Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
W tle powieści rachunki do wyrównania. Mafia. Ciągłe zagrożenie.
A w środku tego świata młodziutka Sin, która poznając pewnego mężczyznę o tajemniczym imieniu Olo, myślała, że złapała Pana Boga za nogi. Nie wiedziała jednak, ile ta pomyłka będzie ją kosztować. Trudno bowiem uwolnić się z rąk zazdrosnego psychopaty, którym jest jej narzeczony.
Na domiar złego kobieta spotyka na swojej drodze kolejnego faceta i zaczyna mu ufać. A nie powinna, bo szybko okazuje się, że jest on podobnym do jej narzeczonego apodyktycznym, nieznoszącym sprzeciwu osobnikiem.
Kim tak naprawdę są obaj mężczyźni?
Jakie tajemnice skrywają przed Sin?
A ona sama? Czy staje przed miłością z uczciwym i otwartym sercem?
Tajemnicza, niebezpieczna, obezwładniającą historia, która rozpali wszystkie wasze zmysły.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 207
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL PRZEKROCZYĆ GRANICĘ
Przekroczyć granicę. Tom 1
Przekroczyć granicę. Tom 2
POZOSTAŁE POZYCJE
Za wszelką cenę
Przypadkowa znajomość
Jej tajemnica
Rozmowy nocą
Zostań na zawsze
In Your Arms
W PRZYGOTOWANIU
Ratując złodzieja
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Aneta Sołopa, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Mohamed Hassan z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-624-0
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Sin
David
Sin
David
Sin
David
Sin
David
Sin
David
Sin
David
Sin
David
Sin
David
Sin
Sin
Wchodzę do studia jak zawsze przed czasem. Jest już otwarte – znaczy, że moja przełożona przybyła przede mną.
Dzisiaj wielki dzień. Albo tylko nam się tak wydaje – kto wie.
Dziś poznamy nową twarz naszej kampanii, bo od kiedy stara zaszła w ciążę, nie mamy na jej miejsce nikogo. Nikt nie porusza się jak Ashley, nie wygląda i nawet nie zarzuca włosami jak ona. Jak dotąd codziennie kolejne kandydatki trafiały do kosza. Mnie jest wszystko jedno – ja każdemu mogę zrobić dobre zdjęcie, bo jestem świetnym fachowcem, ale nie każdy na tym zdjęciu wygląda na tyle perfekcyjnie, żeby pokazać odpowiednio i suknię, i biżuterię jednocześnie.
Tylko Ashley to umiała. Pracowała, dopóki nie było widać brzucha, ale musiała odejść. A nam grunt zaczął się palić pod nogami coraz bardziej.
Aż do ostatniego tygodnia, kiedy to nadeszło zgłoszenie z drugiego końca kraju. Piękna, młoda i pragnąca sukcesu Lizzy. Gdy przeczytałam jej CV i obejrzałam część portfolio, wiedziałam, że jest wyjątkowa. Śliczna, inteligentna, jeszcze bardzo dziewczęca, taka trochę słodko naiwna jak na dwadzieścia lat. Przynajmniej to odczytałam ze zdjęcia.
Lea jest zdenerwowana. Widzę to wyraźnie, kiedy tak siedzi ze zwieszoną głową przy moim biurku. Okej, rozumiem ją. Jeśli straci ten kontrakt, marzenia o Europie legną w gruzach. Twarz kolekcji naszej projektantki jest najważniejsza – a my straciłyśmy ją kilka tygodni przed rozpoczęciem kampanii. Co za pech.
Do tego musi się użerać ze mną – osobą, która bez swojego latte ze Starbucksa nawet nie zacznie dnia.
– Lea? Co tu robisz tak wcześnie?
– A ty? – pyta, jakby nie znała odpowiedzi.
– Wiesz, że tylko tu oddycham. Nie martw się. Proponujemy jej świetne warunki, ona je przyjmie – pocieszam szefową.
– Ale czy my przyjmiemy ją…
– Nie będę wybrzydzać, obiecuję. Ona ma w sobie to coś. Będzie dobrze, zobaczysz.
Uśmiecha się nareszcie na te słowa.
Tym razem muszę się powstrzymać i pomóc, a nie tylko zniechęcać. Ta nie, ta niedobra, ta taka, ta owaka. Muszę przestać. Muszę zrobić wszystko, żeby ta nowa się nadała.
Wpół do dziewiątej wpada nasza okładkowa ekipa. To modele i modelki naszej agencji. Wybrałyśmy tych ludzi spośród tysięcy innych, nigdy nas nie zawiedli. I my ich też nie.
Wszyscy udają się na makijaż i do pracowni krawieckiej na ostatnie przymiarki. Szykuję sprzęt, chłopcy przygotowują mi oświetlenie tak, jak chcę, i o dziewiątej zaczynamy od najpilniejszych sesji dla magazynów.
Moja ekipa jest tak wyczulona na moje słowa, gesty i prośby, że jeszcze nie powiem zdania, a ludzie już wiedzą, jak się poruszyć, jak przestawić lampę, gdzie postawić stopę i tak dalej.
Pracujemy razem prawie cztery lata, poznaliśmy się doskonale. I naprawdę nie wiem, jak wprowadzić tu kogoś nowego tak, by nie było burzy i zgrzytów.
Na początku myślałam, że na pierwszy plan wybierzemy jedną z naszych dziewczyn, ale to niezbyt dobry pomysł. Żadna nie jest tak perfekcyjna i jedna drugiej by zazdrościła. Lepiej poszukać kogoś z zewnątrz, ale znaleźć to już sztuka.
Punktualnie o dziesiątej rozlega się dzwonek na dole przy windach i Lea zjeżdża po oczekiwaną dziewczynę. Muszę skończyć ostatnie ujęcia i robię to w nadziei, że zdążę, zanim się pojawią.
Krzyczę na Chrisa, który źle mi podtrzymuje lampę akurat w momencie, kiedy Lea staje obok mnie z tą tajemniczą pięknością i jakimś mężczyzną, którego dostrzegam tylko kątem oka.
– Kurwa, Chris! Trzymaj te łapy! Zaraz spadnie im to na głowę!
Lea chwyta się za włosy. Zamierzam za to przeprosić, ale za chwilę. Jak tylko skończę zdjęcia.
– Dziesięć minut przerwy! – zarządzam, odkładam aparat na statyw i obracam się do gości.
Mojej uwagi nie przykuwa niestety długonoga, wysoka blondynka o rysach jak arystokratka, ale jej towarzysz.
Dawno nie widziałam tak przystojnego faceta gapiącego się na mnie migdałowymi oczami spod ciemnych brwi. Czarny garnitur idealnie pasuje do doskonałego ciała. Czarna koszula z rozpiętymi górnymi guzikami zresztą też. Nawet ten złoty łańcuszek na długiej szyi perfekcyjnie wtapia się w zestaw. Zabójcze spojrzenie, trzydniowy zarost i zapach, który można było poczuć już chyba od windy.
Drogi zapach. To jedyny taki zapach na świecie. Migdały i pomarańcza.
Przez chwilę mierzymy się wzrokiem – i on jest zaskoczony, i ja.
Zazwyczaj nikt nie może tu wejść – nie pozwalam na to. Nie rozumiem, czemu Lea zrobiła wyjątek.
– To nasza fotograf. Jest tu ze mną najdłużej i jest najlepsza w tym mieście – przedstawia mnie Lea, na co podaję dłoń Lizzy.
– Cinthia. Ale możesz mi mówić Sin – oznajmiam, a moja rozmówczyni wypuszcza wstrzymywane w płucach powietrze i się uśmiecha.
– Elizabeth. Ale jestem Liz.
– Dlaczego potrzebujesz adwokata? – dopytuję się zjadliwie, bezczelnie wskazując głową na tajemniczego nieznajomego. – Bałeś się, że mamy tu harem? Albo że to jakiś burdel? – dociekam, patrząc mu w oczy.
Widzę, że chce odpowiedzieć, ale nie daję mu takiej możliwości.
Doskonale wiem, jak to jest być pod kontrolą i nie móc oddychać. Nie pozwolę, żeby robił jej to samo, co ja mam w domu. Nie pozwolę, żeby patrzył na nią z tą zaborczością. Ona jest młoda i ma szansę się jeszcze uwolnić spod władzy tyrana – ja nie.
– Skoro zobaczyłeś, że wszystko jest w porządku, możesz wyjść i pozwolić swojej ukochanej żyć. Choć widzę, że dla niej lepiej by było, jakbyś ewentualnie…
– Sin! – przerywa mi w ostatniej chwili Lea.
I dobrze, bo tym krzykiem przypomina, co jej obiecałam.
Widzę, że nieznajomy patrzy na mnie z wściekłością, a jego oczy ciskają błyskawice. Zakładam ręce pod piersiami w odruchu obronnym i tupię, czekając na ripostę.
– To moja siostra. Będę tu tak długo, jak zechcę. I będę sprawdzał, co zechcę. Nie mierz wszystkich swoją miarą – odpowiada, podchodząc do mnie.
Staje tuż przede mną. Muszę zadzierać głowę, żeby nie spuścić go z oczu. Okej, pomyliłam się, nie powinnam była go tak pochopnie oceniać, ale mimo wszystko mam rację, sądząc, że jest zbyt zaborczy, bo nawet na mnie w tym momencie patrzy w ten sposób.
– Nie jesteś tu od decydowania, kto może wejść, a kto nie.
Wybucham śmiechem.
– Tak ci się wydaje? Proszę bardzo. Aparat jest twój. Nie muszę znosić tej nonszalancji, znajdę pracę gdziekolwiek, zresztą… Nie muszę wcale pracować. Ale nie pozwolę, żebyś łamał zasady, które obowiązują wszystkich. Więc albo ty stąd wyjdziesz, albo ja stąd wyjdę.
Ostatnie zdanie kieruję bardziej do Lei niż do człowieka, którego imienia nawet nie znam, ale jego widok i zapach sprawiają, że włoski jeżą mi się na całym ciele z podniecenia. Jest arogancki, zupełnie jak ja. Choć nie aż tak bardzo.
Kiedy siostra chwyta go za ramię, patrzy na nią z czułością. Wtedy odpuszcza, jego wzrok łagodnieje, a dłoń zbliża się do mojej.
– Przepraszam. Nie jestem nauczony, że czegoś nie mogę. Źle zaczęliśmy. David – mówi.
Chwytam tę seksowną, ciepłą dłoń, a prąd, który przechodzi po moim ciele, jest gorący i zbiera się w dole brzucha jak już dawno temu. Co za chemia… Widzę w jego oczach, że czuje to samo, puszczam więc jego dłoń i nadal patrząc mu w oczy, odpowiadam:
– Ja też przepraszam. Nie powinnam była… tak na ciebie naskakiwać.
Rzadko przepraszam, ale moje przeprosiny są szczere. Lea jest zszokowana, słysząc moje słowa, lecz ja naprawdę odpuszczam. Widzę, że źle zinterpretowałam sytuację. Moja podła natura daje o sobie znać zawsze, kiedy się nie spodziewam.
– Chodź – mówię do Lizzy i ciągnę ją za ramię do swojego gabinetu, słysząc, że jej brat i Lea podążają za nami.
Siadamy przy moim biurku i widzę wyraźnie, że Liz jest zdenerwowana i speszona, pewnie przeze mnie.
– Spokojnie, ja tylko tak źle wyglądam. Pokaż mi swoją teczkę.
Trochę ją rozweselam. Jej brat ciągle stoi nam nad głową, a to mnie tak wkurwia, że znowu mam ochotę wybuchnąć, ale powstrzymuję się, oglądając portfolio Liz. Jest piękną dziewczyną i z pewnością będzie piękną kobietą. Idealnie pasuje do mojego wyobrażenia o modelce, która ma zaprezentować te kreacje. Ma jasną cerę, prawie przezroczystą, jest drobna i ma zajebiście seksowne plecy. Kosmos.
Podnoszę głowę i uśmiecham się do niej uspokajająco, na co Lea również oddycha z ulgą.
– Jesteś naprawdę piękna i pasujesz do tej kolekcji idealnie. Myślę, że się dogadamy. Pod warunkiem, że twój brat nie będzie stał mi nad głową przez osiem godzin – dodaję, obracając się z krzywą miną na Davida.
Zachowuje kamienną twarz, nie odpowiada na moją zaczepkę. Wstaję od biurka i gestem przywołuję Allie – naszą makijażystkę.
– Skoro już jesteś, spróbujemy. Poznasz ekipę, a mój aparat pozna ciebie. Allie pomoże ci się ubrać. Cam! – krzyczę do naszego głównego modela. – Zrobimy sesję sparowaną i zobaczymy, jak to wyjdzie. Chris niech ustawi światło – wydaję te dyspozycje głosem pełnym profesjonalizmu, cały czas czując na sobie wzrok Davida i Lei.
