Jak wymówić knife - Souvankham Thammavongsa - ebook + audiobook + książka

Jak wymówić knife ebook i audiobook

Souvankham Thammavongsa

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

"Jak wymówić knife" to czternaście krótkich opowiadań o uchodźcach z Laosu, spisanych oszczędną, intymną prozą, nasyconą ładunkiem emocjonalnym i błyskotliwym dowcipem. Mamy tu przegranego boksera, który maluje paznokcie w lokalnym salonie. Kobietę oskubującą pióra w przetwórni kurczaków. Matkę uczącą córkę sztuki łapania robaków. To opowieści o ludziach, którzy muszą zaczynać wszystko od nowa, jakby życie, które mieli, nie miało znaczenia. To ludzie, którzy chcą jedynie znaleźć pracę, kochać, nazwać jakieś miejsce swoim, przetrwać. I właśnie to robią w niniejszych historiach - pogodnie, zaciekle, niezapomnianie.

Miłka Raulin o książce:

 

"Jak wymówić knife" to zbiór z pozoru niepowiązanych ze sobą historii, które łączy jeden element – Laos – ojczyzna bohaterów. Jak wymówić knfie opowiada o losach uchodźców, ich zmaganiach w nowej rzeczywistości, poczuciu wyobcowania i nieprzynależności. To historie o walce z nieprzechylnością, stereotypami, a czasem ich łamaniem. To losy ludzi wrzuconych w nową rolę – rolę uchodźcy. To opowieść o próbach przystosowania się i tęsknocie za domem – za miejscem, w którym ważne są nie tylko bezpieczne cztery ściany i laotańska kuchnia, ale przede wszystkim ojczysty język słyszany na ulicy. 

 

 

Miłka Raulinzdobywczyni Korony Ziemi oraz trzecia i najmłodsza Polka z Trawersem Grenlandii. Laureatka licznych nagród m.in. Forbes „Leader of future”, RedBull, nagrody Magellana. Nominowana do Telekamer 2022. Autorka książek, pomysłodawczyni rajdu Południe-Północ, czyli rowerowej lekcji historii z okazji odzyskania przez Polskę niepodległości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 28 min

Lektor: Anna Ryźlak
Oceny
3,7 (860 ocen)
219
287
270
78
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Unwantedxhost

Nie oderwiesz się od lektury

Ten zbiór opowiadań jest świetny. Za prostymi czynnościami wykonywaniu przez bohaterów, kryje się próba wpasowania w nową codzienność, otoczenie. To opowiadania o tym jak na nowo odbudować życie - w nowym miejscu, innej kulturze i w otoczeniu nowego języka. A wszystko w sposób prosty, przyjazny w odbiorze, momentami zabawny.
60
EmiFromTheGoatHeadsVillage

Nie polecam

Opowiadania nie mają w ogóle związku z laosem, równie dobrze mogłyby dotyczyć ludzi z radomia. Laos pojawia się tylko gdy chcemy ponarzekać że jedzenie w nowym kraju jest niesmaczne, ale nie dowiemy się nic o historii laosu, geografii, zwyczajach itd., nie dowiemy się nawet co to za nowy kraj w którym teraz jesteśmy, bo ta informacja znajduje się tylko w blurbie. Po przeczytaniu opowiadania które w całości było o tym, jak babcia ponad 70-letnia uprawia wielokrotnie seks z 32-latkiem miałam ochotę rzucić tą książką o ścianę (niestety czytałam ebooka więc szkoda było kindla uszkodzić)
72
lacerta_

Całkiem niezła

Podchodziłam z dużą dozą niepewności do „Jak wymówić knife”, z jednej strony opis była ciekawy i intrygujący, a z drugiej strony sprawiał, że zastanawiałam się czy warto. Po skończonej lekturze sama nie wiem czy było warto. Książka jest zbiorem opowiadań, a jak to ze zbiorami bywa zawsze będą te lepsze i gorsze. „Jak wymówić knife” miała opowiadać o uchodźcach z Laos – ich problemach w odnalezieniu się i zmaganiach w nowej rzeczywistości. Jednak ja nie w każdym opowiadania to czułam i przez to czegoś mi w nich brakowało. Książka jest napisana dość prosto, czasami wręcz sucho i rzeczowo, ale nie odbierałam tego jako minus. Pomimo tego, że nie wszystkie opowiadania mi się spodobały to nie żałuję czasu, który spędziłam przy lekturze, chociaż w moim odczuciu książka była po prostu OK, nie wywarła na mnie jakiegoś dużego wrażenia.
30
maniaczkaksiazek

