Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
139 osób interesuje się tą książką
Minęły dwa lata, od kiedy drogi Dream i Rhodesa się rozeszły i nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek mieli się jeszcze spotkać. Kobieta jednak nie wie, że wkrótce ich ścieżki się przetną i to nie przez przypadek.
Rhodes jest pewien, że podjął decyzję pochopnie i ze strachu. Gdyby mógł cofnąć czas, z pewnością zawalczyłby o Dream pomimo wszelkich przeciwności, z jakimi musieliby się zmierzyć.
Teraz sam już nie wie, czy walka o dziewczynę ma jakikolwiek sens. Dream nie jest już niezdarna i naiwna. Teraz to słynna artystka z prawdziwego zdarzenia. Ponadto szczerze nienawidzi mężczyzny za to, jak ją potraktował.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 447
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Martyna Keller
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna Adamczyk
Korekta: Karina Przybylik, Martyna Janc, Martyna Góralewska
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-807-3 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania
RHODES
Ludzie mówili o mnie na różne sposoby. Bywałem w ich ustach artystą wszech czasów. Surowym dyrektorem najsłynniejszej akademii artystycznej w kraju. Celebrytą bez ani jednej skazy… albo po prostu kolejnym miliarderem z fortuną na koncie.
Dla samego siebie byłem za to pierdolonym desperatem z chorobliwym fiołem na punkcie pięknej, młodziutkiej uczennicy, której ponad dwa lata temu złamałem serce w hotelowym pokoju.
Tamtego wieczoru byłem przekonany, że odpuszczenie sobie naszej relacji okaże się słuszne. Ona będzie mogła dokończyć naukę w mojej akademii bez szans na to, że romans z prawie dwa razy starszym dyrektorem uwikła ją w wielki skandal. W dodatku nie zawiedzie się mną, jeśli okazałbym się toksycznym facetem, takim jak inni z mojej rodziny. A ja dzięki temu odzyskam z powrotem swój spokój.
Teraz wiem, że schrzaniłem sprawę.
Ta dziewczyna musiała być tą, której szukałem.
Minęło ponad dwadzieścia miesięcy, a ja nie zdołałem uznać jej za zamknięty rozdział. Ona wciąż zasnuwa mój umysł. Podczas gdy pracuję. Podczas gdy tego nie robię. Podczas gdy próbuję zasnąć, a także podczas gdy mi się to udaje. Chociaż starałem się z tym walczyć, każda moja próba odciągnięcia uwagi od niej kończyła się niepowodzeniem.
Przez cały pierwszy rok naszej rozłąki wmawiałem sobie, że taki stan rzeczy nie potrwa długo. Natomiast swoje wręcz nałogowe śledzenie jej rozkwitającej kariery uznawałem za przejaw ciekawości. Tym, co zaobserwowałem wtedy najpierw, było to, że Dream Callahan, bo o niej mowa, nie była już niewinną dziewczyną. Stała się młodą kobietą. I dzięki swoim staraniom, wytrwałości, a także talentowi pięła się wyżej w artystycznym świecie. Zaczęło być o niej głośniej. Osiągała sukcesy, które otwierały przed nią wiele ścieżek.
Około półtora roku po naszym rozstaniu jej brak zaczął być dla mnie ewidentnie nie do zniesienia. Moje uczucia do niej nie słabły. Tęskniłem za nią jak diabli. Wariowałem bez niej u boku. Jakby tego było mało, każde najmniejsze przypomnienie o jej ponętnym ciele sprawiało, że z marszu oblewał mnie zimny pot. Moje coraz częstsze fantazjowanie o tym, by znowu dostać ją w swoje chciwe ręce, stawało się notoryczne i wręcz niezdrowe.
W tamtym właśnie czasie zrozumiałem, że muszę ją odzyskać.
Obmyślając plan, który mi w tym pomoże, któregoś dnia ze zwykłej potrzeby, by mieć znowu jakikolwiek kontakt z Dream, napisałem list. Zostawiłem go w skrzynce znajdującej się w kamienicy, gdzie nadal mieściła się jej pracownia. Podałem się w nim za klienta, który chciałby kupić od niej obraz, i poprosiłem, abyśmy szczegóły naszej współpracy omawiali w ten sposób, za pomocą listów. Panna Callahan, choć była zaskoczona, zgodziła się.
Podczas gdy ona malowała dla mnie w swoim azylu, ja siedziałem w knajpie znajdującej się dokładnie naprzeciwko niego i obserwowałem ją przez witrynę. Do tego utwierdzałem się w przekonaniu, że muszę wkroczyć znowu do jej życia i ją zdobyć.
Tylko jak miałem tego dokonać po tym, co zrobiłem?
Od tamtej pory, ciągle się nad tym zastanawiając, zamówiłem u niej wiele obrazów, wartych w sumie kilkaset tysięcy dolarów. Za każdym razem obserwowałem, jak maluje je specjalnie dla mnie. Widziałem, że była ciekawa, kim jestem. Ale nie mogłem się ujawnić. Nienawidziła mnie. I na pewno znienawidziłaby jeszcze bardziej za udawanie kogoś innego.
Tego popołudnia znowu zabieram z jej skrzynki kopertę z listem. Potem, po rozejrzeniu się, czy na pewno nie ma jej w pobliżu, zakapturzony wybiegam z budynku na zatłoczone ulice Denver. Deszcz leje się z nieba strugami, dlatego czym prędzej mknę do innej przecznicy, gdzie zostawiłem samochód. Wsiadam do niego w pośpiechu i prawie rozdzieram papier, który trzymam, będąc pewnym, że flirtowanie z moją Dream nigdy nie było tak przyjemne.
Bo nasze rozmowy dawno przestały być grzeczne. A to nakręcało mojego cholernego bzika na jej punkcie.
Nie potrafię dłużej czekać, więc otwieram kopertę i wyciągam z niej kartkę. Czytając to, co napisałem na niej rano, uśmiecham się chytrze pod nosem.
Chciałbym, abyś tym razem uwieczniła dla mnie na płótnie to, co tylko zechcesz na nim namalować. Ale w czasie, gdy będziesz to robić, koniecznie rozpuść włosy i załóż sukienkę z cekinami.
Mam bardzo przyjemne wspomnienia z nią, ubraną w krótką sukienkę z cekinami. Dlatego grzecznie poprosiłem, by to właśnie ją miała na sobie, gdy ja będę przyglądał się jej ze swojego stałego miejsca. Opieram rękę na drzwiach samochodu i bez odrywania spojrzenia od, tym razem jej, odręcznego pisma uchylam nieco szybę, bo na samą myśl o dzisiejszym wydaniu Dream robi mi się gorąco.
To chyba wykracza poza moją ofertę, nie uważasz?
Odchylam głowę. Opieram jej tył o zagłówek fotela, a potem przełykam ślinę, przez co moja grdyka drga. Po przymknięciu powiek myślę, że ta dziewczyna wpędzi mnie do pieprzonego grobu. Nie wie, z kim się droczy. Nie wie, że po czasie cały ja zacząłem chcieć z powrotem całej jej. I to bardziej niż kiedykolwiek. Otwieram oczy. Sięgam po długopis leżący na desce rozdzielczej.
A później piszę:
Rozszerz ją dla mnie, skarbie. Jestem tobą, kurwa, oczarowany.
