Autoboyography - Christina Lauren - ebook + audiobook + książka

Autoboyography ebook

Christina Lauren

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najbardziej queerowa historia miłosna XXI wieku.Trzy lata temu rodzina Tannera Scotta przeprowadziła się z Kalifornii do mormońskiego Provo, przez co biseksualny nastolatek zdecydował się wrócić do szafy. Teraz, mając przed sobą ostatni semestr liceum i widoki na wolność, Tanner chce już tylko zaliczyć brakujące przedmioty i raz na zawsze opuścić znienawidzony stan Utah. Ale kiedy jego przyjaciółka Autumn rzuca mu wyzwanie w postaci udziału w prestiżowych zajęciach, w ramach których najwybitniejsi uczniowie z ich szkoły mają za zadanie napisać własną książkę, chłopak postanawia zaryzykować. Choćby po to, by udowodnić wszystkim, jak głupi jest to pomysł. Napisanie książki w cztery miesiące brzmi prosto. Cztery miesiące to przecież wieczność. Problem w tym, że czas jest rzeczą względną - szczególnie dla zakochanych. Bo Tannerowi wystarczy sekunda, by stracić głowę dla Sebastiana Brothera, przystojnego mentora jego kursu i jednocześnie konserwatywnego mormona. Pytanie jednak, czy uczucie zostanie odwzajemnione… A także czy taka miłość ma szansę przetrwać w świecie, gdzie lista uczuć zakazanych jest bardzo, ale to bardzo długa. "Autoboyography" to historia jednocześnie daleka i bliska - w tej dziejącej się w amerykańskich realiach opowieści odnajdzie się każdy, kto kiedykolwiek zmagał się z światopoglądem własnym i otaczającego świata.Pełna pasji, słodko-gorzka opowieść o miłości… Unikając demonizowania jakichkolwiek wspólnot religijnych, przedstawia ona zawiłości relacji między seksualnością i zorganizowaną religią w intensywny, a ostatecznie też inspirujący sposób. Lauren dobrze udało się oddać ważki temat, ze współczuciem ukazując go w całym jego okrucieństwie."Booklist"

Pod pseudonimem Christina Laurenkryją się dwie przyjaciółki, Christina Hobbs i Lauren Billings, które pewnego dnia stwierdziły, że zaczną razem pisać. Ich powieści dla dorosłych i młodzieży opublikowano już w ponad 30 językach, a gdy tylko pojawiają się nowe, natychmiast zaczynają okupować pierwsze miejsca list bestsellerów. "Autoboyography" to ich najważniejsza powieść YA, wielokrotnie nagradzana i kochana przez miliony czytelników na całym świecie. W Polsce wydana zostaje po raz pierwszy nakładem Prószyński i S-ka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 395

Oceny
4,2 (765 ocen)
344
278
101
29
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dragon_library73

Dobrze spędzony czas

Albo mamy rację albo jesteśmy kochani Nie jestem pewna czy uda mi się tu oddać całą pozytywną energię jaką natchnęła mnie ta książka. Głównym plusem są bohaterowie, Tanner, który panikuje słodko przy Sebastianie; wierna i niezwykle szczera nerdowska Auddy-Hermiona i Sebastian - rozbity, szukający siebie nastolatek. Dużym plusem w historii jest mocno podkreślana różnica między Tannerem i Sebastianem przy odkrywaniu i rozumieniu swojej tożsamości. To niesamowite jak chłopcy różnie do tego podchodzili! Do tego bardzo pokochałam rodzinę Tanna, bo ich wiara i wsparcie dla syna sprawiały, że często serduszko mi sie rozpuszczało z rozczulenia. Muszę też przyznać że wątek Mormonów i ogółem religii bardzo mnie zaskoczył, bo był to w sumie główny motyw a nie, tak jak myślałam wątek poboczny. Ogółem pod płaszczykiem cudownej historii o odkrywaniu siebie autorki przemyciły bardzo ważną lekcję o tym, że żadne ortodoksyjne podejście do religii nie jest dobre; ale też, że żadna religia nie jest tyl...
50
voeyury

