29,90 zł
Który ze świętych lekarzy wypisał pacjentowi receptę na... „leczenie Eucharystią”?
Kto kładąc głowę pod topór, prosił o litość tylko dla... swojej gęstej brody?
Komu objawiony został pierwszy sztuczny język „lingua ignota”?
Która ze świętych zawarła pakt z... komarami?
Kto i dlaczego jak najdroższy skarb przechowywał... zwykłą szmatę?
Jeśli zaintrygowały Cię te pytania, weź do ręki tę książkę i czytaj! Znajdziesz w niej na pewno odpowiedzi na te i wiele podobnych pytań.
Masz bowiem przed sobą książkę niezwykłą: żywoty świętych napisane z polotem, lekkością i fantazją, pełne humoru, anegdot, dających do myślenia, rozczulających lub mrożących krew w żyłach scen. Napisał je i wybrał dla Ciebie człowiek, który żyje ze świętymi w prawdziwej komitywie, lubi ich i szanuje, na dodatek – z czego jest bardzo dumny i na co mógłby przytoczyć wiele dowodów – ... z wzajemnością.
Poznaj ich wraz z nim i pokochaj, zaprzyjaźnij się z nimi – są tego naprawdę warci! I bądź pewny, że odpłacą ci się za to z nawiązką!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 361
POZNAJ, POKOCHAJ, NAŚLADUJ!
Jesteś, a może czujesz się samotny? Czasami? Zawsze? Nie żartuj! Żaden człowiek – a co dopiero katolik! – nigdy nie jest sam, nawet gdyby opuścili go wszyscy żyjący na ziemi ludzie. Nie, to wcale nie żart! To taka bardzo dobra – tchnąca optymizmem – nowina, to najszczersza prawda. Po pierwsze bowiem – ma Boga Ojca, po drugie – Ducha Świętego, po trzecie – Jezusa, po czwarte – Maryję, po piąte – nieodłącznego towarzysza, czyli Anioła Stróża, i po szóste (choć wcale nie ostatnie, bo są przecież jeszcze dusze czyśćcowe) – tysiące prawdziwych przyjaciół, czyli świętych.
No właśnie – święci! Tysiące świętych – wielka rzesza „naszych ludzi w niebie”, z którymi złączeni jesteśmy niewidzialnymi nićmi tajemnicy świętych obcowania! Tak, wierzysz w tę tajemnicę – powtarzasz to przecież podczas każdego wyznania wiary. Czyżbyś już o tym zapomniał?
W 2010 roku Ojciec Święty Benedykt XVI przekonywał i zachęcał: „Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować”. Piękne słowa i jakże prawdziwe: zażyłość, bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo oraz naśladowanie! To dla nas ważne, to ważne dla każdego!
Ja mam takich świętych – których poznałem i o których już gdzieś i kiedyś pisałem – blisko czterystu. Sporo. Jednak z ręką na sercu przyznać muszę, że nie wszyscy są mi równie bliscy, nie ze wszystkimi jestem w jednakowej komitywie i w równie bliskiej duchowej łączności. W zbiorze tym prezentuję ponad 50 z nich – tych, którzy z różnych względów są mi najbliżsi, którymi jestem najbardziej zafascynowany i do których czuję największą sympatię. Są wśród nich ci najwięksi i najbardziej popularni, tacy jak Franciszek, Rita, Antoni, Ojciec Pio czy Benedykt, są mniej znani, jak Józef Moscati czy Marcin de Porres, a także tacy prawie zupełnie nieznani i zapoznani, którzy dla mnie samego byli wielkim i wspaniałym odkryciem: bł. Henryk Suzo, św. Notburga z Ebenu czy św. Salwator z Horty.
Nieważne jednak, czy święty jest popularny, czy mało znany, czy uważa się go za wielkiego cudotwórcę, czy z trudnością znaleźć można jeden jedyny potrzebny do jego beatyfikacji cud, czy jest Polakiem, Niemcem, Włoszką, Peruwianką czy Libańczykiem, czy jest kobietą czy mężczyzną, starcem czy dzieckiem, każdy z tych wiecznie zielonych, wciąż żywotnych i owocujących członków Mistycznego Ciała Chrystusa jest jedyny i niepowtarzalny. Łączy tych wszystkich świętych jedno: szaleńcza miłość do Boga – miłość żarliwa i bohaterska, miłość wieczna.
Poznaj ich i pokochaj, zaprzyjaźnij się z nimi – są tego naprawdę warci! A jeśli nie chcesz posłuchać mnie, zwykłego człowieka, posłuchaj samego Benedykta XVI: „Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla waszego wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego”. A zatem – tolle lege – bierz, czytaj! Miłej i owocnej lektury!
Henryk Bejda
Źródło: Łukasz Kosek
ŚW. RITA Z CASCII
CIERŃ I RÓŻA
WSPOMNIENIE:22 maja
ŻYŁA W LATACH:ok. 1381–1457
PATRONKA:wzywana w sprawach trudnych i sytuacjach „bez wyjścia”
Rita była przykładną żoną, matką, wdową i zakonnicą. Poznała radości i smutki miłości małżeńskiej i wdowieństwa, słodycz i gorycz miłości macierzyńskiej, niebiański smak miłości do Boga i zawiłości miłości do bliźniego. W życiu pełnym cierpienia i upokorzeń nie zatraciła nigdy wiary i ufności w miłość, dobroć i sprawiedliwość Boga.
Jej narodziny osnuł nimb cudowności. Przyszła na świat w rodzinie Amaty i Antoniego Lottich, małżonków, którzy od 12 lat starali się o dziecko i zaczęli tracić nadzieję, że się go doczekają. Pewnego dnia Amata usłyszała głos z nieba zapewniający ją, że urodzi dziewczynkę, i nakazujący, żeby na cześć św. Małgorzaty (Margerity) nadała jej imię Rita. Dziecko przyszło na świat w Roccaporena około 1381 roku.
Pewnego dnia, gdy rodzice pracowali w polu, roczna Rita leżała w koszyku, a nad nią unosił się rój pszczół. Owady siadały na dziecku, wchodziły mu do ust. Zauważył to pewien żniwiarz i choć miał zranioną rękę, zaczął odpędzać nią pszczoły. Wówczas jego ręka w przedziwny sposób nagle się zagoiła.