DREAM
Moja jedyna sukienka z cekinami jest nieprzyzwoicie krótka, strasznie się świeci i przypomina mi o mężczyźnie, który kiedyś podziwiał mnie w niej, jakbym była ósmym cudem świata.
Mimo tego jednego problemu, który z nią mam, i tak ją na siebie wkładam, po czym przeglądam się w lustrze stojącym w kącie sypialni. Nie mogę przecież ciągle rozpamiętywać tego, co było. Zwłaszcza że od lat jedynym uczuciem, jakim darzę Rhodesa Covingtona, jest nienawiść. Nienawidzę go za to, jak mnie potraktował. Mógł przecież o mnie zawalczyć. Poszukać innego wyjścia, aby nasza relacja przetrwała.
Tymczasem nie zrobił tego.
Odpuścił mnie sobie. A ja nie cierpię go za to najbardziej, jak tylko mogę, pomijając te przeklęte chwile, kiedy przypominam sobie, jak dobrze było nam razem. Wtedy do mojego wypełnionego żalem serca wkrada się maleńka iskra tęsknoty… ale jestem przekonana, że kiedyś wyleczę się z niej całkowicie.
Na razie po upewnieniu się, że wyglądam w porządku, przechodzę do korytarza. Zgarniam leżącą na komodzie torebkę i zawieszając na ramieniu jej łańcuszek, przypominam sobie o czymś ważnym. Rozpuszczam gęste, czarne włosy, odrzucając je za plecy.
Mój tajemniczy klient o to ładnie poprosił.
Flirtowanie z nim to zdecydowanie głupia i wybitnie nierozsądna rozrywka. Zwłaszcza że nie mam pojęcia, kim jest ani jak wygląda. Jedyne, co o nim wiem, to to, że jest dziany. Sama nie narzekam na brak kasy, po prostu dziwi mnie, ile pieniędzy wydaje na moje prace. I robi to regularnie, od kilku miesięcy. W listach pozostawianych w mojej skrzynce prosi czasami o to, bym malowała dla niego obrazy, wyglądając tak, jak on sobie życzy.
To niemądre, ale wymienianie się z nim pikantnymi wiadomościami i spełnianie jego próśb jest całkiem podniecające. Z początku chciałam mu odpisać, żeby znalazł sobie inną lalę do podglądania, ale po kilku razach mnie samą zaczęło to kręcić. Skoro zaznaczył, że nigdy się ze mną nie spotka, a moja pracownia i mieszkanie są wyposażone w alarmy i inne metody gwarantujące moje bezpieczeństwo, robiłam mu małe pokazy w ładnych ciuchach. Przecież to tylko niewinne przypodobanie się nieznajomemu, prawda?
Kamienica, w której mieszkam od dwóch lat, znajduje się niedaleko tej, gdzie mieści się moja pracownia, dlatego po tym, jak wychodzę ze swoich czterech ścian i wsiadam do auta, dotarcie do niej zajmuje mi maksymalnie dziesięć minut. No, może tym razem spędzam ich w małym korku trochę więcej ze względu na to, że w Denver jest tego wieczoru potwornie deszczowo, ale i tak nie narzekam. Mogło być gorzej.
Wysiadając z samochodu, rozglądam się po okolicy. Nawet nie wiem, w jakim celu to robię, ponieważ mój wielbiciel zawsze zachowuje ostrożność i nie dopuściłby do tego, bym go zobaczyła. Czasami rozmyślam, dlaczego tak bardzo tego nie chce. Ale potem odpieram tę zagwozdkę, bo i tak prawdopodobnie nigdy się nie dowiem.
Zakładam, że pewnego dnia przestaniemy ze sobą pisać.
Obecnie jednak biegnę w swojej rzucającej się w oczy kiecce do kamienicy, uciekając przed ulewą, i mijam tłumy spacerowiczów. W korytarzu budynku znajdują się skrzynki na listy, ale nie zaglądam do swojej, bo kilka godzin temu zabrałam z niej kopertę, którą mam w torebce. Ruszam więc od razu do pracowni. Tam zamykam się w środku, zapalam światło i przystępuję do pracy nad obrazem dla tajemniczego klienta.
Tym razem dał mi wolną rękę, dlatego maluję dla niego nadmorski krajobraz. W międzyczasie odpisuję na jego list i wkładam go z powrotem do skrzynki. Do tego włączam radio, bo nie lubię majstrować przy płótnie w absolutnej ciszy, i co jakiś czas kołyszę biodrami w rytm energicznej muzyki, nie zważając na ludzi przechadzających się aktualnie ulicą, którzy widzą mnie przez ogromną, szklaną witrynę.
Mieszając z wprawą farby, wyobrażam sobie, jak może wyglądać mężczyzna, który tak lubi moje dzieła. Próbuję zgadnąć, ile może mieć lat. Czym może się zajmować. Aż wreszcie, czy w każdej sferze jest tak śmiały, czy jest taki, tylko pisząc do mnie listy. Co najważniejsze, jego wiadomości nie są obleśne ani żenujące. Są pikantne. Napisane ze smakiem. Sprawiają, że czytam je i z marszu przechodzi mnie fala dreszczy.
Korci mnie, żeby poznać jego tożsamość.
Po tym, jak odkładam paletę na stolik obok sztalugi, wstaję i decyduję się na sprawdzenie skrzynki. Wychodzę na korytarz. Uśmiecham się, bo mimo panujących tam ciemności od razu zauważam wystający z pojemnika list. Zabieram go ze sobą i wracam do siebie. Ponownie zamykam drzwi na zamek, a następnie kieruję się do głównego pomieszczenia. Już w drodze do niego zaczynam śledzić spojrzeniem naszą wymianę zdań.
Jak bardzo jesteś mną oczarowany?
Mam milion zajęć w ciągu dnia i tyle samo w nocy, a i tak za nic nie mogę się zabrać, bo snuję wizje, że zamiast o nie troszczę się o ciebie.
Fala nieokiełznanego gorąca oblewa całe moje ciało, jak zresztą za każdym razem, gdy czytam podobne gdybanie mężczyzny na mój temat. Mam przeczucie, że jest jakimś biznesmenem, skoro ma aż tyle pracy. W dodatku śmiałym i oczekującym, że wszystko oraz wszyscy działają pod jego dyktando.
Och, rety.
Odpisuję mu tak, jakbym chciała się z nim podroczyć:
Pana wiadomości są coraz mniej stosowne, panie tajemniczy kliencie.
Wracam do korytarza i zostawiam kopertę w skrzynce. Następnie z porządnymi wypiekami na policzkach – które zauważam na swojej twarzy przechodząc przez przedsionek i zerkając na nią w lustrze – oraz z nadzieją na szybką odpowiedź przystępuję znowu do pracy nad obrazem. Przy okazji wyobrażam sobie tego faceta i napięcie, które sądzę, że mogłoby zaistnieć pomiędzy nami w sypialni.
Oczywiście, nawet gdyby on tego chciał, nie spotkałabym się z nim ani nic z tych rzeczy. Po prostu… uch. Chyba naprawdę jestem spragniona dotyku świadomego, wiedzącego, czego dokładnie chce, mężczyzny. A ten zdaje się dokładnie taki, skoro śmie prosić o to, bym pokazywała mu się w tym, w czym chce mnie widzieć.
Ciekawi mnie jego głos. Czy może jest szorstki, a komendy w jego ustach brzmią jak polecenie, które natychmiast trzeba wykonać? A może seksownie niski na tyle, że szeptane przez niego pochwały rozgrzewają do czerwoności?
