Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
Ford Coldwell niespodziewanie odchodzi ze szkoły tuż przed rozpoczęciem ostatniej klasy liceum. Jego koledzy i koleżanki są zszokowani tą informacją i zaczynają spekulować, co takiego mogło się przydarzyć chłopakowi. Nikt jednak nie zna prawdy…
Tymczasem podczas klasowego ogniska Desree Flair zostaje postawiona pod ścianą i przyjmuje pewną propozycję. Dziewczyna musi się dowiedzieć, co stało się z Fordem – tym cichym, zagadkowym chłopakiem, z którym w ubiegłym roku wymieniała ukradkowe spojrzenia oraz uśmiechy. Łączyła ich sympatia, a jej powodu nie potrafiła wytłumaczyć.
Desree – ku niezadowoleniu Forda – zatrudnia się jako sprzątaczka w znajdującej się blisko morza rezydencji jego rodziców. Pracując tam i powoli wkraczając do zamkniętego świata chłopaka, dziewczyna musi mierzyć się z coraz większymi wyrzutami sumienia.
W końcu znalazła się tam nieprzypadkowo i ma zadanie do wykonania. Czy kiedy pozna sekret Forda, wyjawi go pozostałym uczniom?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 359
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Martyna Keller
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna Adamczyk
Korekta: Karina Przybylik, Anna Miotke, Maria Klimek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-607-9 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Desree
Moja matka nie odzywa się do mnie od dziesięciu miesięcy. Teraz również tego nie robi, gdy przechodząc przez przeniknięty szarością mglistego dnia korytarz, oznajmiam, że wychodzę, i zapewniam ją, że nie musi się o mnie martwić, bo wrócę do niej cała i zdrowa.
Wiem, że nie obchodzi jej, czy w ogóle wrócę.
Wiem też, że choć minęło sporo czasu, od kiedy zaczęła traktować mnie inaczej, nadal nie zdołałam przyzwyczaić się do bycia w jej oczach niewidzialną. Może nawet niechcianą? Tak, myślę, że moja własna matka mogła od jakiegoś czasu tylko czekać, aż wyniosę się z jej życia oraz tego nijakiego domu, w którym na próżno szukać ciepła i uczuć.
Na szczęście przez wakacje odłożyłam pewną sumę pieniędzy, pracując w pobliskiej księgarni. Jeśli do tego znajdę jakąś dorywczą pracę w ciągu roku szkolnego, która nie będzie kolidować z moimi zajęciami, i dołożę do tej kasy trochę więcej gotówki, jestem przekonana, że ulżę nam obu i wyprowadzę się stąd tuż po egzaminach końcowych.
A niczego bardziej nie pragnę, niż w końcu przestać czuć się intruzem.
Przełykam gulę w gardle i odwracam wzrok od kobiety siedzącej na wiklinowym fotelu w pomalowanym na biało salonie. Tym razem także mnie zignorowała. Nie oderwała uwagi od dokumentów, które trzymała w dłoni. A ja jak ostatnia naiwniaczka przez parę sekund gapiłam się na nią i łudziłam, że chociaż na mnie zerknie.
Nie zdecydowała się na to.
Ale to nieistotne.
Przecież jedynie znowu wbiła mi szpilkę w serce.
Z miażdżącym od środka smutkiem przechodzę do ciasnego przedsionka. Tam zakładam trampki, po czym wychodzę na zewnątrz i od razu narzucam na głowę kaptur ciemnej bluzy, by schronić się przed słabym deszczem często padającym w szkockiej wsi Durness.
Kierując się na przystanek autobusowy, mijam ciasno postawione przy sobie budynki, lokalne kawiarnie i restauracje. Im więcej czasu mija i im większa odległość dzieli mnie od domu, tym mniej przejmuję się panującą w nim sytuacją. Zamiast tego, czekając cierpliwie na grata objeżdżającego miasteczko, wystawiam twarz ku deszczowym chmurom, przymykam powieki i liczę, że jutro znajdę wolną godzinę, aby zająć się fotografią. Przez ostatnie dni nie miałam na to zbytnio czasu, nad czym bardzo ubolewałam, bo kocham robić zdjęcia.
Gdyby nie to, że Florence kazała mi przyjść na dzisiejsze ognisko klasowe odbywające się na totalnym zadupiu, pewnie siedziałabym w tym momencie na jednym z wysokich wzgórz i obserwowała niebo z aparatem w ręce. Ale że uległam swojej jedynej „bliższej koleżance”, wsiadam do autobusu zmierzającego do odludnej części Durness.