Choć pobożna i rozmodlona dziewczyna odczuwała powołanie do stanu zakonnego, uległa woli rodziców, wychodząc za mąż za brutala i hulakę Pawła de Ferdinand. Pierwsze lata małżeństwa były dla Rity pasmem cierpień. Jej życie zmieniło się, kiedy urodziła bliźnięta – dwóch chłopców. Po narodzinach dzieci, ujęty jej dobrocią i pobożnością mąż nawrócił się i zmienił się na lepsze. Szczęście nie trwało jednak długo – na skutek waśni między rodami mąż Rity został ciężko ranny. Dzięki żonie zmarł pojednany z ludźmi i Bogiem. Synowie – zgodnie z obyczajem wendety – poprzysięgli zemstę. Rita zaczęła się wówczas modlić, by nie popełnili śmiertelnego grzechu i przebaczyli zabójcom ojca. Jej modlitwa została wysłuchana. Kilka miesięcy po śmierci ojca synowie Rity zachorowali na nieznaną chorobę i pomarli. Przed śmiercią przebaczyli mordercom ojca.
Po śmierci męża i synów Rita próbowała wstąpić do klasztoru Augustianek w pobliskiej Cascii. Przełożona nie chciała jej przyjąć. Po kilku bezowocnych próbach zmiany jej decyzji Ricie pomogli... święci. Pewnego dnia objawili się jej bowiem św. Jan Chrzciciel, św. Augustyn oraz św. Mikołaj z Tolentino i w cudowny sposób – mimo zamkniętych drzwi – wprowadzili ją do wnętrza klasztoru. Pozwolono jej wówczas zostać.
Po wstąpieniu do klasztoru posłuszeństwo i pokora Rity zostały wystawione na ciężką próbę. Przełożona kazała jej spełniać wiele z pozoru bezsensownych posług – między innymi dwa razy dziennie miała podlewać suchy patyk. Choć współsiostry były przekonane, że praca ta nie da nigdy efektu, po latach podlewania patyk nagle ożył, przekształcając się w dorodną winorośl. Zakonnice uznały, że wydarzenie to było cudem.
Jako zakonnica Rita oddawała się życiu modlitewnemu, ascezie, surowym praktykom pokutnym, przez pewien czas żywiła się samą Eucharystią. Ofiarnie pomagała potrzebującym pomocy – chorym i biedakom.
W Wielki Piątek 1443 roku Rita naznaczona została stygmatem. W czasie modlitwy przed krucyfiksem jeden z gipsowych kolców korony cierniowej oplatającej głowę Chrystusa oderwał się nagle od rzeźby, wbijając się głęboko w czoło zakonnicy. Utworzona w ten sposób rana zaczęła potwornie cuchnąć i Rita musiała odtąd pozostawać w odosobnieniu.
W 1450 roku – w Roku Świętym – augustianki wybierały się do Rzymu. Rita bardzo chciała jechać razem z nimi, jednak zakonnice – z uwagi na ranę – nie chciały jej towarzystwa. Wtedy to, tuż przed wyjazdem – dzięki gorącym modlitwom rana na czole Rity zasklepiła się (choć nie zniknął związany z nią przejmujący ból i cierpienie) i zakonnica mogła pojechać. Tuz po powrocie zranienie otwarło się na nowo.
Źródło: East News
Święta Rita – XIX wiek
Rita już za życia była uważana za osobę świętą. Proszono ją o wstawiennictwo u Boga i modlitewną pomoc. Dzięki jej modlitwom Pan Bóg przywrócił zdrowie sparaliżowanej dziewczynce i wyzwolił kobietę opętaną przez szatana.
Tuż przed jej śmiercią wydarzyły się kolejne cuda. Leżąca na łożu śmierci zakonnica poprosiła swoją kuzynkę o przyniesienie róży ze swojego dawnego ogrodu w Roccaporena. Był środek zimy i prośba wydawała się niemożliwa do spełnienia. Mimo to kuzynka udała się we wskazane miejsce i znalazła wśród śniegu piękną czerwoną różę. Rita poprosiła ją wówczas, żeby przyniosła jej figi z rosnącego w jej ogrodzie drzewka. Także to życzenie okazało się możliwe do realizacji.
Rita zmarła 22 maja 1457 roku, mając 76 lat. Rana na jej czole zasklepiła się wówczas, a jej ciało zaczęło wydzielać przyjemną woń. Bezpośrednio po śmierci jej czciciele doświadczyli kolejnych łask, między innymi cudownie uzdrowiony został stolarz, który bardzo pragnął przygotować jej trumnę, a kuzynka Rity – nawet bez specjalnych próśb do świętej – odzyskała sprawność w sparaliżowanej ręce. Ciało Rity w przedziwny sposób nie uległo rozkładowi i wydzielało przyjemną woń. Potwierdziła to specjalna komisja, która zebrała się 160 lat po jej śmierci. Do dziś doczesne szczątki zakonnicy są doskonale zachowane.
W 1628 roku Urban VIII dokonał beatyfikacji Rity. Podczas ceremonii beatyfikacyjnej wydarzył się kolejny cud – Rita nagle... otworzyła oczy, uciszając w ten sposób rozgorączkowany i „wybuchowy” tłum. W 1900 roku Leon XIII uznał zakonnicę z Cascii za świętą, a nawiązując do regionu Włoch, w którym żyła, i jej imienia – obdarzył ją mianem „drogocennej perły Umbrii”.
Święty Jan Paweł II 20 maja 2000 roku, adorując relikwie świętej przywiezione w szklanej trumnie do Rzymu, nazwał św. Ritę „uczennicą Ukrzyżowanego” i „ekspertem od cierpienia”. Ojciec Święty mówił o św. Ricie jako o żyjącej w pokorze kobiecie, „małej w posturze, ale wielkiej w świętości. (...) Głęboko zakorzeniona w miłości Chrystusa, Rita odnalazła w wierze niewzruszoną siłę, by być kobietą pokoju w każdej sytuacji. (...) W przykładzie jej całkowitego poddania się Bogu, w jej szczerej prostocie i w jej niezachwianej wierności Ewangelii, możemy odnaleźć wymowną wskazówkę, jak być autentycznym świadkiem Chrystusa na zaraniu trzeciego tysiąclecia” – dowodził. Poprzez pokorę i posłuszeństwo Rita upodobniła się do Chrystusa – swojego Boskiego Mistrza. „Znak, który zajaśniał na jej czole [stygmat – przyp. H.B.], był potwierdzeniem jej chrześcijańskiej dojrzałości”. Przepełniona heroicznie wyrażaną miłością św. Rita, podążając drogą duchowości św. Augustyna, „stała się uczennicą Ukrzyżowanego i «ekspertem od cierpienia»; nauczyła się rozumieć boleści ludzkiego serca. (...) Stała się orędownikiem biednych i zrozpaczonych, wypraszając niezliczone łaski pocieszenia i ulgi tym, którzy uciekają się do niej w najprzeróżniejszych sytuacjach” – kontynuował papież. „Jeśli zapytalibyśmy Ritę o sekret jej nadzwyczajnej pracy nad społeczną i duchową odnową, odpowiedziałaby, że jest nią wierność Miłości, która została Ukrzyżowana” – dodał Jan Paweł II.