Wzdycham z udręką.
Ta niewiedza jest tak samo intrygująca, jak wnerwiająca. Z tym wnioskiem wstaję po kilkunastu minutach i kolejny raz przechodzę do korytarza, skąd zabieram kopertę. Odczytując treść listu, czuję mrowienie w dole brzucha.
Pani zgrabne pląsanie tyłkiem podczas pracy również jest coraz bardziej nie na miejscu.
Unoszę z rozbawieniem kącik ust i odpisuję:
Następnym razem postaram się powstrzymywać.
Za kolejny kwadrans list znowu trafia w moje ręce. Wtedy rozsiadam się wygodnie na krześle, przygryzam wnętrze policzka i śledzę zapewne błyszczącymi od zaciekawienia oczami odpowiedź swojego wielbiciela.
Oboje wiemy, że będziesz jeszcze bardziej zdzirowata. Zabiłbym za to, więc, cholera… bądź dokładnie taka, moja mała artystko.
Zamykam oczy, mnąc w delikatnie spoconych dłoniach kartkę, i ponownie uśmiecham się pod nosem. Moje serce zaczyna bić mocno i szybko, a gęsia skórka na odkrytych ramionach i nogach nie ustępuje. Ten mężczyzna to moja grzeszna zagadka. A jego dotyk… ach, on to moja cicha zachcianka, której nie wypowiem na głos.
Ale której chciałabym posmakować.
***
– Zabierz ze sobą Rhysa. Na pewno się ucieszy z kolejnego zaproszenia na bankiet, gdzie pojawią się same najbardziej rozpoznawalne osoby z artystycznego świata – stwierdza śmiejąca się ze mnie babcia i sięga po swoją filiżankę z herbatą położoną na szklanym stoliku kawowym.
Siedzimy w oranżerii znajdującej się w jej wielkim ogrodzie i dyskutujemy na temat nadchodzącego bankietu. Już nawet prawie nie pamiętam o moim zbliżeniu z dyrektorem, do którego doszło w tym miejscu, bo jestem aż tak załamana wiedzą, że znowu nie mam kogo ze sobą zabrać na wydarzenie. Moim kołem ratunkowym jak zwykle okaże się pewnie Rhys, który, znając go, w środku uroczystości zamknie się gdzieś z jakąś malarką.
Szlag by to.
– Babciu, zapraszam go na każdy jeden – jęczę i zwieszam bezradnie ramiona, wciąż zaciskając dłonie na ciemnym obiciu ogrodowej sofy. – Poza tym zabieranie starszego brata na takie uroczystości jest już po prostu dziwne. Powinnam wziąć jakiegoś faceta.
Jane Callahan odkłada filiżankę i zerka na mnie z politowaniem.
– Ale nie masz żadnego w zanadrzu.
– No nie.
– Więc i tak weźmiesz Rhysa.
– No tak – przytakuję niechętnie. – Rany, to brzmi przykro.
– Wcale nie.
– Wcale tak – upieram się. – Wokół mnie nie kręci się ani jeden facet. Nawet jeśli jestem pracoholiczką, wypadałoby, bym miała, nie wiem, kolegę, którego mogłabym wykorzystywać do takich uroczystości i nie wychodzić podczas nich na wiecznie samotną.
Kobieta dopina guzik różowego żakietu, po czym kładzie ręce na podłokietnikach fotela, na którym siedzi, i kieruje do mnie łagodną sugestię:
– Może czas rozejrzeć się za jakimś kawalerem?
Przenoszę wzrok na jedno z drzewek owocowych.
– Może masz rację. – Do tych słów dodaję przeciągłe skinienie. Wkrótce jednak wracam uwagą do babci i zapatruję się w jej serdeczną twarz. –Ale dobrze, dość o mnie. Co u ciebie? Wszystko gra?
– W porządku – odpiera pani Callahan. – Jeśli chodzi o kwestie zawodowe…
– Jakie kwestie zawodowe? – wtrącam i mrużę podejrzliwie oczy. – Przecież wszyscy wspólnie ustaliliśmy, że odpuszczasz całkowicie pracę i nareszcie cieszysz się zasłużoną emeryturą. Twoja forma przez ostatnie miesiące nie była najlepsza, prawda, babciu?
Staruszka spogląda na mnie w przepraszający sposób.
– Wiem, że nie, ale nie usiedzę dłużej w jednym miejscu.
– Gdyby usłyszał to tata, miałabyś przekichane.
Pamiętam, że kiedyś okłamałam swojego dyrektora w sprawie babci. Powiedziałam mu, że jest bardzo chora i ma problemy z nogami. W ciągu ostatnich miesięcy odechciało mi się wykorzystywać więcej jej stanu do jakichkolwiek wymówek. Wszystko dlatego, że zdrowie babci naprawdę się pogorszyło.
Wszyscy, ja, mama, tata, dziadek i całe moje rodzeństwo, kategorycznie zabroniliśmy jej się przemęczać czy szukać nowego zajęcia po tym, jak przeszła na emeryturę. Tyle że babcia oczywiście musiała zadziałać wbrew nam i teraz dowiaduję się, że znalazła pracę.
Aż kręci mi się w głowie na myśl, co z tego wyniknie, jeśli to wypłynie.
– Twój tata o niczym się nie dowie, bo zatrzymasz to, co ci powiem, dla siebie – zarządza Jane, a ja wracam na ziemię i niechętnie potakuję. W końcu babcia nigdy mnie nie wydała. Ja również nie zamierzam wydać jej.
Ale na pewno będę jej pilnować.
– Zatrzymam. O ile nie wzięłaś na siebie za dużo obowiązków w tej nowej pracy. – Grożę jej ostrzegawczo palcem, a później sięgam po szklankę z sokiem i upijam łyk napoju. Kobieta w tym czasie macha pobłażliwie ręką.
– Nie, nie mam ich zbyt dużo. Prowadzę fakultet w akademii Rhodesa.
Wypluwam picie z ust.
– Pracujesz w jego szkole? – Udaje mi się wycharczeć po zakrztuszeniu się.
Babcia uśmiecha się niezręcznie.
– Po tym, jak zapytałam, czy nie znalazłby dla mnie jakiegoś zajęcia, zaoferował mi prowadzenie kilku lekcji w tygodniu. To wcale nie tak dużo. Naprawdę nic mi nie będzie, jeśli raz na parę dni pojadę do jego szkoły i pobawię się w bycie nauczycielką dla młodzieży. Poza tym Rhodes szukał na to miejsce kogoś wykwalifikowanego. Nie zatrudnia w swojej szkole byle kogo, a tak się składa, że do moich umiejętności i mojej wiedzy posiada zaufanie.
Kładę szklankę na stoliku i odpieram cicho, jakby do siebie:
– No tak. Wciąż się przyjaźnicie.
– Ale nie złościsz się na mnie za to? – upewnia się Jane.
– Jak mogłabym? – Obserwuję ją z politowaniem. – Przecież nie masz nic wspólnego z nami. To znaczy… – urywam i zaczynam bawić się nerwowo rąbkiem białego swetra. – Tym, czym byliśmy. O ile w ogóle czymś byliśmy.
Spuszczam wzrok, a babcia podnosi się z fotela i siada obok mnie.