Po kilkunastu minutach kierowca wysadza mnie na nieczęsto uczęszczanej, popękanej drodze. Niewiele dzieli mnie już od celu mojej podróży. Podążam do niego, wkraczając na błotnistą ścieżkę przecinającą polanę. Kałuże, które utworzyły się na niej, są bardzo głębokie, przez co zapadam się w grząskim gruncie. Również przez to dopiero po dłuższej chwili zanurzam się pomiędzy gęste drzewa. Pomiędzy nimi ukryte jest jezioro. Natychmiast zauważam przy nim grupę ludzi ze swojej klasy, a wśród nich wesołą Florence.
Ona również prędko zwraca na mnie uwagę i kieruje się w moją stronę.
– Już myślałam, że zaszyłaś się w domu i nie wpadniesz – świergocze zadowolona, po czym składa na powitanie przelotnego całusa na moim policzku.
Zaraz odsuwa się, a ja wzruszam ramionami.
– Powiedziałam, że przyjdę, więc jestem.
– Trzymaj. – Dziewczyna zaczesuje kosmyk rudych włosów za ucho, a później wciska mi w dłoń butelkę z piwem. Nie częstuję się nim jednak, tylko pozostaję skupiona na koleżance, która właśnie wskazuje kiwnięciem na coś niedaleko nas. – Chłopaki rozpalają ognisko. Przeniesiemy się tam, kiedy skończą, a na razie chodźmy na pomost.
Ściągam kaptur i przytakuję.
– Jak chcesz.
Ona posyła mi uśmiech.
– Rodzice bez problemu pozwolili ci wyjść?
– Nie mieli nic przeciwko – odpowiadam z niedużym żalem gromadzącym się gdzieś w piersi, gdy ruszamy we wspomnianym kierunku.
– Zazdroszczę. – Florence napełnia policzki solidną dawką powietrza, po czym je wypuszcza. – Ja musiałam odmówić litanię, żeby mnie puścili.
– To słabo – mamroczę tylko.
– Prawda?
Wchodzimy na stary pomost, na którym siedzą Louis – nadziany cwaniak z wiecznie roztrzepaną, czarną czupryną – jego dziewczyna, jasnowłosa Lara, oraz kręcący się obok nich Mason i Noah. Ci dwaj ostatni z bardzo podobnymi uśmiechami, rysami twarzy i takimi samymi czapkami z daszkami na głowach wyglądają jak rodzeństwo, choć wcale nim nie są.
– Co jest słabe? – podchwytuje zaciekawiony Louis, gdy siadamy przy nich. Nieczęsto rozmawiam z nim na co dzień, bo w szkole raczej wystarcza mi towarzystwo Flo, ale wydaje się w porządku. Mimo że praktycznie cały czas obnosi się z tym, ile ma pieniędzy.
Co za ironia. Akurat ich bardzo teraz potrzebuję.
– Nieważne – odpiera Florence, która o wiele częściej zamienia słowo z kimkolwiek z naszej klasy, niż robię to ja. Chyba też ze względu na nią jestem właściwie zapraszana na takie klasowe ogniska. – Gadamy o głupotach.
– Więc zejdźmy na poważne tematy – proponuje Louis, przy czym z szerokim uśmiechem stuka zaczepnie butelką z piwem o moją. – Cześć, Flair.
Rozsiadam się i wzdycham.
– Cześć.
– Co jest według ciebie poważnym tematem? – pyta Flo.
Louis zarzuca rękę na ramię swojej dziewczyny.
– Nasz dziwaczny, małomówny kolega – obwieszcza, w zamyśleniu przesuwając palcami ręki, w której trzyma butelkę, po dolnej wardze. Jednocześnie patrzy na któreś z rosnących nieopodal drzew. – Ford Coldwell i to, że nagle zniknął. Czy to nie wydaje wam się podejrzane, że tuż przed rozpoczęciem ostatniej klasy został wypisany z listy uczniów?
Po wypowiedzeniu tych słów rozgląda się po twarzach nas wszystkich.
– W sumie… odrobinę tak – stwierdza Mason.
Noah marszczy brwi.
– Zwłaszcza że to jedyna szkoła w naszym rejonie. Inne znajdują się w sąsiednich wsiach – dodaje coś od siebie i opiera wyprostowane ręce za plecami, wygodniej siadając na wilgotnych od deszczu deskach. – Faktycznie coś tu śmierdzi.
Nie odzywam się. Jedynie przypominam sobie Forda oraz te jego niepokojące, szare oczy, którymi często zerkał w moim kierunku podczas lekcji. Pamiętam, że gdy to robił, w dodatku bez skrępowania, czułam się nieswojo, ale jednocześnie byłam podekscytowana. I że gdy odwzajemniałam jego spojrzenia z nieśmiałym uśmiechem, miewałam żałosne wrażenie, jakbyśmy w ten sposób nawiązywali… relację. Niedorzeczną, lecz nadal relację.
