Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przed wiekami Najwyższy Smok Neru podarował jednemu z elfich plemion smocze skrzydła. Miał być to znak wiecznego przymierza z bóstwem oraz sygnał dla wszystkich ludów, że to właśnie Nilirowie (Wybrani) będą sprawować władzę nad całym światem.
Niestety, wiarołómstwo części członków plemienia i postawienie na miejscu Najwyższego Smoka Wilczej Pani sprawia, że ustalony porządek upada, elfy tracą skrzydła, a całe Imperium złożone z wielu ludzkich i elfich królestw zaczyna się rozpadać, nękane coraz częstszymi i coraz bardziej zaciętymi wojnami.
Gdy podczas kolejnej rebelii ginie król Nilirów, a jego żona w walce o pomstę zostaje poważnie ranna i popada w obłęd, losy państwa musi wziąć na swe barki młodziutka księżniczka. Lecz to dopiero początek jej problemów. Królowa wymyśla sposób na połączenie zwaśnionych elfich królewstw. W swoim obłędzie nie zważa na osobiste szczęście córki, a przede wszystkim nie widzi, że realizacja tego planu zagrozi jej rodowi, a nawet całemu Imperium.
Varila – wspierana przez najbliższych, między innymi: mentorkę - smoczycę, przyjaciółkę z kapłańskiego plemienia elfów oraz ukochanego mężczyznę – szuka sposobu na ocalenie wszystkiego, co jest jej drogie.
Brawurowo rozpoczęty cykl fantasy, którego debiutująca autorka ma… 16 lat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 542
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przed wieloma wiekami Smok Neru i Wilcza Pani powołali do życia świat. Smok stworzył dzień, słońce, wszystko, co dobre, jasne i ciepłe.Wilcza Pani stworzyła noc, księżyc, skały, ciemność i zimno. Smok był potężniejszy, ale tylko razem tworzyli całość.
U zarania dziejów, gdy ogień Najwyższego Smoka, z którego powstała materia świata, jeszcze nie wygasł, gdy lądy i morza nabierały kształtów, powstały Milczące Wyspy. Kiedy świat zaczęły zasiedlać wszystkie żywe stworzenia, na Wyspach zamieszkało jedno z elfich plemion. Może się to wydawać dziwne, lecz nie znali prawdy o Neru i Wilczej Pani, chociaż Najwyższy Smok miał wobec nich wielki plan. W owych czasach elfy te nie były nieśmiertelne ani nawet długowieczne, nie potrafiły się też obronić przed niebezpieczeństwami, jakimi groziła im stale otaczająca ich natura. Neru powołał więc do życia istoty, które miały służyć elfom pomocą, zwłaszcza w poznawaniu i zrozumieniu Świata. Niestety – elfy zaczęły oddawać owym istotom boską cześć, a one rosły, w miarę składania im ofiar nabierając sił i ochoty na bycie nie tylko pomocnikiem, lecz na przejęcie władzy nad całym wszechświatem, nie tylko nad ogniem i popiołem, kamieniem i drewnem, wodą i lodem. Tak elfy niezamierzenie sprawiły, że dawni słudzy stali się Pierwotnymi Bóstwami.
Mijały lata, a elfie plemię zajęło cały archipelag Milczących Wysp. Tworzyli swoją własną kulturę, nie wiedząc nic o innych plemionach, o ludziach zamieszkujących wielki kontynent. Aż przyszedł czas, gdy zaczęło się im robić na wyspach za ciasno. Jednocześnie rosła w nich ciekawość – co jest za horyzontem. Byli mistrzami żeglugi, więc pewnego dnia postanowili zbudować flotę okrętów większych, niż potrzebowali do komunikacji między wyspami, i wyruszyć rodzinami w poszukiwaniu nowych lądów. Tak też się stało, a po wielu dniach dotarli na kontynent. Nie wiedzieli, że w ten sposób zaczynają realizować swoje przeznaczenie.
Na nowym lądzie od dawna mieszkało wiele ludzkich i elfich plemion. Wśród tych ostatnich wyróżniali się Orodenici, elfy z orlimi skrzydłami, których rolą było duchowe i religijne przewodnictwo nad wszystkimi ludami. Uczyli więc mieszkańców późniejszej Arandanii prawdy o Neru i Wilczej Pani, pełnili posługi kapłańskie. Nowo przybyli poznali Orodenitów, lecz początkowo nie rozumieli wiary, którą ci usiłowali im przekazać, nie chcieli zmienić starych wyznań. Niemniej osiedlili się na wolnych terenach i utrzymywali kontakt z sąsiadami. Stopniowo prawda zaczęła odsłaniać przed nimi swoje oblicze. Coraz lepiej poznawali rangę Najwyższego Smoka i Wilczej Pani, zaczęli dostrzegać znaki, prowadzące ich do Neru. Najpierw zauważyli, że cienie ciernistych krzewów, które pamiętali z ojczystych wysp i które rosły też na kontynencie, są podobne do symboli wiary noszonych przez Orodenitów. Potem ich dzieci, uczące się pisać, zaczęły spontanicznie używać tego samego symbolu na oznaczenie litery „N”. Na koniec wreszcie dostrzegli, że widoczny na niebie gwiazdozbiór, zwany przez Orodenitów Smokiem, ma dokładnie taki sam kształt. Wtedy w ich sercach ostatecznie zagościła prawdziwa wiara.
W miarę jak wiara w Neru wypierała kult dawnych bożków, elfy z Milczących Wysp zaczęły się zmieniać. Przestały się starzeć, ich ciała i twarze nabrały urody, a w końcu wyrosły im smocze skrzydła. Widomy znak zawarcia z Najwyższym Smokiem przymierza – zwanego Przymierzem Skrzydeł – i sygnał dla wszystkich ludów, że właśnie to plemię będzie sprawować władzę nad kontynentem.
Wtedy właśnie elfy z Wysp otrzymały nazwę Nilirów – co oznaczało Wybranych. Neru ich przeznaczył na panujących, chociaż jako warunek postawił świadome obranie właściwej ścieżki wiary. Nilirowie utworzyli najpierw państwo Arandania, a rozciągając swoją władzę na inne krainy, zagarniając je pod swoje skrzydła, utworzyły Imperium Smoka. W jego skład wchodziło wiele królestw należących zarówno do różnych elfich plemion, jak i do ludzi. Razem tworzyli siłę.
Neru dał swoim wybrańcom wolną wolę, czasem jednak pozostawienie dzieciom prawa decydowania sprawia, że wybierają one źle. Na czele Nilirów i wszystkich innych ludów stanęła Wybrana Dynastia, a opiekę nad nią przejęli wysłannicy Neru – smoki. Mimo to przedstawiciele Rodu Wilka, niegdyś jednego z największych na wyspach, wątpili. Chcieli być traktowani jako najbardziej zaufani doradcy kolejnych królów, uważali jednak, że Orodenici i Nilirowie ulokowali swoją lojalność nie w tym bóstwie, co trzeba. Oni na pierwszym miejscu postawili Wilczą Panią. W konsekwencji doprowadziło to do rozłamu w plemieniu Nilirów. Ród Wilka oraz ich wasalowie, zwani odtąd Celerilami, zostali wykluczeni ze wspólnoty. Uciekli wtedy do Lasu Złudzeń i tam założyli swoje państwo.
Wrogość, która z każdym rokiem narastała między dwoma rodami, oraz odrzucenie Neru jako najwyższego bóstwa przez część wybranego przez Najwyższego Smoka plemienia, zachwiała ustalonym porządkiem i doprowadziła do całkowitego zerwania Przymierza. Przyszedł czas, gdy Nilirom znów przestały wyrastać skrzydła, aż zanikły całkowicie. Jedyną pamiątką po dawnym pakcie z bogiem pozostała blizna w kształcie smoka, która pojawiała się na prawym przedramieniu pierworodnego dziecka z Wybranej Dynastii. Tak było też do pewnego czasu, lecz w końcu i ten znak zaniknął. Przepowiednia głosiła, że pewnego dnia narodzi się nowy pierworodny i zostanie nosicielem Smoczej Blizny – to on właśnie odnowi przymierze z Neru, przywróci Nilirom niebo. Wtedy też nazwę plemienia zaczęto tłumaczyć jako „Oczekujący”, a imperium nazywać Imperium Smoczej Blizny. Płynęły jednak lata, mijały wieki, a jak dotąd nie narodził się nikt godny pieśni i legend.
Rozpacz Nilirów po całkowitej utracie skrzydeł była ogromna. Ale też tym bardziej spotęgowała niechęć i żal do Celerilów. Ci zaś odpłacali się Nilirom żywiołową nienawiścią. Był to zresztą wynik zasad wyznawanych przez czczących Wilczą Panią, wśród których znalazło się dążenie do celów za wszelką cenę. Cóż zaś było celem Celerilów? Oczywiście obalenie Wybranej Dynastii, przejęcie rządów nad Imperium i ustanowienie kultu Wilczej Pani na pierwszym, a w zasadzie jedynym, miejscu. W tych warunkach pokój między oboma rodami stał się praktycznie niemożliwy. Jeśli smok wyszarpywał wilkowi sierść, ten zatapiał kły w jego szyi, dziurawił mu skrzydła, kąsał i drapał. Tak właśnie doszło do następnej wielkiej rebelii, którą zażegnać chciał kolejny władca z Wybranej Dynastii, król Elder III.
***
Oparta o marmurową ściankę sarkofagu umieszczonego najbliżej drzwi siedziała, obejmując ramionami kolana, młoda elfka, księżniczka Varila. Przytulała się do kamiennej płyty – drżąc pod wpływem bijącego od niej zimna – z taką desperacją, jakby od tego zależało zachowanie zdrowych zmysłów. Jakby obszar wokół mogiły był jedynym, w którym może czuć się bezpiecznie. Po policzkach dziewczynki wpatrzonej w twarz nagrobnej figury, w twarz ojca, płynęły łzy. To oblicze było zbyt spokojne i zbyt władcze, nawet jak na króla całej Arandanii.