– Sądzę, że byłaś dla niego bardzo ważna, Dream. Gdyby tak nie było, już dawno otrząsnąłby się po waszym rozstaniu. – Kobieta sięga po moje dłonie i głaska ich wierzch ciepłymi opuszkami. Domyślam się, że chce w ten sposób podeprzeć mnie na duchu.
Ale nie potrzebuję, by to robiła. Przecież już niemalże się z niego wyleczyłam. Już niemalże nie pamiętam jego ledwo widocznego, drapieżnego uśmieszku, poważnego spojrzenia brązowych oczu, surowego wyrazu piekielnie atrakcyjnej twarzy i męskiego głosu, który ociekał wręcz władczością, niezależnie od tego, do kogo Rhodes się zwracał.
Ignoruję wrażenie, jakby moje wnętrzności skurczyły się na wspomnienie tego wszystkiego, po czym zadaję babci nurtujące mnie pytanie:
– Więc niby do teraz tego nie zrobił? Nie otrząsnął się po naszym rozstaniu?
Kobieta przeciera palcami brwi, jakby w geście namysłu.
– Minęły dwa lata, a on nadal jest wrednym bucem dla większości osób pracujących lub uczących się w szkole – zdradza, natomiast ja wyrzucam z siebie prześmiewcze parsknięcie.
– Przecież zawsze taki był. – Posyłam jej pełne rozbawienia spojrzenie. – I niech zgadnę: większość to wszyscy z wyjątkiem ciebie.
Jane Callahan uśmiecha się blado.
– Tak – potwierdza, że dla niej Covington zawsze jest miły i uprzejmy. – Ale uwierz mi, Dream… Rhodes od czasu waszej rozłąki jest o stokroć gorszy, niż był kiedykolwiek wcześniej. Teraz to straszliwie ponury dyrektor wyładowujący się na wszystkim i wszystkich na różne sposoby. Za każdym razem, gdy widzę, że wyżywa się na kimś po tym, jak wcześniej kątem oka zauważyłam, że przeglądał twoje zdjęcia, mam ochotę go strofować, ale jest mi go też szkoda. Bo złość, którą odczuwa wobec siebie, powoli go przytłacza i po prostu szuka ujścia.
Wciągam wdech nosem i niespodziewanie wstaję na nogi.
– W takim razie przykro mi, że radzi sobie tak kiepsko, ale radzi sobie tak na własne życzenie. To on stchórzył. Nie ja – zaznaczam, a następnie wyciągam telefon z kieszeni dżinsów. – A teraz wybacz, muszę zadzwonić do Rhysa i zarezerwować go na sobotę.
Wychodzę, zanim zdążę choć jeden raz więcej usłyszeć jegoimię. I poczuć na jego dźwięk silne ukłucie w piersi.
DREAM
Mimo że dochodzi siódma, a bankiet rozpoczyna się o dziewiątej, i tak wpadam jeszcze do pracowni, gdzie mam zamiar wykonać szkic kolejnego zamówionego obrazu. Pracę z farbami raczej sobie odpuszczę, by nie narażać białej, eleganckiej i trochę przykrótkiej sukienki na jakąś katastrofę, ale nabazgranie kilku kresek na płótnie na pewno nie sprawi, że Rhys, który niedługo przyjedzie, będzie marudził, że musimy zajechać do mnie, bym mogła się przebrać.
Pewnie nie miałby z tym problemu, gdyby coś podobnego nie zdarzyło się do tej pory już cztery razy… W każdym razie dzisiaj oszczędzę mu stania w wieczornych korkach i wstydu związanego z naszym kolejnym możliwym grubym spóźnieniem na imprezę.
Po zaparkowaniu auta przed wielką kamienicą wysiadam i od razu rozkładam nad głową błękitny parasol. Pogoda w Denver jesienią jak zwykle nie rozpieszcza i deszcz także tego wieczoru lunął z nieba na szerokie chodniki oraz turystów.
Pokonuję kilka stopni schodów, otwieram drzwi budynku i wchodzę do środka, zamykając parasol i strzepując z niego wodę. Następnie z nadzieją na to, że otrzymam prędko odpowiedź, zostawiam wyciągniętą z torebki kopertę w swojej skrzynce na listy. To mój stały klient zamówił obraz, a ja muszę wiedzieć, co chce na nim zobaczyć.
No i przy okazji mam ochotę znowu wymienić z nim wiadomości oraz poczuć przy tym ogarniające ciało napięcie. Do tego pragnienie, którego nigdy nie zaspokoję, bo nie zdobędę się na odwagę, by spotkać się na noc z nieznanym mi mężczyzną.
Nawet jeśli czuję, że zadbałby o mnie najlepiej, tak jak twierdził.
Po tym, jak witam się z sąsiadem – których mam tu wielu i co czyni ten budynek jeszcze bezpieczniejszym – wkraczam do pracowni. Tam zapalam światło, zamykam drzwi na zamek, odwieszam płaszcz na haczyk wbity w jasną ścianę i dopiero gdy mam to za sobą, ruszam w stronę głównego pomieszczenia. W nim przysiadam na krześle znajdującym się przed płótnem przygotowanym do pracy poprzedniego dnia i zaczynam odczytywać powiadomienia z telefonu, który wyciągnęłam przed chwilą z torebki.
Jak się okazuje, napisał do mnie Rhys. Podobno właśnie wsiada do taksówki i narzeka, że nie mógł wziąć swojego samochodu, tylko musi dojeżdżać prawie godzinę z obrzeży miasta do centrum, abyśmy na bankiet mogli zabrać się moim autem. Odpisuję mu, że jakoś przecierpi tę „okropną” podróż, odpowiadam na kilkanaście innych wiadomości, odczekuję dłuższy czas, aż w końcu wstaję i maszeruję do wyjścia.
Może mój klient jakimś cudem był w pobliżu i już mi odpisał? Przypuszczam, że może pracować bądź po prostu często przebywać w tej okolicy, skoro zazwyczaj odpowiada co kilka godzin, a wieczorami szybciej.
Widząc kopertę niechlujnie wciśniętą w skrzynkę, unoszę kącik ust. Zabieram ją, wracam do swojego królestwa i ogarnięta podekscytowaniem siadam ponownie przy płótnie. W międzyczasie od razu sięgam po długopis leżący na stoliku obok niego. Później zaczynam czytać najpierw swoje pytanie, a potem jego odpowiedź.
Masz jakieś specjalne życzenia na dziś, panie tajemniczy kliencie?
Powinienem wyjawić te, które związane są z tobą czy z twoimi pracami?
Zaplatam kostki w powietrzu, by jakkolwiek rozładować emocje, które się we mnie kumulują. Ten facet tak dobrze dobiera słowa, że nie wiem, czy jest bardziej szarmancki, czy prymitywny. Każda jego odpowiedź brzmi zmysłowo, ale jednocześnie wulgarnie, a ja czytając je, mam niemądre wrażenie, że wraz z upływem kilku kolejnych miesięcy oszaleję z pragnienia, by poczuć na sobie jego ręce.
Nabieram wdech przez usta i zastanawiam się, co odpisać. Jeśli poproszę o jego życzenia związane z pracami, będę profesjonalna i nasza rozmowa zejdzie na prawidłowe tory. Natomiast jeśli poproszę o te związane ze mną, prawdopodobnie zainicjuję kolejną brudną wymianę zdań pomiędzy nami i skończę nakręcona na faceta, którego nie znam.
Rany. Konsekwencje brzmią przykro.
