Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy to prawda, że dziewczynki wolą kolor różowy, a chłopcy – niebieski? Dlaczego dziewczynki chętniej bawią się lalkami i pluszowymi misiami, a chłopcy – samochodzikami i robotami? Co ma większy udział w kształtowaniu tożsamości płciowej człowieka: natura czy kultura?
Światowej sławy prymatolog zabiera głos w jednej z najważniejszych dyskusji XXI wieku. Wyjaśnia podstawowe pojęcia: orientacja seksualna, płeć kulturowa (gender), płeć biologiczna, tożsamość płciowa. Następnie, posiłkując się swoim doświadczeniem w badaniach innych naczelnych (jak szympansy zwyczajne i szympansy bonobo), opisuje socjalizację człowieka, jego zachowania seksualne, narzucane każdej płci role społeczne, a także niemożliwe do osiągnięcia wzory idealnej kobiety i idealnego mężczyzny. Przekonuje, że tożsamość płciowa każdego człowieka składa się z dwóch części: płci biologicznej i kulturowej (gender). Wszystko, co robimy, odzwierciedla współgranie genów i środowiska. De Waal podkreśla przy tym, że tożsamość płciowa to temat szeroki i różnorodny, i tę różnorodność należy pielęgnować.
Nigdy bym nie chciał żyć w świecie, w którym ludzie niczym się od siebie nie różnią – stwierdza Frans De Waal. Byłoby to niewiarygodnie nudne miejsce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 586
Catherine, która zmienia wszystko
Wstęp
Najsmutniejszy dzień w mojej karierze zaczął się od telefonicznej informacji, że mój ulubiony samiec szympansa został zaszlachtowany przez dwóch rywali. Gdy w wielkim pośpiechu dotarłem na rowerze do holenderskiego ogrodu zoologicznego Koninklijke Burgers’, Luita znalazłem siedzącego w kałuży krwi, opierającego z przygnębieniem głowę o kraty nocnej klatki. Kiedy pogłaskałem go po głowie, wydał z siebie głębokie westchnienie, choć zwykle był wyniosły. Było jednak już za późno. Zmarł tego samego dnia na stole operacyjnym.
Rywalizacja pomiędzy samcami szympansów może stać się tak intensywna, że się zabijają, nie tylko w ogrodach zoologicznych. Teraz mamy już kilkanaście doniesień o zajmujących wysoką pozycję w hierarchii samcach, którzy zginęli podczas podobnych walk o władzę w warunkach dzikich. Walcząc o szczytową pozycję, samcy[*], zależnie od sytuacji, tworzą i zrywają sojusze, zdradzają się i planują ataki. Tak, planują, bo nie było przypadkiem, że napaść na Luita miała miejsce w nocnych kwaterach, gdzie trzech dorosłych samców trzymano oddzielnie od reszty grupy. Na dużej, zalesionej wyspie zamieszkanej przez najsławniejszą kolonię szympansią na świecie sprawy mogły potoczyć się inaczej. Samice bez wahania wtrącają się w walki pomiędzy męskimi rywalami. Choć Mama, samica alfa, nie mogłaby powstrzymać samców przed politykowaniem, przy rozlewie krwi stawiała wyraźną granicę. Gdyby była obecna przy tym, co się stało, z pewnością wezwałaby swoich sprzymierzeńców na pomoc.
Przedwczesna śmierć Luita bardzo mnie poruszyła. Miał niezwykle przyjazny charakter, a jako przywódca zaprowadził pokój i harmonię. Jednak, pomijając to, byłem głęboko rozczarowany. Jak dotąd bitwy, których byłem świadkiem, zawsze kończyły się zgodą. Po każdej potyczce rywale całowali się i przytulali i z każdą kłótnią potrafili sobie doskonale radzić. Albo tak mi się wydawało. Dorośli samcy szympansów zwykle zachowują się jak kumple, iskając się i wygłupiając. Ta katastrofalna w skutkach walka nauczyła mnie, że sprawy mogą również wyrwać się spod kontroli i ci sami faceci zdolni są do tego, by intencjonalnie się zabijać. Badacze terenowi w podobny sposób opisują ataki zdarzające się w lesie. Wydają się wystarczająco zamierzone, by móc je określać jako morderstwa.
Intensywna agresja szympansich samców ma swój odpowiednik wśród samic. Jednak okoliczności wywołujące kobiecy gniew są zupełnie inne. Nawet największy samiec wie, że każda matka zmieni się w huragan furii, jeśli palcem tknie jej potomka. Będzie tak śmiała i gwałtowna, że nic jej nie powstrzyma. Wściekłość, z jaką człekokształtna matka broni swoich młodych, jest większa niż wtedy, gdy broni samej siebie. Matczyna opiekuńczość jest tak uniwersalną cechą ssaków, że aż z niej żartujemy, tak jak wtedy, gdy kandydatka na wiceprezydentkę USA, Sarah Palin, nazwała siebie Mamą Grizzly. Świadom tej reputacji, Gary Larson stworzył kiedyś żart rysunkowy: biznesmen z teczką wkracza do windy, w głębi której stoi duży niedźwiedź i mały niedźwiedź. Podpis głosi: „Tragedia wydarzyła się, gdy Conroy, zamyślony nad swą pracą, wszedł do windy – dokładnie między samicę grizzly a jej szczenię”.
Myśliwi zwani fadis, którzy dawno temu w dżunglach Tajlandii chwytali dzikie słonie przeznaczone do pracy przy wyrębie lasu, wcale nie obawiali się najbardziej schwytania samca z potężnymi ciosami. Wielki osobnik zaplątany w liny oznaczał mniejsze niebezpieczeństwo niż młode słoniątko schwytane, gdy jego matka znajdowała się w zasięgu głosu. Całkiem sporo fadis straciło życie w wyniku ataku wściekłych słonic[1].