Dobrze pamiętała jego wyjazd na wojnę, jeszcze lepiej strach, który ogarniał ją, gdy nieobecność ojca się przedłużała, chociaż obiecał córkom, że wróci bardzo szybko. Pamiętała samotność, gdy szalejąca z niepokoju o ukochanego męża królowa Quenta zostawiła córki pod opieką siostry, a sama udała się walczyć u jego boku. A potem przyszła rozpacz, gdy posłaniec przyniósł wieść o śmierci króla i o tym, że matce nie udało się go pomścić – w walce z o wiele za silnym dla niej przeciwnikiem została poważnie ranna. Przez pewien czas Varila wraz z młodszą siostrą Lirian myślały, że straciły oboje rodziców. W końcu Quenta ozdrowiała i wróciła do domu. Powrót do zdrowia był jednak pozorny. Królowa oszalała z rozpaczy – niektórzy widzieli w tym działanie czarnej magii Celerilów, rzuconą przez nich Klątwę. Przestała zajmować się sprawami królestwa, jadła tylko wtedy, gdy ktoś ją do tego zmusił, zamiast spać, snuła się po pałacowych komnatach niczym widmo, chwilami zdawało się też, że całkiem zapomniała o córkach. Quenta nie pochodziła z Arandanii. Jej ojczyzną były Milczące Wyspy, z którymi Nilirowie nigdy nie zerwali kontaktu. Nie potrafiła się odnaleźć w surowej kulturze narodu męża, tak odmiennej od zwyczajów panujących na Wyspach. Być może to właśnie sprawiało teraz, że żałoba i szaleństwo stały się wygodną formą ucieczki od rzeczywistości.
Obowiązek zajmowania się rządami i państwem spadł na barki młodziutkiej księżniczki. Było to brzemię ponad jej siły, a jednak przyjęła je bez słowa skargi. Zresztą nie miała komu się skarżyć. Królowa, której choroba przechodziła fazy niczym falujący ocean – po chwilowych poprawach, gdy Quenta przejmowała znów stery państwa, następowało gwałtowne pogorszenie z napadami szału lub utratą świadomości – wymagała od niej poświęcenia, nie dając w zamian nic, nawet uścisku ramion, dwór i ministrowie oczekiwali, że sprosta powierzonym jej obowiązkom, poddani wierzyli, że wyprowadzi państwo na spokojne wody i nie da mu zatonąć, a siostra była zbyt mała, by cokolwiek z tego zrozumieć. Czasem Varila zastanawiała się, dlaczego matce wolno rozpaczać, a jej ani nikomu innemu nie? Jedynym wsparciem i powiernicą księżniczki była smoczyca Silnari. Już jako dziecko Varila nawiązała z nią Łaskę Więzi. Silnari bardzo dobrze pełniła swoją rolę przeznaczoną smokom w stosunku do tych, których wzięły pod opiekę. Nie tylko dodawała młodej elfce sił w trudnych chwilach, ale też przekazywała jej wiedzę na temat świata i jego dziejów. Stanowiła przy tym widomy znak, że pewnego dnia Przymierze z Neru może zostać przywrócone. Varila patrzyła czasem na swoją smoczą przyjaciółkę i zastanawiała się, jak by to było móc zamachać skrzydłami i wzbić się do lotu, zostawić za sobą pałac, a potem doświadczać radości przebijania się przez chmury i zagarniania dla siebie coraz większych połaci nieba. Wiedziała jednak, że to tylko marzenie. Wizja tyleż piękna, co nierealna. Jej przeznaczeniem było pozostać filarem królestwa… Na jak długo? Nie łudziła się, że – jak ją niegdyś zapewniano – to tylko na chwilę. Ta chwila zamieniła się najpierw w miesiące, potem stała się całymi latami…
***
Ze sklepienia jaskini kapała woda. Krople spadały i natychmiast parowały w zetknięciu z rozgrzanymi łuskami majestatycznej smoczycy. Jej niebieskie oczy wpatrywały się uważnie w elfkę stojącą u wejścia do groty. Dziewczyna drżała, a na jej twarzy malował się cały wachlarz emocji. Wściekłość. Strach. Bezsilność. Poczucie beznadziei. I samotność.
– Co się stało, Varilo? – zapytała smoczyca. Jej głęboki, czysty głos odbił się echem od kamiennych ścian.
– Silnari… – Dla odmiany głos elfki brzmiał głucho, niczym pęknięty dzwon. – Jesteś tak mądra, że mogłaś to przewidzieć. Obie mogłyśmy.
– Opowiedz mi wszystko. Spróbuję znaleźć jakieś rozwiązanie. – Silnari ze smutkiem patrzyła, jak w oczach jej podopiecznej pojawiają się łzy. Była związana z Varilą od czasów, gdy ta była małym dzieckiem. Pomagała jej w trudnych chwilach, wspierała i uczyła.
Smoki nawiązywały Łaskę Więzi z wybranymi przez siebie Nilirami, bez znaczenia był ród i pozycja elfa. Wiedziały, kogo powinny otoczyć swoją opieką, a Łaska Więzi dawała pewność, że przyjdzie dzień, w którym Neru dotrzyma swojej obietnicy i przywróci elfom skrzydła.
Smoki zwykle wiązały swoje losy tylko z jednym elfem, z Silnari jednak było inaczej. Wybierała sobie kolejnych podopiecznych, po jednym z każdego pokolenia, lecz tylko z Wybranej Dynastii – Rodu Smoka. Ponadto każdy jego przedstawiciel mógł zwrócić się do niej po radę. Została powołana, aby mówić głosem Neru. Pomagała dynastii, z której miał wyjść ten, kto przywróci Przymierze.
– Nie chcę dopuścić do kolejnej wojny – zaczęła Varila, siadając obok swojej przyjaciółki. – Zniosłabym… zniosłabym nawet ślub z Arrinem. W końcu zanim przekroczył granicę, był moim przyjacielem. Zatem dla dobra kraju i wzmocnienia sojuszu zaakceptowałabym go, chociaż to Eril jest dla mnie najważniejszy, to jego wybrałam. Lecz sam ślub to dopiero początek. Matka zamierza zabić mężczyznę, którego kocham. Na moich oczach, w dniu mojego ślubu! Tylko po to, żeby pokazać mi, jak wielką ma nade mną władzę. Nie wolno mi nawet kochać bez jej pozwolenia i próbuje przekonać mnie, że to moje uczucia są przyczyną jej decyzji! Poza tym wciąż powtarza, że to słuszna kara za coś, czego Eril się dopuścił, a o czym mi nie mówi… Kłamie, Silnari! – Varila zacisnęła palce na rękojeści wiszącego u boku krótkiego miecza.
Świsnęła klinga i jeden z kamiennych kwiatów wyrastających z dna jaskini rozleciał się na kawałki. Elfka pokręciła głową w geście bezsilności.
– Powiedziała, że zrobi ze mnie wierną żonę i wzorową królową. Nie mogłam tego słuchać. Wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Zaraz potem dostała ataku, jak zwykle w takich sytuacjach. Krzyczała, jak zginął ojciec i jak próbowała go pomścić. Rany, które wtedy odniosła, dolegały jej dzisiaj bardziej niż zwykle. Ach, Silnari, nie wiesz nawet, jak mnie to boli. Matka trwa w tym szaleństwie od lat, ale teraz na dodatek to już nie jest moja matka, tylko… tylko marionetka Rodu Cierni!
– Próbowałaś użyć Erden Lintura? – zapytała smoczyca. Nawet dla niej te informacje były szokujące.
– Mówiłaś mi, że tym kamieniem można leczyć klątwy, ale on nie działa. Ataki tylko się wzmagają.
Ten ukrywany przez nią przez wiele lat artefakt mógł przywoływać moc Neru, Najwyższego Smoka i to właśnie z jego polecenia Silnari kilka miesięcy wcześniej przekazała kamień podopiecznej. Jego nazwa związana była z imieniem pierwszego nilirskiego króla Lintura, który sprowadził elfy z Wysp na kontynent.
– Nie mogę dopuścić do śmierci Erila! – W głosie elfki pojawiła się determinacja. – Moją pierwszą myślą była ucieczka, ale to by było takie… niehonorowe. – Pokręciła głową.
– Niehonorowa jest próba zrobienia z ciebie narzędzia służącego Rodowi Cierni do przejęcia władzy. – Silnari mówiła głośno i pewnie, warcząc przy tym ze złości. – Mogłabyś uciec z Erilem… – ciągnęła. – I ja nawet wiem jak.
***
Varila przechadzała się po posiadłości, którą znała jak nikt inny. W końcu to tu, w rodowej siedzibie władców rozległej i opływającej w dobra krainy Arandanii, od tysiącleci sprawiedliwie rządzonej przez elfy z Wybranej Dynastii, wychowała się i dorastała. To tu jako dziecko bawiła się z chłopcem przysłanym z Saderanu. Byli wielkimi przyjaciółmi, Eril wspierał ją po śmierci ojca, jak nikt inny potrafił pocieszyć. Lecz pewnego dnia został odesłany do jednej ze strażnic, aby szkolić się na żołnierza. Podobno taką wolę wyraziła jego matka. Było jej bardzo smutno, bo młodsza siostra nie dawała jej zbytniego wsparcia. Wtedy królowa sprowadziła innego chłopca… Arrina, księcia Lasu Złudzeń. Syna zabójcy ojca… Varila nie mogła uwierzyć, że matka każe jej się z nim zaprzyjaźnić. To było coś niesłychanego! A jednak, kiedy go zobaczyła, kiedy uświadomiła sobie, że i dla niego ta sytuacja nie jest prosta, wyciągnęła rękę na zgodę. To dzięki Arrinowi nauczyła się lepiej władać mieczem, to on w pewnym sensie wydobył na wierzch jej prawdziwą naturę wojowniczki.
