Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
NADCHODZI DECYDUJĄCE STARCIE. KTO ZATRUIMFUJE I CZY TEN TRIUMF BĘDZIE SŁODKI?
Królowa Varila i jej młodsza siostra zmierzają na Szmaragdową Pustynię, gdzie Lirian ma poślubić następcę tronu i w ten sposób przypieczętować sojusz między dwoma mocarstwami. W tym samym czasie sprzymierzone wojska całego Imperium pod wodzą namiestnika, księcia Edhgarma wyruszają na Wyżyny Echa, gdzie ponoć znajduje się ostatni bastion Nierzucających Cienia. Czy rozgromienie wroga w walnej bitwie zakończy wszystkie problemy odradzającej się Arandanii? Co czeka królową oraz jej siostrę na dworze Najwyższego Księcia Namrena, zwanego Skorpionem?
Towarzyszący orszakowi Malesser coraz lepiej rozumie miotające nim dobre i złe uczucia, Varilę dręczą wyrzuty sumienia, Lirian zaś skrywa groźną tajemnicę i drży ze strachu.
Po drugiej stronie kontynentu Sersien poświęciła to, co było dla niej najcenniejsze, byle tylko zemścić się na znienawidzonych zabójcach. Czy jednak cena, jaką płaci za zwycięstwo, nie jest zbyt wygórowana? Czy wyrok bogów można odwrócić?
Ostatni tom cyklu przynosi wiele odpowiedzi i rozwiązań, lecz nie zawsze takich, jakich spodziewali się bohaterowie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 31
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nie wierz w bieg słońca przez firmament;
Nie wierz w żar gwiazd, co w niebie stoją;
Nie wierz w prawdziwość prawdy samej;
Lecz wierz bez reszty w miłość moją.
William Shakespeare, Hamlet
Spętana duszo, która, usiłując być wolna, coraz okropniej się wikłasz.
William Shakespeare, Hamlet
Shelani rozglądała się ze zdumieniem. Kraina Umarłych wyglądała zupełnie inaczej, nie tego się spodziewała. Słońca, które widziała przez mgnienie oka, teraz przybrały postacie smoka i wilczycy. Łuski Smoka połyskiwały złotym światłem, sierść wadery mieniła się srebrem. I nigdzie wokół nie widziała Węży Chaosu, tylko spokojną wodę. Tyle wody, że starczyłoby, by zmienić Pustynię w rajski ogród. Wpatrywała się w nią z zachwytem, gdy niespodziewanie wśród błękitu i zieleni morskiej toni zobaczyła twarz tego, przez którego się tu znalazła, przez którego jej życie zmieniło się bezpowrotnie. I nagle… Zaświaty zaczęły przypominać te, o których nauczali kapłani.
Morze nie wyglądało już jak gładkie lustro. Jego powierzchnia zmieniła się w piasek, przesypujący się z sykiem między jej palcami, co chwila wzburzany ruchami jakiejś nieznanej istoty. Smok i Wilczyca zniknęli gdzieś, na niebie w miejsce łagodnego światła pojawiło się palące słońce. Wszystko wokół stało się tak suche, że na samą myśl o przepastnej toni, którą widziała jeszcze chwilę temu, żołądek ścisnął się jej boleśnie.
– Nie martw się. – Dobiegł ją syczący głos. – Twoja krzywda nie została zapomniana.
Piasek zaczął się kotłować, tworzyć leje i wiry, aż w końcu uformował wykrzywioną w upiornym grymasie kobiecą twarz. Ziarenka połączyły się ze sobą, jakby ktoś przetopił je w szkło, i nagle, z chaosu kurzawy, ponad ziemię wytrysnęło ogromne wężowe cielsko.
Kobra o łuskach czarnych, krwiście czerwonych i głęboko fioletowych, tak wielka, że jej kaptur zasłonił Złote Słońce. Głowa węża miała kobiecą twarz, okoloną kryzą niczym burzą włosów. Kobiecą… Nie do końca. Oczy, bezlitosne i jadowicie zielone, nie miały w sobie ani odrobiny człowieczeństwa, a kiedy się odezwała, w jej ustach mignął rozdwojony język i kły ostre jak sztylety.
Shelani padła na twarz, bo wiedziała, że oto ukazała się jej Gadzia Bogini.
– Powiedz mi, córko. Powiedz mi, czyją duszę mam pożreć. – Oblizała lśniące zęby, zmrużyła oczy.
Elfka skuliła się na gorącym piasku, niezdolna odpowiedzieć. Gdzieś w dali rozległ się huk gromu, czarne chmury zasnuły niebo. Gdy uniosła oczy, zobaczyła, jak błyskawica migocze w koronie na głowie Bogini, a wśród granatowych i fioletowych obłoków kolejne wężowe kształty wyginają się esowato, lecą, nie bacząc na gwałtowny wicher, by skupić się wokół swej pani. Węże Chaosu utworzyły kłębowisko ciemności, ich syk i szum ocierających się o siebie łusek wdzierały się w głowę Shelani, choć zasłaniała uszy rękami. Chciała rozmawiać ze Słońcami, niezależnie od postaci, którą przybrały, nie z Boginią. Tyle że Słońca nie pomogłyby jej w zemście, a tylko o tym myślała, gdy wydawała ostatnie tchnienie.
– Dość! – nakazała kobra i wokół zapadła cisza. – Niech przemówi.
Kobieta podniosła głowę, ale została na kolanach. Drżała, niezdolna patrzeć w piękną, lecz przerażającą twarz Bogini, a tym bardziej w jej nieludzkie oczy. Mimo to wiedziała, że nie ma już odwrotu: albo wskaże wężowi cel, albo sama zostanie pożarta. Raz przywołana, królowa zaświatów nie odejdzie, póki nie nasyci się duszą jakiegoś elfa.
Dlatego rozpoczęła opowieść.
Barwne place Neyde, jego bajeczne ogrody i malownicze kanały, ogromne świątynie i strzeliste wieże stały się jej codziennością, gdy przyjechała z wybrzeża, by zostać narzeczoną następcy tronu. Kochała księcia, kochała go tak mocno, że stała się jego cieniem, była gotowa spełnić każde jego życzenie, każdą zachciankę.
Ich małżeństwo miało zakończyć konflikt między rodami: rodzina Shelani, druga po książęcej co do bogactwa na całej Pustyni, posiadająca najwięcej kopalń złota i innych kruszców, łatwo mogła wykorzystać swoją pozycję, by zagrozić panującej dynastii. Wojna od wieków wisiała na włosku, bo nigdy nie układało się między nimi najlepiej. Kiedy więc Najwyższy Książę zaproponował sojusz oparty na małżeństwie syna i najpierwszej córki konkurencyjnego klanu, wszyscy odetchnęli z ulgą. Wprowadzenie Shelani na tron Szmaragdowej Pustyni zaspokajało ambicje jej ojca, a ród panujący mógł umocnić swoją władzę. Pozycja dziewczyny jako przyszłej Najwyższej Księżnej wydawała się pewna, zwłaszcza kiedy następca tronu dowiedział się, że Shelani nosi jego dziecko. Poddali się namiętności, do której jako narzeczeni mieli prawo…
Była zdziwiona, gdy nie ogłosił publicznie, że oczekują potomka. Była zdziwiona, że nagle zaczął tak gorliwie oddawać cześć Złotemu Słońcu, całe dnie spędzać samotnie w świątyni. Nie znała go z tej strony, ale nie miała złych przeczuć. W końcu przysięgał, że się z nią ożeni, w końcu kochał ją ponad życie, prawda?