W przypadku naszego gatunku bronienie dzieci przez matki jest tak łatwe do przewidzenia, że według Biblii Hebrajskiej król Salomon mógł na to liczyć w rozstrzygnięciu sławnego sporu. Gdy stanęły przed nim dwie kobiety, z których każda twierdziła, że jest matką pewnego niemowlęcia, król poprosił o miecz. Zaproponował, że podzieli dziecko tak, by każda mogła sobie wziąć połówkę. Jedna z kobiet zaakceptowała jego wyrok, lecz druga zaczęła protestować i błagać, by dać dziecko jej rywalce. W ten sposób król ustalił, która z nich jest prawdziwą matką. Agata Christie, brytyjska autorka kryminałów, formułuje to tak: „Miłość matki do dziecka jest jak nic innego na świecie. Nie zna prawa, nie ma litości, odważa się na wszystko i bezlitośnie miażdży wszystko, co stanie na jej drodze”[2].
Choć podziwiamy matki stające po stronie swoich dzieci, o wojowniczości ludzkich samców mamy kiepskie zdanie. Chłopcy i mężczyźni często prowokują konfrontacje, zgrywają twardzieli, ukrywają słabości i aktywnie poszukują niebezpieczeństw. Nie każdy ich za to lubi, a część ekspertek i ekspertów to potępia. Mówiąc, że „ideologia tradycyjnej męskości” napędza zachowania mężczyzn, nie mają na myśli nic pozytywnego. W dokumencie z roku 2018 Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne określiło tę ideologię jako skoncentrowaną na „antykobiecości, osiągnięciach, unikaniu pozorów słabości oraz na przygodzie, ryzyku i przemocy”. Podjęta przez ATP próba wyzwolenia mężczyzn od takiego podejścia na nowo ożywiła debatę o „toksycznej męskości”, ale wywołała też sprzeciwy dotyczące szerokiego potępienia typowo męskich zachowań[3].
Łatwo zauważyć, dlaczego wzorce samczej i samiczej agresywności oceniane są tak różnie – tylko ta pierwsza powoduje problemy w społeczeństwie. Oszołomiony z przerażenia przez śmierć Luita nie zamierzam opisywać męskiej rywalizacji jako nieszkodliwego hobby. Ale kto twierdzi, że jest ona produktem ideologii? Robi się tu potężne założenie, że jesteśmy panami i twórcami własnego zachowania. Jeśli to prawda, czy nie powinno ono odróżniać się od zachowań innych gatunków? A prawie się nie odróżnia. Samce większości ssaków dążą do zdobycia statusu lub terytorium, podczas gdy samice zawzięcie bronią swych młodych. Niezależnie, czy aprobujemy takie zachowania, czy nie, nietrudno zobaczyć, w jaki sposób wyewoluowały. Dla obu płci od zawsze stanowią one metodę pozostawienia po sobie genetycznego dziedzictwa.
Ideologia ma z tym niewiele wspólnego.
Różnice płciowe w zachowaniach ludzkich i zwierzęcych podnoszą najistotniejsze pytania w niemal dowolnej debacie dotyczącej genderu, czyli płci kulturowej, wśród ludzi. Czy zachowania kobiet i mężczyzn różnią się naturalnie, czy sztucznie? Na ile rzeczywiście się różnią? I czy istnieją tylko dwie płcie, czy może więcej?
Zanim jednak zagłębię się w tę tematykę, pozwólcie mi jasno określić to, co mnie interesuje i jakie jest moje zdanie. Nie chodzi mi tu o usprawiedliwianie istniejących wśród ludzi relacji genderowych poprzez opisywanie dziedzictwa naczelnych, nie uważam też, że wszystko jest w porządku tak, jak jest. Uznaję, że płcie ani nie są, ani nie były równe, odkąd pamiętamy. Zarówno w naszym, jak i w niemal każdym innym społeczeństwie kobiety mają gorzej. Musiały walczyć o każdą zmianę na lepsze, od prawa do edukacji po prawa wyborcze i od legalizacji aborcji po równe płace. To nie są małe postępy. Niektóre prawa zostały zabezpieczone dopiero niedawno, a niektóre już osiągnięte na nowo spotykają się z atakami. Uważam to za bardzo niesprawiedliwe, a samego siebie uważam za feministę.
Lekceważenie dla wrodzonych zdolności kobiet ma na Zachodzie długą tradycję trwającą od co najmniej dwóch tysiącleci. To w ten sposób zawsze uzasadniano nierówność płci. To dlatego dziewiętnastowieczny filozof niemiecki Arthur Schopenhauer uważał, że kobiety przez całe życie pozostają dziećmi żyjącymi chwilą teraźniejszą, podczas gdy mężczyźni posiadają zdolność do myślenia o przyszłości. Inny niemiecki filozof, Georg Wilhelm Friedrich Hegel, uważał, że „mężczyźni odpowiadają zwierzętom, zaś kobiety odpowiadają roślinom”[4]. Nie pytajcie o to, co Hegel miał na myśli, ale jak to zauważyła brytyjska filozofka moralna Mary Midgley, w przypadku kobiet przedstawiciele wagi ciężkiej w myśli Zachodu prezentują niezwykle głupie refleksje. Nigdzie nie widać ich zwykłego zróżnicowania w opiniach. „Z pewnością nie istnieje wiele zagadnień, co do których Freud, Nietzsche, Rousseau i Schopenhauer szczerze się zgadzają zarówno między sobą, jak i z Arystotelesem, Świętym Pawłem i Tomaszem z Akwinu, ale ich poglądy na kobiety są bardzo zbliżone”[5].
Nawet mój ukochany Karol Darwin nie wymknął się temu trendowi. W liście do Caroline Kennard, amerykańskiej obrończyni praw kobiet, Darwin wyrażał swoją opinię o kobietach: „Wydaje mi się, że z praw dziedziczenia wynika dla nich wielka trudność stania się intelektualnie równymi mężczyznom”[6].