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem zauroczona kreacją bohaterów, którzy naprawdę są z krwi i kości, i tak jak to ludzie mają w zwyczaju: popełniają błędy, ale — co niezwykle istotne — starają się brać odpowiedzialność za te błędy. Podobała mi się chemia budowana pomiędzy Tannerem a Sebastianem od pierwszych stron. Podobała mi się kreacja rodziców Tannera, którzy byli istotnymi postaciami, a także ważnymi osobami w życiu bohatera, zawsze starającymi się go wesprzeć. Podobało mi się pociągnięcie wątku religii, który nie dzierżył znamion demonizacji przedstawianego wyznania. Podobało mi się to, jak Tanner starał się lepiej poznać i zrozumieć Boga, który pełnił istotną rolę w życiu Sebastiana. Podobała mi się dojrzałość, jaką okazali Tanner wraz z Autumn, kiedy doszło do ich zbliżenia; komunikacja naprawdę jest wszystkim. Sebastian przeszedł niezwykle długą drogę niepozbawioną wyboistych, złudnych elementów. A to wszystko w celu lepszego zrozumienia własnej tożsamości i tego, w co wierzy; zrozumienia, czy to wszystk...
10
tusiakindle

Nie oderwiesz się od lektury

Historia, w której odnajdzie się każdy nastolatek. Problematyczna miłość, napięte relacje rodzinne, religia, szkoła, brak zrozumienia, czyli wszystkie elementy literatury młodzieżowej, a dodatkowo bohaterowie z krwi i kości.
10
Polix66

Z braku laku…

1.5*
00
Ainai1

Nie oderwiesz się od lektury

Konklikt tożsamości queerowej z wiarą i tradycją mormońską. Nie wiem czy takie zakończenie jest realne w prawdziwym życiu trudno zignorować całe życie wychowania w wierze.
00

Popularność




Tytuł oryginału

AUTOBOYOGRAPHY

Copyright © Autoboyography by Christina Lauren

Work:

Polish Language Translation copyright © 2022

by Prószyński Media

Original English language edition copyright © 2017

by Lauren Billings and Christina Hobbs

Published by arrangement with Simon & Schuster Books

for Young Readers, An imprint of Simon & Schuster

Children’s Publishing Division.

All rights reserved.

No part of this book may be reproduced

or transmitted in any form or by any means,

electronic or mechanical, including photocopying,

recording or by any information storage

and retrieval system, without permission

in writing from the Publisher.

Projekt okładki

Laurent Linn

Ilustracja i liternictwo na okładce

2017 by Allison Colpoys

Wydawca pragnie szczególnie podziękować

graficzce Allison Colpoys i jej agentce Clarze Marcus

z The Jacky Winter Group za pomoc

z uzyskaniem liternictwa tytułu na okładkę książki.

Redaktor inicjująca

Jadwiga Mik

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8295-703-7

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Matty’emu,

bo bez Ciebie nie byłoby tej książki.

I każdej nastoletniej osobie,

która kiedykolwiek potrzebowała to usłyszeć:

Jesteś doskonałx

– nie musisz nic w sobie zmieniać.

A miłość to miłość to miłość to miłość

to miłość to miłość to miłość to miłość,

Nie da się jej zabić ani zmieść.

–– LIN-MANUEL MIRANDA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Końcówka ostatnich ferii zimowych niemal przypomina zwycięskie okrążenie po wyścigu. Mamy już za sobą siedem semestrów liceum, został tylko jeden, tak naprawdę symboliczny. Chciałbym to świętować jak każdy inny licealista nacieszyć się prywatnością, a potem wpaść na kilka godzin w bezmyślną króliczą norę YouTube’a. Niestety, dziś nic takiego się nie wydarzy.

A to dlatego, że Autumn siedzi na drugim końcu swojego łóżka i patrzy na mnie spode łba, czekając, aż się wytłumaczę.

Za dwa dni wracamy do szkoły, ja wciąż nie skończyłem układać sobie planu lekcji, a listy na najlepsze zajęcia szybko się zapełniają. „Cały ty, Tanner”.

