Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
KOLEJNA EMOCJONUJĄCA I PIKANTNA HISTORIA DUETU CHRISTINA LAUREN
TYM RAZEM WCHODZIMY NA SCENĘ REALITY SHOW…
Tworzą doskonały hollywoodzki romans na ekranie. Uwielbiają ich widzowie. Ale czy za kulisami ich relacja jest równie ekscytująca?
Felicity „Fizzy” Chen, uwielbiana autorka powieści romantycznych, ma na swoim koncie mnóstwo bestsellerów i jeszcze więcej randek. Ale czy była kiedyś naprawdę zakochana? Czuła pożądanie? Z pewnością TAK. Czy przeżyła miłość? NIE… Czyżby więc okłamywała swoje czytelniczki, pisząc romanse, które kończą się miłosnym happy endem?
Connor Prince, twórca filmów dokumentalnych i rozwiedziony ojciec, lubi swoją pracę dla telewizji, ale kiedy szef każe mu wymyślić program randkowy, Connor panikuje. Rozpaczliwie próbując znaleźć kandydatkę do głównej roli w nowym show, wpada na doskonały, ale ryzykowny pomysł. Pokaże królową romansu, dla której wybrany zostanie idealny facet do pary. Oczywiście wszystko odbędzie się na oczach milionów zachwyconych widzów…
Fizzy godzi się wziąć udział w zabawie. Ale czy zakocha się w którymś z bohaterów programu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 500
Oto dobitny list miłosny do naszego gatunku.
Niech na tych stronach rozgrywa się romans.
Dla Jennifer Yuen,
Patty Lai, Eileen Ho,
Kayli Lee i Sandrii Wong.
W tej opowieści kryje się cząstka każdej z Was.
Jesteśmy ogromnie wdzięczne za to, że podzieliłyście się z nami swoimi historiami, i mamy nadzieję, że jesteście z nas dumne.
Prolog
FIZZY
– Urodziłam się jako pierwsze spośród trojga dzieci, ale żartuję, że jestem niczym pierwszy naleśnik. – Lekki śmiech faluje w zebranym tłumie, a ja się rozpromieniam. – Wiecie, co mam na myśli? Trochę niechlujny, odrobinkę niedopieczony, ale i tak dobrze smakuje. – Śmiech narasta, ale teraz rozlega się także kilka rubasznych gwizdów. Ja też wybucham śmiechem, kiedy uświadamiam sobie, co moi słuchacze mają na myśli. – Posłuchajcie, to nawet nie miało zabrzmieć frywolnie! Zobaczcie, usiłuję zachowywać się jak profesjonalistka, a dalej sobie nie radzę. – Zerkam ukradkiem przez ramię i uśmiecham się do doktor Leili Nguyen, rektorki Revelle College na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, mojej dawnej nauczycielki kreatywnego pisania. – Tak to się kończy, kiedy zaprasza się autorkę romansów do wygłoszenia przemówienia podczas rozdania dyplomów.
Obok doktor Nguyen siedzi kolejna osoba, która usiłuje stłumić rozbawienie. Doktor River Peña – bliski przyjaciel, seksowny geniusz i niepotwierdzony wampir – który dzisiaj także jest gościem specjalnym. Zgaduję, że ma odebrać kolejny tytuł honorowy w kategorii „Uosobienie seksu”. Wygląda, jakby był jednym z tych typów – sztywny kołnierzyk, idealnie wyprasowane spodnie od garnituru, widoczne spod doktorskiej togi, błyszczące wizytowe buty i ta aura niedostępności... Oczy, ocienione długimi rzęsami, błyszczą w twarzy, na której maluje się wyraz rozbawienia i triumfu.
Kiedy dostałam zaproszenie, żeby wygłosić przemówienie podczas tej uroczystości, River natychmiast rzucił na stół dwudziestodolarowy banknot i oznajmił: „To przejdzie kompletnie niezauważone, Fizzy. Przekonaj mnie, że będzie inaczej”.