Ale i tak piszę:
Ze mną.
Podnoszę się z krzesła i przechodzę do korytarza, gdzie kolejny raz zostawiam kopertę. Po tym, jak wracam do pracowni, nie siadam przed płótnem, bo i tak niczego dziś nie stworzę, a zajmuję miejsce na sofie znajdującej się w przedsionku. Tu nikt z ulicy nie może mnie dostrzec, gdy opieram rękę na oparciu, zamykam oczy i drugą zaczynam masować spięty kark. Wciąż czuję się wtedy tak, jakbym wariowała przez tego mężczyznę.
Piszemy ze sobą już kilka miesięcy, a to zamiast mnie nudzić, staje się dla mnie coraz bardziej pociągające. Na tyle, że czuję ścisk w brzuchu, wiedząc, że mój klient zaraz zwróci mi kopertę z wiadomością, przez którą ponownie ugną się pode mną kolana.
Uchylam powieki i odpisuję na kilka pełnych żali SMS-ów jadącego do mnie Rhysa, które nadeszły w międzyczasie. Przy okazji sprawdzam godzinę. Jest wpół do ósmej. Niedługo będę musiała wsiąść w auto i udać się na bankiet. Czekam więc jeszcze kilka minut, a kiedy te mijają, wstaję i zmierzam do korytarza oraz swojej skrzynki, z której wystaje koperta.
Otwieram ją i czuję buchnięcie ciepła gdzieś w środku.
Najchętniej życzyłbym sobie, byś usiadła przede mną na klęczkach. I została tak z tym słodkim, zadziornym uśmiechem, który irytowałby mnie tak bardzo, że zadbałbym, aby prędko zniknął.
Przeczesuję dłonią włosy i ciągnę za ich końce. Nie mogę nic poradzić na to, że przed moimi oczami zaczynają tworzyć się pewne wizje… ja, siedząca przed nim na klęczkach, i on, stojący wyprostowany przede mną, z zamiarem ujarzmienia mnie. To brzmi równie kusząco, co niebezpiecznie. Dlatego nic takiego nie dojdzie do skutku. Ale i tak pragnę dowiedzieć się, jak chciałby mnie utemperować. Mój oddech straszliwie się rwie, gdy się z nim drażnię:
To nie wchodzi w grę. On nigdy nie znika.
Zwlekam się z kanapy, zostawiam kopertę w skrzynce i wracam do siebie na jakiś czas. Po jego upływie, który okazuje się wystarczający dla mojego klienta, by odpowiedzieć na moje prowokujące słowa, zabieram ją z powrotem. Zajmuję miejsce na sofie, wspieram łokcie na podłokietniku mebla i podciągam nogi pod pupę, a potem śledzę spojrzeniem jego pismo.
Czasami nie tak łatwo go zachować. Choćby wtedy, gdy nieprzygotowana na czyjś następny ruch, wraz z jego nadejściem aż rozchylasz usta z wrażenia, skarbie. A już na pewno niełatwo go zachować, kiedy wykonuję go akurat gniewający się ja.
Otwieram szeroko oczy i czuję jednoczesny żar, trawiący całe moje ciało, oraz strach, który towarzyszy mi z powodu mojej relacji z tym facetem. Boże, sama już nie wiem, co mam o nim sądzić. Jestem cała rozpalona, tak na mnie działa, ale wypełniają mnie również obawy. Boję się, że to jakiś psychol, mimo że sam zapewniał mnie, że nim nie jest.
Opadam plecami na siedzenie. Potem gapię się w sufit i czuję mrowienie między udami, gdy wracam pamięcią do tego, co napisał. Jest śmiały. Śmiały w sposób, w jaki śmiały był Rhodes, kiedy mówił do mnie brzydkie rzeczy, które momentalnie nakręcały mnie na spędzenie z nim upojnych chwil.
Potrząsam głową i karcę się za to, że przypomniałam sobie o dyrektorze. Ponad dwa lata temu stwierdziłam, że zamknę rozdział nazwany jego imieniem, i zamierzam tego dokonać, choć nadal nie wszystko idzie zgodnie z moim planem.
Ale kiedyś go zrealizuję.
I Rhodes Covington stanie się dla mnie kimś zupełnie obcym.
***
– Może następnym razem podrzucę ci jakiegoś równie przystojnego kumpla z drużyny? Nie wyjdziesz przynajmniej na tak samotną, by ciągle zabierać ze sobą na bankiety starszego brata – rzuca kpiąco Rhys, kiedy po trzaśnięciu drzwiami auta, kierujemy się do rozświetlonej posiadłości z przeszklonymi ścianami i otoczonej rozległymi dolinami.
Należy do Wendy Collins, jednej ze sławniejszych malarek w stanie, którą poznałam niedawno podczas wywiadu z jakimś radiem, do którego dziennikarz zaprosił również ją. Tak się złożyło, że się zaprzyjaźniłyśmy, chociaż jest w wieku mojej mamy, i zaprosiła mnie na swój bankiet. Oprócz mnie zwołała chyba pół miasta, tak wielu ludzi tłoczy się na zewnątrz i – jak okazuje się, gdy z Rhysem wkraczamy do holu – tłoczy się ich wielu też wewnątrz.
– Jeśli wszyscy koszykarze mają ego tak wysokie jak wzrost, to podziękuję – prycham z opóźnieniem do brata, a ten szczypie mnie w biodro, co może bez trudu uczynić, ponieważ oplata mnie ręką w pasie.
– Zołza.
– Narcyz – rewanżuję się i uśmiecham sympatycznie do każdego, kogo napotykamy w drodze do sali bankietowej. Do niej kierują nas elegancko ubrani kelnerzy, od których zarówno ja, jak i Rhys, przyjmujemy alkohol.
Wtem mój brat pochyla się i szepcze mi do ucha:
– Plątają się po tej posiadłości chociaż jakieś ładne artystki?
– Twój szósty zmysł „ładne dziewczyny” nie wykrywa żadnych w pobliżu? – Odwracam się do niego z prześmiewczo uniesioną brwią.
Akurat wchodzimy do wielkiej sali, w której na białych ścianach wiszą obrazy w złotych ramach i gdzie okna zakryte są zasłonami w podobnym kolorze. Pośród tłumu znajdują się stoły z poczęstunkiem. Wraz z Rhysem zmierzamy do nich, a chłopak puszcza do mnie w międzyczasie oczko.
– Daj mu się rozbudzić. Zaraz jakąś wyhaczy.
– Niewątpliwie. – Kręcę głową z rozbawieniem, podczas gdy on, również rozbawiony, przeczesuje wzrokiem otoczenie. W pewnym momencie pomiędzy jego ciemnymi brwiami wykwita pojedyncza bruzda, a cała przystojna twarz mojego brata staje się poważna i napięta.
– Spoważniałeś – zauważam i dodaję ze śmiechem: – Któraś aż tak cię urzekła?
– Może przejdziemy do innej sali? – Rhys zerka na mnie z zaciśniętą szczęką.
Zaaferowana także rozglądam się wokoło. O co mu chodzi?
– Dlaczego? Co ci się nie podoba w tej?
Chłopak poluźnia biały krawat oplatający szyję.
– Oddychać się nie da, takie tłumy w niej są.
– Ach. No okej.
