Przekroczyć granicę. Tom 2 - Aneta Sołopa - ebook

Przekroczyć granicę. Tom 2 ebook

Sołopa Aneta

4,8

Opis

Po wielu niepowodzeniach Ola i Kamil zostają szczęśliwym małżeństwem.

 

Otrzymują również prezent od losu – okazuje się, że Ola zachodzi w upragnioną przez nich ciążę.

 

Ale szczęście jest czymś tak ulotnym jak przekwitły dmuchawiec i nie trwa długo.

 

Czarne chmury znowu kłębią się nad związkiem i miłością tych dwojga.

 

Czy poradzą sobie z przeciwnościami losu?

Czy miłość i namiętność, które nieprzerwanie ich łączą, pomogą im przetrwać?

 

Historia Oli i Kamila nie jest usłana różami. Autorka zabiera nas do trudnego świata, w którym miłość, strata i walka o siebie nawzajem są na pierwszym miejscu. To pełna bólu, lecz także pokrzepiająca powieść, pokazująca siłę uczucia, o które warto walczyć. Polecam całym sercem. - Justyna Dziura, autorka

 

Namiętne i szczere uczucie bohaterów rozbudzi w Was wiarę w miłość, ale co się stanie, gdy bohaterom zabraknie nadziei na lepsze jutro?

Przekonajcie się o tym, poznając losy Aleksandry i Kamila, których połączyło coś pięknego, a zarazem kruchego.

Polecam! - Marzena Miłek, autorka

 

Druga część Przekroczyć granicę to fenomenalne zwroty akcji serwujące niezapomniane emocje.

Aneta Sołopa przeszła samą siebie i po raz kolejny stworzyła świetną, dopracowaną historię pełną miłości i tajemnic.

Jeśli zatem, drogi czytelniku, poszukujesz wyjątkowej książki, od której nie zdołasz się oderwać, ta jest idealna, bo gwarantuje rollercoaster już od pierwszych stron. - Wasza madziara.malfoy, Magdalena Spirydowicz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 200

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (28 ocen)
23
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bpawlowskabpo

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Historia która musisz poznać
00
Bozenka2022

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam Bożenka 2022 .
00
AlicjaKaszuba
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna cudowna książka..Pani Aneto jest Pani wspaniala! nie pamiętam, kiedy wylałam tyle łez podczas czytania!
00
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca historia.polecam ❤️
00

Popularność




Copyright © by Aneta Sołopa, 2022Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by LightField Studios/Shutterstock

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-216-7

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Kilka miesięcy wcześniej

Epilog

Pięć lat później

Kamil

Podziękowania

Tym, którym razem udało się przekroczyć granicę na nowo

Prolog

Upadam na kolana. Z bezsilności, rozpaczy i smutku. Dłonie zatapiam w świeżo wykopanej ziemi, ściskam ją, a kiedy trumna ląduje w dole, z mojego gardła wyrywa się astmatyczny szloch. Krzyk rozpaczy.

Chcę, żeby mnie też zakopali. Chcę być tam, na jego miejscu.

Ale to niemożliwe.

Moje serce umarło.

Na zawsze.

Kilka miesięcy wcześniej

Budzę się w szpitalu. Domyślam się tego, patrząc w ostre światło jarzeniówek.

Próbuję sobie przypomnieć, co się stało, ale… dopada mnie chwilowa amnezja.

Rozglądam się, chcę poruszyć głową, lecz to nie jest łatwe. Jestem podłączona do kroplówki i tlenu, a moje ciało jest zdrętwiałe.

Zamykam oczy i myślę intensywnie nad tym, co było wcześniej. Nagle przypominam sobie, czemu tu jestem. To sprawia, że monitor, do którego jestem podłączona, zaczyna pikać w szalonym tempie. Domyślam się, że to moje serce.

Spoglądam w dół, ale mojego brzucha ciążowego nie ma. Nie ma brzucha i nie ma dziecka. Mój Boże, co się stało? Gdzie jest Kamil?

Czuję, że po policzkach płyną mi łzy. Przypominam sobie, jak źle się poczułam, wezwałam karetkę, a później chciałam zadzwonić do Kamila, ale… Co się stało? Gdzie on jest?

Rozglądam się za czerwonym przyciskiem, który zazwyczaj widziałam na filmach, i rzeczywiście – taki guzik znajduje się tuż nade mną, wystarczy sięgnąć palcem. Ostatkiem sił wyciągam dłoń i udaje mi się go wcisnąć. Światełko zaczyna mrugać, a po chwili w sali pojawiają się lekarze i Kamil.

– Maleńka! Chryste, nareszcie! – krzyczy, podchodząc.

Pielęgniarka go wymija, odsuwa i podchodzi do mnie. Lekarz zdejmuje mi maskę tlenową i zadaje pytania, jestem więc zmuszona odpowiedzieć. To jednak kompletnie mnie nie obchodzi. Chcę wiedzieć, co z naszym synem. Już.

Mija kilka minut. Doktor mnie bada, pielęgniarka zmienia kończącą się kroplówkę, a potem widzę, jak zatrzymuje się w drzwiach, poklepuje Kamila po ramieniu i kiwa głową. To mnie niepokoi, ale nie mogę nawet o nic zapytać, mając na twarzy tę przeklętą maskę, którą mi z powrotem założono.

Wreszcie lekarz opuszcza salę, a Kamil podchodzi do mnie i siada na krześle, chwytając moją dłoń. Przykłada ją sobie do ust i całuje każdy palec, po czym przytula do policzka. Wyciągam drugą rękę na tyle, na ile pozwala mi kroplówka, i głaszczę Kamila po włosach. Trwamy tak przez chwilę, a potem mój mąż patrzy na mnie ze łzami w oczach. I czymś, co jest bólem, którego moje ciało i dusza nie chcą doświadczać.

– Kochanie, wszystko ci powiem, ale musisz być spokojna. To… twoje życie nadal jest zagrożone.

Kiwam głową, choć łzy płyną mi strumieniami. Zniosę wszystko, byleby się wreszcie dowiedzieć, gdzie mój syn.

– Pogotowie nie dotarło na czas. Dostałaś… krwotoku i zakażenia krwi. Leżysz tu już… dwanaście dni. Nie było dobrze, dziecinko. Byłaś na granicy śmierci. Ale już jest lepiej. Gorączka połogowa mija – opowiada Kamil, ale nie to chcę słyszeć.

Kręcę więc głową, próbuję sięgnąć dłonią do maski, ale Kamil na to nie pozwala. Ściska moje dłonie, a łzy, które tłumił, wzbierają w nim na nowo.

– Kochanie… nasz synek… on jest w inkubatorze – wydusza w końcu.

Zaczynam oddychać głęboko i niemal histerycznie. Jezu, tak się bałam, że powie mi najgorsze… Umarłabym tutaj, straciłabym wolę i siłę do walki. Kiedy odrobinę się uspokajam, patrzę na Kamila, ale po jego wzroku i sposobie, w jaki mnie trzyma i gładzi po ręce, poznaję, że to nie wszystko, a za tym kryje się coś jeszcze głębszego.

– Przez krwotok… nasz synek… zaplątał się w pępowinę… i bardzo długo był niedotleniony. Zbyt niedotleniony, Ola – oznajmia Kamil, na co wybucham płaczem, a monitor szaleje.

Mój mąż siada na brzegu łóżka i stara się mnie objąć. Chcę się wtulić w to ciało, w tę miłość i przestać słuchać tego, czego moje serce nie chce wiedzieć. Boże. Tak o siebie dbałam, ciąża była książkowa, moje maleństwo było zdrowe, ja też… A teraz?

Kamil, jakby przechodziły między nami jakieś prądy, od razu wie, o czym myślę, i gwałtownie zaczyna protestować.

– Ola, to nie twoja wina. Pękło takie naczynie, to jeden przypadek na milion. Nikt nie mógł tego przewidzieć, nie da się tego wykryć ani temu zapobiec. Musisz być silna, musisz się uspokoić i wyzdrowieć – mówi.

Całuje mnie w czoło i zdejmuje mi maskę, aby pochylić się do moich ust.

Oddaję ten pocałunek rozpaczy i od razu pytam:

– Co z nim? Powiedz mi, zniosę wszystko.

– Jest… – Ociera łzę spływającą po jego policzku i z powrotem patrzy mi w oczy. – Jest bardzo źle. Lekarze jeszcze prowadzą diagnostykę, ale… dziecinko, nie wiemy, czy przeżyje kolejny dzień. Chciałem ci jakoś tego oszczędzić… tak mi przykro.

Nie hamuję się więcej. Płaczę tak intensywnie, szlocham, duszę się i histeryzuję, nie mogąc się uspokoić. Kamil musi wezwać pielęgniarkę, która natychmiast podaje mi coś na uspokojenie. Ale nie jest to środek, po którym usypiam. Jestem świadoma, a ta świadomość boli mnie jak nic na świecie.

– Dlaczego nie jesteś z nim? – pytam Kamila, który wrócił już na krzesło, ale wciąż trzyma mnie za rękę.

– Byłem całą noc. Moja mama tam jest. Zmieniamy się. Twoja rodzina też do nas przyjeżdża.

– Kamil, proszę cię… zrób coś, to nasz syn, muszę go chociaż zobaczyć – błagam, ściskając go za rękę.

– Nie wpuszczą cię tam, sama ledwo uniknęłaś śmierci. Nie można go zobaczyć zza szyby, jego stan jest zbyt ciężki. Porozmawiam z lekarzem, ale… – Urywa, a ja zachłystuję się powietrzem.

– Kamil… Boże, jak ty się czujesz? – dopytuję się, dopiero co uświadomiwszy sobie, że oboje mogliśmy umrzeć, a mój mąż straciłby swoją kochaną rodzinę.

Ukrywa twarz w dłoniach, a po chwili znowu widzę, jak po policzkach płyną mu łzy.

– Moje serce jest pęknięte, maleńka. Bałem się o was. Nadal się boję. Nie… Myślałem, że umrę. Myślałem, że… Nie chcesz wiedzieć, co myślałem. Modlę się, żebyście stąd wyszli.

I słusznie, że się modli, bo nic więcej nam nie pomoże. Jestem zdruzgotana tymi wiadomościami. Z żalu, a może też dzięki lekom, usypiam, a kiedy się budzę, jest już wieczór.

W fotelu obok drzemie Kamil. Natychmiast słyszy przyspieszony dźwięk aparatury podłączonej do mojego serca.

– Rozmawiałem z lekarzem, gdy zasnęłaś. Rano będę mógł zabrać cię na oddział do naszego synka. Ola, wiem, że chcesz go zobaczyć, ale… – Przerywa i znowu patrzy na mnie tym zatroskanym, pełnym miłości wzrokiem, ale nareszcie nie mam maski, więc mogę odpowiedzieć.

– Nic nie ma dla mnie znaczenia, muszę go tylko poznać.

– Kochanie… on jest w śpiączce. Jest podłączony do aparatury. Musisz być na to gotowa.

– Jestem. Boże, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem – odrzekam pewnie.

Muszę być silna. Dla moich chłopców.

Dla syna, którego jeszcze nawet nie poznałam, a którego tak pragnęliśmy.

Kamil wyjątkowo zostaje u mnie na noc. Chcę się przesunąć i zrobić mu miejsce, poczuć te silne ramiona, ale nie mogę się ruszać, więc mój mąż zostaje w fotelu, trzymając mnie za dłoń.

Gdy tylko otwieram oczy, marzę, by obok mojego łóżka stał już wózek inwalidzki, ale jestem zmuszona zaczekać do obchodu. Nadal pozostaję pod kroplówką i niestety zacewnikowana. Jezu. Kiedy ten koszmar się skończy.

Wreszcie Kamil zabiera mnie na oddział neonatologii dziecięcej. Jest tu wielu zrozpaczonych rodziców chorych dzieci.

Docieramy do sali intensywnej terapii. Moja teściowa macha mi na powitanie, uśmiechając się blado przez łzy, po czym, ubrana w fartuch lekarski, pomaga pielęgniarce wysunąć inkubator. Dobrze, że siedzę, bobym zemdlała.

Moje maleństwo.

Mój malutki synek.

Ledwo go widać zza rurek, bandaży i opatrunków. Wygląda, jakby spał, ale mam świadomość, że nie jest to sen, a wielka rura zatopiona w jego maleńkiej szyjce pomaga mu oddychać. Zakrywam usta dłonią, płacz wyrywa mi się z gardła i nie staram się go powstrzymać. Kamil mnie obejmuje, tuli, ale niewiele to daje. To taka sama tragedia, jaką on niedawno przeżył.

– Dlaczego? Dlaczego? – Szlocham mężowi w ramię, choć on nie znajduje odpowiedzi.

Po chwili słyszymy, jak ktoś do nas podchodzi. Kamil wypuszcza mnie z ramion, a moim oczom ukazują się moi rodzice. Mama tuli mnie jak jeszcze nigdy, wszyscy zresztą się tulimy i płaczemy. Mama zostanie dzisiaj u mojego synka. Boże, kocham ich, że tak się poświęcają, by przy nas być.

Moja teściowa pomieszka z nami, dopóki sytuacja się nie uspokoi, ale czy to kiedykolwiek nastąpi?

Wyrzucam Kamila na noc do domu.

– Musisz się wyspać. Proszę – mówię, choć tak naprawdę pragnę, by został lub zabrał mnie do domu, a najlepiej nas.

– Nie chcę, byś była tu sama.