Nie żeby się myliła. To rzeczywiście cały ja. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że w tej relacji Autumn jest mrówką, a ja świerszczem. To od zawsze tak wyglądało.

– Wszystko pod kontrolą.

– Wszystko pod kontrolą – powtarza moja przyjaciółka, rzucając ołówek. – Powinieneś to sobie wydrukować na koszulce.

Autumn jest moją opoką, bezpieczną przystanią, najlepszą z najlepszych, ale kiedy w grę wchodzi szkoła, zmienia się w niewiarygodny wrzód na dupie. Przekręcam się na plecy i wlepiam wzrok w sufit nad jej łóżkiem. Na urodziny w drugiej klasie liceum – zaraz po mojej przeprowadzce, kiedy wzięła mnie pod swoje skrzydła – dałem jej plakat z kociakiem skaczącym do wanny pełnej puchatych pomponików. Kotek jest przeuroczy, ale wydaje mi się, że już w przedostatniej klasie jego niewinna słodycz została skażona niepokojącą kiczowatością. Zakleiłem więc motywujące zdanie SKACZ ŚMIAŁO, KOTKU! czterema karteczkami samoprzylepnymi, na których napisałem to, co moim zdaniem twórca plakatu rzeczywiście pragnął zakomunikować: NIE BĄDŹ CIPĄ!

Autumn chyba zgadza się z moją wersją, bo zostawiła karteczki.

Odwracam głowę, żeby na nią spojrzeć.

– Czemu się przejmujesz? To mój plan lekcji.

– Nie martwię się – odpowiada, pogryzając krakersy ze stosika. – Ale sam wiesz, jak szybko rozchodzą się najlepsze zajęcia. Nie chcę, żebyś wylądował na chemii organicznej z Hoye’em, bo on zadaje dwa razy tyle pracy domowej co inni, a to przełoży się na moje życie towarzyskie.

To tylko w połowie prawda. Owszem, jeśli trafię na Hoye’a, rzeczywiście ucierpi na tym jej życie towarzyskie – to ja mam samochód i wiecznie ją gdzieś podwożę – ale przede wszystkim nie może pogodzić się z tym, że zostawiam wszystko na ostatnią chwilę, a potem i tak dostaję to, na czym mi zależało. Świetnie sobie radzimy w szkole, choć każde na swój sposób. Oboje jesteśmy piątkowymi uczniami i oboje rozbiliśmy bank na egzaminach ACT, decydujących o wstępnym przyjęciu na studia. Różnica polega na tym, że Autumn na widok pracy domowej zachowuje się jak pies, któremu ktoś rzucił kość, a ja przypominam bardziej kota wylegującego się na słonecznym parapecie. Jeśli zadanie znajduje się w zasięgu ręki i jest w stanie mnie zaciekawić, to chętnie się nim pobawię.

– Cóż, twoje życie towarzyskie to dla nas priorytet. – Zmieniam nieco pozycję, strzepuję ścieżkę okruchów po krakersach, które przykleiły mi się do przedramienia. Zostawiły na skórze ślad, wzór maleńkich wgnieceń jak po drobnym żwirze. Mogłaby czasami przekierować swoje obsesje na sprzątanie pokoju. – Autumn, ty prosiaku. Masz tu chlew, a nie łóżko.

Ona w odpowiedzi tylko wpycha do ust kolejny stosik krakersów Ritz, a na pościel z wizerunkiem Wonder Woman sypie się następna porcja okruchów. Wpadające w czerwień włosy ma zebrane w niedbały węzeł, jest ubrana w piżamę ze Scooby-Doo, którą dostała, kiedy miała czternaście lat. Dalej na nią pasuje… W miarę.

– Jeśli kiedyś ściągniesz tu Erica, to chłopak zejdzie na zawał.

