Świat stoi, a wszystko i mija, i ginie,
Lecz o tym, skąd idzie i kędy przepada —
I dureń, i mądry nie wiedzieć co gada...
Ten żyje, ów kona... Owo się rozwinie,
A tamto zwiędnieje, na wieki zwiędnieje —
I liście pożółkłe gdzieś wicher rozwieje.
A świat tak i będzie, taki sam wschód słońca,
I gwiazdy tak samo popłyną bez końca,
I ty, jak i zwykle, o mój białolicy!
Po niebios błękitach w noc jasną przelecisz,
Popatrzysz się w czyste zwierciadło krynicy
I w morze bez granic — i znowu zaświecisz,
Jak nad Babilonu wiszącym ogrodem,
Nad starą mogiłą i biednym jej rodem.
O wieczny mój! z tobą, sam nie wiem dlaczego,
Jak z bratem czy siostrą rozmawiam z ochotą
I dumkę ci śpiewam z natchnienia twojego...
Ach, radźże mi dzisiaj z tą krwawą tęsknotą!
Nie jestem samotny, nie jestem sierotą...
Mam dziatki — a nie wiem, co robić mam z nimi!
Grzech ukryć je w sobie — te duchy żyjące,
Bo może to braci pocieszy na ziemi,
Gdy ujrzą te słowa i łzy te palące,
Którymi pieśń moja płakała nad nimi...
O, nie! nie ukryję — wszak to duch żyjący!
Jak błękit niebieski bez granic widnieje,
Tak duch bez początku i śmierci istnieje...
Lecz gdzież to on będzie?... dźwięk przemijający!..
Ach! dajcież przynajmniej choć pamięć mi swoją,
Bo ciężką jest piersi bezsławna mogiła...
Kochała was ona, o kwiaty wy moje!
I dolę tę waszą opiewać lubiła...
Tymczasem do świtu zaśnijcie, me dzieci,
A ja wam Watażki2 poszukam po świecie.
Hajże, zuchy, Hajdamacy!
Świat wielki do woli,
Lećcie chłopcy, pohulajcie,
Poszukajcie doli.
Syny moje niedorosłe,
Nierozumne dzieci,
Kto was szczerze, sierot biednych,
Przygarnie na świecie?...
Syny moje! orły moje!
Ej, na Ukrainę!
Choć i licho tam się zdarzy,
Toć pośród rodziny.
Tam znajdziecie dusze szczere,
Zginąć wam nie dadzą;
A tu... a tu... ciężko, dziatki!
Kiedy w dom wprowadzą,
Powitają was ze śmiechem,
Ten już zwyczaj mają —
Wszyscy wielcy, drukowani,
Słońce nawet łają...
„Nie z tej strony — mówią — wschodzi,
I nie dobrze świeci,
Tak by — mówią — należało...”
Co tu robić, dzieci!
Trzeba słuchać, któż wie? może
Nie tak słońce wschodzi —
Toć piśmienni wyczytali...
Rozum dziwy płodzi!
A cóż na was rzekną oni?
O, znam waszę sławę!
„Niech, powiedzą, spoczywają
Póki ojciec wstanie
I rozpowie po naszemu
O tym tam hetmanie!
Co tam kiep ten wygaduje
Zmarłemi słowami —
I jakiegoś tam Jaremę
Prowadzi przed nami,
Odzianego w świtę3 szarą
I w łapcie łyczane...
Ej, na próżno widać w szkole
Łatano ci boki!
Po Kozactwie, po Hetmaństwie
Mogiły wysokie,
Nic się więcej nie zostało,
I te — rozkopane.
Próżna praca, panie bracie!
Jeśli chcesz mieć grosze
A w dodatku sławę próżną,
Śpiewaj nam Matroszę,
Lub Nataszę, radost’ naszę,
Sułtàn, parkét, szpory4 —
Ot gdzie sława!... a on śpiewa
Hraje synie more5, —
I sam płacze, za nim szlocha
Siermiężna gromada...”
Prawda, prawda; mędrce moi
Dzięki — i to rada...
Kożuch ciepły, szkoda tylko,
Że nie na mnie szyty,
A rozumne słowo wasze
Łgarstwami podbite.
Wybaczajcie — dla słów takich
Uszu nie ma u mnie.
Nie zaproszę was do siebie!
Wy bardzo rozumni,
A ja dureń; wolę sobie
W kącie mojej chatki
Sam zaśpiewać i zapłakać,
Jak dziecię bez matki.
Oj, zaśpiewam... — igra morze,
Wichry powiewają,
Step czernieje i mogiły
Z wiatrem rozmawiają.
Oj, zaśpiewam... — rozwarły się
Mogiły wysokie,
Zaporoże6 aż po morze
Kryje step szeroki,
Atamani na bachmatach
Poprzed buńczukami7
Przelatują... a porohy8
Między sitowiami
Ryczą, jęczą — gniewają się,
Nucą coś strasznego;
Przysłucham się, rozżalę się,
Zapytam którego:
Czemu, starzy, smutni tacy?
— „Synu! zła godzina...
Dniepr się na nas gniewa czegoś,
Płacze Ukraina!...”
I ja płaczę... A tymczasem
Świetnymi pocztami
Występują atamani,
Setnicy z popami
I hetmani... każdy w złocie,
Chatki mej nie minie...
Weszli, kupią9 się koło mnie,
I o Ukrainie
Rozmawiają, wspominają:
Jak Sicz10 budowali,
Jak Kozacy na bajdakach11
Porohy mijali,
Jak po morzu buszowali,
Grzali się w Skutarze12 —
I jak lulki13 zapaliwszy
W Polsce na pożarze,
Znów witali Ukrainę,
Jak bankietowali...
„Rżnij, kobzarzu14, lej, szynkarzu!”
Kozacy hukali!
Dziad nalewa, nie poziewa,
Nie odpocznie, rwie się,
Kobzarz uciął, a Kozacy
Aż Chortyca15 gnie się...
Metelice i hopaki16
Hurtem odcinają,
Kufle chodzą i przechodzą,
Tak i wysychają.
Hulaj, panie, nie w żupanie,
Wichrze pośród pola!
Graj, kobzarzu, lej, szynkarzu,
Póki wstanie dola,
W bok się wziąwszy, na przysiadki17
Parobcy z dziadami:
„Ot tak, chłopcy, dobrze, dziatki!
Będziecie panami!”
Atamani wpośród uczty —
Niby jaka Rada —
Chodzą sobie, rozmawiają...
Wielmożna gromada
Nie wytrzyma — i tupnęła
Starymi nogami...
A ja patrzę, wpatruję się,
I śmieję się łzami.
Ach, śmieję się, patrzę, zalewam się łzami, —
Nie jestem sam jeden, jest z kim żyć na świecie;
Wśród domku mojego, jak w stepie gdzieś przecie,
Kozacy hulają, gaj szumi drzewami,
Mogiła śni dumki osnute żałobą,
I morze gra sine, topola powiewa,
Cichuteńko dziewczę Hrycia18 sobie śpiewa,
Nie jestem sam jeden, — jest żyć z kim do grobu.
Ot, gdzie dobro moje, grosze
I sława poczciwa;
A za radę dziękuję wam,
Bo rada zdradliwa.
Póki życia — poprzestanę
Na martwym tym słowie,
By wylewać łzy i smutek...
Bywajcie mi zdrowi!
Czas mi w drogę już wyprawiać
Dziatki serca mego.
Niech ruszają! może znajdą
Kozaka starego,
Co powita syny swoje
Sędziwymi łzami —
Dość mi tego, raz więc jeszcze:
Pan ja nad panami!
Tak to siedząc w końcu stoła,
Myślę po kolei;
Kogo prosić, kto powiedzie?...
Na dworze już dnieje,
Zagasł księżyc, słońce świeci,
Hajdamacy wstali,
Pomodlili się, odziali, —
Naokoło stali —
I posępnie, jak sieroty,
Milcząc spoglądali.
„Pobłogosław, mówią, ojcze —
Pokąd silne dzieci;
Pobłogosław szukać doli
Po szerokim świecie...”
— Poczekajcie, świat nie chata,
A wy — małe dzieci,
Głupie jeszcze... Któż na czele
W świat was poprowadzi?
Gdzie watażka? Kto obroni?
Kto w biedzie poradzi?
Jam was chował, wyhodował,
Wzrośliście jak dęby...
W świat idziecie, a tam każdy
Na książkach zjadł zęby.
Wybaczajcie, żem nie uczył:
Bo i mnie choć bili,
Dobrze bili, lecz niewiele
Czego nauczyli!
.............................
.............................
Cóż wam rzekną? — chodźmy, dzieci,
Biedna moja głowa!
Ach, jest u mnie ojciec szczery,
Chociaż nie rodzony,
Da on mi poradę dla was,
Bo sam doświadczony:
Wie, jak ciężko żyć na świecie
Sierocie biednemu.
Nie pogardził on tym słowem,
Co śpiewała jemu
Matka niegdyś, spowijając
I nucąc dziecinie;
Nie pogardził on tym słowem
Co o Ukrainie
Lirnik ślepy tak żałośnie
Śpiewa gdzieś przy płocie!
On je kocha — on najprędzej
Poradzi sierocie.
Gdyby nie on mi dopomógł
O strasznej godzinie,
Już bym dawno leżał w śniegu
Gdzieś w obcej krainie —
A ludzie by powiedzieli:
„Dobrze łajdaczynie!”
Przeszło licho, niech się nie śni,
Chodźmyż więc do niego;
A jeżeli w obcym kraju,
Wspomógł mnie biednego,
Toć was także przyjmie szczerze
Jak własną dziecinę;
A od niego, po modlitwie
Dalej w Ukrainę...
Hej, dobry dzień tacie w chacie!
U twojego progu,
Pobłogosław dziatki moje
Przed daleką drogą.