Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Becky Hernandez pracuje w popularnej włoskiej gazecie. Ambitnej młodej kobiecie marzą się ciekawe tematy i awans, jednak przełożony nie powierza jej żadnych ważnych zadań.
Wkrótce kariera zawodowa Becky wreszcie ma szansę nabrać tempa za sprawą byłego chłopaka, który zabiera ją na imprezę zorganizowaną przez miliardera Lucasa Maranzano. Dziewczyna ma nadzieję na interesujący wywiad z ważnym człowiekiem. W końcu czuje, że nadarzyła się dobra okazja i nie może jej zmarnować.
Jednak tego wieczoru nic nie idzie po jej myśli. Zostaje podstępnie odurzona i porwana z przyjęcia. Budzi się w nieznanym miejscu i nagle orientuje się, że straciła coś, czego naprawdę nie doceniała – wolność.
Mężczyzna, który ją przetrzymuje, to Lucas Maranzano. Miliarder szybko pokazuje jej swoją prawdziwą twarz. Co gorsza, wkrótce do jej życia wkroczy także jego brat i dopiero wtedy Becky trafi do piekła.
Czy porywacz okaże się jej wybawcą, czy stręczycielem? Czy będzie rycerzem na białym koniu, czy okrutnym diabłem? Możliwe, że naiwna dziewczyna w końcu zrozumie, że nie ma pojęcia, kim on naprawdę jest.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 364
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Ewa Maciejczuk
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2021
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Kamila Recław
Korekta:
Aleksandra Szczerba
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-601-0
Włochy, Bolonia
Od rana w redakcji panowało wielkie poruszenie. Nasza gazeta odniosła sukces, przyczyniając się do schwytania bossa lokalnej mafii. Dziewczyna, która napisała artykuł, od razu zrezygnowała z pracy w obawie o własne życie i podobno wyjechała z Włoch. Przynajmniej tak wszyscy szeptali między sobą. Mimo wielkiego niebezpieczeństwa, na które się naraziła, odrobinę jej zazdrościłam. Dostawałam jakieś małe zlecenia na okolicznościowe artykuły, a ważne wydarzenia do zrelacjonowania trafiały się doświadczonym dziennikarzom. Zadawałam sobie pytanie: co powinnam zrobić, żeby awansować i pisać o naprawdę ważnych sprawach, a nie tylko o kolejnym spotkaniu starych gospodyń, których życiowym celem jest pieczenie ciast.
– Becky, mam dla ciebie nowe zlecenie – oświadczył redaktor naczelny, kładąc mi na biurku kartkę z adresem. – Pojedziesz na zlot właścicieli zabytkowych samochodów, a potem opiszesz wydarzenie w jutrzejszym wydaniu.
Zapowiada się kolejny świetny dzień.
– Już jadę, panie redaktorze – mruknęłam pod nosem, na szybko wrzucając swoje rzeczy do torby.
– Świetnie. Chcę e-maila z artykułem najpóźniej o siedemnastej – rzucił, po czym zniknął w swoim gabinecie.
Piknik zaplanowano w centrum Bolonii. Właściciele zabytkowych samochodów mieli być na miejscu za dwie godziny. Obliczyłam, że podróż zajmie mi co najmniej godzinę, więc będę miała jeszcze czas, by trochę się rozejrzeć.
Na miejscu trwały już jakieś przedstawienia i pełno było rozstawionych straganów z miejscowymi tandetnymi pamiątkami oraz regionalnymi potrawami. Nic nadzwyczajnego, jak zawsze. Kupiłam sobie zimną wodę, po czym poszłam w stronę zabytkowych samochodów, by się rozeznać i poszukać kogoś, kto zanudzi mnie opowiadaniem o swoim starym gracie. Już miałam zaczepić siwiejącego mężczyznę, gdy usłyszałam za plecami swoje imię.
– Becky? To ty?
Odwróciłam się, by sprawdzić, kto mnie woła, a po chwili go zauważyłam.
– Hej, Filippo – odpowiedziałam obojętnie na widok mojego byłego z liceum, którego miałam nadzieję już nigdy nie zobaczyć.
– Hej, co tutaj robisz? – zapytał, by zagaić rozmowę.
– Pracuję, a ty?
Jedno trzeba mu przyznać. Wyprzystojniał i nie miał już twarzy upstrzonej pryszczami.
– Pracujesz tutaj? Któreś auto jest twoje? – dopytywał głupio, robiąc zdziwioną minę.
– Nie. Właśnie szukałam kogoś, z kim mogłabym przeprowadzić wywiad.
– Wow. Jesteś dziennikarką?
Jego inteligencja powalała na kolana. Pod tym względem nic się nie zmienił.
– Tak jakoś wyszło. Muszę już iść – powiedziałam, by jak najszybciej się od niego uwolnić. Chciałam już mieć za sobą ten głupi piknik, wrócić do redakcji i napisać artykuł.
– Mam dla ciebie lepszy temat. Zainteresowana? – zapytał cicho.
– Jaki? – Spojrzałam na niego podejrzliwie.
– Pójdź ze mną na kawę, to ci powiem.
Ta jasne, pójdę na kawę i tylko zmarnuję czas. Miałam już odejść, gdy złapał mnie za rękę.
– Lucas Maranzano. Coś ci to mówi? – wyszeptał mi do ucha, odciągając na bok.
– Coś obiło mi się o uszy – odpowiedziałam, zastanawiając się, co Filippo mógł o nim wiedzieć. Na temat Maranzano napisano już sporo artykułów, ale nikt mu nigdy nic nie udowodnił.
– Przyjdź o dwudziestej do „Piccoli” – rozkazał, po czym odszedł, zostawiając mnie samą.
Wróciłam do ludzi przy samochodach, zachodząc w głowę, czy Filippo mógł faktycznie coś na tego gościa mieć. Jednego byłam pewna – jeśli nie pójdę, to się nie dowiem. Rysowały się tylko dwie możliwości: albo stracę czas, albo Maranzano okaże się moją przepustką do awansu.
Nie dostrzegłam już siwiejącego mężczyzny, za to na jego miejscu zastałam faceta przed czterdziestką, który pucował szmatką swoje auto. Musiałam kogoś namówić na wywiad, więc siłą rzeczy padło na niego.
– Dzień dobry – zwróciłam się do mężczyzny, podchodząc bliżej.
– Dzień dobry – odpowiedział automatycznie, nie przerywając polerowania auta.
– Jestem Becky Hernandez z „Novità di Bologna”1. Chciałby pan opowiedzieć naszym czytelnikom o swoim samochodzie? – zapytałam, uśmiechając się przymilnie, by przekonać mężczyznę do rozmowy.