Eric to nasz znajomy i jeden z niewielu niemormonów w roczniku. No, technicznie rzecz ujmując, jest mormonem, w każdym razie jego rodzice są. Należą do odłamu „trochę wierzących, trochę praktykujących” – nie stronią od alkoholu i kofeiny, ale jakoś tam udzielają się w kościele. „To najlepsze, co można wziąć z tych dwóch światów”, mówi Eric, choć nietrudno zauważyć, że inni członkowie Kościoła Świętych w Dniach Ostatnich z naszego liceum nie podzielają tego poglądu. Z perspektywy towarzyskiej, jak ktoś zostaje wyluzowanym mormonem, to nie jest nim w ogóle. Tak jak ja.

Słysząc mój komentarz, Autumn krztusi się z udawaną odrazą, a z jej ust wystrzeliwuje kilka suchych odłamków krakersa.

– Nie życzę sobie Erica w pobliżu mojego łóżka.

A ja, proszę bardzo, leżę na jej pościeli. Sam fakt, że w ogóle wolno mi wejść do tego pokoju, stanowi najlepsze świadectwo zaufania, jakim darzy mnie jej matka. Być może pani Green już wyczuwa, że między mną i Auddy nic się tutaj nie wydarzy.

Zrobiliśmy jedno podejście, podczas ferii zimowych w drugiej liceum. Mieszkałem wtedy w Provo dopiero od pięciu miesięcy, ale między nami natychmiast pojawiła się chemia, podsycana nakładającymi się planami zajęć i współdzielonym statusem wyrzutków w oceanie mormonów. Niestety, iskra zgasła we mnie natychmiast, kiedy doszło między nami do fizycznego kontaktu. Jakimś cudem zdołaliśmy uniknąć niezręcznej atmosfery po nieudanej próbie. Nie zamierzam więcej ryzykować.

Autumn staje się hiperświadoma naszej bliskości chyba w tym samym momencie co ja, bo prostuje się i obciąga piżamę. Podnoszę się do pozycji siedzącej, opieram się plecami o wezgłowie łóżka. To bezpieczniejsza pozycja.

– Kogo masz najpierw?

Moja przyjaciółka zerka na plan lekcji.

– Polo. Literatura współczesna.

– Ja to samo. – Podkradam jej krakersa, ale jak na cywilizowaną jednostkę przystało, zjadam go bez kruszenia. Przesuwam palcem wskazującym po rzędach zajęć. Ostatni semestr zapowiada się całkiem spoko. – Wiesz co, mój plan wcale nie jest taki zły. Muszę tylko dorzucić coś na czwartą godzinę.

– Może uda ci się załapać na Seminarium. – Autumn radośnie klaszcze w dłonie. Oczy błyszczą jej w ciemniejącym pokoju jak dwie latarki – marzyła o tym przedmiocie od pierwszej klasy.

Seminarium to bez kitu najbardziej pretensjonalne zajęcia, o jakich słyszałem – kiedy szkoła wspomina o nich w newsletterze albo w jakichś ogłoszeniach, pisze ich nazwę od wielkiej litery. NAPISZ KSIĄŻKĘ W JEDEN SEMESTR, prowokuje wesoło zajawka w katalogu, jakby coś takiego było możliwe tylko w ramach tego przedmiotu. Jakby pierwszy lepszy człowiek nie dał rady wyrzucić z siebie dość tekstu w cztery miesiące. Cztery miesiące to cała wieczność.

Uczniowie ubiegający się o miejsce na Seminarium muszą mieć na koncie zaawansowane zajęcia z angielskiego i średnią ocen z poprzedniego semestru na poziomie co najmniej dziewięćdziesięciu dwóch procent. Ale nawet gdyby do tej grupy łapało się siedemdziesiąt osób z naszego roku, to nauczyciel i tak może zapisać tylko czternaście.