Najważniejszymi miejscami związanymi ze św. Ritą są umbryjskie miasteczka Cascia i Roccaporena. W Roccaporenie, gdzie święta przyszła na świat i przez dłuższy czas mieszkała, znajduje się między innymi kościół parafialny, do którego uczęszczała, wybudowane w 1946 roku sanktuarium świętej, jej dom przekształcony na kaplicę, lazaret, w którym świadczyła pomoc chorym i cierpiącym, a także ogród. W miejscowości Cascia wierni odwiedzają między innymi najsłynniejsze w świecie sanktuarium świętej, wybudowane w 1947 roku, w którym w specjalnej kaplicy została umieszczona przezroczysta trumna z ciałem świętej, a także pełen pamiątek po św. Ricie olbrzymi klasztor Augustianek.
W Polsce najważniejszym miejscem kultu św. Rity jest kościół Augustianów w Krakowie. Z uwagi na to, że atrybutem św. Rity jest róża, 22 maja – w rocznicę narodzin dla nieba – we wszystkich miejscach kultu świętej odbywa się specjalne nabożeństwo połączone z tak zwanym błogosławieństwem róż.
Źródło: Wikimedia Commons
ŚW. CHARBEL(SARBELIUSZ) MAKHLOUF
ŚWIĘTY BOGIEM UPOJONY
WSPOMNIENIE:24 lipca
ŻYŁ W LATACH:1828–1898
Iskandar Oubeid był kowalem i mieszkał w libańskim mieście Baabdat. Od kilkunastu lat, wskutek wypadku, nie widział na jedno oko. Co więcej, lekarze stwierdzili, że nie ma już najmniejszych szans na wyleczenie, a oko trzeba usunąć, żeby nie zainfekowało się drugie. Mijały miesiące, a Oubeid ciągle nie mógł się zdecydować na tak poważną operację. Nie zarzucił jednak swoich praktyk religijnych – często się modlił i codziennie przystępował do Komunii św. Pewnej nocy we śnie zobaczył mnicha, który powiedział: „Idź do klasztoru, a będziesz uleczony”. Posłuchał i poszedł. Spędził noc w maronickim klasztorze w Annayi, modląc się w pobliżu grobu zmarłego w opinii świętości pustelnika Charbela Makhloufa. Następnego dnia uczestniczył we Mszy św., przyjął Komunię św. i wrócił do domu.
Jeszcze tego samego dnia poczuł ból w zranionym oku. Po dwóch dniach stał się on nie do wytrzymania. Kiedy wreszcie zasnął, śniło mu się, że ktoś wyjmuje mu oko, a potem zobaczył mnicha, który sypnął mu w oko jakiś proszek, zapewniając, że to go uzdrowi. Kiedy się obudził, zdziwił się, że nie czuje już bólu. Poprosił żonę o przyniesienie obrazka przedstawiającego ojca Charbela, przykrył zdrowe oko chusteczką i... oniemiał. Był uleczony. „Zniszczona tęczówka, która nie przepuszczała już światła, jest teraz całkowicie zdrowa” – stwierdził później badający go doktor T. Salhab.
Przytoczony powyżej cud był jednym z ogromnej liczby uzdrowień, które nastąpiły za przyczyną maronickiego [maronici to przedstawiciele jednego ze wschodnich obrządków Kościoła katolickiego – przyp. H.B.] pustelnika Charbela Makhloufa – uznawanego za jednego z największych cudotwórców XX wieku. Józef Makhlouf urodził się 8 maja 1828 roku w górskiej wiosce Beka Kafra – najwyżej położonej miejscowości Libanu. Był piątym dzieckiem Antoniego Makhloufa i Brygidy Chidac. W wieku 23 lat – potajemnie (chciano bowiem, żeby się ożenił) – wstąpił do klasztoru w Mayfuq. Po dwóch latach nowicjatu wysłano go do klasztoru św. Marona w Annaya, gdzie złożył śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Wymowne imię Charbel (Szarbel), jakie przybrał, oznacza po aramejsku: „Pomazaniec Boży”. Potem przebywał w klasztorze św. Cypriana w Kfifanie. Studiował tam filozofię i teologię, a w 1858 roku przyjął święcenia kapłańskie. Następnie powrócił do klasztoru w Annayi, a po 16 latach otrzymał zezwolenie na zostanie pustelnikiem.
W pustelni położonej w pobliżu klasztoru przebywał przez kolejne 23 lata. Żywił wielkie nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny, godzinami odmawiał Różaniec. Centrum jego życia stanowiła jednak Eucharystia – często klęczał przez całą noc, modląc się przed Najświętszym Sakramentem, a Mszę św. odprawiał zazwyczaj w południe – pół dnia spędzając na przygotowaniach, drugie pół na modlitwach dziękczynnych. Pracował i pokutował. Często pościł i umartwiał się, choć samo życie pustelnika było już wielkim umartwieniem – nie każdy wytrzyma bowiem sypianie na twardej macie z głową na drewnianym klocku owiniętym w skrawek starego habitu, lodowaty ziąb panujący w kościele i nieogrzewanej celi, nie każdy potrafi się zadowolić jednym skromnym posiłkiem dziennie.
Jakby tego było mało, pod habitem nosił włosiennicę z koziej skóry, żelazny pas, a do kaptura przytroczony miał – powodujący ból – woreczek z kamieniami. Mówiono o nim – „Święty Bogiem upojony”.
Pewnego dnia pogrążony w modlitwie nie zauważył, że od uderzenia pioruna zaczął mu się tlić habit. Z woli Boga panował również nad zwierzętami i zjawiskami przyrody. Kiedyś wierni poprosili go o pomoc w uratowaniu upraw przed zbliżającą się nieuchronnie plagą niszczycielskiej szarańczy. Święty dał im wówczas pobłogosławioną przez siebie wodę. Rolnicy spryskali nią swoje pola i ocalili zbiory. Innym razem bracia zakonni pracujący w ogrodzie wezwali go, gdy pracę przerwał im... wąż. Pustelnik wygonił go wtedy słowami: „Idź stąd!”.
