Idealna rodzina - Ilona Łepkowska - ebook + audiobook + książka

Idealna rodzina ebook

Ilona Łepkowska

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Anna Sobańska jest scenarzystką i producentką ulubionego serialu Polaków „Idealna rodzina”, który od lat jest dla widzów niedoścignionym wzorem życia rodzinnego. Za to życie samej Anny całkowicie odbiega od tego wzoru. Bez reszty zajęta pracą i karierą kobieta kompletnie nie interesuje się córką, synem i swoim mężem. Jest też powszechnie znienawidzona przez współpracowników. Nie ma to dla niej jednak żadnego znaczenia – nie szanuje ludzi, nie liczy się z nimi, dla niej ważna jest tylko skuteczność działania.

Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia w jej domu zjawiają się… dwie główne postacie z jej serialu.

Ilona Łepkowska w swojej nowej książce uświadamia nam, jak łatwo w codziennym biegu przegapić to, co najważniejsze. Przypomina, że na zmiany nigdy nie jest za późno – często wystarczy odrobina dobrej woli, by życie znowu stało się lepsze.

Humor, lekkość, cudna autoironia. Okazuje się, że fikcja literacka może nieźle namieszać w naszym życiu, ale i pokazać, o co tak naprawdę w nim chodzi.

"Czytałam pół nocy i nie mogłam się oderwać! Polecam."

Magdalena Witkiewicz

"To się czyta! Byłoby to bardzo śmieszne, gdyby nie było takie niepokojące! Ilona Łepkowska jest inteligentna, ostra, dowcipna i niezwykle autoironiczna... I niech nam nawet nie próbuje wmawiać, że to tylko fantazja!"

Anna Mucha

"Totalnie wciągająca! Barwna opowieść, dzięki której można zanurzyć się nie tylko w jasnych, ale i w ciemnych stronach show-biznesu, uświadomić sobie, co jest w życiu naprawdę ważne. Niesamowita wyobraźnia autorki sprawia, że nie można się oderwać od nieco metafizycznej historii Anny. Pytania, czy to, co jej się przydarza, jest w ogóle możliwe, a jeśli tak, to w jaki sposób – nie dają nam spokoju."

Basia Kurdej-Szatan

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 369

Oceny
3,9 (156 ocen)
61
46
31
14
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dobrywieczorek

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa opowieść - pani Łepkowska zna się na pisaniu scenariuszy jak mało kto, więc ta powieść też jest świetna. Polecam serdecznie
10
mjfan2

Dobrze spędzony czas

Lekka, ale naprawdę niegłupia komedia, z dodatkiem wątku fantastycznego.. Może trochę " bajkowe" zakończenie, ale i tak polecam.
10

Popularność




Projekt okładki: Studio projektowe &Visual/www.andvisual.pl

Redakcja: Małgorzata Burakiewicz

Redakcja techniczna: Andrzej Sobkowski

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© by Ilona Łepkowska

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2020

ISBN 978-83-287-1331-4

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Warszawa 2020

FRAGMENT

Moim Przyjaciołom i Współpracownikom ze wszystkich seriali, które wspólnie stworzyliśmy.

To dzięki Wam fikcja staje się tak realna, że niektórzy zaczynają w nią wierzyć.

Dom z zewnątrz wyglądał jak marzenie każdego Polaka. Biały dworek z gankiem i kolumnami zgrabnymi w proporcjach był przykryty czerwoną dachówką. Pod frontową ścianą cieszyła kolorami piękna, zakomponowana jak w najładniejszych angielskich ogrodach, rabata z bylin. Niebieskie ostróżki, żółta tojeść, czerwone pysznogłówki, jarzmianki w kolorze fuksji, pomarańczowe jeżówki. W oknach wisiały urocze robione szydełkiem firanki. Przed domem był wybrukowany placyk z okrągłym klombem pośrodku, na którym rosły kwitnące właśnie obficie herbaciane róże. Z tyłu za domem widać było stare drzewa dające przyjemny cień i stanowiące piękne tło dla domu. Pod rozłożystą lipą stała drewniana ławeczka w angielskim stylu, jakby wyjęta z filmu Notting Hill. Wszystko oświetlało ciepłe jesienne słońce. Idylla po prostu.

Na ganku siedziała – dopełniając sielskiego obrazu – para koło siedemdziesiątki: siwowłosa, zadbana pani i szpakowaty mężczyzna z bujnymi, jak na swój wiek, włosami. Kobieta ubrana była po domowemu – lniana luźna sukienka, płaskie sandały i narzucony na ramiona kardigan. Mężczyzna miał na sobie flanelową koszulę w kratę i lekko wytarte dżinsy. Trzymali się za ręce i patrzyli na siebie czułym wzrokiem. Scena ta wyglądała jak reklama cudownego preparatu na stawy albo nawet superspecyfiku pozwalającego cieszyć się seksem w wieku mocno dojrzałym.