Dwa lata temu o tych zajęciach ukazał się artykuł w „New York Timesie”, opisujący je jako imponująco ambitne, prowadzone inspirująco i na wysokim poziomie przez Tima Fujitę, autora z listy bestsellerów „New York Timesa”. (Znam ten cytat na pamięć, bo artykuł został wydrukowany, powiększony z pięć tysięcy razy i oprawiony w ramki, a następnie powieszony nad recepcją. Najbardziej przeszkadza mi w nim zbrodnicze nagromadzenie przysłówków. Autumn uważa, że to małostkowe z mojej strony). W zeszłym roku na Seminarium chodził taki jeden maturzysta, Sebastian Brother, a potem jakieś duże wydawnictwo kupiło prawa do jego tekstu. Nawet nie wiem, który to, ale słyszałem jego historię setki razy. Syn biskupa! Napisał powieść z gatunku high fantasy! Ponoć wybitną. Pan Fujita wysłał ją do agentki, a ona do jakichś ludzi w Nowym Jorku, potem rozpętała się o nią uprzejma wojna, aż w końcu – pyk, koleś trafił na studia na Uniwersytet Brighama Younga (znany tu po prostu jako BYU), naprzeciwko naszej szkoły. Ponoć odwleka wyjazd na misję, żeby jechać w trasę z książką i zostać nowym Tolkienem.

Albo L. Ronem Hubbardem. Chociaż domyślam się, że niektórzy mormoni nie byliby zachwyceni takim porównaniem. Nie lubią, kiedy wrzuca się ich do jednego worka z sektami w rodzaju scjentologów. No ale scjentolodzy też za tym nie przepadają.

W każdym razie teraz Seminarium to jedyne – poza drużyną futbolową z BYU i oceanem mormonów – z czym ludziom kojarzy się Provo.

– Dostałaś się? – pytam. Nie żebym był zaskoczony. Te zajęcia są dla Autumn szalenie ważne. Poza spełnieniem wszystkich formalnych wymagań od miesięcy bez przerwy pochłaniała powieści, w nadziei że dostanie szansę na napisanie swojej.

Kiwa głową. Jej uśmiech jest szeroki i jaśniejący jak ocean w południe.

– Skubana.

– Też byś mógł, gdybyś pogadał z Fujitą. Spełniasz warunki. Dobrze piszesz. A poza tym on uwielbia twoich rodziców.

– E, nie. – Mogę złożyć papiery na wszystkie możliwe uczelnie poza tą tutaj (mama błagała, żebym aplikował na studia poza stanem), a przyjęcie na którąkolwiek będzie warunkowe i zależne od moich ocen w ostatnim semestrze. Bez względu na to, jak łatwe wydaje mi się odhaczenie tych zajęć, lepiej nie ryzykować.

Autumn skubie udręczony paznokieć.

– Bo co, wtedy musiałbyś coś wreszcie skończyć, nie?

– Skończyłem z twoją starą. Chyba wiesz, co mam na myśli.

Ona ciągnie mnie za włosy na nodze. Wyrywa mi się zaskakująco dziewczęcy pisk.

– Tanner – oznajmia przyjaciółka, siadając prościej. – Mówię poważnie. Dobrze by ci to zrobiło. Powinieneś zapisać się ze mną na te zajęcia.

– Mówisz to tak, jakbym tego chciał.

– To Seminarium, baranie – warczy moja przyjaciółka, spoglądając na mnie spode łba. – Wszyscy chcą się na nie dostać.

Widzicie już, co mam na myśli? Ustawiła sobie ten przedmiot na takim piedestale, że już mam ochotę zaopiekować się Autumn z przyszłości, która będzie musiała iść w świat i odkryć, że nie został on stworzony z myślą o takich małych nerdowatych Hermionach jak ona. Posyłam jej swój najpiękniejszy uśmiech.

– Okej.

– Boisz się, że nie wymyślisz nic oryginalnego? Mogłabym ci pomóc.

– Daj spokój. Przeprowadziłem się tutaj, kiedy miałem piętnaście lat. Chyba możemy się zgodzić, że to najgorszy możliwy moment na przenosiny z Palo Alto w Kalifornii do, pożal się Boże, Provo w Utah. Miałem szyny w dziobie i zero znajomych. Czego jak czego, ale historii do opowiadania mi nie brakuje.

Nie wspominając nawet o tym, że jestem queerowym półżydowskim nastolatkiem w heteryckim mormońskim miasteczku.