Gryzę wnętrze policzka i wciąż wracam do niego myślami.
Ford, z roztrzepanymi włosami w kolorze ciemnego drewna, wygiętymi w chamskim uśmieszku ustami, w których w jednym z kącików posiadał bliznę, i czymś niebezpiecznym w spojrzeniu, przypominał zagadkę. Skomplikowaną, wzbudzającą napięcie zagadkę.
Intrygował mnie.
Choć zawsze milczał jak grób i siedział z tyłu klasy, wycofany oraz niczym się nieprzejmujący, musiałam przyznać, że jakimś cudem przekonywał mnie do tego, by o nim myśleć. I robiłam to. Czasami podczas zajęć, gdy był blisko. Czasami gdy leżałam w swoim pokoju zupełnie sama, a on był daleko. W moim umyśle po prostu istniał zakotwiczony obraz Forda Coldwella, ale miałam pewność, że nie stało za tym faktem nic prócz ciekawości.
Byłam zwyczajnie ciekawa tego chłopaka.
Chyba teraz jestem ciekawa go jeszcze bardziej, bo rzeczywiście, odkąd zaczęliśmy ostatnią klasę, nie widziałam Forda na żadnej lekcji. Mało tego, dzisiaj jedna z nauczycielek oznajmiła, że został skreślony z listy uczniów uczęszczających do naszej klasy… Ale dlaczego? Nad tym główkuję nie tylko ja, lecz również wszyscy, którzy dzisiaj zjawili się na ognisku.
– Może przeprowadził się gdzieś w trakcie wakacji? – zastanawia się Florence.
– Nie – zaprzecza Louis, ściągając przy okazji rękę z ramienia Lary. – Wciąż mieszka z rodzicami w tamtej posiadłości przy morzu. Mój ojciec ostatnio rozmawiał z jego o biznesie. Spotkali się właśnie tam.
Jego dziewczyna potrząsa głową.
– Nic z tego nie rozumiem.
– Ja też nie – wtóruje jej Mason.
– I ja – dorzuca Noah.
Upijam w końcu łyk swojego piwa. Czyli wychodzi na to, że naprawdę nikt nie ma bladego pojęcia, co stało się z Fordem, ale wszyscy zgodnie uważamy, że jego odejście ze szkoły akurat w tym momencie jest cholernie dziwne. No bo dlaczego miałby ją teraz rzucać?
Odkładam butelkę na bok i próbuję to sobie jakoś wytłumaczyć, ale nie mogę.
– Hej, Flair – przywołuje mnie Louis, więc mknę do niego spojrzeniem. – Czy ty przypadkiem nie potrzebujesz kasy? Podobno przez wakacje pracowałaś w księgarni.
Ściągam brwi w niezrozumieniu.
– Potrzebuję. I co z tego?
– Wiesz, że nie narzekam na jej brak.
– Trudno nie słyszeć o tym, jakie sukcesy osiąga twój ojciec – odpowiadam, przeczesując z lekka mokre od panującej mżawki włosy. Prawda jest taka, że o tym, ile pieniędzy ma jego ojciec, będący biznesmenem, słyszało chyba całe Durness.
– Fakt. Ale to teraz mało istotne, bo mam dla ciebie propozycję – mówiąc to, Louis prostuje się i tak jak ja przed chwilą odkłada swoją butelkę.
Obserwuję go w pytający sposób.
– Niby jaką?
– Dostaniesz dwa tysiące funtów, jeśli zaspokoisz ciekawość każdego z nas – oświadcza zadowolony, rozkładając ręce i tym samym wskazując na całe towarzystwo.
– Co znaczy „zaspokoisz ciekawość każdego z nas”? – dociekam.
– Dowiesz się, dlaczego nasz mało towarzyski kolega zostawił nas tuż przed ostatnim rokiem szkolnym. A kiedy wyjawisz nam tę pilnie strzeżoną tajemnicę, kasa będzie twoja. Co ty na to? Wchodzisz w to, nasz uroczy detektywie?
Czuję, że wzrok każdego, kto siedzi obecnie na niemalże rozlatującym się pomoście, nagle wylądował na mnie, ale sama nie odrywam go od Louisa i z rozchylonymi z wrażenia wargami przypatruję mu się z niedużej odległości.
– Mam odkryć i sprzedać sekret Forda Coldwella? – szepczę nieświadomie.
Louis unosi kącik ust, po czym wyciąga z kieszeni spodni gruby portfel i macha mi nim tuż przed twarzą. Ciepło przepływa przez moje żyły, bo pamiętam o tym, jak bardzo potrzebuję pieniędzy, aby w przyszłym roku wyprowadzić się od matki.
– Za ładną sumę pieniędzy. Nie zapominaj o tym.