16 grudnia 1898 roku odprawiał Mszę św., kiedy doznał ataku apopleksji. Umarł w Wigilię Bożego Narodzenia. „Z uwagi na to, czego dokona po śmierci, nie potrzebuję szczegółowo opisywać jego życia. Wierny swym ślubom i nieprzeciętnie posłuszny, więcej miał w sobie z anioła niż z człowieka” – zapisał w klasztornym dzienniku jego przełożony.
Nie mylił się. Jeszcze za życia wokół Charbela działy się cuda, na przykład ciągle płonęła jego oliwna lampka, choć nie było w niej już ani odrobiny paliwa. Jeszcze większe cuda miały miejsce po jego śmierci – wielokrotnie (w ciągu 45 dni po pogrzebie) widziano smugę światła unoszącą się nad marami, na których leżał przed pogrzebem, jak i z grobowca, w którym go pochowano. Aby odkryć źródło tego tajemniczego światła i uchronić zwłoki przed ludźmi, którzy byli gotowi zbezcześcić je, żeby zdobyć relikwie, cztery miesiące później dokonano otwarcia grobowca. Mimo że ciało leżało w błocie, a ze sklepienia grobowca sączyła się woda, było giętkie jak za życia i nie nosiło żadnych oznak rozkładu. Zauważono też, że skóra oddycha i że sączy się z niej pot i krew. Podobne niewytłumaczalne zjawisko transpiracji zaobserwowano w 1952 roku podczas kolejnego otwarcia grobu pustelnika (po pierwszym otwarciu ciało przeniesiono w inne miejsce). Wtedy też, po usunięciu białawej pleśni, zebrano pokrywającą ciało mieszaninę potu i krwi i umieszczono w pojemniku. Wielu ludzi traktowało ją jako lekarstwo. Ciało uległo rozkładowi dopiero po beatyfikacji, która nastąpiła w 1965 roku podczas zamknięcia obrad II Soboru Watykańskiego. W 1977 roku papież Paweł VI kanonizował maronickiego pustelnika.
Pamięć o świątobliwości Charbela trwa do dziś i do dziś ludzie, którzy się do niego modlą, doznają cudownych uzdrowień. Kilka lat przed beatyfikacją zebrano ponad tysiąc świadectw. Oto niektóre z nich: 55-letnia Nouhad El-Chami w cudowny sposób została uzdrowiona z paraliżu lewej strony ciała, Maria Abel Kamarie, siostra z Kongregacji Świętych Serc, została wyleczona z niezwykle ciężkiego przypadku wrzodów żołądka, a Maria Assaf Aouad z raka, który zaatakował jej migdał. Co jakiś czas do długiej listy dopisywane są kolejne przypadki.
Popularność św. Charbela już dawno przekroczyła granice Libanu, coraz bardziej czczony staje się także w Polsce.
Źródło: East News
ŚW. OJCIEC PIO(FRANCESCO FORGIONE)
OBRAZ DOBROCI OJCA
WSPOMNIENIE:23 września
ŻYŁ W LATACH:1887–1968
„Jestem tylko bratem, który się modli” – skromnie mówił o sobie Ojciec Pio. Inni widzieli w nim kogoś więcej niż tylko skromnego zakonnika. Wynosząc go w 2002 roku do chwały ołtarzy, Ojciec Święty Jan Paweł II stwierdził, że święty kapucyn z Pietrelciny – jeden z największych świętych XX wieku – był „żywym obrazem dobroci Ojca” i „szczodrym szafarzem miłosierdzia Bożego”.
Franciszek (Francesco) Forgione – bo tak nazywał się Ojciec Pio – pochodził z biednej rodziny zamieszkałej we włoskiej wiosce Pietrelcina. Urodził się 25 maja 1887 roku, a 16 lat później wstąpił do zakonu kapucynów. W 1910 roku przyjął święcenia kapłańskie. Większą część życia spędził w klasztorze w San Giovanni Rotondo.
Pan Bóg obdarzył Ojca Pio nadnaturalnymi zdolnościami. Otrzymał on nie tylko charyzmat uzdrawiania, lecz także potrafił w nadprzyrodzony sposób poznawać sekrety ludzkich serc i czytać w myślach przychodzących do niego ludzi, przepowiadać przyszłość, miał również dar bilokacji – mógł być obecny w swojej cielesnej postaci w dwóch miejscach jednocześnie. Przed i po śmierci zakonnika z Pietrelciny wielu ludzi donosiło o towarzyszącym jego obecności przyjemnym zapachu.
Znane są przypadki spowiedzi u Ojca Pio, podczas których święty kapucyn wymieniał zatajone lub zapomniane przez penitenta grzechy. Wiele osób dowiadywało się od Ojca Pio o czekającej ich samych oraz ich bliskich przyszłości. Bywało, że ojciec Pio ostrzegał przed grożącym im niebezpieczeństwem.
Choć większość życia Ojciec Pio spędził w klasztorach, dzięki darowi bilokacji wielu ludzi widziało go w tym samym czasie także w innych miejscach, między innymi na polu bitwy, ratującego życie pewnemu kapitanowi z Sycylii, przy łożu umierającego urugwajskiego kapłana, w Udine, obecnego przy narodzinach dziecka, którego powierzyła jego opiece Matka Boża, i równoczesnej śmierci jego ojca.
Generał Luigi Cadorna był dowódcą wojsk włoskich w czasie I wojny światowej. Po klęsce pod Caporetto – dzięki darowi bilokacji – Ojciec Pio pojawił się u niego, odwodząc go od zamiaru popełnienia samobójstwa. „Generale, ciężko przeżyliśmy tamtą noc” – powiedział święty, kiedy wojskowy odwiedził go kilka lat później, rozpoznając w nim zakonnika, który powstrzymał go przed popełnieniem desperackiego czynu.
Innym fenomenem związanym z Ojcem Pio był cudowny zapach, jaki towarzyszył mu od chwili stygmatyzacji. Fiołkowy, różany lub kadzidlany aromat odczuwali ludzie za życia zakonnika, a także po jego śmierci w najdalszych zakątkach ziemi. Do dziś zakonnik daje odczuć ów zapach jako znak swojej duchowej obecności i opieki. Sam nazywał tę woń „pociechą dla dzieci”.