Jestem pewna, że on i moja najlepsza przyjaciółka Jess – jego żona – spodziewali się, że wyjdę na scenę i wygłoszę Monologi waginy przed publicznością akademicką albo wyciągnę banana i naciągając na niego prezerwatywę, przypomnę wszystkim zebranym, że bezpieczny seks jest nadal ważny w czasach panowania Harry’ego Stylesa. Przysięgam, że gdyby sytuacja tego wymagała, w każdej chwili mogłabym odegrać rolę konserwatywnej miłośniczki literatury.
W ostateczności wypowiedziałabym więcej niż jedną kwestię mojego przemówienia, zanim użyłabym dwuznacznego słowa – a to nie było nawet zamierzone.
Odwracam się do ubranych na czarno-niebiesko-żółto absolwentów. Morze postaci rozlewa się po stadionie RIMAC Field. Czuję uniesienie na myśl o tym, że już wkrótce cała ta młodzież pofrunie w świat. Tyle możliwości przed nimi. Tyle stresu związanego z kredytem studenckim. Ale również tyle wspaniałego seksu.
– Moja młodsza siostra jest neurochirurgiem – kontynuuję. – Mój mały braciszek jest najmłodszym partnerem w historii swojej firmy. Jeden z moich najlepszych przyjaciół, siedzący tuż obok mnie, to światowej sławy genetyk. – Rozlegają się szczere oklaski dla seksownego biotechnologa, a kiedy cichną, kontynuuję: – Ale wiecie co? Pomimo niewątpliwych osiągnięć żadne z nich nie napisało książki Sekretne pożądanie, więc cóż... chyba wszyscy wiemy, kto tutaj osiągnął prawdziwy sukces. – Uśmiecham się, gdy dochodzą mnie okrzyki słuchaczy. – Wobec tego posłuchajcie – mówię dalej. – Wygłoszenie takiej przemowy to naprawdę wielka sprawa. Większość ludzi poproszonych o to, żeby wysłać w świat grupę takich młodych supergwiazd jak wy, wymieni listę konkretnych sposobów, jak odnaleźć swoje miejsce w nieustannie zmieniającej się kulturze, albo zachęci was do wzmocnienia swojego wpływu na świat poprzez redukcję śladu węglowego. Powiedzieliby wam, żebyście ruszyli zmieniać planetę, i oczywiście: zróbcie to. Wspieram takie ambicje. Obywatel świata. Dobrze. Ekoterrorysta. Źle. Ale doktor Nguyen nie zaprosiła fascynującego klimatologa ani charyzmatycznego polityka o umiarkowanie bezstronnych poglądach. Zaprosiła mnie, Felicity Chen, autorkę książek przepełnionych miłością, duchem odpowiedzialności i pozytywnym nastawieniem do seksu. I mówiąc szczerze, jedyną profesjonalną radą, do której udzielenia czuję się upoważniona w kwestii świadomości ekologicznej, jest wsparcie waszej lokalnej biblioteki. – Kolejna fala stłumionego śmiechu. – Właściwie jedyną rzeczą, na której mi zależy, jedyną, która ma dla mnie znaczenie, jest to, by każdy z was po dotarciu do końca tej zwariowanej podróży zwanej życiem mógł spojrzeć wstecz i powiedzieć z ręką na sercu, że był naprawdę szczęśliwy.
Wymarzony dzień, pełen słońca i błękitu. Drzewa eukaliptusowe kołyszą się na wietrze, a kiedy we właściwym momencie zrobi się wdech, w doskonałym podmuchu ciepłego powietrza znad Zatoki San Diego można poczuć zapach oceanu, który znajduje się niecałe dwa kilometry stąd. Pomimo tego czuję lekki dyskomfort w żołądku. Większą część dorosłego życia spędziłam, broniąc swojego zawodu, a ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, jest zabrzmieć defensywnie. Stoję tutaj, w birecie i todze, wygłaszając wykład, który sama napisałam na komputerze i wydrukowałam, a to po to, żebym nie zaczęła improwizować, robiąc przerywniki w postaci sprośnych dowcipów, dokładnie tak, jak spodziewa się tego po mnie River. Chcę, żeby słuchacze usłyszeli szczerość w moich słowach.