Nie kochał. Nie wiedziała tego jeszcze, gdy odesłał ją w rodzinne strony, by, jak mówił, „urodziła w spokoju, z dala od zgiełku stolicy”, choć przecież tak długa podróż mogła zaszkodzić ciężarnej. Ale dowiedziała się, gdy jej strażnicy zabili skrytobójcę, który miał dostać się nocą do powozu. Znała tego mężczyznę, pamiętała jego twarz z Neyde.
Na szczęście jej służba wciąż pozostawała lojalna. Shelani wiedziała, że nie zdoła dotrzeć do domu, nim wyda na świat dziecko, wysłała więc listy do swoich braci i zatrzymała się w jednej z twierdz blisko granicy kontrolowanych przez jej ród terenów. Gdy usłyszała, że do murów zbliżają się dwie grupy jeźdźców, ze strachu zaczęła przedwcześnie rodzić. Na świat przyszła dziewczynka. Zrządzeniem Srebrnego Słońca tej samej nocy jedna ze służących pracujących na zamku powiła córkę. Shelani bała się o życie swojego dziecka i nie miała skrupułów. Rozkazała innej elfce, akuszerce, która pomagała jej przy porodzie, zamienić dzieci i tak przy jej łożu znalazła się córeczka służącej.
To jednak było mało. Shelani, niemal mdlejąc z wyczerpania, zażyła specjalne zioła. Uśmierzały ból, a w dużej ilości powodowały czasową śpiączkę, spłycały do minimum oddech i zwalniały puls. Liczyła, że kiedy nasłani przez księcia zabójcy wpadną do zamku i zobaczą ją w takim stanie, dojdą do wniosku, że zmarła przy porodzie, więc zostawią ją w spokoju, a dziecko… albo uprowadzą do księcia, albo zabiją. Ale to przecież nie jej córka… Ona swoją odzyska potem. Plan wydawał się dobry, jednak gdy po pewnym czasie otworzyła oczy, zrozumiała, że katastrofalny w skutkach.
Jeźdźcami, którzy pierwsi dotarli na miejsce, nie byli ludzie księcia, lecz jej bracia. Nie tracili czasu: wynieśli z zamku nieprzytomną siostrę wraz z dzieckiem, a pozostałym elfom kazali uciekać przed zabójcami. Ci jednak nie zdążyli. Ledwo jedna kawalkada opuściła mury zamku, drugą bramą wpadli ludzie księcia. Wszyscy, którzy zostali w twierdzy, zostali zabici, a wśród nich prawdziwa córka Shelani.
Bracia znaleźli dla niej kryjówkę, starą świątynię zapomnianych bogów, którym nikt nie oddawał już czci. Tam doszła do siebie i dowiedziała się całej prawdy.
Następca tronu poślubił Maragde, kapłankę Złotego Słońca. Zawarł ugodę z rodem Shelani: zapłacił im ogromny majątek jako rekompensatę za zerwane zaręczyny, a przy tym zadeklarował, że jeżeli zaniechają zemsty, on nie będzie dociekał, gdzie się ukryła, pozwoli żyć jej i dziecku – już wiedział, że ocalały. Odstąpienie od umowy nie przeszło jednak bez echa, choć i w tym wypadku zdołał odwrócić sytuację na swoją korzyść: dwór i lud byli przekonani, że Shelani go zdradziła, a ojcem dziecka nie był Książę. To dlatego oddalił ją z dworu i to dlatego, jak zapewniał, elfka zmarła przy porodzie, wydając na świat martwego bękarta. Według religii Słońc tak przecież powinna wyglądać słuszna kara za cudzołóstwo.
Córka Shelani nie żyła jednak istotnie, a dawny narzeczony zabrał Złotemu Słońcu kapłankę i nie poniósł kary. A ona… Jej reputacja była zniszczona, honor jej domu został splamiony, imię okryło się hańbą. Była martwa dla świata, dla wszystkich, poza kręgiem najbliższej rodziny. Nie miała przyszłości, postanowiła więc, że jej przyszłością stanie się córka służącej, wychowana tak, jakby była jej własną. Jej gniew na zdradę „ojca” miał się okazać bardziej niszczycielski niż burza piaskowa.
Ani ona, ani jej ród nie poniechali odwetu. Przygotowywali plan długo, bo zemsta najlepiej smakuje na zimno. Postanowili uderzyć tam, gdzie Najwyższego Księcia Pustyni zaboli najbardziej, narzędziem zaś miał być jeden z członków jego najbliższej rodziny…
Nie powiodło się.
A kiedy Shelani chciała wziąć sprawy w swoje ręce, też się nie udało. Nie dopełniła zemsty. Zginęła i oto stoi tu, w Krainie Umarłych, przed obliczem Gadziej Bogini, błagając ją, by dokończyła za nią dzieło.
– Nie pozwól mu wypełnić planów. Uderz tam, gdzie zaboli go najbardziej, obnaż jego obłudę, Pani Węży.
Bogini uśmiechnęła się, odsłaniając kły.
– Wypowiedz jego imię, Shelani z Enfrytów. Wypowiedz imię tego, którego mam pożreć żywcem, tego, który cię zdradził i zabił twoją córkę.
Shelani odgarnęła z twarzy czarne włosy, wstała, wyprostowała się jak struna. Policzki miała mokre od łez wściekłości.
– Namren Skorpion.
Przez terytorium Arandanii sunął długi wąż elfów i ludzi, koni, powozów i fur, na których transportowano żywność i wyposażenie. Podróżnym nie towarzyszył częsty w takich sytuacjach radosny gwar, rozmawiali raczej ściszonymi, wyważonymi głosami, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa czekającego ich zadania. Jedynie konie parskały i rżały głośno, jakby niezadowolone z powolnego tempa marszu. Jedynie miecze zawieszone u pasów szczękały, a cięciwy na łukach śpiewały, delikatnie szarpane wiatrem. Na razie wszyscy jechali razem, ale niedługo się rozdzielą. Orszak królowej i jej siostry wyruszy do Neyde, na zaręczyny Lirian z Daretem. Wojska pod wodzą Edhgarma podążą, aby gdzieś tam, na tajemniczych Wyżynach Echa wydać ostateczną bitwę Nierzucającym Cienia.
***
Varila zostawiła za sobą stolicę, a potem kolejne miasta, lasy i rzeki swojego kraju, ale jednego zostawić nie mogła. Tęsknota za dziećmi początkowo nie pozwalała jej spać. Budziła się w nocy, zdjęta irracjonalnym strachem, przekonana, że z jakiegoś powodu już nigdy ich nie ujrzy. W dzień powóz kołysał się na wybojach, w nocy stał tam, gdzie akurat się zatrzymali. Odwiedzali ją różni wysoko postawieni urzędnicy, siostra lub przyjaciółka albo była zupełnie sama – bez różnicy. Cokolwiek robiła, kogokolwiek widziała, wspomnienie ostatnich rozmów z bliźniętami nie opuszczało jej ani na chwilę.