Lekarze zdumiewali się, mierząc jego temperaturę. Bywało, że sięgała ona 48, a nawet 52 stopni Celsjusza – gorączka, jakiej żaden ludzki organizm nie byłby w stanie wytrzymać. Prawdopodobnie miało to związek z mistycznym fenomenem pożaru miłości, który ogarniał jego serce, wyrażając się w tak przedziwny, materialny sposób.
Od 1918 roku Ojciec Pio nosił na swoim ciele widzialne oznaki szczególnego wybraństwa – stygmaty, znaki męki Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Po raz pierwszy młody kapłan otrzymał stygmaty we wrześniu 1910 roku – w wieku 23 lat. Pan wysłuchał wówczas jego błagań i uczynił je niewidzialnymi. Od tej chwili przez osiem lat Ojciec Pio odczuwał ból w stygmatyzowanych miejscach, a przez kilka lat raz w tygodniu doświadczał męki koronowania cierniem i biczowania.
Widzialne stygmaty pojawiły się na jego ciele 20 września 1918 roku, kiedy Ojciec Pio modlił się przed krucyfiksem na chórze kościoła po odprawieniu Mszy św. Wyrycie stygmatów było dziełem tajemniczej osoby, która – według relacji Ojca Pio – „miała ręce i stopy i bok ociekające krwią”. Wszystko wskazuje na to, że osobą tą był sam Ukrzyżowany Chrystus. „Widzenie osoby oddaliło się, a ja spostrzegłem, że dłonie, stopy i bok były przebite i sączyła się z nich krew” – relacjonował kapucyn. Rany były bardzo bolesne i obficie krwawiły – wypływało z nich niemal pół szklanki krwi dziennie.
Źródło: Sygma/Fotochannels
Stygmaty św. Ojca Pio
Ponad miesiąc wcześniej, w trakcie spowiadania dzieci, Ojciec Pio doznał transwerberacji – „ataku serafickiego”. W mistyczny sposób „niebiańska osoba” (Jezus) przebiła jego duszę rozpalonym sztyletem. Choć zranienie duszy było niewidzialne, Ojciec Pio przez dwa dni odczuwał ogromny ból, a na jego boku pojawiła się rana cielesna. Transwerberacja była swego rodzaju duchowym przygotowaniem do stygmatyzacji.
Wielu podejrzewało, że stygmaty Ojca Pio są mistyfikacją. Wielokrotnie poddawano je szczegółowemu badaniu. Próbowano je uleczyć, bandażując rany. Na próżno. „Rany te mają przyczynę, której nauka nie jest w stanie wyjaśnić” – stwierdził doktor Giorgio Festa. Dwa lata przed śmiercią zakonnika rany na jego ciele zaczęły się zabliźniać. Ostatnia zniknęła w momencie jego śmierci.
Ojciec Pio pozostawał w szczególnej łączności z rzeczywistością pozamaterialną. Podczas swoich ekstaz i wizji zakonnik doświadczał obecności samego Jezusa i Matki Bożej. Wielokrotnie nękał go szatan. Szczególny związek łączył go z Aniołami Stróżami, kontaktował się również z duszami cierpiącymi w czyśćcu.
Diabeł gnębił Ojca Pio przez całe jego życie. Widział go podczas doznawanych od najmłodszych lat wizji. Sprawiał Ojcu Pio dotkliwy ból, wielokrotnie ciskając nim o ziemię i powodując obrażenia, ukazywał się w „obrzydliwych kształtach” i przez wiele dni po wiele godzin bił zakonnika, „stawiał przed jego duszą wiele szatańskich sugestii” i pokus przeciw czystości i wierze, usiłował przeszkodzić w listownych kontaktach z duchowymi dziećmi oraz jego duchowym kierownikiem, a nawet pod postacią wytwornego mężczyzny... spowiadał się u niego. Bywało, że szatan przybierał postać samego Chrystusa, Matki Bożej czy któregoś ze współbraci. „Nawet w czasie godzin przeznaczonych na odpoczynek demon nie przestaje w różny sposób dręczyć mojej duszy” – napisał Ojciec Pio w jednym z listów. Kapucyn bronił się przed nim, wymawiając słowa: „Niech żyje Jezus”, „Niech żyje Maryja”, egzorcyzmował też ludzi, którzy do niego przychodzili. „Jezus dopuszcza te ataki demona, ponieważ Jego miłosierdzie czyni, że jesteś Mu drogi i chce, abyś był podobny do Niego w mękach pustyni, Ogrodu Oliwnego i Krzyża” – powiedział mu kiedyś anioł.
To właśnie aniołowie – a zwłaszcza jego Anioł Stróż – wspierali go najbardziej w walce z mocami ciemności. Anioł Stróż pomagał także świętemu odczytywać i odpisywać na listy napisane w nieznanych mu językach. Tym, którzy nie mogli osobiście do niego przybyć, Ojciec Pio proponował: „Przyślijcie mi swojego Anioła Stróża” i za tychże pośrednictwem udzielał im duchowych porad.
Ojciec Pio czcił pogromcę szatana – św. Michała Archanioła, którego sanktuarium znajduje się w Monte Sant’ Angelo nieopodal San Giovanni Rotondo. „Szatan jest psem, który szczeka. Jest uwiązany: gryzie tylko tych, którzy nieostrożnie przechodzą blisko niego” – pisał w jednym z listów. Jako broń pomocną w walce z diabłem zalecał: czujną modlitwę, kierownictwo duchowe, pokorę ducha, ćwiczenie się w cnotach wiary, nadziei i miłości, pokładanie ufności w Bogu, nabożeństwo do św. Michała Archanioła i Anioła Stróża, umiłowanie Matki Bożej i używanie Jej szczególnej „broni”, jaką jest różaniec.
W roku 1959 Ojciec Pio bardzo ciężko zachorował. Od kilku miesięcy nie wstawał z łóżka. Lekarze nie dawali mu żadnych szans na powrót do zdrowia. Był jednak ktoś szczególny, komu Ojciec Pio ufał najbardziej i kto mógł wyprosić dla niego łaskę zdrowia. Tym kimś była... Maryja.