Z braku laku…

niektóre opowiadania niesamowicie nudne
30
patdem

Nie polecam

XD najzwyklejszy zbiór opowiadań. Nie robią większego wrażenia, ludzie opisani w książce nie przybliżają nam ani trochę swojej kultury czy kraju, z którego pochodzą. Można przeczytać jedynie dla zabicia czasu.
31

Popularność




Mamie,taciei Johnowizato,żesą.

JAK WYMÓWIĆ KNIFE

Liścik został napisany na maszynie, złożony dwa razy i przypięty do piersi dziewczynki. Nie dało się go przeoczyć. Ale tak jak w przypadku wszystkich innych listów, które wracały z dziećmi do domu, matka wyjęła szpilkę i wyrzuciła kartkę do kosza. „Gdyby to było ważne, ktoś by zadzwonił. A nikt tego nie zrobił”, pomyślała.

Rodzina żyła w małym dwupokojowym mieszkaniu. Na ścianie salonu wisiał niewielki obrazek z brązowym łukiem na środku. Ów łuk miał być mostem, a pomarańczowe i czerwone plamy wokół niego przypominać drzewa. Kiedyś namalował go ojciec; teraz już się tym nie zajmował. Po powrocie z pracy do domu najpierw ściągał buty. A potem dawał gazetę córce, która rozkładała kartki na podłodze, tak by tworzyły kwadrat. Wokół tego kwadratu siadano do kolacji.

Zawsze jedli kapustę i flaczki wieprzowe, które rzeźnik albo wyrzucał, albo sprzedawał za bezcen, więc matka dziewczynki kupowała worek za workiem i wkładała do lodówki. Przyrządzała je na wiele sposobów: w bulionie z imbirem i makaronem, grillowane na węglu drzewnym, duszone ze świeżym koperkiem lub tak, jak córka lubiła najbardziej – pieczone w piekarniku z trawą cytrynową i solą. Kiedy dziewczynka zabierała takie jedzenie do szkoły, inne dzieci dokuczały jej z powodu przykrego zapachu. Zawsze odpowiadała gniewnie: „Nie poznalibyście, że coś jest dobre, nawet gdyby dwieście kilo tego usiadło wam na łbach!”.

Kiedy rodzina zasiadła już do kolacji, dziewczynka pomyślała o kartkach, które wyrzucała matka. W zeszłym tygodniu było ich bardzo dużo, więc może to coś ważnego. Słuchała, jak ojciec martwił się o wypłatę, przyjaciół i o to, jak udaje im się utrzymać w tym nowym kraju. Powiedział, że jego przyjaciele, którzy w Laosie byli wykształceni i mieli świetną pracę, teraz zajmują się zbieraniem dżdżownic lub muszą słuchać poleceń pryszczatych nastolatków. Jednak nie mieli wyboru, zaczynali wszystko od nowa, tak jakby życie, jakie wiedli wcześniej, było bez znaczenia.

Dziewczynka chciała jedną z tych karteczek pokazać ojcu. Wstała, wyjęła jakąś ze śmieci i przyniosła ojcu. Machnął tylko ręką i powiedział po laotańsku:

– Później. – A po chwili, jakby przypomniał sobie o czymś ważnym, dodał: – Joy, nie rozmawiaj po laotańsku i nie mów nikomu, że jesteś Laotanką. Ludzie nie mogą wiedzieć, skąd pochodzisz.

Dziewczynka spojrzała na klatkę piersiową ojca i zobaczyła na koszulce rząd czterech liter: LAOS.

Kilka dni później w klasie panowało zamieszanie. Wszystkie dziewczynki miały na sobie ubranka w różnych odcieniach różu, a chłopcy ciemne garnitury i krótkie krawaty. Pani Choi, nauczycielka pierwszej klasy, włożyła fioletową sukienkę w drobne białe kwiatki i buty na niskim obcasie. Dziewczynka spojrzała na swój zielony sportowy strój w odcieniu ciemnych brokułów. Materiał był zniszczony i wypchany na łokciach i kolanach. Widziała, że w tej pełnej różu scenerii, błyskotek, modnych torebek, czarnych muszek, krawatów i wyprasowanych kołnierzyków bardzo odstaje od innych.

