Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jestem treścią" – książka, która łamie schematy i burzy ustalone porządki.
Wejdź do świata, gdzie filozofia staje się ostrzem, którym autor tnie przez warstwy iluzji, religijnych dogmatów i społecznych rytuałów. To literacki młot i filozoficzna prowokacja, której celem jest jedno – zmusić Cię do myślenia o tym, co przyjmujesz za oczywiste.
To opowieść, która porusza najbardziej ukryte zakamarki naszego światopoglądu, nie zadając pytań dla wygody, lecz dla prawdy.
Odważna, kontrowersyjna i głęboko filozoficzna – "Jestem treścią" nie prosi o Twoją akceptację – to wyzwanie, które rzuca w twarz każdemu, kto wierzy w dogmaty i wygodne kłamstwa. Autor, niczym bezlitosny chirurg, tnie przez warstwy naszych iluzji, aby odsłonić to, czego tak bardzo boimy się zobaczyć: nasze ograniczenia, słabości i hipokryzję.
To podróż przez dzieje religii i cywilizacji, gdzie autor demaskuje nasze słabości, wskazuje paradoksy i pyta: kim jesteśmy i dokąd zmierzamy?
Nie jest to zwykła książka ateistyczna – to manifest nonkonformizmu. Krytyka nie tylko religii, ale i społecznych fundamentów, które kształtują nasze myśli i działania.
Wciągająca narracja prowadzi przez mroczne doliny ludzkich dziejów, od biblijnych przypowieści, przez historyczne absurdy, aż po współczesne, pozornie nowoczesne systemy światopoglądowe.
"Jestem treścią" – manifest, który zburzy Twój światopogląd.
Ta książka to dynamit podłożony pod fundamenty religii, moralności i wszystkiego, co uznajesz za „święte”.
Religia? To system kontroli, który obiecuje pocieszenie w zamian za poddaństwo.
Moralność? Narzędzie do usprawiedliwiania przemocy i okrucieństwa.
Historia człowieka? Opowieść o bezrefleksyjnej zachłanności, napędzanej strachem przed śmiercią.
Autor nie zostawia złudzeń – „Homo sapiens” nie jest mądrym gatunkiem, lecz żałosnym tworem swoich własnych urojonych idei. A człowiek religijny, stoi na szczycie deformy gatunku.
"Jestem treścią" to nie tylko krytyka – to wołanie o przebudzenie. O odrzucenie wszystkiego, co nas ogranicza, i o zbudowanie nowej drogi, w której mądrość wynika z wiedzy, a nie z iluzji.
Nie jest to książka dla słabych. To tekst, który rozedrze Twoje przekonania na strzępy. Czy masz odwagę, by to sprawdzić? Nie obiecuję, że wyjdziesz z niej taki sam, jak wchodzisz – ale może właśnie tego potrzebujesz.
Wejdź w ten świat, jeśli masz odwagę. Pozwól autorowi zburzyć Twoje przekonania, a może na gruzach tego, co zostanie, zbudujesz coś nowego – coś prawdziwego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 537
Rok wydania: 2023
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj”
Wiliam Szekspir
Ludzie śnią sny o świecie, który znają. Ta książka śni sen o świecie, którego nie ma, a być powinien. I to na nas ciąży moc jego kreacji, ale będzie to możliwe tylko wówczas, gdy pozbędziemy się naszych starych umysłów. Twórcy wyznaczają nowe kierunki. Strażnicy zabobonu bronią starych. Taka jest różnica między mną, a kapłanami. I skoro oni mogą tyle mówić o powinności, dobrze i złu, to ja również mogę opowiedzieć tę historię. Skoro oni twierdzą, że można być opętanym przez demona czy szatana to siłą rzeczy można być i opętanym przez boga. I wskażę, że to właśnie to opętanie jest groźniejsze. I to ono nam ciąży.
Początkiem mojej drogi w temacie religii była filozofia. „Antychryst” Fryderyka Nietzschego oraz „Chrześcijaństwo: Najbardziej Śmiertelna ze wszystkich trucizn” Osho, pozostawiły piorunujące wrażenie. Było w ich treści tyle emocji, że czytając traciłam poczucie czasu. Co ujmujące, to z emocji tych biła szczerość. Nie próbowali nikomu się przypodobać. Nawet nie silili się na żadną poprawność społeczną. I jako nieliczni wskazywali postać Jezusa Chrystusa jako negatywną.
Kilka lat później dałam ponieść się marketingowi. Pojawiła się promowana i obszerna książka sławnego profesora, Richarda Dawkinsa: „Bóg urojony”. Uroczy pan w średnim wieku jako mainstream ateizmu. Brnęłam strona za stroną. Ale bez pasji. Jakbym czytała reportaż. Profesor – pomyślałam sobie. Może takim nie wypada wyrażać emocji. Ale nie to mnie najbardziej zniechęciło. Nietzsche i Osho Rajneesh nie zostawili na Jezusie suchej nitki, a tutaj oto populizm ateistyczny oświadcza mi, że Jezus nie tylko jest myślicielem, ale i najbardziej etycznym w dziejach. Cytując Dawkinsa: „Nie ulega też wątpliwości, że Chrystus, jeżeli istniał – lub ten, kto jest autorem Pisma, jeśli nie jest nim on – był jednym z największych etycznych myślicieli wszech czasów. W Kazaniu na Górze Jezus wyprzedził swoją epokę o całe wieki, a mówiąc, „nadstawcie drugi policzek przewidział coś, co Gandhi i Martin Luter King uczynią dopiero dwa tysiące lat później”.
Pomyślałam, dlaczego filozofia ateistyczna dochodzi do innych wniosków niż ateistyczna literatura popularna. Byłam w sytuacji myślowej, w której nie tyle co musiałam znaleźć wspólny mianownik tych autorów, lecz był on niemożliwy. Jedno stało w sprzeczności z drugim.
Postanowiłam poszukać odpowiedzi. Po iluś mało odkrywczych książkach w końcu sięgnęłam po rodzimego pisarza. Autora niniejszej książki i jego książkę „Prawda Nas Wyzwoli”. Znałam jego opracowania podcastowe i doraźne artykuły. Podobała mi się forma i bezprecedensowość. Książka miała opinię ostrej. Ale nie krzyczała tak jak dzieło Osho. Z każdą stroną wzrastały we mnie emocje. Nie czułam potrzeby nawet rozważać wniosków autora, gdyż z każdego zdania emanowała szczerość. A sposób w jaki się wyrażał przemawiał do mnie na najzwyklejszym pułapie na jakim jeden człowiek winien przemawiać do drugiego. A przede wszystkim jako nieliczny krytykował nie tylko boga starotestamentowego – zwanego potworem nawet u wyważonego Dawkinsa – ale i Jezusa. I to z tej książki dowiedziałam się jak amoralny był Chrystus i co mu przyświecało. To była czarująca podróż. Mimo to pojawił się inny problem. Nurtujące pytanie. Dlaczego filozofia dochodzi do przeciwnych wniosków niż profesor ze swoją literaturą popularną. Dlaczego obie stoją w opozycji do siebie w tak ważnej sprawie. Mimo, że wszystkie są na wskroś ateistyczne.
Z racji znajomości i mojej pasji literackiej, dostałam poniższą książkę do zaopiniowania oraz w celu pomocy w redakcji jej. Dla każdego autora ważna jest perspektywa. Pomyślałam z początku; o czym wciąż pisać w zakresie religii. Tym bardziej, że Dawkins popełnił niezwykle obszerną książkę, a sam autor niniejszej wyczerpująco omówił temat w poprzedniej. I zaledwie już po pierwszych stronach zrozumiałam jak bardzo się myliłam. Wkroczyłam w tę opowieść jak w baśń. Czułam pasję. I wtenczas zrozumiałam, że literatura popularna w tematyce ateizmu jest bez wyrazu. To filozofowie nadawali barwy swej treści. Kto wie. Może dlatego, że filozofia wykracza poza schematy. A jej autorzy nie chcą się dopasować do społecznych oczekiwań i grupy docelowej. Bo oni chcą wyznaczać nowe kierunki. Wyruszać na nieznane. I ta książka to robi. Po jej lekturze dostrzegłam jak diametralna jest między tymi nurtami różnica.
Autor nie porusza się w zakresie ateizmu, ale wykracza poza niego. W ogólnym rozrachunku to książka światopoglądowa, która demaskuje nasze słabości. Ale jednocześnie odpowiada na pytanie, na które nie odpowiada nawet trzy razy grubszy „Bóg Urojony”. Oraz nie tylko nie potwierdza wniosku rozumowego Dawkinsa, lecz dowodzi wprost jak bardzo Dawkins się myli.
Naturalnie nie musicie zgadzać się ze mną jak i z autorem. Możecie zapoznać się z poniższą książką i przeanalizować argumenty autora i wyciągnąć wnioski sami. Autor w obu książkach jasno wskazuje w którym miejscu powinniście szukać, abyście sami mogli wyrobić sobie opinię.
Poniższa książka przede wszystkim właśnie rozprawia się z osobą Jezusa i wskazuje niebezpieczeństwo jego tak zwanych nauk. A przyjmując orzeczenia ateizmu głównego nurtu, iż Jezus był jakimś mędrcem, staje zatem w opozycji do tych opracowań. I posuwa się do unikatowych wniosków rozumowych. Nie wpisujących się w ogólny konspekt, ale z pewnością na tyle ciekawych, że zaspokoją one tego czytelnika, który jest otwarty na szczere definiowanie religii i jej bohaterów. Wobec tego, jeśli jesteś gotów na ateistę, który podważa wnioski rozumowe innego – mainstremowego ateisty – to jest to książka dla Ciebie. I dla każdego innego, kto chciałby poznać nasze słabości i przyczyny tego. Zgubną rolę systemów nie tylko religijnych, ale i społecznych.
To nietypowe ujęcie tematu, a przede wszystkim studium nad nami, które skłania do kontemplacji. I uczy. I to chyba – z mojego punktu widzenia oczywiście – jest najważniejsze. Przepraszam. Nie tylko to. Jako kobieta lubię czytać o miłości, a to książka, która o niej mówi. Dokładnie tak! A i wskazuje w miłości coś nad czym nigdy się nie zastanawiałam. To niebywałe jak wiele rzeczy wykonujemy bezrefleksyjnie. I ich nie rozważamy. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy robiłam zdziwioną minę, gdy autor omawiał zgoła oczywiste i nieistotne niby dla ogólnego konspektu schematy, które po tym jak je wyłożył i ujął we właściwe słowa – zdekonspirowały się jako co najmniej podejrzane.
Miłym akcentem dla mnie jest rola przedmówczyni niniejszej książki. Jednak nie jestem w stanie ująć wrażeń w tych kilkudziesięciu zdaniach. Nie wiem nawet czy potrafię. Powinnam więc ustąpić czytelnikowi, a on niechaj sam wkroczy w tę nietypową, ale jakże czarującą podróż. To książka na wskroś ateistyczna, ale poruszająca i deliberująca tak wiele wątków, że jest jak koktajl. Ale to bardzo pyszny koktajl, którym zdecydowanie czytelnik winien się delektować. Zatem wypijcie go.
Weronika Szczepańska.
Rzeczy są nie tam, gdzie być powinny. Kiedy je teoretycznie uporządkujemy, zaczniemy rozumieć, dlaczego świat mimo miliardów modłów, kolejnych krzyży i kościołów jest abstrakcyjnie zły. A przede wszystkim tylko wówczas, gdy ujrzymy, że jesteśmy chorzy, zechcemy być może wyzdrowieć.