Tego ostatniego nie mówię na głos, nawet przy Autumn. W Palo Alto odkrycie, że lubię się całować także z chłopakami, a nie tylko z dziewczynami, nie było niczym szczególnym. Tutaj coś takiego byłoby skandalem. Ona jest moją najlepszą z najlepszych, ale, no, nie chcę mówić jej o czymś takim, by przekonać się, że jest postępowa tylko w teorii, ale już niekoniecznie wtedy, gdy odkrywa, że przesiaduje w swoim pokoju z queerem.

– Wszyscy nosiliśmy aparaty, a poza tym miałeś mnie. – Znów opada na łóżko. – No i nikt nie lubi mieć piętnastu lat, Tanner. To czas okresów niespodzianek, erekcji w basenie, pryszczy, wiecznego niepokoju i niepewności, jak się zachować przy ludziach. Jestem pewna, że dziesięć na piętnaście osób będzie się rozpisywać o trudach licealnego życia, bo nie znajdą w sobie innych pokładów inspiracji.

Szybko kartkuję mentalny album wspomnień i czuję defensywne szarpnięcie w brzuchu. Może ona ma rację. Może rzeczywiście nie umiałbym wymyślić nic ciekawego i głębokiego, a literatura musi przecież wypływać z głębi. Mam dwoje wspierających – może aż za bardzo – rodziców, rąbniętą, ale wspaniałą dalszą rodzinę i niekoszmarną, choć ostentacyjnie emo siostrę, do tego włas­ny samochód. Nie zaznałem w życiu żadnych szczególnych cierpień.

Wycofuję się więc i tylko szczypię ją w tył uda.

– A ty niby kiedy stałaś się taka natchniona?

To oczywiście żart. Autumn ma o czym pisać. Jej tata zginął w Afganistanie, kiedy miała dziewięć lat. Jej mama, wściekła i zrozpaczona, odeszła z kościoła mormonów, a w tym mieście taki gest to wielka zdrada. Ponad dziewięćdziesiąt procent mieszkańców to członkowie ruchu świętych dni ostatnich. Przynależność do jakiejkolwiek innej grupy automatycznie wypycha człowieka na margines społeczeństwa. A kiedy dodać do tego dochody pani Green – samotnej matki – to nietrudno zauważyć, że obie ledwo przędą.

Autumn posyła mi beznamiętne spojrzenie.

– Już widzę, czemu nie masz na to ochoty, Tann. Takie zajęcia to dużo roboty, a ty jesteś leniem.

Wkręciła mnie w dopisanie się do zajęć, a teraz, kiedy jedziemy razem do szkoły w pierwszy poniedziałek po feriach, siedzi sztywna i oschła, bo powiedziałem jej, że się dostałem.

Kiedy skręcam w Bulldog Boulevard, czuję jej palący wzrok na policzku.

– Fujita po prostu cię dodał? Podpisał ci się na papierach i tyle?

– Auddy, jeśli jesteś o to zła, to chyba już całkiem ci odbiło. Wiesz o tym, prawda?

– No i… co? – pyta, ignorując moją uwagę, po czym wbija spojrzenie prosto przed siebie. – Zdecydujesz się?

– Pewnie, czemu nie? – Wjeżdżam na parking dla uczniów i rozglądam się za miejscem blisko wejścia, ale oczywiście jesteśmy już spóźnieni, więc nic z tego. Wślizguję się w wolną przestrzeń na tyłach budynku.

– Tanner, ale masz świadomość, na czym to polega?

– Naprawdę sądzisz, że mógłbym chodzić do tej szkoły i nie wiedzieć, na czym polega Seminarium?

Ona posyła mi agresywnie cierpliwe spojrzenie, bo zwróciłem się do niej tym kpiącym tonem, którego tak nie znosi.

– Będziesz musiał napisać książkę. Całą książkę.

Moja reakcja jest przewidywalnie łagodna: nieco gwałtowniej niż zazwyczaj otwieram drzwi, po czym wychodzę na mroźne powietrze.