– Mam zamiar powiedzieć wam, żebyście przeżyli swoje życie tak, jakby to była powieść romantyczna. – Podnoszę rękę do góry, kiedy ci uśmiechnięci absolwenci zaczynają chichotać, ale nie mam do nich o to pretensji. Myślą, że to dowcip, że się kryguję. – Posłuchajcie. – Zawieszam głos, by zrobić wrażenie. Czekam, aż śmiech ucichnie, a górę weźmie ciekawość. – Romans nie oznacza niepotrzebnego zrywania stanika. Może tak być i nie ma w tym niczego złego, ale ostatecznie romans nie polega na fantazjowaniu o tym, żeby być bogatym, pięknym, a nawet o tym, by nie wychodzić z łóżka. – Znowu rozlega się śmiech, ale teraz wiem już, że zyskałam ich uwagę. – Romans polega na przedkładaniu opowieści o radości nad historie o cierpieniu. Polega na postrzeganiu siebie samego jako głównego bohatera interesującego – może nawet spokojnego – życia, o którego przebiegu w pełni się decyduje. To, moi przyjaciele, fantazjowanie o sensie życia. – Znowu przerywam, tak jak to wcześniej przećwiczyłam, ponieważ wszystkie te dzieciaki zostały wychowane pod posępną chmurą patriarchatu i uważam za swoją misję na ziemi to, żeby rozbić ten obłok w drobny mak. Prawda o tym, że wszyscy zasługujemy na życie z sensem, potrzebuje czasu, by dotrzeć do naszej świadomości.
Przerwa rozciąga się dłużej, niż planowałam.
Ponieważ nie przewidziałam, że własna teza uderzy mnie w sam środek klatki piersiowej, że jej zrozumienie spadnie na mnie niczym grom z jasnego nieba. Sama przeżywam całe swoje dorosłe życie, jakby to była powieść romantyczna. Doceniam przygody i ambicję. Jestem otwarta na miłość. Uwielbiam seks, wspieram kobiety, aktywnie zastanawiam się nad tym, jak sprawić, żeby świat wokół mnie był lepszy. Jestem otoczona rodziną i przyjaciółmi. Ale moje własne poczucie sensu życia przeważnie przypomina najlepszą psiapsiółkę, oddaną córkę, dziewczynę na jedną noc, której nigdy się nie zapomina. Sedno mojej historii – wątek romantyczny, w tym miłość i szczęście – to ziejąca pustką czarna dziura. Mam po dziurki w nosie pierwszych randek i nagle czuję się tak znużona, że najchętniej położyłabym się na tej scenie. Uświadamiam sobie z irytującą wyrazistością, że straciłam radość życia.
Wpatruję się w morze twarzy zwróconych ku mnie, w szeroko otwarte i uważne oczy, i mam ochotę przyznać się do najgorszego. Oto nigdy nie udało mi się wyjść poza pierwszy akt mojej własnej historii. Nie wiem, jak to jest mieć niezachwiane poczucie sensu życia. Mam powiedzieć tym wszystkim świeżo upieczonym młodym dorosłym, żeby wyruszyli w świat z optymizmem, bo wszystko będzie w porządku? Najwyraźniej świat ma zamiar nas pokonać, a ja nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam naprawdę szczęśliwa. Nagle wszystko, co mówię, każde budzące nadzieję słowo tego przemówienia, wydaje mi się kłamstwem.
Jakimś sposobem udaje mi się jednak przybrać maskę entuzjastycznej Fizzy i powiedzieć tym dzieciakom, że najlepsze, co mogą zrobić dla swojej przyszłości, to wybrać odpowiednią społeczność. Mówię im, że jeśli będą patrzeć w przyszłość z optymizmem ulubieńca świata Teda Lasso, wszystko będzie dobrze. Mówię im, że jeśli włożą w to pracę, jeśli zaakceptują, że na ich drodze pojawią się ślepe zaułki, wzloty i upadki, jeśli pozwolą sobie być bezbronnymi, kochającymi i uczciwymi wobec osób, które coś dla nich znaczą, naprawdę wszystko się ułoży.
