89,90 zł
Druga część kompletnej, trzytomowej historii dziejów światowego komunizmu. Trylogia totalna – budząca dreszcz opowieść o twórcach systemu totalitarnego i ich ofiarach.
W swoim monumentalnym i fascynującym śledztwie historycznym francuski dziennikarz Thierry Wolton przekonuje, że żelazna ręka systemu rzekomo prowadzącego do szczęścia uwiodła i zaślepiła dużą część intelektualistów. Spowodowała więcej szkód i pochłonęła więcej ofiar niż wszelkie doktryny, w jakie ludzie wierzyli od najdawniejszych czasów.
Autor pisze o komunizmie z nowej perspektywy: od rewolucji październikowej po rewolucję kulturalną w Chinach, od kolektywizacji po przymusową industrializację, od upadku ekonomicznego po cenzurowaną kulturę, od codziennego terroru po obozy koncentracyjne.
W drugim tomie opisuje historię komunizmu z perspektywy ofiar, a ostatni tom poświęca wspólnikom i współsprawcom oraz piewcom tej ideologii na całym świecie. Z jego znakomicie prowadzonego historycznego eseju wyłania się wiele istotnych detali i gorzka prawda: żadna doktryna, bez względu na to, jaki cel jej przyświeca, nie jest warta tak dramatycznych poświęceń.
Monumentalna summa o światowej historii ideologii komunistycznej.
„Le Point”
Książka, która przejdzie do historii.
„Le Figaro littéraire”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1892
Przedmowa
NIEWYRAŻALNE I NIEPOJĘTE
Zamknij oczy, czytelniku. Czy słyszysz turkot kół? To mkną wagon-zaki. To jadą towarniaki. Całą dobę. Każdej minuty. Każdego dnia w roku. A to woda chlupie – to płyną aresztanckie berlinki. A to warczą silniki suk. Cały czas kogoś wsadzają, wciskają do wnętrza, przenoszą. A ten zgiełk? – to przepełnione cele zborniaków. A to wycie? – to skargi okradzionych, zgwałconych, pobitych.
Dokonaliśmy przeglądu wszystkich sposobów transportu – i stwierdziliśmy, że wszystkie one są gorsze. Przyjrzeliśmy się więziennym etapom i nie zobaczyliśmy żadnego dobrego. I nawet ostatnia ludzka nadzieja, że później już będzie lepiej, że lepiej będzie w obozie – to nadzieja złudna.
W obozie będzie gorzej[1].
ALEKSANDER SOŁŻENICYN
Borys Pasternak w swoim Szkicu do autobiografii, opisującym młodzieńcze przyjaźnie z poetami jego pokolenia, których wielu miało później zostać zgładzonych przez reżim sowiecki, przerywa opowieść na początku lat trzydziestych. O tym, co nastąpiło później, jak stwierdza, należy pisać tak, „aby ściskało się serce i jeżyły się włosy na głowie”[2].
Opisać trwogę trudno nawet tym ludziom, którzy jej doświadczyli – być może jest to wręcz niemożliwe. Odczuli to wszyscy świadkowie powracający z piekła, bez względu na to, jakie miało ono oblicze. Ciężar doświadczeń, wstyd, strach przed rozdrapywaniem ran, chęć zapomnienia – powodów do milczenia jest wiele. Opowieściom o powrocie do życia towarzyszy ogromne cierpienie, pozwalają one usłyszeć krzyk ofiar, który w pełni pojmą tylko osoby doświadczone podobną niedolą. Annie Kriegel w książce na temat procesów politycznych w systemie komunistycznym kładzie nacisk na niemożność postawienia się na miejscu ofiar. „W maju 1968 roku mimo całego mojego zachwytu tymi wydarzeniami zaszokowało mnie wykrzykiwane w najlepszych intencjach hasło: «Wszyscy jesteśmy niemieckimi Żydami». Nie, w dobie prześladowań nie wszyscy jesteśmy niemieckimi Żydami: istnieją ci, którzy nimi są – i oni idą do komór gazowych – oraz ci, którzy nimi nie są, i w najlepszym razie nie wiedzą, czym jest komora gazowa. Identyfikowanie się poniewczasie z męczennikami i ofiarami zapewne wynika ze szlachetnych pobudek, ale w gruncie rzeczy jest obłudne”[3]. Słowa te dotyczą także męczenników komunizmu.