Kobieta pochyliła głowę, położyła ją na ramieniu mężczyzny tak, jak zapewne robiła to przez ostatnich pięćdziesiąt lat. I powiedziała łagodnie, ale z wyraźnym naciskiem:

– Nie możemy sprzedać tego domu, Kaziu. Nigdy! To jest nie tylko nasze miejsce, to matecznik! To gniazdo naszej rodziny, naszych dzieci i wnuków. Oni jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy, ale z czasem zrozumieją, że najważniejszy jest dom, do którego zawsze można wrócić.

Mężczyzna pokiwał głową i dodał ciepłym tonem:

– I gdzie zawsze czeka ktoś, kto przytuli, wysłucha, doradzi, pocieszy, prawda? Nasza rodzina trwa, istnieje, także dlatego, że istnieje ten dom. Wiesz co, kochanie? Myślę czasem o tym, że kiedy my już dawno przeminiemy, te róże będą nadal co roku kwitły. I to jest piękne. I bardzo ważne. Dzieci muszą to zrozumieć, Bogusiu. I na pewno w końcu zrozumieją, tylko potrzebują na to jeszcze trochę czasu, kochanie.

Mężczyzna z czułością objął ramieniem swoją towarzyszkę. To było naprawdę piękne. Oboje wyglądali teraz po prostu jak model dziadka i babci z Sèvres pod Paryżem.

– Stop! – wrzasnął ktoś nagle nieprzyjemnym głosem, niszcząc w jednej chwili ten sielankowy obrazek. Do pary na ganku podszedł młody mężczyzna, wyraźnie czymś wkurzony.

– Marian, do jasnej cholery, znowu nie powiedziałeś całego tekstu!

– Powiedziałem! Co do słowa.

– Nie. W scenariuszu jest „Róże będą nadal co roku kwitły, drzewa wypuszczą nowe gałęzie, a ptaki znów będą śpiewać”.

– No ale przecież to jest jakiś tandetny dialog! I do tego kompletnie idiotyczny – zaprotestował mężczyzna. – Wypuszczą gałęzie? Wypuszczać to można lwa z klatki. Jak to brzmi?! Ty to słyszysz?

– Ja słyszę – odparł młody. – I nawet się z tobą zgadzam. Ale doskonale wiesz, że jak nie powiecie dokładnie całego tekstu, po literkach, to Szekspir się wkurwi, a ja będę miał przesrane, że cię nie upilnowałem.

Do rozmowy włączyła się kobieta.

– Zamiast ciągle się czepiać, że zgubiliśmy jakieś słówko, mogliby nas słuchać i zrobić czasem to, o co prosimy. W następnej scenie znowu zagniatam ciasto na pierogi. A mówiłam przecież tyle razy, że mam kłopoty z nadgarstkiem. Nie mogę chociaż raz zamiast lepienia pierogów usmażyć paru naleśników?

– Nie ma takiej opcji. W scenariuszu są pierogi.

– Wszyscy rzygają już pierogami! Proszę, Tadeusz, zmieńmy to.

– Nie ma mowy, Wanda. Ja naprawdę bardzo ci współczuję z powodu tej ręki, ale nie będę kładł głowy pod topór przez twój chory nadgarstek. Szekspir lubi pierogi, więc będziesz lepić pierogi. Powtarzamy ujęcie! I skup się tym razem, Marian, błagam! Wszyscy na miejsca!

– Pieprzony Szekspir – mruknął Marian, a Wanda dodała:

– Przez ten cholerny serial w życiu nie wezmę już do ust pierogów. A tak lubiłam ruskie.

– A ja kochałem kiedyś swój zawód. Póki nie zacząłem grać w tym serialu. Dwadzieścia lat temu.

Rozległ się głos wzmocniony przez specjalną tubę.

– Macie włączone mikrofony! Wszystko słyszeliśmy! Akcja!

Wanda położyła głowę na ramieniu Mariana.

– Nie możemy sprzedać tego domu…

W tym momencie wrzasnął dźwiękowiec ze słuchawkami na uszach.

– Stop! Samolot leci! Musimy przeczekać.

– Rzym, Alitalia czternasta dwadzieścia – powiedział Marian, zasłaniając mikroport.

– Ja stawiam na Wizz Air do Londyn-Luton. Tylko spóźniony, jak zwykle.

Nad sielskim dworkiem przeleciał samolot w charakterystycznych różowych i fioletowych barwach.

– Mówiłam, że Wizz Air! Jesteś mi winien piwo. – Wanda była podekscytowana swoją wygraną.

– Może lepiej zaparzę ci melisę? – złośliwie zaproponował Marian.

– Sam sobie pij melisę. Albo z Szekspirem!

– Przerwa, obiad przyjechał! – wrzasnął ktoś zza domu.