Kiedy schodzę z podium i siadam na swoim miejscu obok Rivera, mąż Jess wciska mi coś do ręki.
– Rozwaliłaś system.
Patrzę na szeleszczący dwudziestodolarowy banknot, a potem dyskretnie mu go oddaję. Przyklejając sobie szeroki uśmiech do twarzy, świadoma, że wciąż mamy wielotysięczną widownię, pytam:
– A jeśli to wszystko bzdury?
1
FIZZYOkoło roku później
– Jeśli właśnie nie śnisz na jawie o jakimś seksownym barmanie, to nie masz żadnej dobrej wymówki, żeby nie reagować na to, co właśnie powiedziałam.
Mrugam, spoglądając na moją najlepszą przyjaciółkę Jess, i uświadamiam sobie, że w gruncie rzeczy poddaję się autohipnozie, w kółko obracając oliwkę w swoim martini.
– Cholera, przepraszam. Wyłączyłam się. Powtórz jeszcze raz.
– Nie. – Jess podnosi sztywno swój kieliszek z winem. – Teraz musisz sama się domyślić.
– Domyślić się, co zaplanowałaś w ramach wycieczki do Kostaryki?
Kiwa głową i upija łyk wina.
Patrzę na nią beznamiętnie. Ona i jej mąż, wcześniej wspomniany River Peña, zdają się nieustannie połączeni wibrującą erotyczną wiązką laserową. Odpowiedź jest oczywista.
– Seks na każdej płaskiej powierzchni pokoju hotelowego.
– To jasne.
– Bieganie ze żbikami?
Jess zastyga z kieliszkiem w połowie drogi do ust.
– Ciekawe, że przyszło ci to na myśl na drugim miejscu. Nie.
– Piknik w domku na drzewie?
Natychmiast odpiera atak:
– Jedzenie z pająkami? Pasuję.
– Surfowanie na grzbietach żółwi?
– Głęboko nieetyczne.
Krzywię się do niej z miną winowajczyni. Studnia z przekomarzankami na linii Jess–Fizzy już wyschła.
– Dobra. Poddaję się.
Przez chwilę badawczo mi się przygląda, po czym mówi:
– Leniwce. Jedziemy do rezerwatu leniwców.
Wydaję z siebie okrzyk zazdrości i udaje mi się wykrzesać z siebie trochę prawdziwej energii, żeby porozpływać się nad tym, jak cudowna będzie ta podróż, ale Jess tylko sięga ręką przez barowy stolik i kładzie swoją dłoń na mojej.
– Fizzy.
Spoglądam na moje na wpół wypite martini, żeby uniknąć jej pełnego troski spojrzenia. Mina mamuśki, którą robi Jess, natychmiast wpędza mnie w poczucie, że muszę napisać odręcznie przeprosiny, niezależnie od tego, na czym akurat zostałam przyłapana.
– Jessica – mamroczę w odpowiedzi.
– Co się dzieje?
– Co masz na myśli? – pytam, dobrze wiedząc, o co jej chodzi.
– Tę całą aurę. – Wolną dłonią unosi kieliszek wina. – Zamówiłam wino z winnicy Choda, a ty nie zażartowałaś na temat krótkich, pulchnych winogron.
Krzywię się. Nawet tego nie zauważyłam.
– Przyznaję, że to stracona okazja.
– Barman gapi się na ciebie, odkąd tutaj przyszłyśmy, a ty wciąż nie przesłałaś mu namiarów AirDropem.
Wzruszam ramionami.
– Na brwiach ma wygolone kreski.
Kiedy te słowa wydobywają się z moich ust, nasze zszokowane spojrzenia się spotykają. Głos Jess zmienia się w dramatyczny szept.
– Czy ty naprawdę jesteś...
– Wybredna? – wyduszam z siebie z trudem.
Uśmiech Jess łagodzi niepokój, który pojawia się w jej oczach.
– I tu ją mamy. – Potem ściska jeszcze raz moje palce, puszcza je i odchyla się do tyłu. – Ciężki dzień?
– Po prostu dużo myślałam – przyznaję. – Może za dużo.