– Auddy, o co ci chodzi? Sama chciałaś, żebym się dopisał.

– Tak, ale nie powinieneś tego robić, jeśli nie chcesz.

Znów przywołuję na twarz swój najpiękniejszy uśmiech, ten, który najlepiej na nią działa. Wiem, że nie powinienem tego robić, ale hej, trzeba rzeźbić w tym, co się ma.

– Nie należało nazywać mnie leniem.

Wtedy ona wydaje z siebie dzikie warczenie. To z kolei działa na mnie.

– Masz niewiarygodne szczęście i nawet o tym nie wiesz.

Ignoruję ją i wyciągam z bagażnika plecak. Nigdy jej nie zrozumiem.

– Nie widzisz, o co mi chodzi? Że tak łatwo ci poszło. – Autumn truchta za mną. – Ja musiałam aplikować, iść do niego na rozmowę i bez kitu się łasić. A ty wbiłeś do niego i z miejsca się dostałeś.

– Nie do końca. Poszedłem do jego gabinetu, trochę go pourabiałem, opowiedziałem, co tam słychać u starych, i dopiero potem się dostałem.

Odpowiada mi cisza. Odwracam się i widzę, że Autumn ruszyła w przeciwną stronę, do bocznego wejścia.

– Zobaczymy się na długiej przerwie, najlepsza przyjaciółko! – wołam, a ona tylko macha mi środkowym palcem.

Ciepło w korytarzu jest niebiańsko przyjemne, ale jest tu też głośno, a podłogi są mokre od brudnego, topniejącego powoli śniegu naniesionego przez niezliczone pary butów. Z popiskiwaniem podeszew idę do swojej szafki wciśniętej między te należące do Sashy Sanderson i Jacka Thorne’a, dwóch najatrakcyjniejszych – i najmilszych – osób w naszym liceum.

Towarzysko moja sytuacja jest nieoczywista. Nawet teraz, dwa i pół roku po przeprowadzce, czuję się jak nowy, zapewne dlatego, że większość uczniów zna się od przedszkola i mieszka mniej lub bardziej po sąsiedzku, co oznacza, że należą do tej samej gminy wyznaniowej i widują się na milionach różnych kościelnych wydarzeń po szkole. Zasadniczo mam tylko Auddy, Erica i kilkoro innych znajomych, którzy są mormonami, ale takimi wyluzowanymi, więc nie doprowadzają nas do szału, a ich rodzice nie świrują, że sprowadzamy ich dzieci na złą drogę. W Palo Alto, gdzie chodziłem do pierwszej liceum, przez parę miesięcy tak jakby spotykałem się z chłopakiem i miałem całą paczkę znajomych, których sam znałem od przedszkola. Nawet powieka im nie drgnęła, kiedy zacząłem chodzić z Gabe’em za rękę. Teraz żałuję, że nie doceniałem bardziej tamtej swobody.

Tutaj dziewczyny ze mną flirtują, pewnie, ale większość to mormonki, więc nigdy, przenigdy w życiu nie wolno byłoby im się ze mną umówić. Wierzący rodzice zasadniczo mają nadzieję, że ich dzieci ochajtają się z kimś ze wspólnoty, więc ja – koleś z zewnątrz – odpadam. Chyba że zostałbym konwertytą, ale oczywiście taka opcja też nie wchodzi w grę. Weźmy na przykład Sashę. Czuję, że między nami iskrzy, ona ciągle mnie bajeruje i szuka okazji, by się dotknąć, ale Autumn twierdzi, że nic z tego nie będzie. Z chłopakami mam jeszcze mniejsze szanse, mormonami czy nie; tej opcji w Provo nie będzie mi dane wypróbować. Od lat lecę na Jacka Thorne’a, ale jest poza moim zasięgiem z trzech istotnych powodów: (1) chłopak, (2) mormon, (3) z Provo.

