Homo Fatuus Sanctus - Filip Krzemień - ebook + audiobook

Homo Fatuus Sanctus ebook i audiobook

Filip Krzemień

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Homo Fatuus Sanctus” to traktat filozoficzny w formie literackiej eseistyki. Głównym wątkiem jest krytyka ludzkiej samooceny jako „Homo sapiens” – „człowieka mądrego”.

Krzemień stawia tezę, że ludzkość nie zasługuje na to miano, gdyż jej działania – od przemocy, przez hipokryzję religijną, po eksploatację Ziemi – przeczą mądrości.

Tytułowe określenie „Homo fatuus sanctus” (łac. „głupiec święty”) stanowi zjadliwą metaforę, ilustrującą, jak irracjonalne przekonania i dogmaty kształtują nasz światopogląd i relacje społeczne.

Filip Krzemień w „Homo Fatuus Sanctus” prezentuje fascynujące i niepokojące studium ludzkiej natury, analizując korzenie naszej irracjonalności, religii i społecznych mitów. To filozoficzna podróż, która stawia przed czytelnikiem trudne pytania i kwestionuje fundamenty współczesnej cywilizacji.

Autor podejmuje ambitne wyzwanie – opisanie natury ludzkiej, jej ewolucyjnych uwarunkowań, intelektualnych słabości oraz historycznych i kulturowych zawiłości. Tekst nie tylko prowokuje do refleksji, ale również wytrąca czytelnika z komfortu poprzez bezkompromisowy styl i surową ocenę współczesności.

Przepełniona filozoficzną głębią i nieugiętą analizą naszej natury, książka zabiera czytelnika w podróż przez historię ludzkich ułomności, przekonań i zachowań.

Krzemień z chirurgiczną precyzją obnaża fundamenty, na których zbudowaliśmy nasze społeczeństwo – od religii i kultury po ewolucyjne dziedzictwo naszego plejstoceńskiego mózgu.

Filip Krzemień pisze z pasją i bezkompromisowością. Jego język jest barwny, pełen metafor i filozoficznych odniesień, co czyni książkę intelektualnie wymagającą, ale niezwykle satysfakcjonującą.

Autor wplata w narrację liczne przykłady historyczne i antropologiczne, które wzbogacają treść. Styl Krzemienia jest gęsty, retoryczny, krytyczny,  a i często satyryczny.

Tekst jest naszpikowany metaforami, które podkreślają kontrasty: między człowiekiem a naturą, pomiędzy religią a racjonalizmem, między rzeczywistością a urojonymi konstruktami, jakimi są mity i dogmaty.

Wielowarstwowość języka wymaga od czytelnika dużego skupienia. Krzemień nie ułatwia odbioru – tekst celowo prowokuje, zmuszając do refleksji nad sensem moralności, istnienia i wartości współczesnych systemów społecznych.

Książka nie boi się podważać świętości, takich jak religia czy moralność, co czyni ją prowokacyjną i inspirującą. Tym bardziej, że autor łączy filozofię, antropologię i psychologię w spójną narrację.

Kluczowe idee: Autor przedstawia religię jako mechanizm eksploatacji i manipulacji ludźmi, wynikający z plejstoceńskich uwarunkowań mózgu ludzkiego. Twierdzi, że religia zaspokaja fundamentalne potrzeby – poczucie bezpieczeństwa i pocieszenie – jednocześnie utrwalając nierówności i ograniczając rozwój intelektualny.

Krytyka antropocentryzmu: Krzemień podważa pojęcie człowieka jako „korony stworzenia”, pokazując, że nasze działania wobec planety i innych istot są wynikiem egoizmu, a nie mądrości.

Nihilizm i mizantropia: Autor promuje te podejścia jako formę uczciwego spojrzenia na ludzką naturę i jej skutki, w opozycji do optymistycznych mitów o wyjątkowości człowieka.

Przekaz i uniwersalność: „Homo Fatuus Sanctus” jest ostrzeżeniem i wyzwaniem. Krzemień wskazuje, że dalsze trwanie w złudzeniach i eksploatacja Ziemi doprowadzi do katastrofy.

Tekst ma wymiar uniwersalny – dotyka fundamentalnych pytań o ludzką tożsamość i rolę w kosmosie, jednocześnie odnosząc się do konkretnych współczesnych problemów, takich jak zmiany klimatyczne, kryzys moralności i nierówności społeczne.

Walory literackie: Mocną stroną tekstu jest jego filozoficzna głębia i zdolność do prowokowania. Krzemień zmusza czytelnika do konfrontacji z własnymi przekonaniami i uprzedzeniami. Bogaty język i umiejętne stosowanie ironii dodają tekstowi literackiego uroku, mimo że jego ton bywa ciężki i przytłaczający.

              „Homo Fatuus Sanctus” to dzieło dla wymagającego czytelnika, który nie boi się zmierzyć z niewygodnymi pytaniami o naturę człowieka i jego miejsce w świecie. To tekst filozoficzny w pełnym tego słowa znaczeniu – kontrowersyjny, zmuszający do myślenia i burzący utarte schematy.

Filip Krzemień oferuje wnikliwe, choć gorzkie spojrzenie na ludzkość, które pozostaje w pamięci na długo po zakończeniu lektury.

"Homo Fatuus Sanctus" to manifest zmiany. To apel do porzucenia wygodnych iluzji na rzecz odwagi w poszukiwaniu prawdy.

Książka ta nie tylko krytykuje – oferuje wizję człowieka, który może przekroczyć swoje biologiczne ograniczenia i naprawdę zrozumieć siebie oraz otaczający świat.

Nie jest to łatwa lektura, ale jest to lektura konieczna.

Epilog, będący punktem kulminacyjnym tego dzieła, przypomina nam, że największą walką, jaką możemy stoczyć, jest walka z własnym umysłem. To wezwanie do zmiany perspektywy, porzucenia dogmatów i odnalezienia prawdy w akceptacji rzeczywistości

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 1 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Filip Krzemień

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kajtek22422

Nie oderwiesz się od lektury

Mocne ale, że się tak wyrażę "święta prawda".
00

Popularność




Redakcja: Magdalena Szarotka-Kondor

Skład i łamanie: www.megadesign.pl

ISBN (e-book): 978-83-966930-2-0

Copyright © by Filip Krzemień

Copyright © by Szept innego świata, 2024

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w Internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty. Szanujmy cudzą własność i prawo.