A wszystko to w czasach, gdy sugerowane kontrasty intelektualne z łatwością można było wytłumaczyć nierównym dostępem do edukacji. Co do „praw dziedziczenia” Darwina, mogę tylko powiedzieć, że całą swoją karierę spędziłem na badaniu inteligencji u zwierząt i nigdy nie zauważyłem żadnych różnic między płciami. Po obu stronach mamy zarówno osobniki i osobniczki wybitne, jak i obdarzone słabszymi zdolnościami, ale żadne z setek ani moich, ani cudzych badań nie wykryły żadnych kognitywnych przepaści. Choć pomiędzy samcami a samicami naczelnych nie brakuje kontrastów behawioralnych, ich zdolności umysłowe musiały ewoluować wspólnie. Również u naszego gatunku obszary kognitywne tradycyjnie kojarzone z jedną z płci, ale nie z drugą, takie jak zdolności matematyczne, okazują się niczym nie różnić między płciami, jeśli sprawdza się je na wystarczająco dużej próbce[7]. Cały pomysł, że któraś z płci jest intelektualnie lepsza, nie znajduje żadnego uzasadnienia w świetle nowoczesnej nauki.
Drugą sprawą, którą należy wyjaśnić, jest stereotypowy sposób widzenia innych naczelnych, który bywa wykorzystywany do obrony nierówności w ludzkim społeczeństwie. W popularnym wyobrażeniu rządzący samiec małpy „posiada” samice, których życie polega na rodzeniu mu dzieci i wypełnianiu jego poleceń. Głównym źródłem inspiracji dla tego obrazu są badania nad pawianami przeprowadzone sto lat temu, które jak wkrótce wyjaśnię, obarczone były poważnymi błędami i dały początek pewnej wątpliwej metaforze[8]. Niestety, trafiły one w publikę jak strzała z zadziorami, która okazała się niemożliwa do usunięcia pomimo wszystkich podważających je informacji uzyskanych potem. Pogląd, że dominacja samców jest elementem porządku naturalnego, był szerzony przez wielu pisarzy popularnych w ubiegłym stuleciu. Nawet książka amerykańskiego psychiatry, Arnolda Ludwiga, wydana w roku 2002 pod tytułem King of the Mountain (dosłownie: Król góry) wciąż utrzymuje, że:
Większość ludzi została społecznie, psychologicznie i biologicznie zaprogramowana tak, by potrzebować pojedynczej, dominującej męskiej figury rządzącej ich wspólnym życiem. To zaś zaprogramowanie blisko odpowiada temu, jak urządzone są niemal wszystkie społeczności człekokształtnych naczelnych[9].
Jednym z celów, jakie sobie tu stawiam, jest wyprowadzenie czytelników z błędu, którym jest to przeświadczenie o obowiązkowym samczym zwierzchniku. Badania, które je zapoczątkowały, dotyczyły gatunku naczelnych, z którym nie jesteśmy bardzo blisko spokrewnieni. Należymy do niewielkiej rodziny człowiekowatych z nadrodziny człekokształtnych (dużych naczelnych pozbawionych ogona), a nie do rodziny małp bezogoniastych, takich jak pawiany. Badając naszych najbliższych krewnych, czyli inne człowiekowate, odkrywamy bardziej złożony obraz, w którym samcy sprawują mniej kontroli, niż sobie wyobrażano.
Choć nie ulega wątpliwości, że samcy naczelnych potrafią być okrutnikami, warto też uświadomić sobie, że ich przewaga rozmiarów i agresywność nie pojawiły się po to, by dominować nad samicami. To nie o to chodzi w ich życiu. Biorąc pod uwagę wymagania ekologiczne, samice wyewoluowały do idealnych rozmiarów. Ich ciała są optymalne, jeśli uwzględni się pokarm, który zbierają, to, ile podróżują, liczbę potomstwa, które wychowują, i drapieżników, których unikają. Ewolucja popchnęła samców do odstąpienia od tego ideału tak, by lepiej mogli walczyć pomiędzy sobą[10]. Im intensywniejsza jest konkurencja między nimi, tym bardziej imponujące są ich cechy fizyczne. U niektórych gatunków, takich jak goryle, samiec jest dwukrotnie większy od samicy. Ponieważ podstawowy sens walk samców tkwi w tym, żeby zdobyć dostęp do samic, z którymi można się rozmnażać, krzywdzenie ich lub zabieranie im jedzenia nigdy nie jest celem samców. W rzeczywistości większość samic naczelnych cieszy się znaczną autonomią, przez cały dzień zdobywając dla siebie pokarm i socjalizując się, podczas gdy samcy funkcjonują na peryferiach ich życia. W sercu typowego społeczeństwa naczelnych tkwi krewniacza sieć samic zarządzana przez starsze matriarchinie.
Te same refleksje słyszeliśmy, gdy ukazał się film Król lew. Samiec lwa jest w nim pokazany jako szef, ponieważ wielu ludzi nie potrafi sobie wyobrazić królestwa w żaden inny sposób. Matka Simby, czyli lwiątka, które ma zostać kolejnym królem, nie odgrywa niemal żadnej roli. A jednak, choć lwy rzeczywiście są większe i silniejsze od lwic, w lwim stadzie nie mają żadnej centralnej pozycji. Stado jest w zasadzie stadem lwic, siostrzeństwem, prowadzącym większość polowań i sprawującym opiekę nad młodymi. Samce pozostają na parę lat, zanim nie pozbędą się ich kolejni rywale. Jak twierdzi Craig Packer, jeden z najlepszych światowych znawców lwów: „Samice stanowią rdzeń, są duszą i sercem stada. Samce pojawiają się i znikają”[11].