5 sierpnia 1959 roku pielgrzymująca po Włoszech figura Matki Bożej Fatimskiej dotarła do klasztoru w San Giovanni Rotondo. Przywieziono ją śmigłowcem. Ojciec Pio bardzo chciał ją zobaczyć. Posadzono go więc na krześle i zaniesiono do figury. Ojciec Pio ucałował ją, a do jej rąk włożył różaniec. Kiedy śmigłowiec z Matką Bożą na pokładzie odlatywał, Ojciec Pio śledził go smutnym wzrokiem. Pilot kilkukrotnie okrążył klasztor, zatrzymując się na chwilę nad celą świętego kapucyna. Z oczu Ojca Pio popłynęły łzy. „Madonno, Matko moja, przybyłaś do Włoch, a ja się rozchorowałem. Teraz stąd odjeżdżasz i zostawiasz mnie jeszcze chorym, nie udzielając mi nawet swojego błogosławieństwa!” – powiedział. Kiedy wypowiadał te słowa, jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Zakonnicy przerazili się, myśląc że Ojciec Pio za chwilę umrze. Stało się jednak coś zupełnie innego. Ojciec Pio niespodziewanie poczuł się lepiej. Wstał i zaczął chodzić. „Wyzdrowiałem!” – wykrzyknął. Badający go lekarze stwierdzili, że tak było istotnie – Ojciec Pio był już zdrowy. Umiłowana Matka uzdrowiła swojego najżarliwszego czciciela.
Ojciec Pio odszedł do domu Ojca 23 września 1968 roku. Pozostały po nim wielkie, zainicjowane przez niego dzieła: szpital, Dom Ulgi w Cierpieniu oraz grupy modlitewne.
„Podczas moich studiów w Rzymie ja sam miałem sposobność poznać go osobiście, a dziś dziękuję Bogu, że pozwolił mi wpisać go w poczet błogosławionych” – powiedział Jan Paweł II w homilii wygłoszonej podczas Mszy św. beatyfikacyjnej w 1999 roku. „Ten pokorny zakonnik ze zgromadzenia kapucynów zadziwił świat swoim życiem oddanym bez reszty modlitwie i słuchaniu braci. (...) Ci, którzy udawali się do San Giovanni Rotondo, aby uczestniczyć w sprawowanej przez niego Mszy św., by prosić go o radę lub wyspowiadać się, dostrzegali w nim żywy obraz Chrystusa cierpiącego i zmartwychwstałego. Na twarzy Ojca Pio jaśniał blask zmartwychwstania. Jego ciało, naznaczone «stygmatami», było świadectwem głębokiej więzi między śmiercią a zmartwychwstaniem, cechującej tajemnicę paschalną. Dla błogosławionego z Pietrelciny uczestnictwo w męce było doświadczeniem szczególnie dojmującym: specjalne dary, jakie zostały mu udzielone, oraz towarzyszące im cierpienia wewnętrzne i mistyczne sprawiały, że przeżywał udręki Chrystusa całym sobą i w każdej chwili, z niezmienną świadomością, że «Kalwaria jest górą świętych»” – stwierdził Jan Paweł II. W 2002 roku papież Polak ogłosił Ojca Pio z Pietrelciny świętym Kościoła katolickiego.
Ojciec Pio jest w niebie, ale nigdy nie opuścił proszących go o wstawiennictwo wiernych. Także dziś za jego pośrednictwem Pan Bóg obsypuje nas swymi rozlicznymi łaskami, dokonuje cielesnych oraz duchowych uzdrowień i nawróceń.
Na krzyżu z Chrystusem
„Przez całe swoje życie starał się coraz bardziej upodobnić do Ukrzyżowanego, jasno zdając sobie sprawę, że do tego został powołany, by w sposób szczególny współpracować w dziele odkupienia. Bez tego nieustannego odniesienia do krzyża nie da się zrozumieć jego świętości”.
Słowa Jana Pawła II z homilii wygłoszonej podczas kanonizacji Ojca Pio 16 czerwca 2002 roku
Źródło: Wikimedia Commons
ŚW. ANTONI PADEWSKI
JEŚLI CUDÓW SZUKASZ, IDŹ DO ANTONIEGO!
WSPOMNIENIE:13 czerwca
ŻYŁ W LATACH:1195–1231
PATRON:franciszkanów, antoninek oraz wielu bractw; Padwy, Lizbony, Paderborn, Splitu; dzieci, górników, małżeństw, narzeczonych, położnic, ubogich, podróżnych, ludzi i rzeczy zaginionych
Franciszkanin Antoni z Padwy, doktor Kościoła, był jednym z największych kaznodziejów i cudotwórców Kościoła. Nic dziwnego, że papież Grzegorz IX – po najkrótszym w historii Kościoła procesie beatyfikacyjnym – już 11 miesięcy po jego śmierci ogłosił go świętym.
Ferdynand Bulonne przyszedł na świat w Lizbonie w 1195 roku. W młodości wstąpił do Kanoników Regularnych św. Augustyna. Przebywał w Lizbonie, a następnie w Coimbrze. Został teologiem, a w 1219 roku przyjął święcenia kapłańskie. W 1220 roku był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Wstrząśnięty, wstąpił do franciszkanów i próbował się udać do Afryki. Bóg miał jednak wobec niego inne plany. Po spotkaniu ze św. Franciszkiem został generalnym kaznodzieją zakonu (a potem również prowincjałem). Wkrótce jego kazania – głoszone w całych Włoszech, a także we Francji – zaczęły przyciągać tłumy słuchaczy.
Nawykli do wygód rycerze i szlachcianki – jak pisze średniowieczny kronikarz – „wstawszy o północy, usiłowali ubiec się wzajemnie, i zapaliwszy pochodnie, z pośpiechem dążyli na miejsce, gdzie miał przemawiać”. Bywało, że ich liczba sięgała 30 tysięcy. Nie wszędzie jednak tak było. Jednego roku przybył Antoni do rybackiego miasta Rimini nad Adriatykiem, które było centrum rozwijającej się wówczas herezji katarów. Nikt nie chciał tu słuchać jego mowy; co więcej – ci, do których się zwrócił, szydzili z niego. Antoni stanął zatem nad brzegiem morza i zaczął mówić: „Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać”. I nagle w morzu zawrzało i wyłoniło się zeń mnóstwo mniejszych i większych rybich pyszczków, uważnie słuchających każdego słowa wypowiedzianego przez kaznodzieję. Ryby cierpliwie, w bezruchu słuchały mowy świętego i odpłynęły dopiero wtedy, gdy ten skończył i je pobłogosławił. A obserwujący to zdarzenie katarzy zostali zawstydzeni.