Chrześcijanie i inne religie twierdzą, że walczą ze złem. I robią to od tysięcy lat. Jednak, gdy się temu przyjrzymy, absolutnie nic się nie zmienia na lepsze. Pominę fakt, że przez wszystkie trzy religie monoteistyczne świat doznał zła, o którym wcześniej najwięksi nawet sadyści nie śmieli marzyć. I nic nie zmieni się na lepsze, bo po pierwsze, aby walczyć ze złem skutecznie, trzeba najpierw to zło poprawnie zdefiniować i umiejscowić. A to religie są złem, które na mocy deklaracji walki ze złem, kamuflują się jako jego wróg.
Mitologia pełna jest herosów, którzy bronią ludzkość przed rozmaitymi potworami. Jednak w tym dość późnym okresie dla antyku – gdy rodzi się chrześcijaństwo – nikt już tak naprawdę nie wierzy w Gorgony, Meduzę, Krakena, czy Syreny, z którymi mierzyć mogą się jedynie herosi. Czyli ludzie zrodzeni w wyniku ingerencji boga, ale z ludzkiej kobiety. Nagle w tym późnym antyku okazuje się, że nie ma nigdzie mitologicznych potworów. Zatem nie ma z kim walczyć. Ale chcemy przecież dać nowego bohatera, który ma być niezbędny. Zatem musi on robić coś z czym nie radzą sobie zwykli ludzie. Tym bardziej, że nie chce mu się pracować siłą rąk i nóg. Nie będzie kopał wodociągów, budował domów i pracował w polu. Jezus chciał włóczyć się, nie wysilać, paplać swoje głupoty i sprawiać pozory, że coś robi, aby móc jeść za darmo w godnych domach i pić wino. To robił Chrystus przez cały Nowy Testament. Wpraszał się do domów, aby się nażreć za darmo, a tam, gdzie go nie wpuścili, obiecywał kataklizm z rąk boskiego tatusia. Aby jednak go wpuszczano, karmiono i pojono winem musiał stać się konieczny. Więc co trzeba zrobić? Trzeba powołać wroga ludzkości, z którym tylko on jako heros – ogłosił się synem boga – może wygrać. Harpi nie ma, Meduzy nie ma, Krakena nie ma, Syren nie ma, a więc kogo zabijać? Z kim walczyć? Pozostają demony, których nigdy nikt nie widział, ale garstka nierobów, którzy porzucili swoje rodziny, aby włóczyć się bez odpowiedzialności, napędza propagandę ich istnienia.
To robił Chrystus i apostołowie. Straszyli ludzi istotami, których nikt nie widział, aby oni stali się konieczni jako ci, którzy z nimi walczą. Walczą do tego stopnia, że ich agresywne zachowanie sprawia, że do jeziora zostaje wpędzone stado kilku tysięcy świń. Te biedne stworzenia utonęły w panicznej ucieczce przed Jezusem. Ten czyn tak oburzył mieszkańców, że kazali oni mu spierdalać. Nie można się im dziwić. Rozumowo rzecz ujmując, odpowiedzialny był za śmierć dwóch ludzi i stada zwierząt. Ale nie zmienia to faktu, że Nowy Testament przedstawia nam tę historyjkę jako wygraną walkę z dwoma demonami, którzy wyszli z grobów, a których on wpędził w świnie. Zatem zombie to nie współczesny koncept wirusa. I są one tak objętościowo obszerne, że nie wchodzą w dwie świnie, lecz w stado niemal 2 tysięcy sztuk. Sztuczka wątpliwa, ale przynajmniej moralnym byłoby, gdyby Jezus potrafił pokonać demony pstryknięciem palcem. Nie musząc zabijać zwierząt. Jednak o czym przekonacie się w dalszej części książki ani Chrystus, ani anioły, jak niejaki Rafał nie umieją wypędzić demonów bez poczynań, które jawią się jak mitologiczna, czarna magia. Jako mroczne pogaństwo.
Walka z demonami nad Jeziorem Galilejskim nie obyła się bez rzezi zwierząt. Zdolności Jezusa jawią się jak prymitywna, plemienna magia oparta na pozorach i niezrozumiałych obrzędach. Naturalnie barbarzyńskich. Ówczesny „Avenger” straszy zwierzęta, aby spadły z urwiska i sprawia, że usychają drzewa, gdy nie dadzą mu owocu. A to wszystko jako wynik jego niesamowitego narcyzmu i płytkości. Oraz lenistwa. To zupełnie nikt. Zupełny, bardzo mały, nikt.
Walka z demonami oprócz gruntowania w społeczności jakiejś niezbędnej pomocy ma też inną korzyść. W końcu nie bez przypadku nie stajesz się wojownikiem czy gladiatorem. Nie chcesz umrzeć w walce, co może się zdarzyć, gdy walczysz z kimś realnym. Zdecydowanie lepiej walczyć z czymś co nie może cię ani zranić, ani zabić, bo nie istnieje. Aż tak wielkim nikim i tchórzem był Jezus Chrystus. Nawet wroga musiał sobie wymyślić by nie dostać od niego łomotu.
To będzie książka druzgocąca naszą kompetencję ludzką. A przede wszystkim aspekt, przed którym cała cywilizacja nakazuje nam klęczeć. Jesteśmy ułomni i niedojrzali, mając się za właściwych i zdolnych do stanowienia o tym co być powinno. Przez to tworzymy systemy, które narzucamy jako właściwe i słuszne, podczas gdy są one jedynie inną formą zakamuflowanej agresji. I bezmyślności. Co najwyżej zmienia się beneficjent tej agresji, ale zawsze jest ktoś na kogo możemy – prawnie – ją kierować. Każdy system i wiek mają pewną wspólną cechę. Umysł ludzki, który jest tak stary jak zabobon jakiemu hołduje. A cywilizacja ludzka przepełniona jest mniejszymi bądź większymi zabobonami. I ta cywilizacja robi wszystko – wraz z umocowaniem prawnym – aby je szanować, a co gorsza wykonywać. Zamiast z mocą kreacji patrzyć w przyszłość, my z tęsknotą obracamy się wstecz. Zamiast ewoluować, robi wszystko, aby być tak starą jak nasi przodkowie. I narzucamy systemy religijne, które głoszą, iż nie można chcieć niczego zmieniać, gdyż bogowie tego nie chcą. Oczywiście, że nie chcą, bo to bardzo starzy bogowie, a więc i nas potrzebują starych. Inaczej z nich wyrośniemy, a to dla bogów oznacza zapomnienie, czyli śmierć. Na straży tego światopoglądu stoi armia kapłanów. Oni też nie chcą wyjścia z zabobonu, bo śmierć boga, którego głoszą, oznacza ich zbędność. Skoro czary przestaną być potrzebne – modły są swoistymi czarami – to czarownik jest zbędny. Nie musisz go już utrzymywać.
Dokąd nas to prowadzi? Otóż donikąd. Za to bardzo nas to sprowadza. W czas zamierzchłych, mniejszych bądź większych prymitywizmów.
To nie jest książka dla wielu. Jak pisał Nietzsche „nie jestem językiem dla ich uszu”. Gdybym miał być dla wielu, to wiedziałbym, że nie jestem we właściwym miejscu. Chciałbym żyć w świecie, w którym odważna, nowa, przekraczająca schematy myśl, jest w stanie być zrozumiana przez większość. Ale to nie jest ten świat i pierwsze co należało zrobić to zrozumieć to. I nie bać się tego mówić. Drugim krokiem jest zmiana mikroskali, aby ilość mikroskali miała wpływ na makroskalę. To rola moja i mojego czytelnika. Inność drażni jednakowość, a inność dla zakorzenionych systemów społecznych, czy religii jest wręcz wroga. Ale nie należy bać się być wrogim, gdyż jeśli poprawnie zdefiniujemy dobro i zło, to zrozumiemy w jakiej roli występujemy. I wówczas nonkonformizm jest nieunikniony. Nie wstydźcie się tego słowa. Bądźcie nonkonformistami i burzycielami. Bo świat jaki znamy – i w którym żyjemy – musi być zburzony, a wiedza o tym winna przychodzić nam łatwo. Chyba, że chcemy wypełnić kolejne dzieje, kolejnymi oceanami krwi i strachu innych. Jesteśmy irracjonalną poczwarą, z której winno wyrosnąć wreszcie nowe stworzenie. Aby wyzdrowieć, musimy najpierw przyznać się, że jesteśmy chorzy, a nie okłamywać siebie i innych, że wszystko jest w porządku. Że jesteśmy koronnym celem kreacji. Albo darwinowskim szczytem ewolucji. Jesteśmy zaledwie początkiem i to niedorozwiniętym. Nie powinniśmy mówić o rajskiej nagrodzie po naszym końcu, lecz o trudzie podróży w jaką musimy wyruszyć, aby stać się godnym życia tutaj, a nie godnym obiecanego raju.
Religia wydaje się archaizmem. Zwłaszcza w dobie pisania tej książki, czyli latem 2022 roku. To uczucie jest słuszne. Religia zaiste wydaje się archaizmem, bo już z pewnością powinna nim być. Ale nie jest. Czego dowodzi ta książka, która w obszernej ilości tekstu odnosi się do realiów dzisiejszego świata. I to jest przerażające.
To będzie książka odważna w tezie. Wszyscy skądś wyszliśmy. Byliśmy podobnie uwarunkowani kulturowo, ale przecież wielu z nas odrzuciło to, czym to warunkowanie nas obarczyło. Piszę z perspektywy człowieka, który zrodził się jak każdy z nas i – w naszej cywilizacji – obarczony tymi samymi problemami. Miałem być wykonawcą systemu i woli obcych mi ludzi, jako woli moich rodziców. Nie trwało to długo, gdy zorientowałem się, że z tym światem jest wiele nie tak.
Wierzący mawiali „gdybym kroczył ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo ty jesteś ze mną”. Pomyślałem już jako nastolatek – a dlaczego nie wykształcić w sobie odwagi. Zła się nie ulęknę, bo jestem odważny. Nie potrzebuję do tego żadnego boga. Posłuszeństwo więc zamieniłem na odwagę. Dlatego preferowałem mitologię zamiast monoteizmu. Monoteizm oferował przyszłość w raju dla posłusznych. Mitologia, jak choćby Nordycka oferowała wejście do Walhalli odważnym. Posłuszny, kontra odważny. Wybór był oczywisty. Tym bardziej, że moje dzieciństwo wymuszało na mnie odwagę, kosztem posłuszeństwa. Zacząłem dostrzegać te niuanse, których się żąda ode mnie za nagrodę. Wszedłem w to i nauczyłem się żyć w ciemnej dolinie. Zaglądać w twarz wszystkiemu co śpi, nie po to, aby je napaść i skrzywdzić, lecz aby poznać. Po czasie zostałem tam. I gdy teraz słyszę, że ktoś krocząc ciemną doliną nie lęka się zła, bo bóg jest z nim, mawiam tylko – ja mieszkam w ciemnej dolinie. A zło do tej doliny wnosisz ty.