Pani Choi, zawsze wyczulona na to, co nieodpowiednie w klasie, zauważyła zieleń, którą miała na sobie dziewczynka, i otworzyła szerzej oczy. Podbiegła do niej i powiedziała:

– Joy, czy dałaś rodzicom liścik, który przekazaliśmy do domu razem z tobą?

– Nie –skłamała,wpatrującsięw podłogę,w swojeniebieskiebutywpasowanew przestrzeńmałejkwadratowejpłytki. Nie chciała kłamać, ale nie było sensu zawstydzać rodziców.

Dzień w szkole przebiegł zgodnie z planem. Wykonano klasowe zdjęcie, na którym dziewczynka siedzi z boku. Zasłania ją nieco tabliczka z numerem klasy i rokiem. Do tej pory tabliczkę zawsze ustawiano na samym środku takich zdjęć, ale fotograf chciał w ten sposób ukryć brudne buty dziewczynki. Nad tabliczką widać było jej uśmiechniętą twarz.

Kiedy po lekcjach przyszła po nią mama, zapytała:

– Dlaczegowszystkiedziecisątakodświętnieubrane? Córka skłamała w języku laotańskim:

– Niewiem.Zwyczajnydzieńw szkole.

Joy wróciła do domu z książką, aby ćwiczyć samodzielne czytanie. Były w niej obrazki i kilka słów. Obrazki miały wyjaśniać, o co chodzi w słowach. Kartkowała i czytała. W końcu otworzyła na stronie, na której było tylko jedno słowo, ale nie miało swojego obrazka. Dziewczynka czytała każdą literę z osobna, jednak nie zrozumiała, co to słowo może oznaczać. Nawet nie potrafiła go dobrze wymówić.

Po kolacji cała trójka usiadła obok siebie na gołej podłodze i zaczęła oglądać telewizję. Dziewczynka wiedziała, że kiedy ktoś patrzy na nią z tyłu, może pomylić ją z ojcem. Miała włosy ścięte na krótko jak od garnka. Jej ramiona opadały, a kręgosłup wyginał się, jakby nosiła jakiś ciężar, jakby wiedziała, na czym polega ciężka praca. Wkrótce obrazy w telewizorze zamieniły się w pionowe tęczowe paski, a rodzice zaczęli szykować się do snu. Dziewczynka kładła się zazwyczaj razem z nimi, jednak dziś w jej głowie kołatało się coś. czego nie wiedziała, a chciała to wiedzieć. Otworzyła książkę i zaczęła szukać tego słowa. Tego, które brzmiało inaczej, niż do tej pory poznała. Znalazła i z książką pobiegła do ojca. To była jej ostatnia szansa, zanim ojciec pójdzie spać. W ich rodzinie tylko on umiał czytać. Wskazała słowo i zapytała:

– Coono oznacza?

Pochylił się nad kartką i powiedział:

– Kah–nnn–eye–fff. To jest kahneyff. – Tak to właśnie brzmiało, tak mu się wydawało.

Następnego dnia pani Choi poprosiła wszystkich uczniów o zajęcie miejsc na zielonym dywanie z przodu klasy. Zawsze tak robiła, gdy chciała, by ktoś zaczął czytać na głos. Czasami jakiś uczeń zgłaszał się na ochotnika, czasami ona kogoś wskazywała. Tego dnia pani Choi rozejrzała się i utkwiła wzrok w dziewczynce.

– Joy,tyjeszczenieczytałaś.Weźswojąksiążkęi spróbuj.

Dziewczynka zaczęła czytać i wszystko szło dobrze, dopóki nie dotarła do t e g o słowa. Tylko pięć liter, ale równie dobrze mogło ich być i dwadzieścia. Wymówiła je tak, jak kazał jej ojciec, ale wiedziała, że popełniła jakiś błąd, bo pani Choi nie kazała jej przewrócić kartki. Zamiast tego wskazała słowo i zaczęła pukać palcem w stronę, jakby w ten sposób miała wydobyć właściwy dźwięk. Jednak Joy nadal nie wiedziała, jak to wymówić.