– Czyli widziałaś się dzisiaj z Kim?
Kim. Od dziesięciu miesięcy moja terapeutka i kobieta, co do której mam nadzieję, że pomoże mi się przełamać, tak bym wróciła do pisania, umawiania się na randki i znowu poczuła się sobą. Kim, której opowiadam o wszystkich moich lękach dotyczących miłości, związków i weny twórczej, ponieważ nie chcę zwalać bezmiaru swojego stresu na barki Jess (ona i River wciąż jeszcze są nowożeńcami) ani mojej siostry Alice (która jest w ciąży i ma już powyżej uszu swojego nadopiekuńczego męża położnika), ani mojej matki (która już aż nadto zaangażowała się w kwestię mojego stanu cywilnego; przecież nie chcę wysyłać jej na terapię).
W przeszłości, kiedy czułam tego typu niezadowolenie, wiedziałam, że z czasem mi przejdzie. Życie ma swoje wzloty i upadki. Szczęście nie trwa bez końca, nie ma też na nie stuprocentowej gwarancji. Ale obecne doznanie towarzyszy mi prawie od roku. To cynizm, który najwyraźniej jest już na stałe wpisany w moją perspektywę. Kiedyś spędzałam życie na układaniu historii miłosnych i tryskałam optymizmem, mając nadzieję, że moja własna historia miłosna rozpocznie się na kolejnej stronie. A co, jeśli ten optymizm opuścił mnie na dobre? Co, jeśli skończyły mi się strony w książce?
– Spotkałam się z Kim – przytakuję. – I dała mi zadanie domowe. – Wyjmuję z torebki mały notes w twardej oprawie i leniwie nim macham.
Te kolorowe kajeciki od lat były moimi nieodłącznymi towarzyszami. Zabierałam je wszędzie ze sobą, zapisując w nich fabuły książek, strzępy zabawnych rozmów, obrazy, które losowo pojawiały się w mojej głowie. Nazwałam je „pomysłonotesami” i zapisywałam w nich różne rzeczy – dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści razy dziennie. Te zapiski były dla mnie niewyczerpaną studnią pomysłów. Przez kilka miesięcy po tym, jak mój romantyczny umysł zatrzymał się z piskiem na oczach tysiąca świeżo upieczonych absolwentów college’u, nadal nosiłam przy sobie jeden z pomysłonotesów w nadziei, że wena powróci. Ale w końcu jego widok w torebce zaczął mnie stresować, więc zostawiłam notesy w gabinecie w domu, żeby zbierał się na nich kurz – podobnie jak na laptopie i blacie biurka.
– Kim powiedziała, że muszę znowu zacząć nosić przy sobie pomysłonotesy – wyjaśniam Jess. – I że jestem już gotowa na tę łagodną presję posiadania przy sobie notesu, a napisanie choćby jednego zdania albo narysowanie jakichś bazgrołów może pomóc.
Jess daje sobie sekundkę, żeby to przemyśleć. A pogłos wyrażenia „napisanie choćby jednego zdania” dźwięczy między nami.
– Wiem, że byłaś podłamana – mówi – ale chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo.
– Cóż, to wszystko nie dzieje się jednocześnie. Przez jakiś czas pisałam, ale nie najlepiej mi szło. A potem zaczęłam się martwić, że tak naprawdę idzie mi koszmarnie, co skłoniło mnie do uznania, że straciłam wenę. A później myśl, że ją straciłam, doprowadziła mnie do innej: być może stało się tak z powodu tego, że przestałam wierzyć w miłość. – Jess marszczy brwi, a ja mówię dalej: – Nie chodzi o to, że pewnego dnia obudziłam się i pomyślałam: „Miłość to kłamstwo”. – Dźgam oliwkę w martini, a potem celuję wykałaczką w kierunku przyjaciółki. – Oczywiście twój przypadek dowodzi, że tak nie jest. Ale kiedy wreszcie pojmę, że moje życie uczuciowe nie wygląda tak, jak mi się wydaje?
– Fizz...
– Chyba wypadłam z pierwszej ligi.