Myślała o tym, co powiedziała im o cechach mądrego króla i zastanawiała się, czy sama potrafi stosować zasadę równowagi, do której namawiała dzieci. Wciąż przypominała sobie ich szeroko otwarte, zaciekawione oczy, oczekujące na odpowiedź, bezgranicznie ufne.
Słów małej Armory o tym, że mogłaby wyjść za Malessera, nie chciała sobie przypominać, chociaż napływały do niej raz po raz. I nic nie mogła na to poradzić.
Tamtej nocy, gdy rozmawiała z dziećmi o równowadze, nie wróciła do swoich komnat. Zasnęła, kołysana ich miarowymi oddechami, bezpieczna w cieple i prawie niezmąconej ciszy.
Obudził ją niespokojny ruch Armory, kurczowo czepiającej się jej nocnej koszuli, i cichutkie pochlipywanie. Kiedy wzrok Varili przyzwyczaił się do ciemności, zobaczyła, że policzki dziewczynki są mokre od łez.
– Co się stało, kochanie? – szepnęła najciszej, jak mogła, nie chcąc budzić Eldera, spokojnie zwiniętego pod kołdrą po jej drugiej stronie.
Córka skuliła się obok, cicho popłakując.
– Nie jedź tam, mamo – poprosiła cienkim głosikiem. Królowa domyśliła się, że dziewczynka nie do końca zdaje sobie sprawę, czy się obudziła, czy śni nadal. – Nie jedź, proszę.
– Co ci się śniło? – Przygarnęła córkę do siebie, głaskała ją po głowie tak długo, aż szloch dziecka ucichł. Wielkie błękitne oczy spojrzały na nią błagalnie w półmroku.
– Walczyłaś w bitwie – szepnęła mała księżniczka. – Będziesz walczyć?
Varila przełknęła ślinę. Nie chciała kłamać, ale nie mogła też powiedzieć prawdy, bo to jeszcze bardziej przestraszyłoby Armorę.
– Tylko jeśli będę musiała, kochanie.
Księżniczka rozszlochała się znowu. Coś mówiło Varili, że na samej bitwie jej sen się nie skończył. I rzeczywiście, w końcu dziewczynka zdołała odezwać się jeszcze raz:
– Walczyłaś w bitwie… I nie wróciłaś do domu – dokończyła, a królową przebiegł dreszcz. – Nie zostawiaj nas.
Przytulała Armorę i zapewniała, że nigdy ich nie zostawi, że wróci szybciej, niż się spodziewają, aż ta w końcu zasnęła. Tym razem jednak, nawet słysząc równe oddechy dzieci, Varila długo jeszcze wpatrywała się w baldachim nad łożem, a kołatanie niespokojnego serca nie pozwalało i jej odpłynąć w sen.
Kiedy żegnała bliźnięta, obiecała, że wróci, i zamierzała tej obietnicy dotrzymać. Rozumiała, że mogło być im ciężko: nigdy nie zostawały same na tak długo, a to, co przeszły przez ostatnie miesiące, martwiąc się o nią, gdy leżała zmorzona chorobą, na pewno sprawiło, że jeszcze bardziej bały się ją stracić.
– Uważaj na siebie, mamo – powiedział Elder poważnie, dużo spokojniej i dojrzałej niż powiedziałoby to inne dziecko w jego wieku. Zawsze wolał chować emocje za formami, jakby udawanie dorosłego miało sprawić, że naprawdę stanie się dorosły. – Zajmiemy się Arandanią, jak będziemy mogli najlepiej.
Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
– Czekajcie na cioteczną babkę Armorę i nie martwcie się niczym. Wrócę prędzej, niż się spodziewacie, obiecuję – przyrzekła i pocałowała każde z nich w czoło. Długo nie wypuszczała ich z uścisku, długo wdychała ich zapach, jakby starała się zapamiętać go na długo, zabrać ze sobą. – Kocham was. Nawet nie wiecie, jak bardzo.
A jednak gdy po raz ostatni na nie patrzyła, już z końskiego grzbietu, zrozumiała, że spojrzenie Armory będzie ją ścigać. Oczy dziewczynki, tak samo przestraszone jak w nocy, mówiły, że nie dała się przekonać zapewnieniom matki. I chociaż odpowiedziała, jak Elder, że też ją kocha, ten wzrok mówił coś zupełnie innego:
A jeśli nie wrócisz?
***
Krajobraz powoli przesuwający się za oknami powozu wydawał się Lirian coraz bardziej obcy. Na początku jechali przez ziemie należące do Korony i zamieszkane przez kupców, potem przez lasy wokół Forinelu – znała te tereny, lecz na pewno nie tak dobrze jak okolice Silner. Najpierw obserwowała poznaczony dolinami rzek i plamami sadów krajobraz Arrengardu, równiny, która swą nazwę dzieliła z kupieckim miastem położonym dalej na zachodzie. Jadąc tamtędy, chłonęła wzrokiem rozpościerającą się wokół zieleń i zastanawiała się, do jak różnych od tego widoków będzie się musiała przyzwyczaić w nowym miejscu, na Pustyni. Lasy wokół Forinelu wywołały jeszcze dotkliwsze ukłucie bólu: pamiętała, jakby to było wczoraj, ucieczkę, w której towarzyszyła Varili. Przez moment także zapragnęła uciec, odlecieć daleko, jak najdalej od błędu, który popełniła, od decyzji, której wciąż żałowała. Nie zobaczyła Miasta Smoków: było święte, odizolowane od reszty Arandanii, i nie godziłoby się przeprowadzać blisko niego armii, a jednak Lirian do końca miała nadzieję, że ponad drzewami ujrzy choć przez chwilę złoty blask poświęconych Neru kopuł. Nie ujrzała.
Chociaż wciąż jechali przez ojczyznę księżniczki, ona czuła, że te ziemie stają się już dla niej obce. Nie dlatego, że ich nie znała, lecz dlatego, że sama odchodziła; dlatego, że zostawiała je za sobą.
Często drzemała, zmęczona rozpamiętywaniem tego, co zrobiła, lecz sen nie przynosił ulgi. Usiłowała prowadzić normalne rozmowy z siostrą, z Aranią i Malesserem, ale każde z nich o czymś jej przypominało, każde przywoływało myśli, których nie chciała.
Varila. W podróżnej tunice i koszuli, z mieczem przy pasie wyglądała znowu tak, jak kiedy uciekali na Wyspy. Zupełnie jakby część otaczającej ją przez lata atmosfery żalu i zimnej dumy odeszła z chwilą, w której królowa zamieniła suknię i koronę na mniej reprezentacyjne szaty. Księżniczka nie wiedziała, jakie uczucia budzi w niej ta przemiana. Z pewnością wywoływała gorzką ironię, bowiem siostra, choć z zewnątrz w mgnieniu oka wróciła do dawnej siebie, wewnątrz nigdy już nie będzie taka jak niegdyś.