Byli tak cudownymi przyjaciółmi… Lecz potem dorośli. I wtedy zaszło tych kilka zdarzeń, które odkryły przed nią nie tylko perfidny plan jej matki, ale przede wszystkim prawdziwą naturę obydwu jej przyjaciół: Arrina oraz Erila, który, wtedy już awansowany do stopnia kapitana, zaczął ponownie odwiedzać ją w stolicy. Skończyła się jedna przyjaźń, a z tej, która w pewnym momencie poszła trochę w zapomnienie, wybuchła nagle miłość. Czuła, wierna, niepodlegająca żadnym wątpliwościom, mocna i namiętna. Eril stał się dla Varili najważniejszy na świecie, tak jak ona dla niego. Wiedzieli, że dla siebie i swojego uczucia poświęcą wszystko. Tak sobie mówili, aby wyrazić, jak bardzo się kochają. Teraz wyglądało na to, że słowa muszą zamienić w czyny.
Wspominając dawno minione dni, Varila dotarła do ogromnego dębu, jednego z najstarszych drzew w ogrodzie. Oparła się o jego pień i nasłuchiwała nagłej ciszy – królowa Quenta przestała krzyczeć, a sowa pohukiwać.
Varila wiedziała, co to oznacza – atak minął. Mruganiem przegoniła łzy z oczu. Tak bardzo pragnęła wrócić do szczęśliwych czasów sprzed toczonej przed wielu laty wojny, w której straciła ojca. Chciała, by jej matka była taka jak dawniej, lecz choroba nie chciała ustąpić. Teraz jednak najważniejsze stawało się uratowanie Erila. Myślała więc o rozmowie ze smoczycą, którą odbyły kilkanaście dni temu, o pierwszych działaniach, jakie natychmiast podjęła, by zrealizować ich plan.
Nagle Varila usłyszała za sobą ciche kroki. W ułamku sekundy jej mięśnie napięły się, a serce przyspieszyło – ciało było gotowe do walki. Poczuła czyjąś dłoń tuż przy swojej.
Odwróciła się błyskawicznie, dobywając sztyletu i z całej siły wbijając palce w ramię przybysza. Dobiegł ją cichy jęk bólu, ale zaraz potem prawie bezgłośny śmiech.
– Liczyłem na mniej agresywne powitanie. – Rozległo się tuż przy uchu dziewczyny.
Tarcza księżyca wyłoniła się zza chmur i Varila zobaczyła tego, na którego czekała od dłuższego czasu. Postawna sylwetka, błękitne oczy i złote włosy. Szelmowski uśmiech ustąpił wyrazowi zachwytu, gdy światło padło na twarz Varili. Eril przesunął kciukiem po jej bliźnie.
– Z każdym dniem jesteś piękniejsza – odezwał się ponownie. – Kiedyś myślałem, że takie czułe słowa nigdy nie są szczere. Teraz jednak… – W jego oczach zobaczyła wesoły błysk.
Elfka uśmiechnęła się lekko. Nie widziała Erila prawie od miesiąca i każda godzina rozłąki bolała okrutnie. Zwłaszcza teraz, gdy zgodziła się na zaproponowane przez Silnari rozwiązanie. Usiedli pod drzewem.
– Jak było na granicy? – zapytała.
– W znajdującej się pod panowaniem królowej części puszczy jest dosyć spokojnie, ale dalej robi się niebezpiecznie. Narodenty zbierają się do kolejnego ataku. Niby to nic ważnego, w końcu toczyliśmy już dziesiątki takich bitew, ale boję się, że przy nastrojach, jakie panują w korpusie granicznym i wśród strażników, mamy się jednak czego obawiać.
– Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona elfka. W oczach ukochanego dostrzegła, że najchętniej odwołałby ostatnie zdanie. Nie chciał jej martwić. W końcu odpowiedział:
– Mój oddział i straż królewska nigdy nie były tak wewnętrznie skłócone. Powody? Wiele. Religia, pochodzenie, poglądy… – Przez twarz Erila przemknął cień. – Twoja matka ostatnio wysyła mnie coraz dalej i na coraz dłużej. Powinienem dowodzić tylko strażnicą, a tymczasem dostałem pod skrzydła jeszcze korpus graniczny. Odnoszę wrażenie, że chce się mnie pozbyć z twojego otoczenia. – Uśmiechnął się gorzko, odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy. – Mam rację?
Wolałabym, żebyś jej nie miał, pomyślała Varila. Wiedziała jednak, że musi wyznać ukochanemu prawdę. I najlepiej zrobić to szybko.
– Wiesz – zaczęła – że moja matka jest obarczona Klątwą, którą sprowadził miecz króla Celerilów. To ona powoduje te ataki. – Tu spojrzała znacząco w górę, kierując swój wzrok na okno, z którego niedawno dochodziły krzyki królowej.
Eril kiwnął głową.
– Klątwa mąci jej w umyśle i odbiera kontrolę nad decyzjami. – Teraz głos księżniczki elfów brzmiał tak, jakby próbowała usprawiedliwić czyny matki. Mężczyzna doskonale ją rozumiał. – Quenta zdecydowała, że muszę poślubić syna owego króla. Stało się to pod wpływem wizji pewnej wieszczki, Fylianny, która zobaczyła, że potomstwo Róży i Lasu Złudzeń złączy się świętą przysięgą. Jak wiesz, moja matka, zanim wyszła za ojca, miała w herbie różę. Las Złudzeń reprezentuje natomiast Arrin z Rodu Cierni. Nie byłoby mi łatwo pogodzić się z takim losem, lecz w końcu… pewnie przystałabym na to… Dla dobra wszystkich. – Elfka zapatrzyła się w mrok. – Ale stało się coś znacznie gorszego. – Nagle w jej głosie zabrzmiał gniew. – Matka twierdzi, że w dniu, w którym odbędzie się mój ślub z Arrinem, odbędzie się także… twoja egzekucja. Powiedziała mi to jako pierwszej. Chce, żebym oswoiła się z tą informacją, żebym była przygotowana. Utrzymuje, że… nadal jesteś jej potrzebny na granicy, ale jesteś również winny jakiegoś przestępstwa i odpowiesz za to… w swoim czasie. Ale ja wiem, wiem, że jedyną twoją winą jest nasza miłość.
Szok! Eril poczuł, jak jego serce kurczy się z bólu i gniewu. A zatem stało się… Tylko dlaczego królowa w swoim szaleństwie i nienawiści nie oszczędza nawet własnej córki?
– Quenta chce, aby egzekucja odbyła się w Święto Królów, przed zaślubinami. Nie mogę… nie mogę do tego dopuścić.
Z każdym wypowiedzianym słowem w oczach księżniczki, patrzących na złotowłosego elfa, pojawiały się jednocześnie zaciętość i wielki, głęboki żal. Sądziła, że po spotkaniu z Silnari rozmowy o planach królowej Quenty będą łatwiejsze, ale się myliła.
Eril przyjął nowinę spokojniej, niż się spodziewała. Zapatrzył się w gałęzie drzewa, jakby celowo unikając jej wzroku. Przez chwilę milczał. W końcu rzucił niby raźnym tonem:
– Na pewno coś wymyślimy, ty wymyślisz. Zawsze byłaś specjalistką od strategii. A ja ci pomogę. – Uśmiechnął się smutno. – Przecież chodzi o twoje szczęście i moje życie.
– Myślę, że oboje dobrze wiemy, co musimy zrobić. Jedynym wyjściem jest ucieczka.
Varila chwyciła go za rękę i przysunęła się bliżej. Złączyli się w pocałunku. Na chwilę udało im się zapomnieć o przytłaczających troskach i obawach. Byli tu i teraz, oboje. Przez chwilę nie liczyło się nic innego, potem oboje pojęli, że od teraz będą doceniać każdą chwilę spędzoną razem, tak jakby miała być ostatnią.
Eril wspomniał słowa Varili z poprzedniego wieczora i natychmiast się zasępił. Nie pomagało mu, że rano jeden z wysłanych na zwiady strażników zameldował, że narodenty z Lasu Złudzeń szykują się do ataku i że idą w stronę ich strażnicy. Wyglądało na to, że czeka ich prawdziwa bitwa, nie byle jaka potyczka. Natychmiast wysłał gońca do sąsiednich strażnic, aby przysłali posiłki. Miał przeczucie, że sami sobie nie poradzą. Teraz stał na jednym z krużganków otaczających okrągły wewnętrzny dziedziniec obronnej twierdzy niedaleko Silner i obserwował ćwiczenia strażników. W dole migały mu ich srebrne kolczugi, podkute buty stukały o kamienie w rytm prawie tanecznych, wyćwiczonych przez lata kroków. Słońce odbijało się w klingach mieczy, rażąc go w oczy.
Mimo zagrożenia, o jakim opowiedziała mu wczoraj Varila, obiecał sobie, że będzie funkcjonował normalnie. Widmo śmierci wisiało nad nim już od dawna i od dawna, dzień po dniu, pokonywał wynikający z tego strach. Mimo wszystko chciał wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej i nie zawieść nikogo z tych, których kochał.
Szczęk oręża podziałał na niego uspokajająco. To w końcu było coś, co znał, coś, w czym odnajdywał się od dawna. Przynajmniej tu mógł poczuć, że komuś się przydaje, że jest uczciwy wobec siebie i innych.
Z uśmiechem patrzył na pojedynkujących się podkomendnych. Znał ich wszystkich. Każdego mógł wymienić z imienia, o każdym wiedział coś osobistego. Żył z nimi od tak dawna, że stali się w zasadzie rodziną. Potrafił przewidzieć wynik pojedynku czarnowłosej Ienn ze swoim długoletnim przyjacielem Voryanem, zauważyć każdy błąd, który popełniała Ileria, wymieniając ciosy z Xenirem.
Przyglądając się ćwiczącym, zauważył coś zdumiewającego. Niektórzy żołnierze, zamiast walczyć, zbierali się w małe grupki i o czymś zawzięcie rozprawiali. Jesteście dziewczętami na dworze czy żołnierzami? – miał ochotę zapytać. Dopiero teraz do niego dotarło, że wszyscy są dziś tak samo rozkojarzeni. Szermierze walczyli, jakby wcale nie mieli zamiaru tego robić, a łucznicy… Kiedy zwrócił oczy na strzelnicę, zobaczył kolejną strzałę, która zamiast wbić się w tarczę, przelatuje gdzieś obok i niknie nie wiadomo gdzie.