Puk. Puk. Puk.

Wreszcie żółtowłosa koleżanka z klasy zawołała:

– To knife! K jest nieme – i przewróciła oczami, tak jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

Koleżanka miała niebieskie oczy i nos usiany piegami. Po lekcjach jej matkę zawsze widywano na parkingu w dużym, błyszczącym, czarnym samochodzie z połączonymi literami Vi W, umieszczonymi jedna za drugą wewnątrz koła. Matka miała na sobie czarne futro i codziennie chodziła w szpilkach, tak jakby codziennie był Dzień Zdjęć. A córka, tak jak wszyscy w klasie, czytała głośno i wyraźnie. I zdobywała nagrody. Joy była jedynym uczniem, które nie dostało jeszcze żadnej.

Tego właśnie dnia pani Choi dodała do worka czerwone jo-jo. Gdyby dziewczynka znała to trudne słowo, dostałaby to czerwone jo-jo, a tak zostało zamknięte w górnej szufladzie biurka pani Choi.

Wieczorem, podczas kolacji, Joy patrzyła na ojca, jak pałeczkami podnosi każde ziarenko ryżu, nie upuszczając ani jednego. Wydawał się taki mały i skurczony.

Dziewczynka nie powiedziała mu, że k w słowie knife jest nieme. Ani o tym, że była w gabinecie dyrektora, gdzie mówiono jej o zasadach i o tym, że wszystko jest, jak jest. Powiedziano jej, że to tylko kartka, ale to właśnie ta jedna kartka, przypięta na wierzchu, była powodem, dla którego w ogóle znalazła się u dyrektora. Nie powiedziała ojcu, że się upierała, że k wcale nie jest nieme.

– To niemożliwe, przecież stoi z przodu! Na pierwszym miejscu! Musi mieć jakiś dźwięk! – przekonywała dyrektora. A potem zaczęła krzyczeć, tak jakby odebrano jej coś bardzo ważnego.

Nigdy nie zrezygnowała z tego, co powiedział jej ojciec, z tego pierwszego dźwięku. I żaden z dorosłych, mimo że przez całe życie czytali i byli dobrze wykształceni, nie potrafił jej tego wyjaśnić.

Patrzyła, jak ojciec je obiad, i myślała o tym, czego jeszcze nie wie. Czego będzie musiała dowiedzieć się sama. Miała ochotę powiedzieć ojcu, że niektórych liter się nie wymawia, ale doszła do wniosku, że nie jest to właściwy czas. Zamiast tego powiedziała ojcu, że zdobyła nagrodę.

Kiedy Joy wyszła z gabinetu dyrektora, przy drzwiach czekała na nią pani Choi. Poprosiła dziewczynkę, aby poszła za nią do biurka, a potem otworzyła jego górną szufladę i wyjęła czerwony aksamitny worek.

– Wybierzjedenprzedmiot –powiedziała.

Joy włożyła rękę do środka i złapała pierwszą rzecz, jakiej dotknęły jej palce. Była to układanka przedstawiająca samolot na niebie.

Kiedy pokazała nagrodę ojcu, był zachwycony. Pomyślał, że przecież to również jego zasługa. Razem otworzyli pudełko, wysypali wszystkie elementy i zaczęli układać ramkę, błękitne niebo, dodawali elementy w środku... Cały obrazek wypełnią później.

PARYŻ

Niebo było czarne jak środek źrenicy. Czerwona włączyła silnik ciężarówki, zniecierpliwiona, że musi czekać, aż się rozgrzeje. Nigdy nie spóźniała się na poranną zmianę. Pojazd był stary. Zobaczyła go na czyimś trawniku z przyklejoną do przedniej szyby kartką z nabazgranym odręcznie czarnym markerem napisem: „Na sprzedaż”. Zwyczajna marka. Samochód niby ma pakę, ale do tej pory ona woziła w nim tylko siebie. Być może to jego kolor zwrócił jej uwagę. I myśl o tym wielkim czerwonym samochodzie stojącym na parkingu przed zakładem produkcyjnym. Byłaby to najładniejsza rzecz w tym miejscu, i do tego należąca do niej. Zapragnęła tego pojazdu.