Lirian myślała o wszystkich swoich pretensjach, o żalu do siostry, ale też o tym, że może gdyby w sprawie Spalonych Królestw zdołała porozmawiać z nią szczerze, nie siedziałyby teraz w tym powozie, a poczucie winy nie pożerałoby jej wciąż od nowa. Powtarzała sobie, że przecież zaufała Neru, a Silnari wręcz oświadczyła jej, że jest smokiem, i te słowa chwilami koiły duszę elfki. Chwilami, bo przeważnie zastanawiała się, czy na pewno jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Jeśli smoczyca się pomyliła, Lir nie tylko nie odnajdzie się na Pustyni, ale do reszty zagubi tam samą siebie.
Arania. Lirian czuła, że Orodenitkę coś gryzie, widziała w jej ruchach nerwowość, w spojrzeniu delikatny błysk niepokoju. Pewnego dnia odważyła się ją o to zapytać. Elfka uśmiechnęła się smutno.
– Widzisz, Lirian… Twoja siostra już o tym wie, ale tobie nie miałam okazji powiedzieć. Nie chciałam, bo masz teraz dość własnych trudnych myśli. – Spojrzała na nią tak, że dziewczynę przeszedł dreszcz. Uświadomiła sobie, że Arania może wiedzieć, z czym się zmaga albo przynajmniej się tego domyślać.
– Zakochałam się – wyznała Arania, a Lirian w pierwszym odruchu miała ochotę się roześmiać. To dlatego? Dopiero dalsze słowa rozjaśniły księżniczce w głowie.
– Żebyśmy mogli odzyskać dar, który poświęciliśmy w walce z narodentami, muszę poślubić Orodenitę i urodzić dzieci z krwi mojego narodu. – Jej oczy coś zamgliło. Powóz podskoczył na kamieniach, elfka skrzywiła się, chwyciła siedziska. Dopiero po chwili podjęła wątek:
– Problem w tym, że ten, którego kocham, nie pochodzi z Gór. Nie mam pojęcia, jak zareagują rodzice, gdy się dowiedzą, i czy pozwolą mi za niego wyjść.
Lirian zamrugała. A więc plotki były prawdziwe, pomyślała, przypominając sobie, ile razy jej dwórki wróżyły Aranii i księciu Asterii miłość. Gdyby nie wątpliwości Orodenitki, byłaby bardziej niż szczęśliwa.
– Chodzi o Warina, prawda? – upewniła się, a najlepsza przyjaciółka jej siostry skinęła głową.
Wyjaśniało to, dlaczego tak często podróżowała razem z Edhgarmem i jego kompanem w drugim powozie, ale także dlaczego zdarzało jej się unikać Kalaina.
– Da się coś z tym zrobić? – spytała Lirian z nadzieją, bo nie była w stanie dopuścić do siebie myśli, że Arania musiałaby zrezygnować ze swojego szczęścia. Niech chociaż jedna z nas nie musi wybierać, poprosiła Neru w myślach, choć nie wiedziała, czy po tym, co zrobiła, Smok jeszcze wysłuchuje jej próśb.
Po raz pierwszy zobaczyła na twarzy Orodenitki wyraz niepewności.
— Nie wiem, Lir. Zaczynam się zastanawiać, czy dar nie powinien przepaść już na zawsze – szepnęła ledwo słyszalnie, a księżniczka uniosła brwi. – Są z niego korzyści, owszem, ale także przynajmniej tyle samo zmartwień.
Coś w jej spojrzeniu kazało dziewczynie sądzić, że może Arania nie mówi wszystkiego Varili, a co dopiero jej, Lirian. A jeśli dowiedziała się czegoś, gdy była w transie? Jeśli ta informacja mogła mieć znaczenie w sprawie sojuszu?
Im dłużej obserwowała Aranię, tym bardziej była świadoma, jak często elfka przypatruje się Malesserowi i Varili. Pomyślała, że może nie jest sama w swoich obawach.
Malesser. Przypominał jej o losie, który sama sobie wybrała, a który teraz napawał ją lękiem. Przypominał także o przeczuciach dotyczących siostry. Lirian widziała, że królowej sprawia ulgę przesiadanie się co kilka dni do powozu kuzyna, jakby wolała ignorować ambasadora, jakby posyłane mu uśmiechy, zbyt wymuszone albo zbyt oficjalne, a na pewno nie szczere, sprawiały jej przykrość. Widziała, że nie umyka to uwadze księcia, ale znosi wszystko w milczeniu, czasem tylko spoglądając na swoje dłonie, jakby zastanawiał się nad przeszłością. Problem w tym, że cokolwiek się kiedyś wydarzyło, nie da się tego zmienić i w niczym mu to nie pomoże, a raczej wszystko utrudni.
Nie tylko to zaprzątało jej głowę, gdy patrzyła na Malessera. W ciemnej koszuli – spodziewała się, że po przekroczeniu granicy Pustyni zacznie nosić się w jaśniejszych barwach – i rdzawej kamizeli, z mieczem u pasa i posępnym spojrzeniem wydawał się zupełnie inny niż książę, który przekonał ją, by mu zaufała, choć nie miała ku temu powodów. Mimo wszystkich obaw lubiła jego uśmiech i chciała, by znów pojawił się on na jego przystojnym obliczu. Pewnego dnia, gdy Varila ich opuściła – jak zwykle wymawiając się koniecznością pracy nad planami bitwy – a w powozie zostały prócz nich tylko Lareina i Atramentowa Źrenica, nie wytrzymała.
– Widzę, że coś cię martwi, książę – zauważyła.
Malesser uniósł wzrok i stwierdził, że niezwykłe fioletowe oczy księżniczki zdają się przewiercać jego duszę. Już od dawna wiedział, jak intensywne potrafi być jej spojrzenie.
Wzruszył ramionami, jego twarz przybrała ten sam nonszalancki wyraz, którym zawsze zwodził wszystkich, przed którymi chciał ukryć swoje prawdziwe myśli i emocje.
– Ot, nic wielkiego, księżniczko. Powrót do domu.
Lir zakręciła na palcu kosmyk włosów, wydęła usta. Zrozumiał, że go przejrzała. Darzył księżniczkę coraz większą sympatią, ale też coraz większym szacunkiem. Poprzysiągł sobie, że jeżeli Daret nie będzie jej traktował tak, jak na to zasługuje, będzie miał do czynienia nie tylko z jej smoczą siostrą, ale także i z nim.
– Boisz się, książę – szepnęła Lirian. – A skoro ciebie przeraża życie w Neyde, zapewne mnie też powinno.
Westchnął cicho.
– Nie, pani. Ciebie ta sprawa nie dotyczy. To na mnie ojciec jest wściekły… I będzie po wsze czasy za to, że – zawahał się – zdecydowałem się przystać do Nierzucających – dokończył.
– Myślałam, że ich szanujecie. – Księżniczka uniosła brwi.
– To… – znów się zawahał – skomplikowana historia. Dość jednak powiedzieć, że was podejmie z wszelkimi honorami, a mnie… jak zwykle.