Kiedy wykroczyłem poza schematy, odrzuciłem kolejne. Zauważyłem, że nie są mi potrzebne żadne nagrody. Ani kij, ani marchewka. Znalazłem się tutaj i tu zamieszkałem. I zrozumiałem, że moje czyny mają realny wpływ na otaczający mnie świat. Zacząłem stawać w obronie bezbronnych. Dostrzegać potrzebujących pomocy. Miałem moc wyciągania z tak zwanego „piekła”. Co zaskakujące, bo powszechne systemy religijne chciały głównie do piekła wtrącać. Skazywać na wieczne cierpienie. A ocalenie przed nim oferowały jedynie za posłuszeństwo, zamiast za dobro. Za posłuszeństwo również skazywały, to znaczy za jego brak. Przyjrzałem się więc temu wnikliwiej. I im bardziej się temu przyglądałem, tym bardziej oddalałem się od ludzkiej kreatury, która w większości czerpie z systemów religijnych. Co zaskakujące, nie musiałem swojej odrębności kompensować żadnym systemem. Nie trzeba nic w zamian. To tak jakbyśmy pytali co w zamian za raka, z którego się wyleczymy. Otóż nic. Jesteś zdrowy. Po prostu żyj.
To będzie podróż, która w wielu miejscach zaskoczy czytelnika. Wielu zareaguje na to oburzeniem, wycofaniem. I stanie się to tylko dlatego, że myśl ta wyprzedzi dzisiejszy świat. Większość z czytelników też potrafiłaby to zrobić. Ale musieliby pozbyć się pewnego aspektu, nad którym się nie zastanawiają. Zwyczajnej bezmyślności. Bezmyślności, gdyż nad większością rzeczy, które robimy niemal w ogóle się nie zastanawiamy.
Żyjemy w epoce Internetu. Możemy obserwować na serwisach społecznościowych miliardy zdjęć. Cywilizowani, ładnie uczesani ludzie. Często zdjęcia z książką czy tuląc czule dziecko. Ależ piękny gatunek. Czego może nam brakować? Jesteśmy inteligentni, uduchowieni i humanitarni. Przewijasz fotografie dalej. Pojawia się zdjęcie, czyli coś czym właściciel profilu się chwali. Oto pozuje trzymając w dłoniach rybę. Żywe stworzenie wyciągnięte z wody. Masa polubieni. Mnóstwo bezmyślnych komentarzy. Ty też bezmyślnie „lajkujesz”. Przewijasz dalej i dalej. I dalej. Czy komukolwiek przemknęło przez myśl, że to po prostu przemoc? Czy ktokolwiek pomyślał, że trzymanie ryby na rękach jest duszeniem? Że analogicznym zdjęciem do tego czynu winno być to, na którym ktoś trzyma człowieka pod wodą? Czyli topienie? W obu przypadkach to duszenie. To przemoc. Ilu tak na to patrzy? Nawet jeśli jesteście ateistami, profesorami czy intelektualistami? Ilu jest w stanie uczciwie definiować moralność? Tym bardziej w aspektach, które są naszą rozrywką.
Część robi teraz dziwną minę. Inna część zastanawia się, co za bzdury. Większość jest urażona, bo przecież sami mają takie zdjęcia, a i czasem chodzą na ryby. Nagle traktujesz tę książkę jako niewłaściwą dla siebie. Czułeś, że jej potrzebujesz, bo autor aktywnie propaguje ateizm. Byłeś gotów odrzucić warunkowanie kulturowe i utwierdzić swój ateizm. Ale gdy okazało się, że autor wyszedł daleko poza ateizm, bo odrzucił warunkowanie kulturowe na wielu pułapach – nie tylko religijnym – to się oburzyłeś. Zareagowałeś dokładnie tak samo jak wierzący reaguje na ateizm. Tak samo mięsożerca reaguje na weganizm. I tak samo bezmyślnie zadający przemoc, reaguje na zdefiniowanie jego czynów jako przemoc właśnie. Nie odbieraj tego personalnie. Robisz to, bo robimy niemal wszystko bezmyślnie, powielając bezmyślne społeczne zachowania. Jeżeli to zrozumiesz, możesz to rozważyć i się zmienić. Oczywiście wówczas, gdy uznajesz, że chcesz być po prostu dobry. Jeśli nie jesteś gotów to odrzucisz tę książkę. Zaledwie wyruszyłeś w podróż po człowieczeństwie. Chciałeś odrzucić największe jarzmo światopoglądowe jakim jest religia. Ale to nie jest jedyne jarzmo. Zresztą sama religia na tyle zasymilowana jest z naszą cywilizacją, że nawet jeśli określisz się ateistą to i tak twój światopogląd będzie wynikiem kulturowego warunkowania, którego fundamentem jest religia. I to dzieje się na każdej długości i szerokości świata. Naszą cywilizację łacińską stworzyło chrześcijaństwo. I bez zmiany całości, niczego nie zmienimy. Odrzucenie teizmu nie czyni człowieka dobrym, nawet jeśli uznaje on siebie za współczesnego i wyższego.
Ta książka ukaże wstydliwą prawdę o nas. I nie chodzi w niej o ateizm. Chodzi tylko o to abyśmy zdefiniowali swoje dolegliwości i chcieli być naprawdę dobrzy, a nie tylko mówić o tym. Dobro nam nie zaszkodzi. A zło zaszkodzi nie tylko nam, ale i wszystkim. Jest to książka filozoficzna o naszym światopoglądzie, który nie działa. To przecież widać. Ukażę jak zagmatwani jesteśmy moralnie i w jakie „własnoręczne” pułapki wpadamy, a później nie chcemy się z nich wydostać. I owszem, to książka obrazoburcza w pełnym spektrum. Od naszej porannej myśli, do wielkiej religijnej idei. Będą w niej herosi. Jasne, że będą. Przecież ta fantazja – niemal perwersyjna – o wyniesieniu nas samych w kierunku nadprzyrodzonych istot, jest nieustającym marzeniem. Pragnieniem wynikającym z naszej niemocy. Znajdzie się zatem w tej książce i Kapitan Ameryka jak i Jezus Chrystus. Szatan, bóg, lokalny czarodziej jak i my sami jako gatunek. Więc masa potworów.
Książka traktuje o ludzkości więc mówi ogólnikowo. Jeśli jakiś czytelnik poczuje się obrażony w wyniku jej treści, to nie jest to winą książki, tylko miejsca mentalnego w którym ten czytelnik jest. I tym bardziej jest to książka dla niego. Ale jest też i dla tych, których ta książka nie obrazi. Tym ona da perspektywę, wiedzę i przede wszystkim wskaże – czy potwierdzi – kierunek. A kierunek jest prosty, co bardzo kamuflują nam przeróżne systemy, czy to religijne, pseudofilozoficzne czy polityczne.
Ale dość już o tym. Pora wyruszyć w podróż po własnej psychice i przez człowieczeństwo. To będzie trudna podróż, ale obiecuję, że kończąc ją, nie będziesz chciał/a być tą samą osobą. Chyba, że jesteś głupcem i ignorantem. Wtedy ja nie pomogę. Wtedy pomóc może tylko bóg. Ale to wówczas, gdy tu umrzesz. Ja zajmuję się kreowaniem rzeczywistości, a nie urojeniami i obietnicą.
„Idźcie za nim po mieście i zabijajcie! Niech oczy wasze nie znają współczucia ni litości! Starca, młodzieńca, pannę, niemowlę i kobietę wybijajcie do szczętu!
Biblia, Księga Ezechiela, rozdział 9. Oto nasza cywilizacja.
Kompetencja, psychiatria, zbawiciel, demony i czarownicy. Czyli jak zdruzgotana jest ludzka psychika.
Na jakiej zasadzie prawnej działają egzorcyści – czarownicy – w Polsce? Mamy powszechny dostęp do psychiatrów czy psychologów, którzy mają za zadanie przeciwdziałać problemom natury psychicznej. Praktykę psychologiczną można sobie założyć i wykonywać, a z drugiej strony mamy egzorcystów, którzy również zajmują się – tak to nazwijmy – ingerencją natury psychologicznej. Tak naprawdę o rodzaju dolegliwości decydują egzorcyści i rodzice, bo okazuje się, że to dzieci są najczęściej opętane. Nie bez powodu też szatan lubi wchodzić w dziewczynki. Nie bez powodu lubi tam, gdzie lubi i kapłan, więc i egzorcysta. Egzorcyzm najczęściej odbywa się za zamkniętymi drzwiami. Lubieżnik od strony boga zostaje sam z lubieżnym szatanem i obaj chcą tego samego. Przy czym lubieżnik od strony boga uważa, że tylko jemu się to należy, gdy wypędza szatana z ciała smagłej dziesięciolatki, a podczas rytuału sam w nią wchodzi, bądź dotyka ją i sprawdza w zakamarkach jej ciała czy aby na pewno zło zostało już wypędzone.
W kwestii egzorcyzmów zgodzić musimy się na dwa; pierwszy to odwrotny egzorcyzm, kiedy to diabeł wypędza księdza z dziecka. A drugi to ten, o którym pisałem w swojej książce „Prawda Nas Wyzwoli”. Ten, w którym wreszcie będziemy wypędzać z ludzi, boga.
Na jakiej więc zasadzie ktoś, kto wywiera ingerencję psychologiczną, a tak naprawdę wzmaga zaburzenie może bezkarnie działać? Jeśli się nad tym zastanowimy, że mamy dziecko, które żyje w zabobonnej rodzinie albo zwyczajnie „głupiej” rodzinie – gdyż zabobon wynika z braku wiedzy – to staje się ono ofiarą dorosłych. W pierwszym odruchu ofiarą swoich rodziców, którzy decydują, aby wezwać do ich cierpiącego dziecka czarownika. Tak musimy nazywać tych ludzi, gdy mówimy o egzorcystach. Są to czarownicy. Takim czarownikiem był zresztą Jezus Chrystus. To była jego jedyna kompetencja – wypędzanie domniemanych demonów. Zarówno on jak i apostołowie, których tego nauczył nie mieli żadnych kompetencji. Zatem powołali do życia coś z czym przysposobili się walczyć. Taka sama sytuacja braku kompetencji ma miejsce z katabasami, zwanymi egzorcystami. Nie mają żadnej kompetencji i utrwalają zaburzenia. Trzeba spojrzeć na to jasno, że jeśli dziecko cierpi na zaburzenia, a rodzic sobie z tym nie radzi i wzywa kogoś, kto twierdzi, że w dziecku jest demon albo i diabeł, to mamy bardzo groźną ingerencję w psychikę dziecka. I jej niszczenie.
Polska jest obecnie drugą w Europie potęgą wykonywania egzorcyzmów. Ten szał zła zbudowanego na urojeniu jest wynikiem pewnego nakazu boga. Starego boga i starego prawa, ale Jezus Chrystus, który miał nas odciąć trochę od okrutnego potwora starotestamentowego, ani nie zaprzeczał temu, ani nie deprecjonował. Sam powiedział, że nie przyszedł znieść prawa bożego, lecz je wypełnić i zakazywał zmiany choćby jednym słowem dyktatorskich i potwornych nakazów boga. Wśród których jest aż 27 nakazów zabicia. Mówi nam o tym Ewangelia Mateusza w rozdziale 5. Więc współcześni katolicy nie powinni kłamać, że wola boga starotestamentowego jest stara i nie jest już ich wolą. To nie jest prawda. Udowadnia to wierność dekalogowi, który jest przecież starodawną wolą tegoż właśnie boga jak i udowodnił to Kościół katolicki. Choćby w Polsce w roku 2020 uznając faceta chcącego mordować homoseksualistów – gdyż tak stoi w Biblii właśnie, a dokładniej w Starym Testamencie – za świeckiego apostoła. I podając tego kretyna jako wzór wiary chrześcijańskiej. Dla jakiej wiary wzorcami mogą być prześladowcze, skore do mordów debile? Tylko dla prześladowczej, skorej do mordów i kretyńskiej. Przecież to oczywiste.