Zwieszam głowę na krótko, a następnie ją podrywam.
– Ale… jak mam się dowiedzieć, dlaczego zniknął?
– To już twój problem.
Patrzę na portfel, który położył na deskach.
– Co jeśli nie uda mi się dojść do prawdy? – Znowu krzyżuję z nim spojrzenie i zauważam, że kilka kropel deszczu opada na jego rozbawioną twarz. W dodatku wokół nas zdążyła zapaść straszliwie gęsta mgła. Mam wrażenie, jakbyśmy w jej tajemniczych kłębach zawierali okropną umowę, ale czy właściwie tego nie robimy?
Chłopak mruga do mnie porozumiewawczo.
– Postaraj się jakoś. Wysiłek popłaci.
– To trochę nie w porządku. Podchodzić go i grzebać w jego życiu.
Odczuwam opór przed brnięciem w farsę wymyśloną przez Louisa. Jeśli Ford wypisał się z naszej szkoły, musiał mieć ku temu poważny powód, bo nikt przecież nie rezygnowałby z niej, praktycznie znajdując się na ostatniej prostej. Czy ja naprawdę chcę go poznać, a później obgadać go na prawo i lewo? To przecież okropne, a ja nie jestem wcale okropna.
Jestem tylko dziewczyną, która znajduje się pod ścianą.
Potrzebuję uzbierać więcej pieniędzy, wyprowadzić się od matki, przez którą czuję się jak gówno, i zacząć nowy rozdział w życiu. Nie chcę jednak robić tego kosztem Forda. Żerować na jego prywatności. Sprzedawać jej za dwa tysiące funtów. Może i się nie znamy, ale nie chcę robić mu takiego świństwa, aby jedynie znaleźć się bliżej osiągnięcia swojego celu.
Już mam się nie zgodzić, lecz uprzedza mnie Louis:
– To i tak kiedyś wypłynie, a my przynajmniej nie będziemy się domyślać, co się z nim stało – dorzuca podekscytowany swoim pomysłem. – No dalej, Flair. Nadajesz się do tego. Chyba wszyscy pamiętają, jak na ciebie patrzył.
– Nie patrzył na mnie – kłamię niemrawo.
– Mhm – kpi pod nosem uśmiechnięty Mason.
– Nie daj się namawiać – naciska Louis i jednocześnie rzuca w moją stronę wypchanym portfelem, co mi się nie podoba, bo jest uwłaczające. – Potrzebujesz tej kasy. Pomyśl, co z nią zrobisz, gdy tylko za wyjawienie małego sekretu dostaniesz ją w swoje ręce.
Spuszczam spojrzenie na przedmiot podrzucony mi przez kolegę. Dwa tysiące funtów to dużo. Taka kwota przybliżyłaby mnie do szybkiej wyprowadzki od niechcącej mnie matki i odetchnięcia od niej, od poczucia, że jestem w jej oczach wyłącznie intruzem i rozczarowaniem. Mogłabym nareszcie zacząć życie od nowa. W mojej głowie panuje coraz większy mętlik. Przez kolejne minuty milczę i walczę z natłokiem myśli.
Aż wreszcie podnoszę bardzo powoli wzrok.
– W porządku – wyduszam niemal bezgłośnie.
Jesteś taką świnią, Desree.
– Słucham? – podłapuje Louis.
– W porządku – powtarzam jedynie odrobinę pewniej, czując wzbierające we mnie obrzydzenie do samej siebie. Jesteś obrzydliwa. Jesteś obrzydliwa. Jesteś obrzydliwa. Tak niesamowicie obrzydliwa. – Dowiem się, dlaczego Ford rozpłynął się w powietrzu.
Zaciskam z niesmakiem usta, a ktoś klepie mnie po ramieniu.
– Szalenie nas to cieszy. Prawda? – Uradowany z mojej decyzji Louis sięga po swoją butelkę i rozgląda się po twarzach wszystkich znajdujących się wokół, by na końcu znowu zerknąć na mnie i dodać z satysfakcją: – Twoje zdrowie. Obyś szybko dowiedziała się co nieco o naszym cichym i dziwnym koledze.
Przepraszam, Ford. Za wszystko.
Desree
Choć ognisko skończyło się dawno temu i wszyscy, którzy w nim uczestniczyli, rozeszli się już do swoich domów, ja nie wracam do siebie. Zamiast tego, nie mając ochoty przebywać tam z matką, błąkam się nocą po ponurym Durness bez żadnego celu. Do tego przez każdą sekundę, w trakcie której przemierzam powoli wąskie uliczki miasteczka i znoszę wiatr rozwiewający moje włosy, wyrzucam sobie, że zgodziłam się podejść Forda oraz sprzedać jego sekrety.