– Co? To jest... – Jess mruga oczami, ale żaden argument nie może jej przejść przez gardło. – To jest naprawdę bardzo dobra metafora – podsumowuje w końcu.
– To klasyczny dylemat w stylu jajko czy kura. Czy blokada pisarska zabiła mój romantyczny wzwód czy też utrata mojego romantycznego wzwodu zabiła mój faktyczny wzwód?
– W tej sytuacji jest wiele wzwodów.
– Żeby tylko! A kiedy jesteś tak długo sama, nawet nie masz pewności, czy w ogóle jeszcze nadajesz się do bycia z kimkolwiek w związku.
– Przecież ty nie chcesz być w żadnym związku – przypomina mi. – Nie wiem, kim jest Felicity Chen, jeśli nie traktuje umawiania się na randki jak sportu ekstremalnego.
Znowu celuję w nią wykałaczką, teraz zmotywowana do działania.
– Otóż to! Kolejny spośród moich lęków! A co, jeśli uszczupliłam lokalne zasoby?
– Lokalne... zasoby?
– Żartuję, że randkowałam z każdym samotnym mężczyzną w hrabstwie San Diego (i nieumyślnie z kilkoma żonatymi), ale nie sądzę, by to było zbyt dalekie od prawdy.
Jess upija łyk wina.
– Daj spokój.
– Pamiętasz Leona? Tego faceta, który wywalił mi na stopy ogromną tacę sałatki greckiej na parkingu przed Whole Foods?
Kiwa głową.
– Tego gościa z Santa Fe?
– A pamiętasz Nathana? Tego, którego poznałam na randce w ciemno.
Mruży oczy.
– Chyba słyszałam jego imię.
– Ci dwaj są braćmi. Bliźniakami. Przeprowadzili się tutaj razem, żeby być bliżej rodziny. Spotykałam się z nimi w odstępie dwóch tygodni. – Jess zasłania usta dłonią, tłumiąc śmiech. – Kiedy Nathan wszedł do restauracji i podszedł do stolika, zapytałam: „O rany, co ty tutaj robisz?”.
Jess wybucha śmiechem.
– Myślę, że jemu i Leonowi ciągle się to zdarza.
– Jasne, ale w zeszłym miesiącu spotykałam się z kolesiem, który ma na imię Hector. – Przerywam, żeby podkreślić wagę tego, co zamierzam powiedzieć. – To kuzyn tych bliźniaków, z którego powodu tutaj się przeprowadzili.
Dobrze o niej świadczy to, że ten śmiech bardziej przypomina jęk. Te bzdety kiedyś były zabawne. Śmieszyły nas obie... Takie randki to był naprawdę ubaw. Przygody Fizzy stanowiły dla mnie niewyczerpane źródło inspiracji... nawet jeśli randka poszła okropnie. Wciąż potrafiłam grać komedie dla hecy, a nawet dla najmniejszego przebłysku jakiejś konwersacji. Ale w tym momencie mam sześć częściowo napisanych książek, które rozpoczynają się uroczą sceną spotkania pary przyszłych zakochanych, a potem... nic. Teraz na drodze do „kocham cię” stoi barykada. Mam w mózgu znak ZAKAZ WSTĘPU. Zaczynam rozumieć dlaczego. To z powodu tego, że kiedy widzę, jak Jess rozpromienia się za każdym razem, gdy River wchodzi do pokoju, muszę przyznać, że nigdy nie dzieliłam z nikim tego rodzaju żywiołowej radości. Właśnie dlatego coraz trudniej mi pisać o miłości w sposób autentyczny.
Nie jestem nawet pewna, czy wiem, jak wygląda prawdziwa miłość.
Telefon Jess wibruje na stole.
– To Juno – mówi moja przyjaciółka, mając na myśli swoją dziesięcioletnią córkę, która jest moją drugą w kolejności psiapsiółką i jedną z najbardziej uroczych małych istot ludzkich, jakie poznałam.
Dzieci w większości stanowią dla mnie tajemnicę, ale Juno jakimś sposobem przemawia do mojego umysłu tak, jak zrobiłby to dorosły. Zapewne dlatego, że jest bystrzejsza ode mnie.
