Historia roślin jadalnych - Jarosław Molenda - ebook + audiobook

Historia roślin jadalnych ebook

Jarosław Molenda

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rośliny odgrywały ważną rolę w dziejach ludzkości, ale istnieją gatunki, które wywarły fundamentalny wpływ na rozwój kultur, narodów czy religii. Te rośliny zmieniły świat, wpływając na bieg historii.

Henri Fabre swego czasu powiedział, że "[…] historia opiewa pola bitwy, gdzie śmierć zbiera żniwo, ale nie opowiada nam o polach z łanami zboża, które nas żywi; wylicza imiona królewskich bękartów, ale nie potrafi nam podać, jakie jest pochodzenie żyta. Oto jest głupota człowiecza!".

Może czas poszerzyć naszą wiedzę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 276

Oceny
4,3 (19 ocen)
12
4
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
figlus

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawie opowiedziana historia kilku roślin i ich wpływ na rozwój cywilizacji.
00
Cyfranekblog

Z braku laku…

Z lektury pozostało mi wrażenie pomieszania z poplontaniem. Raz po raz wtrącone są jakieś cytaty, potem znów narracja wraca do tematu, zaś ktoś coś innego powiedział i znowuż książka bieży w inną stronę. Niby o roślinach, a nagle prawie cały rozdział o jedwabnikach. Autorka dostrzega, że to nie rośliny, ale brnie dalej... Zabrakło ciągłości myśli i redaktora.
00
Owcanica

Nie polecam

Historia kilku roślin jadalnych oraz historia np. jedwabiu. Zawiera wiele szkodliwych przekłamań.
00

Popularność




Od autora

Od autora

Jednym z pierw­szych bada­czy, który zwra­cał uwagę, że bio­lo­giczne trans­plan­ta­cje miały nie tylko kuli­narne zna­cze­nie, był Alfred W. Crosby (po pol­sku uka­zało się jego opra­co­wa­nie Impe­ria­lizm eko­lo­giczny). Zna­mien­nym przy­pad­kiem są dzieje uza­leż­nie­nia się Irlan­dii od upraw ziem­niaka. Znisz­cze­nie jego zbio­rów w latach 1845–1846 samo w sobie nie ozna­czało jesz­cze, że w kraju zabrak­nie żyw­no­ści, gdyż pola były w tym roku pełne zboża.

Jed­nak irlandzcy chłopi musieli je sprze­da­wać, aby opła­cać bar­dzo wyso­kie i bez­li­to­śnie egze­kwo­wane czyn­sze za dzier­żawę ziemi. W efek­cie wielu miesz­kań­ców wyspy nie miało co jeść (ziem­niaki sta­no­wiły wów­czas pod­sta­wowe poży­wie­nie w tym kraju). Zda­rze­nia te udo­wod­niły dobit­nie, że dla bios­fery nie jeste­śmy naj­waż­niej­szym ele­men­tem. Dra­mat czy tra­gi­farsa życia roz­gry­wały się i mogą się w przy­szło­ści roz­gry­wać mniej wię­cej tak samo i bez nas.

Rośliny, które poja­wiają się na kart­kach tej książki, są subiek­tyw­nym wybo­rem autora. Pomi­nięte albo poja­wiły się już w opra­co­wa­niach mojego autor­stwa – Rośliny, które zmie­niły świat czy Histo­ria uży­wek, albo znajdą się w pla­no­wa­nych publi­ka­cjach. W niniej­szej książce chcia­łem opi­sać dzieje nie­któ­rych gatun­ków jako jeden z tema­tów histo­rii powszech­nej, nie­da­jący się odse­pa­ro­wać od innych prze­ja­wów dzia­łal­no­ści istot ludz­kich we wza­jem­nych powią­za­niach mię­dzy sobą i z resztą przy­rody. Służą temu selek­tyw­nie i subiek­tyw­nie wybrane przy­kłady, dzięki któ­rym można tro­pić związki mię­dzy żyw­no­ścią w cza­sach prze­szłych a spo­so­bem, w jaki żywimy się dzi­siaj.

Książka ta nie jest zamkniętą cało­ścią. Jest to raczej zbiór ese­jów, mający na celu nie tyle zaspo­ko­je­nie cie­ka­wo­ści umy­słów chci­wych pozna­nia tajem­nic natury i histo­rii, co roz­bu­dze­nie zain­te­re­so­wa­nia. Każdy zamiesz­czony tu roz­dział poru­sza inne zagad­nie­nie. Nie­które z nich zostały napi­sane spe­cjal­nie dla tego wydaw­nic­twa, inne zaś, choć były dru­ko­wane już daw­niej w takich perio­dy­kach jak: „Żyj długo”, „Zew Pół­nocy” czy „Dookoła Świata”, zostały dla tej książki posze­rzone i zmie­nione tak, aby zwią­zać całość wspólną myślą prze­wod­nią. Jest nią teza, że nie­które rośliny sta­no­wiły bodziec dla ludz­kich poczy­nań na prze­strzeni wielu tysięcy lat.

Od zara­nia dzie­jów ludzie wyko­rzy­sty­wali rośliny na różne spo­soby: do jedze­nia, ogrza­nia się, lecze­nia, trans­portu, dla towa­rzy­stwa i dla zysku. Rośliny odgry­wały fun­da­men­talną rolę w dzie­jach ludz­ko­ści, ale ist­nieją gatunki, które wywarły szcze­gólny wpływ na roz­wój kul­tur, naro­dów czy reli­gii. Te rośliny zmie­niły świat.

Roz­dział I. Ayahu­aska – bra­ku­jące ogniwo w łań­cu­chu ewo­lu­cji?

Roz­dział I

Ayahu­aska – bra­ku­jące ogniwo w łań­cu­chu ewo­lu­cji?

Lecze­nie roślin­nymi wywa­rami i maściami, czyli fito­te­ra­pia, jest stare jak ludz­kość. Zain­te­re­so­wa­nie czło­wieka zio­łami datuje się od nie­pa­mięt­nych cza­sów. Rośliny nie tylko sta­no­wiły suro­wiec pierw­szych leków ludz­ko­ści, lecz także były wyko­rzy­sty­wane do innych celów. W cza­sach, gdy nie znano jesz­cze rol­nic­twa i hodowli, ludzie przez dzie­siątki tysięcy lat żywili się tym, co zło­wili lub zebrali w lesie. Wtedy wła­śnie w pale­oli­cie i mezo­li­cie „prze­te­sto­wano” wiele roślin pod wzglę­dem ich wła­ści­wo­ści jadal­nych. Przy oka­zji ujaw­niło się dzia­ła­nie halu­cy­no­genne wielu z nich.

Naj­wcze­śniej­sze dane pocho­dzą już ze star­szej epoki kamie­nia, a są nimi pre­hi­sto­ryczne dzieła sztuki, jak choćby słynne malo­wi­dła z jaskini Lascaux. Ostat­nie bada­nia nad spo­so­bem wyko­na­nia pale­oli­tycz­nych malo­wi­deł jaski­nio­wych we Fran­cji wyka­zały, że farby zawie­rały sub­stan­cje halu­cy­no­genne, malo­wi­dła zaś two­rzono, bio­rąc farbę do ust, mie­sza­jąc ją ze śliną i wydmu­chu­jąc na ścianę jaskini. Taki spo­sób malo­wa­nia powo­do­wał wizje nar­ko­tyczne, które potem prze­nie­siono na ściany jaskiń.

Fito­te­ra­pia alter­na­tywą dla medy­cyny

Więk­szość zna­nych nam histo­rycz­nych spo­łe­czeństw w kon­tak­tach z sacrum posłu­gi­wało się róż­no­rod­nymi sub­stan­cjami wywo­łu­ją­cymi stany trans­owe. Ludzie, któ­rzy znali wła­ści­wo­ści tkwiące w rośli­nach, mieli wła­dzę nad innymi i byli darzeni szcze­gól­nym respek­tem. Nic dziw­nego, że taka wie­dza dawała im szcze­gólną pozy­cję.

Czło­wiek pier­wotny widział w zio­łach i grzy­bach per­so­ni­fi­ka­cję sił przy­rody – wiele z nich trak­to­wał jako rośliny święte. Chiń­czycy zali­czali do nich żeń-szeń, w kra­jach śród­ziem­no­mor­skich czczono man­dra­gorę, u nas zaś na przy­kład „świę­to­jań­skie ziele” – dziu­ra­wiec. „Darem bogów”, według kra­jow­ców z Ame­ryki i Afryki, miały być tro­pi­kalne rośliny: kaka­owiec czy kola.

Podobno ludzka świa­do­mość naro­dziła się w momen­cie, w któ­rym istota człe­ko­kształtna zja­dła grzyb zawie­ra­jący psy­lo­cy­binę i pierw­szy raz doświad­czyła pozna­nia. Trudno jed­no­znaczne stwier­dzić, który moment można uwa­żać za naro­dziny świa­do­mo­ści, za to bez­sporną kwe­stią pozo­staje fakt, że sub­stan­cje zmie­nia­jące świa­do­mość były ludziom znane od tysiąc­leci.