Więcej na www.legalnakultura.pl

Polska Izba Książki

Wydawca:

Szept innego świata

Dystrybucja:

Wydawnictwo STAPIS

ul. Floriana 2a

40-288 Katowice

tel. +48 605 963 179

www.stapis.com.pl

PRZEDMOWA

Cywilizacja łacińska nadała człowiekowi – czyli oczywiście, że sobie – miano „mądrego”. Nazwaliśmy siebie Homo sapiensem – Człowiekiem mądrym. W definicji „Homo sapiens” występuje jako człowiek rozumny bądź myślący. Co byłoby właściwe, dopóki nie chcielibyśmy w tym samym tonie nadać nazwy człowiekowi wyższemu.

Nadczłowiek w sznycie łacińskim winien brzmieć Homo superior. Ale nadczłowiek brzmi trochę zbyt wzniośle dla nas. Zatem chcąc kontynuować przyjętą formę nazewnictwa i porzucić człowieka rozumnego czy myślącego (sapiens) i ewoluować z nim do mądrego, mam kłopot. Bo mądry po łacinie to właśnie sapiens.

Zatem my dzisiejsi: owi rozumni, myślący (sapiens), ale niezbyt mądrzy (sapiens), nie możemy być w zasadzie sapiens. Bo o ile jesteśmy jednak rozumni i myślący, to nie jesteśmy mądrzy. Wielu w tym miejscu się nie zgodzi. Spokojnie. Po to właśnie jest niniejsza książka, abyśmy o tym porozmawiali. Chociaż rozmowa o oczywistościach jest zbędna. Ale konieczna w aspekcie zrozumienia zagadnienia.

Lakonicznie rzecz jedynie ujmę następująco. Mądrzy nie napadaliby na siebie, nie zrzucali bomb, nie gwałcili, nie okaleczali zwierząt dla korzyści, nie gotowali ich żywcem, nie nazwaliby ich zabijania sportem. Nikt mądry by tego nie zrobił. To dla mnie nie ulega wątpliwości. Jeśli jakiś Czytelnik uważa odwrotnie, to dlatego, że jest człowiekiem myślącym, ale nie mądrym.

Łacińska nazwa – którą mógłbym się posłużyć – człowieka wyższego mentalnie to Homo superior. Ma on w zasadzie ten sam mózg jak Homo erectus czy Homo habilis. I naturalnie właśnie sapiens. Ale! I co tu najistotniejsze – a o czym Czytelnik jeszcze nie wie – pozbył się ciążącej na tym mózgu plejstoceńskiej wady. I to jest właśnie superior. Nie potrzebuje on szóstego palca u ręki. Nawet nie potrzebuje lepszego wzroku czy wydajniejszych płuc. Będzie to miał dzięki umysłowi, który pozwoli mu zrozumieć, kim jest i co powinien spożywać jako pokarm, aby nie degenerować swej sprawności. Bo biologicznie jest przecież roślinożercą. I czego nie aplikować w siebie jako rarytas, który albo zżera mu organy, albo zabija szare komórki. Bądź obarcza chorobami.

Do superiora prowadzi tylko jedna droga: mądrość. Ale nie ta, którą obdarzyliśmy Homo sapiensa.

Tytuł Homo fatuus sanctus nawiązuje do porządku rzeczy. Nie dlatego, że to, co łacińskie, powinniśmy podtrzymać i szanować. Co to, to nie. Cywilizacja łacińska jest najbardziej zbrodniczą i destrukcyjną cywilizacją w dziejach tej planety. Jest dogmatyczna, a to odwraca nas od prawdy. Jedyne, co należy zrobić, to ją pogrzebać i zapomnieć o niej, aby nie czuć wstydu. A od łaciny wreszcie zacząć woleć prawdę.

Ale znamy to, co znamy, i posługujemy się słowami, które rozumiemy. A dla porządku rzeczy naszego rodzaju – znamy Homo. Ta książka zatem opowie o rodzaju Homo, a przede wszystkim o wspólnym dla wielu gatunków Homo mózgu.

Patrząc na nas przez pryzmat historii. Naszych czynów i tego, iż nasze życie, pomyślność i przyszłość zawierzamy urojeniom. I marnotrawimy na nie pieniądze i zasoby, zamiast polepszać dzięki tym środkom świat. Zatem nie mogę nie nazwać człowieka dzisiejszego Homo fatuus. Z inwektywą ”sanctus”. To znaczy inwektywą według mnie, gdyż bogobojni naturalnie odbierają to określenie jako wartość. Sanctus bowiem oznacza: bogobojny, świątobliwy. Fatuus po łacinie oznacza: tępy, idiota, głupi, niemądry, nierozsądny.

Wybierzcie sobie jedno i uczciwie powiedzcie, że żadne nie tyczy się ludzi. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzacie.

Niniejsza książka opowie, dlaczego i jak narodziła się religijność. I jaki aspekt odpowiedzialny jest za jej potrzebę. Czyli odpowie na najbardziej nurtujące ludzkość pytania. Jak i na to, czy religia jest nam niezbędna. Co nadzwyczaj często usłyszycie. Przecież nie od dziś wmawia się nam wyższość tych, którzy w cokolwiek wierzą, nad tymi, którzy kierują się w życiu obserwacją, analizą i wiedzą.

To oczywiście obraz ułożony przeze mnie w wyniku pojawiających się kolejnych puzzli, które wpasowałem we właściwe miejsce. Dla jednych może być to teza, dla innych prawda.

Ja traktuję to jako myśl, którą osadzam głęboko w logice, a która wynika z obserwacji i znajomości świata. Jego dziejów i pochodzenia człowieka. Gdy weźmie się pod uwagę mity, święte księgi, archeologię, historię czy badania nad mózgiem – obraz staje się klarowny. I z pewnością odpowiada na pytania, na które odpowiedzi nie znamy. Lub jeśli kogoś nie przekona, daje mu kawałki, które może próbować sam ułożyć. Jak skrawki manuskryptów.

Na tym polega filozofia. Że możemy wykraczać poza dogmat i rozumienie świata. Przeciwnie do religii. I możemy się cofnąć czy pójść w bok. Czego nie możemy zrobić w religii, gdyż będzie to bluźnierstwo, za które bóg nakazuje zabić.

W filozofii jesteś poszukiwaczem, badaczem, odkrywcą. W religii jesteś tylko wykonawcą woli pradawnych – siłą rzeczy mniej wiedzących – ludzi, reprezentujących boga, który nie wiedział nawet o tym, że Ziemia, jaką stworzył, nie jest płaska.