Lirian przekrzywiła głowę, przyjrzała mu się uważniej. Pierwszy raz w tych pięknych oczach dostrzegła żal, nie, jak zwykle, pewność siebie.
– Jesteś zapewne osobiście odpowiedzialny za nasze bezpieczeństwo, to musi być ogromne brzemię – zaczęła łagodnie. – I, jak mniemam, obawiasz się, jak przyjmie nas lud Pustyni. Tego, muszę przyznać, obawiam się i ja.
Spojrzał wprost na nią. Tak, trafiła. To właśnie zaprzątało teraz jego głowę dzień i noc. Oprócz, no cóż, oprócz myśli o królowej, które nie opuszczały go nawet na moment.
– Twoja przenikliwość, pani, jest jak promień Złotego Słońca trafiający do najgłębszej z jaskiń – pochwalił ją wyszukanym komplementem, za co obdarzyła go wdzięcznym skinieniem głowy. – Tak, obawiam się reakcji mojego ludu – przyznał. – I modlę się codziennie, by dostrzegł w tobie to, co dostrzegłem ja. By uznał potęgę twojej siostry i przekonał się, że w cieniu smoczych skrzydeł będzie mu dużo lepiej niż w skwarze. – Uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały mroczne. – Jeśli chcesz wiedzieć, pani, uważam, że potrzeba czasu, by się przyzwyczaili. Będziecie musiały na siebie uważać, ale my zadbamy, by żaden nieprzychylny głos nie zmącił waszego spokoju. Przyzwyczają się – powtórzył. – Muszą. Byliby głupcami, nie chcąc przyjąć najlepszego, co spotkało Pustynię od wieków.
Oczy Lirian lekko zwilgotniały. Zastanawiała się, czy mówi to ze względu na Varilę, czy naprawdę uważa, że nadaje się na władczynię jego ojczyzny.
– Panie… – poprosiła, przechodząc na narzecze Pustyni. – Czy możesz opowiedzieć mi jeszcze o księciu Darecie?
Wykrzywił usta, prychając lekko, ni to ze złością, ni to z niedowierzaniem. Daret, znów Daret, zawsze i wszędzie nieodłączny brat, któremu dano wszystko. A on, który każdą rzecz czy przywilej musiał wyrwać z gardła Pustyni, był gorszy tylko dlatego, że dokonał kilku nietrafionych wyborów i miał mniej szczęścia. I… stał się zbyt niebezpieczny dla ojca.
– Opowiem ci, księżniczko. Ale musisz wiedzieć jedno: jeśli mój brat nie będzie wdzięczny bogom, że zostaniesz jego żoną, to nie twoja wina. Po prostu otacza go za wiele błyszczących przedmiotów, by umiał docenić blask słońca.
***
Arania siedziała obok brata, wpatrując się w szarzejące za zasłoną wzniesienia. Nizina wokół Forinelu przeszła we wzgórza, a potem w coraz wyższe szczyty. Przy granicy dołączyły do nich oddziały Namrena, przysłane, by wspomóc królową w nadchodzącej bitwie. Mogliby ruszyć na Pustynię centralnie od północy, ale na otwartym, coraz bardziej suchym terenie armia szybko by się zmęczyła i nie miała gdzie ukryć. Przez kilkanaście dni byli więc zmuszeni podróżować przez góry, a dopiero przy Żmijowych Szczytach się rozdzielić. Wtedy wojska pójdą dalej na południe, by pokonując wiele mil dojść do Wyżyn Echa. Orszak królowej zaś skieruje się na zachód, bo od tamtej strony może szybko i w miarę wygodnie przebyć pustkowie otaczające Neyde ze wszystkich stron. Gdyby ruszyli w różne strony już przy Lisiej Bramie – otwartej przestrzeni tworzącej przesmyk między górami, morzem i granicą z Arandanią – i podróżowali wybrzeżem, mieliby do przebycia o wiele bardziej niegościnne i zdradzieckie piaski niż w przypadku górskiego szlaku. Malesser – o czym Arania nie mogła wiedzieć – odradzał podróż brzegiem morza również z powodu sporego prawdopodobieństwa, że w delcie zaatakują ich zabójcy na usługach Enfrytów. Ojciec miałby do niego słuszną pretensję, nie wspominając o tym, że sam książę prędzej dałby się sprzedać na arenę, niż dopuścił, by Varili i jej siostrze stała się krzywda.
Góry boleśnie przypominały Aranii o obowiązku wobec rodaków. Nie miała serca ukrywać przed Kalainem prawdy. Brat tolerował jej uczucia, może nawet był im przychylny, ale martwił się możliwą reakcją narodu i matki.
– Ari – powiedział któregoś dnia – jeśli uda nam się wygrać, dołożę wszelkich starań, żebyś mogła za niego wyjść. To dobry, waleczny mężczyzna. Im dłużej słucham go na naradach z królową, tym bardziej go lubię i szanuję. Czuję, i mój Orozinde też, że bardzo cię kocha. Poproszę matkę, żeby zgodziła się na próbę kapłanek, niech sprawdzą wasze dusze. Ale jeżeli z woli Neru wasz związek okaże się niemożliwy, będziesz musiała się z tym pogodzić.
Jego oczy mówiły: „Tak jak ja się pogodziłem”.
Arania przełknęła ślinę. Kiedy, na Neru, doszło do tego, że każda następna decyzja zaczęła się robić coraz trudniejsza? Kiedy wiara zaczęła kolidować z dobrymi uczuciami, a ścieżki, którymi szli, stały się kamieniste i kręte?
Jak zawsze w takich sytuacjach chciała prosić Neru o pomoc, ale przyszło jej do głowy, że może to właśnie jest jej ostateczna próba. Może Smok nie odpowiada na jej modlitwy właśnie dlatego, że chce wiedzieć, co wybierze?
– To i tak wiele dla mnie znaczy, że postanowiłeś wziąć moją stronę. W końcu to ty najbardziej z nas wszystkich nie chciałeś oddawać daru. – Przypomniała sobie, jak bardzo Kalain oponował, gdy Fylianna przyjechała do Grodu, by wyrazić wolę Neru na temat ich duchowego kompasu.
Ujęła jego dłoń, a on nie cofnął jej, jak ostatnim razem.
– Z darem czy bez niego, moje serce chce, żebyś była szczęśliwa. Tylko tak mogę ci pomóc to szczęście osiągnąć.
W końcu pewnego dnia, kiedy w powozie Edhgarma trwały narady, a Lirian i Malesser rozmawiali o Pustyni, Arania zebrała się na odwagę, by porozmawiać z ukochanym. Jechali konno za ekwipażem królowej, wiatr szarpał im włosy, ale przynajmniej nikt się im nie przysłuchiwał. Elfka żałowała, że nie są sami, ale ta rozmowa nie mogła czekać dłużej.
– Boję się, że to nie skończy się tak, jak byśmy chcieli – szepnęła i opowiedziała mu o woli Neru, o darze. Możliwe, że nie pamiętał, ale kiedyś już o tym rozmawiali, tyle że wtedy ten temat nie był tak ważny, tak naglący.
Książę Asterii wolno pokiwał głową, gdy skończyła. Westchnął.
– Mówiłaś mi o tym już dawno, ale wtedy… wtedy myślałem jeszcze, że to minie, że nie będziesz musiała wybierać.
Arania zamrugała. Naprawdę nie oczekiwał od niej natychmiastowej decyzji?
– Wiem, jak to może wyglądać, jak możesz się czuć.
Roześmiał się, wprawiając ją w jeszcze większe zdumienie.
– Czuję się świetnie. Jadę na koniu w blasku słońca, a obok mnie jedzie kobieta, którą kocham. Od siodła wolałbym co prawda statek, ale poza tym, jak mógłbym nie być szczęśliwy?
Zamrugała.
– Zbliża się starcie z zabójcami, możemy się już nigdy nie zobaczyć… – szepnęła, a w oczach stanęły jej łzy.
Ujął ją za rękę i przycisnął dłoń do ust.
– Nie walczę teraz. Nie staramy się o małżeństwo teraz, nie próbujesz uzyskać zgody matki teraz. – Spojrzał na nią uważnie, jakby chciał zobaczyć, czy rozumie. – Morze nauczyło mnie, że koniec sztormu zawsze przychodzi za późno, ale nie nigdy. Ten sztorm dopiero się rozpocznie, Aranio. Nie wiemy, jak przebiegnie, ale na pewno się skończy i znów będziemy na powierzchni. A skoro wiem, że nastąpi, chcę się do niego przygotować. Nacieszyć się tobą, pomyśleć o wszystkim, co w życiu dobrego widziałem i przeżyłem. I wierzyć, że przeżyję jeszcze wiele, z tobą u boku.
To brzmiało tak prosto, tak zwyczajnie, a jednak czuła w tych słowach siłę, może tę samą, która pozwoliła mu pokonać syrenę.
– A jeśli Neru nie pomoże nam zdecydować? Jeśli będę musiała wybrać innego?
Uśmiechnął się, coś błysnęło w jego oczach zawadiacko.
– Ufam jego wyrokom. Będę się starał, żebyś zmieniła decyzję. Nie zrezygnuję z ciebie. Ale jeśli naprawdę okaże się, że musisz zachować dar dla swego ludu, nie stanę się wściekły i zgorzkniały. Będę pamiętać, że jechałem z tobą w słońcu przez góry, że pisałem do ciebie setki listów, że pierwsza mnie pocałowałaś właśnie wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewałem. I będę wiedział, że zrobiłem wszystko, żebyś zapamiętała mnie jak najlepiej.
***
W końcu znaleźli się przy Żmijowych Szczytach. Varila kazała rozłożyć namiot u podnóża najwyższego z nich i zaprosiła wszystkich ważniejszych dowódców na ostatnią naradę przed rozdzieleniem się i bitwą, na którą wyruszą wojska. Oczekując na nich, rozmyślała o tym, jak wiele – paradoksalnie – podczas zmagań z Nierzucającymi Cienia zawdzięcza nie swoim umiejętnościom, lecz zwykłemu szczęściu i zrządzeniu Neru. Przecież gdyby nie Sersien i jej misja, ryzykowałaby nie tylko tymi tysiącami istnień, które za nią idą, ale także każdym następnym arandańskim pokoleniem. Przypomniała sobie swoje rozważania w Silner o tym, że jeśli zabójcy w twierdzy są nosicielami zarazy, wyśle na śmierć prawie całą swoją armię, z wyjątkiem tych, którym kazała chronić wschodnią granicę. Przypomniała sobie ogarniające ją przerażenie. Nie chciała postępować bezdusznie. Nie mogła dopuścić do tego, by jej żołnierze stali się dla niej tylko liczbą mieczy, a nie jednostkami z imionami, historiami i pragnieniami. By nie czuła oporów przed ich poświęcaniem. A jednak jako władca musiała widzieć całą planszę, nie tylko poszczególne pionki.
Mogła też być smokiem. Smokiem, który widzi jedno i drugie.
Jak dobrze, że Sersien wypełniła misję, inaczej królowa musiałaby rozkazać tym żołnierzom, by ślepo podążyli za nią, a to najpewniej oznaczałoby przegraną. Gdyby źle wybrała czas bitwy, Arandania mogłaby ponieść klęskę, a przynajmniej mocno się osłabić, i stać łatwym łupem Protektoratu Płomiennych Ziem. Śmierć z rąk zwycięskich Nierzucających mogła być albo powolna, rozciągnięta na wieki zemsty, albo błyskawiczna, druzgocąca poprzez zalanie jej państwa wojskami ze Spalonych Królestw. Ta ostatnia opcja, zważywszy na prawdopodobne powiązania między niszczeniem ołtarzy a śmiercią dziedziców ze wschodu, wydawała się bardziej realna i zatrważająca.
Mimo całej wiedzy, którą udało jej się zdobyć, mimo wszystkich zgromadzonych wokół doradców, czuła się jak ślepiec. Przecież to na niej spoczywa odpowiedzialność. Jeśli zawiedzie, za kilka wieków ktoś napisze w kronice: „Królowa Varila Ellendrai Bezlitosna. Ta, która zaryzykowała życie wszystkich, by dokonać własnej zemsty. Ta, która nie zawahała się poświęcić tysięcy istnień i przywiodła swój lud do zguby. Przeklęta Królowa.”.
Nikt z doradzających nie poniósłby konsekwencji. To mogła być tylko i wyłącznie jej wina.
I wtedy nadszedł znak od Neru, co więcej, związany z Celerilką, o której nigdy by nawet nie pomyślała, że będzie zawdzięczać jej życie.
Tak samo stało się przecież wcześniej: wyzdrowiała z woli Smoka, z jego woli Edhgarm pozwolił stosować płatki, których ona nie tknęłaby palcem… Czuła coraz mocniej, że nic tutaj nie jest jej zasługą. Na tę myśl serce rwało się do bitwy.
Królową niepokoiło, że Sersien nikomu prócz Verche nie powiedziała, dokąd jedzie i kiedy zamierza wrócić. Kapłanka zaś milczała nawet przy Edhgarmie. Władczyni martwiła się o kuzyna i, co chyba najbardziej niespodziewane, niepokoiła losem byłej zabójczyni. W głębi duszy Varila zaczęła podejrzewać, że Celerilka podświadomie czuła, że ta misja będzie jej ostatnią i zginie, niszcząc ołtarz.
To nie był czas na tego typu rozmyślania. Z Edhgarmem i całą kadrą dowódczą już od momentu, gdy wojska zebrały się w Silner, opracowywali plany bitwy. Teraz nadszedł czas, by je ujednolicić, przypomnieć każdemu wyznaczone zadania.
Varila miała ogromną nadzieję, że czas będzie jej sprzymierzeńcem. Modliła się, by Nierzucający byli jeszcze zbyt zdezorientowani, by szybko podjąć groźniejsze działania, a jednocześnie nie tak zdeterminowani jak osaczony drapieżnik, bo taki walczy do samego końca, nie oglądając się na rany, które sam otrzymuje.