Porównując nas do innych gatunków, media popularne ujmują rzecz powierzchownie. Gdy spojrzymy głębiej, rzeczywistość może się okazać zupełnie inna. Mogą nam się ukazać znaczące różnice pomiędzy płciami, ale niekoniecznie te, których się spodziewamy. Co więcej, wiele naczelnych może mieć to, co ja nazywam potencjałami, czyli zdolnościami, które rzadko się ujawniają albo które trudno zauważyć. Dobrym przykładem jest przywództwo samic, jakie opisałem w swojej ostatniej książce Ostatni uścisk Mamy, w przypadku wieloletniej samicy alfa w Burgers’ Zoo. Mama miała absolutnie centralną pozycję w życiu społecznym, chociaż gdyby sytuację oceniać na podstawie wyników walk, znajdowała się w hierarchii niżej niż najważniejsi samcy. Najstarszy samiec również znajdował się niżej niż oni, ale odgrywał równie centralną rolę. Żeby zrozumieć, w jaki sposób ta starzejąca się para wspólnie rządziła dużą kolonią szympansów, musimy patrzeć głębiej niż tylko na fizyczną dominację i rozpoznać, kto podejmuje krytyczne decyzje społeczne. Musimy odróżnić siłę polityczną od dominacji. W naszych społeczeństwach nikt nie myli władzy z muskulaturą i to samo dotyczy społeczeństw innych naczelnych[12].
Innym potencjałem są zdolności opiekuńcze samców naczelnych. Czasem możemy je dostrzec po śmierci matki, kiedy nagle osierocone młode błaga płaczliwie o uwagę. Znamy przypadki żyjących na wolności dorosłych samców szympansów, które adoptowały takie dzieci i dbały o nie z miłością, czasem przez lata. Samiec dla malucha spowalnia swoje wędrówki, szuka go, jeśli ten się zgubi, i będzie go bronił równie energicznie jak matka. Ponieważ naukowcy zwykle podkreślają ważność typowych zachowań, nie zawsze zastanawiamy się nad takimi potencjałami. Mimo to mają one znaczenie dla ról płci wśród ludzi, ponieważ żyjemy w zmieniającym się społeczeństwie, w którym testowane są możliwe umiejętności naszego gatunku. Dlatego jest wiele powodów, żeby przekonać się, czego możemy się dowiedzieć o nas samych dzięki porównaniom z innymi naczelnymi[13].
Nawet osoby wątpiące w ewolucyjne wyjaśnienia i przekonane, że te same zasady nas nie dotyczą, muszą uznać jedną podstawową prawdę związaną z selekcją naturalną. Nikogo z chodzących dziś po ziemi nie byłoby tu, gdyby nasi przodkowie nie przeżyli i nie rozmnożyli się. Wszystkie nasze przodkinie miały dzieci i z sukcesem je odchowały albo pomogły innym odchować ich potomstwo. Od tej zasady nie ma wyjątków, ponieważ ci, którzy tego nie zrobili, nie zostali niczyimi przodkami.
Ich genów nie ma w puli genowej.
Współczesne społeczeństwo jest gotowe, by skorygować różnice dotyczące władzy i przywilejów pomiędzy płciami. Ale kobiety nie mogą tego osiągnąć same. Społeczne role płci są tak splątane, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety muszą się zmienić jednocześnie. Niektóre z tych zmian na lepsze zachodzą już teraz. Widzę, że młodsze pokolenie robi różne rzeczy całkiem inaczej niż moje. Mężczyźni mocniej się angażują w rodzicielstwo, a kobiety wdzierają się do zawodów zdominowanych przez mężczyzn. By te zmiany mogły postępować, muszą się do tego włączyć mężczyźni. Dlatego najeżam się, kiedy słyszę uogólnienia, takie jak to, że mężczyźni winni są wszelkiemu złu tego świata. Nazywanie niektórych form ekspresji męskości „toksycznymi” to nie jest moja wizja feminizmu. Jaki ma sens stygmatyzowanie wszystkich przedstawicieli którejś z płci? Zgadzam się z amerykańską aktorką, Meryl Streep, która uważa to za niepotrzebne: „Ranimy naszych chłopców, nazywając coś toksyczną męskością. Kobiety potrafią być kurewsko toksyczne... To osoby są toksyczne”[14].
Poznanie pochodzenia różnic genderowych w życiu codziennym jest dla nas niemal niemożliwe. W końcu nasza kultura wywiera ciągłą presję zarówno na mężczyzn, jak i na kobiety. Oczekuje się, że każdy i każda z nas pozostanie w szeregu i dopasuje się do zasad określających męskość i kobiecość. Czy to w ten sposób powstaje gender i czy płeć kulturowa wypiera płeć biologiczną? Niemożliwe, by to było pełne wyjaśnienie. Inne naczelne nie podlegają naszym normom genderowym, a jednak często zachowują się jak my, a my zachowujemy się jak one. Choć ich zachowania również mogą podlegać normom społecznym, to jednak te normy z pewnością pochodzą z ich kultur, a nie z naszej. Jest bardziej prawdopodobne, że podobieństwa ich zachowań do naszych wskazują na wspólność naszej biologii.