Mamy jakby dwie formy intencji działania egzorcystów. Radykalna, to otwarta walka z czarownicami jako wykonywanie woli boga. Zabijanie ich w bezmyślnym szale. Ta łagodniejsza, to po prostu wypędzanie demona. Abyśmy to zrozumieli musimy sobie o tym nieco opowiedzieć. Ujrzycie ewolucję tego tajemniczego wroga, a zatem bohatera, który z nim walczy. Gdy poznacie wrogów biblijnych – tak przecież wyolbrzymianych – to zrozumiecie, że nie są oni tymi, których należy się bać. I że bać należy się boga.
Kiedy nie znasz psychologii i nie badasz ludzkiej psychiki, znajdujesz sobie podszept jako wolę czynienia inaczej niż chce bóg. Ten podszept należy wyolbrzymić. Nikt nie zagłębi się w twoją psychikę, bo nikt nie ma do tego kompetencji, a najwyższemu tworowi głupio jest dręczyć nas za ułomność. Zatem dręczy się nas za uleganie szatanowi vel diabłu. Tak ten podszept ewoluował. Pierwsze słowo „diabeł” pojawia się u Mateusza w rozdziale 4. To dopiero tam poznajemy diabła. I to jest właśnie ten tajemniczy ktoś, kto zabrał Jezusa na pustynię na test przetrwania. Ale to zdecydowanie za późno. Musimy się cofnąć. Wcześniej znamy szatana, a nie diabła. Okazuje się, że to ta sama postać, lecz inaczej nazywana. We wszystkich trzech religiach monoteistycznych, szatan to jeden z aniołów, który zbuntował się przeciwko bogu. Diabłem określamy potocznie upadłego anioła. Wniosek rozumowy nasuwa się taki, iż szatan jest po prostu wyższy rangą od diabła, ale obu może być mnoga ilość. Natomiast z retoryki Biblii wynika, iż szatan, to był konkretny jegomość. A co później wskażę, całkiem ściśle działający z bogiem. Termin „szatan” początkowo oznaczał przeciwnika i odnoszony był do ludzi. W Starym Testamencie pojęcie szatana pojawia się w znaczeniu – przeciwnik, nieprzyjaciel, przeszkoda na drodze. Jest przeciwnikiem boga.
Jestem przeciwnikiem boga. Jestem zatem szatanem? Z pewnością chrześcijanie tak mnie nazwą. Dlaczego więc jestem dobry, moralny i etyczny? Jedyne moje „przewinienie” to brak bogobojności. I to czyni mnie złym w oczach wierzących? I to uczyniło szatana złym według wierzących? Na jakiej podstawie widzimy zło w szatanie, a dobro w bogu? A może to właśnie szatan dostrzegł zło w bogu i dlatego wystąpił przeciw niemu? Oponent boga jako zło wcielone. Za to zdegenerowany, zbrodniczy, faszystowski bóg jako dobro. A ze znajomości Biblii i historii świata wniosek musi być tylko jeden. To bóg jest złem. Nie szatan z diabłami.
W późniejszym okresie szatana łączy się z demonami jako jego poddanymi. Demony – zgodnie z zapisem w 1 Księdze Henocha miały powstać z „bezprawnego obcowania aniołów z kobietami ludzkimi”. To zatem swoiści mitologiczni herosi. Właściwym wyda się teraz wniosek, iż Jezus Chrystus jest zatem demonem. Powstał on przecież z obcowania anioła z kobietą ziemską. Słowo „bezprawne” nie ma żadnego merytorycznego znaczenia, jest tylko nomenklaturą dokonującą manipulacji.
Pierwsza rola biblijnego szatana to akt, w którym namawia króla Dawida, aby policzył ludność Izraela. (Księga Kronik, rozdział 21) W tym przypadku, aż ciśnie mi się na myśl, że szatan jest emocją pchającą ludzi w postępowanie nie będące zgodne z myślą boga. Król Dawid ujawnił liczbę wojsk Izraelskich. Konsekwencją są niedogodności zbrojne oraz inne, takie jak zaraza. Nie chcę nazywać tego najazdami, ponieważ między innymi anioł niszczyciel stojący nad Jerozolimą, nie jest faktem, lecz przenośnią. Lub urojeniem. W tym pierwszym kontakcie z szatanem mamy też potwierdzenie, że to jeden z kompanów boga. Był nim zresztą od samego początku. Bóg przecież wyraźnie mówił w Księdze Rodzaju, że „człowiek stał się taki jak my”. A przecież nikogo oprócz boga, Adama i Ewy i węża tam nie było. Więc bóg i wąż to ci „my”. Bo to pierwotny wąż stał się przecież oponentem boga. A skoro ludzie stali się tacy jak „my”, to jasne mamy wskazanie, że bóg i wąż są tacy sami. Czy zatem ów wąż stał się szatanem? Jest tą samą osobowością co bóg, a w toku tekstu Biblii poznajemy, że działa na jego rzecz. I są razem od początku wszechrzeczy. Warto też zauważyć, że niedola ludzi oraz przemoc wobec nich, jest wolą boga, a nie szatana. Tak się dzieje zresztą przez całą Biblię. „Zesłał więc Pan zarazę na Izraela i padło z Izraela siedemdziesiąt tysięcy ludzi. I posłał Bóg Anioła do Jerozolimy, aby ją wyniszczyć, lecz gdy ten dokonywał zniszczenia, wejrzał Pan i ulitował się nad nieszczęściem”. W tej przypowieści o pierwszej ingerencji szatana, zrobił to bóg. Nie szatan. Nie mogę pozbyć się też myśli, że szatan – a zatem emocja kierująca człowiekiem – to po prostu kolejny pretekst do agresywnej, morderczej ingerencji boga. Przy czym autorzy Starego Testamentu nie wiążą tego właśnie z emocją i ludzkim postępowaniem, a zatem z psychiką, lecz z szatanem. Nie są w stanie badać ludzkiej psychiki, gdyż są prymitywnymi pastuchami, a nie filozofami czy uczonymi. Zatem powołują do życia urojenie jako siłę sprawczą. Niegdyś szatan, później dzięki Jezusowi demony. To działa do dziś bardzo gorliwie, gdy zdamy sobie sprawę, że Polska jest drugą potęgą egzorcyzmów w Europie. Czyli jesteśmy drugą potęga czarowników wypędzających demony. Coś czego nikt nigdy nie widział. Czegoś co nie istnieje. Ten proceder w historii prowadził do morderstw, a i dziś wciąż prowadzi. To niesamowite zło – intencją ludzką – spowodowane niby działalnością jakiegoś demona, trwa do dziś. Mamy idealnego kozła ofiarnego. Możemy w zaburzeniach psychicznych upatrywać działania demona, a winę za zło zwalać na szatana. Robią to pojedynczy wierni, kapłani jak i sama instytucja Kościoła katolickiego. Wielkie orzeczenie o winnych pedofili w Kościele katolickim w roku 2019 głosi, iż za tym stoi szatan, a nie człowiek i jego wola! Zatem księża gwałcący dzieci są niewinni, bo z tak wielkim wrogiem jak szatan może wygrać tylko bóg. Biedny ksiądz z fiutem na wierzchu skierowanym w usta dziecka jest tylko marionetką szatana. W dalszej części podam podwalinę tego usprawiedliwienia. Podwalinę płynącą z Nowego Testamentu, a mającą związek z psychiką ludzką, a konkretnie z solidnym jej zaburzeniem.
Drugą przygodę z szatanem odnajdujemy w Księdze Hioba. Tutaj zarówno bóg jak i szatan najwyraźniej się bardzo, ale to bardzo nudzą. Z tej nudy wiodą pewien spór. To spór o sympatię. W tym przypadku szatan jest postacią przemierzającą sobie Ziemię, a w dopisku teologów jest „Szatan, nazwa ogólna, oznaczająca przeciwnika – w tym wypadku – ludzi, nie boga”. Księga Hioba w rozdziale 1 mówi nam „Zdarzyło się pewnego dnia, gdy synowie Boży udawali się, by stanąć przed Panem, że i szatan też poszedł z nimi. I rzekł Bóg do szatana: «Skąd przychodzisz? Szatan odrzekł Panu: «Przemierzałem ziemię i wędrowałem po niej»”.
Historia z Hiobem jest znamienita, ale nie w kontekście szatana, lecz boga. Oto bóg znajduje sobie rozrywkę w postaci udręczania człowieka, którego nazywa najgorliwszym swym wyznawcą. Hiob jest symbolem wiary, ale żeby tego dowieść, bóg udręcza Hioba w sposób sadystyczny. Takie tam niemal pseudonaukowe udowodnienie tezy syndromu Pawłowa. Kocham cię mój piesku, ale poleję cię wrzątkiem, aby udowodnić, że wierność psa jest bezwarunkowa. Aż prosi się o stwierdzenie, że tym jest cała religia monoteistyczna. Syndromem Pawłowa. Okrutny bóg nas dręczy od początku, łącznie z globalnymi kataklizmami, ale my wciąż musimy go kochać. Najlepsze jest to, że dziś nikt nas do tego nie zmusza, oprócz nas samych.
Rzecz jasna, to nie bóg oficjalnie dręczy Hioba, lecz szatan w wyniku pozwolenia boga. Bóg kiepsko wypadłby marketingowo, gdyby dla udowodnienia tezy dręczył swego czciciela. Zatem szatan jest mu potrzebny. Ba, jest mu niezbędny, aby wykonywać za niego brudną robotę, by ten mógł później stwierdzić, że warto nie uginać się w wierze mimo bólu, chorób, niedostatku. Ale dlaczego warto? Bo tylko bóg może ukoić to cierpienie. Zaskakujące to, że bóg udowadnia swe tezy skazując swych wyznawców na niewiarygodne cierpienie i spokojnie się temu przyglądając. Jest megalomanem do tego stopnia, że środki w osiągnięciu celu nie grają żadnej roli. Tego, że jest sadystą dodawać chyba nie muszę, a cała ta religia jawi się jako syndrom Sztokholmski.
Cała niemal Księga Hioba to lament cierpiącego niewyobrażalnie człowieka. Cierpiącego do tego stopnia, iż chciał on już umrzeć. „Moja dusza wybrała uduszenie, a śmierć – moje członki”. (Hioba, rozdział 7) I tutaj rodzi się cała psychologiczna manipulacja. Do głosu dochodzi zaburzenie, szukanie przyczyn cierpienia w sobie, a więc w tym w jaki sposób zgrzeszyłem przeciw najwyższemu, że tak cierpię. Bo przecież bóg nas wszystkich kocha. Zatem dlaczego cierpię? Może to moja wina? Akapity tytułujące kolejne wiersze brzmią wręcz „kara nasuwa myśl o grzechu jako o przyczynie”. Zatem to w sobie szukaj winy. Nie jesteś dostatecznie bogobojny. Zauważcie, że żaden z bohaterów Biblii, jak i wierzących, czy też kapłanów – a zatem mocno wierzących w boga – nigdy nie wini boga jako sprawcy cierpienia. Mimo tego, że każdy powtarza jak mantrę, że wszystko jest wolą boga. Zatem logika nam nakazuje wyciągnąć prosty wniosek. Skoro wszystko jest wolą boga, a ja cierpię to znaczy, że on tego chce. To przecież jego wola.