Z jednej strony ogarniało go coraz większe rozdrażnienie – co się dzieje z jego żołnierzami? – z drugiej, palące słońce sprawiało, że jego powieki stawały się coraz cięższe… Odpływał już w senne marzenia, gdy nagle dźwięk rogu z sąsiedniej strażnicy wyrwał go z tej dziwnej niemocy. Zbiegł z górnego krużganka na dziedziniec, by przydzielić podkomendnym ich zadania. Gdy pokonał schody, a jego kroki zadudniły na kamieniach, oczy wszystkich zgromadzonych zwróciły się w jego stronę. Uniósł rękę, nakazując gestem ustawienie się w szyku, jak zwykle po dwadzieścia osób na każdy z pięciu oddziałów, w równych odstępach.
Spodziewał się błyskawicznego wykonania rozkazu, a tymczasem czekał przez kilka minut, aby wszyscy ustawili się jak należy. I cały czas rozmawiali. Owszem, szeptem, ale był przyzwyczajony do tego, że po jego pojawieniu się wszyscy milkli, czekając na słowa dowódcy.
Zmierzył ich surowym spojrzeniem, a krew w żyłach wrzała mu z gniewu. Bo oto w tym szmerze słów dominowało tak dobrze znane mu imię zwykle wymawiane z szacunkiem i tytułem: Sindala. Słowo to oznaczało smoczycę, ale elfy określały tak również waleczną władczynię. Chwilami jednak w głosach żołnierzy dawała się słyszeć ironia, a nawet kpina. Zacisnął dłonie w pięści tak, że aż zbielały mu knykcie i zaczął uważniej nasłuchiwać
– No to teraz znamy już wszystkie jego tajemnice…
– Księżniczka będzie miała przez niego kłopoty. A jak to wpłynie na państwo i królową… – szepnął ktoś zmartwionym głosem.
Odpowiedział mu ktoś inny gniewnym tonem:
– Władzy mu się zachciało! Perfidny zdrajca!
– Mieliśmy go za brata, za przyjaciela!
– Poszlibyśmy za nim w ogień, ale widać…
– Widać mu się znudziliśmy! Może więc my powinniśmy znudzić się nim jako kapitanem – ranga Erila zabrzmiała jak pogardliwe splunięcie – który woli kobietę od swojego oddziału, od wiarygodności i uczciwości! Nie będzie mu nas brakować, ona go pocieszy!
Reakcją na te słowa stał się suchy, kpiący śmiech.
Przez chwilę nie mógł przyjąć do wiadomości tego, co słyszy. Przecież to było jawne podżeganie do niesubordynacji… Ale mniejsza o to, ważniejsze było, że wiedzą o nim i o Varili i co o tym sądzą. Eril poczuł, jak w jego piersi z każdą sekundą narasta niepohamowany gniew. Przyłożył palce do skroni, zagryzł zęby. A potem krzyknął wściekłym głosem:
– Do szyku, natychmiast! Usłyszę od kogoś jeszcze jedno słowo, zdegraduję o dwie rangi, a tę twierdzę zobaczy najwcześniej za pięć lat! Jestem waszym dowódcą czy kompanem od kufla z podrzędnej gospody?
Nikt się już nie odezwał, lecz widział, że w ich spojrzeniach brakuje szacunku, jakim zawsze się cieszył. Postanowił nie zwracać na to uwagi. Przynajmniej na razie. Przeszedł wzdłuż szeregów, patrząc każdemu żołnierzowi w oczy, kontrolując stan uzbrojenia. Sprawdzał też ich siłę i refleks, wymierzając niektórym niespodziewane ciosy. Z uśmiechem wymienił przy tym spojrzenia z Voryanem, na którego naparł zdecydowanie, lecz elf nie zrobił ani kroku w tył. Przesunął się przed stojącą obok Sirani. Strażniczkę tę obaj darzyli niemałym szacunkiem za jej umiejętności i poszanowanie zasad. Rano odbył z nią pewną rozmowę, która kładła się cieniem na jego myślach… Jeśli to był powód ich zachowania…
Wyprostowała się na jego widok jak struna. Nie odgarnęła nawet z twarzy kosmyka czarnych włosów, który wyplątał się jej z koka na karku. Nakazał gestem, by to zrobiła, po czym zadał cios pod lewe żebro, z półobrotu, chcąc ją zaskoczyć.
Sparowała uderzenie. Dostrzegł błysk dumy w jej oczach i naparł mocniej, a gdy zaparła się, aby tylko nie dać się złamać, odskoczył do tyłu, poderwał swój miecz do góry i wytrącił jej broń z ręki. Przeleciała kilka kroków i z brzękiem upadła na bruk.
– Dobrze, Sirani – rzucił. – Ale pamiętaj: koncentracja. Ciesz się, że nie jestem twoim wrogiem. Podnieś miecz – nakazał. Spuściła głowę.
– Tak jest, kapitanie – przytaknęła, zagryzając wargę i wolnym krokiem przeszła przez plac.
Ćwiczył z nimi kilka godzin, ale nie miał jednak wyjścia. Czuł, że zbliża się bitwa i musiał kimś obsadzić wieże strażnicze na granicy.
– Ci, którzy sobie nie poradzili, ćwiczą do skutku pod okiem Lintura – zarządził wreszcie. – Najlepsza blokada z tych, których zostawiam w twierdzy. – Skinął głową podkomendnemu, a ten oddał gest z szacunkiem. – Sirani, tobie przypadnie warta w zachodniej wieży… – Przydzielał zadania i stanowiska bez namysłu, stanowczo, jakby chciał przypomnieć wszystkim, kto tu dowodzi, kogo mają słuchać. – A teraz do wież, bo nie mamy czasu! Ruszać się i bez plotkowania! Już was tu nie widzę! – zawołał gromko.
Chóralny odzew upewnił go, że dobrze wykonał swoje zadanie. Czterokondygnacyjna twierdza pod względem powierzchni, na których można było się bronić przed narodentami, nie była zbyt rozległa i mogła zostać w pełni obsadzona połową żołnierzy, którymi dysponował. Sam zamierzał udać się do głównej wieży, do swojej kwatery, napisać raport i dopracować plan ewentualnego starcia. Z poczuciem dobrze wykonanej pracy skinieniem dłoni nakazał żołnierzom spocząć, po czym odwrócił się i odszedł szybkim krokiem.
Gdy usiadł za tonącym w papierach wąskim stołem przy oknie wieży, jego myśli z powrotem zajęło czyhające na niego zagrożenie. Po tym, co usłyszał w nocy, nie mógł zmrużyć oka i był pewien, że odbije się to na jego samopoczuciu i zachowaniu. Nie pomylił się ani trochę; od rana nie mógł się skupić, wydawał rozkazy z widoczną irytacją, a każda możliwa niesubordynacja powodowała wybuch gniewu. Teraz, jak sądził, było tylko gorzej. Czuł, że jego podkomendni widzą, jak bardzo jest rozkojarzony, może nawet przestraszony. Trudno było to ukryć, zwłaszcza że wciąż przed oczami widział zmartwioną twarz Varili. A do tego jeszcze narodenty…
Były to zamieszkujące gęstwiny Lasu Złudzeń oraz pustkowia Gór Stymfe smoki, które przed wiekami sprzeciwiły się Neru. Czuły się dumne i potężne, wszak wywodziły się z boskiego plemienia, i nie chciały się sprzymierzać z elfami ani jakimikolwiek innymi stworzeniami, zwłaszcza po tym, gdy postępowanie elfich dzieci doprowadziło do zerwania Przymierza. Ich jedynym celem stało się mordowanie wszystkiego, co żyje, a w szczególności tych, którzy zachowali miłość Neru. W ten sposób mścili się za okrutną karę, zesłaną na nich przez Najwyższego Smoka – wygląd bestii. Narodenty osiągały nieprawdopodobne rozmiary, a przy tym, jak to smoki, były piekielnie inteligentne. Stanowiły odwieczny problem władców Arandanii. Nawet Celerilowie z Lasu Złudzeń, gdzie zamieszkiwały te potwory, nie byli w stanie ostatecznie się ich pozbyć. Nie byli w stanie albo, jak coraz częściej zdarzało się Erilowi myśleć – nie mieli w tym żadnego interesu.
Pamiętał doskonale, co zdarzyło się podczas buntu Celerilów, gdy Varila straciła ojca: narodenty, choć niesprzymierzone z wojskami władców Lasu, zaatakowały Nilirów z dwóch stron. Bestie dokończyły to, co już wcześniej zrobili Celerilowie, niemal doszczętnie niszcząc znajdujące się blisko granicy zamki, między innymi Mellanor i Jastrzębie Skrzydła, warownie, z których zostały tylko popioły. Nie atakowały przy tym Celerilów, dlatego wojska Wybranej Dynastii walczyły na trzech frontach. Zmuszona do wycofania się w stronę morza królewska armia tylko dzięki pomocy cudem ocalałych Orodenitów pokonała buntowników.
Tak, Eril miał powody do niepokoju. Zamiast pisać raport, skończywszy na chwilę zadręczać się narodentami, rozmyślał o dzisiejszym zachowaniu żołnierzy. Wydawało mu się, że prym w rozpraszaniu pozostałych wiedli Xenir i Ileria, którzy poprzedniego wieczoru pełnili straż przed pałacem. Eril już dawno odnotował, że ta dwójka ma skłonność do niesubordynacji i to zwykle przez nich w oddziale wybuchały niesnaski. Dodatkowo zebrała się wokół nich grupka Nilirów czystej krwi, którzy skutecznie utrudniali życie żołnierzom pochodzącym z rodzin mieszanych, szczególnie nilirsko-celerijskich. Do tej pory Eril starał się ignorować wewnętrzne konflikty w oddziale, licząc, że podwładni rozwiążą je między sobą, ale sytuacja zaczęła się zaogniać. Już nie mógł tego tak zostawić.