Dowódcy pojawili się na czas. Wszedł Edhgarm, poważny i chmurny, jakby trochę zdenerwowany tym, że będzie musiał ją zastępować, a razem z nim Warin. Potem Ristan, pierwszy Celeril o jasnych włosach, jakiego w życiu widziała, w czarnej zbroi, o dłoniach spokojnie złożonych na rękojeściach dwóch mieczy. Mignął jej kiedyś na rycerskim turnieju. Potem Kalain, jak zwykle dumny i poważny, o rubinowych oczach rzucających krwawe błyski, za nim czujna Arania, która choć nie zamierzała walczyć, przydawała się jako strateg. Wreszcie Thornen, Oficer Skrzydła Wielokształtnych, ten, który tak bardzo przypominał jej Erila. I Saderańczyk, stary, znany od tak dawna sir Aendur, który podobno był w ostatnich chwilach życia przy Elderze III, przeżył rebelię, wojnę z Arrinem, wojnę z narodentami, a wreszcie ostatnio – zarazę. Jego widok napełnił królową dziwną siłą.
Jako ostatni do namiotu wszedł Malesser z jednym ze swoich dowódców – dotąd nie potrafiła wymówić imienia tego postawnego elfa o prostym nosie i przenikliwym spojrzeniu. Najwyższy Książę nie wysyłał syna do bitwy, a nawet wprost zabronił mu się w nią angażować. Starszy brat Dareta miał pilnować spraw sojuszu w Neyde. Varila rozumiała, że to kolejny afront, jaki Namren uczynił synowi, ale nie skomentowała dotąd tej decyzji.
Powitała dowódców oficjalnie i przeszła do powtarzania rozkazów.
Figury na rozłożonej na stole mapie wizualizowały plan, który przygotowywała od czasu, gdy Wielokształtni donieśli jej o lokalizacji twierdzy. Objęła wzrokiem pofałdowany krajobraz Wyżyn.
Przeanalizowała ukształtowanie terenu wokół twierdzy. Zamek otaczały cztery pasma wzgórz, po jednym z każdej strony świata, tworząc wokół niego nieregularny pierścień. Między zachodnim i północnym pasmem znajdował się wąwóz – jedno z czterech wyjść z doliny. Postawiła sobie za cel uniemożliwić zabójcom jej opuszczenie.
– Książę Kalainie, pamiętasz, co macie robić? – zwróciła się do Orodenity. Młody mężczyzna dumnie wypiął pierś.
– Nasi łucznicy obstawią wąwozy prowadzące do doliny i ostrzelają zabójców, jeśli ci będą chcieli uciec.
Skinęła głową i ustawiła figurę gryfa w jednym z przejść.
– Dobrze. Jeden skrzydlaty oddział zostaw jako wsparcie dla Wielokształtnych. – Skinęła głową Thornenowi. – A wasze zadanie, Oficerze?
Wielokształtny zasalutował.
– Ci, których najsilniejszymi postaciami są sokoły lub jastrzębie, będą służyć jako zwiadowcy. Część pozostałych stanie przy Celerilach w lesie otaczającym twierdzę, do tego dziesięć doborowych oddziałów na pierwszej linii frontu wraz z twoimi ludźmi, pani, i z elfami z Milczących Wysp.
– Doskonale. – Z uśmiechem ustawiła Trójłowy blisko symbolu oznaczającego zamek. Jej spojrzenie stało się nieco ostrzejsze, gdy spojrzała na Ristana. – Celerilowie?
– Lasy, Wasza Wysokość. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego terenu. Między drzewami ich wykończymy. – W jego oczach zobaczyła drapieżny błysk.
Ciernie przesunęły się ku zielonej plamie nieopodal siedziby Nierzucających Cienia.
– Nie wątpię – przytaknęła i zwróciła oczy na Warina. – Asteryjczycy i elfy z Archipelagu?
Czarnowłosy żeglarz skłonił głowę.
– Na twoje rozkazy, pani. Asteryjczycy pod moją komendą zaatakują od południa, Najwyższy Dowódca – spojrzał na Edhgarma – powiedzie swoich rodaków i elfy z Głuchego Lądu od północy razem z Nilirami i Wielokształtnymi.
Smok oraz Róża i Łuk wraz z wilkiem, rybą i ptakiem otoczyły twierdzę. Wybrała w większości konnicę, bo zabójcy nie bili się jak zwykli żołnierze, woleli bezpośrednie starcia piechura z piechurem. Mimo to nie miała wątpliwości, że są szkoleni we wszystkich typach walki.
– Nie wolno nam nie docenić przeciwnika – zaznaczyła. Chciała wykorzystać dobre strony każdej z ras, maksymalnie czerpiąc z jej potencjału. Najmniej ufała żołnierzom z Pustyni, bała się uzależniać od nich bezpieczeństwo innych, ale z drugiej strony istniało zadanie, do wykonania którego nadawaliby się bardziej niż ktokolwiek inny.
Namrenowi ogromnie zależało na sojuszu. W szeregach jego wojsk nie mogło być zdrajców, bo zaprzepaściłby swoją szansę.
Chociaż… Czy żołnierzom zależało na związku z Imperium tak samo jak Księciu?
Malesser mówił, że nastroje są różne, że istotnie nie wszyscy sprzyjają sojuszowi, ale większość stanie za nimi murem. A ci tutaj z wolna bratali się z Arandańczykami podczas podróży, a poza tym przecież musieli być wierni swojemu panu.
– Nie można wykluczyć możliwości zasadzki na sąsiednich wzgórzach – zwróciła się do Malessera. Ten szybko przetłumaczył jej słowa dowódcy. Mogłaby mówić w języku Pustyni, ale tego języka nie rozumieli pozostali zgromadzeni. – Zabójcy mogą utworzyć pierścień, mogą zaskoczyć nas od tyłu… Jesteście wytrzymali, odporni na trucizny, a więc i na zatrute ostrza, i potraficie długo znosić ból… Odeprzecie atak, doprowadzając do rozpoczęcia równoległego starcia i odetniecie część zabójców od towarzyszy w twierdzy, nie dając się zepchnąć do doliny. – Uważnie popatrzyła w oczy pustynnego elfa. Słyszała, że Malesser tłumaczy słowo w słowo, a na twarzy oficera pojawia się uśmiech.
– Powiedz, książę, królowej, że pobłogosławiono ją sprytem – odpowiedział Malesserowi, a ten przekazał jego słowa. – Wypełnimy rozkaz.
Varila uśmiechnęła się, przesuwając kobrę na odpowiednią pozycję. Pozostali jeszcze ludzie.
Ginęli szybciej od elfów, zatem albo zostaną w rezerwie, oszczędzając siły, by uderzyć w ostatecznym momencie i ponieść niewielkie straty, albo uderzą pierwsi, czyniąc ze swego życia ofiarę i męcząc zabójców, zanim jeszcze rozpocznie się „prawdziwa” część bitwy…
Wiele myślała o takim rozwiązaniu. Wiedziała, że wypełnią każdy jej rozkaz, chociaż ten akurat byłby bezlitosny. Nie miała serca go wydać.