Dlatego mogę pokusić się o odważną myśl bez systemu nad sobą, który mnie strofuje czy chce utrzymać w ścisłych ramach.

PROLOG

Są dwa słowa, które przerażają dozorców wszelkich systemów. I które są wrogie konserwatyzmowi. A konserwatyzm jest tak samo uciążliwy jak religia. Zarówno religia, konserwatyzm, a i szeroko rozumiana kultura odwracają nas od prawdy.

Są dwa słowa, które deprecjonują wszyscy ci, którzy chcą wciąż widzieć świat poddanym, bo nasz małpi rozum lubi dominować agresją. Jesteśmy mentalnym drapieżnikiem, bo jesteśmy agresywnym małpoludem. Nie zgodzi się z tym nikt, kto czerpie wartość z moralnego systemu zewnętrznego. Nikt nie lubi czuć się podły i nieistotny. I zaakceptować tego faktu, że jak już umrze, to już go nie będzie. Nie chcemy umierać i nie chcemy porzucać swojej strefy komfortu, która staje się coraz obszerniejsza, a zdobywana coraz bardziej bezrefleksyjną przemocą. Mimo tak zwanej duchowości i niejakiego humanizmu. Spójrzmy na swoje talerze i kremy testowane na zwierzętach i powiedzmy to jeszcze raz. Lub na ilość ofiar w wyniku dogmatu, któremu jesteśmy wierni.

Są dwa słowa na początek, aby potraktować siebie właściwie. Dwa słowa, o których powiedzą wam, że są ujmujące, niewłaściwe i złe. Ale nie bójcie się tego. Nauczcie się ich, zrozumcie i nie wstydźcie. Te słowa to mizantropia i nihilizm. A wynikają one tylko z jednego. Z doświadczenia tego, co Homo sapiens czynił i czyni. Czyli z wiedzy o gatunku ludzkim.

Mizantropia to niechęć do gatunku ludzkiego. Nie jest to uczucie skierowane do poszczególnych jednostek, ale do ogółu populacji. To po prostu świadoma konsekwencja tego, jacy jesteśmy i co robimy.

Nihilizm to różnorako rozumiany termin filozoficzny, którego kluczowym pojęciem jest negacja. Moralny nihilizm neguje obowiązujące normy moralne, a polityczny neguje ustalone autorytety – lub wszelką władzę. Nihilizm egzystencjalny głosi brak celu, sensu, wartości. W tym i wartości życia (aksjologia).

„Świta już przeciwieństwo między światem, który czcimy, a światem, który przeżywamy. Którym jesteśmy. Pozostaje tylko albo uprzątnąć przedmioty naszej czci, albo siebie samych. To drugie jest nihilizmem.

„Nihilizm jako stan psychologiczny występuje po wtóre wówczas, kiedy przyjęło się pewną całość, jakieś systematyzowanie, nawet uorganizowanie we wszystkim, co się dzieje, i wśród wszystkiego, co się dzieje: tak iż dusza łaknąca podziwiania i czczenia tarza się z rozkoszą w ogólnym wyobrażeniu jakiejś najwyższej formy panowania i rządzenia. Pewien rodzaj jedności, jaka bądź forma „monizmu”: i oto w następstwie tej wiary człowiek w głębokim poczuciu związku i zależności od jakiejś nieskończenie przewyższającej go całości jest modusem bóstwa. Dobro ogółu wymaga poświęcenia jednostki. Ale oto, nie ma wcale takiego ogółu!

„Rezultat: wiara w kategorie rozumu jest przyczyną nihilizmu; — wartość świata mierzyliśmy wedle kategorii, które odnoszą się do świata zupełnie urojonego. Jest to wciąż jeszcze ta hiperboliczna naiwność człowieka: siebie samego uważać za sens i miarę wartości rzeczy.” Nietzsche

Uczmy się słów i rozważajmy swoje jestestwo przyglądając się temu, jak działa świat. Obserwujmy i prowadźmy ze sobą rozmowę o tym, co widzimy i co czujemy. Wyjaśniajmy sobie zjawiska i emocje, bo gdy kończą się wyjaśnienia, zaczynają się obrzędy. A tego nie chce ani nie potrzebuje inteligencja. Obrzęd cofa nas w przeszłość i nie pozwala się uwolnić. Jawi się jako niezbędny, bo bez niego stracimy coś, od czego uzależniony jest nasz mózg: poczucie bezpieczeństwa i pocieszenie. To jest nasza strefa komfortu, której nie lubimy opuszczać. A wręcz się tego bardzo boimy.

RELIGIA

CZYLI SYSTEM EKSPLOATACJI STADA

Człowiek jest istotą kruchą. Marną i słabą. A przede wszystkim zachłanną. I bez względu na kulturę czy charakter, szukającą trzech elementów:

– poczucia bezpieczeństwa

– pocieszenia

A później i mądrości. Ale z tym są pewne kłopoty, co wyjaśnię w dalszej części książki.

To naturalne aspekty, nawet u wielu zwierząt. U zwierząt jednak one nie dewaluują się tak, jak u ludzi. Chociaż z naszego punktu widzenia to ewolucja. Czyli lepsze przystosowanie się. I to wina bardzo starej wady naszego plejstoceńskiego mózgu. Wady, z którą wędruje cały rodzaj Homo.

W przypadku ludzi pojawia się z tymi trzema aspektami pewien problem. Otóż bezpieczeństwo, pocieszenie i mądrość w ich naturalnej formie są niewystarczające. Nic dziwnego. Jesteśmy zachłanni. A później stajemy się w dodatku narcystyczni. Więc elementy te chcemy oramować (religia), a później nawet spersonifikować (Jezus).

Dzięki temu nie będą już przypadkowe czy nie będą wynikiem naszych realnych działań, które przeważnie są irracjonalne i destrukcyjne. Lecz będą systemowe. Osiągane zaklęciami. Zależne od przekonań. Nie od tego, co czynimy, lecz od tego, co jest w naszej głowie. Tak oto chcemy zapanować nad czymś, nad czym nie mamy kontroli. Nad śmiercią. Ale śmierć to tylko ziarno, z którego wyrasta cały system.

Dotychczas, będąc dwunożną małpą uzbrojoną w pałkę, jedynie napadaliśmy innych, chcąc ich ograbić czy poruchać. I zabijaliśmy wszystko, co słabsze, w większej liczbie niż potrzebowaliśmy. Nasze życie było chaotycznym elementem natury. Byliśmy zupełnie nieistotną w skali kosmosu formą życia na Ziemi. Daleko nam było do jakiejkolwiek wyjątkowości, a co dopiero religijnej korony stworzenia.