Allie ubiera Liz w naszą najlepszą suknię. Jest krwistoczerwona, wykonana z najdelikatniejszego tiulu wyszytego cyrkoniami ze złota. Koronkowa góra zaś perfekcyjnie przylega do ciała Liz. Całość uszyta jakby na nią. Wszyscy zamieramy z zachwytu, kiedy wchodzi do sali, pokazując te piękne, smukłe nogi w szpilkach. Ja sama zapominam, że mam stanąć za obiektywem.
– Okej – reflektuję się w końcu.
Instruuję ich, jak mają się poruszać, dotykać, stać, i robię dziesiątki zdjęć.
Niestety, Liz jest zbyt zestresowana, żeby się wyluzować. Staramy się ją podbudować, żartować i rozluźnić, ale to niewiele daje.
Podchodzę więc bardzo blisko do sceny i po cichu pytam ją, czy obawia się brata. Uśmiecha się szczerze.
– Nie, coś ty. On naprawdę jest w porządku, uwierz mi. To ja. To chyba moja nieśmiałość – odpowiada i jakimś cudem jej wierzę.
– Cam! Spójrz na nią jak na tę jedyną! – mówię głośno. – Chwyć ją dłońmi za szyję, muśnij policzki kciukami i patrz tak, aż powiem, żebyś przestał.
– Sin…
– Nie umiesz wywołać w kobiecie tego gorąca?! – dopytuję się wkurwiona, że w tej czerwieni nie mogą mi zagrać tego, czego chcę.
Jej się nie dziwię, ale Cam mnie zawodzi. Już nie pierwszy raz.
– Ona tak na mnie nie działa!
– I nie ma działać! Masz to sobie tylko wyobrazić! To pożądanie! – wykrzykuję.
– Może ona nie umie mnie podniecić! – kłóci się nadal Cam, na co Liz ma łzy w oczach.
– Wciąż jestem dziewicą i nie zamierzam podniecać takiego ohydztwa jak ty! – odszczekuje się Liz, wprawiając nas wszystkich w osłupienie.
Zaczynam się histerycznie śmiać, a pozostali razem ze mną. Cam, Liz, Lea, dziewczyny i nawet kątem oka widzę Davida – przepełnionego dumą z powodu siostry.
– Ale ci przygadała. I masz rację – mówię, wracając za obiektyw. – Lepiej umrzeć dziewicą, niż przespać się z kimś nieodpowiednim. Okej, ustawcie się.
Po tej wymianie zdań Cam trochę inaczej patrzy na Lizzy. Ona na niego też. Atmosfera się rozluźnia, a tego właśnie potrzebowaliśmy.
I od razu zdjęcia są lepsze.
Przebieram moich modeli jeszcze kilka razy i o drugiej kończę wszelkie sesje. Muszę dziś przerobić te zdjęcia i wybrać najlepsze.
– Możemy wyjść? – Słyszę głos Jacka.
Podnoszę głowę znad komputera i patrzę mu w oczy.
– Jasne.
– Ale ja mam na myśli, czy możemy gdzieś dzisiaj wyjść i zabrać Liz na zapoznanie – doprecyzowuje i cieszę się, że to robi.
Ostatnie, czego potrzebuję, to pijanej, skacowanej ekipy jutro na zdjęciach.
Patrzę w oczy Lei, ale kiwa głową i tym razem ja muszę odpuścić, a oni muszą się poznać, po prostu tak będzie dobrze – i dla nich, i dla nas.
Spoglądam w oczekujące oczy Jacka, wiem, że jest najrozsądniejszą osobą w tej grupie i jeśli komuś mam zaufać, to tylko jemu.
– Żadnego alkoholu. Widzę was jutro o dziewiątej. Podpiszemy kontrakt.
Wszyscy aż huczą z radości, a ja czuję się jak matka, która pozwoliła swoim nieletnim dzieciom na alkohol.
Wracam do komputera, ale kątem oka widzę, że David wciąż tu jest i mi się przygląda. Lea gdzieś poszła, więc zostaliśmy sami.
– Usiądź, jeśli czegoś jeszcze chcesz – mówię, wskazując na krzesło naprzeciwko siebie.
– Też chciałem cię zabrać… na obiad… albo kolację, jak wolisz, w ramach przeprosin za swoje szczeniackie zachowanie.
Ta forma przeprosin mnie zaskakuje. David z pewnością nie należy do ludzi, którzy łatwo przyznają się do błędu. Raczej jest człowiekiem podobnym do mojego narzeczonego, któremu wydaje się, że dzięki pieniądzom i zajebistemu wyglądowi można mieć wszystko, a wszelkiego rodzaju odmowa powinna być karana.
Podoba mi się, że David się stara, i nawet jeśli robi to ze względu na swoją szczęśliwą siostrę – tym bardziej się to chwali. Serce mi rośnie, gdy patrzę na jego pełne oczekiwania migdałowe spojrzenie.
Nie mogę jednak przyjąć jego zaproszenia, choćbym chciała. To może zagrażać nie tylko mnie, lecz także jemu.
– Dzięki, ale nie trzeba. Nie musisz mnie przepraszać, nie oczekuję tego i sama nie jestem lepsza. Taki charakter, co zrobisz – odpowiadam, ale po jego minie widzę, że nie da za wygraną.
– Po prostu chcę poznać środowisko, w którym moja siostra będzie spędzać następne tygodnie. Jestem za nią odpowiedzialny, a Nowy Jork to nie jest miejsce na błędy. Dlatego między innymi chcę poznać ciebie. Chyba to rozumiesz.
– Oczywiście. Ale tu nie stanie jej się żadna krzywda. Nie pod naszym okiem. Do tego nie musisz mnie poznawać – oponuję i chcę przysunąć komputer bliżej, żeby móc udawać, że pracuję, ale David chwyta mnie za rękę.
Ten uścisk jest… naprawdę silny i męski. Moja dłoń zaczyna drżeć, choć robię wszystko, żeby to powstrzymać.
– Nalegam.
– Może to cię przekona, że nie zamierzam się z nikim spotykać – mówię, podnosząc drugą dłoń, na której lśni złoty pierścionek z niebieskim diamentem.
Pokazuję mu go przed oczy, na co zaczyna się śmiać i rozsiada się jeszcze bardziej frywolnie na moim krześle.