W końcu spojrzał na mnie łaskawie.
– Mogę co nieco powiedzieć – odezwał się po krótkiej chwili, gdy już omiótł mnie wzrokiem od góry do dołu. – To jest Innocenti A40 z 1965 roku. Pierwszym właścicielem tego auta był mój dziadek, a później należało do mojego taty, który trzymał je w stodole pod prześcieradłem. Dopiero ja postanowiłem je naprawić i odrestaurować. Zajęło mi dobre dwa lata, by doprowadzić do tego, jak wygląda teraz. – Mężczyzna czule pogłaskał maskę, jakby był to jego ulubiony zwierzak.
– A może wiąże się z tym samochodem jakaś ciekawa historia?
– Jedynie taka, że dzięki niemu dziadek wyrwał moją babcię i tak powstali moi rodzice, a później ja. Nadal wszystkie dziewczyny oglądają się za tym cackiem.
Powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. Nie takie historie miałam na myśli. Stwierdziłam, że facet nie ma nic więcej do powiedzenia i nie warto na niego marnować czasu.
– Dziękuję panu za poświęconą chwilę. – Uścisnęłam dłoń mężczyzny i ruszyłam w poszukiwaniu innych właścicieli, by wysłuchać, co mieli do powiedzenia na temat swoich starych gratów.
Auto to auto, ważne że jeździ.
Po dwóch godzinach miałam wystarczającą ilość materiału, żeby wrócić do redakcji. Pozostało tylko spisać reportaż dla redaktora naczelnego.
***
Mieszkanie, które wynajmowałam, mieściło się na przedmieściach Bolonii. Może i było małe, ale stanowiło prawdziwą oazę spokoju. Było już dosyć późno, gdy wróciłam do domu. Musiałam szybko wziąć prysznic, a potem przygotować się do spotkania z Filippo. Włożyłam czarną sukienkę, a na stopy wsunęłam szpilki tego samego koloru. Dobrałam do tego czerwoną marynarkę, a ciemne włosy pozostawiłam rozpuszczone, lekko je podkręcając, by miękkimi lokami spadały na ramiona.
Przed dwudziestą dotarłam na miejsce. Podkreśliłam jeszcze usta czerwoną szminką dla większego efektu i wysiadłam z auta, kierując się do wejścia. Nigdy tutaj nie byłam. Szybko zlustrowałam imponujących rozmiarów śnieżnobiały budynek w typowo włoskiej architekturze. Przy jednym ze stolików dostrzegłam Filippo wystrojonego w granatowy garnitur. Na mój widok wstał, po czym pocałował mnie w rękę, jak przystało na dżentelmena.
– Pięknie wyglądasz, Becky – przywitał mnie formalnym tonem, a gestem przywołał kelnera.
– Dziękuję. Bardzo ci do twarzy w garniturze – odpowiedziałam, siadając naprzeciwko i obserwując go uważnie.
Wyprzystojniał, to fakt, i był dobrze zbudowany, ale nie wiem, co ja w nim kiedyś widziałam. Miał ciemne oczy, usta zbyt duże jak na mój gust, a blond fryzurę ulizaną jak u modela reklamującego żel do włosów.
– Poprosimy Prosecco Spumante – zwrócił się do kelnera, gdy ten podszedł do naszego stolika. – Zmieniłaś się od liceum, na korzyść – wypalił, nie odrywając ode mnie wzroku. Kelner na szczęście zdążył już odejść. – Gdybym wiedział, na jaką laskę wyrośniesz, nie pozwoliłbym ci odejść.
Westchnęłam przeciągle, przewracając oczami ze zrezygnowaniem.
– Chyba nie po to mnie tutaj zaprosiłeś – stwierdziłam chłodno.
Nie mam ochoty na rozpamiętywanie przeszłości i czasów licealnych.
– Czyli nie mam szans? – zapytał bezczelnie.
Na szczęście, przed odpowiedzią uratował mnie kelner. Poczekałam, aż naleje nam wina, a następnie poda kartę, za którą od razu się schowałam. Udawałam, że szukam dania, która mnie zainteresuje. Nie mogłam jednak cały wieczór ukrywać się za kartą.
– Nie, nie rozglądam się za żadnym związkiem. Dobrze mi samej, moje życie może nie jest idealne, ale dobrze jest, jak jest. – Chyba nie mogłam wyrazić się dosadniej, by dać do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana jego osobą.
– Rozumiem, ale warto było zapytać – odpowiedział, przeglądając kartę.
Kelner wrócił, by przyjąć nasze zamówienie, a ja wybrałam po prostu pierwszą pozycję z menu.
– Lucas Maranzano pojawi się tutaj za godzinę na przyjęcie zorganizowane przez jego ludzi. – Wyszeptał, kiedy zostaliśmy sami, nachylając się do mnie przez stolik. Wcześniej jednak upewnił się, że nikt nas nie słyszy i nie zwraca na nas uwagi.
– Skąd to wiesz? – dopytywałam podejrzliwie, mrużąc oczy.
– Pracuję dla niego – wyznał z obrzydzeniem wypisanym na twarzy, czym mnie mocno zaskoczył.
– No dobrze i co, udzieli mi wywiadu? – zapytałam. Nie byłam na to w ogóle przygotowana.
– Chyba sobie żartujesz! On nie rozmawia z dziennikarzami i unika mediów jak ognia piekielnego. – Naśmiewał się ze mnie.
– W jakim celu mnie tutaj sprowadziłeś, skoro on nie zadaje się z prasą? – Nie rozumiałam jego toku rozumowania i powoli zaczynał mnie irytować. Marnował mój czas, który mogłam lepiej wykorzystać.
– Masz telefon? – zapytał, gdy już przestał się śmiać.
Zrezygnowana kiwnęłam głową.
– Mogę cię tam wprowadzić, a ty wszystko nagrasz. Nie będą to legalne interesy i musisz wiedzieć, że to niebezpieczny facet. Jeśli nas nakryje, obydwoje możemy nie ujrzeć jutra. Dobrze zastanów się, czy chcesz ryzykować – ostrzegł poważnym tonem.
To byłaby kolejna sensacja dla „Novità di Bologna”, a moja kariera poszybowałaby w górę.
– Wchodzę w to – powiedziałam zwięźle w przekonaniu, że raz się żyje, a kto nie ryzykuje, nie pije szampana. – Co dla niego robisz? – zapytałam w nadziei, że Filippo wyjawi coś, co mogłabym wykorzystać w swoim artykule.