Inne naczelne trzymają dla nas lustro, dzięki czemu możemy spojrzeć na płeć kulturową w nowym świetle. Jednak nie są one nami, więc oferują raczej porównanie niż model do naśladowania. Dodaję to zastrzeżenie dlatego, że stwierdzenia faktów są czasem traktowane jak wyznaczniki norm, a nimi nie są. Ludziom trudno jest nie odnosić opisów innych naczelnych do nas samych. Chwalimy je, kiedy postępują w sposób, który nam się podoba, i złościmy się, gdy robią coś, na co patrzymy z odrazą. Ponieważ badam dwa gatunki człekokształtnych, u których relacje pomiędzy płciami radykalnie się różnią, gdy o tym opowiadam, wśród swoich słuchaczy natychmiast wychwytuję te reakcje. Ludzie czasem zachowują się tak, jakby moje opisy były wyrazami aprobaty. Kiedy omawiam szympansy, wydaje im się, że jestem fanem męskiej siły i brutalności. Tak jakbym uważał, że byłoby wspaniale, gdyby mężczyźni się tak zachowywali! A kiedy przedstawiam życie społeczne bonobo, moi słuchacze są przeświadczeni, że rozkoszuję się erotyzmem i samiczą kontrolą. W rzeczywistości lubię zarówno bonobo, jak i szympansy, a oba gatunki uważam za fascynujące. Demonstrują one różne oblicza nas samych. Nosimy w sobie trochę ze wszystkich przedstawicieli człekokształtnych, ale poza tym mieliśmy kilka milionów lat, żeby wyewoluowały u nas unikalne cechy.
Żeby pokazać przykład tego, co denerwuje ludzi, pozwólcie, że zabiorę was do dnia, kiedy jako młody człowiek wygłaszałem w Burgers’ Zoo prelekcję o badanych przeze mnie szympansach. Mówiłem do bardzo różnych publiczności, od unii piekarzy przez akademię policyjną po nauczycieli i dzieci. Wszystkim podobały się moje opowieści aż do dnia, gdy kiedyś zwracałem się do grupy prawniczek. Bardzo wyraźnie nie podobało im się moje przesłanie i nawet powiedziały, że jestem „seksistowski”, który to zarzut dopiero chwilę wcześniej stał się powszechnie stosowanym. Ale jak mogły dojść do takiego wniosku, skoro nie powiedziałem ani słowa o zachowaniach ludzi?
Opisałem, jak różnią się od siebie samcy i samice szympansów. Samcy popisują się spektakularnymi blefami wyrażającymi ich chęć zdobycia władzy. Strategicznie planują kolejny ruch. Z kolei samice większość czasu spędzają, socjalizując się i iskając. Skupiają się na relacjach towarzyskich i na rodzinie. Z dumą pokazywałem fotografie ilustrujące najnowszą obfitość niemowlaków w kolonii. Ale moje słuchaczki nie były w nastroju do roztkliwiania się nad człekokształtnymi noworodkami.
Po wykładzie prawniczki zapytały mnie, dlaczego jestem tak pewien, że samcy dominują nad samicami. Zapytały, dlaczego by nie miało być na odwrót. Sugerowały, że mogę mieć słabe pojęcie o dominacji. Chociaż powiedziałem, że widziałem, jak samcy wygrywają walki, stwierdziły, że w rzeczywistości mogło być tak, że to samice wygrywały. Po tym, jak spędziłem każdy dzień i tysiące godzin z szympansami, poprawiały mnie osoby ledwo odróżniające szympansa od goryla! Choć w mojej branży nie brakuje ekspertek, nigdy nie słyszałem, by szympansy opisywano jakkolwiek inaczej niż jako gatunek zdominowany przez samców. Dotyczy to wyłącznie przewagi fizycznej, która nie jest bardzo istotna, ale i tak znacząca. Samcy szympansów są ciężsi od samic i są zbudowani jak kulturyści, z potężnymi rękami i ramionami oraz szeroką szyją. Mają również długie kły, prawie jak u lamparta, których samicom brakuje. Samice nie mają szans. Jedynymi wyjątkami są sytuacje, gdy samice łączą się w grupy.
Gdy tego samego dnia prawniczki odwiedziły wyspę szympansów, trochę otrzeźwiały, widząc na własne oczy kilka wypadków potwierdzających moje informacje. Jednak w żaden sposób nie poprawiło im to nastroju.
W późniejszym okresie mojego życia, kiedy pracowałem z bonobo i o nich opowiadałem, działo się odwrotnie. Zarówno szympansy, jak i bonobo należą do człowiekowatych, pod względem genetycznym oba gatunki są nam niezwykle bliskie, ale w zaskakujący sposób różnią się zachowaniem. Społeczeństwo szympansów jest pełne agresji, terytorializmu i rządzą w nim samcy. Bonobo są pacyfistyczne, kochają seks i główną rolę odgrywają samice. O ile bardziej mogłyby się różnić dwa gatunki człekokształtnych? Bonobo zadają kłam twierdzeniu, że lepsze poznanie bliskich nam naczelnych z pewnością wzmocni płciowe stereotypy. Jako naukowiec, który określił je jako „naczelne z hasłem »make love, not war«”, zacząłem swój pierwszy popularnonaukowy artykuł na ich temat od zdania: „W czasach gdy kobiety walczą o równość z mężczyznami, nauka przynosi ruchowi feministycznemu spóźniony upominek”. Było to w roku 1995[15].
Słuchacze szaleją za bonobo. Kochają je w poczuciu, że przynoszą światło w czasach, gdy biologia wydaje im się uderzająco mroczna. Pisarka Alice Walker zadedykowała swoją powieść By the Light of My Father’s Smile naszemu bliskiemu pokrewieństwu z bonobo, a felietonistka „New York Timesa” Maureen Dowd w polityczny komentarz wmieszała kiedyś pochwałę egalitarnego etosu tego gatunku. Bonobo określano jako „poprawne politycznie naczelne” ze względu zarówno na odwrócenie dominacji pomiędzy samcami i samicami, jak i na ich niewiarygodnie zróżnicowane życie erotyczne. Robią to we wszelkich możliwych kombinacjach partnerskich, nie tylko samcy z samicami. Zawsze z przyjemnością opowiadam o naszych hippisowskich krewniakach, ale nie uważam, że porównania ewolucyjne powinny być nacechowane przez nasze myślenie życzeniowe. Nie możemy po prostu chodzić sobie po królestwie zwierząt, wybierając gatunki, które najbardziej nam się podobają.