– Nie skończymy dzisiaj tej sceny – westchnęła Wanda, wstając.

– A pieprzyć scenę, to nie nasz problem, tylko produkcji, ważne, żeby nam całą dniówkę policzyli – stwierdził Marian.

Przy campingowych stolikach na ganku, pod drzewami, na ogrodowej ławce – wszędzie, gdzie tylko można było przycupnąć – siedzieli członkowie ekipy i jedli obiad podany w styropianowych tac­kach z przykrywką. Inni dopiero odbierali swoje porcje wydawane przez brzuchatego mężczyznę.

– Ja poproszę vege – powiedziała do niego dziewczyna stojąca jako pierwsza w kolejce.

– Nie ma już vege. Wyszło.

– Jak to nie ma?! Przecież ja zawsze biorę vege!

– To dzisiaj weźmiesz normalne. Trzeba było przyjść wcześniej.

– Pracowałam, do cholery, więc nie mogłam przyjść wcześniej! Ja nie jem mięsa! Nie udawaj, kurwa, że tego nie wiesz!

– Nie udaję, kurwa, tylko nie mam vege. Z kieszeni nie wytrzepię. Mięsni koledzy ci zabrali, to im teraz odbierz.

– Trzeba było nie dawać!

– Ja daję, co chcą, jeśli jest. Powtarzam – trzeba było przyjść wcześniej, kochana. Lajf is brutal.

– Ja pierdolę! – Dziewczyna była naprawdę wściek­ła. – Plan od piątej rano, bo pieprzony Szekspir napisał, że świt wstaje nad drzewami, sikanie pod płotem, bo do domu nie wpuszczają, a toi toia nie ma i jeszcze obiadu nie dostanę?

– Pretensje nie do mnie, tylko do kierownika produkcji albo do Szekspira. To bierzesz mięsne? Dobrze radzę. Przynajmniej kartofle i kapustę zjesz.

– Kapusta jest ze skwarkami!

– Skwarki nie mięso.

– A co? Warzywo? Nie, kurwa, ja nie wyrobię dłużej w tej pieprzonej produkcji.

– Te, magister sztuki, przypominam, że mówisz tak codziennie, to zrobiło się cholernie nudne – skomentował rudzielec spod drzewa.

– A ty codziennie rano twierdzisz, że się dziś zwalniasz. I co? – odszczeknęła się rozzłoszczona dziewczyna.

– Takie życie. Trzeba płacić czymś rachunki – uśmiechnął się rudy i rozłożył ręce.

– Mnie też jaskółki na parapet nie srają forsą.

– Kończyć, kończyć, dzieci. Mamy dziś jeszcze osiem minut do skręcenia!

Ponaglana ekipa powoli kończyła jeść, każdy po kolei wrzucał pudełka z niedojedzonymi resztkami do wielkiego kosza na śmieci. Rudzielec podszedł do głodnej dziewczyny, która zajmowała już miejsce za kamerą.

– Ciesz się, że dla ciebie zabrakło. Ja wziąłem vege i teraz pawia za ogon zębami trzymam.

– Psy w schronisku karmią lepiej niż oni nas – skomentowała dziewczyna.

– Dokładnie tak. No, zaczynamy. Arbeit macht frei, jak wiadomo.

Wszyscy z ociąganiem zajmowali swoje miejsca.

– Poprawcie charakteryzację, bo Marian się świeci jak księżyc w pełni! Ruchy, ruchy, ruchy. Stęskniony widz czeka przecież na kolejne odcinki!

Dziewczyna włożyła dwa palce do ust i wykonała udawane rzygnięcie.

– Nie myśl, że tego nie widziałem! – wrzasnął kierownik planu. – Doigrasz się w końcu, Paulina!

Dziewczyna nie odwracając się, pokazała mu środkowy palec i poprawiła się za kamerą.

– Gotowi? – wrzasnął kierownik planu.

– Jeszcze chwila! – odkrzyknęła charakteryzatorka, pudrująca Mariana.

– Pierdolę – stęknął rudzielec do dziewczyny za kamerą. – Przez tę cholerną robotę narzeczona mnie rzuci. Mamy na dzisiaj bilety do teatru. Na siódmą. Bez szans, że zdążę – marudził rudzielec, ustawiając wielką lampę.

– Jak kocha, to zrozumie – odpowiedziała Paulina. – W końcu w pracy jesteś.

– Według niej normalni ludzie wiedzą, o której wyjdą z pracy.

– To niech szuka normalnego – stwierdziła dziewczyna. – A ty szukaj nienormalnej. Czyli jakiejś z branży.

– Ty jesteś wolna, ale mnie nie chcesz – powiedział rudy z uśmiechem. – Przemyśl to może jeszcze raz, co? Jechalibyśmy razem do roboty, wracali razem. Jaka to oszczędność na transporcie, pomyśl tylko.