Przypomniał sobie poranne spotkanie z Sirani. Zobaczył ją, gdy rozmawiała z Ilerią, tamta szeptała jej coś do ucha, a usta wykrzywiał jej złośliwy uśmieszek. Gdy go dostrzegły, rozeszły się w dwie strony. Sirani zbliżyła się do Erila. Skinął jej głową na powitanie, jednak elfka nie odkłoniła mu się z szacunkiem jak zwykle. Posłała mu za to spojrzenie pełne żalu, a nawet rozczarowania i gniewu.
Przywołał ją do siebie. Podeszła, wpatrując się w ziemię, a czarne, jeszcze niespięte w kok włosy, zasłoniły jej ściągniętą w dziwnym grymasie w twarz.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Nic, kapitanie. Przepraszam, wracam do swoich obowiązków. – Starała się mówić naturalnie, ale drżenie głosu zdradzało, że targają nią jakieś silne emocje. Odwróciła się pospiesznie.
– Stój. – Przytrzymał ją za ramię. – Powiedz mi, co usłyszałaś od Ilerii. – To nie była prośba, lecz rozkaz.
Sirani otworzyła szeroko oczy, jakby zdziwiona, że domyślił się powodu jej niecodziennego zachowania.
– Ona… – zająknęła się, wodząc wzrokiem wokoło, jakby chciała sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. – Mówiła mi, że ty, kapitanie, i… księżniczka Varila… Że wy… – Nie dokończyła, a w jej oczach błysnęły łzy.
Erilowi to wystarczyło. Odesłał ją szorstko, niczego nie tłumacząc, nie zwracając uwagi, jak przyjmie jego zachowanie.
Zatem wszyscy już wiedzieli, a to mogło pozbawić go szacunku, pozycji, a nawet życia. Jego związek z księżniczką w oczach żołnierzy nie był niczym dobrym. I nawet rozumiał dlaczego. Sądzili, że ich w ten sposób zdradził. Zamiast myśleć o walce, on szuka sposobu, żeby pozyskać łaski Wybranej Dynastii – Rodu Smoka, wyrwać się z twierdzy i wygrzać sobie całkiem inne, wygodniejsze siedzisko. Zapomniał o lojalności wobec swych ludzi, bo poluje na tytuł i władzę. Po drugie – ich oburzenie wynikało z czystej zazdrości; każdy marzył o przyjaźni z Varilą, a to on dostąpił tego zaszczytu. Co więcej, księżniczka obdarowała go uczuciem o wiele mocniejszym niż przyjaźń. Było czego mu zazdrościć. Po trzecie zaś, i to było najgorsze, sądzili, że księżniczka będzie miała przez niego kłopoty, że zawrócił jej w głowie specjalnie, że ją wykorzystuje… Nie mógł pojąć, jak to się stało, że tak źle o nim myśleli.
To jednak nie było najgorsze. Owszem, przykre i denerwujące, lecz prawdziwy powód do zmartwienia i strachu krył się gdzie indziej. Decyzja, którą podjęła królowa… Czy jedno z drugim miało coś wspólnego, jeszcze się nad tym nie zastanawiał, ale jeśli nic się nie zmieni, jeśli niczego nie uczynią do Święta Królów, to jedenasty dzień szóstego miesiąca, miesiąca Tygrysa, będzie jego ostatnim. Jakie znaczenie miał w takiej chwili szacunek wojska? Absolutnie żadne. Liczyło się jedynie to, czy Varila wraz ze swoją smoczycą Silnari wymyślą plan, mogący ich uratować. Ale najpierw jeszcze… czy przeżyją bitwę z narodentami.
Wstał z zydla i podszedł do okna. Na niebie od strony Lasu gromadziły się czarne chmury. Zupełnie jak te, które zbierały się nad jego głową. Bo najgorsze już się wydarzyło – królowa dowiedziała się o jego miłości do Varili. Trudno mu było opisać, jak się czuł, gdy wzywała go do siebie, wysyłając na kolejne misje. Jak mocno biło mu w piersi serce, jak szybko podchodziło do gardła, gdy klękał przed nią, niepewny, czy nie usłyszy, że to jego ostatnie chwile.
W końcu rzuciła groźbę, która w każdej chwili mogła stać się realnym wyrokiem. Bo, niestety, królowa znała także inne jego tajemnice, w tym tę o najgorszym błędzie, jaki kiedyś popełnił.
– Nie ukarzę cię teraz – powiedziała – lecz od tej pory za wszystkim, co będziesz robił i myślał, będziesz widział wyłącznie mój cień. Jeśli zbliżysz się do mojej córki, jeśli udaremnisz którykolwiek z moich zamiarów, pamiętaj, że miecz już został wzniesiony. Tylko od ciebie zależy, jak długo uda mi się go utrzymać i w jakiej pozycji znajdzie się wtedy twój kark, rycerzu. Tylko od ciebie. Każdy następny raz, kiedy mi się sprzeciwisz, będzie wysysał z ciebie życie. Miecz już został wzniesiony – powtórzyła. – Ty zaś możesz tylko czekać. – Jej oczy błyszczały okrucieństwem.
Na to wspomnienie po jego ciele przebiegł zimny dreszcz. A teraz już wiedział, że królowa ma zamiar opuścić ten miecz na jego szyję.
I rzeczywiście nie mógł zrobić nic, tylko bezczynnie czekać na własną egzekucję… Co za nonsens!, pomyślał. To, że Quenta powiedziała Varili, co się wydarzy w dniu jej ślubu, to dodatkowa, bestialska wręcz tortura. Bo co niby ma zrobić? Uciec? Ucieczka z wojska to dezercja, a dezercję karze się śmiercią. Tak czy inaczej więc wyrok na niego jest nieodwołalny. Zmienić się może tylko powód jego wydania, ale to przecież nie ma najmniejszego znaczenia. Oczywiście, ucieczka z księżniczką, to także dezercja… Tyle tylko że jeśli opracują dobry plan, ta ucieczka będzie miała szanse powodzenia. A potem będzie walczył o swoje dobre imię.
***
Po chwili w drzwiach pojawił się Voryan. Uścisnęli sobie dłonie na powitanie. Zwykle pojawiał się on, aby donieść dowódcy o ważnych sprawach. Tym razem jednak chciał o coś zapytać.
– Eril, przyjacielu – zaczął prosto z mostu – czy możesz mi wytłumaczyć, czemu wszyscy strażnicy rozmawiają o tobie i księżniczce Varili?! Wciąż słyszę: „Kapitan Eril to…”, „Dowódca tamto…”. Nie chcę powtarzać tych ohydnych i zuchwałych plotek. W dodatku Sirani siedzi w wieży strażniczej zamknięta od środka i nikogo do siebie nie wpuszcza! Ileria złośliwie chichocze, a gdy zapytałem ją, o co chodzi, odparła: „zapytaj kapitana”. Przyszedłem więc i pytam: gdzie wczoraj byłeś? I nie chodzi mi bynajmniej o powrót z granicy – dodał, patrząc na Erila znacząco.
Jasnowłosy elf westchnął: a więc niebezpieczna informacja dotarła już nawet do jego najlepszego druha. Nie miał ochoty odpowiadać. Żałował, że nie może pozbyć się donosiciela, który powiedział królowej o jego uczuciu do Varili, najlepiej zanim ten zdążyłby pisnąć choć słowo. Pozbyć się donosiciela… No tak. Już kiedyś nie zdołał pohamować swoich emocji i kogoś się pozbył. Niestety, nie wszystko poszło zgodnie z planem…
Uświadomił sobie, że Voryan zinterpretuje jego milczenie jako potwierdzenie ohydnych w jego mniemaniu i zuchwałych plotek. Cóż, pomyślał, niech interpretuje to, jak chce. Jeśli naprawdę jest moim przyjacielem, zrozumie, a jeśli nim nie jest… przynajmniej dowiem się, ilu zaufanych ludzi mam wokół siebie, zanim nadejdzie koniec.
Ogarnęła go gorycz. Środowisko, w którym do niedawna czuł się jak ryba w wodzie, zrobiło się nieprzychylne, wręcz wrogie. Tak, oczywiście, wiedział, że dla prawie wszystkich jego związek z księżniczką jest czymś nie do pomyślenia, a jego uczucie zdradą stanu. Odwrócą się od niego, a na pewno przestaną szanować.
– Milczysz. – Voryan wpatrywał się w niego z natężeniem. – Wczoraj, po powrocie, byłeś w królewskich ogrodach, tak? To nie jest kłamstwo. Wy… – Zdawał się powoli dopuszczać do siebie prawdę. Mimowolnie odsunął się od przyjaciela.
Widząc to, Eril, uśmiechnął się. A zatem już wszystko jasne.
Wyraz jego twarzy przeraził Voryana.
– Przyszedłeś plotkować o kobietach i romansach?! – rzucił Eril prowokacyjnie, czując, jak po raz kolejny wzbiera w nim gniew. – Jeśli tego właśnie chcesz, pójdziemy do gospody, posłuchamy minstrela, wypijemy i porozmawiamy. Po służbie. Teraz – i jestem bardzo zdziwiony, że muszę ci to przypominać – jestem twoim dowódcą, a ty moim podwładnym. Powierzyłem ci pewne zadanie, którego nie wypełniłeś, zamiast tego zaś zawracasz mi głowę plotkami. Miałem nadzieję, że jesteś mi przyjacielem, widzę jednak, że nie. A zatem mówię ci – wyjdź! – warknął, wskazując drzwi.
Zaskoczony reakcją przyjaciela Voryan nie zdążył wykonać polecenia. Drzwi rzeczywiście otwarły się i stanęła w nich elfka. Poznali ją od razu. Czym prędzej pochylili głowy.
Lirian. Młodsza siostra Varili. Uśmiechała się słodko, a jej duże oczy patrzyły na nich uważnie, przysłonięte wachlarzem długich rzęs. Choć miała tylko jedenaście lat, już uchodziła za piękność. Długie włosy, kręcone, jak u matki, miała zaplecione w dwa warkocze, opadające na ramiona. Ognistorudą barwę zawdzięczały jej ojcu. Także po nim oczy elfki miały ten niezwykły niebieskoliliowy odcień tęczówek.