Wedle życzenia brata wychodzimy z zatłoczonego głównego pomieszczenia i kierujemy się do jednego z pomniejszych – wszystkie wyglądają praktycznie tak samo, ale jest w nich luźniej. Na tyle luźno, że od razu po przejściu przez próg zauważam znajome osoby i one w tym samym czasie zauważają mnie. Zostawiam Rhysa w tyle i podchodzę do nich rozradowana.
– Lisa? Colin? O rany, myślałam, że nigdy się nie złapiemy – zaczynam, cholernie ucieszona ich obecnością, i porywam w ramiona najpierw dziewczynę, a potem chłopaka. Przez to, że dwa lata temu odeszłam z akademii, nasz kontakt trochę się urwał, dlatego jestem przeszczęśliwa, że dowiem się, co u nich.
– Jak dobrze, że udało nam się wrócić szybciej z Kanady – odpiera Lisa i odrzuca za plecy kosmyki blond włosów.
Stojący obok, ubrany w czarną marynarkę zakrywającą tatuaże na rękach Colin obejmuje ją i głaska kciukami jej bok okryty materiałem czerwonej kreacji. Wyglądają ślicznie. Cieszę się, że tuż po moim odejściu ze szkoły zostali parą i nadal nią są.
– A co u Caleba? – pytam, bo akurat on wyjechał rok temu z Denver do wspomnianej Kanady i nasz kontakt jest jeszcze słabszy niż ten, który mam z tą dwójką.
Tym razem to Colin zabiera głos:
– Jego galeria sztuki jest całkiem popularna w Toronto.
– Och, świetnie. – Klaszczę w dłonie. – A wy? Jak sobie radzicie po ukończeniu akademii?
– Równie dobrze – zdradza Lisa. – Mamy własną pracownię i klientów, którzy zamawiają u nas obrazy.
– Podobnie jak ja.
– Może się czegoś napijemy? – proponuje chłopak i wskazuje wolną ręką na stół na uboczu, przy którym nie zasiada wielu gości. – Jak za starych, dobrych czasów? – dodaje z uniesionym kącikiem ust, a ja nawet się nie zastanawiam.
– Jestem za – zaznaczam szybko, lecz nagle uświadamiam sobie, że przez tę dłuższą chwilę, którą spędziłam na rozmowie z Colinem i Lisą, nie zdążył podejść jeszcze do nas Rhys. Gdzie on się podział?– Hej, widzieliście gdzieś mojego brata?
Dziewczyna rozkłada ręce.
– Chyba się ulotnił.
– Pewnie do jakiejś dziewczyny. No trudno, przynajmniej nie będzie nam przeszkadzał. – Postanawiam nie przywiązywać wagi do jego zniknięcia i ruszam ze znajomymi do wcześniej wypatrzonego przez Colina stołu.
Rozmawiamy przy nim, popijając alkohol, opowiadając sobie różne historie i śmiejąc się wniebogłosy, aż w końcu pojawia się przy mnie mój towarzysz. Rhys poprawia marynarkę, zanim siada na krześle obok i przeciera dłonią usta.
Odłączam się na moment od dyskusji.
– Gdzie byłeś?
– Załatwić pewną sprawę.
– Niby z kim? Znasz w ogóle kogoś stąd?
– No… trochę – odpowiada bez przekonania, a ja patrzę na niego z politowaniem, bo przecież widać, że kłamie i coś ukrywa. Mimo tej świadomości nie drążę tematu. Przynajmniej nie teraz. Zaraz bowiem słyszę: – Widzę, że masz towarzystwo, więc ja też poszukam swojego. Gdybyś czegoś potrzebowała albo chciała się zwijać, dzwoń.
Przez fakt, że zarówno ja, jak i Rhys, chcieliśmy skosztować tej nocy alkoholu, jeszcze w drodze na bankiet postanowiliśmy, że gdy nadejdzie nasza pora, ogarniemy znajomego, który dojedzie do nas taksówką, po czym odwiezie nas moim samochodem do naszych oddalonych od siebie mieszkań. A my po prostu nie będziemy martwić się niczym i miło spędzimy czas.
– Jasne, do później – żegnam się z nim, a kiedy chłopak wstaje i znika w tłumie, wracam uwagą do siedzących naprzeciwko znajomych. – Na czym skończyliśmy?
Colin przypomina mi wątek rozmowy:
– Zapytałem, czy z perspektywy czasu żałujesz odejścia z akademii Covingtona.
Mój uśmiech blednie. Ale nie jest to zasługa smutku, raczej głębokiego zamyślenia. W przeszłości długo, naprawdę długo podejmowałam tę jedną decyzję, która miała wiele zmienić w moim życiu. Zastanawiałam się, czy odejście z jego szkoły nie pozbawi mnie szans na to, by coś osiągnąć. Czy jakoś uda mi się zaistnieć bez tytułu absolwenta jego akademii.
Byłam pełna obaw, ale wiedziałam, że nie mogę się w niej dłużej uczyć. Patrzeć na niego, a potem, gdy zaczął pracować zdalnie, po prostu tkwić w miejscu, które wybudował od podstaw. Dlatego odeszłam. I choć na początku czułam się jak dziecko we mgle, rozkręcając swoją karierę, z czasem udało mi się przebić oraz zyskać jakiś tam rozgłos. Dzisiaj może i nie jestem znana w kraju, ale w stanie owszem. To na razie mi wystarcza.
Upijam łyk swojego napoju.
– Nie żałuję, że odeszłam ze szkoły. Jak się okazało, nie potrzebowałam jej, żeby coś osiągnąć. Jasne, ukończenie jej pewnie sprawiłoby, że byłabym teraz jeszcze bardziej znana, niż jestem, ale po co mi większa rozpoznawalność? Obecnie chcę się po prostu dalej spełniać i być szczęśliwa – odpowiadam.
Lisa sięga po moją dłoń.
– A my ci tego życzymy.
– Dziękuję. – Zerkam na nią, a potem na Colina, który wzrusza ramionami.
– W sumie może i dobrze, że wtedy odeszłaś. Krótko po tym dyrektor wrócił do szkoły i nie był już wrednym chujem.
– Nie? – dziwię się.
– Stał się wrednym tyranem-chujem. Średnio codziennie się na kimś wyżywał, a co tydzień wyrzucał kogoś ze szkoły z byle powodu. Podobno nadal taki jest – dorzuca konkretniej chłopak, natomiast ja rozdziawiam usta.
To kolejna osoba, która mówi mi, że Rhodes po naszym rozstaniu stał się gorszy, niż był wcześniej. Czy naprawdę stał się taki, bo był na siebie zły za to, że mnie zostawił? Ale w takim razie dlaczego się do mnie nie odezwał? Dlaczego nie spróbował o mnie walczyć, tylko odpuścił jak tchórz? Sądzę, że jeśli w przeciągu kilku miesięcy od naszej rozłąki stwierdziłby, że żałuje tego, co zrobił, byłabym w stanie mu to wybaczyć. W końcu zmanipulował go mój ojciec. Ale skoro nie stwierdził tak i zamknął nasz temat, nie jestem w stanie tego zrobić.
Na ziemię sprowadza mnie głos Lisy.
– Ciekawe dlaczego – gdyba, a ja spuszczam wzrok.
Nikt nie wie, dlaczego odeszłam, i nikt nie wie, dlaczego Rhodes stał się taki. Pomijając moją rodzinę, która miała pojęcie o wszystkim, co zaistniało przez chwilę pomiędzy mną a dyrektorem, nikt inny się o tym od nas samych nie dowiedział. To znaczy tak sądzę.