Naturalnie prymitywny człowiek nie upatruje swej niedoli fizycznej w chorobie, gdyż nie zna się na chorobach. Za wrzodami według niego nie stoi zatem zakażenie czy brak higieny, lecz antypatia boga. To wynikało z niewiedzy i z tą niewiedzą wędrowaliśmy przez dziesiątki wieków. Nawet stosunkowo niedawno w Polsce zapuszczanie tak zwanego kołtuna, czyli siedliska wszy, grzybicy i innych nieczystości było powszechne, jako coś co chroniło przed złem. Mawiano, iż „kto w boga uwierzył, kołtun zapuszczał”. To wszystko było wynikiem ciemnoty i zaskakujące jest to, że dziś w dobie nauki i rozwiniętej medycyny wciąż nasze dolegliwości łączymy z bogiem. A raczej z szatanem, ale dzięki bogu wyszliśmy cało. Na przykład z wypadku. Lekarze operowali nas wiele godzin dzięki nauce, ale nie przeszkadza nam mówić, że to bóg nas ocalił. Kto zatem skierował w naszym kierunku rozpędzoną ciężarówkę? No przecież nie bóg, tylko szatan. Albo przypadek, ale to już nie przypadek sprawił, że niezapięty pas wyrzucił nas z auta przed zmiażdżeniem. Tylko bóg.
Historia o Hiobie nie bez powodu została powołana do życia. To zaburzenie poznawcze nas w tym gruntuje. Skoro wielka święta księga podaje za wzór wiary kogoś, kto niewyobrażalnie cierpiał, to przecież chcąc być dobrym wiernym, muszę znosić i ja swoje cierpienia. A sprawę chcenia takiego boga załatwia fakt, że według Biblii, za cierpienie odpowiada szatan, a nie bóg. I nikomu nie przeszkadza, że bóg się temu spokojnie przygląda, a tak naprawdę, że być może jesteś tylko zabawką w jego rękach w sporze o moc wiary między nim, a szatanem. Natomiast, gdy kapłani głoszą z ambon, że bóg jest sprawcą wszechrzeczy i wszystko co się dzieje to jego wola, to wierzący nigdy nie przystawią tego przy sobie i nie zorientują się, że w wyniku tego, każde cierpienie to wola boga, a nie szatana! A gdy któryś to pojmie, to zrazu – bo tak programuje to właśnie Biblia, a w szczególności przypowieść o Hiobie – upatruje w tym swoją winę. Gdzieś tam zgrzeszyłem. Masturbowałem się, zatem bóg urwał mi nogi w wypadku. Miał ku temu przecież solidny powód. Nie jestem wystarczająco bogobojny.
Księga Hioba z punktu widzenia etyki jest obrzydliwością. Ma nas nauczyć pokornie cierpieć w imię urojonego nieposłuszeństwa wobec najwyższego. A najwyższy mlaskając przy tym w zadowoleniu, patrzy jak „Ciało moje okryte robactwem, strupami, skóra rozchodzi się i pęka”. (Hioba, rozdział 7) Z punktu widzenia jednak religii, księga Hioba jest wzorcem jak postąpić w wierze. I to jest również obrzydliwością.
Gdybym miał rzecz strywializować i na powszechną odpowiedź wierzących i kapłanów, że „Hiob wytrwał w wierze udręczany przez szatana”, musiałbym zadać jedno bardzo proste pytanie. Dlaczego odwieczny kolega boga dręczy jego wielbiciela? I wszystkie odpowiedzi prowadzą do jednego wniosku. Bóg to Pawłow. Ideowy sadysta. Jakim degeneratem trzeba być, aby zwierzę, z którym się żyje, które jest od ciebie zależne, które karmisz i tulisz, torturować, by móc udowodnić jakaś swoją wybujałą tezę?
Sam Hiob w kolejnych wersach swej udręki wie kto jest sprawcą jego cierpienia. Nie szatan, ale bóg – „Bóg mnie zaprzedał złoczyńcom, oddał mnie w ręce zbrodniarzy, zburzył już moją beztroskę, chwycił za grzbiet i roztrzaskał, obrał mnie sobie za cel. Łucznikami mnie zewsząd otoczył, nerki mi przeszył nieludzko, żółć moją wylał na ziemię”. (Hioba, rozdział 16) Jednak chce końca cierpienia, więc skoro już wierzy w boga jako sprawcę tego cierpienia i pana życia, to wierzy również w to, że jedynie on może to cierpienie zakończyć. Wiele razy powtarzana jest fraza „nawróć się, a będziesz szczęśliwy”. I mamy w zasadzie pierwszy przykład syndromu Sztokholmskiego.
Ta prymitywna myśl prowadzi nas do współczesności, gdy wielki orędownik i dozorca religii, Kościół katolicki ogłasza, że „Covid to kara za grzechy”, czyli innymi słowy – wy macie źle, bo ona kocha inną. A zwodzi was wszystkich szatan, więc dobry bóg musi z tym walczyć. Oczywiście radykalnymi metodami. Walka ze złem przecież wymaga najwyższych środków. Nikt nie zorientuje się tylko, że to bóg jest tym złem. Idealnie dowiódł tego w przypowieści o wyprowadzeniu Izraelitów z Egiptu, którą potocznie nazywa się wyzwoleniem z niewoli, a która jest wręcz klinicznym przykładem jego problemów psychicznych i sadyzmu. Temat szeroko opisałem w swojej książce „Prawda Nas Wyzwoli”.
Ostatnia przygoda w Starym Testamencie z szatanem, to historia arcykapłana Jozuego. Historia nie ma żadnego merytorycznego znaczenia – jak zresztą większość paplaniny biblijnej – ale dowodzi nam jedynie to co już wiemy. Że szatan to współpracownik boga. Mam nieodparte wrażenie jakoby szatan pełnił rolę tajnych służb wywiadowczych. Mamy teokratę jakim jest bóg. Istny dyktator, który stworzył najbardziej prześladowczy system totalitarny, a szatan to jego służba bezpieczeństwa. Chodzi po świecie wypatrując źle mówiących o władzy, donosi i egzekwuje wyroki. „Potem Pan ukazał mi arcykapłana Jozuego, który stał przed aniołem Pańskim, a po jego prawicy stał szatan oskarżając go. Anioł Pański tak przemówił do szatana: «Pan zakazuje ci tego, szatanie, zakazuje ci tego Pan, który wybrał Jeruzalem”. (Księga Zachariasza, rozdział 3) Wyobraźcie sobie teraz premiera w roli Anioła Pańskiego, który wydaje dyspozycje wobec pracownika SB, od rządzącego teokraty. Działa to zresztą w każdej dyktaturze, a nawet nie tylko. Z tym wyjątkiem, że poza dyktaturą nie torturuje się ludzi z powodu grzechu, czyli niesubordynacji.
Więcej na temat szatana w Starym Testamencie nie ma. Nie znajduję ani jednego aspektu, który stawia szatana w złym świetle. Oprócz oczywiście aspektu, który stawia go w roli przeciwnika boga. Zatem muszę powiedzieć, iż biorąc pod uwagę czyny boga starotestamentowego, wraz z umiłowaniem sobie zwierząt jako ofiary, a czyny szatana – szatan w przeciwieństwie do boga nie czyni zła. I to jest po prostu fakt.
Stary Testament o demonach wspomina w dwóch przypadkach. Ale ma pewien z nimi problem. Nie ma kogoś poza bogiem i aniołami, kto może pokonać demona. Oczywiście demon w kontekście zapisów w starym testamencie to ktoś niezdefiniowany. W przypadku pierwszym to ktoś, któremu Izraelici mieli czelność składać ofiary ze zwierząt zamiast bogu. A, że bóg biblijny jest strasznie narcystycznym i zazdrosnym bogiem – jak i jego późniejszy synek – to konsekwencje niesubordynacji często są straszliwe. Czyli pierwszy zapis wskazuje na zazdrość boga, a demon staje się adresatem zmarnotrawionej ofiary. Drugi zapis ukazuje wprost problem natury psychiatrycznej. Okazuje się, że demony wypędza smród rybich wnętrzności palonych na węglach. Zatem demon ma powonienie. Poza tym flaki, które wypędzają demony, nadają się też do uleczania ślepoty. „Serce i wątrobę ryby spal przed mężczyzną lub kobietą, których opanował demon lub zły duch, a zniknie opętanie i już nigdy nie zwiąże się z nim. A żółcią trzeba potrzeć oczy człowieka, które pokryło bielmo, dmuchnąć potem na nie, na to bielmo, a oczy będą zdrowe”. (Księga Tobiasza) Bohaterem tej historii o demonie jest niejaki Tobiasz, któremu jego kompan Rafał tłumaczy, że pewna piękna Sara jest należną mu małżonką. Problem jednak był taki, że siedmiu wcześniejszych absztyfikantów umarło. Z relacji niektórych wynikało, że zabijał ich demon. Rafał podpowiada nieco przestraszonemu Tobiaszowi co uczynić. „A kiedy będziesz wstępował do komnaty małżeńskiej, zabierz część wątroby ryby i serce i połóż to na rozżarzone do kadzenia węgle. Potem rozejdzie się zapach, demon go poczuje i ucieknie, i nie pojawi się przy niej po wieczne czasy”. Gdy dowiemy się kim jest Rafał ten zabieg staje się nieco abstrakcyjny. Otóż imię „Rafał” oznaczało „Bóg uzdrawia”. W tej historii występuje jako pośrednik między bogiem a ludźmi. Więc Rafał to anioł ze z specjalnymi zdolnościami. Zatem dlaczego musiała ginąć biedna ryba, aby wypędzić demona? Specjalne zdolności raczej eliminują konieczność korzystania z przedmiotów czy technologii. Na tym one polegają. To właśnie Rafał potrzebował do uleczenia wzroku Tobiasza rybiej żółci. Zamiast magicznych zdolności mamy krwawe rytuały. Tobiasz zamyka się w pokoju z Sarą i kładzie wnętrzności ryby na węglach. Smród musiał być niesamowity. Według Biblii okrutny demon zabijający mężczyzn, uciekł w popłochu, aż do górnego Egiptu, co przysłowiowo znaczyło, że aż na kraniec świata. Z powodu smrodu jakie wydało serce i wątroba ryby położonej na rozżarzonych węglach. I nie był to byle jaki demon, lecz sam Asmodeusz, czyli niszczyciel. Rafał pobiegł za demonem, który w odruchu wymiotnym uciekł, związał go i unieszkodliwił. To jedyna wzmianka z całej biblii o okrutnym Asmodeuszu.
Przekładając to na jakiś tam racjonalny język i rozpatrując sprawę w wyniku dedukcji mam wrażenie, że to sama Sara nie chciała męża i każdego zabijała. Natomiast w tym przypadku odurzona odorem cuchnących wnętrzności ryby, pewnie zemdlała biedaczka albo spędziła noc wymiotując i nie będąc zdolną do mordu. Albo też tatuś Sary nie chciał tracić córki. W tamtych czasach dziewczyna była wręcz mikserem kuchenny i darmową siłą roboczą. Sprzątała, gotowała, pracowała w polu. Wydając ja za mąż rodzina traciła tego woła roboczego. Zatem może tatuś wymógł na córce konieczność pozbywania się amantów. Według prawa Mojżeszowego nie mógł odmawiać jej ręki. Ale mogli przecież pozbywać się ich, zwalając winę na demona. Był tatuś tak pewien, że córka pozbawiła życia kolejnego, iż zanim sprawdził czy amant umarł, już posłał, aby wykopać mu grób. Sprawdzili, czy żyje dopiero wtedy, gdy grób był już wykopany. O tym wszystkim opowiada nam księga Tobiasza.