– Tego nie mogę ci powiedzieć – warknął cicho.
Nie naciskałam, by nie rozmyślił się co do naszego planu.
– Jasne, rozumiem – powiedziałam, upijając wino. – Jak to zrobimy?
Musi mieć jakiś plan, skoro sam to zaproponował.
– Wejdziesz tam po prostu ze mną, udając moją dziewczynę. Będzie sporo osób, bo organizuje przyjęcie dla zachowania pozorów. Nie przeginaj tylko, on nie jest głupi. Zawsze jest ostrożny i nikomu nie ufa – upomniał mnie.
Zastanawiałam się, czy dam radę w ogóle zamienić z nim choć słowo. Jedno było pewne – to jednorazowa szansa i albo ją wykorzystam, albo przepadnie.
Kelner podał nasze dania, przerywając rozmowę. Od razu zabrałam się do jedzenia, czując nagłe ssanie w żołądku. Trzeba przyznać, że makaron, który zamówiłam, był naprawdę przepyszny. Filippo zamówił dorsza z ziemniakami i szparagami.
– Dlaczego to robisz? – zapytałam między kęsami.
– Bo to zły człowiek, a skoro nadarza się okazja, zamierzam ją wykorzystać.
Sprawa wydawała mi się dziwnie śmierdząca. Na rzeczy musiało być co innego. Filippo kręcił i nie wierzyłam w to, co mówił, a raczej co przede mną ukrywał. Przytaknęłam, jedząc makaron w ciszy. Zerkaliśmy tylko w swoim kierunku, aż każde z nas w końcu skończyło swoje danie.
Filippo gestem wezwał kelnera, który niezwłocznie podszedł do naszego stolika.
– Czy podać państwu coś jeszcze? – zapytał uprzejmie mężczyzna.
– Poprosimy rachunek – odpowiedział Filippo.
Zaczęłam grzebać w torebce, by odnaleźć portfel.
– Nie wygłupiaj się – skwitował, gdy w końcu znalazłam go na dnie. – Ja zapłacę. Stać mnie – zezłościł się.
– To, że cię stać, nie oznacza, że musisz – odgryzłam się.
Posłał mi jednak takie spojrzenie, że odpuściłam i pozwoliłam mu uregulować rachunek.
Kiedy Filippo uregulował rachunek, udaliśmy się w głąb restauracji, gdzie znajdowała się niewidoczna od strony wejścia druga sala przeznaczona do organizacji małych prywatnych imprez. Miejsce wydawało się optymalne dla kogoś takiego jak Lucas Maranzano. Przed drzwiami do mniejszej salki stało dwóch wielkich ochroniarzy, na których widok człowiek ma ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie. Mój towarzysz pokazał zaproszenie, a ci bez słowa umożliwili nam przejście do środka.
– Wprowadziłem cię. Reszta to już twoja działka – wyszeptał mi do ucha i odszedł w drugą stronę, zostawiając mnie samą pod drzwiami.
Podeszłam do baru, by zamówić wino i móc się spokojnie rozejrzeć.
– Poproszę białe wytrawne wino – powiedziałam do barmana, który do mnie podszedł. Skinął głową i po chwili zrealizował moje zamówienie.
Pomieszczenie było niewielkie, a w środku panował półmrok. W sali stało około dziesięciu stolików, a z boku znajdowały się trzy loże i zapewne tam powinnam była szukać mężczyzny. Trochę utrudniało to zadanie.
Ludzie siedzieli przy stolikach, leniwie popijając drinki i rozmawiając. Gości było sporo, lecz nikt nie zwracał na mnie uwagi. Bardzo mi to pasowało, bo mogłam wszystkiemu się przyjrzeć i obmyślić plan, jak przypadkiem wpaść na Maranzano.
Nie myliłam się. Po krótkiej chwili biznesmen usiadł w środkowej loży z trzema towarzyszami. Poznałam go dzięki widzianym wcześniej w prasie zdjęciom. Przy wejściu do loży stało dwóch goryli pilnujących, by nikt niepożądany się tam nie dostał. Maranzano siedział do mnie tyłem, ale nie miałam żadnych szans, by zakraść się tam niepostrzeżenie.
Kurwa, strata czasu!
Wypiłam do końca wino i już miałam wstać, by wyjść, gdy mężczyzna odwrócił się w moją stronę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Wstał, po czym ruszył w moim kierunku, nie spuszczając ze mnie wzroku, niczym drapieżnik ze swojej ofiary. Przeszywał mnie spojrzeniem niemal czarnych oczu. Stanął obok tak blisko, że mogłam poczuć zapach jego perfum. Był bardzo przystojny. Z całą pewnością zdjęcia nie odzwierciedlały jego urody. Wiedziałam ze szczątkowych informacji o nim, że ma dwadzieścia dziewięć lat. Wysoki i dobrze zbudowany, z mocno zarysowaną żuchwą i lekkim zarostem. Typowy samiec alfa. Miał na sobie idealnie dopasowany i zapewne szyty na miarę czarny garnitur. Nie mogłam przestać na niego patrzeć, choć wiedziałam, że nie powinnam się gapić. Było to jednak silniejsze ode mnie.
– Dwie whisky – rzucił do barmana.
Pożerałam go wzrokiem do momentu, gdy spojrzał na mnie i przesunął szklankę w moją stronę.
– Na zdrowie – powiedział, podnosząc swoją, by stuknąć się ze mną szkłem.
– Na zdrowie – powtórzyłam po nim, upijając whisky, zdziwiona jego zachowaniem.
W tłumie zobaczyłam Filippo, który kręcił głową, chyba chcąc dać mi coś do zrozumienia. Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić. Wzruszyłam tylko ramionami, dostrzegając kątem oka, że udaje się w stronę wyjścia.
– Co taka piękna kobieta robi na moim przyjęciu sama? – zapytał Maranzano, upijając alkohol ze swojej szklanki.
Skupiłam wzrok na jego ustach, które oblizał po odstawieniu naczynia na blat.
– Szukam kandydata na męża – skłamałam gładko, biorąc łyk bursztynowego płynu. Łgałam mu prosto w oczy.
– Może przyłączy się pani do nas? – zaproponował uprzejmie.
Byłam w szoku, że sam to zaproponował.
– Chętnie – wypaliłam, biorąc drinka i torebkę, w której wszystko się nagrywało na włączony dyskretnie pod pozorem szukania pomadki dyktafon. Chwyciłam go pod ramię, a on poprowadził mnie prosto do loży.
