Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Aurora twardo stąpa po ziemi. Do pełni szczęścia brakuje jej tylko miłości, a choć otacza ją ona z każdej strony, nikt nie jest w stanie rozświetlić mroku otulającego jej serce. Pieniądze dają jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa, za to nie zapewniają ciepła, którego kobieta zazdrości zakochanym klientom Davies lovers.
Monotonię jej życia przerywa pojawienie się w firmie Harry’ego. Młody chłopak rozpaczliwie potrzebuje pracy, a Aurora postanawia dać mu szansę, choć w głębi serca czuje, że będą z tego same kłopoty. Ona jest jego pokusą, lecz on nie jest w stanie ofiarować jej nic oprócz samego siebie. Duża różnica wieku, a także status społeczny i niedoświadczenie mężczyzny od samego początku komplikują ich relację.
Czy dwoje ludzi z zupełnie różnych światów może połączyć coś więcej niż wspólna praca?
Ksiażka wydana nakładem Wydawnictwa Ailes, Hm... zajmuje się dystrybucją.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
IGRAJĄC Z POKUSĄ
© Ewa Maciejczuk
© for the Polish edition by Wydawnictwo Hm...
All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone
Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek
fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody twórców.
Redakcja: Beata Sagan-Szendzielorz
Korekta: Katarzyna Muszyńska
Projekt okładki: Justyna Knapik
Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Adobe Stock
Skład: Marcin Halski
ISBN E-BOOK: 9788368177138
Wydanie pierwsze
Wojkowice 2024
Wydawnictwo Ailes
Email: [email protected]
Adres: ul. Sobieskiego 225/9, 42-580 Wojkowice
Wersja papierowa dostępna na:
www.wydawnictwoailes.pl
Na miłość nigdy nie jest za późno,
za to na samotność zawsze jest za wcześnie
Ranczo, reż. W. Adamczyk, 2006-2016
Aurora
Zaklęłam siarczyście, gdy wyjechałam z podziemnego garażu. Nienawidzę, gdy niebo spowite jest ciemnymi chmurami, a całe ulice zmieniają się w rwące potoki. Na domiar złego, dopiero gdy wjechałam na parking Davies lovers, uświadomiłam sobie, że nie mam w aucie żadnej parasolki. Moje wysokie szpilki nie były najlepsze do biegania po zalanym parkingu. Miejsce postojowe miałam oddalone zaledwie kilka metrów od głównego wejścia jednak ta myśl i tak nie napawała mnie optymizmem. Wiedziałam, że zimne krople spłyną po moim karku i wsiąkną w drogi płaszcz szyty na miarę, gdy tylko znajdę się na zewnątrz. Zastanawiając się gorączkowo, jak wysiąść z auta i nie przemoknąć do suchej nitki, dojechałam wreszcie do mojego miejsca parkingowego, które o dziwo było zajęte. Stał tam rozpadający się samochód z przeżartą przez rdzę karoserią. Nie powinno go tutaj być. Każdy w całym budynku wiedział, że to miejsce należy do mnie. Było także oznaczone moim imieniem oraz nazwiskiem, aby nikt nie miał wątpliwości. Ktoś musiał być ślepy lub nie umieć czytać, skoro jednak postanowił tu zaparkować.
– To chyba jakiś podły żart – wysyczałam przez zaciśnięte zęby, gdy szukałam innego wolnego miejsca w pobliżu głównego wejścia do budynku.
Zerknęłam na zegarek, który wskazywał pięć po ósmej – wszyscy zaczęli już pracę. Tylko ja, pani prezes, która nigdy się nie spóźnia, nadal próbowałam zaparkować swoje czerwone cacko. Nie miałam wyboru i musiałam stanąć na samym końcu parkingu. Wyjrzałam przez boczną szybę i stwierdziłam, że opady się nasiliły. Niebo przeszyła błyskawica, a po chwili do moich uszu dobiegł grzmot. Skuliłam się ze strachu. Nie lubiłam deszczu, ale jeszcze bardziej przerażała mnie burza.
– Myślałam, że już gorzej być nie może, a jednak może – mruknęłam.