Charakterystyczną cechą ówczesnych heretyków – katarów i albigensów – była niewiara w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. Jeden z nich wyzwał Antoniego na swoisty „teologiczny” pojedynek. Chciał udowodnić, że konsekrowana hostia nie jest Ciałem Pańskim. Tę kwestię miała rozstrzygnąć klacz (w innych źródłach: muł). Przez trzy dni klacz nie dostawała nic do jedzenia, a Antoni spędził te dni na modłach i pokucie. W dniu próby wyprowadzono głodne zwierzę ze stajni i postawiono przed żłobem pełnym paszy i przed świętym Antonim trzymającym w dłoniach Ciało Chrystusa. „Mocą i imieniem Stworzyciela twojego, którego – mimo że jestem niegodny – trzymam w rękach, mówię ci, o istoto zwierzęca, i nakazuję, byś szybko pokornie przyszedłszy, oddała Mu należną cześć, ażeby z tego złość heretycka łatwo poznała, że wszelkie stworzenie podlega swemu twórcy, którego godność kapłańska trzyma w rękach na ołtarzu” – przemówił do klaczy Antoni. I choć heretyk nakłaniał zwierzę do jedzenia obroku, ono jednak podeszło do Antoniego, spojrzało na Przenajświętszy Sakrament, skłoniło łeb i... uklękło. Heretyk uznał swoją porażkę i się nawrócił. Cuda i inne działania, dzięki którym Antoni prowadził kacerzy z powrotem do Kościoła, sprawiły, że średniowieczni kronikarze obdarzyli go mianem „młota na heretyków”.
Czym byłoby kaznodziejstwo, jeśli nie prowadziłoby ludzi do pojednania z Bogiem? Po każdym kazaniu Antoni zbierał obfite żniwo w postaci spowiedzi. Bywało, że spędzał w konfesjonale całe dnie, nie jedząc i nie pijąc. Cieszyło go jednak, że tak wielu ludzi przychodziło po światło Bożej łaski. A był spowiednikiem nie lada – potrafił bowiem czytać w ludzkich sumieniach i prorokować. Zdarzyło się pewnego razu, że przed kratkami konfesjonału klęknął młody Leonard z Padwy i wyznał, że tak mocno kopnął swoją matkę, iż ta upadła na ziemię. „Stopa, która uderza ojca lub matkę, zasługuje, by ją obcięto!” – wykrzyknął oburzony franciszkanin. Leonard zbyt dosłownie wziął sobie do serca słowa Antoniego, wrócił do domu i w akcie pokuty... obciął sobie stopę. Usłyszawszy o tym, Antoni udał się do domu młodzieńca, przyłożył obciętą stopę do nogi, nakreślił na niej znak krzyża i stopa natychmiast przyrosła.
Jednym z największych problemów, z którymi walczył Antoni, była lichwa. „Bogactwa to kolce, które kłują i ranią do krwi; przebiegli lichwiarze to drapieżne bestie, które łupią i pożerają” – grzmiał w jednym z kazań. „Kiedy pewnego dnia Święty wygłaszał kazanie, wśród ludności rozeszła się wieść o nagłej śmierci cieszącego się złą sławą lichwiarza. Antoni, widząc poruszenie tłumu i słysząc szepty, zapytał, co się stało. Dowiedziawszy się zaś, zadrżał i zawołał: spójrzcie, jak sprawdziło się słowo Boże, które ostrzega: gdzie jest twój skarb, tam jest i serce twoje. Otwórzcie jego skrzynie, a znajdziecie wśród pieniędzy jego serce! Otwarto zwłoki złoczyńcy, lecz na próżno, gdyż nie było w nich serca, które odnaleziono wśród ukochanych monet w jego kufrze” – napisał w biografii świętego Vergilio Gamboso.
Antoniemu – jeszcze za życia – przypisywano liczne uzdrowienia i wskrzeszenia. Opisywano między innymi, jak wskrzesił utopioną w beczce dziewczynkę, ożywił dziecko zmarłe podczas snu, uzdrowił chłopca – paralityka. Pewnego razu Antoni spotkał na swej drodze mężczyznę, który niósł na rękach trzy- lub czteroletnią dziewczynkę – Padovanę. Dziecię cierpiało na bezwład nóg i miało padaczkę. Ojciec Padovany wiedział, z kim ma do czynienia, zaczął więc błagać Antoniego, żeby pobłogosławił jego córeczkę. Widząc jego prostą wiarę, Antoni uczynił to, o co prosił. Mężczyzna wrócił do domu, postawił dziewczynkę na ziemię i ta... stanęła. Co więcej, przestała miewać ataki padaczki.
Dwa cudowne zdarzenia związane były z tarapatami, w jakie popadł ojciec Antoniego – Marcin. Pewnego dnia przed lizbońską katedrą zabito młodego arystokratę. Morderca podrzucił zwłoki do ogrodu Marcina, którego oskarżono o zabójstwo i osadzono w więzieniu. Antoni, mieszkający wówczas w Padwie, w cudowny sposób dowiedział się o tym i natychmiast wybrał się pieszo na ratunek. Sam się zdziwił, kiedy po przebyciu kilku kilometrów nagle znalazł się... na rozprawie w odległej o setki kilometrów Lizbonie. Niezwłocznie oświadczył sędziom, że jego ojciec jest niewinny. Ci zażądali jednak dowodów. „Sam zamordowany zaświadczy o prawdzie moich słów” – rzekł Antoni. Udano się zatem na cmentarz, a świątobliwy zakonnik stanął nad otwartym grobem zamordowanego. Jakież musiało być powszechne zdziwienie, kiedy nagle wezwany przez Antoniego nieboszczyk usiadł i zaświadczył o niewinności oskarżonego. Po złożeniu świadectwa zamordowany poprosił Antoniego o uwolnienie z ekskomuniki, którą został objęty, a kiedy je otrzymał, osunął się głucho w otchłań grobu. Zaskoczeni niecodzienną sytuacją sędziowie chcieli, żeby Antoni wyjawił, kto był winien tej zbrodni. „Przyszedłem, żeby oczyścić niewinnego, a nie demaskować winnych” – miał powiedzieć wówczas Antoni (jak się później okazało, święty był nieobecny w Padwie zaledwie przez dwie noce i jeden dzień).
Źródło: East News
Wskrzeszenie młodzieńca – Adam Swach, fresk w kościele klasztornym Ojców Franciszkanów Konwentualnych pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego w Poznaniu
Z bilokacją – jednoczesną obecnością w dwu różnych miejscach – związany jest też cud, który zdarzył się we francuskim Montpellier. Podczas głoszenia kazania Antoni przypomniał sobie, że dokładnie o tej porze powinien być wśród swoich braci i śpiewać Alleluja na Mszy św. konwentualnej. Zmartwił się, bo nikomu nie zlecił zastępstwa. Przerwał zatem na chwilę kazanie, schylił się nad pulpit i nakrył głowę kapturem. W tej właśnie chwili zakonnicy widzieli go śpiewającego w chórze braci. Kiedy wypełnił swój obowiązek, podniósł głowę i jak gdyby nigdy nic dokończył swoje kazanie.