– Ta piękna pani szuka męża. – Zwrócił się, do swoich kompanów, którzy buchnęli śmiechem. Maranzano uciął ich śmiechy samym tylko stanowczym spojrzeniem. – Przepraszam za nich, nie są wychowani tak dobrze jak ja – stwierdził z łobuzerskim uśmiechem, który nie sięgał oczu.
Był człowiekiem, obok którego nie można było przejść obojętnie. Nie tylko ze względu na urodę, lecz także przez respekt, który wzbudzał w ludziach. Zaintrygował mnie i chciałam poznać go już nie tylko ze względu na artykuł.
– Nic nie szkodzi – burknęłam pod nosem.
Wpakowałam się w samą paszczę lwa, więc teraz nie mogłam niczego sknocić. Upiłam whisky i nagle zaczęło mi się mocno kręcić w głowie. Poczułam się naprawdę źle.
– Przepraszam panów, muszę do łazienki. – Mój ton stał się piskliwy.
Chciałam wstać, ale zatoczyłam się wprost w ramiona Maranzano, który złapał mnie, nim straciłam przytomność.
***
Ocknęłam się w nieznanej mi sypialni, której okna wychodziły na piękny ogród. Zerwałam się z łóżka, spanikowana i przerażona. Gdzie ja, do kurwy nędzy, jestem? Miałam na sobie tylko bieliznę. Na łóżku znalazłam biały damski szlafrok, który pośpiesznie na siebie narzuciłam. Ostatnie, co pamiętam, to fakt, że piłam whisky z Maranzano... Musiał mi coś wsypać do szklanki. Kurwa, dlatego Filippo dawał mi znaki. Pacnęłam się w czoło i nagle znowu zakręciło mi się w głowie. Usiadłam na łóżku, czekając, aż pokój przestanie wirować.
Nagle otworzyły się drzwi. Maranzano wszedł do pomieszczenia pewnym krokiem, trzymając w jednej ręce szklankę, a w drugiej teczkę. Tym razem jego oczy wściekle mnie piorunowały. Ze strachu przełknęłam głośno ślinę.
– Ptaszynka w końcu wstała – warknął, trzaskając drzwiami. Usiadł w fotelu i nie spuszczał ze mnie lodowatego wzroku.
– Co ja tutaj robię? – zapytałam, ale nie odpowiedział.
Bez słowa otworzył teczkę, szukając czegoś, a kiedy w końcu znalazł jakąś kartkę, zaczął czytać.
– Rebecca Hernandez, panna, urodzona 23.11.1993 roku w USA, w stanie Arizona. Rodzice nieznani. Wychowanka domu dziecka Casa sicura2 w Bolonii. Obecna praca: „Novità di Bologna”, stanowisko: dziennikarz. Szkoła: Uniwersytet Handlowy im. Luigiego Bocconiego3 skończona z wyróżnieniem. – W końcu spojrzał na mnie, odkładając kartkę z moim życiorysem do teczki. Gdyby jego wzrok mógł zabijać, już leżałabym trupem. – Zapytam tylko raz... Kto cię przysłał?
Kurwa! Mam przejebane po całości, nie wyjdę z tego żywa. Przełknęłam ślinę.
– Nikt – odpowiedziałam, a on podejrzliwie zmrużył oczy.
Nie wydam Filippo. On mnie wprowadził i tylko on wie, gdzie mogę się znajdować.
– Mam dziś dobry dzień, ale jeśli nie zaczniesz współpracować, za chwile zrobię z tobą to samo – wysyczał jadowitym tonem, po czym wyjął telefon i odwrócił go w moją stronę.
Zerknęłam na ekran i na zdjęciu rozpoznałam Filippo leżącego na ziemi, z krwawiącą dziurą w głowie. Nagle zachłysnęłam się i malowniczo zwymiotowałam pod nasze stopy całą zawartość żołądka. Maranzano poderwał się z fotela z obrzydzeniem na twarzy.
– Kurwa! – wrzasnął, odsuwając się na bezpieczną odległość. – Ja pierdolę, nie będę się babrał w rzygach! – Wyszedł z sypialni, zostawiając mnie samą.
Podeszłam do drzwi, za którymi, jak się okazało, była łazienka. Właśnie skończyłam przemywać usta i twarz zimną wodą, gdy do środka wpadło dwóch wielkich facetów, którzy złapali mnie mocno za ramiona. Nie zważając na moje krzyki, wyciągnęli mnie do sypialni i rzucili na łóżko. Nic nie robili sobie z mojego szarpania i wrzasków. Rozpoznałam tych dwóch, którzy pilnowali wejścia do loży w „Piccoli”.
– Zaaplikuj jej coś, Domenico, bo zaraz pęknie mi głowa. – Wchodzący do pokoju Maranzano zwrócił się do kolejnego faceta, którego nigdy wcześniej nie widziałam.
– Nie! Puśćcie mnie! – krzyczałam, ile sił w płucach, gdy tamten wyjął z torby jakąś butelkę z płynem oraz strzykawkę. – Proszę, będę spokojna! Nie wstrzykuj mi nic – krzyknęłam błagalnie po raz kolejny. Znieruchomiałam, by ich przekonać.
Maranzano kiwnął głową.
– Puśćcie ją i wyjdźcie – zwrócił się do swoich goryli oraz do tego trzeciego. Poczekał, aż opuszczą pomieszczenie, po czym usiadł obok na łóżku. – To co, jednak będziesz współpracować? – zapytał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poprawił broń, którą miał przypiętą do paska, a ja z trudem przełknęłam ślinę.
– Tak, panie Maranzano – odpowiedziałam, siadając na łóżku i podciągając kolana pod brodę.
– Jestem Lucas i tak się do mnie zwracaj.
– Dobrze – powiedziałam drżącym głosem.
– Więc? Jak trafiłaś na moje przyjęcie? – zapytał. Mimo jego spokojnego tonu włosy stanęły mi dęba. Budził we mnie strach, gdy tylko otwierał usta.
– Filippo jest... To znaczy... spotykałam się z nim w liceum... – zaczęłam, głośno łapiąc powietrze.
Lucas nie poganiał mnie, cierpliwie czekając na dalszy ciąg mojej opowieści.
– Spotkałam go przypadkiem na pikniku w Bolonii. Byłam tam służbowo, miałam napisać reportaż o zabytkowych autach.Chciał mnie zaprosić na kawę, ale się nie zgodziłam. Gdy dowiedział się, że jestem dziennikarką, zapytał, czy cię kojarzę. – Przerwałam, spoglądając na Lucasa, by wybadać jego reakcje.
– Mów dalej – rozkazał, nie pokazując po sobie niczego.
