Smak adrenaliny - Ewa Maciejczuk - ebook

Smak adrenaliny ebook

Ewa Maciejczuk

4,0

Opis

Leo Terrell to mężczyzna z przeszłością, która wciąż odciska na nim swoje piętno. Kiedyś łobuz i łamacz kobiecych serc, dziś stara się żyć zgodnie z prawem, próbując zostawić za sobą dawne błędy. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Leo ma wszystko: pasję, choć przez wielu uważaną za niebezpieczną, świetnie prosperujący warsztat samochodowo- motocyklowy i przestronny dom. Jednak za tą fasadą kryje się pragnienie czegoś, czego nie można kupić za żadne pieniądze – prawdziwej miłości.

Czy Leo znajdzie w Lilly to, czego od dawna szuka? Czy Lilly porzuci swoje uprzedzenia i otworzy się na uczucie, którego nie planowała? Ich historie splecione tajemnicami i wyborami staną się próbą – zarówno dla serc, jak i dla przekonań. Czy miłość przezwycięży wszystkie przeszkody? A może przyniesie więcej wyzwań, niż oboje są w stanie udźwignąć?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
3
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aneczkablogerka

Nie oderwiesz się od lektury

*Patronat* "Z każdym dniem było coraz trudniej. Przeszłość nie dawała nam o sobie zapomnieć. Myśleliśmy, że zostawiliśmy ją za sobą, ale ona wracała do nas jak bumerang." "To uczucie przygniatało mnie od rana. Wiedziałem, że będę musiał pilnować się na każdym kroku. Każde słowo i każdy gest musiały być przemyślane, żeby nie zepsuć tego, co razem budowaliśmy. Lilly była dla mnie wszystkim, a jej utrata byłaby czymś, czego nie chciałem nawet sobie wyobrażać." Leo swoją miłością do stuntu nie zdobywa zaufania u Lilly. Dziewczyna straciła kiedyś bliską osobę na motocyklu i dla niej jest to śmiercionośna maszyna. Ich relacja jest trudna, rozpoczęta okropnym pierwszym wrażeniem, a na dodatek w miarę jak coraz bardziej się poznają, wychodzą na jaw tajemnice przeszłości, które ich związek stawiają pod ogromnym znakiem zapytania. Czy dadzą sobie szansę na miłość? Czy przezwyciężą swój strach? W tej historii autorka zawarła szereg różnych emocji. Rodzące się uczucie między bohaterami spotyka...
10
paulinkaa054

Nie oderwiesz się od lektury

"Smak adrenaliny " ~ E. Maciejczuk (recenzja we współpracy z wydawnictwem ) Q: Jaki motyw w książkach ostatnio wybieracie najczęściej? Ja przyznaje, że siegam ostatnio coraz częściej po Age Gap 🤔 oraz zakazane uczucie. Myślę, że jest to kwestia tego, że dotąd raczej unikałam obu tych motywów i wybierałam raczej hate love albo enemies to lovers. 🤔 🔥 Warsztat samochodowy 🔥 Motocykle 🔥 Strata [...] Miała w sobie coś, co niewytłumaczalnie mnie do niej ciągnęło. 📚 Recenzja 📚 Ewa Maciejczuk książką " Smak adrenaliny" zdecydowanie pokazuje, że nic nie jest na zawsze, a chwilę są ulotne. Autorka w bardzo przystępny i emocjonalny sposób pokazuje, że życie jest kruche i nigdy tak na prawdę nie wiesz kiedy dobiegnie końca. Narracja jaką tu mamy jest głównie z perspektywy Leo aczkolwiek nie jest to jedyny punkt widzenia. Ta forma opowiedzenia historii wprowadza odrobinę świeżości w świecie czytelniczym. Główny bohater to pasjonat szybkiej jazdy, motoryzacji w przeciwieństwie...
10

Popularność



Podobne


Pro­log

Po­ko­cha­łem jed­no­ślady już jako dziecko. Nie wy­obra­ża­łem so­bie ży­cia bez nich. Mo­to­cykl to ma­szyna, która wszystko zmie­nia. Dzięki niemu pa­trzy­łem na świat zu­peł­nie ina­czej.

Już jako na­sto­la­tek pra­co­wa­łem w warsz­ta­cie mo­jego taty, od­kła­da­jąc każdy za­ro­biony grosz, by w końcu speł­nić ma­rze­nie o wy­ma­rzo­nym jed­no­śla­dzie. Oj­ciec bar­dzo mi ki­bi­co­wał, choć za­pewne wie­rzył, że szybko od­pusz­czę – jak wszystko, czym wcze­śniej za­ja­ra­łem się na chwilę.

Matka była prze­ciwna od sa­mego po­czątku. Gdy tylko wspo­mnia­łem, że chciał­bym mieć mo­to­cykl, pró­bo­wała wy­bić mi to z głowy. Po­wta­rzała mat­czyne ostrze­że­nia o wy­pad­kach i in­nych ka­ta­stro­fach. Ro­biła wszystko, by mnie znie­chę­cić, ale im bar­dziej pró­bo­wała, tym szyb­ciej ro­sła we mnie de­ter­mi­na­cja, by jej po­ka­zać, że tym ra­zem bę­dzie ina­czej. Nie skoń­czę tak, jak ona to so­bie wy­obra­żała.

Pra­gną­łem z ca­łych sił, by moje plany się po­wio­dły i by to jedno ma­rze­nie się speł­niło. Z każ­dym dniem moja pa­sja do mo­to­cy­kli prze­ra­dzała się w ob­se­sję. To było jak mi­sja, cel, który chcia­łem osią­gnąć.

Kilka lat póź­niej moje oszczęd­no­ści wciąż nie wy­star­czały na wy­ma­rzoną ma­szynę. Ciężka praca u ojca w warsz­ta­cie nie po­zwa­lała mi szybko uzbie­rać wy­star­cza­ją­cej sumy, ale nie od­pusz­cza­łem i upar­cie dą­ży­łem do celu. W wieku dwu­dzie­stu je­den lat mia­łem do­piero po­łowę po­trzeb­nej kwoty. Kom­bi­no­wa­łem, pla­no­wa­łem, ale wszystko speł­zało na ni­czym. Nie wie­dzia­łem, jak za­ro­bić więk­sze pie­nią­dze. Jako młody męż­czy­zna mia­łem zwią­zane ręce, je­śli cho­dzi o le­galne źró­dła do­chodu – moje za­robki były na naj­niż­szym po­zio­mie, a wy­dat­ków mia­łem sporo.

Szu­ka­łem więc in­nych moż­li­wo­ści, aż po­zna­łem Bruna. Za­częło się nie­win­nie – od di­lerki trawką, póź­niej do­szły zle­ce­nia na „obi­ja­nie” dłuż­ni­ków. Sam ni­gdy nie ja­ra­łem, ale pie­nią­dze szybko za­częły wpły­wać, a kwota scho­wana pod de­ską pod­łogi ro­sła w ogrom­nym tem­pie. Ćwi­czy­łem boks i wy­le­wa­łem pot na si­łowni, co wkrótce po­zwo­liło mi zmie­nić za­ję­cie na mniej ry­zy­kowne niż han­del zie­lo­nymi li­śćmi. Uwa­ża­łem jed­nak, żeby nie wpaść w ręce or­ga­nów ści­ga­nia ani nie wzbu­dzić po­dej­rzeń ro­dzi­ców i zna­jo­mych.

Pie­nią­dze po­tra­fią ude­rzyć do głowy, ale wie­dzia­łem, że gdy­bym na­gle za­czął ku­po­wać wszystko bez opa­mię­ta­nia, wszy­scy by się za­in­te­re­so­wali, skąd mam taką go­tówkę. Dla­tego dzia­ła­łem ostroż­nie. Sys­te­ma­tycz­nie na­by­wa­łem wy­po­sa­że­nie na mo­to­cykl – lśniące buty, kask i kom­bi­ne­zon. Ro­bi­łem to jed­nak na tyle dys­kret­nie, żeby nikt nie za­czął się za­sta­na­wiać nad moim na­głym „przy­pły­wem szczę­ścia”.

Wciąż bra­ko­wało mi tylko ma­szyny. Prze­glą­da­łem oferty, ma­rzy­łem, że w końcu po­jadę po swój mo­to­cykl do sa­lonu, ale mu­sia­łem jesz­cze tro­chę po­cze­kać. Tak nie­wiele dzie­liło mnie od speł­nie­nia tego ma­rze­nia.

Roz­dział 1

Prze­szłość usłana cier­niami

Leo

Ro­dzice po­je­chali na randkę do re­stau­ra­cji, a ja le­ża­łem w łóżku, oglą­da­jąc w in­ter­ne­cie po­kazy stun­tów mo­to­cy­klo­wych. To było coś, co po­cią­gało mnie jesz­cze bar­dziej niż sama jazda na mo­to­cy­klu. Skok ad­re­na­liny był nie­sa­mo­wity, zwłasz­cza gdy ra­zem z chło­pa­kami ro­bi­li­śmy ta­kie rze­czy na par­kingu mar­ketu. Oczy­wi­ście ja ćwi­czy­łem na mo­to­rze kum­pla, bo swo­jego na­dal nie mia­łem.

Ro­dzice mieli pie­nią­dze, ja­sne, ale ni­gdy nie da­liby mi ich na mo­to­cykl, który matka uwa­żała za śmier­cio­no­śną ma­szynę. Kie­dyś jesz­cze pro­si­łem, te­raz już dawno tego nie ro­bię. „Chcesz się za­bić, to za­rób na to sam” – usły­sza­łem ostat­nim ra­zem, gdy po­pro­si­łem o do­ło­że­nie się do jed­no­śladu. Nie chcia­łem jed­nak byle czego. Żad­nej Apki czy in­nego tań­szego mo­delu. Za­cho­ro­wa­łem na Ka­wa­saki ZX-6 636. Tylko ten mo­del, pro­sto z sa­lonu, był w sta­nie mnie za­do­wo­lić. To była moja ob­se­sja, mój cel. Nic in­nego mnie nie in­te­re­so­wało.

W pew­nym mo­men­cie roz­legł się dźwięk dzwonka. Prze­cią­gły i na­tar­czywy, wy­peł­nił cały dom. Ro­dzice mieli klu­cze, a ja nie spo­dzie­wa­łem się go­ści, więc nie mia­łem po­ję­cia, kogo li­cho nie­sie. Może ja­kiś do­mo­krążca? Je­śli tak, to za­raz usły­szy ode mnie kilka słów o tym, jak bar­dzo nie po­trze­buję jego ki­czo­wa­tych pro­duk­tów. Nie­chęt­nie zwlo­kłem się z łóżka, za­trzy­ma­łem fil­mik i zbie­głem po scho­dach.

– Dzień do­bry. Pan Leo Ter­rell? – za­py­tał funk­cjo­na­riusz, gdy tylko otwo­rzy­łem drzwi.

Ze­sztyw­nia­łem. Ktoś mu­siał mnie syp­nąć. Ale kto? Przez głowę prze­szła mi li­sta dłuż­ni­ków i róż­nych po­dej­rza­nych osób, z któ­rymi ostat­nio mia­łem do czy­nie­nia. Au­to­ma­tycz­nie za­ci­sną­łem pię­ści, my­śląc o ze­mście. Wczo­raj obi­łem pysk jed­nemu dłuż­ni­kowi Bruna, ale za­wsze by­łem ostrożny – ko­mi­niarka na gło­wie, skó­rzane rę­ka­wiczki na dło­niach. Nie wy­da­wało mi się moż­liwe, żeby ktoś mnie roz­po­znał.

– We wła­snej oso­bie – od­par­łem, opie­ra­jąc się o fu­trynę, z ręką na klamce.

Pró­bo­wa­łem wy­glą­dać na lu­zaka, choć w środku serce wa­liło mi jak młot. W końcu uświa­do­mi­łem so­bie, że gdyby co­kol­wiek na mnie mieli, to na pewno nie przy­szedłby sam. Aresz­to­wa­nie za­wsze od­bywa się z hu­kiem.