Obejmuję palcami szklankę z trunkiem i stukam o nią paznokciami, gdy Colin posyła mi pełen ciepła uśmiech.
– W każdym razie dobrze, że ciebie to ominęło.
– Cieszę się – przytakuję niemrawo.
Lisa zauważa, że trochę przygasłam.
– To co tym razem opijamy? – Podnosi wesoło szkło i łypie to na mnie, to na swojego chłopaka, który wpada na pomysł, że możemy napić się za sukcesy galerii sztuki Caleba. To więc robimy i przez kolejne godziny, w trakcie których mam wrażenie, że ktoś na mnie intensywnie patrzy, częstujemy się jeszcze kilkoma butelkami z alkoholem.
Po ich wypiciu czuję się zalana niemalże w trupa.
Ledwo doczłapuję się z Lisą i Colinem na parking, gdzie zostawili samochód, i opieram się odkrytym ramieniem oraz skronią o zimną latarnię, która znajduje się obok. Wypuszczając obłoki ciepłego powietrza spomiędzy ust, zerkam na nocne niebo, a potem znowu na oderwaną od rzeczywistości koleżankę, która siada na chwilę na fotelu kierowcy. Ledwie widzę jej twarz i tkwiący na niej szeroki uśmiech, tak bardzo obraz przed moimi oczami jest rozmyty.
– Na pewno nie podrzucić cię do mieszkania? – pyta powoli Colin, który ma wrócić do środka po okrycia dla nas wszystkich i zawołać jakiegoś kolegę, który odwiezie ich do domu.
Macham niedbale ręką i parskam śmiechem.
– Zaraz zadzwonię po Rhysa. O-on – czkam – ogarnie sprawę.
– Może go gdzieś minę. Wtedy powiem mu, żeby do ciebie przyszedł – zapowiada chłopak, a ja obejmuję ręką latarnię i przytrzymuję się jej, z trudem stojąc na miękkich nogach. Dopiero potem zwracam się do niego wdzięcznym tonem:
– Kochany jesteś.
– A wy tu grzecznie zaczekajcie. – Wskazuje na mnie i na Lisę.
Odchodzi, a jego dziewczyna, gdy zyskuje pewność, że zostałyśmy same na parkingu, oświetlonym mizernym światłem latarni oraz znajdującym się daleko od posiadłości, odpala silnik czarnego samochodu.
– Się wie, że grzecznie. To co? Szybki występ na latarni? – proponuje.
Kolejny śmiech wydostaje się z moich ust jak na zawołanie.
– Pamiętasz, jak na niej tańczyłam? Poważnie?
– No pewnie. Ale myślę, że teraz zatańczyłabyś lepiej. – Wyszczerzona Lisa mówi to i włącza radio. Jest tak pijana, że chyba nie ma bladego pojęcia, jak głośna muzyka nagle z niego wybrzmiewa.
Przytykam dłoń do ust, tłumiąc czknięcie. A później rozbawiona bełkoczę ledwie dwa słowa:
– Podpuszczasz mnie.
– Może.
Obraz przed moimi oczami jest totalnie nieostry, gdy obejmuję palcami słup.
– Tym razem na pewno pójdzie mi lepiej – zapowiadam, wciąż roześmiana, i staram się wyczuć odpowiedni moment, by zacząć swój popis, w czasie kiedy dopingująca mnie Lisa pogłaśnia muzykę jeszcze bardziej i wystawia kciuki w górę.
W końcu zaczynam ocierać się o słup do tej samej piosenki, do której robiłam to ponad dwa lata temu. Wiem, że Lisa puściła ją specjalnie z telefonu. I wiem też, że mój taniec jest zdecydowanie bardziej nieprzyzwoity niż ten, który prezentowałam kiedyś. Trzymając w palcach chłodną latarnię, odchylam głowę i odrzucam włosy.
Do tego ciągle chichoczę.
Schodząc w pewnym momencie nisko do siadu, wypinam tyłek, co sprawia, że okrzyki Lisy prawie ranią moje bębenki. Mój rozmyty wzrok nie rejestruje za to już kompletnie niczego, gdy wywijam na słupie, nagle zsuwając ramiączko swojej sukienki i tym samym odsłaniając delikatnie biust. Choć w moich ustach pojawia się nieprzyjemna gorycz związana z wysiłkiem przy niskiej temperaturze, nie przestaję pląsać przy latarni.
Nie robię tego, dopóki ktoś nie zamyka w silnym uścisku mojej ręki i nie odciąga mnie od niej stanowczym szarpnięciem. Chwiejąc się na nogach, wpadam na twardy tors schowany pod materiałem białej koszuli i czuję się wręcz wpędzona w sidła, z których nic nie mogłoby mnie wyrwać.
Zaraz ostry szept zostaje wydyszany do mojego ucha:
– Dream, do jasnej cholery.
Brzmi znajomo. Czemu tak brzmi?
– No coo? – wystękuję, nie rozumiejąc, o co chodzi temu typowi.
Dwie szorstkie dłonie lądują na moich policzkach i ściskają je.
– Zostaw tę latarnię. Zaraz ktoś zrobi ci zdjęcie – cedzi mężczyzna.
Wyrzucam prychnięcie.
– A kim ty jesteś, żeby mówić mi, co mam robić?
Mężczyzna podnosi władczo moją twarz, przez co nasze spojrzenia się krzyżują. Ogarnia mnie szok tak wielki, że muszę zacisnąć palce na męskiej koszuli na wysokości brzucha, by nie runąć na parking. Te brązowe, zimne oczy… ledwo je widzę. Mimo to moje własne od razu stają się szkliste, a serce w mojej piersi zaczyna pędzić w szaleńczym galopie.
Rhodes Covington trzyma ręce na moich policzkach i odpiera głęboko:
– W zasadzie już tylko kimś, kogo nienawidzisz.
RHODES
Moje ponowne wkroczenie do życia pięknej Dream Callahan nie miało wyglądać w ten sposób. Przychodząc na bankiet, na którym wiedziałem, że ona także się pojawi, zamierzałem raczej zaczekać na dogodny moment, podejść do niej i poprosić o rozmowę w ustronnym miejscu. Potem przeprosić ją za to, co zrobiłem dwa lata temu, i dalej już tylko liczyć na cud, że moja wyśniona kobieta zobaczy dla naszej dwójki jeszcze chociaż minimalne szanse.
Tymczasem przed paroma minutami ściągnąłem ją z latarni oświetlającej parking, na której bawiła się w najlepsze, zupełnie jak podczas naszego pierwszego spotkania… i kolejny raz omal nie zszedłem na miejscu, widząc ją pijaną i zmysłowo kołyszącą biodrami.
Mój kutas z trudem zniósł ten widok bez większej reakcji. Najpewniej tylko dlatego, że szybko przypomniałem sobie, że wraz z Dream przebywamy na bankiecie, gdzie roi się od ludzi ważnych oraz przy okazji zawistnych na tyle, że chętnie rzuciliby kłody pod nogi nawet bardzo młodej i wciąż nieprzyzwyczajonej do większej popularności artystce.