W literaturze apokryficznej, ów Rafał – pojawia się bardzo często jako ten, który leczy choroby i troski ludzkie. Więc Rafał, to swoisty Starotestamentowy protoplasta Jezusa. Jest jednak pewien problem „technologiczny” anielskich czy boskich zdolności, co już zauważyliście. Specjalne zdolności raczej eliminują konieczność korzystania z przedmiotów czy technologii. A tutaj mamy zabijanie i patroszenie zwierząt. Przecież to istne, najmroczniejsze pogaństwo. Zarzynanie zwierząt, aby za pomocą ich wnętrzności czarować. Jakąś prześmiewczą groteską napawa mnie fakt, że demon zwany niszczycielem został przegnany smrodem. Jakąś groteską napawa mnie kolejna informacja o wielkim wrogu ludzkości, którego może załatwić przykra woń. Tak samo jak najpotężniejszym znanym nam dzięki religii złem, jest jakiś szatan, który zabija dziesięć osób. I to nie własnoręcznie. A dobrem, bóg, który zgładza dwa miliony, czterysta siedemdziesiąt sześć tysięcy, sześćset trzydzieści trzy osoby. Najczęściej bezpośrednio. Czy wiecie, że szatan nie zabił żadnego zwierzęcia? A bóg zgładził ich niezliczoną ilość oraz umiłował smród palonych dla niego na ołtarzu ich ciał, który nazwał „miła wonią”?
Zamiast magicznych zdolności mamy krwawe rytuały. Wyobraźcie sobie pogańską „czarownicę” grzebiącą we flakach zabitego stworzenia. Istna Baba Jaga. Całe chrześcijaństwo pogardza tego typu czynami jako czarną magią, podczas gdy to samo robią boscy aniołowie. Nie umieją nic bez pewnych przymiotów, tak jak bóg biblijny nie umie nic bez człowieka. Nawet nie umiał załatwić sobie kadzidła, tylko musieli mu to przynosić wierni. Jeśli teraz odpowiesz na takie dictum, że to ofiara dla kapłana, to masz rację. Odpowiedziałeś sobie również przy okazji czym jest religia. Ofiarnictwem wobec pewnej kasty ludzi. Niczym więcej.
W tym miejscu kończą się opowieści o starotestamentowych demonach. Jeden to urojony cel ofiary, a drugi to mordercza Sara. Zatem demonów cholera nie ma. Demoniczne było wszystko to, co było niezrozumiałe. Tak zostało do dziś. Wszak współcześni egzorcyści, czyli tak naprawdę ludzie kontynuujący schedę poczynania Jezusa Chrystusa – i jego jedynej kompetencji – winą za irracjonalne zachowanie obarczają demona. Bazując na zapisach ze Starego Testamentu nie mamy żadnego dowodu, że demony rzeczywiście istnieją. Nagle demony pojawiają się za Jezusa Chrystusa. Gdy nie chcesz pracować ciężko, a w zasadzie i wcale, a chcesz tylko utrzymać się i dorobić się na paplaniu głupot, to musisz stworzyć podwaliny swego autorytetu. Jednak, aby to zrobić musisz mieć jakąś kompetencję. Nie masz żadnej zdolności i jesteś jednym z tysięcy nic nie znaczących mężczyzn? Zacznij zatem wciskać ludziom, że wypędzasz demony, leczysz chorych i wskrzeszasz zmarłych.
Dzięki Jezusowi pierwszy raz w Biblii pojawia się pewne imię. Belzebub. Sam władca złych duchów. Więcej o diable w tej randze mówią Ewangelie Bartłomieja czy Nikodema, ale to fantastyka oparta na Odyseuszu, czy Eneaszu więc nie warto marnować na to czasu. Rzecz jasna Biblia to również fantastyka dla racjonalnego rozumu, ale opierają na niej swą moralność wierzący, dlatego to nią się zajmuję. Zatem Nowy Testament już nie tyle co mówi o demonach, ile materializuje jednego. Sam demon był czymś niezdefiniowanym. To słowo tak naprawdę niczego zbytnio nie znaczyło. Był to problem natury psychiatrycznej. Trzeba było zatem dać mu jakiś fundament. Spersonifikować go. I Nowy Testament to właśnie zrobił. Urealnił wroga. Nie dość tego. Dał samego wodza demonów. Belzebuba. Nazwa pochodzi od Baala, głównego opozycyjnego bóstwa boga starotestamentowego. To przecież niby z winy Baala, Izraelici romansowali z Madianitkami i bóg starotestamentowy tak się wkurzył, że kazał wyciąć ich w pień. Zatem starotestamentowy wróg boga staje się i nowotestamentowym wrogiem syna boga. Ale nie już formie boga pogańskiego (Baal) lecz w formie niższej – właściwej jako opozycja dla syna boga, a nie boga. Czyli bóg starotestamentowy kontra bóg Baal, przemienia się w nowym testamencie w Jezusa, kontra wodza demonów, Belzebuba. Mało kto dostrzega, że to ta sama bajka w nowej szacie. Bóg kontra Baal. Jezus kontra Belzebub, czyli Baal-Zebul. To właśnie bóstwo rywalizowało z kultem boga Jahwe. Protochrześcijaństwo, było po prostu parafrazą judaizmu – który był okrutnym i bardzo faszystowskim kultem – z nowymi bohaterami. A tak naprawdę niczym się nie różniło z wyjątkiem narracji. Wykorzystywało te same mechanizmy. Zadziwiające, że wymyślona sobie czynność przez Jezusa, aby być koniecznym i dzięki temu żyć nieodpowiedzialnie – nigdzie nie pracując i nie mając żadnej kompetencji – trwa po dziś. Po drodze na łamach wieków jako kult strasznej kaźni dla wielu ludzi. I olbrzymiej ilości ofiar z tytułu walki z demonami i samym diabłem w ciałach ludzkich. Co nie zaskakujące śmierć tę nie powodowały owe demony i sam diabeł, lecz ludzie, którzy głosili, że niosą jakieś miłosierdzie i dobro. I którzy mieli ich ratować przed tymi demonami czy diabłami. Pastwiąc się nad nimi i zabijając.
Wróćmy jeszcze na moment do antyku i pamięci o herosach, abyśmy zrozumieli kim tak naprawdę był Jezus. Grecy, których za cel obrał sobie Paweł – twórca znanego nam dziś chrześcijaństwa – uwielbiali herosów. Zatem dał im jednego. Hybrydę z nasienia boga i łona kobiety. Religia Pawła jest prywatnym zbiorem pierwotnego Judeo-chrześcijaństwa, które zreformował i całkowicie przekształcił pod kątem oczekiwań pogan. Znał ich obyczaje, żył pomiędzy nimi. Dostali typowe cechy dla swych dotychczasowych wierzeń. Spożywanie ciała (teofagia), boga zrodzonego z dziewicy i zmartwychwstanie. Wszystkie główne cechy pogaństwa. No i co najważniejsze, możliwość zbawienia w królestwie bożym bez konieczności przechodzenia na prymitywny judaizm. Poganie dostali zgodę na swoje obrzędy, nowe poczucie wspólnoty, braterstwo oraz obiecany raj. Paweł jeszcze jedną charakterystyczną zmianę dokonał. W jego religii mesjasz zaczął być synem bożym. W religii żydowskiej mesjasz nie jest synem bożym. Dlaczego? Bo nie ma bogów cudzych przede mną. Jest tylko jeden bóg i to jest bóg zazdrosny. Dla żydów nie ma syna boga, mesjasz jest tylko wybrany, namaszczony. Dopiero dla Pawła jest zrodzony z boga i kobiety ziemskiej. To dlatego główna postać w religii chrześcijańskiej stałą się swoistą hybrydą pełną absurdów.
Jak już wspomniałem, mitologia pełna jest herosów, którzy bronią ludzkość przez rozmaitymi potworami. Jednak w tym dość późnym okresie dla antyku nastąpił zmierz herosów. Czyli ludzi zrodzonych w wyniku ingerencji boga. Ale przecież ludzkość kocha herosów. W dzisiejszych czasach największy masowy odbiór mają produkcje o super bohaterach ratujących ludzkość. Okazuje się, że nie możemy obejść się bez kogoś, kto wyciągnie nas z kłopotów. Wciąż nie możemy wpaść na pomysł, że gdybyśmy się zmienili, to nie mielibyśmy kłopotów. Nie napadalibyśmy siebie, gdybyśmy ewoluowali i zwalczyli agresję. Ale nie zmieniamy się. Za to tworzymy herosów. Zauważcie jak wiele mają wspólnego super bohaterowie wykreowani przez ludzkie rozumy, z religią – wykreowaną przez ludzki rozum. Nadprzyrodzone zdolności. Religia bez cudów nic nie umie. Super bohaterowie bez nadprzyrodzonych zdolności, również. Zatem dojść można do zatrważającego wniosku. Człowiek mimo posiadania tak potężnego narzędzia jak rozum – i tak jest bezradny bez magii.
Jezus proponowany przez Pawła, odziedziczył wszystkie cechy herosów antycznych. Tak społeczność dostała swoistego herosa, ale zasymilowanego z proroctwem hebrajskim. Różnica była tylko taka, że nie był to syn Zeusa jak Herakles, lecz syn pewnego bardzo podłego, zazdrosnego i okrutnego boga. Boga biblijnego. Co i tak jest absurdalne, gdyż musiał być synem Józefa, aby być potomkiem Dawida, gdyż tylko ten fakt wypełnić mógł proroctwo hebrajskie. Ta główna nieścisłość – jak widać – wierzącym w ten koncept nie przeszkadza. Matkę mesjasza zapłodnił anioł, czyli Duch Święty. Jeden ze Świętej Trójcy, którzy są jednością. Czyli bóg. Dlatego nazywany jest synem bożym. Zatem nie wypełnia proroctwa i nie może być mesjaszem. W takiej formie jest jedynie pogańskim herosem. Ponadto wzorowanym na egipskim bogu słońca, Horusie. Najpierw Thot zapowiada dziewicy Izys, że pocznie syna. Następnie Nef, święty duch zapładnia ją, a ona rodzi Horusa, któremu królowie oddają hołd. Tak samo wygląda historia niepokalanego poczęcia Jezusa. Rodzi się nowy heros. Jak to heros, musi bronić lokalną społeczność, aby coś znaczyć. Problem jednak jest taki, że Gorgon nie ma. No po prostu już nie ma. Nikt nie widział Krakena, Syren, Harpii. Zostają one tam, gdzie zostały stworzone. W antycznej literaturze. Zatem co ma robić ów współczesny (na tamten okres) heros? Kogo zabijać, skoro potworów nie ma? Przecież nie będzie pracował w polu, czy kopał studnie. Innej kompetencji nie ma. Właściwie to nie ma żadnej kompetencji. Jest nikim. Nie jest myślicielem, nie jest badaczem. Do filozofa mu bardzo daleko, jeśli przyjrzymy się jego biednej demagogii. A fizycznie pracować nie chce. Więc gdy nie chcesz pracować ciężko, a w zasadzie i wcale, to musisz stworzyć podwaliny swego autorytetu. Nie masz żadnej zdolności i jesteś jednym z tysięcy nic nieznaczących mężczyzn? Zacznij zatem wciskać ludziom, że wypędzasz demony, leczysz chorych i wskrzeszasz zmarłych.