Wobec nieszczęścia należy zachować pokorę. „Żaden pisarz, żaden poeta nie będzie w stanie opisać barbarzyństwa, jakiego się dopuszczano w sowieckich obozach”[4] – stwierdził więzień Iwanow w liście do redaktora naczelnego „Izwiestii” z listopada 1952 roku. A ból torturowanego? A osamotnienie zesłańca? A nieznośne cierpienia głodującego? A niemożność zrozumienia sytuacji przez dziecko? A bezsilność starca? A strach kobiety? A ubóstwo matki, żony, córki? A bezgraniczna rozpacz mężczyzny, który wie, że jego bliscy nie zostaną oszczędzeni? To wszystko jest niepojęte, niewyrażalne, niemożliwe do przekazania. „Ale jak opowiedzieć to, czego opowiedzieć się nie da? – pyta Warłam Szałamow, autor zaliczanych do arcydzieł literatury obozowej Opowiadań kołymskich. – Nie sposób znaleźć słów. Już łatwiej byłoby umrzeć”[5].
Tragedia pozostaje nieodłącznie związana z komunizmem, jest jego wyrazem. Powtarzalność doświadczeń, powielanie cierpień mimo pewnych odchyleń narodowych mają swe źródło w samej naturze tego ustroju. Opowiedzenie tej historii, tych historii, wymaga znalezienia odpowiednich słów, nawet jeśli ich forma nie jest w stanie w żaden sposób rozproszyć niezgłębionych ciemności zła, z którym każda ofiara mierzyła się podczas zstępowania do piekieł. Słowo jednakże pozostaje jedynym wiecznym nagrobkiem dla tych, których już nie ma, i jedynym narzędziem dla tych, którzy przeżyli. Ten, kto nie poznał udręk wycieńczonych ciał, nie słyszał majaczenia duszy odchodzącej w zaświaty[6], może przynajmniej spróbować stać się ich skromnym wyrazicielem.
W 1936 roku Boris Souvarine wydał w Paryżu Bilan de la terreur en U.R.S.S. (Bilans terroru w ZSRS). Z rozczarowaniem stwierdził, że „za sprawą ciągłego słuchania o bezlitosnej dyktaturze bolszewickiej i posępnych doniesień prasowych lub przerażających relacji dotyczących masowych egzekucji, aresztowań i przesiedleń opinia publiczna obojętnieje i traci wyobrażenie okropieństwa tych zbrodni”. Po czym sprecyzował: „Dochodzi to tego, że wzbudzają one tylko przelotne zainteresowanie lub rezygnację, jeśli nie obojętność lub sceptycyzm. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, zarówno do represji, jak i do wojny, zwłaszcza gdy to inni cierpią”[7]. Jeżeli do zbrodni stalinowskich – Souvarine pisał swój bilans przed Wielkim Terrorem – dodamy zakrojone na jeszcze większą skalę, jeszcze bardziej krwawe i przerażające czyny, których później dopuszczono się w ZSRS oraz w innych ogarniętych komunizmem częściach świata, wszystkim nam grozi zniechęcenie. Czasami podnosi się kwestię banalności zła, ale dla ofiar, które na własnej skórze doświadczyły cierpienia, to określenie nie ma żadnego sensu.
Natomiast powszechność zła komunizmu jest prawdą, która przenika nas do głębi, gdy próbujemy pojąć jego historię. Zobojętnienie wobec zbrodni, o którym wspomina już Souvarine, wiąże się przede wszystkim z trudnością objęcia rozumem jej ogromu i niemożnością zrozumienia logiki, jaką się kieruje. To, czego nie można wyjaśnić, jest trudne do zrozumienia – taką mamy naturę, że przyjmujemy fakty tylko wówczas, gdy jesteśmy w stanie je pojąć.