– Witajcie – zwróciła się do strażników dźwięcznym, wysokim głosem. – Przynoszę rozkaz stawienia się w pałacu w Silner dla dowódcy Erila. Natychmiast. Moja siostra cię oczekuje. – Machnęła ręką ponaglająco.
– Podczas mojej nieobecności ty dowodzisz. – Eril zwrócił się natychmiast do Voryana. – Nasze sprawy osobiste nie są ważne, służba w obliczu zagrożenia tak. Wiem, że, jak zawsze, będziesz moim najlepszym zastępcą. – Elf w osłupieniu wodził wzrokiem między rudowłosą a wybiegającym z wieży kapitanem. Elfka ruszyła za nim.
– Jedź – poleciła mu już na zewnątrz. – Ja muszę załatwić jeszcze jedną sprawę.
Eril kiwnął głową i popędził do stajni po konia.
Elfka tymczasem ukryła się w pobliżu wejścia do wieży. Widząc Voryana, który szybkim krokiem ruszył w kierunku drugiej wieży, bezszelestnie pobiegła za nim i znów skryła się w załomie muru. Po chwili żołnierz wyszedł w towarzystwie zielonookiej strażniczki Sirani. Lirian dojrzała na policzkach elfki ślady łez. Wytężyła słuch.
– On się domyśli – powiedział Voryan. – Popełniłaś błąd. – Przybliżył jej twarz do swojej. Chciał, by spojrzała mu w oczy. – Powiedziałem ci o Erilu i księżniczce, bo cierpiałaś z miłości do niego. Chciałem, byś wybiła sobie z głowy to uczucie. Czy wiesz, ile mnie kosztowało udawanie, że o niczym nie wiem? I na co to się zdało? Musiałaś wszystko wypaplać? Chciałaś ich ukarać, tak? – Obserwował, jak w jej oczach pojawia się strach.
– Królowa mi groziła… – jęknęła.
– Łżesz. Ściągnęliśmy na własnego dowódcę śmiertelne niebezpieczeństwo! Wiesz, kim jesteśmy?
– Lojalność wobec korony jest ważniejsza.
– Bzdura. Zabiłaś elfa, którego kochasz, a ja zdradziłem przyjaciela. Widziałem, że cierpisz, ale to mnie nie usprawiedliwia. Ciebie też nie. Przysięgaliśmy mu! Pytam cię: wiesz, kim jesteśmy? Mów!
Pokręciła głową, a po jej policzkach pociekły łzy.
Lirian zacisnęła pięści. Jesteście zdrajcami, pomyślała.
Varila przechadzała się po komnacie. Właśnie skończyła dopracowywać plan. Martwiła się, jednak otrzymany rano list od kuzyna Edhgarma, księcia Milczących Wysp, natchnął ją nową nadzieją. Krewny przybędzie i pomoże im w ucieczce. Teraz mogła tylko czekać.
***
Została sprowadzona do Silner przez królową Quentę, w roli „przyzwoitej towarzyszki” dla jej córki. Arania znacząco odbiegała od wizerunku, „przyzwoitej”, jaki ukształtował się w umyśle królowej. Nad muzykę przedkładała świst strzał, a szczęk miecza nad piękne suknie. Była jednak naprawdę dobrą przyjaciółką.
Księżniczki polubiły się bardzo już trzy lata wcześniej, gdy poznały się podczas rycerskiego turnieju. Orodenitka pamiętała to doskonale. Proporce falowały na wietrze, mężni rycerze stawali w szranki, a one musiały to wszystko oglądać. Nie były zadowolone, a znudzone. Wiatr rozwiewał ich misternie ułożone włosy, w ciężkich sukniach było im gorąco. Varila krzywiła się z każdym łykiem wina – obie nie lubiły smaku alkoholu. W świetle słońca białe, niemal niebieskawe włosy Orodenitki migotały nieziemsko. Elfka spodziewała się, że jej oczy – jedno czerwone, drugie niebieskie – wzbudzą w księżniczce Nilirów co najmniej mieszane uczucia, a może nawet strach, ale nie – Varila uśmiechnęła się do niej i tak siedziały obok siebie, nie interesując się widowiskiem i rozmawiając półgłosem, do momentu, w którym na turniejowy plac wkroczył Eril.
Mężczyzna poprosił księżniczkę Nilirów o fant. Kolorowo odziany tłum zaszemrał ze zdumienia – do tej pory żaden rycerz nie odważył się tego zrobić. Varila nie miała przy sobie chustki ani wstążki, którą elf mógłby zawiązać na czubku kopii, dała mu więc jeden z noszonych na palcach pierścieni. Wręczając mu go, musnęła lekko jego dłoń, wymieniła z nim jedno, bardzo znaczące i bardzo czułe spojrzenie. Arania od razu zorientowała się, co łączy tę dwójkę. Zawsze lubiła takie historie i zarówno do Varili, jak i do Erila poczuła wtedy szczerą sympatię. Nawet mimo tego, a może właśnie dlatego, że wzrok królowej miotał pioruny.
Oczyma duszy znów widziała, jak stanął w szranki z jej bratem, Kalainem, na którego białej zbroi pysznił się złoty gryf, a na kopii – niebieska wstążka siostry. Orodenita nie utrzymał się długo na koniu. Było jej przykro, wiedziała jednak, że kopia nie należała do ulubionych broni Kalaina. Za to szermierzem był wspaniałym i te zawody z jego udziałem oglądała już z szerokim uśmiechem.
Jakby to było wczoraj, po kolei przypominała sobie, kto i kiedy wówczas walczył. Zanim, ku uciesze tłumu i złości królowej Quenty, pojawił się Eril, zgromadzeni wiwatowali na cześć księcia Wielokształtnych – w jego herbie widniały wilk, sokół i ryba, symbole niezwykłej umiejętności zmiany postaci, jaką Neru obdarzył ten lud. Akurat wtedy z ciekawością patrzyła na jego mistrzowski popis – zmieniał postać, gdyż do pojedynku z nim stanął inny Wielokształtny, rycerz wywodzący się z Domu Szkarłatnych Maków. Ten walczył w rodowej czerwieni, a kibicowali mu żona i mały synek. Rycerza powitano burzą oklasków – był bohaterskim obrońcą Jastrzębich Skrzydeł, jednym z tych, którzy do ostatka bronili górskiej twierdzy spalonej przez Celerilów w czasie rebelii. Samą Aranię, która wraz z rodziną spędziła w twierdzy część wojny, ewakuowano stamtąd dużo wcześniej. Mimo to obrazy tamtych nocy, nocy jasnych od płomieni pożarów, na zawsze zapadły w jej serce.
Następny walczył rycerz z Saderanu, królestwa ludzi, młody Edmyn. Na jego zbroi pysznił się biały lew o splątanej grzywie. Prezentował się w tym rynsztunku wspaniale. Trzy razy nie dał się nawet drasnąć swojemu przeciwnikowi – wysokiemu Celerilowi z Lasu Złudzeń, bratu Verche, Czerwonej Dziewicy w służbie Wilczej Pani, obserwującej go bacznie z wysokiego miejsca. Zwyczajowy herb Celerila – gwiazda i dzika róża – zastąpił tym razem łeb wyjącego wilka. Bardzo złe skojarzenia budził ten symbol u wyznawców Neru. Zdawał się pożerać światło, zamiast je odbijać, łaknął krwi bardziej, niż gdyby był głową żywego zwierzęcia. Pierwszy ród, który przyjął wiarę w Wilczą Panią, pieczętował się takim właśnie godłem.
Skojarzenia sięgały jeszcze dalej. Obserwując walkę między mężczyznami, szemrano o buncie Celerilów, o wojnie, w której zginął król. Przypominano sobie bitwę na południowym brzegu rzeki Arne, u bram królestwa ludzi, gdzie śmierć poniosły dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy Nilirów i ich sojuszników. Każde uderzenie, każdy cios – wszystko to odnoszono do niedalekiej przeszłości, której bólu czas jeszcze nie uśmierzył.
Gdy Edmyn utrzymał się na koniu, zapanowała powszechna radość – a gdy wysadził z siodła celerilskiego rycerza, którego kopia poszła w drzazgi, osiągnęła apogeum. Szeptano później, a i dziś się to słyszy, że jest to zapowiedź wielkiej roli Saderanu w wymierzeniu sprawiedliwości odszczepieńcom.
Następny był Warin, książę z wyspy Asteria. Walczył pod sztandarem Róży, rządzącego Milczącymi Wyspami rodu, z którego wywodziła się królowa Quenta. To jemu przypadło w udziale zmierzyć się najpierw z Edmynem, a potem Aendurem, doświadczonym rycerzem, o którym mawiano, że był przy królu Elderze III w ostatnich chwilach jego życia.
Arania przypomniała sobie swoje zdziwienie, że nie walczy nikt z Rodu Cierni. W położonej nieco dalej loży widziała Arrina, księcia Lasu Złudzeń, lecz podobno nie zamierzał się potykać. Orodenicka księżniczka mogłaby jednak przysiąc, że gdy Eril otrzymał od Varili pierścień, Arrin pożałował swojej decyzji, nawet wbrew gwizdom, które rozlegały się w tłumie, gdy w szranki stawał jakiś Celeril. Trudno się było dziwić tym reakcjom, skoro wszyscy pamiętali wojnę sprzed kilku lat.