– Nie chcę cię zabrać do łóżka, to tylko zwykła rozmowa. – Jest bezczelny.
Puszczam to mimo uszu i zatapiam się w pracy, ale David nie wychodzi, póki nie wraca Lea. Patrzy na nas zaskoczona, aż zabiera go na kawę. I dobrze. Nie potrzebuję kolejnych kłopotów.
Staram skupić wszystkie zmysły na zdjęciach, ale… nie mogę. Po prostu. Ciągle mam przed sobą jego męską twarz, oczy wpatrujące się we mnie najpierw ze złością, potem z… troską. Nikt tak na mnie nie patrzył… kiedyś wydawało mi się, że ktoś patrzy, ale to była pomyłka mojego życia.
David i Lea nie wracają. Zamykam więc studio o ósmej, choć nie zrobiłam nawet połowy zaplanowanej pracy. Jack wysyła mi zdjęcia z imprezy na plaży, odpisuję zatem, że mam nadzieję, iż się dobrze bawią.
Wychodzę przed blok w momencie, kiedy przyjeżdża po mnie cholerna limuzyna z cholernym kierowcą mojego narzeczonego. Ani minuty wytchnienia. Nie rozglądając się, nie czekając, wsiadam i…
Pozwalam się zawieźć do mojego koszmaru.
David
– Bardzo cię proszę. Uważaj na Liz. Wiem, że ona jest…
– Mamo – przerywam – Liz jest silniejsza ode mnie. Poradzi sobie – powtarzam po raz setny tę samą śpiewkę.
Odkąd dowiedziała się, że po dziesięciu latach postanowiłem wrócić do Nowego Jorku razem z siostrą, która dostała tam pierwszy samodzielny, wielki kontrakt modelingowy, ciągle mnie upomina. Upomina i przypomina. Kocham ją bardzo, ale już nie mogę się doczekać, kiedy ucieknę z tych ciepłych objęć i zacznę żyć.
Wyjechaliśmy z Nowego Jorku przed dziesięcioma laty, bo mój ojciec został świadkiem koronnym. Zmieniliśmy nazwiska, imiona i życie. Moja rodzina lepiej to przyjęła, ale ja byłem dwudziestoletnim chłopakiem, zaczynałem studia. Miałem dziewczynę, znajomych, swoje życie, z którego przyszło mi zrezygnować w jednej chwili. Rozumiałem to, ale bardzo się buntowałem. Tak bardzo, że zawaliłem pierwszy rok studiów na Uniwersytecie Kalifornijskim. Ćpałem, piłem, imprezowałem, aż wróciłem do domu jak zwłoki.
Opamiętałem się jednak. I dobrze, bo kto wie co by ze mną teraz było.
Skończyłem studia, rozpocząłem pracę i otworzyłem przewód doktorski z nowoczesnej technologii. Kiedy moja siostra została dyplomowaną modelką, a jej zdjęcia zaczęły obiegać Stany ze wspaniałym rezultatem, postanowiłem wrócić na stare śmieci.
I tak pewnie nikt mnie nie pamięta. Nikt nie zna mojego nowego nazwiska. Mój ojciec nie żyje już od czterech lat, więc prawdopodobieństwo, że ktoś nas pozna, jest bliskie zeru.
Zawożę siostrę do akademika New York University, a sam wynajmuję mieszkanie dwie przecznice dalej. Stąd będę miał niedaleko do pracy, do niej, wszędzie. Samo centrum.
Sporo się tu zmieniło przez ostatnią dekadę, wielu rzeczy nie pamiętam, ale w pierwszym tygodniu jadę swoim nowym mercedesem z przyciemnianymi szybami, by zobaczyć, czy przynajmniej dom z mojego dzieciństwa jeszcze stoi.
Jest. Ktoś tu mieszka, chyba nawet jakieś dzieci – trawnik jest cały w zabawkach. Ukochany trawnik taty.
Ech. Czemu nas to spotkało?
Moja siostra jest podekscytowana nową szkołą, pracą, znajomymi i rozumiem ją. Sam miałem dwadzieścia lat, chociaż moja dwudziestka była czymś zupełnie innym niż jej – stratą, smutkiem i żalem do świata. Ale mimo wszystko podobna, Liz też zmieniła wszystko w dwudziestym roku życia – dom, szkołę, pracę, znajomych. Tylko że ją to cieszyło, a mnie nie.
Przyjeżdżam po nią w jej wielki dzień – dzień, w którym podpisze swój pierwszy tak ogromny kontrakt. I mam nadzieję, że jej się to uda.
Przez całą drogę papla jak najęta, aż stres zaczyna ją zjadać i milknie, czym rozbawia mnie do łez. Wciąż jest taka młoda i słodko naiwna, że gdyby ktoś ją skrzywdził – zabiłbym go.
Między innymi dlatego z nią jadę – szefowa tej agencji jest kobietą, ale kto wie jakich ma współpracowników. Muszę to najpierw sam sprawdzić.
Lea, która rozmawiała z moją siostrą przez telefon, wygląda na kobietę po trzydziestce. Nie jest taka wysoka, nie jest taka szczupła jak modelka, ale ma jakąś łagodność w spojrzeniu – choć teraz ewidentnie zdenerwowanie.
Zaprasza nas serdecznie i wjeżdżamy na górę, studio wygląda naprawdę profesjonalnie.
A nawet bardzo, kiedy patrzę na fotografa od… tylnej strony.
To najpiękniejszy i najzgrabniejszy tyłek, jaki kiedykolwiek widziałem. Jest idealny. Pasowałby do moich dłoni… Jezu, o czym ja myślę, już chyba post uderza mi do głowy.
Fotograf okazuje się piękną fotografką, a ja się martwiłem, że moja siostra będzie narażona na spojrzenia starych, wygłodniałych mężczyzn.
I to jaką fotografką. Krótkie spodenki dżinsowe idealnie opinają tę zgrabną pupę, ukazując trochę pleców w okolicy lędźwi. Długie, smukłe, opalone nogi w tej pozycji wyglądają na umięśnione i piękne. Zgrabne, kobiece. Nawet w tych vansach. Już je sobie wyobrażam w szpilkach.
Na górze ma zwykłą, bawełnianą bluzkę z krótkimi rękawami, po której spływają związane w koński ogon, zafarbowane na bordowo włosy. Kurwa, złapałbym je i rozpuścił.
Tajemnicza nimfa pochyla się do aparatu, próbując złapać doskonałe ujęcie. Stajemy obok w ciszy, nie chcąc przeszkadzać.
– Kurwa, Chris! Trzymaj te łapy! Zaraz spadnie im to na głowę! – krzyczy melodyjnym, poważnym głosem i już po tym można poznać, że nie jest aniołem.
Nieważne.
Lubię kobiety z charakterem, nigdy takiej nie miałem. Same potakiwaczki, nudne, niemające nic do powiedzenia… dziewczynki. Tak bym je nazwał.
W końcu tajemnicza piękność obraca się w naszą stronę. Jest prawie równie wysoka, jak i moja siostra, ale trochę jej jeszcze brakuje. Gapi się na mnie zszokowana – a ja na nią.
Jest piękna. Jezu. Nigdy nie widziałem takiej ślicznej dziewczyny. To inteligentne, czekoladowe spojrzenie, włosy zaczesane do góry, ciasno związane w kucyk. Ta śniada, delikatnie błyszcząca cera i zapach… co za zapach. Czuję się, jakby mnie otulał i omamiał. Czuję się, jakbym… zobaczył kobietę po raz pierwszy. Jakbym poznawał, kim są kobiety.
Rzeczywiście się nie mylę. Ta kobieta jest inna niż wszystko, co znam. Najpierw wkurwia mnie do nieprzytomności, gotując we mnie krew, a później, kiedy odpuszczamy oboje, a ona spuszcza mnie na drzewo, szokuje mnie, doprowadzając jednocześnie do obłędu dźwiękiem swojego głosu.
Ja pierdolę, nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Podobały mi się różne kobiety, z różnymi sypiałem, mój fiut ani razu nie pozostał przy jednej dłużej niż miesiąc, ale tej kobiety domaga się natychmiast, nawet mimo cholernego pierścionka, który mi pokazuje.
W dupie go mam. Nieważne, kim jest ten cały narzeczony – zdobędę ją, bo tu nie chodzi tylko o to, by ją zdobyć. To od razu podpowiadają mi serce, ciało i krew. Pragnę ją mieć.
Po kawie z Leą wpadam do domu i szukam wszystkich informacji na temat pani fotograf, ale znajduję niewiele. Nie rozumiem tego. Powinna się gdzieś chwalić, jej zdjęcia powinny obiegać świat, a tu… prawie nic nie wiadomo.
No nic. Już ja mam na to swoje sposoby, choć to potrwa trochę dłużej niż jeden dzień – niestety.
Wracam pod studio o szóstej. Nie jestem pewien, ale Sin pewnie będzie kończyć o tej porze. Zamierzam nalegać, póki się nie zgodzi, nieważne, jak długo to potrwa.
Ona jednak nie pojawia się aż do ósmej. Jestem tak zaskoczony i mam tak spóźnioną reakcję, że kiedy w końcu się wynurza, nie jestem w stanie zareagować i jej zatrzymać.
Przyjeżdża po nią długa, droga limuzyna, a przed oczy występuje mi ten diamentowy pierścionek. Sin albo jest bogata, albo ma bogatego narzeczonego. Mnie też nie brakuje kasy, ale może po prostu nie mam szans.
Budzę się wreszcie z zamroczenia i ruszam za nimi. Dojeżdżam do najbogatszej dzielnicy Nowego Jorku. Parkuję nieco dalej ze świadomością, że jeśli nie mam przepustki, karty magnetycznej albo mieszkania na tym osiedlu, zwyczajnie nie wpuszczą mnie nawet na parking.
Może to i dobrze. Co miałbym jej powiedzieć? Że ją śledzę? Lepiej nie.
Moja siostra wraca późnym wieczorem z imprezy, na którą zabrali ją jej nowi przyjaciele. To moja jedyna nadzieja – że wie coś więcej albo że wie coś konkretnego.
Pół godziny słucham, jacy to wspaniali ludzie, jaka impreza na plaży była wspaniała, jak świetnie się bawili, aż z niecierpliwości wyginam sobie palce, a Liz to dostrzega.
– Co jest? – pyta zaskoczona moim zachowaniem.
Nie wiem, czy powinienem… ale w sumie nigdy mnie nie zawiodła, więc powiem jej.
– A wiesz coś o tej Sin?
Wywraca oczami na to pytanie.
– Odpuść. Wiem, że nie lubisz, jak ktoś ma inne zdanie niż ty, ale miała prawo się wkurzyć. Jack opowiadał, że takie są zasady – nikt nie może widzieć sesji i tego, jak wyglądamy, zanim pójdzie na okładkę. Ona jest profesjonalistką. Chcę z nią pracować. Z nimi.
– Tak tylko pytam!
Wkurwiam się, bo zupełnie nie o takie informacje mi chodziło, i po chwili zdaje mi się, że moja siostra zaczyna rozumieć, co miałem na myśli.
– Dav. Odpuść też. Nie wiem nic na pewno, bo nie chciałam nikogo wypytywać pierwszego dnia, ale podobno jej narzeczony to jakiś psychopata, a ona ma po prostu przesrane. Tak kocha tę pracę właśnie dlatego, że może wyjść z domu i oddychać. Będziesz miał kłopoty. A my nie potrzebujemy kłopotów.
Słucham tego zafascynowany. Wiem, że moja siostra ma rację, ale co poradzę na to, że opętała mnie jedna myśl – jak ją zdobyć.
No cóż.
Nie każdy jest do zdobycia.
Ale… moja głowa i serce tego nie rozumieją.
Sin
Wracam do domu w naprawdę podłym nastroju, mając nadzieję, że Ola nie będzie. Cholernie się mylę już od wejścia, czując zapach czegoś dobrego. Mój żołądek, ten zdrajca, domaga się ciepłego posiłku.
Zostawiam buty w korytarzu eleganckiego mieszkania mojego narzeczonego i przechodzę dalej, aż trafiam do kuchni połączonej z wielkim salonem i jadalnią z widokiem na Nowy Jork. Okna są zamknięte, a mimo to jest dosyć gorąco. Olo znowu zapomniał włączyć klimatyzację.
Siedzi przy pięknie przystrojonym stole, na którym czekają pyszna kolacja z restauracji, bukiet róż i świece.
On… moja czarna strona.
Chrząkam znacząco, podchodzę bliżej, staję naprzeciwko człowieka, którego kiedyś kochałam, i krzyżuję ręce za piersi, czekając na wyjaśnienia tego gówna.
– Sin, kochanie. Usiądź. Chcę cię przeprosić.
– Pierdol się. Obiecałeś i złamałeś obietnicę po raz tysięczny. Zjedz sobie tę kolację z jakąś swoją dziwką.
Mam świadomość, że te słowa i tak do niego nie trafią, bo w ciągu pięciu lat naszego związku wypowiadam je po raz setny, ale mimo to mówię je w nadziei, że któregoś dnia on w końcu zatrybi i pozwoli mi odejść.
Olo tylko uśmiecha się złowieszczo, ciągle pokazując na krzesło.
Już wolę nic nie zjeść, niż zjeść cokolwiek z nim.
Nie siadam. Tym razem się nie ukorzę, nie ma mowy. Olo to widzi, widzi zaciętość w moich oczach i natychmiast wstępuje w niego złość.
Wstaje, chwyta mnie za ramię i po prostu brutalnie sadza na krześle.
– I co? Myślisz, że teraz jest w porządku, tak? Posadziłeś mnie i będę cię kochać jak kiedyś? Brzydzę się tobą. Marzę, żeby umrzeć, żebyś nie mógł mnie już dotykać – mówię beznamiętnie, kiedy nalewa moje ulubione wino.
Chwytam za kieliszek i wypijam do końca, z pogardą patrząc mu w oczy. Już wiem, czego będzie chciał, a świadomość, że będę musiała mu to dać, sprawia, że naprawdę chcę umrzeć, a patrząc na siebie w lustro – rozwalić je pięścią, żeby nie musieć więcej widzieć tej… upokorzonej twarzy.
– Kocham cię. Tylko ciebie. Jesteś tylko moja, pamiętaj o tym – mówi Olo to samo, co zawsze, kiedy mnie zdradzi albo się naćpa, a ja się o tym dowiem.
Zazwyczaj prowadzi nocny tryb życia, więc ciągle go tu nie ma, a ja jestem zadowolona z takiego obrotu spraw. Przyjeżdża rano, kiedy ja już albo wychodzę, albo mnie nie ma, a kiedy wracam, jego… nie ma. Prowadzi te swoje nocne interesy pod przykrywką dyskotek i klubów, a tak naprawdę handluje kokainą i Bóg jeden wie czym jeszcze.
Nie wnikam.
Po trzech kieliszkach wina przynajmniej wiem, że będzie mi wszystko jedno. Wstaję od stołu, idę do łazienki, rozbieram się i wchodzę pod prysznic, a mój narzeczony za mną. Odwracam się tyłem i z uczuciem obrzydzenia pozwalam mu się dotykać, pieścić i całować po plecach, ale to wszystko, co mi robi i zrobił, sprawia, że nie czuję ani grama podniecenia, nawet jak pieprzy mnie tak delikatnie. Całuje mnie po szyi i barkach, ściska za piersi i wciska w ścianę, ładując mocno swojego fiuta w moje wnętrze.
– Wciąż taka ciasna. Niezbrukana. Moja jedyna – szepcze, a na te słowa zaczynam udawać jęki, mając nadzieję, że skończy szybciej i da mi spokój.
Wyciągam dłonie do góry jak do słońca, mój narzeczony chwyta mnie mocno za biodra i z jękiem spuszcza się we mnie, poruszając się ostatnimi konwulsyjnymi ruchami.
– Kocham cię. Cieszę się, że znowu mi wybaczyłaś. Obiecuję, że to się zmieni, kochanie. Zmienię się. Dla ciebie – mówi, wychodząc spod prysznica.
Patrzę, jak się wyciera ręcznikiem, i w kółko myślę, dlaczego, kurwa, się w nim zakochałam. Owszem, jest piękny jak z obrazka i pięć lat temu też był taki piękny. Blond włosy, niebieskie oczy, seksownie zarysowana szczęka, wielkie, namiętne usta, delikatne dłonie, umięśniony tors, szerokie barki, wąskie biodra… i ten fiut, który miałam nadzieję, że będzie ze mną do końca świata. I będzie… ale do końca mojego świata.
Oby już niedługo.
Olo umiał się starać jak nikt.
Tym mnie zdobył – był szarmancki, taktowny, umiał rozmawiać na każdy temat. Uśmiechał się spokojnie i seksownie, nie był wulgarny. Zawsze miał dla mnie czas, słuchał mnie i pomagał.
Szkoda, że to wszystko okazało się kłamstwem, a ja naiwniaczką, jakiej świat nie widział.
Teraz pora za to zapłacić.
Najwyższą cenę.
Na noc Olo wychodzi do jednego ze swoich klubów. Nie wiem, czy wmawiając mi to, myśli, że uwierzę albo że jestem głupia, ale mało mnie to obchodzi. Biorę komputer i siadam do pracy – najważniejsze jest dla mnie to, że go nie będzie. I już.
Zasypiam na kanapie, budzi mnie dźwięk alarmu w telefonie. Szybko się ubieram, chwytam kubek termiczny, nalewam kawy, biorę obiad przygotowany dzień wcześniej i wychodzę z domu, nie zastanawiając się, czy Olo do niego wrócił, czy nie.
Wpadam do naszego studia jako pierwsza – prawie jak zawsze.
Szykuję umowę dla Liz, przygotowuję kolekcję biurową zamiast Allie, która ma dzisiaj dzień wolny, i popijam w ciszy moją latte, patrząc przez okno na miasto. Nie jestem sobą. Od lat nie jestem sobą, ale teraz… widząc tę twarz przed oczami, chcę być znowu sobą.
Ale nie mogę i nie będę mogła, póki on żyje. Taka moja rola w tym świecie.
David ponownie przywozi siostrę na sesję. Staram się na niego nie patrzeć, ale to mi się nie udaje. David podchodzi do mnie i do Lei, wita się z nami, kiedy jego siostra bez wahania podpisuje trzyletni kontrakt, który podsuwamy jej pod nos.
– Nie sprawdzisz? – pytam z ironią, machając mu kartkami umowy przed nosem.
– Ufam ci – mówi z przekonaniem, patrząc mi w oczy.
To mnie szokuje. David to widzi, natychmiast się reflektuje i poprawia.
– Ufam wam, oczywiście. Pójdę już. Liz, trzymaj się.
To jakiś kosmos, co on mi robi tymi słowami. Ufam ci. Jedno zdanie, dwa słowa, morze czułości.
Miło jest wiedzieć, że ktoś mi ufa, choćby nawet w tak niewinny sposób, ale ja nie powinnam się w to zagłębiać. Nie mogę.
Do przerwy obiadowej, na którą wysyłam wszystkich poza Liz, robimy naprawdę dobrą robotę. Wieczorem ma się zjawić nasza projektantka, zaakceptować twarz kampanii.
Wyjmuję pojemnik z sałatką, dzielę ją na dwie porcje i podaję Liz. Muszę z nią pogadać.
– I jak się tutaj odnajdujesz? Słyszałam o tobie wiele dobrego po wczorajszej imprezie. A wiesz, że trudno im zaakceptować kogoś nowego – zaczynam, na co oddycha z dziwną ulgą.
Ciekawe, co myślała.
– Jest super. Naprawdę. Tysiąc razy bardziej podoba mi się Nowy Jork. Los Angeles jest zbyt tłoczne.
– A Nowy Jork nie? – Śmieję się. – Posłuchaj. Dzisiaj przyjedzie nasza projektantka i choć ufa nam bezgranicznie, to jej zdanie jest najważniejsze. A jutro mamy pokaz w New York Press i część z was w nim pójdzie. Musisz być bardziej pewna siebie. Musisz patrzeć z tym błyskiem w oku, jak na mnie. Okej? – proszę ją pełnym serdeczności głosem, ale ona się zamyśla, spogląda gdzieś w dal i zamiast tego błysku widzę oczy pełne łez.
– Camil ma rację. Nie działam. I przez to nie czuję się pewnie. Jak ty.
– Uwierz mi, że czuję się pewnie tylko za swoim obiektywem, kiedy mogę być sobą. Nigdzie więcej. Wy mnie widzicie taką, jaką chcę, żebyście mnie widzieli, bo to wam pomaga nabrać pewności, której mi w rzeczywistości z wielu powodów brakuje.
– Jak to możliwe, że takiej kobiecie jak ty brakuje pewności siebie?
Zaskakuje nas znajomy głos za moimi plecami. David wchodzi do mojego małego gabinetu bez pytania i stawia na biurku trzy kawy ze Starbucksa. Jedna jest podpisana moim imieniem.
– Jak tu wszedłeś? – pytam, na co tylko uśmiecha się zabójczo.
– Mam swoje sposoby. Odpowiesz?
– Nie – mówię krótko i wracam do rozmowy z Liz, nie zwracając uwagi na to, że David rozsiada się na ostatnim krześle znajdującym się w tym pokoju. – Uwierz w siebie. Camil to dzieciak. Choć widzę, że zmienił trochę nastawienie. Uwierz, że jesteś piękna i seksowna, a wtedy inni w to uwierzą, zobaczysz.
– Czemu sama nie stosujesz się do tych rad? – dopytuje się mężczyzna z kąta, ale olewam te słowa.
Nie dość, że działa na mnie jak nikt dotąd, to jeszcze bez pytania chce się wplątać w moje życie uczuciowe. Nie ma mowy. Nie pozwolę na to. Nigdy.
– Będą tam goście z całej wschodniej części Stanów. I dostrzegą cię, jeśli pozwolisz się dostrzec – kontynuuję.
– Ty też tam będziesz? – pyta Liz.
– Nie. Nie mogę. I nie chcę. Niepotrzebna tam jestem – odpowiadam, nie chcąc się zagłębiać w szczegóły.
Jeszcze by tego brakowało, żeby ci wszyscy ludzie zobaczyli mnie z tym psychopatą. A samej mnie na pewno nie puści. Już lepiej nic o tym nie wspominać.
Po drugiej wraca moja ekipa i zaraz zabieramy się do roboty. David znowu zostaje pod pretekstem obejrzenia siostry, ale coś mi mówi, że… zostaje tu dla mnie. Całe moje serce raduje się na te wiadomości – miejmy nadzieję, że nie mylne – i jednocześnie krwawi, wiedząc, że nigdy nie będzie jego. Ani jego serce nigdy nie będzie moje. Prędzej umrzemy.
Jest taki przystojny. Bawełniana, niebieska koszula, nieco mniej poważna niż wczoraj, idealnie przylega do jego seksownej piersi. Nie jest taki szeroki w ramionach, jak mój… hm… współlokator, ale widać te mięśnie prężące się pod doskonale skrojonym strojem.
I te migdałowe oczy wpatrujące się we mnie z zaciekawieniem, zaskoczeniem i czułością. Jezu. Mam mokre majtki.
Zdaję sobie sprawę, że powinnam się uczyć na błędach i nie powinnam zachwycać się każdym mężczyzną, który spojrzy na mnie w taki sposób, ale czuję, że to coś więcej. Moje ciało po prostu drży, jak już dawno nie drżało, mózg się odcina, powietrze dookoła wibruje.
Przez to do czwartej ledwo mogę utrzymać aparat. Kiedy kończymy, jestem naprawdę zmęczona nie tylko ciągłym wzrokiem Davida na sobie, ale również tym, że przez całe popołudnie sama go podświadomie poszukiwałam. On musi stąd odejść, i to natychmiast.
Dziewczyny zbierają się do wyjścia, chłopcy też, a ja zamierzam zostać z Leą i Liz do wieczora, aż pojawi się nasza projektantka. Kiedy widzę, że David także ociąga się z wyjściem, podchodzę do niego i oznajmiam:
– Nie możesz tu być codziennie. Znasz zasady.
– Chcę wiedzieć, czemu nie przyjdziesz na pokaz. Liz na ciebie liczy, dodajesz jej pewności siebie, otuchy – odpowiada zupełnie nie na temat, na co wywracam oczami.
– Nie mogę.
– Przez niego?
– To znaczy przez kogo, co? – pytam zszokowana, że plotki tak szybko się roznoszą. – Odpowiedz. Jak myślisz przez kogo?
– Twojego narzeczonego! – rzuca z ironią.
Patrzę na niego wściekła, aż para mi idzie z uszu i nosa.
– Nie twój, kurwa, interes – szepczę zjadliwie wprost w jego usta. – Odwal się. Zniknij stąd i nie wpieprzaj się w cudze życie, bo będziesz miał kłopoty.
– Może kłopoty to moja specjalność? – pyta, nie odpuszczając. Łapie mnie za nadgarstki i pochwyca moje spojrzenie. – Pomogę ci. Powiedz mi tylko jak.
On jest, kurwa, z innej planety. Nie wie o mnie kompletnie nic, nie wie niczego poza jakimiś głupimi plotkami i śmie oferować coś takiego. Co za…
– Czy ja wyglądam, jakbym potrzebowała pomocy? – pytam. – Nie znasz mnie. Nic o mnie nie wiesz. I nie dowiesz się. Nie ode mnie.
– Sin! – krzyczy Lea, słysząc chyba mój głośny wywód.
Przywołuję się do porządku, wyswobadzam z jego… uścisku i dzwonię do mojego pojebanego szofera, żeby przyjechał właśnie teraz. Nie chcę być w domu, ale jeszcze bardziej nie chcę być tutaj. Przepraszam Leę, że nie zostanę i… po prostu zamierzam zwiać.
– Proszę, nie uciekaj.
– Proszę, żebyś zostawił mnie w spokoju!
Jeszcze by tego brakowało. Mało, że moje życie jest ciągle zagrożone, życie moich bliskich, to jeszcze on chce się w nie niepotrzebnie mieszać.
Wypadam na ulicę w biegu, mając świadomość, że muszę się powstrzymać od nerwowych ruchów, inaczej przydupas mojego narzeczonego wszystko mu opowie.
Ogarniam się w minutę i wsiadam do auta, wyglądając na spokojną, choć w środku mi wszystko drży z zupełnie nowych emocji, o których dawno zapomniałam…
David daje mi wyraźne znaki, które muszę zignorować. Nie mam nadziei na polepszenie swojej sytuacji, a każdemu, kto się do mnie zbliży, grozi śmierć. Ale mimo to miło jest wiedzieć… że istnieje ktoś, kto by chciał, i to tak blisko.
Wchodzę do domu i znowu zastaję w nim Ola, jest zajebiście z siebie zadowolony. Podchodzi do mnie, zdejmuje laptop z mojego ramienia, ujmuje moją twarz w dłonie i całuje, wpychając język aż do gardła. Zaborczo. Mocno i obleśnie. Fuj.
– Mój fiut na twój widok wciąż ożywa w sekundę.
– Jak na widok setek innych dziwek – oznajmiam, próbując się wyswobodzić z jego objęć.
Celowo używam tego słowa również wobec siebie, bo jestem jego dziwką, nie potrzebuje mnie do niczego więcej, pierdolony cham.
– To się zmieni. Wiesz, co dla ciebie dzisiaj zrobiłem? – pyta, ale w ogóle mnie to nie obchodzi.
Próbuję pochwycić laptop z powrotem i zniknąć w sypialni, ale mnie zatrzymuje.
Jak zwykle.
– Daj mi dzisiaj spokój. Jestem zarobiona po uszy. – To taka półprośba i mam szczerą nadzieję, że odpuści, ale nie odpuszcza.
– Wkręciłem się jako sponsor na wasz jutrzejszy pokaz. Wiesz, jak będziemy razem pięknie wyglądać?
Zapowietrzam się na te słowa i patrzę na niego zszokowana.
Ale… dlaczego się dziwię? Wszystkiego mogę się po nim spodziewać, choć do tej pory moja praca to było naprawdę jedyne miejsce, do którego się nie mieszał, dlatego tak lubiłam przesiadywać w studio. Jezu. Co teraz?
– To nie mój pokaz. Nie będę tam fotografem i szczerze mówiąc, nie miałam zamiaru iść.
– To zmienisz zdanie. Kupiłem ci coś na tę okazję, jest w sypialni w pokrowcu. – Nie pyta mnie nawet o zdanie. Przysuwa się i dodaje wprost do ucha. – Mam nadzieję, że nie włożysz majtek i że zaśpiewasz i zagrasz dla mnie jak kiedyś. To będzie również moje święto, a będę miał co świętować. Mam nowego, zajebiście bogatego wspólnika, więc… nie masz wyboru.
Prycham na te pogardliwe słowa.
– Czy ja kiedykolwiek mam jakiś wybór? Nie kpij. Nie chcę tam iść. Proszę cię, zostańmy w domu.
– Nie – stwierdza krótko. – Wychodzę.
I pięknie. Kurwa mać. Teraz wszyscy się dowiedzą. Co za parszywy dzień.
Patrzę na suknię. Jest naprawdę piękna. Cudowna. Z najnowszej kolekcji od Alexandra McQueena. Czarna, długa po ziemię, z krepy. Rozkloszowana od kolan w dół i z pewnością ciągnie się po podłodze. Jeden rękaw jest koronkowy, a na szyi zwieńczony muszelką. Drugie ramię zaś pozostaje całkiem nagie, jak plecy, które odkryte będą z pewnością po samą pupę.
Teraz rozumiem, czemu Olo nie chce, żebym wkładała majtki.
Do tego w pudełku obok znajduję parę ciemnogranatowych szpilek pasujących do kreacji i długie, złote kolczyki.
Gdyby to wszystko było tym, czego pragnę, co powinnam mieć i dostać od kogoś, kogo tak kochałam, skakałabym z radości. Ale myśl, że muszę to jutro włożyć, sprawia, że chce mi się rzygać i ryczeć z wściekłości.
Lea dzwoni do mnie kilka razy, ale nie odbieram. Jestem załamana i cały wieczór spędzam w łóżku, użalając się nad sobą. Do tej pory jakoś łatwiej przychodziło mi znoszenie tego – obrałam sobie ważny cel i do niego po cichutku dążyłam. Teraz pojawił się on i w dwa dni kilkoma słowami zawrócił mi w głowie, sprawiając, że zapomniałam, jaki to ważny cel. Nie mogę przestać myśleć o Davidzie.
Ola nie ma całą noc, jak prawie zawsze zresztą. Wychodzę więc do pracy, ale moja limuzyna na mnie nie czeka, a przed blokiem w cieniu drzew stoi David. Zaczynam cała drżeć, rozglądam się dookoła i… po prostu zamierzam go ominąć, udając, że się nie znamy.
Mylę się jednak, jeśli myślę, że to się uda. David zagradza mi drogę i chce mnie chwycić – nie wiem, czy w ramiona, czy za ręce – ale natychmiast się cofam, wyciągnąwszy paralizator z torebki.
– Sin, zwariowałaś? Chyba się mnie nie boisz? – pyta zszokowany, zatrzymując się nagle.
Och, gdyby wiedział.
– Boję – kłamię. – Co tu robisz? Zwariowałeś? Chcesz, żebym miała kłopoty?