Zanim Auddy się na mnie wkurzyła, dała mi – bez komentarza – arkusz brokatowych naklejek z dinozaurami. Przyjąłem prezent bez pytań; ona regularnie daje mi rzeczy, które przydają się później, więc po prostu się do tego dostosowuję i patrzę, co będzie dalej. Kiedy otwieram szafkę, dociera do mnie, o co jej chodziło – notorycznie zapominam, w które dni mam plan A, a w które B – mamy w szkole system zmianowy i czasami przychodzimy rano, na lekcje od pierwszej do czwartej, a czasami na popołudnie, od piątej do ósmej. Co semestr muszę sobie przykleić plan zajęć do wewnętrznej strony drzwi szafki i co semestr nie mam przy sobie taśmy.

– Geniusz – odzywa się Sasha, podchodząc bliżej, żeby zobaczyć, co robię. – I do tego taki słodziak, jejciujejciu. Dinozaury! Tanner, ile masz lat, osiem?

– Autumn mi je dała.

Słyszę reakcję Sashy w jej milczeniu, w tym niewypowiedzianym: „Są razem czy nie?”. Całe liceum zachodzi w głowę, czy pukamy się po koleżeńsku.

Jak zawsze pozostawiam to bez odpowiedzi. Dobrze, że ma takie podejrzenia. Autumn nieświadomie stała się moją tarczą.

– Fajne buty – mówię. Mają sugestywną długość – tuż nad kolano. Zastanawiam się, czyją uwagę stara się na siebie zwrócić: chłopaków w szkole czy rodziców w domu. Wręczam jej naklejkę z dinozaurem, daję buziaka w policzek i idę przez korytarz, zarzucając plecak na ramię.

Nasze liceum nie jest wyznaniowe, ale czasami i tak można odnieść takie wrażenie. A pierwsze, czego człowiek się uczy o mormonach, to że zawsze skupiają się na pozytywach: na dobrych emocjach, dobrych uczynkach – radość, szczęście, radość, szczęście. Tym większym zaskoczeniem na otwarcie semestru okazuje się zdecydowanie nieradosna lektura z literatury współczesnej – pani Polo oznajmia, że zaczniemy od Szklanego klosza.

Po klasie idzie szmer, uczniowie wiercą się i posyłają sobie ukradkowe spojrzenia w sposób tak dramatycznie zsynchronizowany, że całą dyskrecję szlag trafia. Pani Polo – rozczochrana, zawsze w powłóczystych spódnicach, z pierścionkami na kciukach; znacie ten typ – ignoruje zamieszanie. A może nawet jej się ono podoba. Kołysze się na piętach, czekając, aż wrócimy do sylabusa i zobaczymy, co jeszcze dla nas przygotowała. Biblia jadowitego drzewa Barbary Kingsolver, Noc Elie Wiesel, Nieznośna lekkość bytu Milana Kundery, Szklany zamek Jeannette Walls i tak dalej, aż do Suli Toni Morrison. Na listę załapały się nawet te fałszywe wspomnienia Jamesa Freya, bez kitu. Najbardziej szokujący jest chyba Elmer Gantry Sinclaira Lewisa, powieść opowiadająca o fanatycznej religijności i takim niepokojącym kaznodziei rodem ze spotkań odrodzeniowych. Dosadniej się nie da. Polo ma jaja, a mnie bardzo się podoba, że ktoś odważył się potrząsnąć tą ich klatką.

Autumn, która siedzi ze mną w ławce, lecz nadal traktuje mnie jak powietrze, prostuje się i otwiera szeroko oczy. Czytała prawie każdą książkę z tej listy. Znam ją dość dobrze, by zgadnąć, o czym teraz myśli: „Czy zdążę się jeszcze przepisać na Szekspira z Geiserem?”.

Patrzy na mnie i mruży oczy. Od razu widzi, że ją przejrzałem. Znowu warczy, a ja nie daję rady powstrzymać śmiechu.

Też już prawie wszystkie czytałem. Sama nalegała.

Odchylam się na krześle, splatam dłonie za głową i posyłam jej jeszcze jeden piękny uśmiech.

Bułka z masłem. To będzie luźniutki semestr.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI