnym przyjęciu podczas rozmowy o wojnie. Wydawało jej się, że ma do tego prawo. Była w Cesarstwie, znała styl wrogów korony i podejrzewała, że jej opinia może być naprawdę wartościowa. Zresztą to dzięki informacjom, które wydobyła kilka sekund przed śmiercią ich szpiega, mogli odnieść pierwsze znaczące zwycięstwo w wojnie. Tyle że nikt nie wiedział, na czym polegała praca Aline. Zaledwie jeden z braci – Marco – dowódca wywiadu Królestwa zdawał sobie sprawę z tego, że podejmuje realne ryzyko, a nie pracuje za biurkiem. Rozmowa na przyjęciu tyczyła się użycia niedozwolonej przez jedną z międzynarodowych umów broni niekonwencjonalnej. Stary generał Thoreaux właśnie tokował, że młody Delacroix popełnia błąd, nie wykorzystując pełni potencjału wojskowego Królestwa. Aline taktownie poczekała, aż mężczyzna skończy swoją wypowiedź, a następnie skłoniła się lekko w jego kierunku.
– Z całym szacunkiem, panie generale – powiedziała grzecznym tonem. – Cesarstwo tylko na to czeka. Oni też są sprytni. To złudzenie, że po podpisaniu Drugiego Aktu Sageskiego zniszczyli cały swój potencjał. Do czego w końcu służy baza w Lakeview na Wyspach? Nieważne zresztą. Wszyscy wiedzą, co się stało z Kontynentem Wschodnim po użyciu broni nuklearnej. Musimy zacząć uczyć się na swoich błędach.
Nastała cisza. Generałowi Thoreaux wypadło cygaro z dłoni. Ojciec zacisnął usta i zaczerwienił się tak, że jego jasne tęczówki zaświeciły. Bracia patrzyli na nią z szeroko otwartymi oczami. Bratowe jak jeden mąż spuściły wzrok. Matka rzuciła Aline ostrzegawcze spojrzenie, przez które przebijało źle skrywane współczucie. Ciszę przerwał Marco.
– Przepraszamy za naszą siostrę, panie generale. Dopiero wróciła z Cesarstwa, gdzie była na misji specjalnej naszego wywiadu. Faktycznie ma wartościowe informacje, jednak najwyraźniej odzwyczaiła się od zasad panujących w Królestwie – zakończył, dość ostro świdrując ją spojrzeniem bladoniebieskich oczu.
Generał, chudy, żylasty mężczyzna, uśmiechnął się do Aline pobłażliwie jak dobry wujek do krnąbrnego dziecka.
– A jaka piękna! Piękna i inteligentna! Mąż będzie miał z niej radość. Macie już jakieś propozycje małżeństwa? – zapytał jej ojca, ignorując dziewczynę.
– Tak, wybierać, przebierać. – Król uśmiechnął się z zadowoleniem. – Za miesiąc organizuję wielki bal na jej cześć. Macie wszyscy być obecni – ogarnął jej braci surowym spojrzeniem – w sztabie jest więcej osób, nie tylko wy.
– Michel zostanie jak zawsze – mruknął Jerome, trzeci z braci pod względem starszeństwa.
– Powiedział, że przyjedzie – odparł ojciec i zerknął czujnie na swoją jedyną córkę.
Aline westchnęła w duchu. Nie wierzyła w to ani na jotę i czuła się zlekceważona.
Wiedziała, że w najbliższej przyszłości ojciec wybierze jej partnera. Takie zasady panowały w Królestwie – młode kobiety przechodziły z rąk ojca w ręce męża. Same nie miały wiele do gadania na temat swojego wybranka czy kierunku, w jakim będzie zmierzało ich życie. Nie było innej opcji. Ojciec pozwolił jej „przedłużyć okres młodości”, ale na tym jego cierpliwość się skończyła. Aline miała prawie dwadzieścia pięć lat i była już niemal starą panną względem norm Królestwa.
Akceptowała to ze smutkiem. Nie było innego wyjścia. Nawet nie miała dokąd uciec, jeśliby próbowała mu się przeciwstawić. Południowa granica Królestwa była szczelnie zamknięta. W wojnie brały udział wszystkie państwa Kontynentu Zachodniego oprócz Sagessii, która tradycyjnie neutralna współpracowała z obydwiema stronami. Pozostawała Północ, ale dziewczyna wiedziała, że to ostateczność. Kontynent Wschodni zaś, zniszczony przez wojnę nuklearną, według naukowców dopiero za kilkadziesiąt lat będzie się nadawał do zamieszkania.
Tej nocy po niefortunnym przyjęciu wróciły koszmary senne. Aline myślała, że umrze. Topiła się w czarnym stawie. Nie mogła znaleźć powierzchni. Dokądkolwiek płynęła, tam była tylko ciemna ciecz. Nie miała powietrza, a do nosa i ust zaczynała jej się dostawać woda. Obudziła się cała spocona i przerażona. Dopiero gdy oprzytomniała, przypomniała sobie, że ma ze sobą niezawodny środek na ataki paniki – swoje kamienie ochronne. Gwiazda Północy, którą dał jej Michel, zabierała negatywne uczucia, a Gwiazda Południa, którą dał jej Ian, dodawała otuchy. Ale miała dziwne wrażenie, że jej południowy klejnot nie działa prawidłowo w Królestwie. Piękny, przezroczysty kamień świecący własnym światłem dawał poczucie bezpiecznego schronienia. Wiedziała jednak, że to jest tylko złudzenie. Gdzie był tak naprawdę jej dom? Fatalne noce zaczęły powtarzać się regularnie i dziewczyna nie wiedziała, skąd właściwie czerpie siłę, żeby przetrwać pochmurne kwietniowe dni.
Nagle wszystko, co wcześniej wydawało jej się nowe i zabawne, stało się nieracjonalne i głupie. Chociażby to, że nie mogła sama za nic płacić. Jej zarobione pieniądze znalazły się na koncie, do którego dostęp będzie miała po zamążpójściu za zgodą małżonka. Mogła korzystać z nieograniczonego budżetu ojca, ale wszędzie zostawiała za sobą ślady i jej wydatki były kontrolowane. Nie była przyzwyczajona do takiej ingerencji w swoją prywatność.
– Korzystaj! – radziły bratowe. – Kupuj najdroższe suknie, wydawaj pieniądze na prawo i lewo. Hulaj, dziewczyno, niech skarbiec Królestwa drży w posadach! Wtedy przynajmniej będziesz miała gwarancję, że ojciec wyda cię szybko za mąż.