Ze względu na to, że tytu­łowa ayahu­aska otwiera przed umy­słem tajemne wymiary, któ­rych ist­nie­niu kate­go­rycz­nie zaprze­cza współ­cze­sny racjo­na­lizm, Ralph Met­zner nazwał ją „kata­li­za­to­rem gnozy”. Niu­an­sów postrze­ga­nia, jakie ona wywo­łuje, nie dostrze­gają nawet naj­bie­glejsi z zachod­nich bota­ni­ków. Jak opi­suje to Levi-Strauss w swo­jej książce Myśl nie­oswo­jona, India­nie są zestro­jeni ze świa­tem roślin­nym na tak sub­tel­nych pozio­mach, że prze­kra­cza to nasze zdol­no­ści poj­mo­wa­nia.

Pro­pa­ga­to­rzy psy­cho­de­lii podej­rze­wają, że pro­ces ewo­lu­cji jest czymś wię­cej niż tylko nie­koń­czą­cym się cią­giem reak­cji che­micz­nych. Pio­nier psy­cho­te­ra­pii z uży­ciem LSD, Sta­ni­slav Grof, uważa: „Praw­do­po­do­bień­stwo, że ludzka inte­li­gen­cja wykształ­ciła się samo­dziel­nie od początku do końca z che­micz­nego szlamu w pra­oce­anie, dzięki łań­cu­chom przy­pad­ko­wych, mecha­nicz­nych pro­cesów, ostat­nio zostało cel­nie porów­nane do praw­do­po­do­bień­stwa powsta­nia Boeinga 747 w gigan­tycz­nym podmu­chu tor­nada, które prze­szło przez zło­mo­wi­sko”k1.

Warto też wspo­mnieć o kon­cep­cji Westona La Barre’a. Według niej ludy, które około 14 tysięcy lat temu przy­wę­dro­wały z Azji Pół­noc­nej do obu Ame­ryk, prak­ty­ko­wały sza­ma­nizm. Nasi przod­ko­wie znali tech­niki osią­gnię­cia eks­tazy za pomocą środ­ków halu­cy­no­gen­nych, na przy­kład mucho­mora czer­wo­nego. Zda­niem La Barre’a, jest to przy­czyna wyod­ręb­nie­nia przez Indian tak dużej liczby środ­ków powo­du­ją­cych zmiany świa­do­mo­ści i wywo­łu­ją­cych wizje.

Istotne zna­cze­nie halu­cy­na­cji jako kata­li­za­to­rów ludz­kiej psy­chiki prze­czu­wali rów­nież inni bada­cze. Zgod­nie z pewną teo­rią jesz­cze w cza­sach histo­rycz­nych mogło docho­dzić do poważ­nych zmian w defi­nio­wa­niu się czło­wie­czeń­stwa. Ludzie w epoce Homera myśleli innymi kate­go­riami. To, co my nazy­wamy „ego”, było dla nich „bogiem”k2.

Zmarły w 2000 roku filo­zof i etno­bo­ta­nik Terence McKenna zasły­nął z teo­rii, że pewna rodzina czyn­nych sub­stan­cji che­micz­nych, a kon­kret­nie halu­cy­no­geny indo­lowe, ode­grała klu­czową rolę w wykształ­ce­niu się pod­sta­wo­wych ludz­kich cech, przede wszyst­kim typo­wej dla czło­wieka auto­re­flek­sji. McKenna teo­re­ty­zo­wał, że w cza­sie kiedy pół­noc­no­afry­kań­skie dżun­gle kur­czyły się pod koniec ostat­niej epoki lodow­co­wej, ustę­pu­jąc miej­sca tere­nom tra­wia­stym, zamiesz­ku­jące drzewa ple­miona naszych pry­mi­tyw­nych przod­ków opu­ściły gałę­zie i prze­nio­sły swoje domo­stwa na otwarte prze­strze­nie. Badacz stwier­dził: „Jestem głę­boko prze­ko­nany, że to muta­genne, psy­cho­ak­tywne skład­niki diety pierw­szych homi­ni­dów odpo­wia­dały za gwał­towne prze­or­ga­ni­zo­wa­nie się ich mózgów i wykształ­ce­nie nad­zwy­czaj­nych umie­jęt­no­ści prze­twa­rza­nia danych. Alka­lo­idy roślinne, posia­da­jące wła­sno­ści halu­cy­no­genne, takie jak psy­lo­cy­bina, dime­ty­lo­tryp­ta­mina (DMT) i har­ma­lina, mogły znaj­do­wać się w die­cie pra­lu­dzi, kata­li­zu­jąc wyło­nie­nie się pod­sta­wo­wej cechy cha­rak­te­ry­zu­ją­cej współ­cze­snego czło­wieka – auto­re­flek­sji. Oddzia­ły­wa­nie halu­cy­no­ge­nów, zawar­tych w wielu popu­lar­nych rośli­nach, sprzy­jało roz­wo­jowi umie­jęt­no­ści prze­twa­rza­nia danych, a więc czy­niło pra­lu­dzi isto­tami bar­dziej wraż­li­wymi na śro­do­wi­sko, przy­czy­nia­jąc się do gwał­townego roz­woju ich mózgów. W póź­niej­szej fazie tego samego pro­cesu halu­cy­no­geny peł­niły rolę kata­li­za­to­rów roz­woju wyobraźni, napę­dza­jąc two­rze­nie się wewnętrz­nych trosk i prze­my­śleń, które nie­wy­klu­czone, że dały impuls do poja­wie­nia się języka i reli­gii”k3.

Wśród nowych pro­duk­tów sta­no­wią­cych dietę pra­lu­dzi wyróż­nić można zawie­ra­jące psy­lo­cy­binę grzyby rosnące wśród odcho­dów pasą­cych się tam zwie­rząt kopyt­nych. Psy­lo­cy­bina, która w małych daw­kach pro­wa­dzi do zwięk­sze­nia aktyw­no­ści wzro­ko­wej, w tro­chę więk­szych powo­duje fizyczne pobu­dze­nie sek­su­alne, zaś w dużych daw­kach halu­cy­na­cje i glo­so­la­lię1, dała ewo­lu­cyjną prze­wagę ple­mio­nom na takiej die­cie.

Fak­tem jest, że sza­ma­nom bli­ska była glo­so­la­lia − prak­tyka mówie­nia róż­nymi języ­kami pod­czas transu. W poszu­ki­wa­niu stra­co­nego czasu Mar­cela Pro­usta roz­po­czyna się sceną, w któ­rej pro­ta­go­ni­sta, leżąc w swym łóżku, stara się pozbie­rać po prze­ra­ża­jąco nama­cal­nych snach o prze­szło­ści. Sama fraza mówiąca o „sznu­rze zrzu­co­nym z nieba” – choć w pol­skim prze­kła­dzie brzmi to nieco ina­czej – przy­po­mina popu­larny w sza­ma­ni­zmie motyw dra­biny pro­wa­dzą­cej z naszego świata do innych wymia­rów: „(…) wspo­mnie­nie – jesz­cze nie miej­sca, gdzie byłem, ale paru miejsc, które zamiesz­ki­wa­łem nie­gdyś i gdzie mógł­bym być – scho­dziło ku mnie niby pomoc z góry, aby mnie wydo­być z nico­ści, z któ­rej nie był­bym mógł wyrwać się sam”k4.

Zda­niem McKenny’ego na przy­kład, syne­ste­zja (zacie­ra­nie się gra­nic pomię­dzy zmy­słami) powo­do­wana przez psy­lo­cy­binę dopro­wa­dziła do wykształ­ce­nia się języka mówio­nego: zdol­no­ści do for­mo­wa­nia przez dźwięki wokalne obra­zów w umy­słach słu­cha­czy. Około 12 000 lat temu dal­sze zmiany kli­matu powoli usu­nęły halu­cy­no­genne grzyby z diety naszych przod­ków, powo­du­jąc sze­reg głę­bo­kich zmian w naszym gatunku, na przy­kład powrót do przed­grzy­bo­wej, bru­tal­nej struk­tury spo­łecz­nej, która wcze­śniej była zmo­dy­fi­ko­wana i/lub powstrzy­mana przez czę­stą kon­sump­cję psy­lo­cy­binyk5.

Ostat­nio medy­cyna z nie­ma­łym zain­te­re­so­wa­niem spo­gląda na Ama­zo­nię i odkryte przez pol­skiego misjo­na­rza, ojca Edmunda Sze­ligę, taj­niki natu­ral­nych metod lecz­ni­czych sto­so­wa­nych przez indiań­skie ple­miona. To mię­dzy innymi Piro­wie przez kil­ka­dzie­siąt lat wta­jem­ni­czali ojca Sze­ligę w arkana tera­pii rośli­nami, a on skru­pu­lat­nie badał je, zle­ca­jąc ana­lizy bio­che­miczne labo­ra­to­riom uni­wer­sy­tec­kim.

Poważne bada­nia naukowe nad tymi rośli­nami zaczęły się wraz z wypra­wami Richarda Spruce’a, bota­nika, który badał Ama­zo­nię i Andy pomię­dzy rokiem 1849 a 1864. Wśród odkry­tych przez niego gatun­ków o wła­ści­wo­ściach psy­cho­ak­tyw­nych zna­la­zło się pną­cze, któ­remu póź­niej nadano nazwę Bani­ste­riop­sis caapi.

„Wino­rośl zmar­łych” czy pną­cze żywych?

Ayahu­aska jest rośliną lecz­ni­czą znaną India­nom i uży­waną przez nich od dzie­się­ciu tysięcy lat. Roślina ma postać drze­wia­stej liany o sza­rych, poły­skli­wych pędach i kil­ku­na­sto­cen­ty­me­tro­wej dłu­go­ści liściach. Roślina ta wystę­puje pod kil­ku­dzie­się­cioma nazwami, co świad­czy o jej popu­lar­no­ści wśród róż­nych grup etnicz­nych. Naj­czę­ściej nazy­wana jest wła­śnie ayahu­aską – „pną­czem duchów” (aya w języku keczua zna­czy „duch” lub „śmierć”; huasca to „liana”, „lina” lub „powój śmierci”). Wśród Indian Kolum­bii i Ekwa­doru funk­cjo­nuje pod nazwą yagé. Asha­ninka nazy­wają ją kama­rampi; Shuar, Achuar i Dayme uży­wają nazwy natemak6.

Kapłani Indian Kogi w Sierra Nevada de Santa Marta w Kolum­bii nazy­wają sub­stan­cje halu­cy­no­genne „spermą jagu­ara”. W języ­kach nie­któ­rych grup indiań­skich słowo ozna­cza­jące sza­mana jest syno­ni­mem jagu­ara, dla­tego sza­mani Indian Guahibo w Ama­zo­nii kolum­bij­skiej malują twarz w plamy imi­tu­jące cętki jagu­ara oraz noszą naszyj­niki z jego zębów. India­nie Tukano żyjący w regio­nie Yau­pes są twór­cami mitu mówią­cego o prze­mia­nie czło­wieka w jagu­ara pod wpły­wem środ­ków halu­cy­no­gen­nych.

Rów­nież sza­mani słyn­nych pomniej­sza­czy głów ludz­kich, Indian Jivaro, mają wizje ogrom­nych ana­kond i jagu­arów bez końca pędzą­cych przez desz­czowy las. Rela­cja Petera Staf­forda, autora Psy­che­de­lics Encyc­lo­pe­dia, może sta­no­wić kolejny przy­kład iden­ty­fi­ka­cji ze zwie­rzę­ciem: „Pod wpły­wem yagé nie czu­łem się po pro­stu jak wąż, ale w pew­nym sen­sie byłem nim i jakoś osią­gną­łem poziom doświad­cze­nia, w któ­rym mogłem skon­tak­to­wać się z ukry­tym wężem wewnątrz mnie (…). Moje postrze­ga­nie zostało upo­rząd­ko­wane według nowych i odmien­nych kate­go­rii”k7.

Wydaje się, że twier­dze­nia o wzmoc­nie­niu tele­pa­tycz­nych zdol­no­ści mają pewne pod­stawy. Podobno człon­ko­wie pew­nego szczepu żyją­cego w pobliżu rzeki Ukay­ali we wschod­nim Peru byli auten­tycz­nie zdu­mieni na widok obiek­tów „ujrza­nych” w jasno­wi­dze­niu we współ­cze­snych mia­stach, któ­rych ni­gdy fizycz­nie nie odwie­dzili. Donosi o tym antro­po­log Tomas Roes­sner: „[India­nie] któ­rzy czę­sto przyj­mują ayahu­askę, sia­dają cza­sami razem i pijąc ją, wysu­wają pro­po­zy­cję, żeby wszy­scy zoba­czyli coś wspól­nie, na przy­kład: «Zobaczmy mia­sta!». Zda­rzało się, że ci India­nie pytali bia­łych ludzi, czym są te dziwne rze­czy (apa­ra­tos), które tak szybko pędzą uli­cami: widzieli samo­chody, z któ­rymi, oczy­wi­ście, fizycz­nie się nie zetknęli”k8.

Sza­mani Conibo sto­su­jący ayahu­askę opo­wia­dają o spo­tka­niach z nad­przy­ro­dzo­nymi isto­tami. Mówią rów­nież, że pomaga im widzieć demony w powie­trzu. Demon ukryty w ayahu­asce obda­ro­wy­wał sza­mana Indian Kampa cudow­nym „kol­cem”, umoż­li­wia­ją­cym wykry­cie i zabi­cie wro­giego cza­row­nika. Według innego mitu Desa­nów, z Drogi Mlecz­nej przy­było wężowe czółno, przy­wo­żąc męż­czy­znę, kobietę oraz trzy rośliny: maniok, kokę i caapi.

Desa­no­wie uwa­żali je za dar od Słońca, formę naczy­nia dla żółto-zło­tego świa­tła sło­necz­nego, które dostar­czyło pierw­szym ludziom zasad doty­czą­cych tego, jak żyć i się poro­zu­mie­wać. Ten mit mówi, że od samego początku to roślinne „lekar­stwo” było powią­zane ze źró­dłami języka, kul­tury oraz począt­kami gatunku ludz­kiego. O ludziach wspo­mina się tutaj, że pocho­dzą z kosmosu, a pną­cze duszy zostało im dane jako spo­sób pozo­sta­wa­nia w łącz­no­ści z kosmicz­nymi i sło­necz­nymi ener­giami twór­czymik9.

Bada­nia nad indo­lami halu­cy­no­gen­nymi roz­po­częły się w latach dwu­dzie­stych XX wieku. W 1927 roku che­micy Émile Per­rot i Ray­mond Hamet wyizo­lo­wali aktywny skład­nik Bani­ste­riop­sis caapi. Nazwali go tele­pa­tyną. Dopiero po trzech deka­dach naukowcy spo­strze­gli, że ma ona taką samą struk­turę che­miczną, jak eks­tra­ho­wana z Pega­num har­mala har­mina. Bada­cze dali pry­mat tej wła­śnie nazwiek10.

Czyn­ni­kiem utrud­nia­ją­cym usta­le­nie ogól­nej cha­rak­te­ry­styki napo­jów z ayahu­aski jest zróż­ni­co­wa­nie metod ich przy­go­to­wa­nia, gdyż nie­które prze­pisy sto­so­wane są przez jedną grupę Indian albo wręcz jed­nego sza­mana! Oprócz pro­ble­mów, które pocią­gała za sobą bota­niczna iden­ty­fi­ka­cja roślin, bada­cze mieli trud­no­ści z dokład­nym okre­śle­niem skut­ków dzia­ła­nia poszcze­gól­nych roślin halu­cy­no­gen­nych, ponie­waż czę­sto zaży­wane były one w połą­cze­niu z innymi sub­stan­cjami nar­ko­tycz­nymi.

W naj­czę­ściej opi­sy­wa­nym pro­ce­sie uzy­skuje się wyciąg z kory Bani­ste­riop­sis, zanu­rza­jąc ją w zim­nej wodzie, lub wywar, gotu­jąc korę i łodygi przez dłuż­szy czas. Ist­nieją też infor­ma­cje o żuciu świe­żej kory oraz wącha­niu spre­pa­ro­wa­nego pną­cza. Goto­wa­nie trwa 6 godzin – aż wywar zamieni się w gęstą bursz­ty­nową ciecz. Nie­od­łącz­nymi ele­men­tami przy­go­to­wa­nia do cere­mo­nii są post, medy­ta­cja i wstrze­mięź­li­wość sek­su­alna.

W kon­tek­ście tra­dy­cyj­nej ama­zoń­skiej prak­tyki lecz­ni­czej wypi­cie ayahu­aski przy­po­mina przy­ję­cie dosko­na­łego leku na wszel­kie cho­roby. Nie cho­dzi o to, że sama sub­stan­cja jest pana­ceum, ale że funk­cjo­nuje jako prze­wod­nik lub nauczy­ciel dla uzdro­wi­ciela z krwi i kości. Wska­zuje mu inne zioła, które mogą być pomocne w odpie­ra­niu cza­ro­dziej­skich ata­ków, wysy­sa­niu tru­ją­cych infek­cji lub pie­nią­cych się roba­ków. Ten rodzaj prak­tyk zakłada cał­ko­wi­cie odmienne poj­mo­wa­nie cho­roby i lekar­stwa od tego, do któ­rego przy­wy­kli­śmy na Zacho­dziek11.

Gdy sza­man jest gotowy, zbliża się do pacjenta, który leży w bez­ru­chu i mil­cze­niu przed mistrzem. Sza­man roz­po­czyna recy­ta­cje: naj­pierw ciche, spo­kojne, mono­tonne, potem coraz żyw­sze i ryt­micz­niej­sze. Po godzi­nie recy­ta­cje i skan­do­wa­nia prze­mie­niają się w pieśń. Można wyła­pać poje­dyn­cze słowa w języku hisz­pań­skim, ale więk­szość pocho­dzi z miej­sco­wego narze­cza.

Sza­man oka­dza ciało cho­rego, opry­skuje je won­nymi pły­nami. Co jakiś czas nachyla się nad cho­rym, ze szcze­gólną uwagą dotyka bolą­cych miejsc. Po cichu wypy­tuje cho­rego, a w trak­cie uzy­ski­wa­nia wia­do­mo­ści wydaje z sie­bie cmok­nię­cia, mla­ska­nia i pochrzą­ki­wa­nia. Potem przy­stę­puje do wysy­sa­nia z ciała cho­rego przy­czyny czy sprawcy cho­roby. Mogą nimi być obce ciało, ale też jakiś robak. Ślinę i wysy­saną treść curan­dero (uzdro­wi­ciel) wypluwa do małego naczy­nia.

Spo­sób sto­so­wa­nia ayahu­aski sta­nowi sekret curan­de­ros. Naj­czę­ściej używa się wod­nego wyciągu Bani­ste­riop­sis i Gie­lu­nia. Alka­lo­idy w ten spo­sób uzy­skane mają dzia­ła­nie prze­ciw­de­pre­syjne. W czy­stej postaci wywo­łują stany eufo­rii i bło­go­stanuk12. Swo­iste potwier­dze­nie można zna­leźć w rela­cji ojca Sze­ligi, który opi­sy­wał to zja­wi­sko w nastę­pu­jący spo­sób: „India­nie twier­dzą, iż po wypi­ciu ayahu­aski nawią­zują bez­po­średni kon­takt z duchem tej rośliny, który staje się ich sprzy­mie­rzeń­cem i zdra­dza im wiele sekre­tów. Jest to tłu­ma­cze­nie na pozio­mie ani­mi­stycz­nym. W rze­czy­wi­sto­ści, pod wpły­wem halu­cy­no­gen­nych wła­ści­wo­ści tej rośliny, ich mózg zaczyna pra­co­wać odmien­nie niż na co dzień, przez co zyskują dostęp do tych wymia­rów rze­czy­wi­sto­ści, które nor­mal­nie pozo­stają nie­do­stępne”k13.

Obec­nie w znacz­nie mniej­szym stop­niu wyko­rzy­stu­jemy nasze moce umy­słowe, ani­żeli to było w daw­nych cza­sach. Poświę­ci­li­śmy naszą per­cep­cję na rzecz roz­woju innych mocy umy­słu. Ot, na przy­kład, umie­jęt­no­ści wie­lo­go­dzin­nego sie­dze­nia z napię­tymi mię­śniami przed ekra­nem moni­tora (czyli cze­goś, co India­nie uzna­liby za „abso­lut­nie nie­moż­liwe”) albo odcię­cia się od wielu pozio­mów świa­do­mo­ści pod­czas pro­wa­dze­nia samo­chodu w kor­kach ulicz­nychk14.

Bar­dzo istot­nym aspek­tem jest nawią­za­nie pod wpły­wem yagé łącz­no­ści ze świa­tem roślin i zwie­rząt. India­nie z ple­mie­nia Ama­hu­aca w trak­cie sesji przy­wo­ły­wali wizje zwie­rząt, na które polo­wali. Byli w sta­nie dzięki temu utoż­sa­mić się z ofiarą, a przez to „wczuć się” w jej zwy­czaje tak, że wzra­stała szansa na pomyślne łowy.

Ten rodzaj sza­ma­ni­zmu, posłu­gu­jący się ayahu­aską, nazywa się vege­ta­li­smo. Owi uzdro­wi­ciele sto­sują ayahu­askę w swo­ich obrzę­dach uzdro­wi­ciel­skich, ale znają i czę­sto pra­cują z innymi, bar­dziej bez­po­śred­nimi zio­łami o wła­ści­wo­ściach lecz­ni­czych. Żołąd­kowo-jeli­towa reak­cja oczysz­cza­jąca jest uzna­wana za nie­zbędną dla pro­cesu lecze­nia. Z tego powodu wywar yagé bywa czę­sto nazy­wany „czy­ści­cielką” (la purga)k15.

Gdy ayahu­askę zażywa się oka­zjo­nal­nie, czło­wiek nie jest przy­go­to­wany na to, czego spo­dzie­wają się sza­mani. Zmie­niają się wtedy pro­cesy che­miczne w mózgu, mimo że nie docho­dzi żaden zewnętrzny bodziec. Sły­nący z pomniej­sza­nia głów India­nie Jivaro, któ­rzy zamiesz­kują wschod­nie tereny Ekwa­doru, już kil­ku­dnio­wemu nie­mow­la­kowi apli­kują nie­zi­den­ty­fi­ko­waną halu­cy­no­genną roślinę tsent­sema. Wie­rzą, że umoż­li­wia ona dziecku zacho­wa­nie kon­taktu z wyż­szą duszą aru­tam i zwięk­sza jego zdol­ność prze­trwa­nia.

Nie­które z tych odlo­tów mogą być nie­bez­pieczne i pro­wa­dzić do psy­chozy, gdy nie ma się przy­go­to­wa­nia i prze­wod­nika. Cie­kawe jest, że spo­ży­wa­jący wspól­nie wywar z „wino­ro­śli duszy” India­nie mogą dozna­wać tych samych wra­żeń i wizji doty­czą­cych nawet rze­czy, któ­rych nie mogli znać z uprzed­niej obser­wa­cji, na przy­kład odle­głych miast.

Tam, gdzie czas stoi w miej­scu

India­nie odby­wają w nar­ko­tycz­nym tran­sie wyima­gi­no­wane roz­mowy z oso­bami znaj­du­ją­cymi się gdzieś daleko lub też z oso­bami, które dawno już zmarły. To obco­wa­nie z przod­kami nadaje u nie­któ­rych grup ple­mien­nych szcze­gólne zna­cze­nie nar­ko­tycz­nym obrzę­dom. W dodatku nie postrze­gają histo­rii w spo­sób line­arny, ale uwa­żają, że wszyst­kie wyda­rze­nia są stałe. Andrzej Zającz­kow­ski w opra­co­wa­niu Czas w kul­tu­rze oma­wia podobną, afry­kań­ską kon­cep­cję czasu: „Wyda­rze­nia dozna­wane pozo­stają w sto­sunku do obiek­tyw­nego upływu czasu na zewnątrz. Rzecz się przed­sta­wia ina­czej niż w naszej cywi­li­za­cji, w któ­rej wpraw­dzie wyda­rze­nia rów­nież orga­ni­zują nam czas, ale gdzie dozna­wa­niu czasu towa­rzy­szy prze­świad­cze­nie o jego obiek­tyw­nej, fizycz­nej nie­za­leż­no­ści od naszych doznań”k16.

India­nie, podob­nie jak austra­lij­scy Abo­ry­geni, utrzy­mują, że czas pier­wotny współ­ist­nieje z codzienną rze­czy­wi­sto­ścią. Ludzie w trak­cie rytu­ału, który w nie­któ­rych regio­nach nosi nazwę dajme, prze­obra­żają się w swo­ich przod­ków. Obser­wa­to­rzy obrzędu, który trwa całą noc, widzieli ludzi roz­ma­wia­ją­cych z wiel­kim oży­wie­niem z kimś, kto jawił się tylko przed jego (zamknię­tymi zresztą!) oczyma, innych – o twa­rzach pro­mie­nie­ją­cych nie­zwy­kłym szczę­ściem.

Sza­mani Tukano z pół­nocno-zachod­niej Ama­zo­nii kolum­bij­skiej potra­fią do pew­nego stop­nia mani­pu­lo­wać skut­kami dzia­ła­nia ayahu­aski. Osią­gają to dzięki sta­ran­nemu przy­go­to­wa­niu napoju i kon­troli ilo­ści spo­ży­wa­nego spe­cy­fiku. Jed­nak pomimo ich nie­wąt­pli­wej facho­wo­ści nie ma gwa­ran­cji „dobrej podróży”. Wizje wywo­łane przez yagé czę­sto u jed­nych wzbu­dzają paniczny strach, u innych zaś wywo­łują mdło­ści. Ojciec Edmund Sze­liga uzu­peł­nia ten opis: „(…) dźwięki, któ­rych nor­mal­nie się nie postrzega – na przy­kład – kroki mrówki sły­chać tak wyraź­nie jak tętent koni. Nieco póź­niej roz­po­czy­nają się omamy wzro­kowe. Wszystko, co widzisz dookoła, zaczy­nają pokry­wać setki świe­tli­stych nitek i nite­czek, po czym jedne kształty płyn­nie zaczy­nają prze­cho­dzić w dru­gie – rośliny zamie­niają się w zwie­rzęta, a zwie­rzęta w rośliny i ludzi. Ważne jest to, iż przez cały czas masz świa­do­mość, że to, co widzisz, jest tylko snem, wizją – a nie rze­czy­wi­sto­ścią”k17.

Halu­cy­na­cje odbie­rane pozy­tyw­nie są z reguły tre­ści sek­su­al­nej, a nie­licz­nym szczę­śliw­com dane jest doświad­cze­nie prze­miany tych wizji w poczu­cie mistycz­nego włą­cze­nia w czas mityczny. India­nie Tukano budowle, cera­mikę, meble oraz instru­menty muzyczne malują w motywy geo­me­tryczne widziane w trak­cie halu­cy­na­cji.

Inne doświad­cze­nia, które są powszech­nie doku­men­to­wane wśród Indian, to halu­cy­na­cje słu­chowe i wizje aur, swo­jej wła­snej śmierci oraz walki pomię­dzy demo­nami lub zoo­mor­ficz­nymi for­mami. W dodatku wizje wydają się zawie­rać bar­dzo jasne kolory i cią­gle zmie­nia­jące się kształty, gdy sceny nakła­dają się jedna na drugą.

India­nie, któ­rzy widzieli ruchome obrazy, mówili, że doświad­cze­nia z pną­czem duchów były porów­ny­walne z oglą­da­niem fil­mów. Przyj­mu­jący ayahu­askę byli świad­kami wstęp­nych ora­cji i chó­ral­nych śpie­wów, póki dzia­ła­nie nar­ko­tyku nie uczy­niło wszyst­kich Indian obo­jęt­nymi na rze­czy­wi­ste oto­cze­nie. Ktoś wyko­ny­wał takie ruchy, jakby wspi­nał się na drzewo, inny – jakby polo­wał, jesz­cze inny wygła­szał pło­mienne prze­mó­wie­nie, któ­rego nikt nie słu­chał.

Ktoś, kto w ple­mio­nach Ama­zo­nii zosta­nie dopusz­czony do doświad­czeń z halu­cy­no­ge­nami, nie jest już nowi­cju­szem. Od dziecka słu­chał ludzi, któ­rzy mieli takie doświad­cze­nia. Zda­niem antro­po­loga medycz­nego z Uni­ver­sity of Cali­for­nia Irvine, Mar­lene Dobkin de Rios, to mini­ma­li­zuje wystą­pie­nie „złych odlo­tów”, o jakich mówiła mło­dzież zaży­wa­jąca LSD w naszym spo­łe­czeń­stwie.

Przy­go­to­wany przez sza­mana wywar jest nie tylko bar­dzo gorzki, ale i gęsty, tak że nie­mal przy­wiera do pod­nie­bie­nia. Ludz­kie orga­ni­zmy róż­nie go zno­szą, nie­któ­rych dopro­wa­dza on do wymio­tów. Halu­cy­na­cje zaczy­nają się po zaska­ku­jąco krót­kim cza­sie. Słynną wizu­ali­za­cję tego pro­cesu przed­sta­wił sza­man Pablo Ama­ringo w cyklu swo­ich obra­zów.

Obec­nie psy­cho­lo­go­wie i psy­chia­trzy przy­chy­lają się do poglądu, iż odwar z tej rośliny wspo­maga pozna­nie intu­icyjne i „otwiera” mózg ludzki na sygnały, które zwy­kle pozo­stają poza nor­mal­nym polem per­cep­cji. W cza­sie transów ama­zoń­scy India­nie zyskują nawet wgląd w mecha­ni­zmy rzą­dzące dzie­dzicz­no­ścią – wie­dzą o ist­nie­niu genów oraz potra­fią nary­so­wać podwójną helisę DNA, odkrytą w latach pięć­dzie­sią­tych XX wieku przez Fran­cisa Cricka i Jamesa Wat­sona.

Bio­che­micy i bio­fi­zycy wykryli w wywa­rze ayahu­aski sub­stan­cję halu­cy­no­genną, dime­thyl­tryp­ta­minę (DMT), któ­rej budowa che­miczna jest nie­mal iden­tyczna jak psy­lo­cy­biny, którą pozy­skuje się z kak­tu­sów pey­otle. Zdu­mie­nie wywo­łał fakt, że ludzki mózg też pro­du­kuje nie­wiel­kie ilo­ści DMT, a także hor­mon (sero­to­ninę) o nie­malże iden­tycz­nej budo­wie. Czy w ten spo­sób Stwórca dał nam klucz do innego wymiaru?

Zam­kiem są recep­tory na powierzchni neu­ro­nów, do któ­rych te czą­steczki pasują. Potem odkryto, że DNA, będące w sen­sie che­micz­nym ape­rio­dycz­nym krysz­ta­łem, emi­tuje fotony, a więc świa­tło, w ilo­ści 100 jedn./sek./cm2, w paśmie widzial­nym dla czło­wieka – słabe, ale o kohe­ren­cji lase­ro­wej. Mogłoby to tłu­ma­czyć jaskra­wość wizji, ich holo­gra­ficzny i lumi­ne­scen­cyjny cha­rak­ter. Zdaje się to potwier­dzać przy­pusz­cze­nie, że obrazy w wizjach są emi­to­wane przez DNA.

Psy­cho­tro­powe efekty pole­gają głów­nie na zabu­rze­niach postrze­ga­nia, uczu­ciu lata­nia i uno­sze­nia się w powie­trzu, kolo­ro­wych wizjach o bar­dzo sze­ro­kim spek­trum obra­zów. Oka­zało się, że dłu­gie serie abs­trak­cyj­nych geo­me­trycz­nych fos­ge­nów są wspólne ludziom z róż­nych kul­tu­rowo obsza­rów i które, oczy­wi­ście, miały pod­łoże neu­ro­nalne.

Tajemny rynsz­tu­nek wiedźmy

W Austra­lii ist­nieje sta­ro­żytne prze­sła­nie o DMT, w któ­rym jest mowa mię­dzy innymi o tym, że: „na początku Słońce stwo­rzyło różne istoty, aby słu­żyły jako pośred­nicy pomię­dzy Nim a Zie­mią”. I Słońce stwo­rzyło pro­szek z DMT, aby ludzie mogli kon­tak­to­wać się z tymi nad­na­tu­ral­nymi isto­tami. Naro­do­wym sym­bo­lem kra­iny kan­gu­rów jest aka­cja, w któ­rej wykryto DMT, co pro­wo­kuje do zada­nia oczy­wi­stego pyta­nia: „Czy Abo­ry­geni wie­dzieli o DMT?”.

Szwaj­car­ski psy­cho­log Carl Gustaw Jung jako pierw­szy zasu­ge­ro­wał, że nie­które z naj­star­szych sym­boli ludz­ko­ści mogły pocho­dzić od tych subiek­tyw­nych świetl­nych wzo­rów. Fos­feny2 wywo­łane przez ayahu­askę przyj­mują formę kla­strów lub łań­cu­chów świetl­nych wzo­rów ufor­mo­wa­nych z okrę­gów, serii trój­ką­tów, sia­tek, rom­bów, kro­pek lub zyg­za­ków, z reguły o wyraź­nej syme­trii osio­wej. W dru­giej fazie te geo­me­tryczne wzory są w znacz­nym stop­niu zastę­po­wane przez nie­re­gu­larne kształty, które poru­szają się niczym kolo­rowe chmury.

Pod­czas gdy w pierw­szej fazie osoba postrzega abs­trak­cyjne wzory, które mogą być opi­sane w kate­go­riach natu­ral­nych modeli (kro­ple, pro­mie­nie, koła, kwiaty, muszle śli­maka itd.), wizje w dru­giej fazie zwy­kle uru­cha­miają u oglą­da­ją­cego pro­ces pro­jek­cyjny, w któ­rym poru­sza­jące się wie­lo­barwne kształty są inter­pre­to­wane w różny spo­sób.

Wizje skła­dają się z wcze­śniej zgro­ma­dzo­nych infor­ma­cji, które są rzu­to­wane na ekran wytwo­rzony przez nar­ko­tyk, czego przy­kła­dem może być frag­ment opo­wia­da­nia Jorge Luisa Bor­gesa Koli­ste ruiny: „Na początku sny były cha­otyczne; wkrótce potem przy­brały cha­rak­ter dia­lek­tyczny. Przy­bysz śnił, że znaj­duje się w cen­trum jakie­goś koli­stego amfi­te­atru, który w jakiś spo­sób był spa­loną świą­ty­nią”k18.

Far­ma­ko­pea ama­zoń­skich Yano­mami liczy około 200 gatun­ków roślin lecz­ni­czych, ale świat roślinny, podob­nie jak zwie­rzęcy, nie służy im tylko do zaspo­ka­ja­nia potrzeb ciała. W prak­ty­kach sza­mań­skich rośliny peł­nią wiele waż­nych ról. Ist­nieją drzewa zsy­ła­jące deszcz i drzewa, od któ­rych pocho­dzą pie­śni. Sza­mani posłu­gują się wie­loma dość mało sym­pa­tycz­nymi rośli­nami w celu otwar­cia „szcze­liny mię­dzy świa­tami”. Należy do nich datura, a kon­kret­nie liście bie­lu­nia, któ­rego zwi­sa­jące kwiaty przy­po­mi­nają pej­za­żowe orna­menty. Bie­luń ma swą długą histo­rię także i w innych kra­jach, bo jest to roślina pra­wie kosmo­po­li­tyczna. Za świętą uzna­wali ją mię­dzy innymi India­nie Nawaho, Zuni czy Algon­ki­no­wie. W niektó­rych regio­nach wcho­dzący w doro­słość mło­dzieńcy przyj­mo­wali jej potężną ilość, aby „napra­wić błędy popeł­nione w poprzed­nich żywo­tach”k19.

Łaciń­ska nazwa tej rośliny pocho­dzi z języka hindi – dhatūrā, co ozna­cza „kol­cza­ste jabłko”. Ma ona jed­nak bez­cenne zalety, które wyko­rzy­sty­wano jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat temu, kiedy nie było anty­bio­ty­ków i che­mio­te­ra­pii. Teraz zalety te poszły w zapo­mnie­nie, a warto o nich pamię­tać. Otóż świeże liście bie­lu­nia przy­ło­żone na zain­fe­ko­wane i ropie­jące zra­nie­nia „wycią­gają” ropę, przy­spie­sza­jąc pro­ces goje­nia. Naj­le­piej okład taki zro­bić na noc, dobrze go przy­wią­zać lub przy­mo­co­wać pla­strem.

W Indiach od cza­sów pre­hi­sto­rycz­nych znano i ceniono nar­ko­tyczne wła­ści­wo­ści tego bia­ło­kwiet­nego ziela z rodziny psian­ko­wa­tych, choć jest ono tru­jące także dla zwie­rząt. Tylko kró­liki potra­fią wytwo­rzyć we krwi i wątro­bie związki, które roz­kła­dają alka­lo­idy bie­lu­nia. Gorzki smak nasion tej rośliny masko­wano, poda­jąc je w potra­wach zawie­ra­ją­cych na przy­kład curry, co nie wzbu­dzało podej­rzeń, bo to bar­dzo popu­larna przy­prawa w tym regio­nie świata. Ba, tam­tejsi zawo­dowi mor­dercy w swoim arse­nale mieli nasiona Datura alba, przy czym zda­rzało się cza­sem, że tru­ci­ciel sam wpa­dał w zasta­wioną przez sie­bie pułapkę.

Taki przy­pa­dek odno­to­wał w 1883 roku Alfred Tay­lor: „Bas­sa­wur Singh, zawo­dowy indyj­ski tru­ci­ciel, zjadł tro­chę zatru­tego jedze­nia dla uśpie­nia podej­rzeń. Po pew­nym cza­sie, gdy jego ofiary stra­ciły przy­tom­ność, obra­bo­wał je, ale kiedy poszko­do­wani oprzy­tom­nieli i zgło­sili kra­dzież na poli­cję, zło­dzieja zna­le­ziono o milę stam­tąd, cał­kiem nie­przy­tom­nego – i już ni­gdy nie odzy­skał przy­tom­no­ści. Odna­le­ziono wszyst­kie skra­dzione rze­czy, tudzież zapas nasion”k20.

Nie­któ­rzy uwa­żają, że to wła­śnie z bie­lu­nia wytwa­rzano ów dym spo­wi­ja­jący grecką wieszczkę wyroczni del­fic­kiej. Przez długi czas sądzono, że w piśmien­nic­twie euro­pej­skim po raz pierw­szy wspo­mniano o nim w rela­cjach z wyprawy Rzy­mia­nina Anto­niu­sza prze­ciwko Par­tom do Azji Mniej­szej w 36 roku p.n.e. Wtedy bowiem tak dono­szono: „Żoł­nie­rze musieli się uciec do korzeni i ziół, któ­rych nie znali. I tak natknęli się na ziele, które zabi­jało po uprzed­nim dopro­wa­dze­niu do obłędu. Kto jakąś część tego ziela zjadł – zapo­mi­nał o tym, co dotych­czas robił i niczego nie pozna­wał”k21.

W Chi­nach uzna­wano bie­luń za roślinę świętą, gdyż wie­rzono, że kiedy Budda gło­sił swe nauki, niebo zsy­łało na bie­luń kro­ple rosy. Sławne w Euro­pie od cza­sów sta­ro­żyt­nych ziele było też sto­so­wane przez cza­row­ni­ków i cza­row­nice jako nar­ko­tyk, a wraz z mio­tłą i sową sta­no­wiło część kla­sycz­nego rynsz­tunku wiedźmy dosko­na­łej. W Euro­pie Pół­noc­nej takie osoby okre­ślano mia­nem „noc­nych jeźdź­ców” (qvel­driga) albo „jeźdź­ców w ciem­no­ściach” (myr­kiadd).

W jed­nym z zam­ków, gdzie inkwi­zy­to­rzy prze­trzy­my­wali rze­kome cza­row­nice, zna­le­ziono XVI-wieczną recep­turę, dzięki któ­rej można latać: „Trzeba wziąć man­dra­gorę, dziką wiśnię, lulek, psiankę słod­ko­górz i bie­luń dzię­dzie­rzawę, może być też ble­kot, cykuta wodna, nie­bie­ski tojad i mak; połą­czyć to z tłusz­czem kocim, psim, wil­czym, oślim i dzie­cię­cym oraz krwią nie­to­pe­rza i dopro­wa­dzić do kon­sy­sten­cji maści”k22.

Datura zawiera sil­nie tru­jące alka­lo­idy, spo­śród któ­rych naj­waż­niej­sza jest sko­po­la­mina. Ta halu­cy­no­genna sub­stan­cja wystę­puje w naj­więk­szym stę­że­niu w liściach i nasio­nach. Roślina ta nie­małą rolę odgry­wała u pre­kor­te­zjań­skich Azte­ków, któ­rzy uwa­żali ją za świętą i dla­tego też jedy­nie spe­cjalna grupa kapła­nów upo­waż­niona była do jej spo­ży­wa­nia. Przy­czy­niała się do obja­wie­nia sku­tecz­nych metod lecz­ni­czych, odkry­wa­nia przy­czyn bole­ści wywo­ła­nych cza­rami, poma­gała także w poszu­ki­wa­niach zagu­bio­nych bądź ukra­dzio­nych przed­mio­tów.

Długa jest lista „roślin magicz­nych”, peł­nią­cych ważne role w życiu Indian, słu­żą­cych na przy­kład do rzu­ca­nia uroku (bądź miło­snego czaru), doda­wa­nia odwagi, przy­spie­sza­nia wzro­stu dziecka, doda­wa­nia siły do pracy, zwięk­sza­nia lub odbie­ra­nia płod­no­ści. Przy­pusz­czać zatem należy, że sto­so­wa­niu takich sub­stan­cji towa­rzy­szy silne prze­świad­cze­nie, żar­liwa wiara, że nar­ko­tyk ten ma pewne wła­sno­ści nad­przy­ro­dzone, że spro­wa­dzi owe wizje, któ­rych wszy­scy pra­gną i które bar­dzo sil­nie prze­ży­wają, długo wspo­mi­nają i komen­tują.

Zresztą gdyby nie ta wiara i gdyby nie wią­zano picia wywaru lub wdy­cha­nia proszku z poważną, głęb­szą tre­ścią – jego rola spro­wa­dza­łaby się może do tego, czym jest alko­hol dla wielu innych grup, choć chyba bez takiej przy­jem­no­ści, nie wspo­mi­na­jąc o zagro­że­niu psy­chozą. Dość zabawną aneg­dotę zwią­zaną z zale­tami wywaru z ayahu­aski przy­ta­cza Feliks Woyt­kow­ski, który zja­wił się w Peru przed II wojną świa­tową: „(…) pew­nemu kup­cowi ukra­dziono całą jego for­tunę, którą prze­cho­wy­wał w pie­nią­dzach. Udał się do jed­nego z tych „ayahu­aske­rów” i za pewną opłatą zor­ga­ni­zo­wano w nocy taki obrzę­dowy seans. Zna­chor wpadł w trans i roz­ka­zał poszko­do­wa­nemu udać się kilka kilo­me­trów za mia­sto, drogą, którą wyraź­nie okre­ślił, i zatrzy­mać się w punk­cie, który opi­sał. Od tego punktu — powie­dział kup­cowi — musi zro­bić 35 kro­ków na pół­noc, aż doj­dzie do wiel­kiego drzewa. Po pra­wej stro­nie pnia miał zacząć poszu­ki­wa­nie swego skarbu, kopiąc tak długo, aż znaj­dzie. Czło­wiek rze­czy­wi­ście zasto­so­wał się do pole­ceń leka­rza-cza­row­nika i w żela­znym garnku odna­lazł cały swój ukra­dziony mają­tek”k23.

Cza­row­nik kon­tra lekarz

Rośliny to skom­pli­ko­wane fabryki che­miczne, a ich losy są zwią­zane z losem czło­wieka, który usi­łuje narzu­cić im wła­sne prawa. Korzy­stamy z ich hoj­no­ści na wiele spo­so­bów, zwłasz­cza w medy­cy­nie. Róż­no­rod­ność roślin­nych skład­ni­ków che­micz­nych wręcz osza­ła­mia. Są wśród nich pig­menty bar­wiące liście, płatki, owoce i nasiona; nie­zli­czone sub­stan­cje odpo­wie­dzialne za upa­ja­jące zapa­chy lub nie­przy­jemne wonie; mnó­stwo związ­ków słu­żą­cych do walki z cho­ro­bo­twór­czymi orga­ni­zmami, wro­gami i kon­ku­ren­tami.