Często uciekamy się do św. Antoniego, kiedy zgubimy jakąś rzecz. Skąd wzięło się jednak przekonanie o nadzwyczajnych zdolnościach świętego w odnajdywaniu zagubionych przedmiotów? Ma to pewien związek z kolejnym cudem, który przydarzył się w Montpellier. Pewien młody zakonnik uciekł z klasztoru, zabierając z sobą księgę służącą Antoniemu do nauczania. Ponoć jakaś zjawa zastąpiła mu wówczas drogę i pokrzyżowała jego niecne plany. Skruszony zakonnik powrócił do klasztoru i oddał książkę.
Antoni troszczył się też o dobro życia rodzinnego i społecznego. Zdarzyło się w Ferrarze, że pewien człowiek nie wierzył własnej żonie i nie chciał uznać za swoje dziecięcia, które niedawno porodziła. „Poprzysięgam cię, w imię Jezusa Chrystusa, powiedz mi głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, kto jest twoim ojcem” – rozkazał Antoni niemowlęciu. I... przemówiło. „On jest moim ojcem” – powiedziało głosem dorosłego, spoglądając na skonfundowanego mężczyznę. Jako cud traktowano też odważne wystąpienie Antoniego przeciwko krwawemu tyranowi Werony Ezzelino da Romano, skłonienie go do pokuty i naprawienia wyrządzonego przez niego zła.
Jeden z ostatnich cudów zdarzył się pod koniec życia Antoniego, kiedy przebywał on w gościnie u hrabiego Tiso w jego zamku w Camposampiero. Pewnego dnia przechodzący obok celi Antoniego Tiso zauważył wydobywającą się stamtąd dziwną jasność. Zajrzał do pokoju i zobaczył pogrążonego w kontemplacji Antoniego tulącego „dziecię niezrównanej piękności, przepełnione radością i szczęściem” – maleńkiego Jezusa. Zakonnik odczuł, że jest obserwowany i kiedy doszedł do siebie, zakazał hrabiemu mówić o tym wydarzeniu. Dopiero po jego śmierci Tiso poczuł się zwolniony ze złożonej wtedy obietnicy.
Źródło: Łukasz Kosek
Święty Antoni z Dzieciątkiem – Łukasz Kosek
Antoni zmarł w klasztorze w Arcella w wieku 36 lat, a po jego śmierci fala cudów jeszcze bardziej się wzmogła. Dotykający grobu chorzy odzyskiwali zdrowie. W 1263 roku odkopano ciało świętego. Nienaruszony język, który wtedy znaleziono, umieszczono w osobnym relikwiarzu.
Do dziś przed grobem Il Santo w bazylice w Padwie modli się około pięć milionów pielgrzymów rocznie. W Polsce najważniejsze sanktuaria św. Antoniego znajdują się w Radecznicy koło Zamościa oraz w Łodzi-Łagiewnikach.
ŚW. JÓZEF– OPIEKUN JEZUSA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. FILOMENA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. JAN PAWEŁ II
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. MARIA FAUSTYNA OD NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU(HELENA KOWALSKA)
Dostępne w wersji pełnej
BŁ. KAROLINA KÓZKÓWNA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. JOANNA (GIANNA) BERETTA MOLLA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. BRAT ANDRZEJ(ALFRED BESSETTE)
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. MARCIN Z TOURS
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. MARCIN DE PORRES
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. RÓŻA Z LIMY(IZABELA DE FLORES DEL OLIVA)
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. ALOJZY GONZAGA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. FELIKS Z CANTALICE(FELIKS PORRI)
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. GEMMA GALGANI
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. BRAT ALBERT(ADAM CHMIELOWSKI)
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. URSZULA LEDÓCHOWSKA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. PATRYK
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. FRANCISZKA RZYMIANKA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. GABRIEL OD MATKI BOŻEJ BOLESNEJ(FRANCESCO POSSENTI)
Dostępne w wersji pełnej
BŁ. DOROTA Z MĄTÓW(MĄTOWÓW)
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. BENEDYKT Z NURSJI
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. FRANCISZEK(JAN BERNARDONE)
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. TERESA OD DZIECIĄTKA JEZUS I NAJŚWIĘTSZEGO OBLICZA(ŚW. TERESA Z LISIEUX, TERESA MARTIN)
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. ZDZISŁAWA Z LEMBERKU
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. JÓZEF BENEDYKT COTTOLENGO
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. HERMAN JÓZEF
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. TOMASZ Z AKWINU
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. STANISŁAW SOŁTYS ZWANY KAZIMIERCZYKIEM
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. JÓZEF MOSCATI
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. JOANNA D'ARC
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. ANDRZEJ BOBOLA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. TERESA BENEDYKTA OD KRZYŻA(EDYTA STEIN)
Dostępne w wersji pełnej
BŁ. HENRYK SUZO
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. MIKOŁAJ
Dostępne w wersji pełnej
BŁ. ANIELA SALAWA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. AUGUSTYN Z HIPPONY
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. MARTA Z BETANII
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. SALWATOR Z HORTY
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. AGNIESZKA
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. HILDEGARDA Z BINGEN
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. TOMASZ MORE(MORUS)
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. ELŻBIETA WĘGIERSKA(ELŻBIETA Z TURYNGII)
Dostępne w wersji pełnej
BŁ. JOSE LUIS SANCHEZ DEL RIO
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. TOMASZ BECKET
Dostępne w wersji pełnej
BŁ. FRANCISZEK I HIACYNTA MARTO
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. KATARZYNA ZE SIENY
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. JAN BOŻY(JAN CIDADE)
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. NOTBURGA Z EBENU
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. GWIDON (GUIDON, GUIDO, WIDO) Z ANDERLECHTU
Dostępne w wersji pełnej
ŚW. MAKSYMILIAN MARIA KOLBE
Dostępne w wersji pełnej
BIBLIOGRAFIA
(WYBÓR)
Dostępne w wersji pełnej
Korekta:
Agata Chadzińska
Anna Kendziak
Agata Pindel-Witek
Magdalena Wasilewska
Projekt okładki:
Łukasz Kosek
ISBN 978-83-756-9542-7
© 2013 Dom Wydawniczy „Rafael”
ul. Dąbrowskiego 16
30-532 Kraków
tel./fax 12 411 14 52
e-mail: [email protected]
www.rafael.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com