Raymond Aron we Wspomnieniach pisze o tym, jak nie potrafił uwierzyć w informacje na temat Holocaustu w czasie, gdy ten się dokonywał. „Co my, w Londynie, wiedzieliśmy o ludobójstwie? [...] W moim pojęciu wyglądało to mniej więcej tak: obozy koncentracyjne były strasznym miejscem, gdzie więźniów nadzorowali kapo rekrutujący się z pospolitych przestępców, śmiertelność była wysoka, ale komory gazowe, masowa eksterminacja istnień ludzkich, nie, wyznaję, tego sobie nie wyobrażałem i ponieważ nie mogłem sobie tego wyobrazić, nie wiedziałem o tym”[8]. Kiedy w grudniu 1942 roku rządy państw alianckich publicznie oskarżyły nazistowskie Niemcy o eksterminację Żydów, filozofka Hannah Arendt nie uwierzyła w nią, „ponieważ nie była konieczna, nie służyła żadnym wojskowym celom”[9]. Zbrodnie komunizmu z racjonalnego punktu widzenia również pozornie niczemu nie służyły i dlatego tak ciężko je zrozumieć, jeśli zapomni się o przyczynach ideologicznych.
Ów dramat jest tak ogromny, że trudno go pojąć w całości, a jeszcze trudniej dać mu świadectwo. Od pewnego momentu liczba ofiar staje się abstrakcyjna, niewyobrażalna. A – podkreślmy jeszcze raz – to, co wymyka się rozumowi, jest trudne do pojęcia. Irracjonalność stanowi kolejną przeszkodę. Po co pozbawiać życia tyle istnień ludzkich, z jakiej przyczyny i w jakim celu? Permanentna wojna domowa, którą wszystkie reżimy komunistyczne prowadziły przeciwko własnym narodom, pozostaje aberracją, jeśli nie zrozumie się jej przyczyn, odmówi jej sensu. Wytłumaczenie tego stanu rzeczy przez wskazywanie szczególnych uwarunkowań, chorobliwego temperamentu tego czy innego przywódcy bardziej zadowala umysł i uspokaja sumienie niż przyjęcie, że doszło do tego, bo tak zostało zapisane. Filozof Alexandre Koyré mówi o „konspiracji w biały dzień”[10] – katastrofa została wyraźnie zapowiedziana, wystarczyło chcieć to usłyszeć. Wyznawcy utopii odwoływali się do tablic z własnymi przykazaniami, a prawda ich proroctw kierowała biegiem wydarzeń[11].
Ofiar komunizmu nie otoczono zgodnym współczuciem, porównywalnym do tego, którym (na szczęście) objęto po wojnie ocalałych z obozów nazistowskich. To podejście do drugiego dramatu ludzkości nie było bynajmniej spowodowane brakiem miłosierdzia. Można wskazać kilka przyczyn przymykania oczu na zbrodnie komunizmu. Poza Kambodżą żaden z krajów rządzonych przez komunistów nie doznał klęski militarnej, we wszystkich ustrój sam się unicestwił. Dzięki temu twórcy reżimu, z wyjątkiem kilku przywódców Czerwonych Khmerów osądzonych we Phnom Penh, uniknęli odpowiedzialności za swoje czyny. Różnica pamięci wynika też z odmiennych założeń ideologicznych stanowiących fundamenty dwóch wielkich doktryn totalitarnych XX wieku. Zlikwidowaniu bądź wykluczeniu „innych”, które motywowało nazizm, przeciwstawia się promienną przyszłość obiecywaną masom przez komunizm. Nazizm skierowany był do elity, komunizm przemawiał w imieniu ludu; nazizm ukierunkowany był na swoistą ekskluzywność, komunizm zaś na uniwersalizm; nazizm walczył o interesy wybranych, komunizm rościł sobie pretensje do występowania w obronie mas. Realizacja doktryny też była inna. Ogłoszenie piekła dla „innych” daje mniej powodów do rozczarowania niż obietnica stworzenia raju dla każdego. Ofiary mogą łatwo określić zło, podczas gdy dobro pozostaje najczęściej abstrakcją dla tych, którym zostało obiecane. Eksterminacja „innych” jest celem łatwiejszym do osiągnięcia niż szczęście dla wszystkich. Nazizm bez trudu wypełnił swoją misję, tymczasem komunizm nie zrealizował zakładanego celu. A ludzie niechętnie przyznają, że błędnie umiejscowili swoje oczekiwania.