Westchnęłam ciężko, po czym złapałam za torebkę, która leżała na siedzeniu pasażera. Wysiadłam wściekła niczym osa. Próbowałam osłaniać głowę, aby nie zrujnować fryzury, jednak na nic się to zdało. Łapałam równowagę na śliskiej powierzchni, chwiejąc się przy każdym kroku. Modliłam się w duchu, by nie wylądować tyłkiem na zimnym i mokrym asfalcie. Stawiałam ostrożnie krok za krokiem, przeklinając tego, kto postawił grata na moim miejscu. Gdyby nie ta osoba, nie musiałabym teraz w deszczu przedzierać się pomiędzy autami przez ogromny parking.
– Dzień dobry, pani Davies. – Usłyszałam przymilny głos ochroniarza, który siedział za kontuarem po prawej stronie od wejścia. Spojrzałam na niego wściekle i podeszłam bliżej, podczas gdy on nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Dobry to może i był, ale wczoraj – syknęłam, potrząsając torebką, a krople spadły na podłogę. – Wylecisz z pracy, jak nie będziesz pilnował, aby nikt nie zajmował mojego miejsca! Masz się go pozbyć i żeby więcej mi się to nie powtórzyło! Kto to widział, żeby szef nie miał, gdzie auta postawić! – Wylałam na niego całą swoją frustrację. Nie po to miał kamery, aby nie mógł tego dopilnować. Praktycznie całymi dniami miał tyłek przyklejony do fotela, więc trochę ruchu mu nie zaszkodzi, gdyby ponownie, ktoś wpadł na taki pomysł.
– Dobrze proszę pani – odrzekł jeszcze bardziej przymilnym głosem. – Do pani wyjścia wszystko załatwię.
Każdy wiedział, że w taki dzień jak ten lepiej schodzić mi z drogi, jeśli chciało się zatrzymać posadę. Miałam świadomość tego, że pracownicy uważali mnie za zimną sukę. Nikt nie sugerował tego wprost, ale byłam pewna, że najchętniej wysłaliby mnie do naszego specjalisty, żebym poddała się psychoanalizie. Byłam właścicielką biura matrymonialnego i zapewne nie pojmowali, jak ktoś taki jak ja może pomagać samotnym osobom znaleźć drugą połówkę.
– Wsiada pani? – zapytał mężczyzna w tanim garniturze, tym samym przerywając moje rozmyślania.
Byłam tak zamyślona, że nawet nie zauważyłam, dokąd idę i w którym momencie znalazłam się przy windzie. Zlustrowałam nieznajomego od stóp do czubka głowy. Przytrzymywał drzwi, a pod pachą miał białą teczkę. Najwidoczniej musiał być naszym klientem, ponieważ zapamiętałabym, gdyby dla mnie pracował. Jego strój był kiepskiej jakości, ale twarz miał przystojną, więc nie powinno być problemu ze znalezieniem dla niego partnerki na randkę.
– Tak, tak – mruknęłam, patrząc w jego ciemne oczy.
Nie spuszczał ze mnie spojrzenia. Żaden pracownik nie wytrzymywał ze mną aż tak długiego kontaktu wzrokowego. Wszyscy oni sprawiali raczej wrażenie, że nie mieli ochoty przebywać ze mną zbyt długo w jednym pomieszczeniu, a i ja zazwyczaj szybko odsyłałam ich do obowiązków.
Chciałam nacisnąć guzik z numerem ostatniego piętra, lecz mężczyzna mnie ubiegł. Uniosłam wysoko brew – klienci tam nie zaglądali. W recepcji byli kierowani od razu na trzecie.
– Nie jest pan naszym klientem? – zagaiłam, opierając się pośladkami o poręcz.
Nie powinno mnie to obchodzić, ale ten młodzieniec mnie zaintrygował. Zdecydowanie musiał być ode mnie kilka lat młodszy. Miał w sobie coś, co mnie w nim pociągało, lecz takich grzecznych chłopców pożerałam i wypluwałam, gdy tylko odegrają swoją rolę. Uwielbiałam się nimi bawić, aczkolwiek żadnego nie dopuszczałam do siebie na dłużej niż jedną, upojną noc. Byłam niczym modliszka. Nie miałam czasu na ckliwe romanse i nie nadawałam się do nich. Zresztą nieznajomy z windy był za młody, zdecydowanie wolałam starszych i bardziej doświadczonych.
– Nie jestem – odrzekł bez zastanowienia, lekko się uśmiechając. – Zamierzam starać się o stanowisko asystenta pana prezesa.
Po raz kolejny uniosłam brew. Kąciki moich ust również powędrowały w górę, gdy naraz zrozumiałam kilka rzeczy.
– Dział rekrutacji jest na innym piętrze. – Nie wiedziałam, co mnie podkusiło, żeby kontynuować tę rozmowę, zamiast kazać mu wracać do domu. Nie przygotował się nawet na tyle, aby wiedzieć, z kim chce pracować oraz kto jest właścicielem Davies lovers. Nie zatrudniałam osób, które są niekompetentne; nie miałam czasu na tłumaczenie wszystkiego tym, którzy nie grzeszą inteligencją i nie potrafią zrobić odpowiedniego researchu.
– Nie mam nic do stracenia – odparł i wzruszył ramionami.
Już chciałam mu powiedzieć, że od razu może zjechać na dół, lecz nim zdążyłam otworzyć usta, mężczyzna kontynuował:
– Nie mam czasu, aby czekać tygodnie na jakąkolwiek odpowiedź.
Wysiedliśmy z windy, a moja niezdrowa ciekawość wygrała. Zamiast udać się do swojego gabinetu, spojrzałam na nieznajomego. Zastanawiałam się, dlaczego jest tak bardzo zdesperowany, aby dołączyć do mojego zespołu.
– Więc go nie marnuj, nikt cię tutaj nie zatrudni – oświadczyłam chłodno.
Dłonie trzymał w kieszeniach, co działało na mnie jak płachta na byka. Oznaczało brak szacunku dla rozmówcy – nie tolerowałam takiego zachowania. Potraktowałam go więc tak samo. Odwróciłam się i już miałam zamiar odejść, gdy złapał mnie za łokieć, zatrzymując, aż zachwiałam się na szpilkach.
– Co robisz? Puść mnie, bo wezwę ochronę!
– Bo nie mam kija w tyłku jak ty? – dopytał. – A może dlatego, że nie mam na sobie garniaka za kilkanaście tysięcy, na którego mnie nie stać? Dlatego jestem od ciebie gorszy?
Sztyletowaliśmy się spojrzeniami, aż w końcu mężczyzna poluźnił chwyt silnych palców. Automatycznie wyszarpnęłam rękę.
– Mam kwalifikacje na to stanowisko.
Prychnęłam na te słowa, a jego oczy się zwęziły. Nie miałam wyjścia i musiałam mu wytłumaczyć, dlaczego praca w tym budynku nie jest dla niego.
– Nie przygotowałeś się nawet do rozmowy kwalifikacyjnej. Nikt tutaj nikogo w niczym nie wyręcza. Nie masz podstawowej wiedzy, jaką powinien posiadać kandydat, chcący dołączyć do Davies lovers. – Doskonale zdawałam sobie sprawę, że miałam chłodną barwę głosu. Zwyczajnie chciałam go zniechęcić, żeby w końcu sobie poszedł. Byłam spóźniona, a on uparcie marnował mój czas. Pracy miałam zawsze dużo i musiałam ją wykonać, aby wszystko w firmie kręciło się jak w szwajcarskim zegarku.
– Pomóż mi zdobyć tę robotę, koleżanko, a zrobię dla ciebie wszystko – zaproponował niespodziewanie.
Desperacja była widoczna w jego oczach, ale także w postawie, gdy spuścił z tonu i lekko przygarbił ramiona. Widziałam w nim siebie sprzed dekady. Ja także musiałam o wszystko walczyć i nie mogłam się poddawać. To były trudne czasy, do których nawet w myślach niechętnie wracam.
– Wszystko? – zapytałam podstępnie, a mężczyzna pokiwał gorliwie głową. – Nie wiesz, na co się piszesz – mruknęłam, dając do zrozumienia, że mogłam mieć na myśli odrobinę zabawy, która nieco rozjaśniłaby ten ponury dzień.
Nie dawałam mu więcej niż kilka godzin w tej firmie. Byłam pewna, że sam zrezygnuje. Wydawał się zdesperowany, ale ja potrzebowałam kogoś, kto dotrzyma mi kroku, a nie będzie daleko za mną. Mój asystent musiał działać pod presją, mieć łeb na karku i sporo sprytu, a w tym chłopaku nie widziałam żadnej z tych cech.
– Potrzebuję tej pracy, jestem spłukany. Zgodzę się na każde stanowisko – odparł, potwierdzając tylko moje przypuszczenia.
– Dokończymy tę rozmowę w moim gabinecie – oświadczyłam nagle, wskazując mu kierunek dłonią.
Nie czekając na niego, ruszyłam w stronę pokoju, który znajdował się na końcu korytarza.
– Ale chciałem się spotkać z Daviesem – powiedział, lecz grzecznie poszedł za mną.
Czułam jego spojrzenie na sobie, aż przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Lubiłam być pożądana, choć niewielu miało ten zaszczyt, żeby spędzić ze mną kilka przyjemnych chwil.
– Właścicielem Davies lovers jestem ja i, jak widzisz, nie jestem mężczyzną – oświadczyłam zrezygnowana, otwierając kluczem gabinet. – Gdybyś się przygotował, wiedziałbyś to. Takie informacje są na naszej oficjalnej stronie.
Usłyszałam, jak głośno zaciągnął się powietrzem. Dobrze, niech wie, z kim ma do czynienia.
W końcu pojął, jaką gafę popełnił już na samym starcie. Nie jest wstydem nie mieć pieniędzy, grunt to nie być złym człowiekiem. Ja sama kiedyś nie miałam kasy i nie jest dla mnie ważne, czy ktoś ją ma, czy nie. Przychodząc jednak do mnie w sprawie pracy, powinien się przygotować i znać suche fakty o firmie, w której chce się zatrudnić. Koniec kropka, tutaj nie mam litości.
Historię Harry’ego i Aurory stworzyłam całkowicie spontanicznie, ta książka wręcz napisała się sama, od początku do końca. Mam ogromną nadzieję, że czytając ją, bawiliście się równie dobrze, jak ja przy jej pisaniu. W każdej książce zostawiam kawałek siebie i przy tej powieści nie było inaczej. Nadszedł czas, aby bohaterowie mogli żyć własnym życiem i sami kreowali swój świat.
Drodzy Czytelnicy, dziękuję za to, że ze mną jesteście. To dzięki Wam mogę spełniać marzenia i wydawać kolejne powieści! Wasze wiadomości sprawiają, że dzień staje się lepszy, gdy dzielicie się ze mną wrażeniami po przeczytanej książce. Kontakt z Wami wiele dla mnie znaczy i zawsze śmiało możecie do mnie napisać!
Kochani patroni i recenzenci, dziękuję za Wasze ogromne zaangażowanie w promocję książki. To dzięki Wam wszyscy dowiadują się o premierze. Dajecie mi dużo więcej, niż mogłabym oczekiwać, bo poświęcacie swój czas, który jest bezcenny i nie do zwrócenia! Wkładacie serduszka w to, co robicie, i wiedzcie, że to doceniam i jestem ogromnie wdzięczna!
Wydawnictwo Ailes i Ania Tuziak – dziękuję za zaufanie! Dzięki Wam Czytelnicy mogą poznać historię Harry’ego i Aurory, a ja sama mogłam dołączyć do Waszej rodziny i zostać #kociceailes!
Ewa i Karolina – dziękuję, że ze mną jesteście i mnie wspieracie! Podnosicie mnie i ustawiacie do pionu, gdy mam ochotę rzucić wszystko i ruszyć inną drogą. Bez Was nie dałabym rady i mam nadzieję, że wiecie, jak bardzo jestem Wam wdzięczna!
Redaktorce, korektorce i graficzce, a także całemu sztabowi ludzi – dziękuję za Waszą cichą pracę! Odwalacie kawał świetnej roboty. Tak niewiele o Was się mówi, a to dzięki Waszej pracy z książką dzieje się magia!
Nie żegnam się z Wami wszystkimi, a mówię: DO ZOBACZENIA!
Ewa Maciejczuk