Przekroczyć granicę. Tom 2 - Aneta Sołopa - ebook

Przekroczyć granicę. Tom 2 ebook

Sołopa Aneta

4,7

Opis

Po wielu niepowodzeniach Ola i Kamil zostają szczęśliwym małżeństwem.

 

Otrzymują również prezent od losu – okazuje się, że Ola zachodzi w upragnioną przez nich ciążę.

 

Ale szczęście jest czymś tak ulotnym jak przekwitły dmuchawiec i nie trwa długo.

 

Czarne chmury znowu kłębią się nad związkiem i miłością tych dwojga.

 

Czy poradzą sobie z przeciwnościami losu?

Czy miłość i namiętność, które nieprzerwanie ich łączą, pomogą im przetrwać?

 

Historia Oli i Kamila nie jest usłana różami. Autorka zabiera nas do trudnego świata, w którym miłość, strata i walka o siebie nawzajem są na pierwszym miejscu. To pełna bólu, lecz także pokrzepiająca powieść, pokazująca siłę uczucia, o które warto walczyć. Polecam całym sercem. - Justyna Dziura, autorka

 

Namiętne i szczere uczucie bohaterów rozbudzi w Was wiarę w miłość, ale co się stanie, gdy bohaterom zabraknie nadziei na lepsze jutro?

Przekonajcie się o tym, poznając losy Aleksandry i Kamila, których połączyło coś pięknego, a zarazem kruchego.

Polecam! - Marzena Miłek, autorka

 

Druga część Przekroczyć granicę to fenomenalne zwroty akcji serwujące niezapomniane emocje.

Aneta Sołopa przeszła samą siebie i po raz kolejny stworzyła świetną, dopracowaną historię pełną miłości i tajemnic.

Jeśli zatem, drogi czytelniku, poszukujesz wyjątkowej książki, od której nie zdołasz się oderwać, ta jest idealna, bo gwarantuje rollercoaster już od pierwszych stron. - Wasza madziara.malfoy, Magdalena Spirydowicz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 200

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (26 ocen)
21
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Historia która musisz poznać
00
Bozenka2022

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam Bożenka 2022 .
00
AlicjaKaszuba
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna cudowna książka..Pani Aneto jest Pani wspaniala! nie pamiętam, kiedy wylałam tyle łez podczas czytania!
00
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca historia.polecam ❤️
00
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

obie części pochłonęła w dwa dni to o czym mówi, książki super, gorąco polecam
00

Popularność




Copyright © by Aneta Sołopa, 2022Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by LightField Studios/Shutterstock

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-216-7

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Kilka miesięcy wcześniej

Epilog

Pięć lat później

Kamil

Podziękowania

Tym, którym razem udało się przekroczyć granicę na nowo

Prolog

Upadam na kolana. Z bezsilności, rozpaczy i smutku. Dłonie zatapiam w świeżo wykopanej ziemi, ściskam ją, a kiedy trumna ląduje w dole, z mojego gardła wyrywa się astmatyczny szloch. Krzykrozpaczy.

Chcę, żeby mnie też zakopali. Chcę być tam, na jegomiejscu.

Ale toniemożliwe.

Moje serceumarło.

Nazawsze.

Kilka miesięcy wcześniej

Budzę się w szpitalu. Domyślam się tego, patrząc w ostre światłojarzeniówek.

Próbuję sobie przypomnieć, co się stało, ale… dopada mnie chwilowaamnezja.

Rozglądam się, chcę poruszyć głową, lecz to nie jest łatwe. Jestem podłączona do kroplówki i tlenu, a moje ciało jestzdrętwiałe.

Zamykam oczy i myślę intensywnie nad tym, co było wcześniej. Nagle przypominam sobie, czemu tu jestem. To sprawia, że monitor, do którego jestem podłączona, zaczyna pikać w szalonym tempie. Domyślam się, że to mojeserce.

Spoglądam w dół, ale mojego brzucha ciążowego nie ma. Nie ma brzucha i nie ma dziecka. Mój Boże, co się stało? Gdzie jestKamil?

Czuję, że po policzkach płyną mi łzy. Przypominam sobie, jak źle się poczułam, wezwałam karetkę, a później chciałam zadzwonić do Kamila, ale… Co się stało? Gdzie onjest?

Rozglądam się za czerwonym przyciskiem, który zazwyczaj widziałam na filmach, i rzeczywiście – taki guzik znajduje się tuż nade mną, wystarczy sięgnąć palcem. Ostatkiem sił wyciągam dłoń i udaje mi się go wcisnąć. Światełko zaczyna mrugać, a po chwili w sali pojawiają się lekarze iKamil.

– Maleńka! Chryste, nareszcie! – krzyczy, podchodząc.

Pielęgniarka go wymija, odsuwa i podchodzi do mnie. Lekarz zdejmuje mi maskę tlenową i zadaje pytania, jestem więc zmuszona odpowiedzieć. To jednak kompletnie mnie nie obchodzi. Chcę wiedzieć, co z naszym synem. Już.

Mija kilka minut. Doktor mnie bada, pielęgniarka zmienia kończącą się kroplówkę, a potem widzę, jak zatrzymuje się w drzwiach, poklepuje Kamila po ramieniu i kiwa głową. To mnie niepokoi, ale nie mogę nawet o nic zapytać, mając na twarzy tę przeklętą maskę, którą mi z powrotemzałożono.

Wreszcie lekarz opuszcza salę, a Kamil podchodzi do mnie i siada na krześle, chwytając moją dłoń. Przykłada ją sobie do ust i całuje każdy palec, po czym przytula do policzka. Wyciągam drugą rękę na tyle, na ile pozwala mi kroplówka, i głaszczę Kamila po włosach. Trwamy tak przez chwilę, a potem mój mąż patrzy na mnie ze łzami w oczach. I czymś, co jest bólem, którego moje ciało i dusza nie chcądoświadczać.

– Kochanie, wszystko ci powiem, ale musisz być spokojna. To… twoje życie nadal jestzagrożone.

Kiwam głową, choć łzy płyną mi strumieniami. Zniosę wszystko, byleby się wreszcie dowiedzieć, gdzie mójsyn.

– Pogotowie nie dotarło na czas. Dostałaś… krwotoku i zakażenia krwi. Leżysz tu już… dwanaście dni. Nie było dobrze, dziecinko. Byłaś na granicy śmierci. Ale już jest lepiej. Gorączka połogowa mija – opowiada Kamil, ale nie to chcęsłyszeć.

Kręcę więc głową, próbuję sięgnąć dłonią do maski, ale Kamil na to nie pozwala. Ściska moje dłonie, a łzy, które tłumił, wzbierają w nim nanowo.

– Kochanie… nasz synek… on jest w inkubatorze – wydusza wkońcu.

Zaczynam oddychać głęboko i niemal histerycznie. Jezu, tak się bałam, że powie mi najgorsze… Umarłabym tutaj, straciłabym wolę i siłę do walki. Kiedy odrobinę się uspokajam, patrzę na Kamila, ale po jego wzroku i sposobie, w jaki mnie trzyma i gładzi po ręce, poznaję, że to nie wszystko, a za tym kryje się coś jeszczegłębszego.

– Przez krwotok… nasz synek… zaplątał się w pępowinę… i bardzo długo był niedotleniony. Zbyt niedotleniony, Ola – oznajmia Kamil, na co wybucham płaczem, a monitorszaleje.

Mój mąż siada na brzegu łóżka i stara się mnie objąć. Chcę się wtulić w to ciało, w tę miłość i przestać słuchać tego, czego moje serce nie chce wiedzieć. Boże. Tak o siebie dbałam, ciąża była książkowa, moje maleństwo było zdrowe, ja też… Ateraz?

Kamil, jakby przechodziły między nami jakieś prądy, od razu wie, o czym myślę, i gwałtownie zaczynaprotestować.

– Ola, to nie twoja wina. Pękło takie naczynie, to jeden przypadek na milion. Nikt nie mógł tego przewidzieć, nie da się tego wykryć ani temu zapobiec. Musisz być silna, musisz się uspokoić i wyzdrowieć – mówi.

Całuje mnie w czoło i zdejmuje mi maskę, aby pochylić się do moichust.

Oddaję ten pocałunek rozpaczy i od razupytam:

– Co z nim? Powiedz mi, zniosęwszystko.

– Jest… – Ociera łzę spływającą po jego policzku i z powrotem patrzy mi w oczy. – Jest bardzo źle. Lekarze jeszcze prowadzą diagnostykę, ale… dziecinko, nie wiemy, czy przeżyje kolejny dzień. Chciałem ci jakoś tego oszczędzić… tak miprzykro.

Nie hamuję się więcej. Płaczę tak intensywnie, szlocham, duszę się i histeryzuję, nie mogąc się uspokoić. Kamil musi wezwać pielęgniarkę, która natychmiast podaje mi coś na uspokojenie. Ale nie jest to środek, po którym usypiam. Jestem świadoma, a ta świadomość boli mnie jak nic naświecie.

– Dlaczego nie jesteś z nim? – pytam Kamila, który wrócił już na krzesło, ale wciąż trzyma mnie zarękę.

– Byłem całą noc. Moja mama tam jest. Zmieniamy się. Twoja rodzina też do nasprzyjeżdża.

– Kamil, proszę cię… zrób coś, to nasz syn, muszę go chociaż zobaczyć – błagam, ściskając go zarękę.

– Nie wpuszczą cię tam, sama ledwo uniknęłaś śmierci. Nie można go zobaczyć zza szyby, jego stan jest zbyt ciężki. Porozmawiam z lekarzem, ale… – Urywa, a ja zachłystuję siępowietrzem.

– Kamil… Boże, jak ty się czujesz? – dopytuję się, dopiero co uświadomiwszy sobie, że oboje mogliśmy umrzeć, a mój mąż straciłby swoją kochanąrodzinę.

Ukrywa twarz w dłoniach, a po chwili znowu widzę, jak po policzkach płyną mułzy.

– Moje serce jest pęknięte, maleńka. Bałem się o was. Nadal się boję. Nie… Myślałem, że umrę. Myślałem, że… Nie chcesz wiedzieć, co myślałem. Modlę się, żebyście stądwyszli.

I słusznie, że się modli, bo nic więcej nam nie pomoże. Jestem zdruzgotana tymi wiadomościami. Z żalu, a może też dzięki lekom, usypiam, a kiedy się budzę, jest jużwieczór.

W fotelu obok drzemie Kamil. Natychmiast słyszy przyspieszony dźwięk aparatury podłączonej do mojegoserca.

– Rozmawiałem z lekarzem, gdy zasnęłaś. Rano będę mógł zabrać cię na oddział do naszego synka. Ola, wiem, że chcesz go zobaczyć, ale… – Przerywa i znowu patrzy na mnie tym zatroskanym, pełnym miłości wzrokiem, ale nareszcie nie mam maski, więc mogęodpowiedzieć.

– Nic nie ma dla mnie znaczenia, muszę go tylkopoznać.

– Kochanie… on jest w śpiączce. Jest podłączony do aparatury. Musisz być na togotowa.

– Jestem. Boże, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem – odrzekampewnie.

Muszę być silna. Dla moichchłopców.

Dla syna, którego jeszcze nawet nie poznałam, a którego takpragnęliśmy.

Kamil wyjątkowo zostaje u mnie na noc. Chcę się przesunąć i zrobić mu miejsce, poczuć te silne ramiona, ale nie mogę się ruszać, więc mój mąż zostaje w fotelu, trzymając mnie zadłoń.

Gdy tylko otwieram oczy, marzę, by obok mojego łóżka stał już wózek inwalidzki, ale jestem zmuszona zaczekać do obchodu. Nadal pozostaję pod kroplówką i niestety zacewnikowana. Jezu. Kiedy ten koszmar sięskończy.

Wreszcie Kamil zabiera mnie na oddział neonatologii dziecięcej. Jest tu wielu zrozpaczonych rodziców chorychdzieci.

Docieramy do sali intensywnej terapii. Moja teściowa macha mi na powitanie, uśmiechając się blado przez łzy, po czym, ubrana w fartuch lekarski, pomaga pielęgniarce wysunąć inkubator. Dobrze, że siedzę, bobymzemdlała.

Mojemaleństwo.

Mój malutkisynek.

Ledwo go widać zza rurek, bandaży i opatrunków. Wygląda, jakby spał, ale mam świadomość, że nie jest to sen, a wielka rura zatopiona w jego maleńkiej szyjce pomaga mu oddychać. Zakrywam usta dłonią, płacz wyrywa mi się z gardła i nie staram się go powstrzymać. Kamil mnie obejmuje, tuli, ale niewiele to daje. To taka sama tragedia, jaką on niedawnoprzeżył.

– Dlaczego? Dlaczego? – Szlocham mężowi w ramię, choć on nie znajdujeodpowiedzi.

Po chwili słyszymy, jak ktoś do nas podchodzi. Kamil wypuszcza mnie z ramion, a moim oczom ukazują się moi rodzice. Mama tuli mnie jak jeszcze nigdy, wszyscy zresztą się tulimy i płaczemy. Mama zostanie dzisiaj u mojego synka. Boże, kocham ich, że tak się poświęcają, by przy nasbyć.

Moja teściowa pomieszka z nami, dopóki sytuacja się nie uspokoi, ale czy to kiedykolwieknastąpi?

Wyrzucam Kamila na noc dodomu.

– Musisz się wyspać. Proszę – mówię, choć tak naprawdę pragnę, by został lub zabrał mnie do domu, a najlepiejnas.

– Nie chcę, byś była tusama.

– A ja nie chcę, żebyś też wylądował w szpitalu na kolejnej sali. Proszę cię, skarbie, ze mną jest już dobrze. Możesz zadzwonić inapisać.

W końcu, co prawda niechętnie, ale sięzgadza.

Leżę, nie śpiąc. Myślę w kółko o jednym. Myślę, dlaczego nas to spotkało. Tak się kochamy, tak pragnęliśmy tego dziecka, tak je kochamy, a mimo to radość zostaje nam odebrana. To cios nie dopojęcia.

Kocham cię, maleńka.

Czytam to zdanie wnieskończoność.

Kamil jest… prawdziwym rycerzem. Nikt nie ma tyle, coja.

Ja ciebiebardziej.

To mnie trochę uspokaja, ta wiedza, że on jest przy mnie, że nas kocha, że mi pomoże. A z pewnością będę potrzebowała jegopomocy.

Rano czuję się już całkiem dobrze. Pielęgniarki nareszcie pozbawiają mnie cewnika, pomagają się przejść po korytarzu, póki tuż po dziewiątej nie docierają Kamil zmamą.

– Wciąż jesteś osłabiona. Czemu jesteś taka uparta i nie możesz wytrzymać w łóżku jeszcze jeden dzień? – pyta mój mąż, kręcącgłową.

– Bo muszę jak najszybciej mieć siłę, żeby koczować obok naszego syna. Kamil… chcę was odciążyć… I w ogóle muszę porozmawiać z lekarzem, czy da się zrobić coś, co pomoże naszemu dziecku – oznajmiam.

Niemal widzę, jak specjalnie odwraca wzrok, żeby tylko na mnie nie patrzeć, bym nie ujrzała tego, co ma doukrycia.

– Nie oszukuj mnie. Obiecałeś.

– Nie zamierzam. W piątek ma się zebrać konsylium lekarskie. Wtedy zdecydują. Ale… nasz maluszek nie reaguje na żadne leczenie, skarbie. Nie wiem, czy…

Musi chwycić mnie mocniej za ramię, bo tracę równowagę i omal nie upadam na korytarzu. To jakiś koszmar, horror i nie wiem, co jeszcze. Jak to, kurwa, nie ma żadnych możliwości? Medycyna idzie coraz bardziej do przodu, a oni nie umieją natlenić z powrotem małegodziecka?

Szloch wyrywa mi się z gardła, kiedy Kamil prowadzi mnie do sali. Siada obok mnie na łóżku iprzytula.

Czuję na swojej skórze jego łzy. Nikomu, absolutnie nikomu tego nie życzę. Starałam się, dbałam, pragnęłam, a teraz muszę patrzeć, jak moje dziecko umiera niemal na moich rękach, i nic nie mogę zrobić. To… Ból, który czuję, nie ma nic wspólnego zrzeczywistością.

Po obchodzie Kamil zabiera mnie do naszego synka, gdzie nasze matki znowu sięzmieniają.

– Musimy w końcu zdecydować, jak będzie miał na imię – mówię, z rozpaczą spoglądając przezszybę.

Jak tylko dostanę wypis, nie ruszę sięstąd.

– Może Jaś… jest taki maleńki, bezbronny… – szepcze Kamil, sprawiając, że zaczynam dygotać z nerwów ibólu.

Nie wiem, czy mogę znieśćwięcej.

– Piękne imię – odpowiadam mojej jedynej, niepowtarzalnej miłości i wtulam się w jegotors.

Boże, uratuj go. Niczego więcej niechcę.

Do piątku jakoś trwamy. Kamil ma bezpłatny urlop, ale musimy coś zdecydować. Teraz będzie lepiej, bo nareszcie dostaję swój wypis, chociaż nie zamierzam opuścićszpitala.

O szesnastej konsylium lekarskie wzywa nas na rozmowę. Ordynator neonatologii ze zwieszoną głową informuje, że żadne leczenie nie działa. Wszystkie polskie możliwości zostały wyczerpane, a mój syn żyje wyłącznie dlatego, że oddycha za niego aparatura. Po wybudzeniu go ze śpiączki nie zaobserwowano reakcji na światło ani dźwięk. Nie porusza się, więc układ nerwowo-ruchowy nie pracuje albo pracuje nieprawidłowo. Nerka zaś pracuje tylko na dwadzieścia procent, a jedyne, co można powiedzieć dobrego, to to, że jego sercebije.

– Mamy tak patrzeć, jak umiera, tak? – pytam po kilkuminutowejhisterii.

– Jego stan jest krytyczny, ale stabilny. Zgłosimy dzisiaj wasz przypadek do kliniki w Hamburgu. Specjalizują się w najnowszych terapiach. Będzie trzeba poczekać parę dni na odpowiedź i najlepiej gdybyście się zgłosili do jakiejś fundacji, bo to może być ogromny koszt… Dwieście, trzysta tysięcy – oznajmia ordynator, dając namnadzieję.

Gdy spoglądamy na siebie z Kamilem, oczy nam się śmieją z radości, ulgi imiłości.

– Mamy pieniądze – odpowiada mójmąż.

I rzeczywiście, teraz mój spadek naprawdę sięprzyda.

– Niech pan więcej nie nazywa naszego syna przypadkiem – mówię na odchodne głosem pełnymurazy.

Okej, może nie powinnam była, ale tak mnie wkurzył, taka jestem przez to wszystko rozstrojona, że samo mi sięwyrwało.

Kiedy dostaję wypis, przenoszę się na dół, do sali, w której leży mój syn i jeszcze jedenchłopiec.

Jaś.

Patrzę na to maleństwo, roniąc ciągle łzy, choć powtarzam sobie, że muszę być silna. Dla niego. Dlanich.

– Ja zostanę. Jedź do domu z mamą, raz odpocznij w naszym łóżku. Proszę – błaga Kamil, ale kręcęgłową.

Obejmuję go, wtulam się najmocniej, jak umiem, potem chwytam jego twarz w dłonie i muskamusta.

– Ty odpocznij. Ja jestem wypoczęta. Kamil… – zaczynam, spoglądając w te zatroskane granatowe oczy. – Kocham cię tak bardzo. Dziękuję. Za to, żejesteś.

– Maleńka, zawsze będę przy tobie. Przy was. Rozdziera mnie na kawałki, kiedy sobie pomyślę, że…

Nie pozwalam mu skończyć, przykładając dłoń do jego ust. Ja nawet nie chcę o tymmyśleć.

Nie śpię całą noc, obserwując, jak maleńka klatka piersiowa mojego Jasia unosi się i opada. Mój Boże, to tylko złudzenie, on sam nie oddycha. Być może nigdy nie powie do mnie „mamo”… Ten ból czujęwszędzie.

Rano Kamil przywozi mi czyste ubrania na zmianę. Mama zamierza zostać z moim synem cały dzień. Mnie na siłę ładują do auta, choć ostrzegam, że na noc i tak tuwrócę.

Wchodzę do naszego domu, czując tak dobrze znany mi zapach. Rozbieram się i otwieram drzwi do pięknie urządzonego przez nas, architektów, pokoju naszego syna. Żal zaciska mi gardło, nie mogę oddychać, nic nie mogę. Kamil tuli mnie do siebie, bierze na ręce i niesie do sypialni. Jestem tak zmęczona i zrozpaczona, że nie jestem w stanie myśleć, co robi, ale mój mąż rozbiera mnie prawie do naga i układa na łóżku; chyba po raz pierwszy nie po to, żeby się kochać. Potem sam się rozbiera i kładzie się obokmnie.

– Przetrwamy to, maleńka. Przychyliłbym ci nieba, żeby nie widzieć w twoich oczach tego smutku i strachu – mówi, wtulając mnie w swoje ciepłe, pachnąceciało.

Chcę się odprężyć choć na chwilę, ale nawet tego nie mogę. Zaczynam płakać jak jeszcze nigdy dotąd. Zaczynam rozpaczać, zaczynam dopytywać się, dlaczego nas to spotyka, a Kamil mnie nie powstrzymuje. Przysięgam sobie, że to ostatni raz. Później będę już silna, on nie da rady być silny za nas dwoje przez całyczas.

– Kocham cię. Co ja bym bez ciebie zrobiła, niewiem…

– Nie mów tak. To ja nie mogę żyć bez ciebie, bez was. Śpij. Potrzebujesz tego, a ja potrzebuję twojejbliskości.

Kamil ma rację. Jedyne, co nam zostaje, to my razem, to uczucie, ta bliskość, bezwzględnamiłość.

Nie kochamysię.

Nie potrafię o tym myśleć i boję się zapytać Kamila, co on na to. Ale nie jestem podniecona erotycznie. Cieszy mnie to, że jest przy mnie, stara się, wspiera.

Wracam do szpitala nanoc.

Stan mojego syna się nie zmienia, a to nie rokujedobrze.

Czekamy z niecierpliwością, aż przyjdzie odpowiedź zHamburga.

Iprzychodzi.

Wewtorek.

Zapraszają nas nabadania!

Nie dają żadnej nadziei, nie gwarantują, że terapia przyniesie jakiekolwiek rezultaty, ale nas nie odrzucili. Boże, mam ochotę szaleć zeszczęścia.

Koszt to dwieście trzydzieści tysięcy. Spoko, pakuję się ijedziemy.

Ordynator od razu zajmuje się przygotowaniem transportu, liczy się w końcu każdaminuta.

– Dwa miesiące? Chcę jechać z wami – mówi Kamil, pomagając mi wpakowaniu.

– Kochanie, wiem, ale jedno z nas musi wrócić do pracy. A co, jeśli to potrwa dłużej albo będzie kosztować więcej, albo znajdzie się jeszcze jakaś inna klinika? – dopytuję się, nawet na niego nie patrząc. – Przyjedziesz na weekend, potem znowu na kolejny. Ja też nie chcę być bez ciebie, ale… – ujmuję jego twarz w dłonie, spoglądając mu głęboko w oczy – skarbie, chyba wiesz, że mamrację.

Kamil całuje mnie namiętnie, tuląc do siebie. Wdycham jego słodki, męski zapach. Rozpoznaję także inne zapachy. Rozpaczy, strachu, cierpienia. Chciałabym mu powiedzieć, żeby się nie martwił, chciałabym mu obiecać, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogę i nie chcę go takokłamywać.

Ordynator załatwił nam śmigłowiec pogotowia ratowniczego na sobotę. Kamil przelał pieniądze z mojego spadku na konto kliniki i pożegnaliśmy się, każde z podobną nadzieją woczach.

Pierwszy raz byłam tak blisko naszego, już ochrzczonego, synka. Leciał ze mną, tuż obok, w inkubatorze, a ja modliłam się ocud.

Już za wamitęsknię.

Łza płynie mi po policzku, kiedy czytam ten SMS. Kamil jest… moim cudem. Cudem, który kocham tak bardzo, że rozstanie z nim sprawia mi fizyczny ból, choć nie chcę dać tego po sobie poznać. Nikt nie mógłby mnie tak kochać i wspierać. Na każdym kroku odczuwam, jaki jest spokojny, cierpliwy, jak nas kocha. Przypominam sobie, jak modlił się o zdrowie naszego dziecka i pomyślność tej wyprawy. Nikt nie ma tyle, co ja i naszJaś.

Oddałabym wszystko, żeby móc go dotknąć, a najlepiej przytulić, poczuć jego niemowlęcy zapach… dać mu moją miłość i by Kamil mógł dać mu swojąmiłość.

Docieramy do Hamburga w dwie godziny. Śmigłowiec ląduje na dachu szpitala, lekarze i pielęgniarki przetransportowują nas na salę, a ja dostaję zajebiście wygodny fotel w sali mojego syna, na którym spędzę kolejne dwamiesiące.

Nie ma to dla mnieznaczenia.

Bez ciebie to nie to samo. Uratujemy go. Twoja miłość jest zemną.

Tak zakańczam dzień. Mogłabym zadzwonić, mogłabym go poprosić, żeby zadzwonił, ale głos mi drży, a łzy płyną i nie chcę, by Kamil wiedział, jak tęsknię i jak brakuje mi jego ciepłego oddechu obok. To doprowadzi mnie doszaleństwa.

Rano lekarze przychodzą z tłumaczem, aby zabrać mojego maluszka na badania. Nie mogę niestety w nich uczestniczyć, muszę zostać tutaj, ale zapewniają, że zajmą się wszystkim jaknajlepiej.

Dzwonię do Kamila. Jego głos sprawia, że magicznie się uspokajam, jakby był tużobok.

Jestem zdenerwowana. Badania trwają w nieskończoność, a nie wszyscy w tym szpitalu mówią po angielsku i nie mogę się niczegodowiedzieć.

Zanim tu przyjechaliśmy, z Internetu i od lekarzy dowiedzieliśmy się, na jaką terapię być może uda się zakwalifikować Jasia. I albo to będzie hipotermia – obniżenie temperatury mózgu – albo leczenie hormonem krwiotwórczym. To dla mnie kompletnie czarna magia, ale już pierwszego dnia po badaniach, kiedy lekarze zdecydowali, że przynajmniej spróbują, zauważyłam poprawę u mojego synka. Obserwowałam go co prawda z daleka, przez szyby, ale zawsze to coś. Starałam się nawet nagrać coś dla Kamila, ale takie nieznaczne ruchy można było dostrzec tylko nażywo.

Albo to moja wyobraźnia płata mifigle.

A jednaknie.

Po tygodniu całych tych zabiegów i „naświetlań”, jak to zwykłam określać, stan naszego Jasia poprawił się na tyle, że lekarze spróbowali odłączyć tlen i dać mi synka na kilka sekund na ręce. Mój Boże, myślałam, że zemdleję ze szczęścia. Kiedy zadzwoniłam do Kamila, nie mógł uwierzyć, a w oczach miał łzy. Dogadałam się z pielęgniarką, że przez tę chwilę potrzyma telefon i mój mąż będzie mógł tozobaczyć.

Tomagia.

Pachnące ciałko Jasia, takie bezwładne, bezbronne, wciąż maleńkie, nareszcie bez tej rury, przy mamie. Jak poczułam to ciepło na piersi, zawładnęło mnie niesamowite szczęście. Nie ma niclepszego.

Ta euforia trwa jednak tylko kilka sekund i zaraz muszę oddać dziecko tym ludziom, którzy z pewnością widzieliniejedno.

– Jezu, Kamil on nareszcie zaczyna sam oddychać! – mówię mężowi, który już na nic nie zwraca uwagi i obiecuje, że przyjedzie do nas, choćby naweekend.

I rzeczywiście, efekty są tak dobre, że lekarze na stałe odłączają mojego synka od respiratora. Neurony zostały pobudzone i będą pobudzane nadal, przez dwamiesiące.

Kamil przyjeżdża, a personel coraz częściej pozwala nam brać dziecko na ręce. To dla mojego męża magia. Moje dwie miłości wyglądają razem idealnie, Kamil jest taki szczęśliwy, a to i mnie wprawia wradość.

Uczę się. Ciągle się uczę. Mój synek karmiony jest przez sondę, ma stomię, więc pielęgniarki pokazują mi, jak mam go karmić, jak zmieniać worki, opatrunki, jak w razie czego podłączyć tlen, kiedy wrócimy do domu. Będę teraz pielęgniarką. Mój syn potrzebuje całodobowej opieki, którą jakoś z Kamilem będziemy musielizorganizować.

Jaś coraz częściej przebywa poza inkubatorem, zaczyna poruszać gałkamiocznymi.

Rehabilitant przychodzi na masaże mięśni. Jest coraz lepiej, ale jeszcze nie najlepiej i być może nigdy tak niebędzie.

Terapia dobiega końca, nawet nie wiem kiedy. Będę mogła tu wrócić dopiero mniej więcej za pół roku, inaczej żaden organizm tego nie wytrzyma. Lekarz zabierają mnie na rozmowę, na bardzo poważną rozmowę, z której dowiaduję się, codalej.

I to mnie trochę załamuje. Pewne ośrodki w mózgu mojego synka nie reagują ani na ruch, ani dźwięk, ani na bodźce wzrokowe. Następna terapia będzie ostatnią. Jeśli nie zadziała, nie będzie można nic zrobić i Jaś prawdopodobnie do końca życia pozostanie w takim stanie. Nieruchomy, nie będzie widział ani słyszał. Będzie tylko lub aż żył. Towyrok.

Przez pierwszą godzinę płaczę w poduszkę, próbując się uspokoić. Kamil był taki szczęśliwy, kiedy rozmawiałam z nim rano i rozmyślaliśmy o naszym powrocie, a teraz muszę rzucić mu te słowa w twarz. To jakiśkoszmar.

Nie poddam się. Medycyna wciąż idzie na przód. Coś na pewno można jeszcze zrobić dlaJasia.

Wracamy do Warszawy. Najpierw musimy zameldować się w szpitalu na badania. Kamil czeka na nas pod salą, a ja padam mu w ramiona, gdy pielęgniarki zabierają naszegomaluszka.

– Boże, ten zapach… za niczym tak nie tęskniłem. Kocham cię, maleńka. Kocham was oboje – mówi, wtulając się wemnie.

– Jak my sobie z tym wszystkim poradzimy? – dopytuję się, ocierając łzy, choć obiecałam, że nie będę jużpłakać.

– Kochanie, poradzimy sobie. Wszystko jest gotowe, wszystko kupiłem, zatrudniłem rehabilitanta i pielęgniarkę, żeby choć raz w tygodniu wpadła nas odciążyć. Mogę rzucić pracę, jeśli chcesz, i zostać z wami. Nie martw się, naszemu synkowi jest lepiej. I będzie jeszcze lepiej, trzeba miećnadzieję.

Patrzę oniemiała w te oczy, na to ciało, na te palce, które bezustannie masują moje ramiona. Sięgam ręką do policzka Kamila i głaszczę go delikatnie. On całuje mnie po wewnętrznej stronie dłoni i przytula czoło domojego.

– Powiedzieć ci „kocham” to za mało. Jesteś moim cudem – mówię, a w następnej chwili nasze usta łączą się w namiętnym pocałunku, chyba po raz pierwszy, odkądzemdlałam.

Boże. Ziemia pode mną ciągle drży, kiedy te wargi muskają mnie tak delikatnie. Potrzebowałam tego jak powietrza, żeby mócoddychać.

Dopiero po tygodniu lekarze wypisują nasze dziecko do domu. Znowu jesteśmy zmuszeni zgłosić się do naszego prawnika, który poprowadził mój rozwód. Ma się rozejrzeć za jeszcze jakimiś klinikami, które ewentualnie zaproponują nam coś innego i lepszego, ale ordynator kręci głową z dezaprobatą, nie dając nam żadnej nadziei. Jeśli poprawa nie nastąpiła podczas hipoterapii, to lepiej po prostu nie będzie. A to, że nasze dziecko oddycha bez respiratora, uważa zacud.

Nie przyjmuję tego do wiadomości, choć Kamil jest większymrealistą.

– Ale przynajmniej będziemy mieć Jasia w domu, otoczymy gomiłością.

Poprzez te słowa rozumiem tylko jedno – jeśli będzie umierał, będzie wśród najbliższych… Nawet nie mam Kamilowi za złe, że stara się nas na to przygotować, ale wiem, że jeśli dopuszczę tę myśl do mojego serca – onoumrze.

Mama Kamila nadal mieszka z nami, choć staram się wyrzucić ją do domu. I tak praktycznie przez cały czas nie opuszczam pokoju mojego synka. Drzemię w fotelu, nie śpię twardym snem, aby wszystko słyszeć. Dobrze, że moja teściowa zajmuje się przyziemnymi sprawami jak zakupy, sprzątanie czy obiad dla Kamila, bo inaczej byłobykiepsko.

Ale muszę się nauczyć to godzić. I zaczynam to robić. Wkładam Jasia do wózka, chodzę z nim po domu, głaszczę i rozmawiam. W międzyczasie coś sprzątam, nastawiam pranie, wieszam je, a i tak mam oko na dziecko i idzie mi to naprawdę nieźle. Kamil robi zakupy, jest pełen podziwu, że tak sobie daję radę, a ja jestem pełna podziwu, że on jest w stanie pracować i w ogóle myśleć opracy.

Kiedy jego mama to widzi, w końcu postanawia wrócić do siebie, ale obiecuje często do nas zaglądać, by pomóc. Jestem jej za to wszystko wdzięczna, ale chcę już mieć swoją rodzinę dlasiebie.

Nie sypiamy ze sobą. Widzę i czuję, że Kamilowi brakuje mojej bliskości. Po pracy stara się przynajmniej mnie przytulić, pocałować, powąchać, zbliżyć się. Ja też tego potrzebuję, ale nie jestem w stanie myśleć o seksie i odpowiednio się odprężyć, kiedy moje dziecko za ścianą może się udusić. Gdy była mama Kamila, było tak samo. To jakaś potężna blokada, mam nadzieję, że zniknie z czasem. Mój mąż zdaje się to rozumieć, choć nie mogę pojąć, jak to możliwe. Wcześniej nie żałowaliśmy sobie niczego i taki celibat może prowadzić do jednego, aczkolwiek nie chcę nawet o tymmyśleć.

Kamil to po prostu anioł. Bóg mi go zesłał. Jest tak cierpliwy, pomocny, ani słowa skargi od niego nie słyszę. Z pewnością zasługuje na kogoś lepszego odemnie.

Po kilku tygodniach, kiedy akurat kończymy kąpać naszego Jasia, Kamil pyta, co chcę dostać na urodziny, które mam zatydzień.

– Kochanie, tego, co ja chcę, nie możesz mi dać – odpowiadam ze smutnymuśmiechem.

– Nie może tak być, że siedzisz tu ciągle zamknięta. Ja wiem, że robisz to dla naszego dziecka i że nie potrzebujesz może nigdzie wyjść, ale chociaż w swoje urodziny pozwól sobie na relaks. Ja się wszystkim zajmę. Jeśli się martwisz, poprosimy obie mamy o opiekę nad Jasiem, a nawet możemy kogoś zatrudnić. Nie będziemy daleko. Zawsze będziemy mogli przyjechać. Okej? – dopytuje sięKamil.

Słyszę w jego głosienadzieję.

Przyglądam mu się, jak patrzy oczekująco, i wiem, że pragnie, abym się zgodziła. Zgadzam się. Ale nie dla siebie. Dlaniego.

Zdaję sobie sprawę, że tego potrzebuje, ja też chcę być z nim sam na sam, zapomnieć na chwilę o trudnej rzeczywistości, być kimś innym, ale nie mogę tego zrobić. Jedyne, co mogę, to wyjść z nim w mojeurodziny.

– Dobrze. Pójdziemy.

– No, to super. Tylko o nic się nie dopytuj – mówi, obejmując mnie, i chętnie oddaję ten uścisk. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Ale jest zajebiście daleko od dobrze. Właściwie tracę nadzieję na to, że będzie dobrze lub lepiej. Żyjemy trochę w zawieszeniu. Nie możemy niczego zaplanować z tak niepełnosprawnym dzieckiem. Nie ruszam się z domu, nie mogę nawet wziąć Jasia na spacer, by nie wdała się żadnainfekcja.

W dzień moich urodzin przyjeżdżają nasze mamy. Kamil umówił mnie do fryzjera, kosmetyczki, na zakupy z Malwiną i powiedział, że przed piątą nie chce mniewidzieć.

Jestem mu wdzięczna za to, co robi, jak się stara, ale to mnie nie cieszy. Ani nowa fryzura, ani nowe ubrania, nic. Bezustannie myślę o tym, co w domu, choć przecież wiem, że w razie czego zadzwonią. Po czwartej nie mogę już wytrzymać i wracam. Rzucam zakupy w korytarzu i czym prędzej zaglądam do pokoju naszego synka. Śpi na kolanach Kamila w moim fotelu. Boże, to takie słodkie. Mąż mruga do mnie okiem, po czym odkłada naszego maluszka i ociera łzy z moichpoliczków.

– Idź się szykować na wieczór. Wszystko jest podkontrolą.

Nie mogłabym temu spojrzeniu niczego odmówić. Kamil jest moją kontrolą, niepowtarzalną miłością. Muszę zadbać i onas.

Spokojnie, Ola, obie babki na pewno sobie poradzą – tłumaczę sobie po raz setny. – Zawsze możemy przyjechać. Nie będziemydaleko.

Jest koniec września. Nasz maluszek niedługo skończy pół roczku. Pogoda jest zmienna, totalnie. Kupuję sobie małą czarną, specjalnie dla Kamila. Nie wiem, czy się dzisiaj przemogę, ale postanawiam zrobić wszystko, żeby tak było. Do tego wkładam jasny płaszczyk i wysokie, czarne szpilki. Schudłam. Prawie nic nie zostało z moich seksownych krągłości, choć kiedy pokazuję się Kamilowi i matkom, o mało nie padają z wrażenia. Włosy zostawiam proste i rozpuszczone. Ostatni raz zaglądam do Jasia, ściskam ręce opiekunkom i pozwalam mężowi poprowadzić się dowyjścia.

Jedziemy taksówką kilka ulic dalej. Kamil trzyma mnie za rękę, a ja ufnie opieram mu głowę na ramieniu, starając się oddychać miarowo. Jego bliskość dzisiaj rzeczywiście działa inaczej… jakoś bardziej erotycznie. I chyba tego potrzebuję. Kochać go, jak zawsze się kochaliśmy. Bez granic, bez wstydu… z oddaniem, miłością. Potrzebuję, żeby mnie wypełnił, kochał, potrzebuję jego nagości, dotknąć tego wspaniałego ciała. I oddać mu to wszystko – mocniej.

Kamil zabiera mnie do ekskluzywnej restauracji na koncert. Zajmujemy stolik koło okna. Mój mąż, jak na dżentelmena przystało, odsuwa mi krzesło i pozwala usiąść. Muska mnie nieskończenie delikatnie dłońmi po nagich barkach i siada naprzeciwko. Nie chcę tego, chcę, żeby był obok mnie, nazawsze.

– Kochanie, weź krzesło tutaj – proszę go, pokazując miejsce oboksiebie.

Dopiero wtedy jego twarz naprawdę się rozjaśnia.

Chwytam go za dłoń, która wędruje do moich ust, a po chwili przy naszym stoliku pojawia się kelner. Kamil zamawia butelkę whisky, ale próbuję gopowstrzymać.

– Nie możemy, skarbie. Wiesz, że jedno z nas musibyć…

– Ja nie będę pił – przerywa mi natychmiast. – To twój dzień. – Może ma rację. Może to pomoże mi sięodprężyć.

Zanim jednak wypiję i na scenę wyjdzie moja urodzinowa niespodzianka, proszę Kamila, żeby zadzwonił. Ostatni raz. Wznosi oczy, ale nie protestuje. Mama odbiera po chwili i informuje nas, że wszystko w porządku i że mamy przestać sięzamartwiać.

Oddycham z ulgą na te słowa. Nareszcie biorę w dłonie szklaneczkę z ulubionym trunkiem, nie miałam go w ustach od miesięcy, i z niecierpliwością czekam na wykonawcę, którym okazuje się sama Amy MacDonald. Jestem w szoku. Słuch o niej ostatnio zaginął, ale ja nigdy nie przestałam być jej fanką. Patrzę na Kamila, nie dowierzając, że coś takiego zapamiętał. Nie puszczając jego ręki, pochylam się i całuję zachłannie jego usta, wpychając się językiem do buzi. Kamil oddaje mi pocałunek, mocniej obejmuje moją twarz i chwyta zębami za dolną wargę, sprawiając, że mam mokre majtki. Drugą dłoń kładę na jego udzie i masuję je od kolana po rozporek. Boże, pragnę tego faceta. Mojego anioła, męża, przyjaciela i kochanka. Rozrywa mi serce, świat wiruje, kiedy Kamil nieprzerwanie smakuje mnie swoim językiem. Słyszę, jak Amy śpiewa, ale jakoś… to przestaje mieć dla mnie znaczenie; jak wszystko przy Kamilu. Jesteśmy tylkomy.

Puszczam wreszcie jego słodkie usta, mruczę, a jego dłoń wędruje na mojekolano.

– Jeśli posuniesz się dalej, nie wytrzymam i będziemy musieli wyjść – ostrzegam go podnieconym głosem, na co zaczyna sięśmiać.

Pierwszy raz od tygodni widzę takiego Kamila jak kiedyś. I sama jestem taka. Ale to będzie tylko dzisiaj… później wrócimy dorzeczywistości.

Okej, tylko dziś – obiecuję sobie po razsetny.

Kamil jakimś cudem naprawdę mnie słucha. Zatrzymuje dłoń i spogląda na scenę, wsłuchując się w dźwięki muzyki. Po półgodzinie zespół ogłasza przerwę, a my dostajemy ciepłą kolację, którą zamówił mój mąż. Piję jeszcze jednego drinka, potem kolejnego i naprawdę czuję się rozluźniona. Uśmiecham się zalotnie do ukochanego, a on domnie.

– Jesteś taka piękna – mówi w końcu, kiedy tak patrzy, jaka jestemszczęśliwa.

Te komplementy są jednak zupełnie inne niż te, które prawił mi przed urodzeniem dziecka. Są delikatne, jakbyśmy poznawali się na nowo. A czasem rozmawialiśmy ze sobą tak otwarcie, aż wulgarnie, choć przecież kochałam to, że byliśmy wobec siebie tacy bezpośredni. Ale chyba teraz potrzebujemy tej subtelności, tego spokoju… tej innejmiłości.

– A ty jesteś przystojny jak sam grzech. Wszystkie laski się za tobą oglądają – odpowiadam, przytulając się do jegodłoni.

– Kochamcię.

– Kocham cię bardziej – mruczę, pochylając się do jegoust.

Kocham mojego męża. Jest wszystkim, czego kobieta może pragnąc od mężczyzny. Mój były, jak zresztą żaden inny facet, nie mógłby mi tegodać.

– Wracamy? – pyta Kamil, kiedy wtulam się w niego, coraz mocniej czując przyjemne rozluźnienie wypitymalkoholem.

Kamil muska wargami moje ramię, a ja podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Moja żądza odbija się w jegospojrzeniu.

Chwytam go za kołnierz koszuli i przyciągam do siebie. Jego usta… to takie boskie usta. Dopiero gdy dziś jesteśmy tacy spokojni, znowu tak blisko, czuję, jak za nim tęskniłam. Nadal go kocham. Jak dawniej i jak potem, kiedy po tych wszystkich latach do mniewrócił.

– Chętnie – odpowiadam i na próbę rozpinam jeden guzik jegokoszuli.

Oczy Kamila natychmiast czarnieją. Chwyta moją dłoń, wkłada sobie dwa palce do buzi i zasysa je delikatnie, doprowadzając mnie do wrzenia. To niesamowite, jak nawet teraz siebie pragniemy. A może teraz bardziej, po tylu miesiącachpostu…

Po kilku minutach wsiadamy do taksówki, nie mam pojęcia, skąd Kamil wyczarował ją tak szybko, ale to mnie nie martwi, a raczej cieszy. Dojeżdżamy do domu, w windzie już żadna siła nie jest w stanie naspowstrzymać.

Kamil bierze mnie na ręce i przyciska do zimnego lustra, chwytając w talii. Całuje mnie po szyi, zagłębiając się w dekolt, a ja wsuwam swoje palce w jego włosy, mrucząc.

– Jezu, Kamil… – szepcę już coraz mocniejpodniecona.

Nie pamiętam, kiedy mnie tak ostatnio dotykał. Te delikatne, ale stanowcze dłonie wywołują pożar w moim ciele, jakby nic innego nieistniało.

– Zaraz, maleńka… będziemy… – duka mój mąż. Stawia mnie na podłodze, poprawia mi sukienkę i przytula czoło do mojego. – Pragnęcię.

– Ja ciebie też. Tak bardzo… – zaczynam, wtulając się w jegobok.

Winda się zatrzymuje, a ja pozwalam Kamilowi się poprowadzić. Jest po dwudziestej trzeciej. Cichutko otwieramy drzwi i rozbieramy się w korytarzu, ale kiedy czuję zapach naszego domu, którego ostatnio nie opuszczałam, trochę trzeźwieję i rzeczywistość do mnie wraca. Tuż przed drzwiami do pokoju naszego synka spoglądam na Kamila płonącym, ale spokojniejszymwzrokiem.

– Tylkozajrzę.

– Ja zajrzę – odpowiada Kamil, odsuwając moją dłoń odklamki.

Wzdycham głośno i zostaję na korytarzu, oddychającgłęboko.

Ola, to twój mąż, pragniesz go, twój syn jest bezpieczny, wszystko w porządku – powtarzam sobie wnieskończoność.

– Kochanie, wszystko dobrze. Wszyscy śpią, mama czuwa – mówi Kamil, podchodząc do mnie. Zaczyna masować mi ramiona i patrzeć tym podnieconym spojrzeniem, od którego znowu zapominam, gdzie jestem, kim jestem, i pomału się gotuję. – Zedrę tę sukienkę już tu – dodaje.

Uśmiecham się kusząco i dla przekonania, że powinien to zrobić, rozpinamsuwak.

– Zrób to – odpowiadam na jego wołanie, jaklubi.

Pragnę go, pragnę seksu z nim, nikim innym… tak bardzo, że ledwo mogę ustać na nogach. Potrzebuję tego nieskończonego połączenia. Kamil nie czeka dłużej, słucha mnie, jak tego oczekuję, i sięga dłońmi do mojej sukienki, tuż przy pupie, po czym seksownie jąunosi.

Nadal jesteśmy w korytarzu, mąż opiera mnie o ścianę, a ja zarzucam mu ręce na szyję, unosząc jednocześnie kolano między jego nogami, aż trafiam na wzwiedzionego penisa, który oczekuje na mójdotyk.

– Maleńka… – szepcze Kamil, zdejmując ze mnie nareszciesukienkę.

Zostaję w samej bieliźnie. Myślałam, że ta „rozłąka” coś między nami zmieni. A konkretnie w jego nastawieniu do mnie, ale patrząc mu w oczy, widzę to bezkresnepożądanie.

– Kochaj się ze mną – mówię, wiedząc, że to go i podnieci, i przekona do mojej wciąż wielkiej miłości. Chwytam go za dłoń i kładę sobie na sercu, między piersiami. – Kocham cię. Zawsze będę cię kochać – dodaję.

Zostawiam tam jego dłoń i sama sięgam do zapięcia stanika, który rzucam napodłogę.

– Boże… – zaczynaKamil.

Chwyta mnie za pośladki i podnosi, pozwalając, żebym oplotła go nogami wokół pasa. Sięgam po jego usta, te namiętne wielkie wargi są jak moja przystań. Przy nim, na nim, obok niego – jestem bezpieczna. On jest moim domem. Już nazawsze.

– Ja też cię kocham. Nie wytrzymam tego… chciałem cię kochać powoli, pieścić i dać to, co naprawdę uwielbiasz, ale nie mogę znieśćwięcej.

– Nie musisz – odpowiadam, kiedy stawia mnie obok łóżka, patrząc nieprzerwanie w moje oczy. – Dam ci, co zechcesz, ile zechcesz i jak zechcesz. Tylko mniekochaj.

– Zawsze. Tylko ty. – Sięga ustami do prawejpiersi.

Delikatnie zahacza o nią językiem, najpierw smakuje, a ja natychmiast czuję, jak brodawka się napręża i twardnieje. Kamil na tym nie poprzestaje. Bierze sutek do ust, językiem zatacza na nim koła, ustami pociąga w swoją stronę, sprawiając, że z mojego gardła wydobywa się jęk, a razem z nim po ciele przechodzi rozkoszny dreszcz. Mojego męża to cieszy – jak zawsze. Puszcza pierś, aby wziąć ją w dłoń. Masuje prężący się sutek, szczypie go, aby po chwili znowu zacząć gryźć. To ekstaza nie do wytrzymania. Chwytam go za włosy, przyciągam bliżej, wsuwam pierś mocniej, a Kamil ssie ją bardziej. Jego druga dłoń masuje nieprzerwanie półnagi pośladek, palce zaczepiają o koronkowe majtki, a moja cipka pulsujepragnieniem.

– Kamil, skarbie… weź mnie do łóżka – proszęmęża.

Kiedy to słyszy, natychmiast reaguje, puszcza moje piersi i zagląda mi w oczy. Przysuwa moją twarz do swojej, zatapia dłonie we włosach, pociąga za nie i też o cośprosi.

– Pocałujmnie.

Nie musi prosić. Ujmuję jego twarz w dłonie, a nasze usta stykają się, takie nienasycone, w elektryzującym pożądaniu. Język Kamila natychmiast odnajduje mój, mąż kładzie mnie na łóżku, nie puszczając tych ust. Sięga w pośpiechu dłońmi do moich majtek i razem je ze mnie zdzieramy, a moje ręce natychmiast wędrują do jego spodni. Przez chwilę szarpię się z klamrą, podniecenie mnie omamia, krew uderza do głowy, w uszach mi huczy, mój oddech przyspiesza na maksa, a jego penis wreszcie ląduje w moichdłoniach.

– Oooch… – jęczy moja miłość, odrywając się ode mnie z prędkościąświatła.

Jestem już tak podniecona, że nie myślę o niczym innym, jak jego fiucie w sobie. Kamil zrywa z siebie resztę ubrań i nareszcie nago kładzie się na mnie, rozchylając mi nogi. Wciąż głaszczę palcami umięśniony tors, oplatam go nogami i przysuwam dosiebie.

– Kocham cię, kocham cię tak bardzo – szepcę, kiedy usta Kamila nieskończenie delikatnie całują mnie po całej twarzy, szyi, ramionach, a jego penis ociera się o mokrą cipkę raz zarazem.

– Ja ciebie bardziej, moja piękna. Muszę być w tobie – mówi, a jego penis wypełnia mnie pobrzegi.

– Oooch…! – jęczę radośnie, z głębi siebie, gdy czuję, jak układa się we mnie pierwszy raz od tylu miesięcy, jak dotyka tych punktów, o których wiemy tylko my dwoje. – Tak, Boże, tak!

– Najlepszy widok! Uwielbiam, kiedy tak na mnie reagujesz… tak żywo. Uwielbiam, kiedy stajesz się taka mokra, dziecinko – sapie Kamil, zatapiając się we mniegłębiej.

Jeszcze chwila, a dojdę, zanim się choćby poruszy. Zaglądam mu w oczy, zaglądam mu tym samym do serca i duszy, sunę palcami po jego ustach, a Kamil całuje mojeopuszki.

– Weź mnie donieba.

Po minie mojego męża poznaję, że te słowa to jakiś zapalnik. Jakby rzucić papierosa w bańkę po benzynie. Płoniemy pożądaniem. Kamil wreszcie zaczyna na mnie napierać. Kilkoma mocnymi pchnięciami sprawia, że moja rozkosz mnie dławi i rozsadza od środka. Wyginam się i prężę ku niemu, przyciskam się do jego torsu, zasysam delikatną skórę szyi, a kiedy wsuwa dłoń między nas i przyciska nabrzmiałą łechtaczkę, wszystko we mnie eksploduje ze zdwojoną siłą. Imię Kamila wyrywa mi się siłą z płuc, a orgazm przechodzi falą przez moje ciało, skupiając się przy jegopalcach.

– Jesteś… taka… ciasna! – dyszy Kamil w moje ucho, chwytając jeustami.

Moje ciało przechodzą ciarki, zamykam oczy i pozwalam gwiazdom pokazać się pod powiekami. To doznanie… przekracza wszelkie granice rzeczywistości. Kamil daje mi to, czego pragnę. Bez przerwy. Wbija się bez opamiętania, zaczepiając o punkt, po którego dotknięciu myślę, że znowu mogę dojść. Czuję łzy w kącikach oczu, kiedy je otwieram, i