Jakby tego właśnie pragnęła... Jednak sam ojciec ją zachęcał do kupowania.
– Kup sobie coś, w czym będziesz wyglądać jak kobieta. Nie wypada chodzić w dżinsach. No już, jutro cię tu widzę w jakiejś pięknej sukience.
Aline kupiła sobie piękną sukienkę. Jedną, drugą, trzecią, czwartą. Ale gdy ochmistrzyni zaczęła ostro się dopytywać, dlaczego była w aptece, pomyślała, że jest zamknięta w złotej klatce.
Nie mogła nigdzie chodzić sama. Na podorędziu zawsze znajdowała się jedna z bratowych – z dziećmi lub bez – która była gotowa jej towarzyszyć. Męczył ją ten nieustanny hałas, słodkie szczebiotanie o niczym. Najchętniej wychodziła z matką. Ta zwykle milczała. Ale brakowało jej całkowitej samotności.
Nie mogła prowadzić samochodu. Nie mogła ubierać się w legginsy podczas joggingu. Nie mogła chodzić na basen. Nie mogła mówić niepytana.
Czuła się z tym fatalnie. Była co prawda przyzwyczajona do surowych zasad Królestwa Żeglarzy, ale zdążyła już zapomnieć, jak bardzo to było dla niej uciążliwe. Jak sobie dawała z tym radę wcześniej? Nie miała pojęcia! Może dlatego, że wcześniej zawsze było coś do roboty. Z intensywnej, wymagającej szkoły wojskowej poszła do zakonu Shan-Thi, potem do wywiadu, gdzie zawsze doskwierał jej brak czasu dla siebie.
W dodatku od pięciu lat była przy niej jej przyjaciółka Mia. Dzieliła z nią każdy dzień, każdą noc. I teraz jej zabrakło. Czuła to tak, jakby straciła kończynę. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Nie miała kontaktu z nikim ze swojego oddziału. Nie wiedziała nawet, czy dziewczynom udała się ucieczka. Odebrano jej komunikator i wszelkie uprawnienia. Z dnia na dzień stała się nikim.
A co się stało z Thomassonem, specjalistą od zabezpieczeń z Cesarstwa, którego zmusili do pomocy Aline? Wiele by dała, żeby się tego dowiedzieć. Na szczęście Marco zgodnie z obietnicą wypuścił żonę i dziecko Thomassona i zapewnił im bezpieczeństwo. Aline próbowała z nim rozmawiać na ten temat, argumentując, że ta paskudna manipulacja była poniżej pasa.
– Michel... jest skuteczny. To jest najważniejsze – westchnął ciężko ze wzrokiem utkwionym w biurku. – I nikomu nie stała się krzywda.
Mogła mruczeć z niezadowoleniem, ale jej brat nie dał się sprowokować do dalszej dyskusji. Od czasu, gdy poznał jej tajemnicę – Iana, skrzętnie unikał Aline. Chciała z nim porozmawiać, był w końcu najbliższą dla niej osobą w Królestwie, ale najwidoczniej jej chęć była nieodwzajemniona.
Czuła, że nie pasuje do Królestwa. Zawsze ktoś na nią patrzył koso, bo zachowywała się zbyt swobodnie, ubierała się zbyt luźno, mówiła to, czego nie można mówić. Mimo że się starała. Gdzie w takim razie pasowała?
Romans z następcą tronu Cesarstwa Ianem Lancasterem wydawał się Aline pięknym, ale nierealnym snem. Nie przeszkadzało jej to jednak tęsknić. Tęsknota była tak silna, że odczuwała ją fizycznie jak nieustający ból brzucha. Starała się odsuwać wspomnienia, lecz ciągle miała przed oczami złotą plamkę w lewym oku, która zaczynała płonąć, gdy się uśmiechał, opiekuńcze, duże ramiona, namiętność i smutek, gdy odchodziła. Wiedziała, że tylko czas może uleczyć tęsknotę i że w końcu zapomni. Dlatego z wysiłkiem zaciskała zęby i starała się myśleć o czymś innym.
Na południe nie miała powrotu. Zrozumiała to następnego dnia po ucieczce. Nienawiść Królestwa do Cesarstwa była niepojęta. Propaganda wojenna sprawiła, że nikt już nie myślał o rozejmie. O cesarskich ludziach mówiono, że to ci „źli”, którzy chcieli zniszczyć tradycyjne wartości Królestwa. O Lancasterach wypowiadano się z pogardą albo z otwartą wrogością. Prasa szalała, publikując codziennie materiały o cesarskim rozwiązłym stylu życia, braku jakichkolwiek zasad, narkotykach i alkoholu. Co za stek bzdur – klęła w głowie Aline, myśląc o małżeństwie swojego zastępcy Aidana z ciepłą Matilde. Ale ludzie w to wierzyli. Z każdym publikowanym absurdem dziewczyna wiedziała, że oddala się od niej perspektywa, że kiedykolwiek zobaczy Iana Lancastera. Opłakiwała go jak zmarłego.
Że coś się na zawsze zmieniło w jej życiu, zrozumiała zbyt późno. Na początku brak krwawienia potraktowała jako zupełnie naturalne następstwo stresu i zmiany klimatu. Dopiero w drugim miesiącu zaczęła się niepokoić. Na początku odsuwała od siebie wszelkie myśli na ten temat. W końcu postanowiła raz na zawsze sprawdzić swoje podejrzenia. Wygrzebała zachomikowane pieniądze i kupiła test. Dwie kreski potraktowała spokojnie. Podziemie aborcyjne w Królestwie kwitło dla tych, którzy mogli sobie na nie pozwolić. Ona właściwie nie mogła, ale miała kochających braci i rozumiejącą matkę. Tylko wspomni, że jest problem, i dostanie tyle, ile będzie trzeba. Królestwo uwielbiało zamiatać pod dywan wstydliwe sprawy.
Aline zwlekała. Jutro na pewno to zrobi. Jutro pogada, pojutrze sprawa załatwiona. I tak mijały długie dni. Nawet przez moment nie pomyślała, żeby urodzić to dziecko. O tym nie było mowy. Bękart księżniczki sprawiłby, że cała rodzina straciłaby honor. Ojciec musiałby wyrzucić ją z domu. A dokąd mogłaby wtedy pójść? Nawet gdyby zdołała się przedostać do Cesarstwa, jej dziecko i ona zostaliby albo wykorzystani przeciwko Królestwu, albo zgładzeni. W końcu, bez względu na płeć czy pochodzenie, pierworodni następców tronu Cesarstwa nabywali do niego prawa. Takie były zasady.