Nie wiem, czy uda mi się je w ogóle poznać, ale i tak czuję się źle z myślą, że dałam się przekupić. Że zamierzam zrobić takie świństwo chłopakowi, który przecież nie wyrządził mi żadnej krzywdy. W pewnym momencie mam nawet ochotę wysłać wiadomość do Louisa i wycofać się z tej farsy, ale odwodzi mnie od tego widok jednego ze zdjęć sprzed niemal roku. Wyświetliło się na ekranie mojego telefonu przez to, że omyłkowo wcisnęłam ikonkę galerii. Przedstawia mnie oraz mamę. Obie jesteśmy na nim uśmiechnięte i wesołe.
Inne niż obecnie.
Smutna chowam wyjętą chwilę temu komórkę do kieszeni bluzy i w duchu błagam Forda, aby kiedyś wybaczył mi to, co zamierzam uczynić. Może i zawsze byliśmy sobie obcy, może i nie rozmawialiśmy, ale ilekroć zerkaliśmy na siebie w czasie lekcji, często i intensywnie, wydawało mi się, że coś nas do siebie ciągnie i że powstaje pomiędzy nami pewna nić porozumienia. To głupie, ale przez to przeczucie jest mi coraz gorzej.
Bo prawdopodobnie wyniosę się szybciej od matki jegokosztem.
Kosztem Forda.
N a p r a w d ę m i p r z y k r o.
Chociaż uważam się za skończoną kretynkę, po dłuższym czasie spędzonym na spacerowaniu po wsi przedostaję się na jej obrzeża i idąc śladem opon odciśniętych na polanie, zmierzam w stronę odległych klifów. Z któregoś na pewno dostrzegę posiadłość Coldwellów. Powinnam upewnić się, że Louis się nie mylił i że Ford faktycznie wciąż mieszka tam z rodziną.
Pokonuję więc trasę, jaka dzieli mnie od wzgórza. Przedzierając się bez pośpiechu przez rozległe pustkowie, rozglądam się po okolicy i na jednej z mijanych przez siebie starych latarni dostrzegam kartkę. Coś nakazuje mi się wtedy zatrzymać oraz przeczytać napisany na niej tekst. Śledząc spojrzeniem treść, nie dowierzam w swoje szczęście.
Wynika z niej, że Coldwellowie szukają sprzątaczki.
Analizuję wszystko w głowie. Jednocześnie bez przerwy próbuję spychać na dalszy plan obrzydzenie, które odczuwam wobec siebie, bo za moją chęcią, by podjąć się tej pracy, stoi przecież pragnienie zarobienia pieniędzy w paskudny sposób. Wykrzywiam usta i ostatecznie niechętnie decyduję, że jutro po szkole zawitam do posiadłości Coldwellów.
Widzę ją dopiero, gdy zatrzymuję się na klifie.
Dom rodzinny Forda znajduje się przy dużej plaży ogrodzonej wysoką siatką. Jest wybudowany z jasnego kamienia i posiada wiele okien z widokiem na głośne dzisiaj morze. Słyszę jego szum, kiedy wpatruję się w rezydencję, i żałuję, że nie mogę podejść bliżej. W końcu muszę najpierw sprawdzić, czy chłopak na pewno nadal tu mieszka.
Wtem przypominam sobie, że kiedy dawno temu przyszłam na sąsiedni klif, aby zrobić zdjęcia rozgwieżdżonemu niebu, zauważyłam stamtąd dziurę w ogrodzeniu Coldwellów. Niedużą, ale może teraz udałoby mi się przez nią przecisnąć i wkraść na ich prywatną plażę?
Zżera mnie wstyd, ale mimo to schodzę ze wzgórza kamiennymi schodami ukrytymi pośród gęstych krzaków i wkrótce staję przed uszkodzoną siatką. Przeczesuję wzrokiem teren. Widzę nocne niebo, ciemną wodę, pustą plażę i małą z tej odległości posiadłość. Potem nie zwlekam dłużej i przechodzę przez dziurę, wkraczając na nie swój teren.
Zimno przedziera się przez moje ubrania. Idę jednak do przodu i liczę, że nikt mnie tu nie przyłapie. Nie wiem, jak wytłumaczyłabym swoją obecność na posesji Coldwellów. Zapewne z góry założyliby, że jestem włamywaczką.
Posuwam się coraz dalej, rozglądając się wokoło z zaciekawieniem. Nieopodal mnie mieści się jakiś mały budynek, coś jak szopa. Zakładam, że Coldwellowie trzymają tam letnie sprzęty. Za nią rozciągają się wielkie skarpy porośnięte krzakami i dzikimi roślinami.