– Umówiliśmy się na kolację, na której powiedział, że organizujesz tam przyjęcie i będziesz robił interesy. Zaproponował, że mnie tam wprowadzi. Wspomniał też, że pracuje dla ciebie, ale nie chciał powiedzieć, co robi. Resztę już znasz – wyznałam mu wszystko i zrobiło mi się zimno ze strachu.
Nie jestem mu już do niczego potrzebna. Na pewno też dostanę kulkę w łeb.
– Zabijał dla mnie – oznajmił bez emocji, jakby mówił o pogodzie.
Zawartość żołądka znowu podeszła mi do gardła, lecz powstrzymałam się przed ponownym zwymiotowaniem.
– Jest ktoś, kto będzie cię szukał? – zapytał, rzucając krótkie spojrzenie.
Byłam w stanie jedynie zaprzeczyć głową.
– Proszę, nie zabijaj mnie. Nikomu nic nie powiem, obiecuję... – Skuliłam się na tyle, ile mogłam. Czekałam na strzał z pistoletu, który jednak nie padł. – Zrobię, co zechcesz, tylko mnie nie zabijaj – błagałam, bojąc się nawet podnieść głowę, by spojrzeć w jego ciemne i pełne nienawiści oczy.
– Jeszcze nie wiem, co z tobą zrobię – oświadczył chłodno.
Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi i dopiero wtedy podniosłam głowę. Po raz kolejny zostawił mnie samą. Czym prędzej pobiegłam do toalety, by zwymiotować. Bałam się wrócić do sypialni. Nie wiedziałam, czy Lucas znowu nie wrócił, a nie chciałam go teraz widzieć. Wzięłam prysznic i, chcąc nie chcąc, musiałam założyć tę samą bieliznę oraz szlafrok. Potem przysiadłam na łóżku i zalałam się łzami.
W głowie miałam gonitwę myśli i milion pytań bez odpowiedzi. Filippo ostrzegał, że Maranzano jest niebezpieczny, dlaczego w to weszłam? Jestem taka głupia... Dla awansu ryzykowałam życie, a teraz mam przejebane. Co on ze mną zrobi? Zabije? Będzie mnie przetrzymywał?
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zerwałam się z łóżka, po czym uciekłam w kąt sypialni, kuląc się na podłodze.
– Tylko posprzątam, panienko. Proszę się nie bać. Nie zrobię panience krzywdy – oznajmiła nieznajoma kobieta.
Podniosłam głowę i spojrzałam na gosposię. Zadbana, po czterdziestce, ubrana schludnie w kwiecisty fartuszek, z krótkimi blond włosami przyciętymi w boba i ślicznymi błękitnymi oczami. Wyglądała na sympatyczną. Wylała jakiś płyn na moje wymiociny, po czym wciągnęła odkurzaczem piorącym całą plamę. Dlaczego zatem pracowała dla takiego bandziora? Kiedy skończyła, wyszła z sypialni, zamykając drzwi za sobą i nawet nie spoglądając w moją stronę.
Siedziałam tak, płacząc nad swoim kiepskim położeniem i przez kilka godzin nie ruszając się z miejsca. Nie miałam pojęcia, co się ze mną stanie, a raczej co Maranzano planuje ze mną zrobić. W pokoju powoli robiło się coraz ciemniej. Nic dziś nie jadłam i burczało mi już w brzuchu, ale i tak w tym momencie nic nie przeszłoby mi przez gardło. Tymczasem usłyszałam, jak w zamku przekręca się klucz. Znów ze strachu chciałam się wtopić w ścianę, stać niewidzialna lub po prostu wyparować. Zamknęłam oczy jak dziecko, które myśli, że jeśli kogoś nie widzi, to i jego nie widać.
– Meble nie są dosyć wygodne? – warknął Maranzano na mój widok.
Pod wpływem samej barwy jego głosu przeszedł mnie zimny dreszcz. Kucnął obok mnie i złapał moją brodę, zmuszając, bym na niego spojrzała. Patrzyłam wszędzie, byle nie w jego oczy.
– Nie zabiję cię, nie bój się – oznajmił już łagodniej.
Nie zabije, dopóki mu się nie znudzę jak zabawka. Dlaczego mnie tu trzyma?
Nie ufałam mu za grosz i nie wierzyłam w żadne słowo. Puścił mnie, po czym wstał, górując nade mną.
– Na łóżku masz czyste ubrania i bieliznę. Przyjdę po ciebie za dziesięć minut. Masz być gotowa – rozkazał, po czym wyszedł i zamknął drzwi.
Nie zamierzałam spełnić jego rozkazu ani nawet podnieść się z miejsca. Gdy wrócił po obiecanych dziesięciu minutach, zastał mnie w tej samej pozycji.
– Mam rozumieć, że nie jesteś głodna? Ja cię prosić nie będę. Twój wybór – powiedział, po czym wściekle trzasnął drzwiami tak, że aż podskoczyłam.
W sypialni było już całkiem ciemno, gdy podniosłam się z podłogi, cała zdrętwiała i obolała. Kiszki grały mi marsza z głodu. Położyłam się w końcu na łóżku i udało mi się zasnąć, ale budziłam się co chwilę na odgłos najmniejszego szmeru.
Rano byłam niewyspana, głodna i czułam się podle. Niepewnie wstałam z łóżka i ostrożnie rozejrzałam się wokół, ale byłam sama. Wzięłam torbę, którą przyniósł wczoraj Maranzano, po czym poszłam pod prysznic. O dziwo, bielizna oraz zwiewna sukienka pasowały jak szyte na miarę. Materiał był bardzo miły i delikatny w dotyku. Wszystko musiało być bardzo drogie. Nigdy nie było mnie stać na takie ciuchy. Niestety, o butach nie pomyślał, więc podeszłam do drzwi na bosaka. Złapałam za klamkę, sprawdzając, czy są zamknięte. Niestety były. Przyłożyłam ucho do drzwi, nic jednak nie usłyszałam. Usiadłam więc na łóżku, czekając, aż ktoś przyjdzie i zabierze mnie na śniadanie.
Nawet nie wiem, jak długo siedziałam bezczynnie. Godzinę? Dwie? Ciężko było stwierdzić bez zegarka. Drzwi w końcu się otworzyły i weszła gosposia, niosąc tacę z jedzeniem.
– Dzień dobry, panienko – przywitała się ze szczerym uśmiechem, gdy zauważyła, jak rzuciłam się na dania.
– Dzień dobry – wymamrotałam między kęsami.
Gdy wyszła, zjadłam wszystko, co przyniosła, a ponieważ rozbolał mnie od tego brzuch, musiałam się położyć.
Przez kolejne dni odwiedzała mnie tylko gosposia z jedzeniem. Na obecność Maranzano, jak widać, nie zasłużyłam. Miałam już dość bycia zamkniętą i odciętą od ludzi. Wszystko mnie irytowało. Kolejnego dnia, kiedy się obudziłam i przeciągałam, dostrzegłam ruch obok.
– Aaaa! – Ze strachu zerwałam się na równe nogi.
Lucas siedział w fotelu ze szklanką wypełnioną bursztynowym płynem, unosząc brew. Zdałam sobie sprawę, że jestem naga. Nie spodziewałam się nikogo, a gosposia zazwyczaj przychodziła później. Chwyciłam kołdrę, po czym się nią owinęłam.
– Nie jestem psem, żebyś mnie trzymał w zamknięciu! – Złość aż się ze mnie wylewała. – Nie mam nawet czystych majtek! – Miałam tylko dwie pary, które prałam ręcznie w umywalce i nosiłam na zmianę.
– Lepiej ci bez nich – odpowiedział, unosząc kąciki ust.
– Zabawny jesteś. – W złości chwyciłam poduszkę i rzuciłam w jego stronę.
Złapał ją, nim dotarła do celu. Wstał ze wściekłą miną. Dotarło do mnie, co zrobiłam, gdy nieśpiesznie odstawił szklankę i powoli zbliżał się, nie spuszczając ze mnie wkurwionego wzroku.
– Przepraszam – wymamrotałam.
Maranzano górował nade mną, a ja skuliłam się w obawie, że mnie uderzy. Tymczasem on odwinął ze mnie kołdrę, stanął między moimi nogami i siłą je rozłożył.
– Nigdy więcej tego nie rób! – powiedział groźnie, cedząc każde słowo.
Łóżko ugięło się pod jego ciężarem, gdy zawisł nade mną. Centymetry dzieliły jego twarz od mojej. Czułam od niego alkohol oraz perfumy, lecz nie byłam w stanie na niego spojrzeć. Wodził nosem po mojej szyi, ale gdy chciał złapać mnie za brodę, zaczęłam się wyrywać. Miałam jednak marne szanse, bo był ode mnie zdecydowanie silniejszy.
– Zostaw mnie w spokoju – pisnęłam wystraszona, a łzy popłynęły po moich policzkach.
– Nie sprzeciwiaj mi się, Becky – warknął wprost do mego do ucha, mocno zaciągając się moim zapachem. – Ubierz się – rozkazał, a potem wstał z łóżka i wyszedł z sypialni.
Chwilę zajęło, nim otrząsnęłam się po jego natarciu. Wzięłam szybki prysznic, po czym ubrałam się w jedyną sukienkę, jaką miałam. Po paru minutach byłam gotowa, by iść na śniadanie. Złapałam za klamkę i, o dziwo, drzwi się otworzyły. Niczym złodziej skradałam się korytarzem, najpierw jednym, potem drugim, aż się zgubiłam. Złapałam za pierwszą z brzegu klamkę i po cichu weszłam do środka tyłem, upewniając się, czy nikogo nie ma na korytarzu. Gdy się odwróciłam, stałam twarzą w twarz z Lucasem.
Kurwa mać!
– Zgubiłaś się? – zapytał, a za jego plecami dostrzegłam dwóch mężczyzn. Jednego rozpoznałam, był to Domenico, który miał mi zrobić zastrzyk pierwszego dnia.
– Ja... szukałam kuchni – skłamałam głupio.
– Tak? A mnie się wydawało, że szukasz drogi ucieczki – powiedział lodowatym tonem. – Francesco, zaprowadź Becky do jej pokoju – rozkazał, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Tak jest – odrzekł goryl, łapiąc mnie za łokieć i bezceremonialnie wyprowadzając z gabinetu. Mężczyzna mocno mnie trzymał, żebym się nie wyrwała. Na siłę zaciągnął mnie do sypialni i popchnął z całej siły na łóżko. Potem trzasnął drzwiami i zniknął.
No to znów czeka mnie kilka dni samotności. Nie wiem, po co mnie tutaj trzyma i jaki ma plan, ale jeszcze chwila i oszaleję!
Krążyłam po pokoju, patrząc od czasu do czasu przez uchylone okno. W pewnej chwili zatrzymałam się... Moja sypialnia znajdowała się na pierwszym piętrze. A może udałoby mi się zjechać na prześcieradle i uciec? Nie tracąc czasu, ściągnęłam z kołdry poszwę, po czym wzięłam i prześcieradło. Związałam mocno dwa końce. Jeden przymocowałam do framugi okna, a resztę spuściłam na dół przez uchylone okno. Trochę brakowało do ziemi, lecz jak na moje oko niedużo. Sprawdziłam jeszcze raz, czy węzeł trzyma i po kilku sekundach byłam już za oknem, przytrzymując się prześcieradła. Zsuwałam się powoli na dół i gdy już byłam prawie na końcu, jakby znikąd pojawiły się dwa wściekle ujadające psy. Podskakiwały i łapały za koniec materiału, szarpiąc je wielkimi zębiskami.
Kurwa mać!
– Pomocy... Pomooocy! – zaczęłam krzyczeć na całe gardło. Nie było szans, żebym wciągnęła się z powrotem na górę, ale na dół też nie mogłam zejść. – Jest tam ktoś?! Pomocy! – darłam się. Jeszcze chwila i spadnę, a te dwie bestie mnie zjedzą.
Lucas wybiegł na podwórko. Gdy zobaczył, co się dzieje, odwołał psy. W ostatniej chwili złapał mnie, żebym nie wylądowała na twardej ziemi.
– Co ty robisz? Życie ci niemiłe? – Ton jego głosu nie był przyjemny dla ucha. Złościł się i to bardzo. – Nie można cię na sekundę spuścić z oczu! – Niósł mnie na rękach aż do willi.
– Przepraszam – wymamrotałam cicho uczepiona jego szyi.
Myślałam, że zaniesie mnie do mojej sypialni, ale poszedł w innym kierunku. Niósł mnie aż do jadalni, a potem posadził na krześle i usiadł obok. Gosposia podała nam śniadanie, po czym wyszła, zostawiając nas samych. Jedliśmy w ciszy. Odezwałam się pierwsza, kiedy w końcu się najadłam.
– Dlaczego mnie tutaj więzisz? – przerywając grobową ciszę i spoglądając niepewnie w stronę Lucasa.
– Robię to, bo sama mnie prowokujesz – uciął krótko.
– Wypuść mnie. – Uderzyłam w błagalne nuty. – Chcę wrócić do domu. Nikomu nic nie powiem. – Spróbowałam po raz kolejny.
– Masz wybór: albo będziesz grzeczna i nie zamknę cię w pokoju, albo kulka w głowę i do piachu – oświadczył zwyczajnie, jakby odbywał takie rozmowy codziennie.
Całe śniadanie podeszło mi do gardła. W tej sytuacji dostrzegłam tylko jedno wyjście – robić, co każe, a gdy tylko nadarzy się okazja, uciec stąd jak najdalej. Ba, nawet wyjechać z kraju.
– Będę posłuszna – wymamrotałam pod nosem.
Maranzano nic nie powiedział. Nawet na mnie nie spojrzał, póki nie dokończył śniadania.
– Francesco przywiezie ci dziś ubrania – poinformował i dopił sok pomarańczowy. Potem wyjął z kieszeni telefon, nacisnął przycisk szybkiego wybierania i przyłożył aparat do ucha. – Carla, mamy jakieś damskie buty? – zapytał. – Jaki nosisz rozmiar? – Skierował pytanie do mnie.
– Trzydzieści osiem.
– Obojętnie jakie. Rozmiar trzydzieści osiem – powiedział do telefonu, po czym rozłączył się bez pożegnania.
Pięć minut później przyszła gosposia, wręczając mi obuwie.
– Dziękuję – odpowiedziałam i założyłam klapki na stopy, gdy ta już wyszła.
– Chodź – powiedział Maranzano, podając mi rękę.
Chciałam ją odtrącić, lecz przypomniałam sobie w ostatniej chwili, że mam być posłuszna. Niepewnie podałam mu dłoń. Wyszliśmy na podwórko, które było ogromne.
– Pokażę ci, dlaczego nie powinnaś więcej próbować ucieczki. – Był bardzo spokojny i opanowany.
– Nie będę już uciekać – skłamałam gładko, a Lucas westchnął.
– Nie chcę, żebyś zrobiła sobie krzywdę, a wiem, że kłamiesz.
Skąd? Umie czytać w myślach czy co?
– Spójrz tam. – Wskazał palcem kierunek. W dali widać było ogrodzenie na tyle wysokie, że nikt nie zdołałby się po nim wspiąć. – Jest pod napięciem, a na wieżach są strażnicy. Odstrzelą cię, jak tylko się zbliżysz. Cała posiadłość jest monitorowana. Psy już poznałaś, więc wiesz, że lepiej się do nich nie zbliżać. – Zatrzymał się nagle, a ja z rozpędu wpadłam na niego.
Kurwa, moje szanse na ucieczkę stąd są mniejsze od zera.
Chwycił mnie za brodę i zmusił, bym na niego spojrzała.
– Nie chcesz tego – powiedział, patrząc mi prosto w oczy, po czym mnie puścił. Odszedł w stronę willi, zostawiając mnie samą.
Postanowiłam skorzystać z niespodziewanej chwili wolności i zwiedzić podwórko, które okazało się ogromne. Dobrze było się przewietrzyć po tylu dniach zamknięcia.
Dopiero po dwóch godzinach, które przesiedziałam na prywatnej sztucznie usypanej plaży przy basenie, podszedł do mnie nieznajomy mężczyzna.
– Dzień dobry. Jestem Boris. Pan Maranzano wzywa panienkę do salonu. Zaprowadzę do środka. – Wyciągnął dłoń w moją stronę, by pomóc mi wstać.
Szedł za mną, z wielkim karabinem na ramieniu. Umocniłam się w przekonaniu, że lepiej nie uciekać, bo nie miałabym szans na przeżycie. Weszliśmy do salonu, gdzie Lucas już czekał. Boris wyszedł, zostawiając nas samych.
– Usiądź. – Lucas poklepał miejsce obok siebie, trzymając w drugiej ręce teczkę. – Zanim tutaj przyleciałaś, wasza gazeta wypuściła artykuł, po którym zatrzymano jednego z ludzi mojego pokroju – powiedział, pokazując mi artykuł z „Novità di Bologna”. Widziałam już go. – Kto był informatorem? – dopytywał, przyglądając mi się uważnie.
– Nie wiem – skłamałam, a Lucas pokiwał głową. – Napijesz się? – zapytał ni z tego ni z owego. Wstał i z szafki nad barkiem wyjął szklankę.
– Znów mi coś dosypiesz? – zapytałam chłodno.
– Nie ja ci coś dosypałem, tylko barman – uściślił, pierwszy raz się uśmiechając.
– Wielka mi różnica – warknęłam, biorąc szklankę z brandy, której na wszelki wypadek nie spuszczałam z oczu.
– Uważaj! – Ostrzegł, siadając obok.
Postanowiłam, że lepiej się do niego nie odzywać. Siedziałam, popijając brandy i patrząc wszędzie, byle nie na niego. W pewnej chwili wstałam, by udać się już do swojej sypialni.
– A ty dokąd?
– Do swojej sypialni, tam gdzie moje miejsce – odpyskowałam.
– Przeniosłem cię. – Bezceremonialnie złapał mnie za rękę. – Chodź, pokażę ci. – Pociągnął mnie w przeciwnym kierunku niż ten, w którym znajdował się mój pokój.
Weszliśmy do ogromnej sypialni z równie wielką łazienką, którą od pomieszczenia oddzielała jedynie szyba.
– Tam jest nasza garderoba. – Wskazał palcem na ścianę bez drzwi.
– Zaraz, zaraz, słucham? Jak to nasza? – zapytałam wystraszona.
– Normalnie. Będę pilnował, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy. Udowodniłaś, że muszę cię mieć na oku. Od dziś zamieszkasz ze mną – oświadczył, jakby niby nic.
– Nie ma mowy! Nawet nie umyję się przy tobie, bo niby jak?
Chwycił mnie za ręce i się uśmiechnął. Co go tak uradowało? Mnie wcale nie było do śmiechu.
– Nie bój się, nie dotknę cię, póki sama nie będziesz mnie błagać. A nago już cię widziałem.
Wyrwałam się i go spoliczkowałam. Chwycił mnie za ramiona, po czym z impetem rzucił na łóżko i zawisł nade mną.
– Zrób tak jeszcze raz, a nie będę już tak miły jak w tej chwili – odparł, a potem pocałował moje zaciśnięte usta i zaczął się o mnie ocierać.
Czekałam, aż mu się znudzi i ze mnie zejdzie. Mimo że przestał mnie ślinić, nadal nade mną wisiał, przytrzymując moje ręce nad głową.