Jeśli dwa gatunki naczelnych są nam równie bliskie, to są one też równie istotne dla naszych dyskusji o relacjach między płciami. W tej książce skupię się na obu z nich, choć szympansy znane są nauce dużo dłużej i są lepiej zbadane. Innym naczelnym, które nie są nam tak bliskie, poświęcę mniej uwagi.
Temat różnic genderowych w taki czy inny sposób wzbudza emocje. Każdy ma tu wyrobione zdanie, co w odniesieniu do zwierząt nie zdarza się często. Prymatolodzy starają się nie osądzać. Nie zawsze nam się to udaje, ale nigdy nie określamy zachowań jako dobre lub złe. Nie da się uniknąć tego, że nasza praca wiąże się z interpretacjami, ale nie usłyszycie, żebyśmy określali zachowania samców jako ohydne albo nazywali samice danego gatunku podłymi. Zachowania przyjmujemy takimi, jakie są. Wśród przyrodników takie podejście ma długą tradycję. Chociaż w trakcie kopulacji samiec modliszki dosłownie traci głowę, nikt nie będzie obwiniał samicy. W ten sam sposób i z tego samego powodu nie osądzamy samca dzioborożca przynoszącego grudki gliny, żeby jego partnerka mogła zamurować się w dziupli na całe tygodnie. Zastanawiamy się tylko, dlaczego przyroda właśnie tak działa.
W ten sam sposób prymatolodzy i prymatolożki patrzą na społeczeństwo. Nie przejmujemy się tym, czy dane zachowania są pożądane, tylko próbujemy je jak najlepiej opisać. To trochę tak jak w tym żartobliwym filmiku, w którym David Attenborough, brytyjski przyrodnik i osobowość telewizyjna, komentuje godowe rytuały naszego gatunku. Na filmiku widać studentów żłopiących piwo w kanadyjskim barze, a balsamiczny głos Attenborough mówi nam, że „powietrze przesycone jest wonią samic”, a „każdy samiec próbuje pokazać, jaki jest silny i zręczny”. Kończąca filmik scena ze „zwycięzcą” trafiającym do łóżka z jedną z kobiet pokazuje, jak przejmuje ona inicjatywę[16].
Czy to jest seksistowskie? Tylko wtedy, jeśli uważasz, że każde nawiązanie do typowych dla danej płci zachowań oznacza polityczną deklarację. Żyjemy w czasach, gdy część z nas systematycznie podkreśla różnice płciowe, jakby były wszędzie, podczas gdy inni próbują je wymazać, określając jako pozbawione znaczenia. Pierwsza grupa ekscytuje się minimalnymi różnicami dotyczącymi pamięci przestrzennej, ocen moralnych czy czegokolwiek innego, nieproporcjonalnie je rozdmuchując. Ich wnioski są często powielane i wzmacniane przez media, przez co różnica kilku punktów procentowych na korzyść którejś z płci zmienia się w różnicę między kolorem białym a czarnym. Niektórzy autorzy twierdzą nawet, że mężczyźni i kobiety pochodzą z różnych planet. Druga z grup zachowuje się odwrotnie. Będą zmiękczać każde twierdzenie o tym, jak mężczyźni i kobiety różnią się od siebie. Stwierdzą, że „to nie dotyczy nas wszystkich” albo „to efekt środowiska”. Dla nich słowem kluczowym jest socjalizacja, w takim sensie, że „socjalizacja sprawia, że mężczyźni chcą konkurować” albo „w wyniku socjalizacji kobiety dbają o innych”. Twierdzą, że wiedzą, skąd biorą się różnice w zachowaniach, i z pewnością nie jest to biologia.
Jedną z pierwszych adwokatek tej drugiej opcji była amerykańska filozofka Judith Butler, która uważała, że pojęcia „męskie” i „żeńskie” to zaledwie konstrukty. W swym przełomowym artykule z roku 1988 napisała tak: „Ponieważ gender nie jest faktem, różne działania płci kulturowej tworzą jej ideę, a bez tych działań płeć kulturowa w ogóle by nie istniała”[17]. To ekstremalny pogląd, z którym nie mogę się zgodzić. Niemniej jednak uważam pojęcie gender za przydatną koncepcję. Każda kultura ma inne normy, zwyczaje i role przypisane płciom. Gender odnosi się do tych wyuczonych nakładek, które biologiczną samicę zmieniają w kobietę, a biologicznego samca w mężczyznę. To prawda, że jesteśmy istotami w pełni kulturowymi. Posunąłbym się nawet dalej i stwierdził, że koncepcja genderu może pasować również do innych naczelnych. Człekokształtne osiągają dorosłość około szesnastego roku życia, co daje im mnóstwo czasu na uczenie się od innych. Jeśli to zmienia zachowania typowe dla ich płci, w ich przypadku również powinniśmy mówić o płciach kulturowych.
Gender obejmuje także tożsamości, które nie odpowiadają płci biologicznej, czyli takie, jakie posiadają transseksualni mężczyźni i transseksualne kobiety. Istnieją jeszcze inne wyjątki, takie jak przypadki, gdy anatomiczna bądź chromosomalna płeć danej osoby z trudem poddaje się klasyfikacji albo gdy jakieś osoby nie identyfikują się ani z jedną, ani z drugą płcią. A jednak u większości ludzi gender i płeć, czyli płeć kulturowa i biologiczna, są ze sobą zgodne. Pomimo różnych znaczeń te dwa określenia są ze sobą połączone. Zatem dyskusja o różnicach genderowych automatycznie obejmuje różnice płciowe i na odwrót.