– Mam dla pana złą wia­do­mość. Pana ro­dzice zgi­nęli go­dzinę temu w wy­padku sa­mo­cho­do­wym… – po­wie­dział funk­cjo­na­riusz.

Nogi się pode mną ugięły. Wszyst­kiego mo­głem się spo­dzie­wać, ale nie tego. Świat za­wi­ro­wał mi przed oczami. Wstrzy­ma­łem od­dech, jak­bym do­stał po­tężny cios w brzuch. Zo­sta­łem sie­rotą?

– Ale jak to? – wy­du­si­łem z sie­bie przez za­ci­śnięte gar­dło, gdy wielka gula ufor­mo­wała się w prze­łyku.

– Zde­rze­nie czo­łowe. Zgi­nęli na miej­scu. Bar­dzo mi przy­kro – od­rzekł męż­czy­zna wy­pra­nym z emo­cji gło­sem. Był wy­raź­nie przy­zwy­cza­jony do prze­ka­zy­wa­nia ta­kich in­for­ma­cji.

Nie do­cie­rało do mnie, co się stało. Wszystko brzmiało jak kiep­ski żart. Może chło­paki zro­bili so­bie idio­tyczny ka­wał? Ale skąd wzię­liby praw­dzi­wego glinę?

Gdy po­li­cjant od­szedł, sta­łem jesz­cze chwilę przy otwar­tych drzwiach, pró­bu­jąc ze­brać my­śli. W końcu za­mkną­łem je za sobą i osu­ną­łem się na zie­mię. Wy­łem, cho­wa­jąc twarz w dło­niach. Mój świat legł w gru­zach.

Co te­raz z warsz­ta­tem ojca? Jak zor­ga­ni­zo­wać po­chó­wek? Kogo po­wia­do­mić? Py­tań było zbyt wiele, a od­po­wie­dzi brak. Zo­sta­łem sam w pu­stym domu, a moje ży­cie zmie­niło się w ułamku se­kundy. Mu­sia­łem się wziąć w garść. Ro­dzi­ców już nie było. Od te­raz wszystko za­le­żało tylko ode mnie.

***

Rok póź­niej

By­łem wła­ści­cie­lem du­żego warsz­tatu sa­mo­cho­do­wego, który roz­sze­rzy­łem rów­nież o na­prawę mo­to­cy­kli. In­te­res krę­cił się zna­ko­mi­cie – zle­ce­nia nie miały końca, a ja nie pla­no­wa­łem dal­szego po­więk­sza­nia firmy. Wy­star­czało mi to, co mia­łem. Nie wy­obra­ża­łem so­bie sprze­da­wać warsz­tatu ojca, żeby wy­na­jąć coś więk­szego lub otwie­rać drugi punkt, któ­remu nie mógł­bym po­świę­cić stu­pro­cen­to­wej uwagi.

Ten warsz­tat był moim dru­gim do­mem, miej­scem, gdzie spę­dza­łem naj­wię­cej czasu, two­rząc z chło­pa­kami praw­dzi­wie ro­dzinną at­mos­ferę. Nie chcia­łem, by krę­ciło się tu dru­gie tyle ob­cych lu­dzi. Na­sza ekipa była zgrana, a za­trud­nia­nie no­wych osób wią­za­łoby się z ry­zy­kiem – ni­gdy nie mógł­bym być w pełni pe­wien, kogo przyj­muję do pracy.

Ża­łoba trwała u mnie do­kład­nie trzy­sta sześć­dzie­siąt pięć dni. Po­rzu­ci­łem pracę na zle­ce­nie u Bruna i cał­ko­wi­cie od­da­łem się pracy w warsz­ta­cie. W końcu ku­pi­łem wy­ma­rzone Ka­wa­saki i do­piero wtedy po­czu­łem, że od­zy­skuję spo­kój du­cha. Wy­jeż­dża­jąc na as­falt i gna­jąc aż do od­cię­cia, mo­głem uwol­nić my­śli. Ten rok mnie zmie­nił. Wy­do­ro­śla­łem i mia­łem dużo wię­cej obo­wiąz­ków niż rok wcze­śniej.

Mu­sia­łem dbać nie tylko o sie­bie, ale też o pra­cow­ni­ków – lu­dzi, któ­rzy każ­dego dnia na mnie li­czyli. Oni mieli swoje hi­po­teki, ro­dziny i po­trze­bo­wali sta­bil­no­ści. To wła­śnie z my­ślą o nich po­sta­no­wi­łem roz­wi­jać ro­dzinny in­te­res, za­miast go za­my­kać. Warsz­tat przy­wo­ły­wał wiele wspo­mnień o ojcu, ale nie po­tra­fił­bym po pro­stu pew­nego dnia prze­stać tu przy­cho­dzić. Za­miast tego sta­ra­łem się two­rzyć w tym miej­scu nowe, wła­sne wspo­mnie­nia. Roz­sze­rze­nie dzia­łal­no­ści o na­prawę mo­to­cy­kli było tego czę­ścią. Ten warsz­tat prze­stał być wy­łącz­nie miej­scem mo­jego ojca – stał się rów­nież moim.

***

Obec­nie

Za­sta­na­wia­łem się ostat­nio, kiedy tak na­prawdę mi­nęły moje lata mło­do­ści. Chyba wiem – spę­dzi­łem je na cięż­kiej pracy we wła­snym warsz­ta­cie. Czas pły­nął, a ja prze­sta­łem być mło­dzia­kiem, sta­jąc się do­ro­słym męż­czy­zną z ba­ga­żem do­świad­czeń. Zda­rzały się dni, gdy dzia­ła­łem na au­to­pi­lo­cie, ale ge­ne­ral­nie moje ży­cie było okrut­nie mo­no­tonne. Każdy dzień wy­glą­dał nie­mal tak samo – bez zmian, bez nie­spo­dzia­nek. We­ge­to­wa­łem, za­miast żyć. Wy­bra­łem jed­nak tę drogę, bo uwa­ża­łem, że jest naj­wła­ściw­sza. Nie na­rze­ka­łem, bra­łem się w garść i ro­bi­łem swoje.

Czy uwa­żać się już za sta­rego ka­wa­lera? Nie mia­łem żony ani dziew­czyny, a tym bar­dziej dzieci czy ja­kie­go­kol­wiek po­czu­cia sta­bi­li­za­cji. W do­robku ży­cio­wym mia­łem warsz­tat sa­mo­cho­dowo-mo­to­cy­klowy, Ka­wa­saki ZX-6 636, duży, za­nie­dbany dom i grono przy­ja­ciół, z któ­rymi w let­nim okre­sie jeź­dzi­łem na po­kazy stuntu. Można po­wie­dzieć, że mia­łem wszystko… a za­ra­zem nic.

Co­dzien­nie co­raz bar­dziej czu­łem się sa­motny, mimo licz­nych zna­jo­mych. To jed­nak nie było to. Co­raz czę­ściej ża­ło­wa­łem, że nie mam ko­biety u swo­jego boku. Miło by­łoby wra­cać do domu, wie­dząc, że ktoś na mnie czeka. Na mnie jed­nak cze­kały je­dy­nie pu­ste ściany, które z cza­sem stały się moim pry­wat­nym wię­zie­niem.

Po­świę­ci­łem swoje ży­cie cięż­kiej pracy, od­da­jąc się wszyst­kim, tylko nie so­bie. Na sie­bie za­bra­kło już czasu. Speł­ni­łem ma­rze­nie o kup­nie mo­to­cy­kla, mia­łem pie­nią­dze, a z boku mo­gło się wy­da­wać, że mam wszystko, czego trzeba do szczę­ścia. Tym­cza­sem ja od­dał­bym wiele, by cof­nąć czas, znów mieć dwa­dzie­ścia lat i nie czuć się tak sa­mot­nie, jak te­raz.

Kła­dłem się każ­dego wie­czoru w zim­nym łóżku, by rano wstać i po­wtó­rzyć to samo. Ży­łem jak Phil w fil­mie „Dzień świ­staka” – dzień po dniu, ta sama mo­no­to­nia. I tak cią­gnę to od kilku lat…