– A ja nie chcę, żebyś też wylądował w szpitalu na kolejnej sali. Proszę cię, skarbie, ze mną jest już dobrze. Możesz zadzwonić i napisać.

W końcu, co prawda niechętnie, ale się zgadza.

Leżę, nie śpiąc. Myślę w kółko o jednym. Myślę, dlaczego nas to spotkało. Tak się kochamy, tak pragnęliśmy tego dziecka, tak je kochamy, a mimo to radość zostaje nam odebrana. To cios nie do pojęcia.

Kocham cię, maleńka.

Czytam to zdanie w nieskończoność.

Kamil jest… prawdziwym rycerzem. Nikt nie ma tyle, co ja.

Ja ciebie bardziej.

To mnie trochę uspokaja, ta wiedza, że on jest przy mnie, że nas kocha, że mi pomoże. A z pewnością będę potrzebowała jego pomocy.

Rano czuję się już całkiem dobrze. Pielęgniarki nareszcie pozbawiają mnie cewnika, pomagają się przejść po korytarzu, póki tuż po dziewiątej nie docierają Kamil z mamą.

– Wciąż jesteś osłabiona. Czemu jesteś taka uparta i nie możesz wytrzymać w łóżku jeszcze jeden dzień? – pyta mój mąż, kręcąc głową.

– Bo muszę jak najszybciej mieć siłę, żeby koczować obok naszego syna. Kamil… chcę was odciążyć… I w ogóle muszę porozmawiać z lekarzem, czy da się zrobić coś, co pomoże naszemu dziecku – oznajmiam.

Niemal widzę, jak specjalnie odwraca wzrok, żeby tylko na mnie nie patrzeć, bym nie ujrzała tego, co ma do ukrycia.

– Nie oszukuj mnie. Obiecałeś.

– Nie zamierzam. W piątek ma się zebrać konsylium lekarskie. Wtedy zdecydują. Ale… nasz maluszek nie reaguje na żadne leczenie, skarbie. Nie wiem, czy…

Musi chwycić mnie mocniej za ramię, bo tracę równowagę i omal nie upadam na korytarzu. To jakiś koszmar, horror i nie wiem, co jeszcze. Jak to, kurwa, nie ma żadnych możliwości? Medycyna idzie coraz bardziej do przodu, a oni nie umieją natlenić z powrotem małego dziecka?

Szloch wyrywa mi się z gardła, kiedy Kamil prowadzi mnie do sali. Siada obok mnie na łóżku i przytula.

Czuję na swojej skórze jego łzy. Nikomu, absolutnie nikomu tego nie życzę. Starałam się, dbałam, pragnęłam, a teraz muszę patrzeć, jak moje dziecko umiera niemal na moich rękach, i nic nie mogę zrobić. To… Ból, który czuję, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Po obchodzie Kamil zabiera mnie do naszego synka, gdzie nasze matki znowu się zmieniają.

– Musimy w końcu zdecydować, jak będzie miał na imię – mówię, z rozpaczą spoglądając przez szybę.

Jak tylko dostanę wypis, nie ruszę się stąd.

– Może Jaś… jest taki maleńki, bezbronny… – szepcze Kamil, sprawiając, że zaczynam dygotać z nerwów i bólu.

Nie wiem, czy mogę znieść więcej.

– Piękne imię – odpowiadam mojej jedynej, niepowtarzalnej miłości i wtulam się w jego tors.

Boże, uratuj go. Niczego więcej nie chcę.

Do piątku jakoś trwamy. Kamil ma bezpłatny urlop, ale musimy coś zdecydować. Teraz będzie lepiej, bo nareszcie dostaję swój wypis, chociaż nie zamierzam opuścić szpitala.

O szesnastej konsylium lekarskie wzywa nas na rozmowę. Ordynator neonatologii ze zwieszoną głową informuje, że żadne leczenie nie działa. Wszystkie polskie możliwości zostały wyczerpane, a mój syn żyje wyłącznie dlatego, że oddycha za niego aparatura. Po wybudzeniu go ze śpiączki nie zaobserwowano reakcji na światło ani dźwięk. Nie porusza się, więc układ nerwowo-ruchowy nie pracuje albo pracuje nieprawidłowo. Nerka zaś pracuje tylko na dwadzieścia procent, a jedyne, co można powiedzieć dobrego, to to, że jego serce bije.

– Mamy tak patrzeć, jak umiera, tak? – pytam po kilkuminutowej histerii.

– Jego stan jest krytyczny, ale stabilny. Zgłosimy dzisiaj wasz przypadek do kliniki w Hamburgu. Specjalizują się w najnowszych terapiach. Będzie trzeba poczekać parę dni na odpowiedź i najlepiej gdybyście się zgłosili do jakiejś fundacji, bo to może być ogromny koszt… Dwieście, trzysta tysięcy – oznajmia ordynator, dając nam nadzieję.

Gdy spoglądamy na siebie z Kamilem, oczy nam się śmieją z radości, ulgi i miłości.

– Mamy pieniądze – odpowiada mój mąż.

I rzeczywiście, teraz mój spadek naprawdę się przyda.

– Niech pan więcej nie nazywa naszego syna przypadkiem – mówię na odchodne głosem pełnym urazy.

Okej, może nie powinnam była, ale tak mnie wkurzył, taka jestem przez to wszystko rozstrojona, że samo mi się wyrwało.

Kiedy dostaję wypis, przenoszę się na dół, do sali, w której leży mój syn i jeszcze jeden chłopiec.

Jaś.

Patrzę na to maleństwo, roniąc ciągle łzy, choć powtarzam sobie, że muszę być silna. Dla niego. Dla nich.

– Ja zostanę. Jedź do domu z mamą, raz odpocznij w naszym łóżku. Proszę – błaga Kamil, ale kręcę głową.

Obejmuję go, wtulam się najmocniej, jak umiem, potem chwytam jego twarz w dłonie i muskam usta.

– Ty odpocznij. Ja jestem wypoczęta. Kamil… – zaczynam, spoglądając w te zatroskane granatowe oczy. – Kocham cię tak bardzo. Dziękuję. Za to, że jesteś.

– Maleńka, zawsze będę przy tobie. Przy was. Rozdziera mnie na kawałki, kiedy sobie pomyślę, że…

Nie pozwalam mu skończyć, przykładając dłoń do jego ust. Ja nawet nie chcę o tym myśleć.

Nie śpię całą noc, obserwując, jak maleńka klatka piersiowa mojego Jasia unosi się i opada. Mój Boże, to tylko złudzenie, on sam nie oddycha. Być może nigdy nie powie do mnie „mamo”… Ten ból czuję wszędzie.

Rano Kamil przywozi mi czyste ubrania na zmianę. Mama zamierza zostać z moim synem cały dzień. Mnie na siłę ładują do auta, choć ostrzegam, że na noc i tak tu wrócę.

Wchodzę do naszego domu, czując tak dobrze znany mi zapach. Rozbieram się i otwieram drzwi do pięknie urządzonego przez nas, architektów, pokoju naszego syna. Żal zaciska mi gardło, nie mogę oddychać, nic nie mogę. Kamil tuli mnie do siebie, bierze na ręce i niesie do sypialni. Jestem tak zmęczona i zrozpaczona, że nie jestem w stanie myśleć, co robi, ale mój mąż rozbiera mnie prawie do naga i układa na łóżku; chyba po raz pierwszy nie po to, żeby się kochać. Potem sam się rozbiera i kładzie się obok mnie.

– Przetrwamy to, maleńka. Przychyliłbym ci nieba, żeby nie widzieć w twoich oczach tego smutku i strachu – mówi, wtulając mnie w swoje ciepłe, pachnące ciało.

Chcę się odprężyć choć na chwilę, ale nawet tego nie mogę. Zaczynam płakać jak jeszcze nigdy dotąd. Zaczynam rozpaczać, zaczynam dopytywać się, dlaczego nas to spotyka, a Kamil mnie nie powstrzymuje. Przysięgam sobie, że to ostatni raz. Później będę już silna, on nie da rady być silny za nas dwoje przez cały czas.

– Kocham cię. Co ja bym bez ciebie zrobiła, nie wiem…

– Nie mów tak. To ja nie mogę żyć bez ciebie, bez was. Śpij. Potrzebujesz tego, a ja potrzebuję twojej bliskości.

Kamil ma rację. Jedyne, co nam zostaje, to my razem, to uczucie, ta bliskość, bezwzględna miłość.

Nie kochamy się.

Nie potrafię o tym myśleć i boję się zapytać Kamila, co on na to. Ale nie jestem podniecona erotycznie. Cieszy mnie to, że jest przy mnie, stara się, wspiera.

Wracam do szpitala na noc.

Stan mojego syna się nie zmienia, a to nie rokuje dobrze.

Czekamy z niecierpliwością, aż przyjdzie odpowiedź z Hamburga.

I przychodzi.

We wtorek.

Zapraszają nas na badania!

Nie dają żadnej nadziei, nie gwarantują, że terapia przyniesie jakiekolwiek rezultaty, ale nas nie odrzucili. Boże, mam ochotę szaleć ze szczęścia.

Koszt to dwieście trzydzieści tysięcy. Spoko, pakuję się i jedziemy.

Ordynator od razu zajmuje się przygotowaniem transportu, liczy się w końcu każda minuta.

– Dwa miesiące? Chcę jechać z wami – mówi Kamil, pomagając mi w pakowaniu.

– Kochanie, wiem, ale jedno z nas musi wrócić do pracy. A co, jeśli to potrwa dłużej albo będzie kosztować więcej, albo znajdzie się jeszcze jakaś inna klinika? – dopytuję się, nawet na niego nie patrząc. – Przyjedziesz na weekend, potem znowu na kolejny. Ja też nie chcę być bez ciebie, ale… – ujmuję jego twarz w dłonie, spoglądając mu głęboko w oczy – skarbie, chyba wiesz, że mam rację.

Kamil całuje mnie namiętnie, tuląc do siebie. Wdycham jego słodki, męski zapach. Rozpoznaję także inne zapachy. Rozpaczy, strachu, cierpienia. Chciałabym mu powiedzieć, żeby się nie martwił, chciałabym mu obiecać, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogę i nie chcę go tak okłamywać.

Ordynator załatwił nam śmigłowiec pogotowia ratowniczego na sobotę. Kamil przelał pieniądze z mojego spadku na konto kliniki i pożegnaliśmy się, każde z podobną nadzieją w oczach.

Pierwszy raz byłam tak blisko naszego, już ochrzczonego, synka. Leciał ze mną, tuż obok, w inkubatorze, a ja modliłam się o cud.

Już za wami tęsknię.

Łza płynie mi po policzku, kiedy czytam ten SMS. Kamil jest… moim cudem. Cudem, który kocham tak bardzo, że rozstanie z nim sprawia mi fizyczny ból, choć nie chcę dać tego po sobie poznać. Nikt nie mógłby mnie tak kochać i wspierać. Na każdym kroku odczuwam, jaki jest spokojny, cierpliwy, jak nas kocha. Przypominam sobie, jak modlił się o zdrowie naszego dziecka i pomyślność tej wyprawy. Nikt nie ma tyle, co ja i nasz Jaś.

Oddałabym wszystko, żeby móc go dotknąć, a najlepiej przytulić, poczuć jego niemowlęcy zapach… dać mu moją miłość i by Kamil mógł dać mu swoją miłość.

Docieramy do Hamburga w dwie godziny. Śmigłowiec ląduje na dachu szpitala, lekarze i pielęgniarki przetransportowują nas na salę, a ja dostaję zajebiście wygodny fotel w sali mojego syna, na którym spędzę kolejne dwa miesiące.

Nie ma to dla mnie znaczenia.

Bez ciebie to nie to samo. Uratujemy go. Twoja miłość jest ze mną.

Tak zakańczam dzień. Mogłabym zadzwonić, mogłabym go poprosić, żeby zadzwonił, ale głos mi drży, a łzy płyną i nie chcę, by Kamil wiedział, jak tęsknię i jak brakuje mi jego ciepłego oddechu obok. To doprowadzi mnie do szaleństwa.

Rano lekarze przychodzą z tłumaczem, aby zabrać mojego maluszka na badania. Nie mogę niestety w nich uczestniczyć, muszę zostać tutaj, ale zapewniają, że zajmą się wszystkim jak najlepiej.

Dzwonię do Kamila. Jego głos sprawia, że magicznie się uspokajam, jakby był tuż obok.

Jestem zdenerwowana. Badania trwają w nieskończoność, a nie wszyscy w tym szpitalu mówią po angielsku i nie mogę się niczego dowiedzieć.

Zanim tu przyjechaliśmy, z Internetu i od lekarzy dowiedzieliśmy się, na jaką terapię być może uda się zakwalifikować Jasia. I albo to będzie hipotermia – obniżenie temperatury mózgu – albo leczenie hormonem krwiotwórczym. To dla mnie kompletnie czarna magia, ale już pierwszego dnia po badaniach, kiedy lekarze zdecydowali, że przynajmniej spróbują, zauważyłam poprawę u mojego synka. Obserwowałam go co prawda z daleka, przez szyby, ale zawsze to coś. Starałam się nawet nagrać coś dla Kamila, ale takie nieznaczne ruchy można było dostrzec tylko na żywo.

Albo to moja wyobraźnia płata mi figle.

A jednak nie.

Po tygodniu całych tych zabiegów i „naświetlań”, jak to zwykłam określać, stan naszego Jasia poprawił się na tyle, że lekarze spróbowali odłączyć tlen i dać mi synka na kilka sekund na ręce. Mój Boże, myślałam, że zemdleję ze szczęścia. Kiedy zadzwoniłam do Kamila, nie mógł uwierzyć, a w oczach miał łzy. Dogadałam się z pielęgniarką, że przez tę chwilę potrzyma telefon i mój mąż będzie mógł to zobaczyć.

To magia.

Pachnące ciałko Jasia, takie bezwładne, bezbronne, wciąż maleńkie, nareszcie bez tej rury, przy mamie. Jak poczułam to ciepło na piersi, zawładnęło mnie niesamowite szczęście. Nie ma nic lepszego.

Ta euforia trwa jednak tylko kilka sekund i zaraz muszę oddać dziecko tym ludziom, którzy z pewnością widzieli niejedno.

– Jezu, Kamil on nareszcie zaczyna sam oddychać! – mówię mężowi, który już na nic nie zwraca uwagi i obiecuje, że przyjedzie do nas, choćby na weekend.

I rzeczywiście, efekty są tak dobre, że lekarze na stałe odłączają mojego synka od respiratora. Neurony zostały pobudzone i będą pobudzane nadal, przez dwa miesiące.

Kamil przyjeżdża, a personel coraz częściej pozwala nam brać dziecko na ręce. To dla mojego męża magia. Moje dwie miłości wyglądają razem idealnie, Kamil jest taki szczęśliwy, a to i mnie wprawia w radość.

Uczę się. Ciągle się uczę. Mój synek karmiony jest przez sondę, ma stomię, więc pielęgniarki pokazują mi, jak mam go karmić, jak zmieniać worki, opatrunki, jak w razie czego podłączyć tlen, kiedy wrócimy do domu. Będę teraz pielęgniarką. Mój syn potrzebuje całodobowej opieki, którą jakoś z Kamilem będziemy musieli zorganizować.

Jaś coraz częściej przebywa poza inkubatorem, zaczyna poruszać gałkami ocznymi.

Rehabilitant przychodzi na masaże mięśni. Jest coraz lepiej, ale jeszcze nie najlepiej i być może nigdy tak nie będzie.

Terapia dobiega końca, nawet nie wiem kiedy. Będę mogła tu wrócić dopiero mniej więcej za pół roku, inaczej żaden organizm tego nie wytrzyma. Lekarz zabierają mnie na rozmowę, na bardzo poważną rozmowę, z której dowiaduję się, co dalej.

I to mnie trochę załamuje. Pewne ośrodki w mózgu mojego synka nie reagują ani na ruch, ani dźwięk, ani na bodźce wzrokowe. Następna terapia będzie ostatnią. Jeśli nie zadziała, nie będzie można nic zrobić i Jaś prawdopodobnie do końca życia pozostanie w takim stanie. Nieruchomy, nie będzie widział ani słyszał. Będzie tylko lub aż żył. To wyrok.

Przez pierwszą godzinę płaczę w poduszkę, próbując się uspokoić. Kamil był taki szczęśliwy, kiedy rozmawiałam z nim rano i rozmyślaliśmy o naszym powrocie, a teraz muszę rzucić mu te słowa w twarz. To jakiś koszmar.

Nie poddam się. Medycyna wciąż idzie na przód. Coś na pewno można jeszcze zrobić dla Jasia.

Wracamy do Warszawy. Najpierw musimy zameldować się w szpitalu na badania. Kamil czeka na nas pod salą, a ja padam mu w ramiona, gdy pielęgniarki zabierają naszego maluszka.

– Boże, ten zapach… za niczym tak nie tęskniłem. Kocham cię, maleńka. Kocham was oboje – mówi, wtulając się we mnie.

– Jak my sobie z tym wszystkim poradzimy? – dopytuję się, ocierając łzy, choć obiecałam, że nie będę już płakać.

– Kochanie, poradzimy sobie. Wszystko jest gotowe, wszystko kupiłem, zatrudniłem rehabilitanta i pielęgniarkę, żeby choć raz w tygodniu wpadła nas odciążyć. Mogę rzucić pracę, jeśli chcesz, i zostać z wami. Nie martw się, naszemu synkowi jest lepiej. I będzie jeszcze lepiej, trzeba mieć nadzieję.

Patrzę oniemiała w te oczy, na to ciało, na te palce, które bezustannie masują moje ramiona. Sięgam ręką do policzka Kamila i głaszczę go delikatnie. On całuje mnie po wewnętrznej stronie dłoni i przytula czoło do mojego.

– Powiedzieć ci „kocham” to za mało. Jesteś moim cudem – mówię, a w następnej chwili nasze usta łączą się w namiętnym pocałunku, chyba po raz pierwszy, odkąd zemdlałam.

Boże. Ziemia pode mną ciągle drży, kiedy te wargi muskają mnie tak delikatnie. Potrzebowałam tego jak powietrza, żeby móc oddychać.

Dopiero po tygodniu lekarze wypisują nasze dziecko do domu. Znowu jesteśmy zmuszeni zgłosić się do naszego prawnika, który poprowadził mój rozwód. Ma się rozejrzeć za jeszcze jakimiś klinikami, które ewentualnie zaproponują nam coś innego i lepszego, ale ordynator kręci głową z dezaprobatą, nie dając nam żadnej nadziei. Jeśli poprawa nie nastąpiła podczas hipoterapii, to lepiej po prostu nie będzie. A to, że nasze dziecko oddycha bez respiratora, uważa za cud.

Nie przyjmuję tego do wiadomości, choć Kamil jest większym realistą.

– Ale przynajmniej będziemy mieć Jasia w domu, otoczymy go miłością.

Poprzez te słowa rozumiem tylko jedno – jeśli będzie umierał, będzie wśród najbliższych… Nawet nie mam Kamilowi za złe, że stara się nas na to przygotować, ale wiem, że jeśli dopuszczę tę myśl do mojego serca – ono umrze.

Mama Kamila nadal mieszka z nami, choć staram się wyrzucić ją do domu. I tak praktycznie przez cały czas nie opuszczam pokoju mojego synka. Drzemię w fotelu, nie śpię twardym snem, aby wszystko słyszeć. Dobrze, że moja teściowa zajmuje się przyziemnymi sprawami jak zakupy, sprzątanie czy obiad dla Kamila, bo inaczej byłoby kiepsko.

Ale muszę się nauczyć to godzić. I zaczynam to robić. Wkładam Jasia do wózka, chodzę z nim po domu, głaszczę i rozmawiam. W międzyczasie coś sprzątam, nastawiam pranie, wieszam je, a i tak mam oko na dziecko i idzie mi to naprawdę nieźle. Kamil robi zakupy, jest pełen podziwu, że tak sobie daję radę, a ja jestem pełna podziwu, że on jest w stanie pracować i w ogóle myśleć o pracy.

Kiedy jego mama to widzi, w końcu postanawia wrócić do siebie, ale obiecuje często do nas zaglądać, by pomóc. Jestem jej za to wszystko wdzięczna, ale chcę już mieć swoją rodzinę dla siebie.

Nie sypiamy ze sobą. Widzę i czuję, że Kamilowi brakuje mojej bliskości. Po pracy stara się przynajmniej mnie przytulić, pocałować, powąchać, zbliżyć się. Ja też tego potrzebuję, ale nie jestem w stanie myśleć o seksie i odpowiednio się odprężyć, kiedy moje dziecko za ścianą może się udusić. Gdy była mama Kamila, było tak samo. To jakaś potężna blokada, mam nadzieję, że zniknie z czasem. Mój mąż zdaje się to rozumieć, choć nie mogę pojąć, jak to możliwe. Wcześniej nie żałowaliśmy sobie niczego i taki celibat może prowadzić do jednego, aczkolwiek nie chcę nawet o tym myśleć.

Kamil to po prostu anioł. Bóg mi go zesłał. Jest tak cierpliwy, pomocny, ani słowa skargi od niego nie słyszę. Z pewnością zasługuje na kogoś lepszego ode mnie.

Po kilku tygodniach, kiedy akurat kończymy kąpać naszego Jasia, Kamil pyta, co chcę dostać na urodziny, które mam za tydzień.

– Kochanie, tego, co ja chcę, nie możesz mi dać – odpowiadam ze smutnym uśmiechem.

– Nie może tak być, że siedzisz tu ciągle zamknięta. Ja wiem, że robisz to dla naszego dziecka i że nie potrzebujesz może nigdzie wyjść, ale chociaż w swoje urodziny pozwól sobie na relaks. Ja się wszystkim zajmę. Jeśli się martwisz, poprosimy obie mamy o opiekę nad Jasiem, a nawet możemy kogoś zatrudnić. Nie będziemy daleko. Zawsze będziemy mogli przyjechać. Okej? – dopytuje się Kamil.

Słyszę w jego głosie nadzieję.

Przyglądam mu się, jak patrzy oczekująco, i wiem, że pragnie, abym się zgodziła. Zgadzam się. Ale nie dla siebie. Dla niego.