Skupiona na odkrywaniu terenu, nie spodziewam się, że czyjeś palce nagle oplotą moją rękę, szarpną mną i wciągną mnie do ciasnej, ciemnej klitki wypełnionej gratami. Przerażona chcę wydać z siebie krzyk, lecz zaraz, przyciśnięta do rosłego ciała, orientuję się, z kim mam do czynienia.
To Ford.
Ford, którego sekret obiecałam wydać za dwa tysiące funtów. Piekielnie wysoki, ubrany w czarne ciuchy, z roztrzepaną fryzurą i poważną miną, wpatruje się we mnie. Jednocześnie zamyka drewniane drzwi szopy i odgradza nas od plaży.
– Desree Flair? Nie powinno cię tu być – oznajmia głębokim tonem, trzymając mnie mocno przy sobie w klaustrofobicznym pomieszczeniu zawalonym rupieciami. Zapach, który w nim panuje, to mieszanka staroci i ładnych perfum.
Zaciągam się nim, wciąż lekko przestraszona.
– A ty, Fordzie Coldwellu, nie powinieneś wciągać mnie do starego schowka na plaży i sprawiać, że omal nie kończę z zawałem serca.
Chłopak mruga powoli. Wygląda tak, jak go zapamiętałam. Widzę to dzięki światłu księżyca przedostającemu do środka przez szpary w deskach pełniących funkcję sufitu. Jego oczy mają piękny odcień szarości, wyraz jego twarzy pozostał tajemniczy, a usta chłopaka są teraz delikatnie rozchylone, gdy wpatruje się z zacięciem w moje, rozdygotane z przejęcia.
– Poza tym schowkiem nie jest teraz bezpiecznie – odpowiada cicho.
Rewanżuję mu się ledwie słyszalnym szeptem:
– Nie mam pewności, że w nim za to jest.
Ford przekrzywia głowę w pytający sposób.
– Wydaje mi się tylko czy się mnie obawiasz?
– Wciąż mnie nie puściłeś – zwracam uwagę na to, że nadal trzyma mnie przyciśniętą do siebie, a nasze ciała pozostają ze sobą splecione w przyprawiającym mnie o zimny pot na plecach kontakcie. Tamten wzrokowy, który nawiązywaliśmy w trakcie lekcji przez ostatni rok, był silny i robił ze mną dziwne rzeczy, ale ten… ten to coś ponad to.
– W schowku jest miejsce jedynie dla jednej osoby – zauważa chłopak. – Poza tym nie ufam ci, że stąd zaraz nie wybiegniesz, a naprawdę nie możesz tego w tym momencie zrobić. Dlatego rozgość się i postaraj być bardzo, bardzo cicho.
Odwracam głowę. Faktycznie, jeśli Fordowi tak zależy, żebyśmy spędzili tu z jakiegoś powodu jeszcze jakiś czas, musimy zastygnąć przy sobie, bo zewsząd otaczają nas graty. To nieco mnie peszy, bo do tej pory z żadnym chłopakiem nie byłam tak blisko.
Odchrząkuję.
Następnie zestresowana wypalam to, co mi ślina na język przyniesie:
– Rozgoszczenie się w starej szopie nie brzmi zbyt przekonująco, nie sądzisz?
– W takim razie rozgość się w moich ramionach, dopóki nie upewnię się, że możemy wrócić na plażę – odpowiada Ford, a ja wracam spojrzeniem do jego twarzy i widzę, że uniósł cwanie kącik ust. – Czy brzmi to dla ciebie odrobinę bardziej przekonująco?
Czuję, że zaczynam się rumienić, i nie mówię niczego więcej. Przynajmniej przez kolejne minuty, ponieważ po nich postanawiam nareszcie zadać to jedno kluczowe pytanie, które powinnam zadać od razu.
– Właściwie dlaczego nie możemy tam wrócić? – zastanawiam się, bo nie domyślam się, z jakiego powodu Fordowi tak zależy na tym, abyśmy się stąd obecnie nie ruszali. Nie mam też pojęcia, jak pozbyć się coraz gorszych wyrzutów sumienia gryzących mnie w środku, gdy na niego patrzę. Nieświadomego, po co tu tak naprawdę przyszłam.
Chłopak długo milczy.
– Są noce, kiedy po plaży chodzą groźni ludzie – mówi w końcu.
– Myślałam, że należy ona do waszej rodziny i nikt nie wchodzi na jej teren. – Z tymi słowami wiercę się w ramionach Forda, bo choć jest mi wygodnie, jest mi także ciepło. O wiele za ciepło jak na to, ile zimna przepuszczają deski szopy.
– Ja też tak myślałem. A potem natknąłem się na Desree Flair. – Wydaje mi się, że w utkwionych w mojej osobie tęczówkach chłopaka iskrzą kpiące ogniki. – Co tu robisz?