Gestem ręki daję znak Jess, żeby odebrała telefon. Dokładnie w tej samej chwili zawieszam wzrok na mężczyźnie stojącym po drugiej stronie baru. Jest cudowny w taki prosty i bezpośredni sposób. Zmierzwione ciemne włosy opadają mu na czoło, ma jasne, przenikliwe spojrzenie i szczękę tak ostro zarysowaną, że mógłby nią pociąć mi ubranie, kiedy całowałby moje ciało. Marynarka zarzucona na krzesło, koszula opinająca szerokie ramiona i rozpięta pod szyją. Ma niechlujną powierzchowność człowieka, którego dzień był chujowy, i wygłodniałe spojrzenie mówiące, że chętnie by mnie wykorzystał, by o tym dniu zapomnieć. Mężczyźni, którzy nawiązują tego rodzaju kontakt wzrokowy, zawsze byli moją kocimiętką. Poprzednie wcielenie Fizzy już byłoby w połowie sali.
Ale obecna Fizzy... Żenada. Czy mój wewnętrzny barometr napalenia seksualnego naprawdę się zepsuł? Uderzam go mentalnym młotem, wyobrażając sobie, że ściągam tego Seksownego Prezesa Zarządu ze stołka barowego i porywam, ciągnąc go za rozpięty kołnierzyk do holu.
Nic.
Tylko spójrz na jego usta! Takie pełne! Takie pewne siebie!
Wciąż nic.
Odrywam od niego wzrok i odwracam się do Jess, kiedy ta kończy rozmowę.
– Wszystko w porządku?
– Żonglerka organizacyjna zajęć z tańca i piłki nożnej – odpowiada, wzruszając ramionami. – Rozwinęłabym temat, ale obie usnęłybyśmy przy drugim zdaniu. Wracając do Hectora, tego kuzyna...
– Nie przespałam się z żadnym z nich – paplam bez zastanowienia. – Nie spałam z nikim od roku. – Wykonałam te obliczenia kilka dni temu. Dziwnie się czuję, mówiąc to na głos.
Zdaje się, że równie dziwnie jest to usłyszeć, ponieważ Jess wpatruje się we mnie z rozdziawionymi ustami.
– Wow.
– Mnóstwo ludzi nie uprawia seksu od roku! – protestuję. – Czy to naprawdę aż tak szokujące?
– Fizzy, w twoim przypadku tak. Żartujesz?
– Zeszłej nocy oglądałam pornosa i ledwo cokolwiek poczułam. – Spuszczam wzrok na kolana. – Chyba przestało mi się robić mokro w majtkach.
Zatroskanie mojej rozmówczyni rośnie.
– Fizz, kochanie, ja...
– W zeszłym tygodniu zastanawiałam się, czy nie iść pobiegać w japonkach tylko po to, żeby przypomnieć sobie odgłosy seksu. – Czoło Jess marszczy się ze zmartwienia, więc natychmiast zmieniam kierunek. – Odpowiedź jest jasna. Najwyższy czas na szybkie numerki.
Przez ułamek sekundy dostrzegam, jak się zastanawia, czy walczyć z tą zmianą zapatrywań, ale na szczęście wskakuje do tego nowego pędzącego pociągu.
– Mamy rygorystyczną umowę, że żadne kryzysowe szybkie numerki nie będą akceptowane. Przykro mi, ale komitet złożony z najlepszej przyjaciółki stanowczo mówi „nie”.
– Ale wyobraź sobie, jak młodo będę wyglądać. Ekscentryczna i gotowa na wszystko.
– Nie.
Warczę i kieruję uwagę na barowy telewizor, w którym właśnie skończyła się transmisja jakiegoś meczu i przewija się pasek z lokalnymi wiadomościami. Wskazuję palcem na ekran.
– W telewizji pokazują twojego męża.
Jess sączy wino, gapiąc się na dwuwymiarowego Rivera.
– To nigdy nie przestanie być dziwne.
– Mąż czy telewizja?
Śmieje się.
– Telewizja.