Z każdym mijającym dniem czuła się gorzej psychicznie i mniej stabilnie. Snuła się po nocach po uśpionym pałacu, licząc upływający czas. Pewnego razu wpadła na zakryty płótnem fortepian. Nie grała od kilku lat. Usiadła i wyrzuciła to, co czuła. Instrument płakał razem z nią. Po paru godzinach, gdy już świtało, a palce miała zdrętwiałe, melodia się zmieniła i fortepian zaczął grzmieć. Spłynęły na nią spokój i pewność. To dziecko bez ojca, o które nikt nie walczył, miało przecież matkę. Ona będzie o nie walczyć. Ma wystarczająco dużo siły. Poradzi sobie bez względu na wszystko. Gwiazda Południa, która teraz spoczywała w kieszeni swetra, stała się dziwnie ciepła, ogrzewając jej brzuch i dodając odwagi. Rano Aline zeszła na śniadanie z jasnym, zdecydowanym spojrzeniem...
Wróciła do rzeczywistości. Krajobraz się powoli zmieniał. Ponura, księżycowa pustynia odgrodzona olbrzymimi szarymi szczytami zamieniała się w coraz gęstszy las. Miała nadzieję, że znajdzie schronienie na tę noc. Nie chciała ryzykować zmęczenia na swoim dwuśladzie. Jest matką. Musi nauczyć się być odpowiedzialna za to coś, co w niej rośnie.
Zmierzchało. Temperatura gwałtownie spadała. Aline była porządnie zmęczona, zdrętwiała i zziębnięta. Jechała już kilka godzin bez przystanku i dotąd nie dojrzała śladu człowieka. Najbardziej martwiła ją świecąca na pomarańczowo kontrolka braku benzyny. Po incydencie przy zajeździe chciała jak najszybciej wjechać do prowincji północnej. Nie miała pojęcia, że gdy to się stanie, na drodze przez setki kilometrów nie spotka nawet jednej stacji benzynowej. Jeśli tak dalej pójdzie, skończy się jej paliwo, będzie zmuszona zostawić motocykl i iść dalej na piechotę – myślała ponuro – jeszcze tego by brakowało. Co jakiś czas musiała mijać zmrożone kupy śniegu, dziury głębokie na pół koła czy zdziwione jej obecnością renifery i inne dzikie zwierzęta. Niełatwo je było spłoszyć. To ona była intruzem na ich terytorium, nie odwrotnie. Nie chciała nocować bez dachu nad głową. Zostawienie motocykla byłoby dla niej jak przyznanie się do porażki, zaczęłaby wtedy walczyć o przetrwanie zamiast spokojnie układać sobie życie.
Na szczęście, gdy już było całkiem ciemno, dotarła do starego zajazdu z odrapaną stacją benzynową, a właściwie pojedynczym dystrybutorem z minionego wieku, oświetlonym latarnią. Budynek wyglądał odpychająco, jakby był nawiedzany przez duchy. Lekko przechylony do przodu, dwupiętrowy, groźny, z ciemnego drewna. Przed zajazdem stało kilka nadgryzionych zębem czasu pick-upów i jedna zardzewiała ciężarówka z drewnem. Nad drzwiami wisiał sfatygowany szyld „Koniec świata” kołyszący się na wietrze. Aline zadrżała z zimna i niepokoju. Przyszedł czas, żeby sprawdzić znajomość języka Północy. Kiedyś swobodnie porozumiewała się nim z Michelem, traktując go jako ich tajemny system komunikacji, ale nigdy nie miała możliwości konfrontacji swojej wiedzy z nikim innym. Żeby rozmawiać w tym języku, należało pojechać na Północ, a ona była tu po raz pierwszy.
Ścisnęła w dłoni Gwiazdę Północy. Jesteś na swoim terenie, kochany kamieniu, powinieneś czuć się świetnie. Czarny, zimny klejnot zabrał jej obawy i dodał odwagi. Zawiązała rzemyk na szyi nieco ciaśniej.
Przeciągnęła się, poprawiła noże w rękawach i nogawkach dżinsów. Jednego brakowało. Użyła go na Michelu. Westchnęła. Miała nadzieję, że jakoś sobie poradził z tym gangiem. Chociaż właściwie powinna była mieć nadzieję, że to oni poradzili sobie z nim.
Stanęła na progu i przypomniała sobie wszystkie historie o Północy, które jej opowiadał. Musi być twarda. Żadnych miękkich kantów, żadnego wdzięczenia się ani proszenia. Musi być suką, która poradzi sobie wszędzie.
Odetchnęła głęboko i z całej siły kopnęła w drzwi wejściowe. Na szczęście zgodnie z jej intencją gwałtownie się otworzyły i z hukiem walnęły o ścianę. Stanęła w progu i rozejrzała się ponuro po wnętrzu. To był jej pomysł na wejście z pompą. Szkoda tylko, że wyglądała, jak wyglądała. Długie blond włosy, jasna, delikatna cera i dziecięca buzia nie ułatwiały jej zadania.
Na razie jednak plan działał. Wszystkie zaskoczone pary oczu skierowały się na nią. Aline obrzuciła wzrokiem karczmę. Pomyślała, że jest tu jak w domku czarownicy albo jak w restauracji stylizowanej na średniowieczną lub myśliwską, chociaż tutaj wystrój był autentyczny. Centralne miejsce zajmował stary, drewniany bar pamiętający pewnie czasy jej dziadka. Część kontuaru była poczerniała, jakby zajazd strawił kiedyś pożar i nikt tego później nie wyremontował. Nad barem wisiały trofea myśliwskie, pęczki czosnku i zasuszonych ziół. Pod ścianami stało kilka ciemnobrązowych ław i długich stołów zajętych przez nieokreślone typy. Główne oświetlenie karczmy stanowił ogień, który płonął w kamiennym kominku niemal większym niż dziewczyna. Przy barze stało parę świeczek w drewnianych osłonach.
Aline zamknęła drzwi i podeszła do baru. Starała się poruszać wolno, ale zdecydowanie, kontrolowała każdy swój ruch, żeby ukryć, jak bardzo niepewnie się czuje. Ciemnowłosa rozczochrana kobieta stojąca za barem zapytała w języku Królestwa:
– Ty zgubić drogę?
Aline zastanowiła się, co by powiedział na to Michel. Spojrzała spod oka na kobietę, odchrząknęła i rzuciła w języku Północy jak najniższym głosem:
– Podaj mi piwo.
Była głodna i zmęczona, ale nie chciała pokazać, że czegoś naprawdę potrzebuje. Barmanka uniosła brwi z teatralnym rozbawieniem, ale nalała jej piwa do brudnego kufla.
– Ładnie cię ktoś wyuczył naszego języka.
Aline nie skomentowała, podniosła dumnie głowę. Barmanka wyglądała na jakieś pięćdziesiąt lat i była przystojną kobietą. Miała piękne brązowe oczy, okolone czarną kurtyną rzęs, i bardzo zgrabne brwi, nad którymi... widniały takie same kropki jak u Michela, tylko różniły się kolorem. Jej znaki były ciemnopomarańczowe. Aline zerknęła dyskretnie na inne osoby przy barze. Większość z nich nosiła takie same tatuaże. Były osoby bez kropek, ale miała wrażenie, że są to służący lub osoby niskie stanem.
Zaklęła w duchu. Nie znała żadnej historii o tajemniczym znaku nad brwiami! Gdyby o tym wiedziała, zrobiłaby sobie taki sam. Ale jak, skoro nie ma pojęcia, jakiego koloru powinna użyć. Poczuła się zagubiona.
– Szukasz mężczyzny, panienko? – zapytała barmanka, stawiając przed nią kufel.
– Szukam jedzenia i schronienia na noc – odpowiedziała Aline zimno.
– Lepiej sobie znajdź mężczyznę, który cię ochroni – barmanka spoglądała na nią z autentyczną troską – nie jesteś na tyle silna, żeby zostać sama. Ale może ty uciekasz od mężczyzny?
Aline spojrzała na nią ponuro i upiła łyk mętnego piwa. Dokładnie w tym momencie doszło do niej, że w ciąży nie powinna pić alkoholu. Piwo urosło jej w ustach. Przełknęła z niesmakiem, wyrzucając sobie, że sama zagoniła się w kozi róg.
– Z dzieciakiem jest trudno samemu. Ale ty wybrałaś zły kierunek ucieczki. Północ jest zła. Powinnaś uciekać na południe – powiedziała barmanka, patrząc na nią badawczo. – Jestem Nura. – Podała jej dłoń.
– Aline.
Skąd barmanka mogła wiedzieć, że dziewczyna jest w ciąży? Przecież jeszcze nic a nic nie było po niej widać. Nura zniknęła w kuchni, żeby za moment pojawić się z miską parującej, treściwej zupy. Aline rozejrzała się po barze. Uwaga wszystkich mężczyzn przy kontuarze nadal była skupiona na niej, ale ci, którzy siedzieli przy stołach pod ścianą, zaczynali już powoli zajmować się sobą. Ktoś brzdąkał na gitarze; ktoś strasznie krzyczał, że jakiś Misza był mu winny pięć reniferów; ktoś rzucał kośćmi. Gość siedzący dwa krzesła od niej palił okropnie śmierdzącą fajkę, nie spuszczając wzroku z Aline. Kręciło się od tego zapachu w głowie.
Zanurzyła łyżkę w nieokreślonej, ciemnobrązowej brei. To było mięso w gęstym sosie. Aline cieszyłaby się tym posiłkiem, gdyby nie ten cuchnący dym zalatujący od sąsiada.
Nura cały czas stała nad nią, patrząc, jak je. Księżniczka pomyślała, że musi się z nią zaprzyjaźnić. Faktycznie, przetrwanie na Północy bez wsparcia mogło być trudne, a ta kobieta wyglądała mądrze, dostojnie, a nawet przyjaźnie, gdyby nie ten zimny, pusty mur, który pojawiał się w jej oczach od czasu do czasu. Aline zapytała jeszcze raz:
– Macie tu jakieś wolne pokoje?
Barmanka długo zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Nie. Możesz spać w chatce za zajazdem. Ale zastanów się dobrze. Najlepiej byś zrobiła, gdybyś ulotniła się stąd jak najprędzej.
Nagle dosiadł się do niej mężczyzna.
– Potrzebujesz towarzystwa, ślicznotko?
Zerknęła na niego spod oka. Był bezsprzecznie bezwstydnie piękny. Półdługie blond włosy spadały falami na ramiona. Oczy miał chabrowe i głębokie, a kropki nad brwiami czerwone jak krew. Wyglądałby jak model z żurnala, gdyby nie zły wyraz oczu. Uśmiechał się tylko kącikiem ust, co sprawiało, że wyglądał podstępnie.
Przyszedł czas na pokazanie pazurów. W ułamku sekundy wysunęła nóż i wbiła go w kontuar pomiędzy jego palcem wskazującym a środkowym.
– Nie mam ochoty na rozmowę – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Nie mogła przewidzieć jego reakcji. Mężczyzna zajaśniał jak słońce w szczerym uśmiechu.
– Cudooowna! – zawołał.
Nura odpowiedziała mu również pełnym entuzjazmu maniackim uśmiechem. Aline kontynuowała jedzenie, zastanawiając się, czy nie znajduje się przypadkiem w stołówce domu wariatów. Nie mogła jednak cieszyć się w spokoju resztą gulaszu. Poczuła ciężką dłoń na swoich plecach.
– Odsuń się od mojej kobiety, Jesse – wycharczał gardłowo mężczyzna, który za nią stał.
Aline stwierdziła, że skoro tak uwielbiają jej ataki złości, to proszę bardzo, świetna okazja, żeby pozbyć się piwa. Chwyciła kufel i obróciła się gwałtownie, wylewając jego zawartość na twarz faceta. Ten się nawet nie wzdrygnął, tylko chwycił ją za kark i próbował przyciągnąć do siebie. Nie myśląc za wiele, przywaliła mu pięścią w twarz i kopnęła go najmocniej, jak potrafiła. Mężczyzna się zatoczył.
Dopiero teraz mu się przyjrzała i nie spodobało się jej to, co zobaczyła. Był wysoki, łysy i żylasty. Miał okrucieństwo we wzroku. Czarne kropki nad brwiami. W dodatku zamiast się zezłościć, uśmiechnął się szeroko, a oczy błysnęły mu jak kotu. To było chyba jeszcze bardziej złowróżbne niż złość, której się spodziewała.
– To jest skarb – powiedział z dziką radością. – I popatrzcie, co ma na szyi. Prawdziwa Gwiazda Północy. Będziesz moją królową, kochanie. – Wyszczerzył zęby jak agresywny pies.
Jesse stanął naprzeciw niego na ugiętych w kolanach nogach i zaprosił go gestem do walki. Wyglądał trochę jak małpa w klatce. Aline odsunęła się nieco i przyciągnęła do siebie miskę z gulaszem. Westchnęła. Starała się przełknąć jeszcze kilka kęsów, myśląc z żalem, że inne kobiety leżą tylko na wznak, a ona funduje swojemu nierodzonemu dziecku niedożywienie, zmęczenie i bitki barowe.
Blondyn uderzył łysego pięścią w twarz, a ten mu oddał. Nie było w tym ani techniki, ani finezji, lecz brutalna siła. Aline uśmiechnęła się z politowaniem. Stanęła z boku baru. Za moment dołączyła do niej Nura, patrząc ze średnim zainteresowaniem na rozwój sytuacji.
– Chcesz kapkę czegoś mocniejszego? – zapytała, otwierając zakurzoną butelkę o kształcie, który przywodził na myśl naczynia alchemika.
Aline pokręciła głową. Tymczasem łysol chwycił ławę, po czym zwalił z niej trzech mężczyzn, podniósł ją i rzucił w blondyna. Jesse uchylił się, a ława z wielkim impetem walnęła w siedzących przy barze typów. Jeden z nich wrzasnął jak potępieniec i upadł, ale trzech innych rzuciło się do walki. Do łysego dołączyło paru innych towarzyszy i już za moment wydawało się, że walczą praktycznie wszyscy.
Bezpieczna za barem Aline bezwiednie zachichotała, a barmanka objęła ją ramieniem z porozumiewawczym uśmiechem. Ich spokój nie trwał jednak długo. Za kilka minut z chaosu bijatyki wyszedł potargany Jesse i chwycił Aline mocno za ramię.
– Gdzie dwóch się bije, tam koniom lżej. Czy jak to było. Chodź tutaj, maleńka.
Nura cofnęła się za bar. Aline musiała radzić sobie sama. Chwyciła Jessego za dłoń i odbiła się od kontuaru w karkołomnym piruecie. Pociągnęła mężczyznę za sobą, wykręcając mu rękę. Puścił ją z bólu i wtedy kopnęła go w twarz. Zakończyła w pięknej pozycji wojownika, a Jesse na podłodze. Nura patrzyła na ich walkę jak urzeczona, z dziwnym światłem w oczach.
I wtedy zza baru wyszedł siwy wąsacz ze strzelbą w ręku. Wypalił dwukrotnie w górę. Aline skuliła się bezwiednie, pocierając bolące uszy. Jeden nabój utkwił w drewnianym suficie, ale drugi odbił się od twardszego elementu i zranił walczącego. W akompaniamencie wrzasków rannych i echa wystrzału rozległ się stanowczy krzyk właściciela baru.
– Wynocha, Jesse i Olaf! Bo wam tak dokopię, że do usranej śmierci będziecie dreptać z moim trzewikiem na trzy cale w dupie. Czy was pojebało, o babę się bić, jakby była co najmniej tłustą reniferzycą? Raz, dwa, pięć, nie ma was. Nikogo. Dziś, kurwa, zamknięte!
Marudzili, ale mało energicznie. Większość wyszła o własnych siłach, choć części musieli pomóc. Została ich tylko garstka – ona, dwóch młodych chłopaków, ciemnowłosa kobieta i jeden grubszy typ. Nura i Josef – właściciel baru – zaczęli sprzątać pobite szkło i powywracane meble. Aline usiadła na ławie przy ogniu i wpatrzyła się ponuro w płomienie. Po kilkunastu minutach podeszła do niej barmanka i zaprowadziła ją do małego, drewnianego domku na tyłach gospody. Wyglądał jak stodoła i w zasadzie chyba taką tu pełnił funkcję, ale Aline była bardzo zmęczona i było jej wszystko jedno. Wzięła od kobiety poduszkę oraz koc i podziękowała. Gdy była już w środku, z rezygnacją odkryła, że drzwi zamykały się jedynie od zewnątrz.
Po kilku minutach jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zauważyła ledwo widoczną antresolę. Wspięła się tam po drabinie i od razu wciągnęła ją ze sobą. Była tak senna, że tylko zdążyła przykryć się kocem i położyć głowę na poduszce. Chwilę przed zaśnięciem pomyślała, że nie rozumie, jak to możliwe, że Michel jest taki normalny, skoro pochodzi z tego wariatkowa.
Obudziły ją szepty i odgłosy skradania się. Zerwała się z posłania i sięgnęła po nóż. Wiedziała, że musi zachować spokój. Na zewnątrz było co najmniej kilku mężczyzn. Starali się być cicho, ale według niej robili stanowczo za dużo hałasu. Obejrzała dokładnie wszystkie ściany. Nie miała stąd drogi ucieczki. Będzie musiała walczyć. Zaklęła w duchu.
Mężczyźni weszli do środka. Słyszała gorączkowe szepty:
– Widzisz coś?
– Kurwa fynf, to moja stopa!
– Gdzie ona może być?
– Włączcie jakieś światło!
– Ty durna klępo, jeszcze się wystraszy i ucieknie!
– A dokąd ona niby może uciec?
– Wzięła i pufffd! Mówiłem, że to magiczka. A jak nas też tak pufff?
– Ty się z kaloszym na umy wymienił?
– Odjechała musi.
– Przecież jej motór tam jest. Czym miała odjechać? Na pomietle?
– Tu jest pięterko.
– Ale nie ma drabiny!
– Wciągnęła na górę, psi farcie. Przynieście drabinę z gospody!
Aline znów przeklęła w duchu. Naliczyła sześć głosów, ale nie mogła ocenić, czy nie jest ich więcej. Jeden na pewno należał do tego blondyna – Jessego.
Za moment usłyszała głuchy odgłos drabiny uderzającej o drewnianą belkę. Przygotowała się do walki. Pogłaskała swoje kamienie ochronne. W ręku trzymała nóż.
– Ja wchodzę pierwszy – usłyszała gruby głos.
Drabina dawała jej przewagę. Mogła bez problemu ich wszystkich pozabijać, w końcu mogli wchodzić wyłącznie pojedynczo i musieli się trzymać szczebli. Mężczyźni starali się zachowywać cicho, ale robili taki raban, że dziwiła się, iż nadal myślą, że śpi. Gdy zza krawędzi antresoli wyjrzała głowa, błyskawicznie przejechała mężczyźnie nożem po gardle. Zagulgotał, opryskując jej dłoń krwią, i spadł z drabiny. Pociągnął za sobą kogoś jeszcze. Usłyszała krzyki i przekleństwa.
– Złaź, ty południowa czarcico!
– Jeśli się będziesz opierać, to zrobimy tak, żeby cię bolało!
Aline nie odpowiadała. Spokojnie oddychała. Po drabinie wbiegał następny mężczyzna. Na początku zobaczyła tylko rękę machającą na oślep nożem. Podążyła za jej ruchem. Rozległ się obrzydliwy mokry świst. Mężczyzna natychmiast spadł z drabiny, przeraźliwie wyjąc:
– Ucięła mi palec, ucięła mi palec, ratujcie, bracia!
– Nie masz fiuta, to co miała uciąć? Półdupek na kotleta? Weźcie tego histeryka, bo już nie mogę. Ja wchodzę!
Aline uwolniła oddech spod kontroli Shan-Thi i od razu zaczęła ciężko dyszeć. Nie z wysiłku, ale z emocji. Niski, żylasty mężczyzna wbiegł na drabinę tak szybko, że nie zdążyła go dosięgnąć, gdy miał zajęte ręce. Na szczęście nie straciła głowy, chwyciła się oburącz belki pod sufitem i rozhuśtała. Kopnęła go z rozmachu obiema nogami tak mocno, że zatoczył się do tyłu i spadł z antresoli. Nawet nie zdążył krzyknąć. Usłyszała głuchy huk i wrzaski atakujących.
– Zabiła Svena Młodszego! Najpierw Grubego, teraz Svena!
– To wiedźma!
– Chatę puścić z dymem razem z nią – zapiszczał ktoś płaczliwym falsetem.
– Nie! – rozkazał stanowczo Jesse. – Włos ma jej nie spaść z głowy. Nie martwcie się. Jak już ją będę miał, odpłacę jej za wszystkich braci. Mela, Adi, Agern, Rudy na dach, rozbierajcie klepki. Reszta wchodzi po drabinie. Nie obroni się tak łatwo, gdy będziemy atakować na dwa fronty. No, maleńka, zejdź do mnie po dobroci. Będę dla ciebie słodki jak miód! – zawołał przymilnym tonem, zaprzeczając własnym słowom.
– Spierdalaj, idioto – mruknęła pod nosem Aline.
Usłyszała głosy i trzaski na dachu. Zrobiło jej się gorąco. Będzie musiała się przebić jedną ze stron. Którą? Postawiła na dach. Wiedziała, że utrzymywanie równowagi to jej mocna strona, i miała nadzieję, że mężczyźni nie będą czuli się tak pewnie, tańcząc na stromej powierzchni. Tymczasem stanęła w rozkroku pomiędzy miejscem, z którego dochodził trzask obrywanych desek, a drabiną.
Po kilku minutach odpadła pierwsza klepka dachowa, a do środka dostało się światło księżyca. Aline ścisnęła Gwiazdę Południa w kieszeni, a potem zawieszoną na szyi Gwiazdę Północy.
– Prowadź mnie, Gwiazdo Północy – wyszeptała bladymi wargami – nie zostawiaj mnie, Gwiazdo Południa.
Podeszła do drabiny i lekko ją kopnęła. Usłyszała krzyk i przekleństwa. Najwyraźniej ktoś, kto był na niej przyczajony, właśnie spadł. W tym samym czasie odpadły kolejne klepki poszycia i do środka wskoczył mężczyzna. Stanął bokiem do niej i rozejrzał się zdezorientowany. Miała przewagę, bo była dobrze ukryta w mroku. Podbiegła i, skoczywszy, kopnęła go. Poleciał do tyłu, ale zdążył zablokować jej stopę. Przewróciła się, lądując pośladkami na jego łydkach. Nie czekała na reakcję. Zgięła prawą nogę w kolanie i kopnęła go w nos. Jęknął z bólu. Skoczyła na nogi, ale natychmiast została zaatakowana od tyłu. Silne przedramię owinęło się dookoła jej szyi. Nie zdążyła zablokować go brodą, tak jak powinna to zrobić. Odruchowo chwyciła duszącą ją rękę, walcząc o oddech. Tymczasem na drabinę wspiął się następny mężczyzna. Rozpoznała chudzielca z oberży, który pykał smrodliwą fajkę. Robiło się gorąco. Nie miała miejsca na piruety. Nie miała wystarczająco siły, żeby wyrządzić im krzywdę, uderzając bez solidnego rozmachu. Ten, który się wdrapał na drabinę, chciał pomóc unieszkodliwić Aline. To była dla niej szansa. Zamiast walczyć o oddech, zawisła na przedramieniu zaciśniętym dookoła jej szyi i jednocześnie wspięła się stopami po ciele chudzielca. Facet z tyłu stracił równowagę. Polecieli z impetem na podłogę i Aline wydusiła mu powietrze z płuc. Od razu sięgnęła do lewego rękawa po nóż i rzuciła nim w chudego, który właśnie się nad nią pochylał. Trafiła w szyję. Wyciągnęła jedną rękę do skroni mężczyzny, który wciąż starał się ją udusić, i uderzyła go dłonią ułożoną w kształt łódki. Na szczęście był podatny na kontrolę umysłu i natychmiast zwiotczał, uwalniając ją z uścisku. Ktoś wbiegał po drabinie, a dwóch ogłuszonych facetów podnosiło się z podłogi. Wyskoczyła na dach. Poczuła, że na jej kostce zaciskają się ręce, ale wierzgnęła nogą i się uwolniła. Jej pięta ugrzęzła w czymś miękkim. Na dachu czekało dwóch mężczyzn, ale nie próbowała nawet walczyć. Jest ich za dużo – pomyślała. Rozpędziła się i skoczyła. Nie było wysoko – trzy czy cztery metry – ale Aline nie wiedziała, czego ma się spodziewać na ziemi. Wylądowała z trudem na stosie desek. Źle postawiła stopę i poczuła gwałtowny ból w kostce.