Otwieram usta.
– Ja… zauważyłam ogłoszenie wiszące na latarni. Szukacie kogoś do sprzątania posiadłości. Chciałam z daleka sprawdzić, jak duża jest. Żeby wiedzieć, czy w ogóle powinnam zawracać głowę twojej rodzinie i wybrać się na rozmowę w sprawie tej pracy.
Spojrzenie chłopaka znów przysłania powaga.
– Nie powinnaś.
Ściągam brwi.
– Dlaczego?
– Bo nie.
– Potrzebuję się gdzieś zatrudnić.
– Więc zatrudnij się gdzie indziej.
Nie zrywam połączenia naszych spojrzeń. Mojego, niepewnego, oraz jego, niezadowolonego z tych kilku zdań, które wypowiedziałam. Przez jakiś czas nie odzywam się, aż nareszcie zdobywam się na przerwanie ciszy pomiędzy nami:
– O co ci chodzi? – Obserwuję go nieśmiało. – Aż tak nie możesz na mnie patrzeć?
– Przez rok nie zorientowałaś się, że całkiem lubię na ciebie patrzeć, tak jak ty na mnie? – odpiera, a mnie zaskakuje jego otwartość w kwestii naszego częstego i niewyjaśnionego poszukiwania siebie wzajemnie podczas zajęć w szkole. Robi to też sposób, w jaki Ford się ku mnie pochyla. – Sądziłaś, że nie widzę tego, jak na mnie zerkasz?
Przytakuję niewyraźnie.
– Tak.
Czyli on też jest tego świadomy. Tego, że szukałam go wzrokiem, ilekroć był blisko. To może pomóc mi się do niego zbliżyć i znowu czuję się cholernie źle, kiedy patrząc mu w oczy, przyciśnięta do jego ciała, tak naprawdę knuję, jak wyciągnąć od niego pewną tajemnicę. Wyjaśnienie, dlaczego nagle zniknął i wypisał się ze szkoły.
Ford styka swój nos z moim, a ja wstrzymuję oddech.
– Nie możesz zatrudnić się dla mojej rodziny – mówi twardo i dobitnie. – Na tym skończmy ten temat.
Kręcę głową, dając mu znak, że nie ma na co liczyć. Jeśli chcę zarobić dwa tysiące funtów, muszę się do niego zbliżyć. A jak inaczej miałabym się do niego zbliżyć, jeśli nie poprzez rozpoczęcie pracy tam, gdzie mieszka? Poza tym mogłabym dodać do pieniędzy, które już odłożyłam, te zarobione u Coldwellów. Wtedy byłabym bliżej wyprowadzki.
– Może będziesz na mnie za to zły, ale…
Ford obejmuje dłonią moją brodę i przyciąga ją ku swojej twarzy.
– Desree Flair. – Przypatruje się moim oczom z bliska. – Może mnie do ciebie z jakiegoś powodu ciągnąć, ale to nie sprawi, że akurat w tej kwestii ci ulegnę i przywitam cię w rodzinnym domu z szeroko otwartymi ramionami.
Nie pozostaję dłużna i również się mu przypatruję.
– Jesteś wkurzającym twardzielem.
– A ty mnie nie zmiękczysz.
Im dłużej stanowię obiekt, na którym Ford Coldwell skupia całą uwagę, tym bardziej robi mi się duszno. Nie sądziłam, że kiedykolwiek znajdę się z nim w takich okolicznościach. Nie sądziłam też, że stojąc z nim ciało przy ciele, będę czuć się tak, jakby przechodził mnie prąd. To przecież ten wycofany, cichy chłopak z mojej klasy.
Wkrótce płoszy nas kobiecy głos:
– Logan, nie dogonisz go. Wróć do domu.
– Pieprzony nieudacznik – rozbrzmiewa po nim ostrzejszy, zdecydowanie męski i wściekły. – Oczywiście, że zwiał przez dziurę w siatce. Powiedz w końcu komuś, żeby ją naprawił, zanim stracę, kurwa, cierpliwość.
Zbita z tropu zerkam na Forda.
– Kto to?
– Cii. – Spina się natychmiast. – Nikt istotny.
Kładzie ręce na moich uszach i odcina mnie od rozmowy prowadzonej przez osoby na zewnątrz. Dziwi mnie, że to robi, ale nie kłócę się z nim, bo jego oczy każą mi niczego nie mówić i tym bardziej nie wychodzić z klitki. Przez kilka minut trwamy w jej ciemnościach, dopóki Ford nie zabiera dłoni z moich uszu. Później czymś zdenerwowany wygląda przez szparę pomiędzy deskami. Chyba nabiera pewności, że nikt nie przechadza się już plażą. Dopiero po tym wychodzi z szopy i zerkając przez ramię, łypie na mnie z jasnym poleceniem:
– Nikogo nie ma. Zmiataj stąd.