Nauka przez bardzo długi czas ignorowała różnice płciowe, ale to zaczyna się zmieniać. Jednym z powodów jest, że to zaniedbanie zniszczyło opiekę zdrowotną[18]. Niegdyś kobiety były diagnozowane i leczone jak mężczyźni, tylko mniejsi. Odkąd Arystoteles zauważył, że „w rzeczy samej samica jest jakby samcem pozbawionym pewnych części” [tłum. Paweł Siwek], medycyna uznała ciało samca za typowe. Uważano, że jedyną modyfikacją, jakiej wymagało ciało kobiety, jest obniżenie dawki danego leku opracowanego dla mężczyzn[19].
Jednak ciała samców i samic naszego gatunku znacznie się różnią. Niektóre z tych różnic to tylko różnice strukturalne. Na przykład, kobiety częściej od mężczyzn odnoszą ciężkie obrażenia w wypadkach samochodowych, co może wynikać z różnic w gęstości kości albo z tego, że przemysł samochodowy wciąż w testach wypadkowych używa manekinów wzorowanych na ciałach męskich, w których masa jest inaczej rozłożona niż w ciałach kobiecych[20]. Różnice obejmują również uszkodzenia specyficzne dla płci (takie jak te związane z macicą, piersiami czy prostatą) i inne podatne na uszkodzenia miejsca. W roku 2016 Narodowe Instytuty Zdrowia wezwały amerykańskich naukowców zajmujących się medycyną, by ich badania zawsze obejmowały obie płcie. NIH Policy on Sex as a Biological Variable [Polityka Narodowych Instytutów Zdrowia dotycząca płci jako zmiennej biologicznej] obejmuje wszystkie kręgowce, takie jak myszy, szczury, małpy i ludzie. Wiele chorób wykazuje zależność od płci. Na przykład, u kobiet z większym prawdopodobieństwem niż u mężczyzn pojawi się choroba Alzheimera, toczeń czy stwardnienie rozsiane. Z kolei u mężczyzn częściej pojawia się choroba Parkinsona czy zaburzenia ze spektrum autyzmu. Ogólnie rzecz biorąc, kobiety są tą silniejszą płcią i żyją dłużej niż mężczyźni, a różnica ta pojawia się u większości ssaków. Te odrębności nie mają wiele wspólnego z „ideą gender” proponowaną przez Butler, za to są całkowicie związane z płcią, z jaką osoba się rodzi[21].
Prymatolodzy i prymatolożki nie mają żadnych powodów, by pomniejszać rolę płci. Wysłuchałem pewnie około tysiąca wykładów na konferencjach prymatologicznych, ale nigdy nie słyszałem, by ktoś powiedział: „Wiecie, obserwowałem samce i samice orangutanów w lesie i zauważyłem, że zachowują się niezwykle podobnie”. Taki mówca zostałby wyśmiany z uwagi na to, jak wyraźne są różnice behawioralne u większości naczelnych. Co więcej, my kochamy te różnice. Są dla nas chlebem powszednim. To dlatego życie społeczne naczelnych jest tak fascynujące. Samcy mają swoje cele, samice swoje, a naszym zadaniem jest poznanie, jak te cele na siebie oddziałują. Interesy samców i samic czasem stoją w sprzeczności, ale ponieważ żadna z płci nie może wygrać ewolucyjnego wyścigu bez tej drugiej, ich dążenia zawsze muszą się w którymś momencie zbiegać.
To nie znaczy, że moje porównania prowadzą do prostych odpowiedzi. Niektóre różnice płciowe wydawały się istnieć, ale ich potwierdzenie okazało się niemożliwe, zaś te, które istnieją, są często bardziej skomplikowane, niż się wydawało. Stawiając nasz gatunek na tle innych naczelnych, będę korzystał z obfitej literatury dotyczącej ludzkich zachowań. Będę przy tym działał selektywnie i w pewnym stopniu z zewnątrz. Przede wszystkim mam tendencję do nieufania raportom ludzi o sobie samych. W naukach społecznych istnieje ostatnio moda na pytanie osób o nie same, ale ja wolę cofnąć się do wcześniejszych czasów, kiedy wciąż badaliśmy i obserwowaliśmy prawdziwe zachowania, takie jak zabawy dzieci na podwórku lub reakcje sportowców na zwycięstwo bądź porażkę. Ludzkie zachowania są dużo uczciwsze i wnoszą znacznie więcej informacji niż to, co sami o sobie mówimy! Przy tym łatwiej je porównywać z zachowaniami innych naczelnych[22].
Omawiając zagadnienia związane z relacjami genderowymi wśród ludzi, pominę kilka ważnych kwestii. Ponieważ wychodzę od obserwacji prymatologicznych, zajmę się wyłącznie porównywalnymi zachowaniami wśród ludzi, omijając przez to takie, które nie mają odpowiedników wśród innych zwierząt, czyli na przykład nierówności ekonomiczne, prace domowe, dostęp do edukacji czy kulturowe zasady ubierania się. Moja wiedza nie pozwala mi wyjaśniać tych zagadnień.
To, czy walka o równość płci zakończy się zwycięstwem, nie ma wpływu na wynik wiecznej dyskusji o prawdziwych lub wyimaginowanych różnicach pomiędzy płciami. Równość nie wymaga podobieństwa. Ludzie mogą być różni, a wciąż zasługują na dokładnie te same prawa i możliwości. Również badania nad tym, jak płcie różnią się od siebie zarówno wśród ludzi, jak i innych naczelnych, w żaden sposób nie usprawiedliwiają status quo. Szczerze wierzę, że najlepszym sposobem osiągnięcia większej równości jest pogłębienie wiedzy o naszej biologii, a nie próby zamiecenia jej pod dywan. W rzeczywistości głównym powodem, dla którego możemy o tym teraz rozmawiać, jest niewielka zmiana biologiczna, która radykalnie zmieniła społeczeństwo.