Dostrzegam, jak to coś emanuje z niej całej. Jej reakcja na męża wydaje się równie naturalna jak oddychanie. Stoi za tym nauka, a konkretnie odkrycie samego Rivera: test DNA, który kategoryzuje pary – dobierając je w Podstawowe, Srebrne, Złote, Platynowe, Tytanowe lub Diamentowe Dopasowanie na podstawie wielu rodzajów skomplikowanych wzorców genetycznych i testów osobowości. Okazało się, że tych dwoje dobrało się najlepiej, jak to tylko możliwe.
Jestem przeszczęśliwa, że wyświadczyłam Jess tę przysługę. Nie zamierzała zrobić tej wczesnej wersji testu, który dobrał ich w parę, dopóki dosłownie nie wepchnęłam go w jej ręce. Gdzież są moje w pełni zasłużone punkty karmiczne za to dokonanie? River zmienił swoje dziesięcioletnie badania naukowe nad wzorcami genetycznymi i stopniem dopasowania w relacjach damsko-męskich w aplikację i wartą miliard dolarów firmę GeneticAlly. Teraz stała się cudownym dzieckiem biotechnologii oraz internetowego przemysłu randkowego.
Strasznie ględzi, kiedy zaczyna zagłębiać się w temat, ale ten test naprawdę zmienił sposób, w jaki ludzie odnajdują miłość. Ponieważ DuetDNA wprowadzono na rynek przed około trzema laty, wyprzedził pod względem liczby użytkowników nawet Tindera. Teraz, kiedy na rynek weszła zsynchronizowana z testem aplikacja Paired, niektórzy analitycy przewidują, że notowania firmy przekroczą wynik Facebooka. Każdy zna kogoś, kto znalazł drugą połówkę dzięki GeneticAlly.
Wszystko cudownie, jednak dla Rivera, który woli spędzać czas przy dygestorium, niż prowadzić spotkania dla inwestorów albo odpowiadać na pytania dziennikarzy, taki szum medialny to mordęga. Ale jak przypominają nam w wieczornych wiadomościach, GeneticAlly już niedługo przestanie być problemem Rivera. Firma jest w trakcie sprzedaży.
– Kiedy transakcja zostanie sfinalizowana? – pytam.
Jess przełyka odrobinę wina ze wzrokiem nadal utkwionym w telewizorze.
– Prawdopodobnie w poniedziałek rano.
Nie mogę tego pojąć. Zarząd GeneticAlly przyjął ofertę i właśnie odbywają się wszystkie możliwe rodzaje transakcji praw zależnych, których kompletnie nie rozumiem. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że teraz moi przyjaciele będą tak bogaci, że dzisiejszego wieczoru to Jess ureguluje rachunek za drinki.
– Jak się z tym czujesz?
Śmieje się.
– Czuję się kompletnie nieprzygotowana na to, jak od teraz będzie wyglądało nasze życie.
Wpatruję się w nią, rozszyfrowując prostotę tego zdania. A potem sięgam przez stół i biorę ją za rękę. Na prawym nadgarstku ma pierwszą połowę wytatuowanego po pijaku, z literówkami, wersu piosenki Fleetwood Mac: „Piolun pojawia się tylko wtedy”. Ja mam: „kedy pada deszcz”. W ten sposób zostałyśmy połączone na zawsze.
– Kocham cię – mówię tym razem na serio. – I jestem tutaj po to, żeby pomóc ci wydać twoją niewyobrażalną kasę.
– Wolałabym wyobrażalną.
– Sięgaj po więcej, Peña. Użyj wyobraźni.
Jess uśmiecha się do mnie, ale jej uśmiech blednie. Ściska mnie za rękę.
– Wiesz, że dawna Fizzy powróci, prawda? – pyta. – Myślę, że doświadczasz jakiejś przemiany, a cały proces musi zająć trochę czasu.
Zerkam na drugą stronę baru, na tego rozczochranego, seksownego faceta. Szukam w swoim krwiobiegu jakichś wibracji albo chociaż najdelikatniejszego drżenia. Nic. Odrywając od niego wzrok, powoli robię wydech i mówię:
– Mam nadzieję, że masz rację.