Ale od kiedy włożyliśmy martwemu dziecku kamień w dłoń, chcieliśmy zapanować nad naturą. Co było niemożliwe, ale niezbędne dla pocieszenia. Zatem musiało zaistnieć coś, co sobie z tym radziło. Co radziło sobie z losem czy nieuchronnością życia, jaką była śmierć. Był to aspekt nietykalny. Nikt i nic nie miało nad nim kontroli. Więc małpiszon z bardzo wadliwym mózgiem i jego nadrzędną dążnością do swego bezpieczeństwa musiał znaleźć drogę ucieczki. I taką znalazł. Magię.

Magię, która z pierwotnej formy pocieszenia z powodu śmierci, ewoluowała do zapanowania nad śmiercią. Naturalnie, że było to urojone remedium, ale nie w głowach wyznawców różnych religii. Magia, z której możemy się zaśmiewać (miotający się szaman nad grobem i wrzeszczący bez sensu, w trakcie zarzynający jakieś zwierzę podczas tego spektaklu), jest dziś uprawomocniona w systemach państwowych i gorliwie pielęgnowana społecznie. To religia. Czyli kapłan, który wznosi kielich wina, mówiąc, że to krew, a ciastko uznający za ciało boga. To znamy z naszych kościołów. Ale z innych tej samej religii znamy niemal halucynogenne tańce, wrzaski czy rzucanie się po podłodze. A w innych religiach wciąż zarzynanie zwierząt dla boga. Czyli dla naszego bezpieczeństwa. W tym wszystkim chodzi o przezwyciężenie śmierci. Której naturalnie żaden system nie przezwycięża, ale przekonująco udaje, że to robi.

Przed śmiercią, a zatem pocieszając nas i gwarantując tym samym bezpieczeństwo, ratuje nas opłatek. Wino, baranek wykrwawiający się na boskim ołtarzu, wycięte serce. Czy masa innych abstraktów i barbarzyństw. Ale w tym wszystkim chodzi tylko o jedno. O nasz los. O czubek naszego własnego nosa.

To w naszym plejstoceńskim mózgu narodziła się religijność. Czyli marzenie o nadaniu sobie znaczenia. Nieważne, że było to urojenie, bo znaczenie było nadprzyrodzone. Ważne, że uzyskaliśmy w ten sposób bezpieczeństwo i pocieszenie. Pocieszenie w śmierci i bezpieczeństwo poza życiem. Dzięki włożonemu narzędziu w dłoń trupa. A później dzięki włóczni czy zwierzętom zarżniętym dla tego urojenia, aby przekupić ewentualnych dozorców zaświatów. Czy zabiciu służby umierającego dygnitarza, aby miał mu kto usługiwać. Często nawet jego samic, a później żon, aby miał kogo ruchać.

Zaskakujące stwierdzenie? A co daje jako nagrodę bóg Allah? Zniewolone, dziewicze dzieci płci żeńskiej. I to aż 72 sztuki, aby szybko nie spowszedniały. Więzione w muzułmańskim niebie jako prezent dla posłusznego wykonawcy woli najwyższego. Oto nagroda, jaką przekupuje bóg swych wyznawców.

Ale to kolejny etap ewolucji religii. Nie sama nagroda, lecz warunek jej uzyskania.

To właśnie urojenie naszego plejstoceńskiego mózgu przyczyniło się do narodzin czegoś, co rodzi się jedynie w religijności. Ofiarnictwa. Ofiarnictwa, które jest najpotężniejszym fundamentem wszystkich trzech religii księgi. A ołtarz ofiarny jest najwcześniejszym symbolem boga biblijnego.

Przekupstwo bogów, demonów czy wszelkich innych istot, które są wytworem naszego mózgu, to bardzo wczesny koncept mający na celu zadbać o nasz los po śmierci.

Dawno temu pojawił się pewien świątobliwy pasożyt: szaman, czarownik, kapłan etc. To tylko różne nazwy dla kogoś, kto ujrzał w pewnej ludzkiej potrzebie – ale jak widzicie, nie tylko naszej, bo i u innych przedstawicieli rodzaju Homo – płaszczyznę do eksploatacji. Stał się kimś, kto przynosił pocieszenie. Roztaczał wizję, która miała pokrzepić po śmierci dziecka czy innego bliskiego. Stworzył alternatywny świat, w którym bliscy zmarli żyją. I nie tylko żyją, ale mają się dobrze. Jednak to drugie wymaga naszej pomocy.

Kto wie, być może pierwszy szaman zrobił to dla seksu. Był szarlatanem. Nie chciało mu się zbierać jedzenia, a tym bardziej polować. Być może nawet nie chciało mu się zbierać drewna na opał. Nie miał w stadzie pożytecznej funkcji. Samice zatem nie widziały w nim tego, który właściwie zadba o nie i potomstwo. Był leniwy, ale miał pewną cechę, której nie mieli inni. Wynikała ona z prostej przesłanki. Chciał po prostu dbać o swoje lenistwo. A aby to zrobić, musiał stworzyć ku temu system. A więc jako darmozjad, musiał stać się niezbędny.

W zasadzie o takim nierobie opowiada kilka ksiąg w biblii. Księgi Wyjścia i Kapłańska są wręcz rozpiską tego, co lubi mieć, robić i zjadać kapłan. A więc tego, co wierni mają mu zapewnić.

Ale w jaki sposób to właściwie możliwe, aby inni ludzie, a nawet cała społeczność, składała komuś za darmo efekty swojej pracy? Czy Homo sapiens – a nawet inni Homo – byli altruistami? Co to, to nie. Jako ogół jesteśmy egoistami, a nawet patologicznymi narcyzami.

I szaman to wiedział. Poświęcił dużo czasu na obserwację stada. Na poznanie jego potrzeb i słabości. I uznał, że skoro rodzice zmarłego dziecka zdolni są do robienia irracjonalnych rzeczy, takich jak poświęcenie narzędzia – a więc zasobu – dla trupa, to zrozumiał, że jest to znakomite pole do eksploatacji. A jak jeszcze mógł dzięki podtrzymaniu tego urojenia – a więc pocieszeniu – zapłodnić „zranioną” samicę bez starania się o nią, to już w ogóle wiedział, że z pocieszenia płyną wszelkie korzyści.

Był jednak zachłanny. Przypadkowe pieprzenie samicy, której kryjący ją samiec umarł, czy tej, której umarło dziecko, było fajne. Ale nie gwarantowało komfortu na dłuższą metę. I zdobywania pożywienia bez pracy. Nie gwarantowało usankcjonowania jego lenistwa. Więc żeby to zrobić, trzeba było przeskoczyć hierarchię stada. Był jednak na to zbyt słaby. Musiał więc stać się kimś, kogo dotychczas nie było w stadzie. I kogo nie można było skrzywdzić. Świętym. To naturalnie nic nie znaczyło. Było tylko nowym słowem definiującym nową funkcję.

W świecie zwierząt samce omega mogą jedynie oszukać i uzyskać dostęp do pokarmu czy samicy wtedy, gdy reszta samców się posili lub walczy. U Homo też to działało. Silniejszy, a więc wartościowszy dla stada – zbierał, polował, chronił – był pierwszy do posilania się i zapładniania samic. Bezpieczeństwo i silne geny. Szaman również i to dostrzegł. Był gdzieś na końcu hierarchii. I nawet nie chciało się mu zbierać jedzenia, co dopiero walczyć o prym ryzykując życie. Ale dzięki dysponowaniu czasem – efekt lenistwa – i obserwacji zachowań stada, zaczynał rozumieć mechanizmy. Siłą rzeczy, zaczął być bardziej rozumny. Dostrzegał słabości członków stada, ich zależności, ich potrzeby, ich lęki. Mógł dzięki temu zaprezentować coś, co dodawało mu wartości i autorytetu: mądrość. Nie był rzecz jasna wystarczająco mądry, aby być mądrym. Ale był wystarczająco mądry, aby za takiego uchodzić. Bo był po prostu mądrzejszy od reszty. I cyniczny, aby umieć to sprzedać.

Szaman, obserwując to, zrozumiał, że oprócz pocieszenia ważne jest bezpieczeństwo. Ale o ile jedno umiał dać i się do tego przysposobił, to bezpieczeństwa nie mógł zagwarantować. Był szarlatanem, a nie silnym samcem. Jednak okazało się, że bezpieczeństwo jest u szczytu pragnienia. Zarówno całego stada, jak i każdego jego członka z osobna. I wymyślił coś, dzięki czemu mógł również je gwarantować, nie musząc okładać się pałką z silniejszym od siebie pobratymcem. Co raczej źle by się dla niego skończyło. Nie chciał zdobywać statusu i dóbr walką, ryzykując życie, lecz sprytem. Nie ryzykując nawet spalania kalorii. Bo zupełnie nic nie robiąc.

Szaman opanował już pocieszenie i się w nim wyspecjalizował. Ale pocieszenie wymagało dramatów, które i owszem, były częste, ale niewystarczająco. Teraz przyszła kolej na bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo, które w jego przypadku powiązał z tym, co już opanował. I na tym fundamencie je oparł. Na pocieszeniu. Rozwinął zatem system, który gwarantował pocieszenie przez poczucie bezpieczeństwa.

Tak więc jak umrzecie, to włożę wam w rękę dzidę i nóż, abyście mogli po drugiej stronie walczyć z ewentualnymi zagrożeniami i móc polować. Przy tym odprawię pewien teatr, który nazwiemy obrzędem, aby wzmocnić moją niezbędność. Co pocieszy rodziców zmarłego dziecka, bo nada tej smutnej chwili jakiekolwiek znaczenie w świecie przepełnionym umieraniem. Na to cierpią nawet zwierzęta. Wiele gatunków, które dzisiejszy chrześcijanin posądza o brak duszy i uczuć, tuli swoje martwe dzieci. Oswojone psy na przykład, potrafią leżeć depresyjnie przy grobie opiekuna. Zarówno one, koty, konie i inne potrafią płakać. Niezwykłym mentalnym barbarzyństwem jest nadawanie wartości systemowi religijnemu, który orzeka, że nie mają te istoty żadnej duszy, uczuć, a więc i praw. I nie czują nawet bólu – według oświadczeń kapłanów chrześcijańskich.

Skąd bierze się taki z gruntu fałszywy pogląd? Z egoizmu. Łatwiej składać temu, kto dzierży naszą przyszłość po śmierci – a nawet nasz los za życia – zwierzęta, gdy pozbawi się je czucia.

Tylko bezduszne podejście do natury może zaspokoić pazerność szamana. I ludzi w ogóle. Przecież dziś nad wyraz jest to widoczne, gdy człowiek doprowadził właśnie do szóstego w dziejach planety wymierania gatunków. A Ziemię degeneruje zachłannie ją eksploatując. Po co nam zatem kościoły, skoro mamy moc niszczenia większą od meteorytu, który uderzył w Ziemię 66 milionów lat temu? No przecież nie do realnej pomocy i dbałości o dom, lecz do zapewnienia nam dobrego samopoczucia w tym bezmyślnym barbarzyństwie. Czyli do pocieszenia i bezpieczeństwa.

Zatem szaman odprawia pewien teatr po tym, jak złożysz mu ofiarę. Tym na przykład jest dzisiejsza msza. Przyjrzyjcie się kapłanom odprawiającym ją. Spójrzcie na to, jak na wyreżyserowane przedstawienie. Odpowiednie stroje, odpowiednie zachowania i czynności. Oraz słowa. Teatr dający nam pocieszenie. Po którego epilogu czujecie się bezpieczniejsi. Bo właśnie komediant zagwarantował wam swoją magią fajne życie po tym, jak tu umrzecie. I w tym systemie bezpieczeństwo, bez względu, jakie zło tu uczynicie. Wystarczy, że poprosicie urojenie o wybaczenie. Oczywiście, przekupując je, czyli płacąc kapłanowi. W końcu jest szamanem, który uprawomocnił społecznie swoje lenistwo. A zatem stał się uświęcony. A tego już nie tkniecie.

Szaman dopracował więc obrzęd śmierci do perfekcji. Oznajmił żałobnikom, czego potrzebuje, aby ich bliski miał zapewnione bezpieczeństwo w zaświatach. I w zależności od szamana – potrzebował różnych rzeczy. Seksu z samicą, piór do swego nakrycia głowy czy mięsa. A więc obiadu. A w późniejszym okresie, gdy stało się to istotne, kamieni drogocennych czy złota.

Płytkie? Naturalnie. Bo tym jest religia. Dlatego też jest to usankcjonowane, czyli wyświęcone także w biblii. „Dajcie z dóbr waszych daninę dla Pana (…) złoto, srebro, brąz, purpurę fioletową i czerwoną, karmazyn, bisior oraz sierść kozią, baranie skóry barwione na czerwono i skóry delfinów oraz drzewo akacjowe, oliwę do świecznika, wonności do wyrobu oleju namaszczania i pachnących kadzideł, kamienie onyksowe i inne drogie kamienie”. (Księga Wyjścia, rozdział 25.)

W biblii Mojżesz nakazuje dać to dla boga. Każdy, kto ma przynajmniej dwie szare komórki, zapyta: ale po co bogu kadzidło czy złoto? Przecież nawet gdyby był jubilerem o wrażliwym węchu, to jest wszechmogący. Może sam sobie to zorganizować. Jasne. O ile mamy do czynienia ze wszechmogącym bogiem, a nie z zachłannym nierobem, którym jest kapłan. Czyli szaman. Ale uświęcony.

Ważne są w religiach magiczne słowa, które nic nie znaczą. Ale religie bazują na teatrze i frazesach. Czy ktokolwiek racjonalny naprawdę wierzy, że zjedzenia ciastka rozwiązuje jego realne problemy i wartościuje jego życie? To niby oczywiste dla każdego myślącego. Zatem ważnym jest, abyś tego nie zrozumiał. A rolę tę spełniają hasła, którymi posługuje się szaman. A gdybyś próbował i w żaden sposób nie mógł jednak połączyć przyczyny ze skutkiem, to dlatego, że w końcu niezbadana jest wola boska.

Dlatego szaman – a więc i religia – wyrosła na bólu. Na zranionych, którzy chcieli ten ból uśmierzyć. Którzy chcieli ukojenia kosztem racjonalizmu. Zatem szaman obrał sobie za cel najsłabszych. Tych, którzy sięgną po narkotyk. Mimo że może on zniszczyć ich całe życie. I w tym przypadku, gdy już zasiejesz to ziarno ucieczki w urojenie, wystarczy, abyś je tylko pielęgnował. A gdy reszta dostrzeże, że dzięki temu irracjonalizmowi czuje się po prostu lepiej, to nie będzie potrzebowała żadnego argumentu. Pocieszenie i bezpieczeństwo, które ten system da, sprawią również, że argumenty przeciw staną się nieistotne. Co z tego, że to narkotyk, skoro czuję się lepiej. No i niezbadana jest wola boga. Tak samo jak głupca, który robi głupstwa, a my dopatrujemy się w tym sensu i wyższego celu.

Przecież każdego dnia dowodzimy, że liczy się dla nas jedynie nasze samopoczucie. Bez znaczenia, czy uzyskujemy to emocją płynącą z wbijania szpikulców w ciała innych stworzeń – czyli corridą, którą nazwaliśmy sportem. Czy butelką płynu z ziemniaków. Zabicie nosorożca, spowodowane przeświadczeniem, że proszek z jego rogu postawi nam penisa na baczność, przecież tym właśnie jest. Polepszaniem nam samopoczucia. Tak samo jak zadręczanie miliardów stworzeń w laboratoriach dla naszego zdrowia. Co wytwarza jeszcze cenniejszą dla nas wartość. Zapewnia bezpieczeństwo. Które według moralności, jaką wykształcił plejstoceński mózg – jest cenniejsze niż życie innych stworzeń. A przecież to takie oczywiste, że nie jest.

Kloaczna i kaleka moralność prymitywnego małpoluda. Bo tym jesteśmy i będziemy, dopóki nie pozbędziemy się tej plejstoceńskiej wady i nie rozwiniemy umysłu.

Ale aby to, czego chce szaman, działało – więc aby nie wkurwić tych, którzy mają zapewnić mu datki – niezbędny jest pewien czynnik. To kolejny etap ewolucji systemu eksploatacji stada, czyli religii. Szaman już przy pierwotnym pocieszeniu jawił się jako ten, który skądś wie, czego potrzebują zmarli. Stał się siłą rzeczy tym, który widzi w zaświatach i rozmawia z tymi, którzy tam mieszkają. Bo przecież ktoś tam mieszkać musi. A skoro ktoś tam mieszka, to z pewnością jest i ktoś, kto to dozoruje. To znany im układ plemienny, a że zaświaty są wytworem naszego umysłu, to podlegają tym samym schematom.

Tak szaman przez to, że niby umie komunikować się z istotami, które dozorują tamte światy, staje się kimś o unikatowej zdolności. Nie jest już samcem omega. Jest świętym, bo rozmawia z duchami. A później nawet z nimi walczy – jak dziś między innymi chrześcijański egzorcysta. To była zresztą główna działalność Jezusa Chrystusa. Ponadto, świętego tknąć nie można. A nawet obrażać czy podważać jego słów. Które są wynikiem urojenia i częścią spektaklu, ale to bez znaczenia. Zaspokajają dwie z naszych największych potrzeb. Poczucie bezpieczeństwa i pocieszenie.

Ale święty jest coraz bardziej zachłanny. Nie chce czerpać korzyści jedynie ze śmierci. Chce czerpać korzyść też z życia. Musi stworzyć zatem nowy czynnik. Ale na tyle potężny, że pozwoli on przekonać wszystkich, że on jako szaman niezbędny jest, aby nadać wartości każdemu aspektowi życia. Bo skoro nadaje już śmierci, to czemu nie narodzinom? Dojrzewaniu, później małżeństwu etc.?

Czyż kapłan chrześcijański nie mówi dziś, że życie wasze nie ma żadnej wartości, jeśli nie przyjmiecie chrztu? Przez wiele wieków dzieci, których kapłan nie zdążył ochrzcić, chowano na uboczu. Nie miały prawa spocząć w tak zwanej poświęconej ziemi. Tak oto idea chrześcijańska skazywała biedne dzieci, które umarły podczas narodzin, na wieczne męki. Tylko dlatego, że uświęcony szaman nie zdążył nadać im urojonej wartości. Co wywoływało masę bólu psychicznego. Wyobraźcie sobie ból matki, której umiera dziecko. Ale to nie wszystko. Bo szaman mówi jej, że dziecko właśnie gotowane jest w piekielnej smole. Matka więc czuje ból po śmierci dziecka, a później przewlekły ból psychiczny z powodu psychodelicznej doktryny. Przez całe życie. Ale szaman miał na to rozwiązanie. Był tym, który umiał komunikować się z zaświatami. Więc był tym, który mógł załatwić to i owo. Płacąc mu do końca życia – czyli utrzymując darmozjada, który obarczył cię urojeniem – możesz zapewnić swojemu dziecku odpoczynek od tortur.

Ten aspekt też stał się rzecz jasna przyczynkiem do ingerencji fizycznej kapłana podczas porodu, który mógł być problematyczny. Otóż uczestniczył on w tym akcie, wstrzykując w drogi rodne kobiety wodę święconą. Naturalnie, że za opłatą.

Ale aby takie abstrakty uzyskały odpowiednią moc – by ich nie wyśmiać, wykpić, odrzucić czy podważyć – niezbędny jest najmocniejszy czynnik. Ktoś z jeszcze większą mocą. Ale nie po to, aby przejął rolę czarownika, lecz po to, aby nikt czarownikowi nie podskoczył. I nie wątpił w niezbędność ofiarowania mu datków. A groteskowość tego ukazuje nawet biblia – najważniejsza książka dla cywilizacji łacińskiej. Bardzo mocno dba ona o samopoczucie niejakiego boga. Ale jeden jej aspekt ukazuje dokładnie, jaka relacja – dziejowa – istnieje między wierzącym a bogiem: „Nie będziesz się ociągał z ofiarą z obfitości zbiorów i soku wyciskanego w tłoczni”. (Księga Wyjścia, rozdział 22.)

Takie oto wskazania daje święta księga chrześcijan. Nie opierdalajcie się, jak bóg chce się napić soku. Który rzecz jasna wyżłopie kapłan. A ty to zrobisz? Bo chodzi przecież o twoje bezpieczeństwo.

Wczesny szaman opanował emocjonalne pocieszenie w śmierci. Załatwiało to jego zaangażowanie i teatr, który obmyślił. Czyli słowa, przytulaski i obrzęd. Nadał znaczenia zgoła najzwyklejszemu wydarzeniu na tej planecie. Śmierci. Ale przy tym zagwarantował zmarłym bezpieczeństwo, a ich bliskim pocieszenie. Orzekł, co jest im potrzebne w zaświatach i kogo i czym należy przekupić. Charona monetą, demona czy boga krwawą ofiarą. Ilu szamanów tyle pomysłów na datki dla nich. Im więcej urojonych istot, które trzeba przekupić, tym więcej dóbr zostawianych szamanowi. I bardziej wymyślnych.

Podłe i płytkie? Zapoznajcie się zatem na przykład z biblijną Księgą Wyjścia, choćby rozdziałem 29. Cały ten rozdział to lista życzeń szamana i sposobów jego karmienia. Oraz częstotliwości. I na tej księdze zbudowana jest nasza cywilizacja. Na pułapie zdrowego rozsądku, przekręt jest tu oczywisty. Ale to bez znaczenia. Wystarczy zagrozić pozbawieniem nas poczucia bezpieczeństwa.

Do uprawomocnienia się coraz bardziej zachłannego systemu potrzebny jest pewien element. Element, któremu nie tylko nikt nie podskoczy, ale nawet samiec alfa będzie się go bał. Bo im bardziej chcesz eksploatować innych i z im bardziej wymyślnych datków, tym bardziej musisz podnieść swój autorytet. Nawet szaman, który przemianował się w świętego, nie jest wystarczająco mocny, aby eksploatować władzę najwyższą. Więc potrzebny jest ktoś, kto stoi jeszcze wyżej. I z kim władza zechce zawrzeć układ. Oczywiście pośrednikiem tego wszystkiego będzie szaman. Ale to już pułap istot, które istnieją jedynie w naszym umyśle. Tylko one mogły być wyższe od najwyższych ludzi w społeczności. I, co później ważne, nie wymagały szlachetnego urodzenia jak ludzkie kasty. Zatem zawsze były bezkonkurencyjne. A wobec takich „możnych” system musiał być wydajny. I w ten sposób dzięki powołaniu do życia boga, szaman przeskoczył wszystkie kasty. I stał się niezastąpiony. Wywyższony.

„A oto z czego będziesz składał ofiarę, dwa roczne baranki codziennie i ustawicznie. Jednego baranka ofiarujesz rano, a drugiego baranka ofiarujesz o zmierzchu. Do pierwszego baranka dodasz dziesiątą część efy najczystszej mąki, zaprawionej czwartą częścią hinu wyciśniętej oliwy, a jako ofiarę płynną złożysz wino w ilości czwartej części hinu. A drugiego baranka ofiarujesz o zmierzchu z taką samą ofiarą z pokarmów i taką samą ofiarą z płynów jak rano, jako miłą woń na ofiarę spalaną dla Pana. To będzie ustawiczna ofiara całopalenia składana z pokolenia w pokolenie”. (Księga Wyjścia, rozdział 29.) I w ten sposób szaman zapewnił sobie wyborne śniadanko, obiad i kolację. Nie kiwając nawet palcem.

Pojawia się jakiś „pan”. Nie chodzi już o tego niezbyt pożytecznego fizycznie w stadzie, wątłego samca. Nikt nie będzie chciał takiemu zapewnić całodziennego żarcia i wygód. I to nieustannie. Nawet jeśli jest fikuśnie ubrany. Niczym dostojnik bez dostojeństwa. Szybciej dostanie pałką po głowie niż soczek, skóry, kamienie czerwone czy udziec zwierzęcia lub chlebek. I winko.

Aby to zadziałało, potrzebny był ktoś potężniejszy od samca alfa, herszta, wodza, przywódcy, władcy. Bóg. Czyli inny rodzaj demona, dla zabezpieczenia przed którym wkładaliśmy naszym zmarłym dzidę w dłoń. Ale ten nowy rodzaj istoty z zaświatów nie miał nam zagrażać, lecz sprzyjać. Jednak na pewnym pułapie nie różnił się od tych zagrażających nam. Czy tych, których musieliśmy przekupić, aby nas przeprawili łodzią. Jedni chcieli nas skrzywdzić, więc musieliśmy się przed nimi bronić dzidą, inni musieli dostać zapłatę za przetransportowanie nas w przeznaczone miejsce. Abyśmy nie tułali się w jakimś przedsionku zaświatów. Ale skąd te przedsionki czy wszelakie raje? Z umysłu szamana. Który teraz dał demona mającego nam sprzyjać.

Zatem ewolucja systemu idzie od wioślarza, pracującego za obola, do skorumpowanego boga. Skorumpowanego w czystej postaci. Bo okazuje się, że według systemu, jaki stworzył, może on nas wtrącić do więzienia na tortury. A system jest prawem, które ustalił. Jak złamiesz to prawo, zasługujesz na więzienie i tortury. Jednak gdy poprosisz go o wybaczenie i wręczysz zapłatę – która w tym przypadku jest łapówką, bo łamie konsekwencje prawne – to zamieszkasz w wypasionej willi zamiast w piekielnej celi.

Dokładnie tak ewoluował system szamański. Od wrogiego demona i uczciwego pracownika w kierunku skorumpowanego boga. Ale ten system bazuje na elementach naszych potrzeb. Poczuciu bezpieczeństwa i pocieszeniu. Jego rolą jest to zapewnić. Naturalnie za opłatą dla kapłana. Najczęściej zakamuflowaną. Dlatego nie nazywa się jej wynagrodzeniem, pensją czy łapówką. Mało kto chciałby płacić pewnemu szarlatanowi za szarlataństwo. Dotychczas jego pocieszenie warte było co najwyżej napiwku. Ale dla szamana to za mało. Potrzebne było stałe utrzymanie. Ponadto różnorakie dobra. Od owoców po złoto. To zachłanność szamana wykreowała systemy religijne.

Tak poklepanie po ramieniu ewoluuje w drogocenny obrzęd. I tak dla urojeń wydajemy miliardy dolarów na budowę domów do rozmowy z nimi. A wszystko służy szamanom.

W takim systemie szaman nawet sugeruje, jaką architekturę lubi. Mówiąc, że to ważne dla jakiegoś boga. Czy aby na pewno to mogłoby być dla niego ważne? „A jeśli uczynisz Mi ołtarz z kamieni, to nie buduj go z kamieni ciosowych, bo zbezcześcisz go, gdy przyłożysz do niego swoje dłuto”. (Księga Wyjścia, rozdział 20.)

No i abyś czasem nie marnował dóbr należnych mi, innemu oszustowi: „Ktokolwiek by składał ofiary innym bogom <poza samym Panem>, podlega klątwie”. (Księga Wyjścia, rozdział 22.)

Gdzieś w czasie udoskonalania systemu przez czarownika pojawiają się przedstawiciele Homo sapiens, którzy wystarczająco wykształcili płat czołowy. I tu szaman zaczyna mieć problem. Pojawia się ktoś, kto łatwo może go zdemaskować. Dla kogo nie będzie on wystarczająco mądry, aby być autorytetem. I ktoś, kto może siłowo zagrozić całemu systemowi. Wolnomyśliciele i herosi.

„A więc i zagrażają tym u władzy; czy to świeckiej, czy kapłańskiej. To uprzywilejowane kasty, a każdy, kto posiada wyjątkową moc – czy to umysłową, czy fizyczną – jest dla nich zagrożeniem. A wymiar sprawiedliwości, dogmaty religijne czy polityka jest ich narzędziem, aby móc skutecznie utrzymywać się u władzy. I eksploatować ludzi. Tym samym tłamsić silnych umysłowo – filozofów. I fizycznie – herosów. Dla religii największym zagrożeniem jest mądry – czyli silny rozumowo. A dla władzy silny – czyli mądry fizycznie”. (Fragment mojej książki „Jestem treścią”)

W tym momencie system musi wprowadzić ostatni element z trzech. Ale ten element nie ma nas już uspokoić i uśpić – jak poczucie bezpieczeństwa i pocieszenie – lecz wzmocnić słuszność systemu. I móc się obronić przed wolnomyślicielem. Szaman tego nie zrobi, bo nie jest w stanie rozwinąć się intelektualnie na zawołanie. Jest tylko zakamuflowanym bystrzachą wśród zabobonnych idiotów. A aby to zrobić, niezbędna jest większa mądrość. Problem jednak w tym, że ona nie sprzyja samemu szamanowi jak i całemu systemowi. Bo to oczywista abstrakcja i przekręt, co rozumieją ludzie mądrzy. A ani szaman, ani system nie jest mądry. I na tym pułapie jest bezbronny. Mądrość jako taka nie może mu sprzyjać, a co dopiero służyć. Więc cały system wymaga znów ewolucji. Szaman ma naturalnie na to rozwiązanie. Tak jak wcześniej powymyślał wiele demonów, potworów czy innych urojeń, tak i teraz to zrobił. Jest mistrzem powoływania do życia irracjonalnych urojeń. Tworzenia fikcyjnej rzeczywistości.

Zatem w pewnym momencie nie potrzebujemy już samego poczucia bezpieczeństwa, pocieszenia i mądrości – bo jej nie da się połączyć z systemem – lecz potrzebujemy:

– obrońcy

– pocieszyciela

– mędrca

Obrońcą i pocieszycielem mógł być jakikolwiek demon, bóg, inne urojenie. Tę rolę wypełniało nawet bełkotanie frazesów. Chrześcijański pacierz ma to zapewniać. Ale nie zadziała to wobec mądrego. Więc mędrzec powołany w systemie staje się tu idealnym rozwiązaniem, aby nie podważyć tego systemu. Naturalnie mędrzec nie jest mądry. Ale to bez znaczenia. Tak samo jak szaman stał się święty i najważniejszy w stadzie, plemieniu, społeczności, narodzie czy cywilizacji bez żadnej metamorfozy wewnętrznej, tak samo mędrzec stał się mądry. Tytułem. To frazes, ale przecież cały system bazuje na frazesach i spełnia potrzeby tych, którzy wartościują się tymi frazesami. Mówimy o ludziach, którzy uważają, iż powtarzanie określonych słów zapewni im bezpieczeństwo i pocieszenie.

Idealnym przykładem jest Jezus Chrystus w religii chrześcijańskiej. Nad wyraz płytki i nienawistny narcyz o inteligencji ówczesnego piętnastolatka, który ma być autorytetem nawet dla intelektualistów. I to dzisiejszych. Jest religijnym narzędziem przeciw mądrym. Ale nie ma na celu toczyć z nimi debaty, lecz zaimponować tym, którzy korzystają już z systemu. A to nie jest trudne.

I tak system ma uratować człowiek twierdzący, że wypędza demony, a który wpraszał się do bogatych domów, aby nażreć i napić się za darmo. Tym, którzy go nie wpuścili, groził śmiercią. Jak i całemu miastu. Również tym, którzy nie uznali jego autorytetu i nie zaakceptowali jego paplaniny. Zabił drzewo z małostkowości. Nakazywał składać ofiary zwierzęce zgodne z prawem Mojżeszowym. Czy zabijać dzieci złorzeczące rodzicom. Również potwierdzając prawo Mojżesza. I wiele, wiele innych okropności, o czym pisałem w swoich książkach.

Jak widzicie, tak oto szaman podtrzymuje ten sam prymitywizm, który wcześniej reprezentował Mojżesz, przez wprowadzenie