Mówiło się, że bunt miał być zemstą za lata zniewag i niełaski, jakie mieli cierpieć wyznawcy Wilczej Pani. Dowodzono, że żaden z zamieszkujących krainę narodów: Wielokształtni w swoich siedzibach, osiadli w Górach Stymfe Orodenici, ludzie z Saderanu czy Nilirowie z Wysp – nie nacierpiał się przez wieki tak bardzo, jak mieszkańcy Lasu Złudzeń. Arania już wtedy wiedziała jednak, że ten powód był tak naprawdę tylko pretekstem. Bo niby co mieli osiągnąć buntownicy? Nikt nie cofnie czasu, by zapobiec niełasce i zniewagom. W rzeczywistości chodziło o obalenie Wybranej Dynastii i przejęcie władzy. Gdyby nie jej żądza, Nilirowie mogliby się ponownie zjednoczyć, a nie skakać sobie do gardeł, ze złością i nienawiścią. Jak choćby po kolejnym pojedynku, gdy kolejny Celeril pokonał wreszcie niezwyciężonego dotąd Erila. Sama poczuła ogromne rozczarowanie, ale widziała, że Varila i tak jest dumna ze swojego przyjaciela, a gdy turniej się skończył, kazała mu zachować pierścień…
Orodenitka otrząsnęła się ze wspomnień. Zobaczyła wreszcie powód swojej obecności na drodze. Głównym traktem do pałacu podążał jeździec, którego włosy nawet z daleka błyszczały złotem.
***
Elfi wzrok pozwalał mu dojrzeć charakterystyczny zarys Silner, smukłe kamienne wieże miasta otoczonego czterema murami. Choć sylwetki baszt z tej perspektywy zdawały się na siebie zachodzić, tłoczyć się niemal bezładnie, wiedział, że tak naprawdę stoją na swoich miejscach wyznaczonych im planami budowniczych. Każdego pierścienia muru broniło sześć wież, ustawionych zgodnie ze wskazaniami astrologów, obserwujących ruch gwiazd i księżyca. Wiedział, że królewski pałac budowano również według takich wskazówek. Nie miał wprawdzie pojęcia, co astrologowie mieli do architektury i budownictwa, a nieraz się nad tym zastanawiał, przyznać jednak musiał, że pałac był cudownie piękny. Zdobiły go cztery wieże, znacznie jednak smuklejsze i wyższe od tych obronnych. Urody dodawały im liczne płaskorzeźby odwołujące się do historii Arandanii i Milczących Wysp, a nazywano je imionami wybranych królów z Rodu Smoka. W sercu kompleksu wznosiła się zwieńczona kopułą Świątynia Neru, powtarzająca symboliczny schemat, który, jak wierzono, miał zapewnić wyznawcom Najwyższego Smoka jego opiekę. Druga, podobna, mieściła się na rynku. Pałac nawet z tej odległości błyszczał nie tylko za sprawą zwieńczenia przybytku Neru, lecz także najokazalszej w całej Arandanii budowli wzniesionych rękoma elfów – Platynowych Wrót. Była to kolejna połyskliwa kopuła, nałożona niczym dodatkowe nakrycie głowy na dachy większej część pałacu i spajająca je w jedną całość, kopuła-leże, gdzie zgodnie z tradycją zwykle zamieszkiwały smoki nawiązujące Łaskę Więzi z członkami rodziny królewskiej. Silnari jednak wyniosła się stamtąd, gdy tylko dotarło do niej, jak bardzo daleko od rzeczywistości znalazła się królowa Quenta.
Choć z tej odległości nie mógł jeszcze widzieć ukrytej za murami samej stolicy, bez trudu przywołał w pamięci jej obraz. Przecież nie raz i nie dwa przemierzał jej ulice, podążając do pałacu. Miasto podzielono na cztery dzielnice, których nazwy związane były z fazami księżyca: Pierwsza i Ostatnia Kwadra oraz Pełnia i Nów. Przecinały ją dwie główne gwarne aleje, spotykające się na rynku, prowadzące ku czterem Bramom Sierpa, wypełnione zawsze tłumem podróżnych. W całym mieście nie brakowało parków, w których rosły dające cień i ochłodę drzewa oraz kwiaty, cieszące zmysły kolorami i zapachem. Najpiękniejsze jednak ogrody znajdowały się oczywiście przy pałacu. Otoczone srebrzysto błyszczącym murem skrywały tysiące oszałamiająco pięknych kwiatów rosnących na fantazyjnych klombach i rabatach bądź wśród bujnych, szmaragdowych traw. Śliczne marmurowe altanki i ławeczki między drzewami zapraszały do odpoczynku. Ciszę zakłócały jedynie fontanny szemrzące kropelkami wody i śpiew wielobarwnej ptasiej czeredy. Eril zaczął sobie przypominać, ile to czasu spędził w tych ogrodach, spacerując po nich z Varilą i kryjąc się z nią przed wścibskimi oczami popleczników królowej, bo i takich jednak jej nie brakowało. Nagle w cieniu przydrożnych drzew dostrzegł błysk.
Na grzbiecie stojącego na poboczu białego konia siedział jeździec o białych włosach i w białym płaszczu na ramionach. Zanim kapitan zdążył się zastanowić i może przestraszyć – kto to?, spod płaszcza z szumem wysunęły się orle skrzydła, wśród białych piór mignęły fioletowe i błękitne.
Orodenitka.
Dziewczyna stanęła w strzemionach. Uwolniła z nich stopy i wzbiła się w powietrze. Wylądowała tuż przed Erilem, zmuszając go, by się zatrzymał. Nie chciał jej stratować, ściągnął więc lejce, a klacz stanęła dęba. Elfka skłoniła głowę i zdjęła kaptur. Na szyi zamigotał naszyjnik z zawieszką, na której lśniło dwanaście diamentów, tworzących wzór Gwiazdozbioru Smoka. Zaskoczony Eril zsiadł z konia i odpowiedział ukłonem, przypatrując się nieznajomej nieufnie.
– Kim jesteś? – zapytał ostrym tonem, broniąc się przed strachem, który pełzł mu po plecach.
– Mam na imię Arania – przedstawiła się księżniczka. – Varila poprosiła mnie o dopilnowanie, żebyś dotarł do niej bezpiecznie. Wiem, co cię z nią łączy.
– Gdzieś cię już widziałem… – przypomniał sobie. – Na turnieju. Księżniczka Orodenitów! – gdy tylko uświadomił sobie, przed kim stoi, pochylił głowę – wybacz, pani, mój ton.
– Ależ nic się nie stało. Jestem przyjaciółką Varili. Możesz mi ufać – zapewniła. – Jedź za mną. – Dotknęła swojego policzka. Przy jej wierzchowcu zmaterializował się tygrys Orozinde: piękny biały dziki kot, obdarzony dodatkowo parą orlich skrzydeł. Wzbił się w powietrze, szumiąc biało-czarnymi piórami. Tak jak księżniczka jedno oko miał czerwone, drugie – niebieskie.
Arania wskoczyła na konia, jej skrzydła zniknęły. Eril wiedział, że wtopiły się w skórę, a ich jedynym śladem pozostało orodenickie znamię. Ruszyli razem w stronę pałacu. Tygrys wypatrywał zagrożeń. Przedstawiciele jego rasy rekompensowali Orodenitom brak Więzi ze smokami. Skrzydlate elfy porozumiewały się z nimi w myślach. Mogły je przywoływać w widzialnej postaci, a gdy chciały, odsyłać do świata duchowego. Zwierzę Orozinde było odbiciem duszy Orodenity, z którym było związane, znało wszystkie jego sekrety. W pewnym sensie pełniło rolę duchowego przewodnika, ale również w razie potrzeby służyło wsparciem i pomocą. Przyjmowało najczęściej postać dzikiego kota lub wilka, ale niezależnie od rodzaju zawsze było obdarzone skrzydłami.
Varila krążyła po komnacie. Wiedziała, że może ufać swojej przyjaciółce, ale wiedziała też, że królowa ma wiele sposobów, by pilnować interesów. W tym poczynań swojej córki, którą wybrała na przetargową kartę, asa, od którego będą zależały losy królestwa. Czy będzie od tego zależało szczęście księżniczki? To jej wcale nie obchodziło. Varila doskonale o tym wiedziała, dlatego bała się o Erila. Źle się stało, że wtedy, po turnieju, Arrin dowiedział się o tym, co ich łączy. Wprawdzie nie zdradził tego królowej – zapewne sądząc, że i tak wygra, a to, że Varila kocha innego mężczyznę, było dla niego w pewnym sensie upokarzające – zrobił to ktoś inny, niemniej zło już się stało. Teraz muszą znaleźć sposób, by pokrzyżować plany tych, którym jej uczucia były zupełnie obojętne. Przypomniała sobie poturniejowy wieczór.
Arania odeszła wtedy z resztą dwórek. Udały się na ucztę, ponieważ słońce chyliło się już ku zachodowi. Ona natomiast próbowała ochłonąć po tym, co zobaczyła na placu. Była zdziwiona nie mniej niż inni, gdy dostrzegła, że wśród rycerzy z możnych rodów będzie występował on, dowódca straży, o którego pochodzeniu nie wiedziano niemal nic. Przede wszystkim jednak martwiła się o niego. Że swoim zachowaniem zwróci na nich uwagę królowej lub, co gorsza, zostanie ranny. Wtedy ukrywanie uczuć stałoby się dla niej w zasadzie niemożliwe, bo pobiegłaby sprawdzić, jak się czuje, czy nie grozi mu nic poważnego. Swoimi emocjami zdradziłaby wszystko. Przed rozpoczęciem turnieju starała się wymóc na ukochanym obietnicę, że nie będzie walczył, lecz najwyraźniej zwyciężyła jego duma, nie chciał i nie mógł pozostać w cieniu.
Po turnieju poprosiła go, by zachował pierścień. Mimo końcowej porażki widziała, jak godnie ją reprezentował. Nie mogłaby wymarzyć sobie innego rycerza na jego miejscu, innego, który mógłby walczyć w jej barwach. Nie odważyła się pocałować go na pożegnanie, nie w takim miejscu. Przytuliła tylko policzek do jego dłoni, gdy musnął go lekkim gestem i na chwilę objęła. Jak przyjaciela.
Nie widziała jasnobłękitnych oczu, przyglądających się jej od dłuższego czasu z daleka. Dopiero kiedy została w loży zupełnie sama i z westchnieniem oparła się o purpurowe poduszki siedziska, usłyszała ciche, lecz zdecydowane kroki.
– Miałem nadzieję, że cię tu znajdę. – Usłyszała głęboki, nieco zachrypnięty głos Arrina. Jego twarz tonęła w barwnym cieniu czerwonego baldachimu, który rozpięto nad lożą. – Nie lubisz uczt. Miałem odejść wraz z dworem, ale zmieniłem zdanie. Szukałem miejsca, gdzie moglibyśmy porozmawiać.
Odwróciła głowę i podniosła na niego wzrok. Wstała powoli, z ociąganiem. Nie chciała z nim teraz rozmawiać, nie chciała go widzieć. Rozkołatane po spotkaniu z Erilem serce biło w jej piersi zbyt mocno, twarz pokrywały zbyt intensywne rumieńce, tym bardziej rzucające się w oczy, że u niej pojawiały się rzadko.
Obowiązywały ją jednak pewne zasady. Ponadto darzyła Arrina sympatią, graniczącą z siostrzaną miłością, ale ostatnio widywała go zbyt często, by jego notoryczna obecność w jej życiu pozostała dla niej czymś normalnym i nienatrętnym.
– Nie odszedłeś z innymi, no tak. – Westchnęła, zastanawiając się intensywnie, co widział i jakie wnioski wyciągnął. – Musiałeś mieć wobec tego ważny powód. O czym chciałeś ze mną mówić? – Uśmiechnęła się łagodnie, licząc, że stopi to ostre igiełki lodu w jego jasnoniebieskich tęczówkach.
Na razie nad sobą panował. Uśmiechnął się do niej i delikatnie ucałował jej dłoń.
– Czy turniej cię zadowolił? – zapytał, podnosząc na nią wzrok. – Nie przepadasz za takimi widowiskami, a jednak zdawałaś się być bardzo zaaferowana. Może się mylę?
Coś w jego głosie wzbudziło jej niepokój. Dotarło do niej, że książę jest wściekły, a wiedziała, jaki bywał, gdy się gniewał. Nawet ona wolała wtedy nie wchodzić mu w drogę. Rozejrzała się, nagle zdając sobie sprawę, że obok nie ma nawet jej własnych strażników. Nie miała pojęcia, jak to się mogło stać, że o niej zapomnieli. Poczuła się bezbronna, choć przecież zawsze nosiła przy sobie ostrze. Ale przy nim i tak nie zdobyłaby się na użycie broni. Nie przeciwko niemu.
– Chyba się mnie nie obawiasz, prawda? Jesteś przy mnie bezpieczna. – szepnął – Wiesz o tym, tak?
– Wiem. – Zmusiła się do odpowiedzi jasnej, wyraźnej i spokojnej.
– A turniej mi się podobał, bo spory sukces odniósł ktoś, kogo znam. – Starała się, by zabrzmiało to gładko i naturalnie, ale nie była dobrą aktorką. Nie przy nim.
Podszedł bliżej.
– Zatem może zechcesz wyjaśnić mi, kim on dla ciebie jest? Ten, któremu dałaś pierścień? – zapytał, a w jego oczach coś niebezpiecznie błysnęło.
– Jeśli tak bardzo pragnąłeś walczyć w moich barwach, wystarczyło stanąć w szranki – stwierdziła sucho, obserwując bacznie jego reakcję.
– Byłoby to bardzo źle widziane – odparł, ledwo ukrywając zaskoczenie. – Naprawdę podarowałabyś mi pierścień? – Przypatrywał się jej z zaskoczeniem.
– Dawno temu obiecaliśmy sobie, ze nasza przyjaźń będzie zalążkiem nowych relacji między Celerilami a Nilirami. To byłby bardzo ładny symbol. Nie jesteś własnym ojcem, Arrinie. Darzymy się… – chciała powiedzieć „uczuciami”, lecz bała się, że zrozumie to opacznie – przyjaźnią – dokończyła po lekkim zająknięciu – mimo bolesnej i tragicznej przeszłości naszych rodów. Nie mam powodu ani zamiaru tej przyjaźni niszczyć.
Zraniła go. Zraniła go tym jednym słowem, które przekreśliło wszystkie jego nadzieje. Próbował nie pokazywać po sobie, jak bardzo go ubodła i rozzłościła ta jej spokojna, chłodna odpowiedź.
– Jesteś pewna, że nie zamierzasz jej zniszczyć? – rzucił prowokująco. – Pytam zatem jeszcze raz, kim on dla ciebie jest?! Bo mam wrażenie, że ma wpływ na nasze relacje. – Odgadł.
Milczała przez chwilę, unikając jego wzroku.
– Kimś bliskim – powiedziała w końcu. Do tego akurat musiała się przyznać.
– Bliższym niż ja? – zapytał, chociaż znał odpowiedź. Zapytał, chociaż tak naprawdę wcale nie chciał tego usłyszeć.
Milczała, bo znała Arrina. Wiedziała, że cokolwiek w tej chwili odpowie i tak wywoła jego gniew. Nie myliła się.
– Czy długo jeszcze mam nadaremnie się dla ciebie starać? – Niemal krzyknął. – Co mam jeszcze zrobić, by zasłużyć na twoją aprobatę, na chociaż jedno twoje spojrzenie…?!
Spojrzała na niego. Ale nie tak, jak tego oczekiwał.
– Nie mogę ci dać tego, czego pragniesz. Zawsze będziesz miał miejsce w moim sercu, Arrinie. Jesteś moim przyjacielem. To się nigdy nie zmieni, rozumiesz?
– Znamy się już tak długo… Powinnaś wiedzieć, że niektórych rzeczy nie potrafię przyjąć do wiadomości. Więc nie każ mi tego zrozumieć – szepnął, a ona uświadomiła sobie, że celerilski książę jest blisko. Za blisko.
W jednej chwili chwycił ją w ramiona i zaczął całować. Łapczywie, gwałtownie. Nie było nic dobrego ani w tym pocałunku, ani w tym oddechu, ani w tych dłoniach… Jej usta należały już do innych ust, jej oddech znał już inne tchnienie, a ciało chciało znać dotyk tylko tych dłoni, na palcu których znalazł się dzisiaj jej pierścień.
Pieszczota Arrina była obca i wroga. Dlatego zrzuciła jego dłonie ze swoich barków i odepchnęła go, z trudem łapiąc oddech. Zasłoniła usta dłonią i tarła je, jakby chcąc pozbyć się z nich jego smaku, jego zapachu. Upłynęła chwila, nim dotarło do niej, jak bardzo ją rozwścieczył. A wtedy bez namysłu wyciągnęła dłoń i wymierzyła mu siarczysty policzek.
– Żegnaj, przyjacielu – rzuciła ironicznie – skoro nie doceniałeś tego, co mogłam ci dać. – Odwróciła się i odeszła, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.
Szranki, choć dawno już opustoszałe, dopiero w krwawych promieniach zachodzącego słońca stały się świadkiem ostatniego pojedyneku tego turnieju.
Varila wróciła do pałacu. Początkowo miała zamiar nie mówić nikomu o tym, co się wydarzyło, ale kiedy księżniczka Orodenitów wróciła z uczty, nie wytrzymała. Była tak roztrzęsiona, że musiała wylać przed kimś cały gniew i wstręt. Zwierzyła się Aranii, czując, że może jej bez strachu zaufać. Jakiś czas później obie księżniczki obserwowały, jak Arrin wyjeżdża ze stolicy. Mówiono, że i tak miał ją opuścić, lecz każdy, kto go znał, wiedział, że wyjeżdża przed czasem i w gniewie. Od tamtego momentu go nie widziały.
Pukanie do drzwi wyrwało Varilę ze wspomnień.
– Wejść – rzuciła władczo i rozpromieniła się na widok drogich twarzy.
Gdy tylko strażnicy zamknęli drzwi za przybyszami, padła ukochanemu w objęcia. Uśmiechnął się, gładząc ją po włosach. Arania udawała, że zachwyca się zdobiącym jedną ze ścian komnaty gobelinem przedstawiającym cztery smoki. Gdy chwila powitania zaczęła się przedłużać, zajęła się obserwacją plamek światła na białych ścianach, potem grzbietów książek na półkach i pergaminu leżącego na stole… Wszystko pokrywały wizerunki smoków. Widziała wiele nilirskich komnat, wiedziała, że smoki są głównym motywem dekoracyjnym, ale tu… to już była przesada.
– Poznaliście się już, to dobrze – stwierdziła w końcu Varila, odrywając się od swojego kapitana. – Nikt was nie śledził? – zapytała niespokojnie, gdy usiedli w fotelach przy kominku.
– Uranis o to zadbał. – Arania czule pogłaskała tygrysa.
– W takim razie mogę wam przedstawić plan. – Oczy Varili rozbłysły. – Naszym zadaniem jest – zaczęła – przynajmniej chwilowe ukrycie mnie i Erila przed Quentą. Jak wiecie, moja matka nie rządzi Wyspami na Morzu Archadońskim. Moja ciotka, która włada Milczącymi Wyspami, jest mi przychylna bardziej niż matce. Jak pewnie się domyślacie, proponuję, abyśmy z Erilem przenieśli się tam tymczasowo. W planie dużą rolę odegra… Erden Lintur. – Wyciągnęła z kieszeni tuniki niebieski kryształ i pokazała go elfom. – Mój kuzyn z Galestivaru przyśle nam statek.
Eril z niedowierzaniem wpatrywał się w Varilę, która z takim spokojem mówiła o znajdującym się w jej rękach magicznym artefakcie. Poszukiwany przez pokolenia legendarny kryształ króla Lintura był dosłownie kilkadziesiąt centymetrów od niego. Stwierdził, że jego ukochana nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Te wszystkie legendy, niepewne, zatarte wzmianki w kronikach… Ten kamień miał przywoływać do życia odbicia elfickich dusz, leczyć rany, zdejmować uroki… A ona miała go u siebie i teraz pokazywała go tak spokojnie!
– Pozostaje jeszcze kwestia samego Święta Królów – ciągnęła Varila z uśmiechem na widok reakcji przyjaciół. – Lecz z pomocą Erden Lintura i to da się rozwiązać. Dzięki jego mocy będzie można stworzyć… nazwijmy to… kopie. Moje, Erila oraz twoją Aranio, jeśli zgodzisz się z nami płynąć…
– Zaraz, jak to kopie?! – Zdumiał się kapitan.