Nie czekała na reakcję napastników. Musiała jak najszybciej dotrzeć do motocykla i uciec. Ból ją spowalniał i paraliżował, ale nie mogła teraz się poddać. Słyszała za sobą odgłosy pogoni.
Gdy dobiegła do parkingu, jej serce niemal przestało bić. Przed motocyklem stał nikt inny, tylko ten przerażający łysol z oberży.
– Chodź do mnie, ptaszyno – wychrypiał paskudnym głosem – wujek Olaf cię ochroni. Pobawimy się dziś w hockiklocki.
Spanikowała. Za nim stało kilkunastu mężczyzn. Za plecami słyszała biegnących kumpli Jessego. Nie wiedziała, co robić. Jak w transie wyciągnęła z kieszeni Gwiazdę Południa i rzuciła Olafowi w twarz.
Stało się coś niespodziewanego. Gwiazda Południa w locie zamieniła się w kulę ognia, która uderzyła w Olafa i podpaliła mu twarz. Mężczyzna zwinął się w płonący kłębek, wrzeszcząc przeraźliwie, a potem pobiegł przed siebie bez celu.
Aline już tego nie widziała. Odrzut był tak silny, że poleciała do tyłu i uderzyła głową w pień drzewa.
Przebudziła się następnego dnia. Z brudnego okna sączyło się przytłumione światło. Leżała w czystym łóżku w ciemnobrązowym pokoiku. Nie była związana. Ktoś starannie zabandażował jej prawą kostkę. Na czole miała mokry kompres. Zdjęła go i podniosła się na łokciach. Zakręciło jej się lekko w głowie. Nieźle musiała wczoraj oberwać.
Drzwi do pokoju były otwarte na oścież. Zobaczyła za nimi białą, nieco odrapaną poręcz i drewniane schody. Z dołu dobiegał poruszony głos Nury i jakiegoś mężczyzny.
– To twoja kobieta? – pytała Nura.
Nie dosłyszała odpowiedzi mężczyzny.
– Twój dzieciak w jej brzuchu?
– Nie.
Zamarła. Rozpoznała głos jej adoptowanego brata i byłego kochanka – Michela. Niski, lekko warczący, płaski i bez żadnej modulacji, a jednocześnie bardzo miękki, jakby ludzka mowa była dla niego obcym językiem.
– To ty ją tak wyuczyłeś walczyć jak cyrkówka?
– Między innymi.
– Zabiła wczoraj pięciu ludzi Jessego. Dwóch innych zdycha w stodole. Nie mówiąc o tym kretynie Olafie. Jego po prostu spaliła. Zna magię?
– Wystawiłaś ją – syknął oskarżycielsko.
– Chciałam ją dla mojego syna – tłumaczyła się Nura – weszła tutaj jak gwiazda. Świeciła od wewnątrz. Pomyślałam, że z takim charakterem da radę temu idiocie. Ustawi go tak, że będzie chodził jak na smyczy.
Aline nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Wiedziała, że jej adoptowany brat był synem władców Północy. Michel jej jednak kiedyś powiedział, że władza na Północy nie jest dziedziczona. Zdobywa ją najsilniejszy. Czy to on ją obronił? Dlaczego Nura się przed nim tłumaczy? Czy trzyma z tym domem wariatów?
W końcu przypomniała sobie najistotniejszą rzecz. Przecież on był tutaj nie po to, żeby jej bronić, ale żeby ją bezpiecznie dostarczyć rodzicom i oddać w ręce lekarzy ginekologów.
Nie będę uciekać – pomyślała ponuro, podnosząc się z łóżka – nie będę się przed nim chować. Zaatakuję, jak powinnam była to zrobić na samym początku. Udowodnię mu, że nie jestem już małą dziewczynką, której można rozkazywać. Gdy tylko zdecydowała, poczuła się silna i bardzo na niego zła. To mężczyzna, który złamał jej życie i manipulował nią nawet na odległość. Zacisnęła pięści i zęby z pragnienia zemsty. Poczuła, że to doskonały moment. Nasunęła ostrożnie wysokie buty, sycząc z bólu. Powoli wstała, stopniowo przesuwając ciężar ciała na lewą nogę. Wściekłość przysłoniła cierpienie czystą adrenaliną. Musiała znaleźć broń.
Weszła leciutkim krokiem na schody, badając każdą deskę przed postawieniem na niej stopy. Robiła to już automatycznie – jej głowa była zajęta gorączkowym przeszukiwaniem każdego kąta. Wszystko mogło służyć za broń – pogrzebacz, drewniana laska, hak, strzelba Josefa... Strzelba Josefa! Nie mogła uwierzyć własnym oczom – jak mogli być tak beztroscy. Przed wejściem do głównej izby przy zejściu ze schodów stała oparta o ścianę wielka, stara dubeltówka. Aline nie miała pojęcia, czy jest naładowana, i nie mogła tego sprawdzić, nie zwracając na siebie uwagi. Ale to była jej szansa.
– Niech się wyśpi, porządnie wczoraj oberwała – mówił Michel – ale możesz zebrać tych obwiesi za jakąś godzinę. Muszę im wytłumaczyć, kim ona...
– Ręce do góry, jeśli nie chcecie wpychać sobie flaków z powrotem do wielkiej dziury w brzuchu! – krzyknęła Aline, przeładowując broń.
Była naładowana. Nura podniosła wolno ręce, patrząc na nią uważnie znad czarnego kontuaru. Michel stał wyprostowany z rękami założonymi na klatce piersiowej. Spoglądał na nią z uśmiechem przypominającym nieco grymas uznania, który mają na twarzy rodzice na widok sukcesu swojego dziecka. Aline zwróciła strzelbę w jego kierunku.
– Do góry, powiedziałam! – warknęła.
– Dzień dobry, mała księżniczko. – Wzniósł ręce.
Nie przestawał się uśmiechać, lecz Aline nie dała się sprowokować.
– Co tam jest? – zapytała Nurę, wskazując strzelbą malutkie drzwiczki.
– Piwniczka winna – odparła chłodnym tonem.
– Do środka! – krzyknęła do niej Aline.
Nura spojrzała na nią z lekkim niedowierzaniem i uniosła wysoko brwi, ale nie dyskutowała. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Aline podeszła do nich tyłem, nie zdejmując Michela z muszki nawet na moment. On stał rozluźniony, ale również nie spuszczał jej z oczu.
– Aline, nie możesz chodzić. Masz uraz kostki. Powinnaś leżeć przez co najmniej kilka dni – powiedział miękko.
Zaryglowała drzwi do piwniczki wielkim metalowym prętem, który leżał oparty o bar.
– Zamknij się! – warknęła, podchodząc do Michela. – Ręce przed siebie!
Gdy tylko je wyciągnął, podeszła i spętała mu nadgarstki swoim skórzanym pasem. Nie mogła patrzeć mu w twarz. Pachniał skórą, tytoniem, piżmem i mężczyzną. Ten zapach podnosił jej ciśnienie. A jeszcze bardziej denerwowała ją jego bierność. Wolała, żeby próbował walczyć. Zacisnęła mocno usta i pociągnęła go brutalnie za improwizowane kajdanki.
– Idziemy. Wychodzisz spokojnie, bez gwałtownych ruchów, a nikomu nie stanie się krzywda. Idziesz prosto do samochodu, siadasz za kierownicą i jedziesz prościutko tam, gdzie będziemy sami i nikt nam w niczym nie będzie przeszkadzał. Znasz takie miejsce?
– Latarnia morska – odpowiedział bez zastanowienia – pół godziny stąd.
– Dobrze – warknęła i popchnęła go mocno lewą ręką.
Prawą ciągle trzymała strzelbę, nie zdejmując palca ze spustu. Wiedziała, że Michel, mimo że nie zdradzał chęci stawiania oporu, jest śmiertelnie niebezpieczny. To on nauczył ją walczyć. Miał spętane ręce, a ona była uzbrojona, lecz i tak podejrzewała, że jej przewaga była tylko pozorna. Brutalnie wbiła koniec lufy pod żebro mężczyzny. Odwrócił się lekko i spojrzał na nią jakby z wyrzutem, ale nie odezwał się nawet słowem.
Wyszli. Tak jak podejrzewała, na zewnątrz przywitało ją kilkanaście uzbrojonych osób. Schowała się za szerokimi plecami Michela.
– Spokojnie. Zostawcie ją. To rozkaz – rzekł stanowczo.
Podszedł do samochodu i zgodnie z jej wcześniejszym poleceniem usiadł za kierownicą. Aline wskoczyła na miejsce pasażera i położyła się na siedzeniu, ale nie było to potrzebne. Zebrane towarzystwo najwidoczniej nie zamierzało jej atakować. Tylko stali i patrzyli na nich spokojnie. Michel wyciągnął w jej stronę związane pasem dłonie.
– Chyba żartujesz. Ty kieruj. Ja będę zmieniać biegi – powiedziała sucho.
Westchnął i włączył silnik. Dziewczyna wydawała krótkie polecenia, poza tym jechali w milczeniu. Aline spoglądała na niego, nie myśląc w zasadzie o niczym konkretnym. Zauważyła, że czarne długie włosy Michela przeplatały już gdzieniegdzie srebrne nitki. To była nowość. Druga rzecz, której nie pamiętała, to pewna drapieżność w rysach twarzy i kąciki ust, które opadały jakby pod ciężarem zmartwień. Michel z jej wspomnień był bardzo przystojnym młodym mężczyzną. Nie chłopcem, bo nigdy nie miał w sobie miękkości i słodyczy chłopca, ale mężczyzną, nonszalanckim, z ciemną, szorstką wytwornością, która stanowiła jądro jego istoty. Nie było po nim widać słabości, nie było widać, że mają na niego wpływ ludzkie emocje. Zmarszczka smutku w kąciku ust trochę zbiła ją z tropu.
Po minucie jazdy główną trasą w kierunku północnym zjechali na boczną, bardzo wąską drogę szutrową, która pięła się pośród skał o dziwnych kształtach. Po kilku kilometrach wyjechali na skalne pustkowie porosłe wyłącznie niskimi roślinami. Na horyzoncie rozciągał się groźny, granatowo-szary ocean zaakcentowany pojedynczym punktem – kamienną latarnią morską. Zieleń, granat, biel i to niesamowite światło Północy zapierały dech w piersiach. Michel nagle zwrócił się ku Aline i odezwał się jak gdyby nigdy nic.
– To było ulubione miejsce mojej matki. Teraz mieszka tu latarnik, ale przyjeżdża dopiero wieczorem.
Nie odpowiedziała. Michel zaparkował samochód pod budynkiem. Latarnia miała co najmniej kilka pięter, a na szczyt wiodły kamienne schody. Aline pokazała Michelowi, żeby szedł pierwszy. Już po przejściu parunastu stopni stwierdziła, że to będzie trudne zadanie. Schodziła z niej adrenalina i coraz bardziej odczuwała ból kostki. Schody były tak strome, że pomimo iż stawiała najpierw prawą stopę, a lewą tylko dostawiała i mocno przytrzymywała się poręczy, każdy nacisk na kostkę sprawiał jej niemożliwe cierpienie. Przystanęła. Za moment usłyszała, że Michel również się zatrzymał.
– Mała księżniczko? – zapytał.
– Idę – powiedziała zła na siebie za tę słabość.
Nie czekał dłużej. Zbiegł, ułożył w kołyskę związane ręce, podciął nimi w kolanach nogi Aline i, wziąwszy ją w ramiona, zaczął wbiegać na górę. Stało się to tak nagle, że nie miała nawet czasu zaprotestować ani zareagować. Po kilku minutach byli w niewielkim, doskonale okrągłym, białym pokoiku latarnika. Przez malutkie okienka wykute w bardzo grubym murze sączyło się łagodne światło Północy, tworząc labirynt półświatła, półcienia. Michel postawił ją delikatnie na podłodze i, odsunąwszy się od niej, stanął w nieoświetlonym miejscu. Czekał na jej reakcję. Nie zamierzała się uginać przez tę niespodziewaną pomoc, ale paradoksalnie było jej to nawet na rękę. Jeśli miała udać się planowana przez nią strategia, musiał opuścić wszystkie bariery umysłowe i wpuścić ją do swojej strefy zaufania. Podeszła do niego i rozpięła pas zaciśnięty na nadgarstkach. Potem lekko się odsunęła, trzymając jego dłonie oburącz w swoich w taki sposób, że leciutko, pulsująco uciskała punkt wpływu, który znajdował się pomiędzy lewym kciukiem a palcem wskazującym.