Ta iluzja długo chroniła reżimy kierowane przez dyktaturę proletariatu, korzystające z nadziei, jakie ucieleśniła utopia, oraz siły swojej propagandy. Popularne powiedzenie o jajkach, które trzeba rozbić, żeby usmażyć omlet, niezliczoną ilość razy służyło za wymówkę, by pozostawać głuchym na krzyki dobiegające z piekła. Czyż szczęście ludu nie jest warte kilku ofiar, zwłaszcza gdy chodzi o jego wrogów? Ofiary były niezliczone, zwłaszcza pośród podległych komunistom narodów. Ukraińska poetka Ołena Teliha – w 1941 roku została rozstrzelana przez Niemców w Babim Jarze, a dziesięć lat wcześniej przeżyła Wielki Głód wywołany przez Stalina – traktowała komunistów jako „grabieżców życia”. Określenie to przywołuje na pamięć ofiary złożone na ołtarzu ideologii. To właśnie życie zostało pogrzebane na drodze „czerwonego koła”[1*]. „Koło historii się toczy, nie sposób go zatrzymać, nie zostawszy zmiażdżonym” – głosił slogan Czerwonych Khmerów. Ale nie tylko martwych to dotyczy, żywych również. Dziecku, które donosiło na bliskich, wyzyskiwanemu robotnikowi, objętemu kolektywizacją chłopu, kobiecie codziennie zmuszanej do uległości, zakneblowanemu intelektualiście, cenzurowanemu pisarzowi – wszystkim im częściowo lub całkowicie złamano żywot. Codzienne doświadczenia składają się na niewyobrażalny chaos, który wyniknął z tej historii. Obiecywane przez komunizm szczęście istniało tylko w wyobrażeniach narzuconych tym, którzy nie mieli go doświadczyć.
Temu narzuconemu siłą projektowi towarzyszy kłamstwo dotyczące jego realizacji. Dyktatura nad proletariatem – jak nazywali ją ci, którzy jej doświadczyli – pozwalała panom korzystać w pełni z władzy, podczas gdy niewolnicy zmagali się z codziennym lękiem. Nigdzie nierówności nie były równie jaskrawe jak w reżimach totalitarnych, w których samowładny dyktator nie musiał liczyć się z prawem, korzystał z wszelkich przywilejów i mógł sobie pozwolić na każdy występek. Przywódcy komunistyczni i ich gorliwi kaci nie zadowolili się rolą „grabieżców”; bez ograniczeń korzystali ze wszystkiego, co życie mogło im ofiarować. Mit o społeczeństwie egalitarnym, owo odwieczne marzenie ludzkości, rozpadł się w zetknięciu z komunistyczną rzeczywistością.
Z tego ogromu niedoli wyłonili się ludzie, którzy ryzykując wolność i życie, złożyli świadectwo w imieniu tych, co nie przeżyli, nie byli już w stanie zeznawać lub nie mieli takiej możliwości. Odwaga owych heroldów udowadnia, że człowieka nie da się sprowadzić do klasy ani wspólnoty rządzonej ustalonymi jakoby naukowo prawami. Ci zwiastuni prawdy stale każą nam słuchać o tym, co się wydarzyło, i na wieczność pozostaną depozytariuszami owej krwawej epoki. Jules Michelet swego czasu postulował, by „skłonić do mówienia ciszę w historii”. Cisza, która okryła morderczą epopeję komunizmu, była tak ogłuszająca, że nigdy nie jest za późno, aby posłuchać, co ta osobliwa historia ma nam do powiedzenia o świecie i o nas samych. Nadieżda Mandelsztam, która całe życie walczyła o rehabilitację swego męża poety, pisze: „Ja zaś twierdzę, że nie ma żadnych ograniczeń: trzeba mówić ciągle o tym samym, dopóki nie wyjdzie na jaw każde nieszczęście i każda łza, i nie staną się jasne przyczyny tego, co się działo i dzieje cały czas”[12]. Kilkadziesiąt lat później z innego komunistycznego archipelagu poetce zawtóruje Liu Xiaobo, upominając nas – między dwoma pobytami w obozie – że „tylko chroniąc pamięć o ofiarach, odmawiając udziału w przyjęciach, gdzie podaje się bułeczki maczane w ludzkiej krwi, ocalali i wolni, żyjący poza kratami mogą odnaleźć sens życia, poszanowanie człowieka i zachować się godnie”[13].
PRZYPISY