Gdyby ktoś zrobił jej wtedy zdjęcie, trudno byłoby jej się wywinąć od skandalu. Dlatego teraz ciągnę ją, nierozumiejącą, co się dzieje, i człapiącą w obcasach po żwirze, jakim wysypany jest parking, do znajdującej się na uboczu taksówki. Zamówiłem ją, kiedy obserwowałem Dream z jednego z okien rezydencji. Miałem wrócić nią do Denver sam, ponieważ Dream chyba zamierzała odjechać ze znajomymi, ale skoro tamtym się nie śpieszy, a ona jest w takim stanie, wezmę sprawy w swoje ręce i sam się nią zajmę.
Nawet jeśli pewnie mi się za to oberwie. Co wcale nie będzie dziwne, bo dwa lata temu nie popisałem się, rezygnując z nas tak łatwo, choćby w dobrej wierze.
Zanim wybawiam z opresji Dream, podchodzę do auta, w którym siedzi jej równie schlana koleżanka. Wydaje mi się, że też uczyła się w mojej szkole, bo gdzieś ją już widziałem. W każdym razie zwracam się do niej krótko i stanowczo:
– Wyłącz muzykę.
Oniemiała dziewczyna otwiera usta. Następnie kiwa powoli głową i wykonuje moje polecenie. Gdy muzyka wybrzmiewająca z samochodu cichnie na dobre, blondynka zauważa moją dłoń oplatającą przedramię nieobecnie rozglądającej się wokoło Dream.
– Gdzie pan z nią idzie? – pyta niepewnie, jakby bała się, że mnie zdenerwuje.
– Panna Callahan wraca pod opiekę brata, skoro nie jest w stanie zająć się sobą sama. – Odchrząkuję i szczelniej otaczam palcami rękę swojej małej kokietki. Wyłącznie mojej. Żaden inny artysta od siedmiu boleści przebywający obecnie na bankiecie nie dostał i nie dostanie widoku jej tańczącej, bo on należy tylko do mnie.
Koleżanka Dream poprawia się na siedzeniu.
– No… dobrze. To chyba dobry pomysł.
Żegnam się z nią skinieniem i zaczynam iść szybkim krokiem do taksówki. Po dłuższej chwili wraz z ciągniętą przeze mnie dziewczyną docieramy do auta zaparkowanego z daleka od wejścia do posiadłości Wendy Collins. Wtedy Dream, przed którą otwieram drzwi, spogląda podejrzliwie zmrużonymi oczami to na mnie, to na tylną kanapę samochodu.
– Co jest grane? Miałeś zabrać mnie do Rhysa… nie zamierzam nigdzie z tobą jechać – oznajmia ostro i próbuje wyrwać rękę z mojego uścisku, lecz mój chwyt jest na tyle silny, że nie ma na to najmniejszych szans.
– Ale to zrobisz.
Prycha.
– Bzdura. Spadam stąd.
Dziewczyna szamota się bardziej, a ja trzaskam drzwiami auta i bez ceregieli popycham Dream prosto na nie. Jej ponętne, otulone chłodem nocy ciało odbija się od taksówki i zderza z moim, gdy zbliżam się gwałtownie, kładę wyprostowane ręce na karoserii, po obu stronach głowy swojej tancerki, i odcinam jej jakąkolwiek drogę ucieczki.
Z torsem schowanym pod materiałem białej koszuli i czarnej marynarki, przyklejonym do jej zaokrąglonego biustu, oraz spojrzeniem utkwionym w jej oczach pomrukuję:
– Posłuchaj mnie, skarbie. Wystarczająco nabroiłaś, tańcząc znowu na słupie oraz przyciągając moje spojrzenie, więc teraz mogłabyś chociaż postarać się nie broić bardziej i wsiąść do samochodu bez wykłócania się.
Dream aż drży ze złości, a ja wiem, że to przez moją bliskość. Pewnie odsunąłbym się, gdybym po pierwsze miał pewność, że mi nie zwieje, oraz po drugie nie czuł na klatce jej dłoni, które przed paroma sekundami znalazły się na niej i przyciągnęły mnie mocno, zamiast odepchnąć podczas naszej małej szarpaniny.
Panna Callahan otrząsa się i natychmiast je ściąga. Następnie zadziera bojowo brodę i spogląda na mnie z dołu w równie wściekły, co kpiący sposób.
– Niby dlaczego nabroiłam, przyciągając twoje spojrzenie?
– Bo skupiłem je na tobie i prawie, kurwa, zwariowałem. Nie lubię, gdy broisz. Odbierasz mi tym rozum, a ja nawet nie umiem się za to na ciebie gniewać – odpieram nisko, natomiast ona parska ponurym śmiechem.
– Daruj sobie takie teksty, bo, wyobraź sobie, one nie działają na mnie od dwóch lat. Nie wsiadam do tej taksówki. Wracam na bankiet.
Dream wychodzi spode mnie. Pozwalam jej na to tylko dlatego, że zaraz bez problemu oplatam ręką jej brzuch i ponownie uziemiam ją między swoją posturą a drzwiami. Z tą różnicą, że tym razem mogę do tego zanurkować palcami pod warstwę jej czarnych włosów i po objęciu całą dłonią tyłu jej głowy przyciągnąć jej twarz bliżej swojej. Kiedy przyglądamy się sobie uważnie, dzielą je marne cale.
– O nie, moja droga. Przyklejasz ten swój zbyt odsłonięty tyłek do fotela samochodu. – Poważny błądzę wzrokiem od jej tęczówek do rozwartych z wrażenia warg. Jednocześnie nie mogę uwierzyć, że Dream Callahan stała się jeszcze piękniejsza, niż była… Chryste.
Jakim jebanym cudem?
– Skąd wiesz, że jest niby zbyt odsłonięty? Przyglądałeś się mu?
Widzę, że dziewczyna zaciska usta w kreskę i domyślam się, że odpowiedź: „Tak, z ochotą, by robić to dłużej” raczej nie wchodzi w grę, dlatego, by nie pogarszać sytuacji, mówię co innego.
– Tobie – uściślam. – Przyglądałem się tobie i oceniałem wtedy sytuację oraz to, czy muszę interweniować. Nie chciałem, abyś przeholowała i wpadła w tarapaty, dlatego ściągnąłem cię z latarni i dlatego chcę cię odwieźć do mieszkania.
Nagle coś się zmienia. Mina dziewczyny, która do tej pory zdradzała złość, delikatnie łagodnieje. W dodatku klarująca się pomiędzy jej zmarszczonymi brwiami bruzda znika. A kącik jej pełnych ust… szybuje w górę?
Dream przechyla głowę w bok.
– Ach – przytakuje rozczulona i wydyma cnotliwie dolną wargę. – Twoja troska o mnie w takim razie była bardzo miła.
Obserwuję ją zaskoczony. Ona… uznała moją troskę za coś miłego? Przestała patrzeć na mnie jak na największego wroga? Tak po prostu? Bo wytłumaczyłem jej pokrótce, że chciałem i nadal chcę tak naprawdę jej pomóc?
Zdumiony wydobywam pytanie:
– Tak uważasz?
– Jesteś moim bohaterem, Rhodes – wzdycha z rozmarzeniem i kładzie dłoń na moim policzku.
Gapię się na nią jak zaczarowany. Sądziłem, że miną wieki, zanim spojrzy na mnie inaczej niż z wściekłością i odrazą. Tymczasem jej oczy wyrażają obecnie radość.
Uśmiecham się półgębkiem.
– Cieszę się, że czujesz wdzięczność.
Nagle dłoń, która spoczywała na mojej twarzy, zderza się z nią z głośnym plaskiem.