– Sir Aendurze – patrzyła uważnie na starego rycerza, który skłonił się nisko – jesteście szkoleni w różnych rodzajach walki, różną bronią, co daje wam olbrzymie możliwości. Ale łatwiej was zranić i zabić. Dlatego nie mogę powierzyć wam jednego całego odcinka, w najgorszym bowiem razie tam powstałaby niebezpieczna dla nas wyrwa – mówiła spokojnie, chcąc, żeby rycerz jej teściowej zrozumiał, iż nie zamierza pomniejszać znaczenia ludzi w wojnie ani kwestionować ich umiejętności. – Chcę, żebyś podzielił swoich ludzi i dołączył poszczególne pułki do innych formacji. Wzmocnicie je swoimi zdolnościami, a nie zaistnieje ryzyko wyłomu w natarciu.
Jej decyzja miała jeszcze drugie dno. Tak jak powiedziała, elfy szkolono zwykle w sztuce biegłego posługiwania się konkretną bronią na konkretnym terenie. W Saderanie warunki pozwalały na kompleksowe szkolenie, co zdecydowanie działało na korzyść ludzkiej rasy. Ich największym atutem jest wszechstronność, niech zatem ona właśnie zostanie wykorzystana, pomyślała.
Aendur potwierdził przyjęcie rozkazu. Doszedł do wniosku, że Imperium dawno nie miało tak rozumnego naczelnego wodza. Lew dołączył do smoka obok twierdzy.
– Najwyższy Dowódco… – zwróciła się do Edhgarma z ogniem w oczach. Skłonił głowę, wytrzymując jej pełne determinacji spojrzenie. Wiedział, co ma robić.
– Wasza Wysokość, poprowadzę Nilirów i żołnierzy Archipelagu prosto na twierdzę. Przysięgam, że będę czuwał nad przebiegiem bitwy i godnie cię zastąpię, wiodąc żołnierzy do boju w twoim imieniu i pod twoimi sztandarami. – Jak wtedy, gdy Varila mianowała go namiestnikiem, ukląkł, a ona podniosła go z kolan. Powiodła wzrokiem po zgromadzonych dowódcach, po czym zdjęła z palca pierścień z rodową gemmą i podała go namiestnikowi. Kiedy Edhgarm go włożył, spytała w niczym niezmąconej ciszy:
– Czy przysięgacie słuchać rozkazów Najwyższego Dowódcy tak, jak słuchalibyście moich?
– Honor i chwała! – wykrzyknęli wszyscy dewizę Rodu Smoka. Zrobili to nawet Ristan i Malesser, dając jej w ten sposób dowód wierności.
Gdy okrzyk przebrzmiał, Varila znów przyjrzała się dowódcom. Była z nich dumna.
– Nie wchodźcie na pustynię – nakazała. – Prowadźcie wszystkie armie przez przełęcze, aż wyjdziecie w lasach w południowej części Wyżyn. – Nie musiała tego powtarzać dowódcy żołnierzy Pustyni, ale jej oficerom przyda się przypomnienie.
– Jeśli mógłbym coś powiedzieć, Wasza Wysokość… – odezwał się Malesser, patrząc na nią z delikatną prośbą w oczach. Gdy, lekko zaskoczona, wyraziła zgodę, zaproponował:
– Pani, niech wojska się rozdzielą. Wiem, że to może się wydawać niebezpieczne, bo im mniejsze oddziały, tym łatwiej je pokonać, ale Nierzucający nie walczą w polu, nie z regularną armią. – Spojrzał na Aranię, która jako jedyna, skoro Sersien była gdzieś daleko, mogła orientować się nieco w działaniach zabójców. Orodenitka skinęła głową, Tak, to istotnie rzuciło się jej w oczy, gdy podczas swojego krótkiego pobytu w twierdzy obserwowała szkolenie adeptów: nie uczono ich stawiania czoła licznym oddziałom w otwartym boju. – Mamy różne zadania i musimy zająć inne stanowiska. Moi ludzie znają te tereny lepiej niż wy, przygotowali więc mapy z trasami, którymi można dotrzeć na wyznaczone miejsca o wiele bezpieczniej i szybciej. A im mniejsze oddziały, tym większe prawdopodobieństwo, że przejdą pod twierdzę niezauważenie.
Varila zamyśliła się. To była nieoczekiwana propozycja, owszem, na pierwszy rzut oka niebezpieczna, ale tak naprawdę bardzo słuszna.
– Książę ma rację – zgodziła się, spoglądając na niego z aprobatą. – Czy ktoś ma zastrzeżenia? – Chwilę czekała, ale nikt nie zaprotestował, wszyscy rozumieli, że efekt zaskoczenia może im jedynie pomóc. – Zatem sprawdźcie mapy, które otrzymacie od elfów z Pustyni, omówcie je dokładnie, żeby nie zgubić się na tych przełęczach. – Kiedy zgodnie skinęli głowami, zakończyła: – To wszystko. Niech łaska Neru i bóstw, które wyznajecie, sprzyja wam w bitewnej zawierusze!
Pochylili głowy, a potem przytaknęli mocnymi głosami:
– Za Imperium i królową.
Kiedyś niektórzy z nich powiedzieliby: „Za Neru i królową”, ale Varila chciała dziś łączyć, a nie dzielić.
– Pamiętajcie, że najpierw musicie zamknąć zabójców w oblężeniu. Bitwa jest ważna, walka honorowa, ale skuteczność, w tym wypadku, ważniejsza. Niech się duszą w waszym uścisku tak długo, aż bój stanie się dla nich koniecznością. Zakładam, że wszyscy szpiedzy zostali wyłapani, ale zachowujcie czujność. Nie możemy sobie pozwolić na błędy – rzuciła jeszcze władczyni, po czym zakończyła naradę.
Gdy dowódcy wychodzili, królowa zatrzymała Edhgarma, dotykając jego ramienia.
– Gdy zaczniecie zajmować pozycje, wyślij mi gońca – szepnęła. – Dzięki temu będę wiedzieć, kiedy mam wyruszyć i zdołam was wesprzeć.
Edhgarm wpatrywał się w nią niedowierzającym wzrokiem.
– Chcesz walczyć?
Objęła go krzepiąco. Ich rozstanie nie potrwa długo.
– A jak myślisz? Przecież znasz mnie nie od dziś. Ja i ty na polu tej bitwy… razem możemy dokonać niemożliwego.
Redakcja:
Joanna Czarkowska
Korekta:
Barbara M. Mikulska
Projekt okładki:
Joanna Halerz, Krzysztof Zięba
Ilustracje:
Wiktoria Czyżycka
Skład wersji elektronicznej:
Paweł Czarkowski
Wydanie I, Warszawa 2024
ISBN 978-83-66767-70-6
Copyright © by Wiktoria Czyżycka, 2024
Copyright © for all editions by Wydawnictwo Alegoria, Warszawa 2024
Wydawnictwo Alegoria Sp. z o.o.
Ul. Chmielna 73 B, lok 14
00-801 Warszawa
tel. 600 762 716
e-mail: [email protected]