– Mam zasady. Gdzie żywiosz, nie jebiosz.

– Zawsze lubiłem twoją subtelność.

– Na miejsca! Gotowi! Akcja! – wrzasnął reżyser siedzący pod drzewem przed małymi telewizorkami.

– Stop! Samolot! – krzyknął dźwiękowiec.

Rozległ się chóralny jęk, a reżyser zerwał z uszu słuchawki i rzucił nimi o ziemię.

– Myślę, że możesz już zacząć szukać nowej panny – rzuciła dziewczyna w stronę ryżowłosego.

Widać było, że wszyscy bardzo kochają swoją pracę i sprawia im wielką przyjemność spędzanie całych dni razem.

Kobieta, która siedziała w studiu telewizyjnym, miała zapewne koło czterdziestki. Nie, chyba trochę więcej, ale dobry chirurg plastyczny najwyraźniej pomógł jej cofnąć czas. Ubrana była w elegancką czarną sukienkę, która swoim fasonem i kolorem zręcznie tuszowała zbytnie krągłości. Noga założona na nogę i obuta w elegancką i zapewne bardzo kosztowną szpilkę nonszalancko kiwała się nad podłogą. Kobieta miała ewidentnie znudzony wyraz twarzy.

Młoda, bardzo ładna blondynka, siedząca w fotelu vis-à-vis, od dłuższego czasu próbowała się przebić przez otwartą obojętność swojej interlokutorki, która miną i mową ciała dawała jej cały czas do zrozumienia, że ma w nosie i ją, i jej pytania, i generalnie cały ten wywiad.

Dziennikarka spojrzała w swoje notatki i z desperacją w głosie zapytała:

– Pani Anno… I ostatnie pytanie. Proszę powiedzieć na koniec naszym widzom, bo bardzo często o to pytają – z którym z bohaterów pani seriali najchętniej by się pani zaprzyjaźniła?

Rozmówczyni uśmiechnęła się z lekceważeniem.

– Na to pytanie nie da się odpowiedzieć, proszę pani.

– Ale dlaczego? – młoda dziennikarka nie widząc najwyraźniej, że pakuje się w poważne kłopoty, samobójczo domagała się odpowiedzi.

– Bo to jest, proszę pani, bardzo głupie pytanie. Nie, nie głupie. Kretyńskie.

– Dlaczego? – drążyła uparcie dziennikarka. No cóż, niektórzy nie uczą się nawet na własnych błędach. Dalej lazła w szkodę.

– Dlatego kretyńskie, bo, droga pani – powiedziała z wyraźną wyższością w głosie kobieta – nie można się przyjaźnić z kimś, kto nie istnieje. A moi bohaterowie nie istnieją, proszę pani. Ich nie ma i kto jak kto, ale ja wiem to najlepiej. Więc chyba w końcu pani rozumie, że zadała pani idiotyczne pytanie. Coś jeszcze?

Na to blondynka nie miała już przygotowanej ani odpowiedzi, ani kolejnego pytania. Siedziała jak rażona gromem, patrząc na ironiczny uśmiech na twarzy swojej interlokutorki.

– W takim razie dziękuję widzom. Moim i państwa gościem była Anna Sobańska, twórczyni ulubionego serialu wszystkich Polaków. Do widzenia – zamiast dziennikarki zakończyła wywiad kobieta w czerni. I spokojnie zaczęła odpinać mikrofon.

Na szczęście realizator programu wykazał się refleksem połączonym z chrześcijańskim miłosierdziem i wypuścił napisy końcowe.

W przestronnym salonie stały wielka kanapa, dwa fotele, wyrafinowany w formie stolik, jakaś antyczna komódka oraz rozłożysty kwiat w olbrzymiej donicy i dobrze zaopatrzony barek z alkoholem. Na jednej ze ścian wisiał ogromny telewizor z płaskim ekranem, na sąsiednich – obrazy. Olejne i bez wątpienia oryginały. Dwurnik, Nowosielski i Sasnal. W oknach zasłony z grubego jedwabiu, na podłodze puszysty dywan. Było tu elegancko, designersko i bez wątpienia bardzo, bardzo kosztownie.

Trzasnęły drzwi wejściowe, rozległ się śmiech, odgłos kroków i do pokoju, nie zapalając światła, wbiegli dziewczyna i chłopak. Śmiejąc się, rozbierali się nawzajem, znacząc drogę porzuconymi ciuchami i butami. Dziewczyna, ładna szczupła blondynka ze sporym biustem i długimi włosami, zaplątała się w zsunięte do połowy ud wąskie dżinsy i prawie przewróciła, ale chłopak z długimi, ciemnymi włosami złapał ją na szczęście w ostatniej chwili. Blondynka zaniosła się śmiechem i naga skoczyła energicznie na szeroką kanapę.

– Jesteś pewna, że zaraz nie wróci? – Chłopak mozolił się ze skarpetkami.

– Nie wcześniej niż o północy. Ma teraz wywiad na żywo w telewizji, a potem jakąś galę.

– A ojciec?

– Wyjechał.

– Brat?

– U dziadków. Mówiłam ci, Paweł, że chata wolna. No, czekam!

Chłopak padł obok niej na kanapę. I nagle ekran telewizora rozbłysnął i pojawiła się na nim znudzona twarz. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy, wibrujący.

– Bo, droga pani nie można się przyjaźnić z kimś, kto nie istnieje. A moi bohaterowie nie istnieją, proszę pani. Ich nie ma i kto jak kto, ale ja wiem to najlepiej…

– Kaśka! Kurwa! Ona tu jest! Tu jest twoja matka!

– W telewizorze, idioto, jest! Dupą walnąłeś w pilota!

Wyszarpnęła pilota spod nagiego pośladka chłopaka, klnąc pod nosem, i wyłączyła obraz, po czym zabrała się energicznie do przerwanej czynności, czyli intensywnych pocałunków połączonych z jeszcze intensywniejszymi pieszczotami. Jednak po krótkiej chwili, widząc, że jej wysiłki idą na marne, znieruchomiała i spojrzała na chłopaka z wyraźnym rozczarowaniem.

– Co jest z tobą?

– Sorry. Speszyłem się. Zrozum… Ona patrzyła prosto na mnie.

– Ale już nie patrzy. Więc wyluzuj. I zajmij się tym, po co tu przyszliśmy. – Pociągnęła go do siebie. Chłopak jednak się wyrwał.

– Mimo to…

– Co „mimo to”? Mimo to nici z seksu? Bo zobaczyłeś w telewizorze moją matkę? Przez pięć sekund?

– Zrozum, ja się jej boję.

– Nie musisz mi tego mówić! Wszyscy jej się boją! Poza mną!

– Sama widzisz.

Dziewczyna siadła na kanapie.

– Ja pierniczę. Jakbym miała przez nią mało problemów, to jeszcze w dodatku kastruje wszystkich moich chłopaków! Wystarczy, że się pokaże w telewizji, a im natychmiast opada.

Chłopak też się podniósł. Zawstydzony spuścił głowę.

– To było… No wiesz… Silniejsze ode mnie.

– Zauważyłam – ironicznie skomentowała dziewczyna.

– Powiedz, jak ty to robisz? – zapytał niepewnym głosem chłopak. – Musisz przecież mieć jakiś sposób.

– Sposób na co?

– No… Na to, że się jej nie boisz.

– Prosta metoda. Po prostu liczę.

– Co robisz?

– Liczę. Ona coś do mnie nawija, a ja spokojnie patrzę jej prosto w oczy i liczę. W myślach.

– Do ilu?

– Nigdy dalej niż do setki. Moja matka jest, jak wiadomo, bardzo zajęta, więc jej zjebka nie trwa nigdy zbyt długo.

Chłopak chwilę trawił informację, po czym zaczął cicho liczyć pod nosem.

– Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem. Działa!

Rzucił się na dziewczynę i zaczęli się kotłować na kanapie, energicznie odrabiając stracone minuty.

W tym momencie rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili do pokoju weszły, niezbyt dobrze widoczne w ciemności, dwie osoby. Kobieta i mężczyzna.

– Jesteś pewna, że to dobry adres? – spytał mężczyzna.

– Krzysio od transportu mówił. Zna adres, bo często po nią jeździ.

– Chyba nikogo nie ma w domu, skoro ciemno choć oko wykol.

– Jak nikogo nie ma, skoro drzwi wejściowe były otwarte!

– Może ktoś zapomniał zamknąć.

Co dziwne, młoda para z zapałem uprawiająca na kanapie seks zdawała się ani nie widzieć, ani nie słyszeć dziwnych gości. Oni natomiast ich i owszem.

– Kaziu, ty słyszysz to samo, co ja?

– Aparatu słuchowego nie włączyłem. Poczekaj.

Nacisnął jakiś guziczek w aparacie słuchowym i zdębiał.

– Co?! Ja cię… O kurczę, mają energię…

Stanęli koło kanapy i z dezaprobatą zaczęli głośno wymieniać uwagi, przyglądając się intensywnie figlującej parze.

– Kochanie, czy to jest jej córka? – spytał mężczyzna.

– Najwyraźniej. Jezus Maria! Ona przecież ma dopiero szesnaście lat! – Kobieta była najwyraźniej głęboko oburzona.

– Skąd wiesz, że tylko tyle? Wygląda dość… dorodnie – z powątpiewaniem skomentował mężczyzna.

– Szekspir się kiedyś zwierzał. Słyszałam. Na pewno szesnaście – mówiła kobieta z przekonaniem.

– No, ale ten biust…

– Kaziu, na jakim ty świecie żyjesz? Teraz dzieci wcześniej dojrzewają. I jak widać, wcześnie zaczynają.

– W jakiejś patologicznej rodzinie to rozumiem. Ale tutaj? Jej córka?

Akcja na kanapie skończyła się efektownym szczytowaniem. Młodzi, całkowicie przekonani, że są sami, nie powstrzymywali ani trochę swoich reakcji. Dziewczyna przeciągnęła się leniwie, najwyraźniej zadowolona.

– No widzisz? Tylko liczenie! Zawsze skutkuje. W każdej sytuacji.

Sięgnęła dłonią za głowę, macając po oparciu kanapy, i znalazła sznur od stojącej na podłodze lampy. Nacisnęła i światło rozjaśniło pokój.

Teraz można było zobaczyć dokładniej przybyszy. I byli to bez dwóch zdań aktorzy z serialu, Marian i Wanda! A co dziwniejsze, dziewczyna i chłopiec ani ich nie widzieli, ani nie słyszeli.

Dziewczyna wstała, kompletnie naga. Była naprawdę zgrabna i bardzo, ale to bardzo efektowna. Starsza pani szybkim gestem zasłoniła swojemu towarzyszowi oczy.

– Kazik, nie patrz! W twoim wieku to niebezpieczne.

Jednak on odsunął jej dłoń.

– Nic mi nie będzie. Widywałem już nagie kobiety. Jestem po siedemdziesiątce, chcę ci przypomnieć.

Kobieta powtórzyła swój gest.

– No właśnie! I serce masz chore! Zapomniałeś, jak w odcinku dwa tysiące trzysta trzydziestym piątym wylądowałeś na ostrym dyżurze z migotaniem przedsionków?

– Ale zrobili mi ablację i jest już okay. No… Ładna. I zgrabna bardzo. Gdybym był ze dwadzieścia lat młodszy…

– Stary satyr! Ona jest młodsza od naszej wnuczki, Marzenki! Idziemy stąd! Natychmiast!

Pociągnęła swojego towarzysza za rękę.

– Dokąd? Tu jest dobrze. Patrz, jaki mają wielki ekran, ja cię kręcę. Może sobie coś teraz obejrzymy?

Sięgnął po pilota i włączył telewizor. Ekran rozbłysnął i pojawili się na nim… oni. Stali przed domem z gankiem i kolumnami i uśmiechnięci machali w stronę odjeżdżającego samochodu.

– Znowu usiadłeś na pilocie? – zapytała dziewczyna.

– Nie!

– Sprawdź! – zażądała stanowczo ona. Chłopak wstał i zaczął macać wokół rękoma.

– Pilota tu nie ma!

– Jak nie ma, jak był! I telewizor przecież włączony!

Mężczyzna i kobieta popatrzyli po sobie. Mężczyzna rzucił szybko pilota na kanapę. Dziewczyna natychmiast go znalazła.

– Ślepy i bojaźliwy, dobrze, że chociaż w łóżku niezły. Zobacz, tu leżał.

– To serial twojej matki?

– Niestety tak. Wyłączę, bo inaczej zaraz pawia puszczę. Nie jestem w stanie na to patrzeć. Szczególnie na tych słodkopierdzących staruchów.

Para na ekranie tymczasem spojrzała na siebie, wymieniła pocałunek, po czym serialowy Kazik objął serialową Bogusię i powiedział:

– Święta, święta i po świętach.

– Dom będzie teraz taki pusty bez dzieci i wnuków.

– Tylko mi się nie rozpłacz, Bogusiu. Chodź, napijemy się melisy.

Dziewczyna słysząc ten dialog, wywaliła język i wydała dźwięk imitujący wymioty.

– Nie do wiary! Już dwadzieścia lat ludzie słuchają tego pierdolenia! I jakby przestano to produkować, chybaby na ulice wyszli. Nie rozumiem, kurwa, tego narodu.

I wyłączyła obraz, naciskając pilota. Ekran zgasł.

– Potem jest bardzo dobra scena! Ta, kiedy Bogusia widzi w kuchni mysz! Włącz z powrotem, dziewczyno! I nie mów tak o nas! Niewychowana gówniara! – Mężczyzna chciał przechwycić pilota, jednak dziewczyna odłożyła go zbyt daleko, poza zasięgiem jego ręki.

– Zostaw, Kaziu, ona cię przecież nie słyszy. Wyjdą, to sobie włączymy – kobieta próbowała go uspokoić.

– Ale ta scena z myszą…

– Robiliśmy to pół dnia, pamiętasz? Myślałam, że masz jej już dosyć.

– Czy ty słyszałaś, co ona powiedziała? Że się porzyga? Jak to porzyga? Przecież nas wszyscy kochają! Prawda?

Kobieta westchnęła ciężko.

– Oj, kochanie. Chyba czytasz za dużo materiałów reklamowych naszego serialu. Jedni nas kochają, drudzy nami rzygają. Normalka.

Tymczasem młodzi najwyraźniej nie byli jeszcze usatysfakcjonowani i zamierzali powtórzyć akcję. Chłopak pociągnął dziewczynę na siebie, ona ze śmiechem usiadła na nim okrakiem i zaczęli znów uprawiać seks.

Kobieta szybko zareagowała.

– O nie! Nie będziesz na to patrzył, nie ma mowy! Nie chcę cię mieć na sumieniu! Idziemy obejrzeć resztę domu. Musimy przecież znaleźć sobie jakieś miejsce. – Chwyciła Kazia za rękę i wyciągnęła z pokoju, choć opierał się i spoglądał za siebie, patrząc na kotłującą się na kanapie parę.

Zegar w korytarzu wskazywał drugą piętnaście, gdy drzwi domu znowu się otworzyły i weszła kobieta, ta sama, która niedawno udzielała telewizyjnego wywiadu. Była to Anna Sobańska.

Za drzwiami panowała kompletna ciemność.

Sobańska zrzuciła szpilki i zapalając po drodze wszystkie światła, pierwsze kroki skierowała do barku w salonie. Odstawiła na stolik ciężką statuetkę, którą dotychczas trzymała w ręku. Figurka, chyba z brązu, miała przyczepioną do podstawy grawerowaną tabliczkę z napisem: NAJLEPSZY PRODUCENT – ANNA SOBAŃSKA. Jutro wyląduje w biurze na tak zwanej ścianie chwały, gdzie stoją wszystkie statuetki, które zdobyły jej produkcje. Nie trzymała w domu ani jednej, nie pasowały do wystroju. Oscar, to owszem, mały, gustowny posążek pasowałby do wszystkiego. Ale za to, co robiła Anna, Oscarów nie dawali.

Anna nalała sobie solidną porcję whisky i od razu upiła spory łyk. Ze szklanką w dłoni weszła w głąb domu, a potem po schodach na piętro. Zajrzała do jednego z pokoi. Kasia spała jak aniołek we wnętrzu urządzonym w stylu „Królewna Śnieżka”. Na poduszce obok niej leżał sfatygowany pluszowy królik. Trudno było w śpiącej blondynce rozpoznać dziewczynę, która ledwie kilka godzin wcześniej z niekłamanym entuzjazmem uprawiała seks na kanapie w salonie.

Sobańska zamknęła drzwi pokoju córki, weszła do swojej sypialni, potem do sąsiadującej z nią garderoby i zdjęła sukienkę oraz rajstopy. Miała teraz na sobie tylko luksusowy komplet bielizny. W łazience zmyła makijaż, narzuciła na siebie cienki jedwabny szlafrok i boso zeszła na dół.

Kiedy znalazła się w dużej kuchni urządzonej ze smakiem w stylu prowansalskim, zamarła. Przy kuchennym stole siedziała aktorska para – Wanda i Marian – zajadając z apetytem makaron z jakimś sosem. Sobańska, w odróżnieniu od swojej córki i jej chłopaka, najwyraźniej dostrzegła gości.

– Przepraszam bardzo, ale co państwo tu robią? Do tego o tej porze?! Jest druga w nocy!

– Zgłodnieliśmy. Wiem, że to niezdrowo jeść tak późno, ale czasem można zgrzeszyć, prawda? Bogusia ugotowała makaron z sosem z gorgonzoli i szpinaku z dodatkiem suszonych pomidorów. Skusi się pani? – Kazik wskazał na patelnię, na której zostało jeszcze sporo klusek.

Siedząca obok Bogusia zwróciła mu uwagę.

– Kaziu, talerz podaj pani… I sztućce. Wiesz już przecież, gdzie są. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa, że wzięliśmy z lodówki to, co było potrzebne? Makaron wyszedł naprawdę dobry, proszę spróbować.

Sobańska nie była jednak zainteresowana penne z gorgonzolą, tylko wyjaśnieniem absolutnie niespodziewanej wizyty.

– Nic z tego nie rozumiem… Dopiero co widzieliśmy się na gali i państwo nie sugerowali, że zamierzają mnie odwiedzić, a ja zresztą wcale nie zapraszałam. Kto państwa wpuścił? Córka?

Goście spojrzeli po sobie znacząco.

– Sami weszliśmy. Było otwarte – powiedział mężczyzna.

– No cóż… Podobno „gość w dom, Bóg w dom”, ale ja, prawdę powiedziawszy, nie znoszę przysłów. A poza tym pora jest już bardzo późna, ja jestem zmęczona, więc… – Sobańska starała się być uprzejma, ale widać było, że kipi złością.

Bogusia uśmiechnęła się miło.

– Na gali nie byliśmy. Ale oczywiście oglądaliśmy w telewizorze. Ładnie wypadło, jak zawsze.

– O tam, w salonie oglądaliśmy. Ma pani dobry telewizor. Jaki ekran wielki! Prawie jak w kinie – dodał Kazik.

– Jak to nie byliście na gali? Przecież pani, pani Wando, nawet wręczała nagrodę dla Osobowości Roku!

– No tak, nagroda była, ale ja nie jestem Wanda.

– Tylko kto? – Sobańska spojrzała na swoją szklaneczkę wypełnioną do połowy whisky, jakby zastanawiała się, czy ma poalkoholowe zwidy.

– Bogusia Litwiniec.

– Pani Wando, gra pani Bogusię Litwiniec w serialu Idealna rodzina, owszem. Od dwudziestu lat!

– To Wanda mnie gra. Ja jestem Bogusia.

– Czy pani źle się czuje, pani Wando? Bogusia nie istnieje, to jest wymyślona postać! I nadal nie rozumiem, co państwo tu robią!

– No właśnie o to chodzi, że pani nic nie rozumie – włączył się do konwersacji Kazik. – Niby taka mądra, ważna, a najprostszych rzeczy nie łapie. Pani uważa, że nas nie ma. Że nie istniejemy. Ciągle to pani powtarza. Powiedziała to pani dzisiaj w telewizji. No więc w końcu postanowiliśmy przyjść i pokazać pani, że istniejemy, i to jak najbardziej. Naprawdę dobre kluski, niech pani skosztuje. Lepsze niż te pierogi, co je ciągle musimy jeść.

– I robić! Lodówkę ma pani naprawdę porządnie zaopatrzoną, trzeba przyznać. Ale wracając do tej gali, to sukienkę miała pani jednak trochę przykrótką. Ładną, elegancką, ale przykrótką. W pani wieku takie mini to chyba jednak nie wypada – dodała Bogusia życzliwym tonem.

Sobańska pociągnęła ze szklaneczki solidny łyk i wzięła głębszy oddech. Najwyraźniej miała ochotę zrobić porządek z tą sytuacją, więc odezwała się o ton głośniej niż poprzednio.

– Myślę, że wizyta państwa trochę się przeciągnęła. Wezwę wam taksówkę.

Bogusia uśmiechnęła się sympatycznie.

– Ale my się nigdzie nie wybieramy.

– Zostajemy tutaj. U pani – dodał Kazik, jak gdyby podejrzewał, że Sobańska nie zrozumiała.

Sobańska spojrzała na swoich gości.

– Nie chciałabym być niegrzeczna, ale…

– Ale pani będzie, tak? Zresztą, nie pierwszy raz. Pani w ogóle, niestety, nie jest grzeczna, uprzejma ani miła. I dlatego wszyscy pani nie znoszą – poinformowała spokojnie Bogusia. – Te talerze do zmywarki idą czy trzeba ręcznie? Bo ten srebrny brzeżek…

– Do zmywarki można – mechanicznie odpowiedziała Sobańska. – Jak to mnie nie znoszą? Kto mnie nie znosi?

– Wszyscy. – Bogusia sprawnie sprzątnęła ze stołu, resztkę makaronu przełożyła do miski, zakryła folią i wstawiła do lodówki. Talerze i sztućce wylądowały w zmywarce, a patelnia w zlewie. – A co, pani tego nie wie? Bez żartów. Musi pani wiedzieć! Ale bardziej się boją, niż nie znoszą – dodała Bogusia. Skinęła na swojego towarzysza.

– Kazik, zasiedzieliśmy się.

– No właśnie! – z ulgą stwierdziła Sobańska. – Też jestem tego zdania.

– Trzeba iść spać. Pani też by się odpoczynek przydał, a porozmawiać sobie to przecież jeszcze zdążymy.

Kiedy byli już w drzwiach kuchni, Sobańska się zreflektowała.

– Zaraz, zaraz, a wy dokąd?

– Pościeliliśmy sobie w gościnnym, na samej górze. Nie będziemy nikomu przeszkadzać. No to dobranoc, pani Aniu. A makaron można odgrzać jutro na obiad. Tylko trochę wody trzeba będzie kapnąć, bo sos z gorgonzoli bardzo gęstnieje, jak jest zimny. Kazik, a ty co? Języka w gębie zapomniałeś? Pożegnaj się ładnie.

– Dobranoc, pani Aniu – grzecznie powiedział Kazik przywołany przez Bogusię do porządku.

– Do jutra – dodała z uśmiechem Bogusia.

I już ich nie było. Sobańska spojrzała na swoją pustą szklaneczkę.

– Nie powinnam tyle pić. Stanowczo nie powinnam.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Dział zamówień: +4822 6286360

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz