Ratując złodzieja - Aneta Sołopa - ebook + książka
NOWOŚĆ

Ratując złodzieja ebook

Sołopa Aneta

4,6

364 osoby interesują się tą książką

Opis

Daria to nieustraszona policjantka, która świata nie widzi poza pracą. Nie ma życia osobistego, z nikim nie dzieli trudów codzienności i wygląda na to, że jest jej z tym dobrze. Nie utrzymuje bliskiego kontaktu z rodziną i nie ma faceta, który mógłby zaakceptować jej związek z policją.

 

Bohaterka od kilku miesięcy rozpracowuje szajkę zajmującą się okradaniem sklepów jubilerskich i w końcu jest bliska jej złapania.

 

Na drodze kobiety przypadkiem staje Damian – bezrobotny śmieszek, przyłapany przez nią na włamaniu do auta. Z czasem wchodzi na jaw, że mają wiele wspólnego – ta sama sprawa i ci sami ludzie, na których polują. Sporo ich łączy, ale też… dzieli.

 

W jaki sposób Damian powiązany jest z grupą przestępczą ściganą przez Darię? Jakie jeszcze tajemnice skrywa przed nią nowo poznany mężczyzna?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (10 ocen)
7
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna
00
EwaMarekNiez

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Fajne dialogi, czuć chemię między bohaterami, książka jest naprawdę zabawna i chwyta za serce! polecam.
00
Antiochia1

Nie oderwiesz się od lektury

Super ❤️
00
Joannaswiss

Nie oderwiesz się od lektury

Kiedy prawo ściga przestępstwo, a serce zaczyna bić wbrew rozsądkowi zaczyna się gra, w której nie ma prostych wyborów. 👮‍♀️ Przedpremierowa opinia recenzencka 👮‍♀️ Autorka @anetasolopa_autorka premiera 24.04.2025 r. Wydawnictwo @waspos Elektryzujący kryminalny romans z nutą emocjonalnej głębi. Autorka z precyzją godną najlepszego śledczego stworzyła historię, w której każda decyzja ma swoją cenę, a uczucia komplikują i tak już zagmatwaną sprawę. Czasem to, co wydaje się błędem, prowadzi nas do prawdy. Nawet jeśli droga zaczyna się od uprzedzeń, lęku czy walki, to zaufanie, choć ryzykowne potrafi otworzyć drzwi do nowego życia. Nie zawsze ci, którzy łamią zasady, są źli, a ci, którzy ich przestrzegają sprawiedliwi. Prawda ma wiele twarzy, a miłość… potrafi pojawić się tam, gdzie nikt się jej nie spodziewa. W książce znajdziemy realistycznie nakreślone postacie, bez przerysowań, z mocną psychologią i świetnym dialogiem. Napięcie budowane jak w najlepszych thrillerach, z twistami...
00
Kochajaca_czytac

Nie oderwiesz się od lektury

🩷 Przedpremierowa recenzja patronacka🩷  Historia nieodkładalna, gdyż sposób pisania Anety nie pozwala na nudę, akcja toczy się wartko, a cała historia naszpikowana jest emocjami.  Daria to typowa niezależna kobieta, skupiona na swojej pracy którą kocha i poza którą świata nie widzi. Nie w głowie jej romanse ani marzenia o zakładaniu rodziny. Do momentu w którym przepada w zielonych oczach Damiana.  Muszę przyznać, że moment zapoznania się tej dwójki był ekscytujący. Nie każdego dnia piękna policjantka przystawia ci lufę pistoletu do pleców i zakuwa cię w kajdanki 😉 Damian od tego feralnego (a może i szczęśliwego)  spotkania nie może przestać myśleć o Darii.  Ta dwójka ma wspólnego wroga, ale czy połączenie złodzieja oraz policjantki w imię wspólnego celu może skończyć się dobrze?  Oboje początkowo weszli w układ dla własnych korzyści myśląc, że profesjonalizm i rozsądek zapewni im ochronę przed uczuciami. Nic bardziej mylnego. Ta dwójkę ciągnie do siebie od pierwszych chwil wbr...
01



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL PRZEKROCZYĆ GRANICĘ

Przekroczyć granicę. Tom 1

Przekroczyć granicę. Tom 2

POZOSTAŁE POZYCJE

Za wszelką cenę

Przypadkowa znajomość

Jej tajemnica

Rozmowy nocą

Zostań na zawsze

In Your Arms

Ratując złodzieja

W PRZYGOTOWANIU

Promises We Forgotten

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Aneta Sołopa, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje wewnątrz książki: pngtree.com

Grafika na stronie tytułowej: user21884416 - Freepik.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-740-7

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Damian

Daria

Daria

Siedzimy już czwartą godzinę w policyjnym wozie operacyjnym, czekając na naszych złodziei.

Jestem szefową tej operacji, od kilku miesięcy pracuję nad rozbiciem szajki, która zajmuje się okradaniem sklepów jubilerskich w Warszawie. Ciągle jednak mam wrażenie, że jestem o krok za nimi. A powinnam być przed.

Dostałam cynk od mojego informatora, że pojawią się dzisiaj na Szymanowskiego około dwunastej w nocy. Zebrałam więc swoją ekipę, obstawiłam ulice, gdzie się dało, i tak… już cztery godziny siedzimy, czekając.

Wóz zaparkowaliśmy w miejscu, z którego będziemy mieli niedaleko, aby ich złapać. Wszystko obserwujemy na obrazie z kamer, które zainstalowane są na ulicy, a także z tych, które udało mi się tutaj podrzucić. I na razie cisza.

W środku zostali ze mną kierowca i operator tego sprzętu, a także mój partner zawodowy, z którym współpracuję już trzy lata. Połączyło nas pokrewieństwo dusz. Kiedy zostałam szefową wydziału, z miejsca awansowałam go na swoją prawą rękę. Jest wyśmienitym policjantem śledczym. Tak jak ja.

Jego żona długi czas była o mnie zazdrosna, ale chyba w końcu dotarło do niej, że nic nas nie łączy, i teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. A w moim życiu nie ma wielu przyjaciół. Po prostu nie mam na nich czasu. Często jestem w pracy szesnaście godzin. Jak na przykład dziś.

Przygotowywałam się do tej operacji od trzech tygodni; jeśli dzisiaj mi się nie uda – zrezygnuję i odejdę. Takie mam śmieszne postanowienie, choć dobrze wiem, że bez mojej pracy nie żyję, jak powinnam. Jestem niepełna, nie oddycham, nie mogę normalnie funkcjonować.

Z obrzydzeniem patrzę, jak operator komputera wsuwa pączka, którego kawałek upada na brudną klawiaturę. Dostrzegłszy mój zniesmaczony wzrok, pospiesznie go podnosi i… wsadza sobie do ust. Fuj.

Mój partner gapi się w kamery, zajmując miejsce operatora, i mnie szturcha.

Na dwóch obrazach widać, że coś się dzieje.

Niedaleko od wejścia do sklepu parkuje podejrzany motocykl. Troszkę późno na jazdę motorem, i to w marcu, kiedy kropi deszcz. No, ale sam z pewnością na jubilera nie będzie napadał.

Na parkingu osiedlowym zaś ktoś skrada się do białego mercedesa, którego także mamy na oku. Postać zachodzi to z jednej, to z drugiej strony. Maca auto, zagląda do środka.

Kto to jest?

Nie zdążam się nad tym zastanowić, ponieważ pod nasz sklep jubilerski podjeżdża jeszcze jeden motocykl.

A po chwili kolejny.

Kierowcy opuszczają swoje pojazdy, stają na ulicy, ale mój wzrok wciąż przykuwa obraz z innej kamery – skierowanej na tajemniczego złodziejaszka samochodów. A może to ktoś, kto próbuje odwrócić naszą uwagę od głównej ulicy? Ewidentnie majstruje coś przy zamku. Musimy się zająć i tym.

Po chwili ekran robi się czarny, a ja chwytam a krótkofalówkę.

– Gotowi? – pytam swoich podwładnych, ale milczą, stosując się do moich zaleceń. – Ruszamy, Maks – odzywam się do swojego partnera. – Przyłapiesz ich wszystkich na gorącym uczynku. Ja się zajmę tym na parkingu. To musi coś znaczyć.

Kiwa mi głową i chwytając za pistolet, biegnie w stronę obserwowanej przez nas ulicy, a ja udaję się w przeciwnym kierunku.

Przemykam pomiędzy autami poza parkingiem, a potem wślizguję się nań i ukrywam za dużym busem. Tajemniczemu złodziejowi udało się otworzyć auto. Widzę, że czegoś szuka, grzebie na tylnych siedzeniach. Podbiegam więc cichutko i wyciągnąwszy spluwę, staję tuż za nim. Mam okazję popatrzeć na seksowny tyłek w jasnych dżinsach. Niecodzienny widok.

A później przykładam mu lufę do lędźwiowej części kręgosłupa, która jest naga, bo kurtka i koszulka mu się podwinęły.

Natychmiast przestaje grzebać, spoglądając na mnie przez ramię.

– Dobry wieczór. Policja – odzywam się z uśmiechem satysfakcji. – Żadnych gwałtownych ruchów. Wyłaź z tego auta, ale już.

Powoli wysuwa się z samochodu.

– Ręce na dach. Nogi szeroko – dodaję, nie odsuwając lufy pistoletu od jego pleców.

– Do tej pory to ja przykładałem swoją lufę do kobiet.

Uśmiecham się pod nosem i zaczynam go przeszukiwać. Najpierw po bokach i z tyłu, później z przodu. Dotykam przez koszulkę przyjemnych, napinających się pod moimi ruchami mięśni, po czym przysuwam mu lufę do skroni. Wciąż nie widzę go zbyt dobrze. Ma wysoki szalik, czapkę z daszkiem, kurtkę ze stojącym kołnierzem. W moją stronę spoglądają błyszczące, zielone oczy. Trochę rozbawione.

– Zostajesz zatrzymany na czterdzieści osiem do wyjaśnienia – oświadczam i przesuwam się z powrotem za schwytanego mężczyznę, sięgając po kajdanki.

– A gadki o adwokacie nie będzie? – dopytuje się żartowniś.

Chwytam go za ręce, wykręcam je mocno do tyłu i zakuwam go bez słowa, a potem obracam przodem do siebie, opieram o auto i zrzucam mu czapkę na ziemię.

Wyskakują spod niej rozmierzwione blond włosy. No, teraz przynajmniej wiem, do kogo mówię. Chociaż jeszcze nie całkiem. Przydałoby się ten komin z szyi odsunąć.

– No, a do tej pory to ja zakuwałem kobiety w kajdanki. Ale to może być ciekawe doświadczenie, jeśli tym razem ja je będę na miał na sobie, pani… komisarz?

Uśmiecham się.

– Co tu robiłeś?

– To moje auto – odpowiada, na co zaczynam się śmiać w głos.

– Nie obrażaj mojej inteligencji. Wiem, czyje to auto, z pewnością nie twoje. Czego w nim szukałeś?

Nie odpowiada, uśmiechając się szyderczo, a ja czuję, jak moja krótkofalówka brzęczy.

– Tak? – mówię, nacisnąwszy przycisk.

– Mamy pięciu. – Słyszę głos Maksa.

– Dobra. Wóz już jest?

– Tak. Ładujemy ich i spadamy. A ty?

– Zostaw mi kluczyki do opla, zaraz tam będę – odpowiadam, słysząc, że Maks wkłada urządzenie za pasek.

Wyłączam dźwięk i chwytam nieznajomego pod ramię.

– Bez numerów.

– Jakbym chciał pani wyciąć numer, już bym to zrobił.

Możliwe. Jestem silna, ale on jest wyższy, bardziej umięśniony i w ogóle jest mężczyzną. Na pewno nie uwierzył, że będę strzelać.

I też się zbytnio nie wystraszył.

Dochodzimy na miejsce, grzecznie otwieram drzwi przed moim złoczyńcą i rozglądam się. Pojechali, nikogo nie widać. Mam nadzieję, że udało się im złapać naszego „Asa”.

– Spędzimy razem noc w komisariacie? – dopytuje się nieznajomy, kiedy zajmuję miejsce za kierownicą.

– Nawet dwie, jeśli zechcesz – odrzekam uczciwie.

Mam dwie doby, żeby go jakoś nakłonić do mówienia.

– Dwie noce z piękną panią komisarz w celi. Podoba mi się.

A to śmieszek, myślę sobie. Z takim to będzie najtrudniej. Założę się, że nic nie powie.

Pod komisariatem wyprowadzam złoczyńcę z auta, a kiedy docieramy do drzwi, przejmuje go jeden z policjantów.

– Zamknij go w dziesiątce. Potem przyjdę.

Nieznajomy puszcza mi oko i buziaka, ale nie zwracając na to uwagi, udaję się wprost do swojego gabinetu, w którym czeka już Maks.

– No, co mamy? – pytam, rzucając spluwę na stolik.

– Wszystko mamy, ale Asa nie mamy. Nie pojawił się. Jakby… wiedział, jakby specjalnie nam ich wystawił.

Kurwa mać, myślę sobie.

Asem nazywamy szefa szajki, która okrada sklepy jubilerskie. Wiemy, kim jest, gdzie jest, skąd jest… Wszystko o nim wiemy. Wiemy też, że nie było go dzisiaj w willi, ale… podczas napadu również nie. Gra z nami w ciuciubabkę. I wciąż wygrywa.

– Dobra, dzisiaj nie ma co ich zaczepiać. Posiedzą do rana i zmiękną – mówię, spoglądając na zegarek. Druga dziesięć. Pięknie. – Jadę się przespać – oświadczam i wychodzę.

Wiem, że Maks też pojedzie do domu, jak tylko wyda kilka poleceń.

Kupiłam mieszkanie niedaleko komisariatu, w którym pracuję. Tak naprawdę nie mam nawet czasu się porządnie urządzić, bo non stop jestem w robocie. Gdyby nie to, że była tu już umeblowana kuchnia, pewnie miałbym tylko łóżko w sypialni, bo to jednak muszę mieć, żeby choć kilka godzin odpocząć.

Po szybkim prysznicu wsuwam się pod kołdrę i niewiele myśląc, usypiam.

Przede mną trudny dzień.

Damian

Kurwa mać.

Wpadłem.

Seksowna policjantka przystawiła mi swoją seksowną lufę do pleców, a później do skroni, choć wiedziałem, że nie ma zamiaru strzelać. Ta adrenalina mi się spodobała. Ja kontra ona. Cudownie.

Nie jest jednak zwykłą policjantką. Musi być śledczą. Zaskoczyła mnie w środku nocy, bez munduru, jakby czekała, aż się tam pojawię.

Oczywiście wiedziałem, że mają to auto na oku, ale nie sądziłem, że będą go pilnować w dzień powszedni, o dwunastej w nocy. A ja po prostu potrzebowałem je przeszukać i zabrać kilka dokumentów, gdyby się tam przypadkiem znalazły.

Nie zamknięto mnie w celi. Do rana przesiedziałem na krześle, zakuty w kajdanki, od których zdrętwiały mi ręce. Nie dostałem wody ani nic do jedzenia. Przysypiałem co chwilę, aby obudziła mnie moja kiwająca się głowa. Policjant w drzwiach ciągle stał w tym samym miejscu, nieruchomo, nie reagując na żadne moje słowa. Tylko do toalety mnie dwa razy zaprowadził. Poza tym nic.

Pani komisarz wie, co robi. Jeśli traktuje tak każdego zatrzymanego, na pewno rano jej wszystko śpiewają.

Pięć po siódmej wpada do mojej „celi”, czyli pokoju przesłuchań. Z kubkiem kawy ze Starbucksa. Włożyła zwykłą, białą koszulkę, którą wpuściła w dżinsy, a na stópkach ma adidasy od New Balance. Długie, ciemne włosy, związane w koński ogon, spływają jej po plecach. Nie ma makijażu, ale go nie potrzebuje. Jest śliczna i bez tego. Ciemna karnacja, świetlista skóra, jakby dopiero co wróciła z greckiej plaży, duże wydatne usta, które oblizuje po każdym łyku ciepłego nektaru bogów. Jej oczy są skupione na czytaniu jakichś papierów, więc jeszcze nie widzę ich koloru. Ale założę się, że są czarne jak noc, podczas której mnie złapała. Do tego pewnie pałające gorącem i tym tajemniczym błyskiem, którego u swoich kobiet szukam.

Moja pani komisarz ma też czym oddychać. A jestem w tej kwestii trochę jak rentgen.

Nawet taka stara, nieco za szeroka, wyświechtana koszulka, tego nie ukryje.

Siedzi tak kilka minut, w skupieniu studiując dokumenty, po czym odstawia kubek na stół i patrzy mi w oczy.

Czekoladowe. Okolone długimi po niebo rzęsami. Ciemne brwi zrobione są pod linijkę. A kiedy mnie obserwuje, jedna z nich unosi się lekko, jakby kobieta była czymś zaskoczona.

Paznokcie jak na policjantkę ma dość długie, pomalowane na krwistą czerwień. Tak jak lubię. Na nadgarstku majaczy mi różowy smartwatch. Musiała zachować odrobinę kobiecości w gronie mężczyzn. Ciekawe, ile ma lat.

– O przepraszam – mówi nagle. – Pan też by się chętnie napił kawy, prawda? – pyta z ironią.

Wczoraj nie mówiła mi na pan, a dzisiaj to jestem panem. Ech, kobiety.

– Chętnie – odpowiadam, puszczając jej oko.

– Pomyślimy, panie Damianie.

Oczywiście dowiedziała się, kim jestem, choć nie miałem przy sobie żadnych dokumentów, ale to pewnie żaden problem dla takiej policjantki.

– Niewiele widzę w kartotece na pana temat. Jakieś drobne włamania, jakieś drobne mandaty… – wymienia, przeglądając kartka po kartce.

Jedno włamanie, myślę sobie.

I to do domu mojego ojca.

Nie poprawiam jej jednak.

Niech mówi, co chce.

– Ale wczorajszy wybryk to już podlega pod naruszenie cudzego mienia. Jeśli spotkamy się w sądzie, z pewnością pan przegra. Niech mi pan więc powie, co pan tam robił.

Uśmiecham się szeroko.

– Miała być kawa.

– Ja tak powiedziałam? Powiedziałam, że pomyślę, a nie, że ją panu pod nos podstawię.

No tak, to prawda. A ja, głupek, uwierzyłem.

– Pomyliłem auta, po prostu.

Wywraca oczami tak słodko, że mimo zmęczenia fiut drży mi w spodniach.

– Niech pan nie robi z siebie idioty. Dobrze pan wie, czyje to auto i kogo wczoraj zamierzaliśmy złapać. Nie poszedł pan tam ot tak.

Ma rację. Nie poszedłem. Ale nie zamierzam się jej tutaj zwierzać, a ona i tak nic na mnie nie ma.

– To kogo takiego nie złapaliście?

– Czego szukałeś w aucie?

– Pani komisarz, tak to możemy bez końca. Ja nic nie powiem i pani też. Ale jedno pani zdradzę. Polujemy na tę samą osobę i dobrze się stało, że jej pani wczoraj nie zamknęła.

Jest zaskoczona moimi słowami, aż przez chwilę nie może złapać oddechu, choć stara się tego nie okazać. Widzę, że intensywnie myśli, dodając dwa do dwóch. A potem zjadliwy uśmiech pojawia się na jej twarzy.

– A to ja teraz mam pana wypuścić w zamian za pomoc? A w czym pomoże mi taka dziennikarzyna? Marna. Do tego z szemraną przeszłością. Nawet ojciec się pana wyrzekł.

Oj, kurwa, tymi słowami dopieka mi do żywego, aż podnoszę się z krzesła, i gdybym miał wolne ręce, uderzyłbym w ten stolik.

Jest cwańsza, niż myślałem. Wszystkiego się o mnie dowiedziała w bardzo krótkim czasie, ledwo po kilku godzinach. Do tego doskonale umie dobrać słowa, które kieruje do przeciwnika. Mnie jednak nie złamie.

Jestem wkurwiony, ale nie do tego stopnia, żeby wyłożyć jej wszystkie karty na stół, kiedy patrzą na mnie kamery i oczy dziesiątek policjantów.

Spoglądam na nią z góry, lecz w końcu siadam z powrotem na miejsce.

– Ma pani rację. Nie pomogę. Nie chce mi się.

Myślę, że to ją wkurwi, ale nie to widzę na jej twarzy.

– To… – mówi i wstaje, chwyciwszy za papiery – do zobaczenia za czterdzieści godzin.

Udaje się do drzwi, po czym otwiera je i zwraca się do kogoś.

– Daj mu chociaż wody, żeby nam tu nie zszedł.

Odpuściła? Tak łatwo? Pewnie coś kombinuje, myślę sobie. Pewnie pośle za mną jakiś ogon, sądząc, że jestem na tyle głupi, aby się ponownie podłożyć. Będę musiał posiedzieć u siostry przez jakiś czas, żeby się to wszystko nie wydało.

Jej słowa wciąż brzęczą mi w głowie. „Ojciec się ciebie wyrzekł”. Mój Boże, gdyby wiedziała, co się wydarzyło… Odpędzam od siebie te myśli. Nie powiem jej o tym, a ona się nie dowie. Bo niby jak. Tylko trzy osoby na tym świecie znają prawdę.

Marny dziennikarzyna. Jakby miała świadomość, po co to robię, dla kogo i dlaczego… z pewnością mówiłaby co innego.

Szczerze mówiąc, myślałem, że zaproponuje mi jakiś układ. Wolność w zamian za informacje. Albo że zapyta, czybym jej pomógł złapać tego, na kim nam obojgu zależy, a tymczasem wyszła, rzucając mi w twarz słowa, których nigdy jej nie zapomnę.

I zostawiła mnie tutaj o samej wodzie. To już jest niehumanitarne, złożę na nią zażalenie.

Ale ona się chyba nie boi. Podejrzewam, że jest kimś większym, na pewno nie zwykłą śledczą. Dlatego tak pogrywa. Bardzo nieostrożnie. Jak tylko nadarzy się okazja, pokażę jej prawdziwe rogi. I wtedy poprosi o pomoc.

A ja będę chciał czegoś w zamian.

Daria

Wstaję chwilę po szóstej. Powinnam była wstać o piątej i przynajmniej pół godziny spędzić na bieżni, ale nie dam rady dzisiaj. Ledwo widzę na oczy. Jestem niewyspana i zmęczona. Zwyczajnie. Wczorajsza noc mnie wykończyła.

Robię sobie byle jaką kanapkę, kawę do kubka termicznego, załatwiam poranne sprawy w łazience, wychodzę z domu i wyskakuję do auta z zamiarem udania się do komisariatu.

– No i jak tam nocka? – pytam swoich, kiedy docieram na miejsce.

– Spokojnie było. Ale czy oni coś powiedzą, tego nie wiem – odpowiada Sławek, który jest tu moim i Maksa zastępcą na nocną zmianę.

Powinnam go posłać do domu, ale muszę zaczekać, aż przyjedzie mój partner, więc proszę go, aby jeszcze został.

Najpierw zabiorę się do „pana D” – Damiana, mojego wesołka. On jeden spędził noc na krześle, resztę zamknęłam w celach. Może dzięki temu rozjaśni mu się w mózgu, choć szczerze mówiąc, wątpię w to.

Zaglądam przez szybę do pokoju, w którym siedzi.

Wciąż jest zakuty w kajdanki. Wygląda na zmęczonego. Głowa mu się kiwa na boki. Chwytam za dokumenty, które przygotował Sławek, i zanim wejdę czytam, co mamy na Damiana.

Niewiele. Parę lat temu włamał się do domu ojca… Nie wiadomo po co. Ale jego tatuś wycofał oskarżenie. Ciekawe dlaczego. Pomieszkuje u siostry. Nie ma adresu zameldowania, nie jest nigdzie zatrudniony. Skończył dziennikarstwo. Jest ode mnie rok młodszy. W tym roku przekroczy magiczny próg cyfry trzy. Pewnie chce go dobrze zapamiętać.

Co tam robił? To nie może być przypadek. Z pewnością coś się za tym kryje. Muszę być naprawdę cwana, jeśli chcę od niego cokolwiek wyciągnąć.

Chwytam za swój kubek ze Starbucksa i wszedłszy do pokoju, rozsiadam się na krześle naprzeciwko mojego złodzieja.

Mogłabym go rozkuć, tylko po co? Niech rączki pobolą. Może wtedy będzie bardziej skłonny do mówienia.

Zielone oczy gapią się na mnie bez skrępowania. Z bliska twarz wygląda na jeszcze bardziej zmęczoną, ale wielkie usta wciąż są rozciągnięte w uśmiechu.

Tak jak myślałam, nie odpowiada na żadne z moich pytań. Za to rzuca zdanie, które muszę przełknąć. Oczywiście wie, kogo mieliśmy nadzieję tam złapać. Ale ciekawi mnie, dlaczego mówi, że dobrze, iż tego nie zrobiliśmy. Czyżby wiedział coś, czego ja nie wiem? To niemożliwe. Mówi to specjalnie, aby zasiać we mnie ziarno niepewności.

I to mu się zajebiście udaje.

Wychodzę z pokoju, prosząc, aby dali mu wodę, ale muszę też załatwić mu coś do jedzenia, bo inaczej mi się oberwie. To potem, teraz muszę pogadać z Maksem, który właśnie wchodzi do komisariatu.

W osobnym pomieszczeniu, z którego mamy widok na Damiana, zastanawiamy się, co zrobić. Jak nakłonić go do mówienia. Teraz żaden ogon się nie przyda. Będzie się pilnował.

– Dobra. Znajdźcie mi o nim wszystko – mówię w końcu do jednej z policjantek, która zajmuje się u nas papierkową robotą. – Gdzie mieszka, wiem, ale… gdzie chodzi, gdzie bywa, co je, co pije, z kim się przyjaźni. Aż po podstawówkę, jeśli ci się uda. Już ja go załatwię.

Maks się uśmiecha.

– Masz plan?

– Mam. Popracuję troszkę w terenie.

Potem rozkazuję zabrać go do celi, wyciągam z lodówki kanapki – zawsze mamy je pod ręką dla tych, których łapiemy na czterdzieści osiem godzin – i podaję je jednemu z policjantów, mówiąc, żeby podrzucił je Damianowi razem z niewielkim kubkiem kawy.

– Bierzemy się do naszej szajki.

Razem z Maksem przesłuchujemy tych idiotów do dwunastej. Śpiewają jak wróbelki jeden na drugiego, wystarczyło ich nieco postraszyć ogniem piekielnym. Ale wciąż nie mamy tego, który im zlecił to zadanie. I na niego też nic nie mamy. Ze słów złapanych nic nie wynika, wręcz odwrotnie – jakby sami sobie ten napad wymyślili.

– Dopiszemy wam wszystkie inne napady – mówię do jednego z nich, notując to w dokumentach. – I będę miała zamkniętą sprawę, a wy dostaniecie po piętnaście lat.

– Ale ja nic nie wiem – odpowiada po raz pięćdziesiąty. – Dostaliśmy to zlecenie listem. Nie mamy pojęcia od kogo.

Tak, jasne, myślę sobie.

Ale że pięciu chłopa będzie tak bronić naszego Asa, w życiu bym nie pomyślała.

Coś mi tu, kurwa, nie gra.

Do wieczora przeglądam zapis z monitoringu z poprzednich napadów, porównując go z tym. Niby wszystko się zgadza, ale jakby się nie zgadza. Nie rozumiem tego.

– Może to nie oni – wypala w końcu Maks.

– Jak to? – pytam zaskoczona.

– No słuchaj, polujemy na nich od miesięcy. Ani razu nie zostawili po sobie śladów. Owszem, było ich pięciu, ale właściwie jaką mamy pewność, że to ci sami ludzie? Może to miało odwrócić naszą uwagę? Tylko od czego?

Może, myślę sobie. Maks ma rację. Ta piątka, którą mamy… to jakieś obszczymurki bez doświadczenia, jeden zaraz zaczął sypać na drugiego, nawet nie bardzo musiałam się starać.

As to lis. Przebiegły lis. Mógł coś takiego wymyślić. Ale po co? Nie mamy żadnych innych wiadomości o jakimś innym napadzie.

W jakim celu to zrobił?

Ja pierdolę, mam wrażenie, że kręcę się w kółko.

– Nie wiem już, co myśleć, Maks.

Tak długo jeszcze żadnego śledztwa nie prowadziłam, a mój autorytet i stołek wiszą na włosku.

Wtedy niczym grom z jasnego nieba uderzają we mnie słowa Damiana. „Dobrze się stało, że go nie złapaliście”. On coś wie. Tylko jak to z niego wydobyć?

Po czwartej dzwoni mój szef. Tak, ja też jestem czyjąś szefową, ale to nie znaczy, że sama komuś nie podlegam.

Już się dowiedział. Gratuluje mi serdecznie, po czym mówi, że mam zamykać sprawę.

– Co? – pytam zszokowana. – To nie jest…

– Zamykaj, Daria, zamykaj – przerywa mi wesolutkim głosem. – Musimy ogłosić, że ich mamy, aby ludzie poczuli się bezpiecznie.

– Panie Szymański, my podejrzewamy, że to nie oni. Tylko…

– Nieważne, Daria. Masz pięciu ludzi, których napad wczoraj udaremniłaś. Czy to nie jest sukces?

– A co to za sukces, skoro nie mamy ich szefa?

– Będziemy go oglądać, spokojnie. Ale na razie mówię ci, że masz to zamknąć. I bez gadania.

Rzucam słuchawkę wściekła.

Wszystko idzie nie tak, jak zaplanowałam.

Damian

Już naprawdę myślałem, że nawet nie da mi jeść. Ale serce jej chyba zmiękło i chociaż kanapki przyniosła, po czym zamknęła mnie w celi z łóżkiem i toaletą.

Pewnie coś kombinuje.

Przychodzi, kiedy za oknem zapada już zmrok. Otwiera celę, odprawia policjanta i zajmuje jedyne krzesło, które się tu znajduje.

– Która godzina? – pytam ją.

– Po ósmej – odpowiada, wpatrując się we mnie jak urzeczona.

Podnoszę się więc z pryczy i też na nią gapię. Czekam, co mi zaoferuje. Z chęcią wezmę wszystko od takiej kocicy.

– Zaczniesz mówić? – pyta.

Uśmiecham się.

– Nie. Przecież mówiłaś, że poradzisz sobie sama.

Wzdycha głośno.

– Poradzę, ale to potrwa dłużej.

Akurat, myślę sobie.

– Kiedy wyjdę?

– Jutro po dwunastej w nocy. Czego szukałeś w tym aucie, powiedz mi – nalega po raz kolejny, ale łagodniej, jakby była już zmęczona, i podejrzewam, że jest. Pewnie to trwa i trwa.

Słodka jest, jak się tak we mnie wpatruje wyczekująco.

– Ale nie ma nic za darmo – odpowiadam w końcu dość szczerze.

– A co, chcesz, żebym poszła z tobą do łóżka w zamian za pomoc? – pyta i w sumie przeszło mi przez myśl coś takiego.

Aj, od samych słów już mi się gorąco zrobiło.

Uśmiecham się.

– Możliwe.

Zastanawia się przez chwilę, trochę zrezygnowana, po czym wstaje z krzesła, udaje się do wyjścia i mówi coś, co omal mnie z tej pryczy nie zwala.

– Może poszłabym z tobą do łóżka. Ale na pewno nie dlatego.

Ja pierdolę.

Nie zdążam odpowiedzieć, bo tajemnicza policjantka zamyka kratę więzienną i znika za rogiem korytarza.

A jednak jest coś, co ją porusza. W tym wypadku może to ja. Może wpadłem jej w oko. To moja szansa.

I postaram się ją wykorzystać.

Daria

A to kretyn, myślę sobie.

Wystarczyły dwa moje słowa, a prawie obślinił się na to, co sobie wyobraził.

Ja z nim w łóżku. Jeszcze tego nie grali.

No, ale niech tak myśli. Niech te słowa i marzenia ułożą się w jego pustej główce. Sam zamierzał ze mną grać, to teraz ja sobie z nim pogram, aż się zdziwi.

Mój szef może mówić, co chce, ja nie zamierzam odpuścić. Zamknęliśmy nie tych ludzi, co trzeba, i teraz od nowa musimy szukać. Najgorsze jest jednak to, że nie mamy żadnego punktu zaczepienia, poza tajemniczym panem Damianem, który wciąż siedzi w celi mojego komisariatu.

Wracam do domu po dziewiątej dość zmęczona. Po drodze zrobiłam niewielkie zakupy, aby mieć cokolwiek na śniadanie. Marzę o łóżku, ale muszę przynajmniej dziesięć minut poćwiczyć. Rano nie będę miała na to czasu.

W mieszkaniu zastaję nieprzyjemną niespodziankę. Moją mamę.

Mieszka na drugim końcu miasta. Wyprowadziłam się od niej, nie mogąc już słuchać niczego na temat mojego nieudanego życia osobistego. Dałam jej klucze, bo nie raz musiałam pojechać na jakieś szkolenie i wtedy mi doglądała mieszkania. Ale że się tu zjawi o tej porze, to się nie spodziewałam.

– Cześć, coś się stało? – pytam, widząc, jak wstaje z kanapy.

– Nie odbierasz, nie oddzwaniasz. Martwiłam się – mówi, całując mnie w oba policzki. – Znowu schudłaś.

Oj, a moja waga mówi coś innego, myślę sobie. Wciąż stoi w miejscu.

– Mamo, daj spokój.

– Czekam na ciebie od piątej. Gdzie byłaś? Na akcji? – dodaje sarkastycznie.

– Nie. A nawet gdyby, i tak bym ci nie mogła powiedzieć. No co tam, mów. U mnie wszystko dobrze.

Wywraca oczami. Otwieram lodówkę, ale jest już zapełniona. Przez mamę, a jakże.

– Dzięki za zakupy, ale jestem dużą dziewczynką – wskazuję na swoją niewielką reklamówkę – i potrafię sama o siebie zadbać.

– Ta praca cię wykończy. Zobaczysz.

Oj, już dziesięć lat słyszę tę gadkę.

– Co u chłopaków? – pytam, mając na myśli moich dwóch przyrodnich braci z drugiego małżeństwa mojej mamy.

Arek studiuje w Krakowie, a Franek kończy liceum. Nie jestem z nimi jakoś bardzo związana, w końcu jest między nami dość duża różnica wieku, ale są dziećmi mojej mamy. Moimi braćmi.

Wypada przynajmniej zapytać, czy żyją.

– Wszystko dobrze. U Zbyszka też – dodaje mama, wymieniając imię mojego ojczyma.

Z nim też nigdy nie nawiązałam relacji. Był dla mnie zawsze… obcy. Owszem, starał się być blisko i pomagać w wychowaniu mnie, ale jakoś mu się to nie udało. Teraz gadam z nim sporadycznie, od święta. Cieszę się jednak, że moja mama jest z nim szczęśliwa, wiem, że on ją kocha i moich braci też. W naszym domu rodzinnym czułam się dość bezpiecznie, choć chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. I udało mi się.

– To dobrze. Mamo, nie mam dzisiaj czasu na pogaduszki, może umówimy się w niedzielę?

– Ale w którą? Do ciebie to już niedługo przez jakąś sekretarkę trzeba będzie się umawiać. Tylko praca i praca. Kiedy ty pomyślisz o życiu?

A praca to nie życie?

– Pomyślę, jak nadejdzie czas.

– Masz trzydzieści jeden lat! Ja w twoim wieku…

– Mamo, weź już przestań – przerywam jej starą śpiewkę. – Lubię swoją pracę i nie spotkałam jeszcze nikogo, kto mógłby ją zastąpić. A tym bardziej nikogo, kto mógłby mój związek z pracą w policji zaakceptować. I skończmy na tym.

– Daria, ja…

– Przyjadę w niedzielę na obiad. Obiecuję – mówię już może siódmą niedzielę z rzędu.

I jakoś nie mam czasu. Niedziela to jedyny dzień, który mam wolny. Leżę wtedy zazwyczaj na kanapie, w piżamie, albo sprzątam mieszkanie, robię zakupy na cały tydzień. Robię to, na co nie mam czasu od poniedziałku do soboty. I ten dzień miałabym stracić, żeby zjeść z nią schabowego? Nie. Nie chce mi się.

Mama wychodzi zrezygnowana. I dobrze, nie będę musiała słuchać.

Jutro wypuszczę mojego zbiega i sama zajmę się jego śledzeniem. Ale w inny sposób niż normalnie.

Będę się zjawiać tam, gdzie on ma zwyczaj chodzić.

Będę tak blisko, żeby myślał, że to wszystko przypadek. I sobie poczekam, aż się zdradzi.

W międzyczasie muszę wymyślić, jak podłożyć pluskwę naszemu Asowi. Może jakąś dziwkę mu poślę, żeby się koło niego zakręciła. Muszę spytać Maksa, czy to dobry pomysł.

Dwa dni po wypuszczeniu Damiana udaję się do pracy na dziewiątą. Nie mam na razie żadnych innych spraw, a jubilerskie napady szef kazał mi zamknąć, miałam więc czas, aby pospać.

Maks pokazuje mi najnowsze wydanie lokalnej gazety, w którym… znajduję artykuł na całą stronę. O mnie i moim wydziale. O tym, że zamknęliśmy niewłaściwych ludzi, że robimy pośmiewisko z instytucji, którą jest policja, a obywatele nie mogą się dzięki nam czuć bezpiecznie.

Co to ma być?

No ja nie wierzę, że ten błazen pisze dla tej gazety! Co za… Nikt inny nie mógł tego zrobić.

Natychmiast udaję się do swojego szefa, który też już to czytał. Jest wściekły.

Ale nie może być wściekły na nas.

Ostrzegaliśmy go z Maksem.

– Dobra, Daria. Musisz ich wypuścić i wznowić śledztwo. Już odebrałem dzisiaj w tej sprawie dziesięć telefonów. A tego twojego gagatka uduszę gołymi rękoma.

I ja też, myślę sobie.

Ale jajcarz.

Kurwa, jak to się stało, że moi ludzie nie dowiedzieli się, iż Damian tam pracuje? Zaraz dostanę szału. A jak dorwę go w swoje łapy, niech lepiej się strzeże.

Oczywiście od razu jedziemy na interwencję do biura gazety, ale nic nam nie chcą powiedzieć poza tym, że tę informację dostali anonimowo.

Tak, już, myślę sobie.

Damian… no cóż… Na razie nie pokazuje mi się na oczy. Po wyjściu z komisariatu pojechał do domu siostry i tam się zaszył.

Mija pięć dni, odkąd wypuściłam go z celi.

Dwa razy byłam w lokalu, do którego przychodzi wieczorami na drinka, ale jego nie było. W międzyczasie dowiedziałam się, że nasz As ma pewne plany. I dopiero po tej informacji wszystkie puzzle nam się poskładały, a ja zrobiłam to, co kazał mi szef, i wznowiłam śledztwo, wypuszczając piątkę nic nieznaczących obszczymurków, których zamknęliśmy.

Nasz As szykuje napad roku.

We wrześniu mają przyjechać do Polski klejnoty znalezione podczas drugiej wojny światowej. Podobno jeszcze ze średniowiecza. Będą u nas kilka dni. Zostaną wystawione w domu aukcyjnym dzieł sztuki, aby można je było obejrzeć. A potem pojadą dalej.

Ja pierdolę. Nie wierzę, że nasz As chce je mieć dla siebie. Dlaczego? Przecież nie będzie mógł ich sprzedać, ani zresztą nic zrobić.

Co on kombinuje?

Jeśli to, co podejrzewamy z Maksem, jest prawdą – będzie to napad stulecia. A my musimy zrobić wszystko, żeby go udaremnić.

Damian

Moja policjantka odpuściła. Zwyczajnie. Tu mi proponuje łóżko, a tu puszcza mnie wolno bez żadnego ogona.

Co ona kombinuje?

Jak zawsze zatrzymuję się u siostry, szwagra i ich dwóch córeczek. Jestem ich ulubionym wujkiem. Obiecały mi, że wolny pokój zawsze będzie zarezerwowany dla mnie. Moje cukierki.

Moja siostra też uwolniła się z ramion naszego apodyktycznego ojca, można powiedzieć, że dzięki mężowi. Sądzi o nim to samo, co ja – jest skurwielem. I cieszę się, że mama nie dożyła jego upadku. Tyle.

Oczekiwania wobec naszej dwójki miał ogromne: ja miałem zostać prawnikiem, a moja siostra Amelia – lekarzem. Tymczasem… nie dostała się na medycynę i została pielęgniarką, myśląc, że to ojca zadowoli. A ja miałem to gdzieś i skończyłem dziennikarstwo – jemu na złość. Wiedziałem, że nie cierpi dziennikarzy. To hołota, mówił. I ja do tej hołoty należę.

Nie jestem zatrudniony na stałe, ale mam pokątną umowę-zlecenie w jednej gazecie. Jak są jakieś większe afery, dostarczam im materiały, czasem sam piszę jakiś tekst, a oni go drukują. Pieniądze, które dostaję, pomagają mi się utrzymać.

Czekam, aż ojciec wyda ostatnie tchnienie, i wtedy sobie pożyjemy z Amelką za jego – czyli naszą – kasę. Próbował nas wydziedziczyć, ale mu się nie udało. Mama jasno zapisała w testamencie, z tym że kasę dostaniemy dopiero po jego śmierci.

Nienawidzę go tak bardzo, że gdybym mógł i miał jaja, to zrzuciłbym go do Wisły. Ale… pójść siedzieć za kretyna? Zmarnować sobie życie? Nie, to nie ma sensu.

U siostry porządnie się najadam i wysypiam po tym, jak wyszedłem na wolność. Z rana posyłam do redakcji artykuł e-mailem, żeby wkurwić moją panią komisarz.

Myślę, że wie, gdzie jestem, i podejrzewam, że zjawi się tutaj, chcąc urwać mi głowę, ale się mylę. Nic się nie dzieje przez kolejne dni, koło domu nikt się nie kręci. Odpuściła. Zwyczajnie.