Justyn Męczennik, jeden z pierwszych chrześcijan, napisał: „mówiąc, że Jezus Chrystus, nasz nauczyciel został poczęty bez cielesnego zjednoczenia, umarł na krzyżu, zmartwychwstał i wstąpił do nieba, nie głosimy niczego innego niż wy, czciciele syna boga Jupitera”. W innym swoim tekście Justyn twierdzi „zrodził się z dziewicy, podobnie jak bóg Perseusz”. To oczywiste, że pierwsi chrześcijanie zdawali sobie sprawę z podobieństw między ich wiarą, a religiami pogańskimi. Oczywiście jak to chrześcijanie, mieli na to wytłumaczenie. Wszystkiemu winien był szatan, który „stworzył fałszywe wcielenia Chrystusa”. Jak mawiał sam Justyn.
Na świat przychodzi więc człowiek, który ponoć leczy rany, a nawet wskrzesza zmarłych i wypędza demony. Przyjrzyjmy się więc jednej z tych magii.
Egzorcyzm jest działaniem przemocowym. Znane są przypadki egzorcyzmowania na przykład gejów metodą bicia czy podduszania. To tortury, o czym przekonały się służby walczące z terroryzmem w USA. Orzeczone jako nielegalne. Nie mogą tego robić oficjalnie nawet agenci służb specjalnych. Zaskakujące więc, że mogą robić to oficjalnie – i w świetle prawa – kapłani religijni. Okazuje się, że religijny umysł potrafi zdefiniować homoseksualizm jako opętanie. A nawet inteligencję zaliczają do opętań. Znane są przypadki nawet z Polskiego podwórka, wypędzania demonów intelektualizmu. Zatem współczesna cywilizacja posługuje się orzecznictwem czarowników religijnych – czy też zaburzonych poznawczo wierzących – w ocenie innej osoby. Jej preferencji i stanu intelektualnego. A co, gdyby pozwolili być im tym kim chcą? Nie, to jest niedopuszczalne. Nie w religii. I jak widać nie w cywilizacji łacińskiej, czyli zbudowanej na religii chrześcijańskiej. Skoro masz inne preferencje seksualne to znaczy, że opętał cię demon. Prawo dopuszcza siłowe metody walki z nim. Zatem zaserwują ci w majestacie prawa „waterboarding”. W majestacie Kościoła katolickiego i w walce z homoseksualizmem czy inteligencją można cię w ten sposób torturować. W majestacie walki z terroryzmem nie. Światu zagrażają osobiste preferencje seksualne ludzi, a nie szaleńcy wysadzający bomby w autobusach.
Najczęściej egzorcyzmowani są najbardziej bezbronni, czyli dzieci. I tu pojawia się pewien problem, bo to rodzic decyduje o tej formie. Nawet jeśli już bardziej dojrzałe dziecko mogłoby stwierdzić, że potrzebuje pomocy psychiatrycznej. W przypadku nieodpowiednich rodziców – w Polsce egzorcyzmy liczy się w tysiącach rocznie – oni stwierdzają, że owszem, ale nie potrzebujesz psychologa, lecz księdza. Bo ty nie masz dziecko depresji i problemów natury psychicznej, lecz opętał cię demon. Aż prosi się powiedzieć, aby rodzicie zanim podejmą taką decyzję zadzwonili do kogoś mądrzejszego. I tu pojawia się drugi problem. W Polsce Rzecznikiem Praw Dziecka jest człowiek z fundamentalnej, religijnej organizacji Ordo Iuris. A były egzorcysta dostał od Ministerstwa Sprawiedliwości aż 47 milionów złotych dotacji na działalność – uwaga – pomocową dla dzieci. I to egzorcysta w Polsce prowadzi dziecięcy telefon zaufania. Czyli administracja cywilizowanego – mogłoby wydawać się – państwa, sprzyja czarownikowi, który twierdzi, że dzieciom zagraża diabeł, a on umie z nim walczyć. To wprost dowodzi jak leży edukacja i państwowy system pomocy dzieciom. W tym kraju rolę tę przejął czarownik, a państwo wspiera go prawnie i finansowo. To prowadzi do absurdalnej spirali. Gdy zdezorientowany rodzic zadzwoni po pomoc do jakiegoś ośrodka, lub do Rzecznika Praw Dziecka, to istnieje duża możliwość, że zasugerują mu egzorcyzm. Wszak żyjemy w kraju asymilowania zabobonu na każdym administracyjnym pułapie, oraz w którym rolę przewodnika duchowego, pedagogicznego, psychologicznego, a nawet i seksualnego pełni czarownik od zabobonu.
Najniższą formą demona i najczęściej spotykaną – zarówno w Starym i Nowym Testamencie – są złe duchy. Te wypędzał Jezus najczęściej. Przy czym te złe duchy jawią się bardziej jako dolegliwość, choroba i gorączka. Dopiero z Apokalipsy Jana, czyli ostatniej księgi Nowego Testamentu, dowiadujemy się, że demonami były duchy czyniące znaki. Pierwsze nowotestamentowe złe duchy pojawiają się u Mateusza w rozdziale 8. „Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka ją opuściła. Wstała i usługiwała Mu. Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił”. Złe duchy według zabobonnego umysłu powodowały gorączkę. Co za tym idzie, największy bóg w naszej cywilizacji ma zdolności równe herbacie w kwestii pomocy ludziom. Można zgodzić się, iż pewnymi działaniami możemy u kogoś obniżyć gorączkę. Ale nie nazywamy migreny, demonem. Co do wskrzeszania trupów i leczenia nieuleczalnie chorych, nie. O czym opowiem później.
Oczywiście kobieta, jak ledwo tylko wyszła z gorączki, usługiwała Jezusowi. To bardzo częste słowo w Nowym Testamencie. Gruntujące wyraźnie rolę kobiety i narcyzm tego nic niepotrafiącego mężczyzny. Kobiety w Nowym Testamencie synowi bożemu myły nogi, karmiły i usługiwały. I robiły to ze swojego własnego mienia. Z narracji biblijnej jasno wynika, że Jezus Chrystus to mężczyzna, który nie potrafił zrobić sobie nawet kanapki. Za to umiał skombinować wino.
Wróćmy do szatana, demonów i złych duchów. I do specjalistów od walki z nimi. Czyli czarowników mogących pełnoprawnie działać w przestrzeni ingerencji psychicznej. Taka ingerencja – co jest oczywiste – wymaga pewnej kompetencji. Tak przynajmniej być powinno. Gdy poszukamy przepisów na podstawie, których możemy udzielać psychologicznej pomocy w Polsce, to okazuje się, że nie ma żadnych obostrzeń dotyczących prowadzenia takiej działalności. Konsultacje psychologiczne prowadzić może każdy bez wymaganego wykształcenia i kierunku. Nad całością kontrolę prawną sprawuje w zasadzie jeden punkt z ustawy z 1994 roku. Mówi on: „Artykuł 2, pkt 1.Ochrona zdrowia psychicznego obejmuje realizację zadań dotyczących w szczególności: 1) promocji zdrowia psychicznego i zapobiegania zaburzeniom psychicznym”. Ważne są tak naprawdę ostatnie trzy słowa. Zapobieganie zaburzeniom psychicznym. Czy zatem działanie egzorcysty, który wmawia człowiekowi potrzebującemu pomocy, że jego złe samopoczucie, że jego irracjonalne zachowanie, lub preferencja, czy nadzwyczajna zdolność – jest wynikiem demona w nim, to jest to zapobieganie zaburzeniom psychicznym, czy ich utrwalanie i eskalowanie? Tak więc gdybym osobiście chciał pomagać ludziom w zakresie psychologicznym to mogę taką działalność założyć. Ciąży nade mną jedynie odpowiedzialność moralna i prawna. Moralnie ciąży na mnie odpowiedzialność taka, aby im rzeczywiście pomagać. Więc właściwym jest zadanie sobie pytania, czy aby mam ku temu odpowiednie kwalifikacje. Jakie mam uprawnienia do tego, aby bawić się z psychiką dzieci? Po drugie ciąży na mnie odpowiedzialność prawna w zakresie przywołanego wcześniej punktu. Jaką mam pewność, że – nie mając kompetencji – będę w stanie zapobiegać zaburzeniom i co ważniejsze ich nie pogłębię? Oczywiście musimy sobie tutaj wyjaśnić też kwestię, że wykształcony psycholog z dyplomem wcale nie musi robić dobrej roboty i zapobiegać zaburzeniom. Przyjęło się w nas, że dyplom jakiejś uczelni załatwia wszelką kompetencję. Ale to błędne przekonanie. Przekonanie to jest trochę wyssane z mlekiem matki. Uznajemy, że to co jest już ustalone, porządek rzeczy, dogmaty, doktryny czy przepisy prawa, że w ogóle cały konstrukt społeczny jest słuszny, bo on trwa – jakoś działa – więc musi być słuszny. Przez to założenie, przyjmujemy do świadomości coś, co jawi się jako oczywistość – że jeżeli ktoś jest wykształcony to jego wszelkie działania muszą być słuszne, bo przecież jest wykształcony. Biorąc pod uwagę dosyć niedawne metody psychiatrii, a i dzisiejsze wyniki działań wielu psychiatrów wobec młodzieży z problemami, mam olbrzymie wątpliwości co do kompetencji całego systemu.
Pierwszym, kto uznał leczenie psychiki za gałąź medycy, był niemiecki lekarz Johann Reil żyjący na przełomie XIIX i XIX wieku. Nie powstrzymało go to jednak od tego, aby biczować i chłostać swoich pacjentów. Leczenie psychiatryczne w tamtym okresie przekraczało granice tortur. Pod koniec XIX wieku dziadek słynnego Darwina, zaprezentował teorię rotacyjną, którą w praktyce wykorzystywał psychiatra Joseph Cox. Sadzając pacjenta na krześle przymocowanym pasem materiału do sufitu, zakrywał mu oczy i pozwalał się obracać. Leczenie trwało, aż do momentu, kiedy chory zaczął wymiotować lub krwawić. Cox chlubił się, że po terapii obserwował znaczne uspokojenie myśli u chorych. W 1917 roku, Wiedeński psychiatra Julius von Wagner-Jaureg, dostrzegł, że kiła układu nerwowego, zawsze idzie w parze z wysoką gorączką. Aplikował chorym krew zarażoną malarią. Za swój domniemany lek dostał nawet Nagrodę Nobla (1927), jednak jego sukces polegał na tym, że pacjentów nie zabijała kiła, ale malaria. Natomiast w latach 20, dwudziestego wieku, doktor Cotton rozpropagował teorię, która zakładała, że problemy psychiczne są wynikiem nieleczonych zapaleń w organizmie człowieka. Praktykował chirurgiczne usuwanie uszkodzonych części ciała. Zaczynał ekstrakcją zębów, potem wycinał migdałki, a jeśli to nie pomagało, twierdził, że chory połknął swoje szaleństwo, więc odrywał części jego żołądka, śledziony i jelit.
Takich przykładów mogę mnożyć bez liku. I nie przekraczać ery w zasadzie nowożytnej. Gdy to zrozumiemy, to musimy zdawać sobie sprawę, że nawet jeśli nazywamy coś metodą naukową, nie znaczy, że jest to etyczne, dobre i że to działa. I że często nie jest wręcz szaleństwem będącym wynikiem urojenia ludzkiego umysłu. Niewiele znaczy fakt, że posiadamy jakieś dyplomy. To, że ksiądz ma dyplom ukończenia kierunku filozoficznego na uniwersytecie teologicznym nic nie znaczy. Przecież wciąż jest człowiekiem żyjącym zabobonnym światopoglądem, wierzącym w czary, wypędzanie demonów czy wskrzeszanie zmarłych. I wciąż z pełną świadomością w czasach swobodnego wyboru należy do najbardziej zbrodniczej instytucji w dziejach i propaguje najbardziej prześladowczą doktrynę w dziejach. Jest więc wątpliwy intelektualnie i moralnie. Ale przecież ma dyplom. Musimy wiedzieć, że już myśliciele antyczni poddawali w wątpliwość konstrukty ludzkie. Słusznie twierdzili, że człowiek jest istotą omylną, a skoro jest istotą omylną, to nie możemy uznać prawa – wszak konstruktu ludzkiego – za nieomylne. Musi być ono z samej swej natury w mniejszym bądź większym stopniu omylne. Bo my jesteśmy omylni. I to działa na każdym pułapie. Musimy o tym pamiętać.
Kiedy wpiszemy frazę w wyszukiwarkę Internetową „na jakiej zasadzie prawnej działają egzorcyści” to nie znajdziemy niczego rzetelnego i żadnych przepisów prawa to definiujących. Należy w tym miejscu zapytać, dlaczego. Dlaczego nie jest to prawnie unormowane. Przecież egzorcyzm polega na dosyć istotnej ingerencji psychicznej. A wręcz agresywnej. Przecież diabeł czy demon, który niby zawładnął kimś, nie wyjdzie po dobroci, gdy ujrzy księdza. Zatem nad osobą z „dolegliwością” odbywa się – kosztem jej ciała i psychiki – swoista walka między demonem, a czarownikiem. Jest to teatr, ale jakże druzgocący dla chorego. W tym przypadku jest tylko jedna ofiara tego aktu. „Opętany”. I to są najczęściej dzieci. Dlaczego prawo nie chroni dzieci przed tak druzgocącym, agresywnym aktem? Aktem, który zresztą utrwala zaburzenie, jakie kapłan definiuje jako opętanie. Skoro kapłan już się pojawił to musi okazać się konieczny – jak wcześniej Jezus – zatem nie może powiedzieć, że nie było demona. Musi zarobić za usługę, zatem musi utrzymać, że wykonał pracę. A skoro wykonał, to wypędził albo złego ducha (i gorączka ją opuściła – parafraza Biblii) albo demona, albo diabła. Wszystko zależy od tego jak bardzo chce udawać, że się męczy. Mniemam, że gdy ujrzy ładną dziewczynkę, to i ujrzy w niej najgroźniejsze opętanie, czyli przez diabła, z którym walczyć trzeba godzinami. A on po tej walce samotnie z nią i diabłem w pokoju, wyjdzie z niego bardzo, ale to bardzo spocony. Ale jego oczy zdradzą seksualne, zwyrodniałe odprężenie. Jednak tego nikt nie zauważy. Przecież przed chwilą toczyła się tu wojna dobra ze złem. I nikt nie zrozumie, że jedynym złem jest tu czarownik. Zdegenerowany reprezentant, zdegenerowanego boga. A w dziecku nie było niczego i nikogo z wyjątkiem tego co ksiądz w nie wsadził. W przenośni i dosłownie.
To wszystko prowadzi do zrozumienia, dlaczego tak bardzo istotna jest osoba Jezusa Chrystusa jako tego, który wypromował tę psychiczną torturę. I w zasadzie dał podwaliny do nowego zawodu. Uprawianego do dziś. Czarownika. Musimy zrozumieć, że jego działalność sprzed dwóch tysięcy lat wciąż wyrządza ludzkości krzywdę. Jego jedyną kompetencją było wypędzanie demonów, których oczywiście nikt nie widział. Przypowieść wypędzenia pierwszych złych duchów i wpędzenia je w świnie, wygląda po prostu tak, że biedne zwierzęta tak były wystraszone postawą Jezusa i jego zachowaniem, że uciekały przed nim. Być może biegł na nie z jakimś narzędziem, włócznią, pałką, aż biedne zwierzęta, uciekając – spadły ze skarpy do jeziora i się utopiły. Tak straciło życie stado świń w ilości dwóch tysięcy sztuk. Jezus widocznie nie umiał inaczej jak wzbudzając lęk. Znamy przecież nienawistne działanie Jezusa. Zabił drzewo, które nie dało mu owocu.
Jeżeli dziś relację o demonach bierzemy na poważnie – a bierzemy, bo gdyby tak nie było, nie byłoby egzorcystów – to mamy olbrzymi problem intelektualny na skalę globalną. Zatem z ciekawości pytam, kto w takim razie może zostać egzorcystą. Być może jest taki wymóg, że chętny musi zapoznać się z każdą psychologiczną i psychiatryczną publikacją i doktoryzować się wręcz z psychiki ludzkiej. Okazuje się, że zezwolenia na bycie egzorcystą udziela się kapłanom odznaczającym się pobożnością i wiedzą. Ale jaką wiedzą, można zapytać. O demonach? Duchach? Diable? Których nikt nigdy nie widział? To nie jest wiedza, lecz wiara. Nie jest to wiedza o realnym świecie. Takie przysposobienie reguluje niejaka komisja do spraw dyscypliny sakramentu, więc nie jest to świecka instytucja prawna, która definiować winna prawo i świadczyć o kompetencji czarownika do ingerencji w sprawy zdrowia psychicznego. Równie dobrze kwit funkcjonariuszy Kościoła mógłby wystarczyć, aby być chirurgiem w szpitalu. Do wszystkich zatem tych, którzy zgadzają się na słuszność egzorcystów, mam pytanie. Czy aby zgodziliby się na przeprowadzenie przez nich operacji na waszym otwartym sercu. Nie? I słusznie, bo nie mają do tego takiej samej kompetencji jak do zabawy z psychiką ludzką.
Zatem pomoc psychiatryczna wobec potrzebujących, jest formą powszechnie dostępną. Obostrzoną jakimś tam prawem, aby zapobiegać zaburzeniom psychicznym. Egzorcyzm z pewnością nie wypełnia brzmienia tego punktu, gdyż nie zapobiega zaburzeniom, lecz je umacnia. W tym miejscu zadać musimy sobie pytanie, dlaczego wszelkie stowarzyszenia psychiatrów czy psychologów, nie walczą z tym. Dlaczego w zasadzie znakomita większość tych ludzi, przechodzi nad tym do porządku dziennego. I najwyraźniej im to nie przeszkadza. Nie zmienia to faktu, że prowadzi to do pewnego cywilizacyjnego abstraktu. I uwaga. W cywilizacji prawa. Otóż, gdy założysz sobie psychologiczną praktykę i popełnisz jakiś błąd, bez problemu trafisz do sądu, czy to z pozwu cywilnego, czy też z urzędu. I słusznie. Chodzi przecież o zdrowie psychiczne dzieci. Ale jako kmiot od zabobonu, straszący dzieci, że będą cierpieć w piekle, jeśli nie pokochają bardziej od rodziców Jezusa – obcego dla nich człowieka – możesz bawić się z ich psychiką legalnie. Możesz nad nimi uprawiać cyrkowe sztuczki, z pełnym przekonaniem gruntując w nich strach, że siedzi w nich wielkie zło. Możesz nawet „opętanego” wiązać, przypalać, podduszać, bić i molestować. A wegance wciskać na siłę salceson (zdarzyło się w Polsce). I to jest w porządku. Żadne państwowe instytucje nie interesują się tym procederem. Jest on powszechny i niepodważalny. Wystarczy firmować swoją działalność jednym logiem. Logiem krzyża i możecie krzywdzić dzieci i ludzi na przeróżne sposoby. Jeśli przyjrzymy się światu to zrozumiemy, że gdy twoim totemem jest krzyż, to wolno ci niemal wszystko. I nie dość tego. Nie można tego wykpić, gdyż obrazi się uczucia religijne, a za to trafia się do sądu. Kiedyś na stos.
Dochodzimy w tym wszystkim do pewnych bardzo współczesnych absurdów. Wymienię dwa z zakresu kompetencji intelektualnej i moralnej. Oba mają miejsce w lipcu 2022 roku, gdy powstaje ta książka. Ukazują jak pradawne i prymitywne mamy umysły.
Na procesie Polskiego muzyka o obrazę uczuć religijny, jeden z oskarżycieli domagał się „poddania twórcy egzorcyzmom celem wypędzenia z jego osoby złych demonów, a także poddania go badaniom psychiatrycznym”. Z punktu widzenia racjonalizmu i będącego oznaką zdrowia psychicznego, to właśnie osoba twierdząca, że w człowieku mogą siedzieć demony, powinna być z urzędu kierowana na badania psychiatryczne. W zasadzie winny one być zbędne, gdyż takie przekonania powinny dyskredytować daną osobę i pozbawiać ją praw obywatelskich. A wszelakie oskarżenia przez nią z automatu winny wylądować w koszu na śmieci. Z takimi ludźmi demokratyczne społeczeństwo musi podejmować złe decyzje. Musi.
12 lipca 2022 roku, mieszkańcy bardzo „wojtyłolubnej”. Olczy, bogobojni górale, zaatakowali nożem psa i zdarli mu płat skóry z pleców. Ponoć piesek przebiegł przez ich pole, ale przecież tak naprawdę czyn psa nie ma tu żadnego znaczenia. Znaczenie ma jedynie ich czyn. To kolejny dowód na to, że moralność chrześcijańska nie zmienia ludzi na lepsze. Że religia nikogo nie wartościuje. Nie dość tego. Już 3 dni później, czyli 15 lipca tego samego roku, pewna partia polityczna, zamiast zająć się jawnym sadyzmem i przemocą, szuka wśród tych degeneratów poparcia. Nie, nie dla odpowiednio wysokich wyroków za sadyzm. Ta sprawa ich nie obchodzi. Nie chcą zwiększyć kar dla brutalnych skurwysynów. Chcą za to dzięki ich głosom szukać poparcia dla kary więzienia za obrazę uczuć religijnych. Czy sadyści chcący oskórować żywe stworzenie trafiają do więzienia? Nic z tych rzeczy. Czy polityków mających dbać o ład społeczny i zapewnić praworządność to w ogóle obchodzi? Nie żartujmy sobie. Jedynie co oni chcą zapewnić to tak zwany „ład chrześcijański”. Już niejeden polityk chciał nam to wprowadzać. Ale ja już naprawdę podziękuję za ów chrześcijański ład. Świat ani jeden dzień dłużej nie powinien być już taki jak dotychczas. Ani jeden dzień.
Takich absurdów mogę podawać z każdej dziedziny ilość niezliczoną. Ale naprawdę nie trzeba więcej abyśmy zrozumieli, że fundamentem naszej cywilizacji są tradycje i religie. Czyli oddanie i wierność dawnej i pradawnej moralności. Najczęściej dzikiej, barbarzyńskiej, prostackiej. Agresywnej.
„Miłuj bliźniego”. Ta fraza zawiera najbardziej magiczne słowo dla każdej religii. „Bliźni”. Przy czym warto zaznaczyć, iż nie brzmi tak żadne z przykazań. Fraza ta została użyta dopiero w Nowy Testamencie i była uproszczeniem wielu akapitów o bliźnim w dekalogu. Użyto w nim dwa razy słowa „bliźniego”, ale do kontekstu bliźniego odnosi się aż 7 przykazań. Siedem, z dziesięciu! Trzy pierwsze odnoszą się do czczenia boga, a pozostałe wymuszają lepsze traktowanie bliskich. To są najwyższe „mądrości”, „najwyższej” istoty we wszechświecie. Nie dziwię się, że wciąż jesteśmy kretynami.