Nauka od co naj­mniej kil­ku­na­stu lat głowi się nad feno­me­nem dzia­ła­nia ayahu­aski. Fak­tem jest, że dzięki niej indiań­scy uzdra­wia­cze potra­fią posta­wić dia­gnozę, a także zapro­po­no­wać odpo­wied­nią kura­cję roślinną. Jak to się odbywa, dokład­nie nie wia­domo, ale w wyniku traf­nych dia­gnoz sta­wia­nych w „ayahu­asko­wym” tran­sie i dobra­nych na tej pod­sta­wie kura­cji cho­rzy szybko powra­cają do zdro­wia, co trudno przy­pi­sać przy­pad­kowi. Na czym polega sekret? Indiań­scy sza­mani wyznali ojcu Sze­li­dze, że: „(…) «duch» ayahu­aski poznał ich z duchami innych roślin lecz­ni­czych, z któ­rymi «się zaprzy­jaź­nili». Fak­tem jest nato­miast, iż dzięki halu­cy­no­gen­nym transom India­nie zna­ko­mi­cie poznają cha­rak­te­ry­styczne wibra­cje, które emi­tują poszcze­gólne rośliny, i potem – nawet nie dys­po­nu­jąc tymi rośli­nami – poprzez odpo­wied­nią kon­cen­tra­cję myśli potra­fią samo­dziel­nie gene­ro­wać potrzebną im w okre­ślo­nej chwili uzdra­wia­jącą czę­sto­tli­wość”k24.

Zda­niem psy­cho­far­ma­ko­loga Ral­pha Met­znera, psy­cho­de­liczne sub­stan­cje i rośliny posze­rzają i pod­wyż­szają świa­do­mość oraz umoż­li­wiają wgląd we wła­sną istotę, sta­no­wią logiczne i natu­ralne anti­do­tum dla zawę­ża­ją­cych świa­do­mość, fik­su­ją­cych efek­tów twar­dych nar­ko­ty­ków. Ba, ist­nieją powody, by przy­pusz­czać, że takie połą­czone środki wymiotno-halu­cy­no­genne mogą być nawet bar­dziej sku­teczne w lecze­niu alko­ho­li­zmu i uza­leż­nień niż LSD.

Nało­go­wiec musi wyda­lić z orga­ni­zmu nie tylko tok­syczne pozo­sta­ło­ści po alko­holu i innych nar­ko­ty­kach, ale także men­talne, emo­cjo­nalne i postrze­że­niowe wzorce reak­cji i nawyki. Pod koniec lat trzy­dzie­stych ubie­głego wieku far­ma­ko­log Kurt Berin­ger użył próbki bani­ste­ryny w kli­nicz­nym sta­dium pięt­na­stu pacjen­tów z cho­robą Par­kin­sona i stwier­dził u nich rady­kalną poprawę stanu zdro­wia.

Suro­wiec sto­so­wany miej­scowo sta­nowi śro­dek prze­ciw­bó­lowy i znie­czu­la­jący. India­nie czę­sto żują kawałki świe­żych gałą­zek ayahu­aski. Odwary z kory i nasion przy­czy­niają się do poprawy pamięci, mają też dzia­ła­nie psy­cho­sty­mu­lu­jące. Zda­niem ojca Sze­ligi, można jed­nak iść jesz­cze dalej i poda­wać ją przede wszyst­kim w mikro­sko­pij­nych daw­kach, home­opa­tycz­nie. Wtedy może ona oddać nie­oce­nione usługi w lecze­niu padaczki, stward­nie­nia roz­sia­nego i cho­roby Alzhe­imera. Przedaw­ko­wa­nie może jed­nak pro­wa­dzić do bie­gu­nek i wymio­tów, co miesz­kańcy Ama­zo­nii uwa­żają za korzystny spo­sób oczysz­cza­nia orga­ni­zmu z tok­syn. W wielu kra­jach trak­to­wano tę roślinę jak owoc zaka­zany i zabra­niano uży­wa­nia jej jako środka halu­cy­no­gen­nego. Jed­nakże jed­no­znacz­nie nie udo­wod­niono, aby wywo­ły­wała uza­leż­nie­nie; zali­czono ją do grupy środ­ków psy­cho­tro­po­wych.

Coraz wię­cej Euro­pej­czy­ków i Ame­ry­ka­nów podró­żuje do Ama­zo­nii, by uczest­ni­czyć w zor­ga­ni­zo­wa­nych wyciecz­kach mają­cych na celu pozna­wa­nie eko­lo­gii lasu desz­czo­wego i tam­tej­szych kul­tur etnicz­nych. Bar­dzo czę­stym ele­men­tem tych wycie­czek są sesje z ayahu­aską, pro­wa­dzone przez miej­sco­wego mety­skiego sza­mana.

Rosnące zain­te­re­so­wa­nie tury­styką „ayahu­askową” zostało po czę­ści zapo­cząt­ko­wane wizjo­ner­skimi książ­kami, a także obra­zami Pablo Ama­ringo3 pocho­dzą­cymi z wizji „ayahu­asko­wych”. Muzycy roc­kowi, Sting i Paul Simon, dzie­lili się opo­wie­ściami o swo­ich doświad­cze­niach „ayahu­asko­wych”, wabiąc kolej­nych cele­bry­tów „zmę­czo­nych” tra­dy­cyj­nymi używ­kami.

„Ayahu­askowa tury­styka” świad­czy o wzra­sta­ją­cym zain­te­re­so­wa­niu prak­ty­kami sza­mań­skimi wśród miesz­kań­ców USA. W orga­ni­za­cji gru­po­wych wyjaz­dów do mety­skich sza­ma­nów zamiesz­ku­ją­cych różne rejony Ama­zo­nii poma­gają inter­ne­towe biura podróży. Cho­ciaż nie ma dokład­nych sza­cun­ków, można śmiało zało­żyć, że setki, jeśli nie tysiące sza­ma­nów, mniej lub bar­dziej kom­pe­tent­nych, co roku przyj­muje dzie­siątki tysięcy przy­by­szów z USA czy Europy.

Alan Lesh­ner, dyrek­tor ame­ry­kań­skiego Natio­nal Insti­tute on Drug Abuse, pod­kre­śla, że należy wyraź­nie oddzie­lić korzy­ści pły­nące z zasto­so­wa­nia środ­ków halu­cy­no­gen­nych od ewi­dent­nych zagro­żeń. Od dawna wia­domo, że mor­fina znosi cier­pie­nie. Jej zna­cze­nia w walce z prze­wle­kłym bólem, mię­dzy innymi nowo­two­ro­wym, nikt nie kwe­stio­nuje. Sto­so­wana jed­nak w celu popra­wie­nia nastroju, sil­nie uza­leż­nia. Nie wolno o tym zapo­mi­nać.

Ośro­dek Taki­wasi, zało­żony w ama­zoń­skiej pro­win­cji San Mar­tin w poło­wie lat osiem­dzie­sią­tych przez grupę fran­cu­skich i peru­wiań­skich leka­rzy oraz uzdro­wi­cieli, miał na celu zdo­by­wa­nie wie­dzy o wła­ści­wo­ściach lecz­ni­czych legen­dar­nego pną­cza oraz opra­co­wa­nie metod sku­tecz­nej kura­cji coraz czę­ściej napo­ty­ka­nego pro­blemu uza­leż­nie­nia od pasty koka­ino­wej. „Stu­diu­jąc modele sza­mań­skiego uzdra­wia­nia wśród oca­la­łych rdzen­nych ludów, ludzie z ośrodka Taki­wasi roz­wi­nęli wła­sną metodę lecze­nia nałogu nar­ko­ty­ko­wego za pomocą ayahu­aski. Ten feno­men może słu­żyć za dosko­nały przy­kład jej sto­so­wa­nia przez leka­rzy wykształ­co­nych we współ­cze­snej medy­cy­nie” – zauważa Char­les S. Grob w eseju Psy­cho­lo­gia ayahu­askik25.

Naukowcy muszą odpo­wie­dzieć na pyta­nie, czy korzy­ści zwią­zane z zasto­so­wa­niem środ­ków halu­cy­no­gen­nych są waż­niej­sze od efek­tów ubocz­nych. Franz Vol­len­we­ider z uni­wer­sy­tetu w Zury­chu otrzy­mał już od rządu szwaj­car­skiego zezwo­le­nie na bada­nia nad wyko­rzy­sta­niem halu­cy­no­ge­nów w tera­pii depre­sji i schi­zo­fre­nii. Uczo­nym i leka­rzom pozo­staje teraz tylko cze­kać na ich wyniki. W przy­padku osób nale­żą­cych do kościoła UDV, o któ­rym sze­rzej nieco dalej, wywiady dia­gno­styczne i bio­gra­fie oso­bi­ste ujaw­niły ist­nie­nie sze­regu zabu­rzeń psy­chicz­nych i nad­użyć roz­ma­itych sub­stan­cji, mają­cych miej­sce przed ich przy­stą­pie­niem do kościoła „ayahu­asko­wego”. Oka­zało się, że 73% przy­pad­ków doty­czyło pro­ble­mów z nad­uży­wa­niem alko­holu, 33% – gwał­tow­nego zacho­wa­nia po spo­ży­ciu alko­holu, 27% – nad­uży­wa­nia środ­ków pobu­dza­ją­cych, a 53% – uza­leż­nie­nia od niko­tyny. Jed­nak we wszyst­kich tych przy­pad­kach odno­to­wane psy­cho­pa­to­lo­gie zostały wyle­czone wraz z ini­cja­cją i regu­lar­nym uczęsz­cza­niem na cere­mo­nie „ayahu­askowe”k26.

Trzeba jed­no­cze­śnie oba­lić prze­ko­na­nie utoż­sa­mia­jące uży­wa­nie halu­cy­no­gen­nych roślin przez uzdro­wi­cieli i pacjen­tów z nar­ko­tycz­nym uza­leż­nie­niem. Sza­man nie spo­żywa „świę­tych roślin” dla odczu­wa­nia przy­jem­no­ści czy wyzby­cia się trosk; jest to rytuał, któ­rego mistyka sięga cza­sów Pra­po­czątku. Rośliny halu­cy­no­genne nie funk­cjo­nują w świa­do­mo­ści Indian jako nar­ko­tyki, lecz jako „ciało bogów”. Davi Kope­nawa, sza­man Yano­mami, mówi wprost: „My, Yano­mami, któ­rzy jeste­śmy sza­manami, widzimy-pozna­jemy [taai,-]. Widzimy las. Po otrzy­ma­niu halu­cy­no­gen­nej wła­dzy od jego drzew, widzimy. Spra­wiamy, że duchy lasu, duchy sza­mań­skie, tań­czą przed nami. Widzimy na wła­sne oczy. Gdy pod wpły­wem środ­ków halu­cy­no­gen­nych «umie­ramy», widzimy «praw­dziwy obraz» lasu. Widzimy nad­przy­ro­dzone niebo. Nasi przod­ko­wie widzieli je przed nami i my widzimy je teraz. Nie stu­diu­jemy ani nie cho­dzimy do szkół. Wy, biali, kła­mie­cie. Nie widzi­cie-pozna­je­cie rze­czy. Wydaje wam się, że je pozna­je­cie, ale widzi­cie tylko zarysy ich pisma”k27.

Halu­cy­no­geny służą rów­nież roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów wycho­waw­czych. Jak zauważa znawca spo­łecz­no­ści Indian Ama­zo­nii, antro­po­log Michael J. Har­ner, „jedna z bar­dziej wyra­fi­no­wa­nych metod wycho­wy­wa­nia dzieci polega na poda­wa­niu wyciągu z rośliny maikua (datura arbo­rea). Dzia­ła­nie takie podej­muje się zazwy­czaj, gdy dziecko jest nie­po­słuszne w sto­sunku do ojca i podaje w wąt­pli­wość jego wie­dzę i auto­ry­tet. […] Celem poda­nia tego wyjąt­kowo sil­nego halu­cy­no­genu jest wpro­wa­dze­nie dziecka w stan transu i umoż­li­wie­nie mu dostrze­że­nia świata nad­na­tu­ral­nego. Wie­rzy się, że dzięki temu będzie ono miało spo­sob­ność odkryć, iż w swo­ich wypo­wie­dziach ojciec ma rację, i w wyniku tego będzie mu oka­zy­wać wię­cej respektu. Doświad­cze­nie halu­cy­no­genne stwa­rza dodat­kowo spo­sob­ność kon­taktu z wyż­szą duszą aru­tam, co może mieć korzystny wpływ na dal­szy roz­wój cha­rak­teru. W spo­łecz­no­ści Jivaro, jeśli dziecko źle się zacho­wuje, może być stra­szone przez rodzi­ców przy­mu­sową apli­ka­cją halu­cy­no­genu”k28.

Glo­so­la­lia – spon­ta­niczne wybu­chy sło­wo­toku upo­rząd­ko­wa­nego syn­tak­tycz­nie, wystę­pu­jące w chwi­lach unie­sień reli­gij­nych lub pod wpły­wem eks­tazy halu­cy­no­gen­nej. [wróć]

Fos­fen – słowo pocho­dzi z jęz. grec­kiego fos (świa­tło) i fein (poka­zy­wać). Feno­men fos­fenu polega na doświad­cza­niu widze­nia świa­tła bez świa­tła fak­tycz­nie wpa­da­ją­cego do oka. [wróć]

Ten łagodny męż­czy­zna przez wiele lat peł­nił w Kolum­bii rolę ayahu­asqu­ero, przez co każ­dego dnia spo­ży­wał yagé. Powie­dział, że w pew­nym momen­cie zaczęły go nawie­dzać wizje wiedźmy, która pró­bo­wała go zabić za każ­dym razem, kiedy pił święty wywar. Zdał sobie sprawę z tego, że musi ją zabić, jeśli pra­gnie być sza­ma­nem. Jed­nak posta­no­wił tego nie robić i zre­zy­gno­wał z peł­nio­nej przez sie­bie roli. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

D. Pinch­beck, Prze­ła­mu­jąc umysł. Psy­cho­de­liczna podróż do serca współ­cze­snego sza­ma­ni­zmu, przeł. M. Lorenc, D. Misiuna, War­szawa 2010, s. 152. [wróć]

T. McKenna, Pokarm bogów, przeł. D. Misiuna, War­szawa 2007, s. 73. [wróć]

Ibi­dem, s. 46. [wróć]

M. Pro­ust, W poszu­ki­wa­niu stra­co­nego czasu, przeł. T. Żeleń­ski (Boy), War­szawa 1979, t. I, s. 9. [wróć]

Teo­ria McKenny na pod­sta­wie: http://pl.wiki­pe­dia.org/wiki/Terence_McKenna [wróć]

Z.J. Ryn, Medy­cyna indiań­ska, Kra­ków 2007, s. 227. [wróć]

Cyt. za: S. Grof, Przy­goda odkry­wa­nia samego sie­bie, przeł. K. Aza­re­wicz, Gdy­nia 2000, s. 80. [wróć]

N. Drury, Sza­ma­nizm, przeł. H. Sma­gacz, Poznań 1994, s. 87. [wróć]

R. Met­zner, Ayahu­asca. Święte pną­cze duchów, przeł. D. Misiuna, W. i M. Wie­con­kow­ski, War­szawa 2010, s. 21. [wróć]

T. McKenna, op. cit., s. 246. [wróć]

R. Met­zner, op. cit., s. 271. [wróć]

Ibi­dem, s. 228. [wróć]

R. War­szew­ski, G. Rybiń­ski, Ojciec nadziei. Nie­zwy­kłe życie księ­dza Edmunda Sze­ligi, Gdańsk 2000, s. 170. [wróć]

D. Pinch­beck, op. cit., s. 65–66. [wróć]

R. Met­zner, op. cit., s. 23. [wróć]

A. Zającz­kow­ski, Czas Afryki Czar­nej, [w:] Czas w kul­tu­rze, War­szawa 1987, s. 18. [wróć]

R. War­szew­ski, G. Rybiń­ski, op. cit., s. 171. [wróć]

W zacza­ro­wa­nym zwier­cia­dle. Opo­wia­da­nia fan­ta­styczne Ame­ryki Łaciń­skiej, przeł. A. Sobol-Jur­czy­kow­ski, Kra­ków 1977, s. 129. [wróć]

D. Pinch­beck, op. cit., s. 200. [wróć]

P. Macin­nis, Fasolka z Kala­baru: o tru­ci­znach i tru­ci­cie­lach pra­wie wszystko, przeł. S. Wierz­bicka-Paw­łow­ska, War­szawa 2005, s. 74. [wróć]

J. Thor­wald, Dawna medy­cyna jej tajem­nice i potęga. Egipt, Babi­lo­nia, Indie, Chiny, Mek­syk, Peru, przeł. A. Ban­dur­ski i J. Scza­niecka, Wro­cław 1990, s. 65. [wróć]

B. Balicka, Z. Gór­nicka-Kaczo­row­ska, Łaskawe ziele – mity, sym­bo­lika i fakty, Bia­ły­stok 2003, s. 207. [wróć]

F. Woyt­kow­ski, Peru – moja zie­mia nie­obie­cana, przeł. M. Salo­mea Wie­lo­pol­ska, Wro­cław–War­szawa–Kra­ków–Gdańsk 1974, s. 240. [wróć]

R. War­szew­ski, G. Rybiń­ski, op. cit., s. 172. [wróć]

R. Met­zner, op. cit., s. 87–88. [wróć]

Ibi­dem, s. 101. [wróć]

H. Sie­wier­ski, Raj nie do utra­ce­nia. Ama­zoń­skie silva rerum, Kra­ków 2006, s. 196–197. [wróć]

Cyt. za: T. Sikora, Uży­cie sub­stan­cji halu­cy­no­gen­nych a reli­gia, Kra­ków 1999, s. 333–334. [wróć]