Robię krok do drzwi. I tak już na mnie pora.
– Ford? – zagajam jeszcze, stojąc w progu.
On przeczesuje nerwowo włosy.
– Tak?
Pokonuję opór w gardle.
– Wrócisz do szkoły?
– Nie. Mam nauczanie domowe.
– Dlaczego?
– To mało ważne. A teraz idź już i nie zapuszczaj się tu więcej.
– Więc… do zobaczenia? – żegnam się z nim pytająco i opuszczam szopę.
Chłopak wsuwa dłonie do kieszeni ciemnej bluzy i potrząsa głową.
– Żegnaj. Przecież możemy się więcej nie zobaczyć.
– Byłoby mi chyba przykro, jeśli miałbyś rację.
Przez dłuższy moment stoimy na wilgotnym piachu i rozglądamy się wokoło, chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że ktokolwiek tu był, już sobie poszedł. Aż w końcu Ford rusza do przodu, w kierunku dziury w ogrodzeniu, wcześniej dorzuciwszy:
– Spędź resztę nocy w domu. Nie błąkaj się znowu.
Chcę potwierdzić, że nie będę, ale prędko coś sobie uświadamiam. Coś, przez co oniemiała jeszcze długo stoję w miejscu niczym słup soli i przeoczam chwilę, kiedy Ford przechodzi przez zepsutą siatkę oraz odchodzi w swoją stronę.
– Skąd wiesz, że się błąkam? – pytam samą siebie.
Podbiegam do ogrodzenia, ale nigdzie go nie ma.
– Ford?! – wołam go, lecz w zamian otrzymuję ciszę.
Najwyraźniej ten chłopak zna mnie lepiej, niż sądzę.
Ford
Nie chcieli mnie tutaj. Od razu przypięli mi łatkę dziwaka.
Wiedziałem o tym, kiedy tylko wkroczyłem do klasy, przeczesałem ją spojrzeniem, a potem pokonałem odległość dzielącą mnie od jednej z wolnych ławek na szarym końcu sali. Wszystkie pary oczu wiodły za mną z niechęcią. Dziewczyny dyskretnie zastanawiały się, dlaczego chodzę po szkole zakapturzony, zaś banda sportowych idiotów prychnęła chórem, gdy tak po prostu olałem ich w drodze na swoje miejsce.
Całe szczęście w chuju miałem moje nowe środowisko.
Nie potrzebowałem się z nikim trzymać. Nie potrzebowałem nawet wiedzieć, jak oni wszyscy się nazywają. Zwisało mi, za jakiego będę uchodził w ich oczach i co będą o mnie pieprzyć. Od zawsze przepadałem za byciem samemu i brakiem konieczności odzywania się do kogokolwiek, dlatego przez kolejne minuty nie podjąłem ani jednej próby, aby zachęcić kogokolwiek do tego, by jednak się do mnie zbliżył.
Zamiast tego usiadłem na krześle, wyciągnąłem słuchawki i wetknąłem je w uszy. Olałem wszystko. Zasłuchany w losową piosenkę wyczekiwałem końca przerwy i liczyłem na to, że następnego dnia zostanę potraktowany jak powietrze. Tego właśnie oczekiwałem. Braku choćby najmniejszego kontaktu z kimkolwiek stąd.
A potem uniosłem wzrok ponad swoje buty.
Dostrzegłem jakąś dziewczynę idącą moim śladem. Też nie poszukiwała niczyjej uwagi. Nie zaczynała z nikim sztucznej gadki. Szła przed siebie i raczej zastanawiała się, gdzie usiąść. Wkrótce zauważyła niezajęte miejsce w przedostatniej ławce, w rzędzie po mojej lewej stronie. Później zerknęła na mnie przelotnie. Krótko. Z uśmiechem, ale takim, którego prawie nie było widać na jej ładnej twarzy.
I cholera jasna.
Wtedy, jakimś cudem, z pomocą jasnozielonych tęczówek zostawiła w mojej głowie wielki bałagan. Zdezorientowany natłokiem myśli spowodowanych uśmiechem tej dziewczyny podarowanym tylko mnie, patrzyłem na nią, gdy siadała na krześle, i nie rozumiałem, z jakiego konkretnego powodu zacząłem nagle odczuwać całym sobą pewną… chęć.
Chęć, by ktoś jednak przebywał w moim pobliżu. By do mnie mówił. Ona. Zachciałem jej. To był niedorzeczny, pierdolony impuls, ale zawsze będę powtarzał otwarcie przed każdym i przed samym sobą, że właśnie tego poranka z jakiegoś powodu w y b r a ł e m j ą .