– Widzę, jak na mnie patrzysz, wiem, że ci się podobam. – Pochylił się i szepnął mi do ucha.
Strasznie pewny siebie dupek.
– Jak patrzę? Ze strachem? Czy z obrzydzeniem? – odgryzłam się. Dostałby jeszcze raz w pysk, gdyby mnie nie trzymał. Wolę już, żeby mi odstrzelił głowę, niż więził mnie tu do końca życia.
– Cieszę się, że wzbudzam w tobie strach – odparł z wrednym uśmieszkiem, po czym uniósł się i zaczął rozbierać. – Idę pod prysznic, dołączysz?
Chyba oszalał, prędzej piekło zamarznie.
– Nie – rzuciłam tylko, a po chwili usłyszałam dźwięk lejącej się wody. Podniosłam się z łóżka, by wyjść, ale drzwi były zamknięte. – Kurwa – burknęłam pod nosem i ruszyłam w stronę garderoby. Była wielkości mojej poprzedniej sypialni, w połowie zapełniona absurdalną ilością ubrań przygotowanych, zdaje się, dla mnie.
Zastanawiając się, na co mi tyle ciuchów, wybrałam pierwszą lepszą sukienkę oraz bieliznę, a gdy miałam już wychodzić, drogę zagrodził mi nagi Lucas. Mimowolnie spojrzałam na jego penisa, który był okazałych rozmiarów, nawet w spoczynku.
– Podziwiasz z daleka czy chcesz dotknąć? – zapytał, a ja minęłam go bez słowa.
– Wypuść mnie – powiedziałam, gdy w końcu wrócił do sypialni ubrany w garnitur.
– Nie.
– Chcę skorzystać z łazienki.
– Tutaj masz łazienkę. Coś ci w niej brakuje? Zaraz to zorganizujemy.
– Pomyślmy… może ściany? – sarknęłam, a on tylko się uśmiechnął.
– Nie będę patrzył.
Przewróciłam oczami i ruszyłam za szybę w przekonaniu, że i tak z nim nie wygram. Skoro nie chce mnie wypuścić z pokoju, trudno.
Na szczęście, tak jak obiecał, nie patrzył, lecz mimo wszystko umyłam się w ekspresowym tempie, by go nie kusić. Znalazłam nową szczoteczkę, więc mogłam umyć zęby. Pod ręką była nawet szczotka do włosów. Pomyślał o wszystkim. Wróciłam do sypialni w pełni ogarnięta. Lucas siedział tam z tabletem na kolanach.
– Jesteś głodna? – zapytał.
– Trochę – odpowiedziałam, siadając obok niego na łóżku.
– Ładnie wyglądasz – powiedział, lustrując mnie wzrokiem.
Speszyłam się. Nigdy nie dostawałam komplementów od porywaczy. Może dlatego, że nikt mnie wcześniej nie porwał. Potem wstaliśmy i pokazał mały pilocik oraz ukryty przy drzwiach przycisk.
– Tutaj jest przycisk, a jeśli chcesz wyjść z pokoju, musisz mieć to.
Pokiwałam głową. Przytrzymał dla mnie drzwi, bym mogła wyjść pierwsza. Zdziwiłam się, bo jeszcze kilka minut temu nie chciał mnie wypuścić, a teraz zdradził, jak sama mogę otworzyć drzwi.
Czyżby zmienił zdanie?
Jedliśmy pyszną rybę ze szparagami, do tego purée ziemniaczane, wszystko przygotowane przez panią Carlę. Chyba nigdy nie miałam w ustach nic tak dobrego, wprost rozpływała się na języku. Ta kobieta gotowała najlepiej na świecie.
– Niedługo przyjedzie mój brat. Uważaj przy nim, co robisz. Nie jest tak miły jak ja – Lucas przerwał moje rozmyślania.
– Będę w sypialni, nie chcę wam przeszkadzać.
Im dalej od Maranzano, tym lepiej, a skoro brat jest jeszcze gorszy, tym bardziej wolę zejść z linii strzału. Odsunęłam krzesło i wstałam. Spojrzałam na Lucasa, ale ten nawet nie podniósł głowy, więc uznałam, że mogę wyjść. Udałam się do mojej poprzedniej sypialni, po czym położyłam na łóżku, by odpocząć po obiedzie. Jak zwykle obżarłam się bez opamiętania, przez co poczułam się senna. Nie wiem nawet, kiedy odpłynęłam.
Zerwałam się nagle i krzyknęłam przerażona, czując, że materac się ugina. Nigdy nie spałam tak czujnie jak w tym domu. W moim mieszkaniu mogłaby wybuchnąć bomba, a ja dalej twardo bym spała. Tutaj wystarczył szmer, by zerwać mnie na równe nogi.
– Ciii... To tylko ja – powiedział Lucas, głaszcząc mnie po głowie.
Czym prędzej się od niego odsunęłam.
– Nie dotykaj mnie – warknęłam, odskakując na sam koniec łóżka.
– Nie skrzywdzę cię. Obiecuję. Wiem, że mi nie ufasz, ale jest w tobie coś, co mnie przyciąga. Nie wiem jeszcze, co konkretnie.
Było ciemno, więc kiedy to mówił, nie widziałam jego twarzy. To prawda, nie ufam mu, ale nie mam gdzie uciekać, więc jestem na niego skazana.
– Muszę się przebrać – powiedziałam, gdy zorientowałam się, że nadal jestem w sukience.
– Jutro. – Położył się w spodniach od pidżamy do łóżka i poklepał miejsce obok, bym się przysunęła.
Przypomniałam sobie o moim planie zakładającym, że muszę go chwilowo słuchać. Chcąc nie chcąc, położyłam się więc tyłem do niego. Zagarnął mnie ramieniem i przytulił. Leżeliśmy na łyżeczkę, a ja nie mogłam usnąć. Był stanowczo za blisko, a ja nie czułam się z tym komfortowo. Nie byłam przyzwyczajona, by dzielić z kimkolwiek łóżko. Tymczasem Lucas już po chwili oddychał miarowo zatopiony w objęciach Morfeusza. Było mi niewygodnie, ale bałam się poruszyć, by go nie obudzić. Po paru minutach i mnie w końcu zmorzył sen.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
1 „Novità di Bologna” – „Wiadomości bolońskie”.
2 (wł.) – bezpieczny dom.
3 Università Commerciale Luigi Bocconi – Uniwersytet Handlowy im. Luigiego Bocconiego – niepubliczny uniwersytet założony w 1902 roku w Mediolanie przez Ferdinando Bocconiego.