Zawierająca odpowiedniki progesteronu i estrogenu tabletka, która zapobiega owulacji (czyli uwalnianiu komórek jajowych z jajników), odegrała i odgrywa tak ogromną rolę, że określa się ją po prostu jako „pigułkę” [ang. the Pill]. Żadna inna pigułka nie ma tego przywileju. Jej wprowadzenie w latach 60. XX wieku było momentem przełomowym, bo pozwoliło na oddzielenie seksu od prokreacji. Ludzie uzyskali możliwość posiadania mniejszych rodzin, albo w ogóle żadnych rodzin, bez rezygnowania z uprawiania seksu. Skuteczna kontrola urodzeń dała nam rewolucję seksualną, od Woodstock po ruch obrony praw osób LGBTQ. Za jednym zamachem zakwestionowała tradycyjną moralność dotyczącą przed- i pozamałżeńskiego seksu oraz wielu innych przejawów seksualności. Feministki wraz z feministami zaczęli postrzegać poszukiwanie seksualnej przyjemności przez kobiety jako element osiągnięcia większej niezależności. Zmiany w rolach genderowych również można prześledzić wstecz do wprowadzenia pigułki. W społeczeństwie, w którym to kobiety sprawują ogromną większość opieki rodzicielskiej, brak dzieci lub posiadanie mniejszej liczby dzieci wpłynęło na ich konieczność pozostawania w domu. W latach 70., po wycofaniu moralnych ograniczeń dotyczących pigułki (takich jak niewydawanie jej osobom bez ślubu), kobiety zaczęły masowo pojawiać się w miejscach pracy.
Nie pisałbym teraz o pigułce, gdyby istniała w momencie mojego poczęcia. Moi rodzice nie chcieli dużej rodziny, ale żyli w części Holandii określanej jako katolickie południe, gdzie Kościół miał potężną władzę. Był przeciwny jakiemukolwiek planowaniu rodziny. Znana w naszej rodzinie historia opowiada o tym, jak niedługo po urodzeniu szóstego dziecka moja mama zezłościła się na księdza odwiedzającego nasz dom. Siedząc wygodnie z kawą i cygarem, nonszalancko wspomniał o „kolejnym”. Nie zdołał skończyć swojej kawy i został wygoniony z domu. Po tym nie miałem już rodzeństwa. Podejście już się zmieniało, jeszcze przed pigułką, ale kiedy ta się pojawiła, wszystko stało się łatwiejsze. W kolejnych dekadach wielkość rodzin w naszym rejonie znacząco spadła.
W ten sposób drobne majstrowanie przy ludzkiej biologii całkowicie zmieniło sytuację, co pokazuje nam, że biologia wcale niekoniecznie jest naszym wrogiem. Osobiście postrzegam ją jako naszą przyjaciółkę. Ludzkość potrzebowała pigułki, bo najbardziej logiczna, alternatywna metoda zapobiegania ciążom nie za bardzo u nas działa. Moglibyśmy po prostu zrezygnować z seksu lub przynajmniej wstrzymywać się od niego w niektórych okresach. Ale dla takich pożądliwych człekokształtnych jak my to zbyt trudne. Rozwiązania wymagające, żeby mężczyźni zatrzymali się na chwilę i pomyśleli, po czym założyli prezerwatywę, okazały się zawodne. To częściowo wynika z uniesień przeżywanych w danej chwili, a częściowo z przekazywania odpowiedzialności tej płci, której najmniej to dotyczy. Pigułka to wszystko zmieniła. Ludzka biologia wymagała biologicznej odpowiedzi. I ciągle jej potrzebuje, mimo że niepokoimy się efektami ubocznymi pigułki, dotyczącymi nastroju i zdrowia psychicznego.
Jesteśmy zwierzętami i w tej kategorii należymy do rzędu naczelnych. Podobnie jak dzielimy co najmniej 96% naszego DNA z szympansami i bonobo (dokładna proporcja jest wciąż tematem dyskusji), dzielimy z nimi również nasze cechy społeczne i emocjonalne. Ile dokładnie mamy wspólnego, nie jest pewne, ale dzieli nas dużo mniej, niż nam się wydaje. Choć wiele dyscyplin akademickich uwielbia podkreślać ludzką unikalność i stawiać nas na piedestale, taka perspektywa coraz bardziej rozmija się z ustaleniami współczesnej nauki. Gdyby ludzkość była unoszącą się na oceanie górą lodową, ten pogląd kazałby się nam skupić na małym i lśniącym czubku różnic między nami a innymi zwierzętami, i jednocześnie ignorować gigantyczną masą podobieństw ukrywających się pod powierzchnią. Z drugiej strony, biologia, medycyna i neuronauki wolą zastanawiać się nad całą górą lodową. Wiedzą, że nawet jeśli ludzki mózg jest stosunkowo duży, prawie wcale nie różni się od mózgu małpy pod względem struktury i chemii układu nerwowego. Ma te same części i działa w ten sam sposób.
Zabawna przygoda zdarzyła mi się kiedyś podczas wywiadu w norweskiej telewizji państwowej. Kiedy omawiałem ewolucję empatii, osoba prowadząca wywiad zapytała: „A jak się ma Catherine?”. Zszokowało mnie to. Kiedy ludzie pytają o człowiekowate opisywane w moich książkach, to wszystko w porządku, zawsze mam dla nich jakąś historię. Jednak Catherine to moja żona. Powiedziałem więc: „Wszystko u niej w porządku” i miałem nadzieję, że będziemy kontynuować. Jednak padło kolejne pytanie: „Ile ona teraz ma lat?”. Odpowiedziałem: „Jest mniej więcej w moim wieku, a dlaczego?”. Zaskoczona dziennikarka rzuciła: „Och, to one mogą być takie stare!”. To wtedy dotarło do mnie, że według niej Catherine była pewnie jedną z badanych przeze mnie samic.
Szybko uświadomiłem sobie źródło tego nieporozumienia. W końcu swoją ostatnią książkę zadedykowałem „Catherine, mojej ulubionej naczelnej”.
Przypisy
Wstęp