Jak większość mieszkańców miasta, pracowała w fabryce. Do jej obowiązków należało skubanie piór, pilnowanie, by kurczaki były idealnie gładkie. Kiedy do niej trafiały, już nie żyły i miały zamknięte oczy, jakby spały. Prawie tak, jakby to, co działo się w pomieszczeniu obok, w ogóle się nie wydarzyło. Czasami mogłaby przysiąc, że je słyszała – ten nagły, rozpaczliwy trzepot skrzydeł, tak jakby rzeczywiście odbywały się tam jakieś loty.

Zanim wyjechała na drogę, spojrzała na siebie we wstecznym lusterku. Nie było widać całej twarzy, tylko oczy. Podniosła się z fotela kierowcy, odwróciła głowę w prawo, przyjrzała się zarysowi swojego profilu i spróbowała wyobrazić sobie siebiez innymnosem.Możegdybymiałainnynos,sytuacja w fabryceteżbyłabyinna.Zwłaszczaz Tommym.Tojejszef, przełożony, żonaty mężczyzna z dwójką małych synów. Był dlaniejmiły.Dawałjejwięcejzmianniżpozostaliszefowie i komplementował jej pracę.

– Świetnie się spisałaś, Czerwona. Tak trzymaj. Mamy co do ciebie plany.

Nigdy nie dowiedziała się, co to za plany. Tylko tyle, że je mieli. Czasami Tommy kupował jej colę z automatu lub siadał przy jej stoliku podczas przerwy na lunch. Nie zachowywał się tak w stosunku do innych dziewczyn, które u niego pracowały. Ale nie interesował się jej ciałem. Nie zwracał na nie uwagi, nie pochylał się nad nią ani nic nie szeptał. Rozmawiali. Głównie o jego synach i o tym, że na walentynki planowali z żoną wycieczkę do Paryża.

Czerwona chciałaby mieć taki nos jak żona Tommy’ego, Nicole. Był wąski i zadarty, odstawał od jej twarzy. Taki nos miał każdy, kto pracował w głównym biurze.

Na doroczne przyjęcie świąteczne w zakładzie Nicole zawsze przychodziła w jakimś modnym stroju, z materiału, z którego nie szyto ubrań innych pracownic. Materiał ściśle przylegał do jej krągłości, był gładki i wyprasowany, bez ani jednego zagniecenia. Na tych przyjęciach Nicole zawsze stała w grupce z pozostałymi żonami, których mężowie prowadzili firmę lub byli jej właścicielami. Przy tej jedynej w roku okazji pracownicy mogli zobaczyć ich wystawione na pokaz żony.

Czasami któraś podchodziła, aby przywitać się z kilkoma osobami pracującymi w fabryce, przedstawiała się, ściskała im dłonie, a potem wracała do kąta, w którym siedziały inne żony. Wyglądało to tak, jakby na chwilę odrywała się od swojego grona, by wykonać jakąś doniosłą pracę charytatywną. Ale Nicole nigdy do nich nie podeszła.

Co roku na przyjęciu podawano smażonego kurczaka. Czerwonej nigdy nie przeszkadzało to, że kawałki, które jadła, mogły pochodzić od jednego z tych martwych, oskubywanych przez nią kurczaków. Pokrojone na kawałki mięso nie miało żadnego łba, nie było o czym myśleć. Zawsze z niecierpliwością czekała na to przyjęcie, wkładała na nie swoje najlepsze ubrania: dżinsy, koszulę w niebiesko-białą kratę i grube czarne buty z Canadian Tire. Jej stroje nie były wymyślne, jak u innych dziewcząt, i nie odsłaniały zbyt wiele, ale też nie chciała zbyt wiele odsłaniać.

Kilka lat temu jedna z dziewczyn pracujących na linii poddała się operacji plastycznej nosa. Nie musiała już podtrzymywać okularów za pomocą spiętej z tyłu głowy gumki. Potem zaczęła co tydzień chodzić do fryzjera. Do tego miała szczupłe ciało.

– Urocza –określiłjeTommy.

Wkrótce zaczęła dostawać więcej zmian, aż wreszcie otrzymała pracę w biurze. W biurze! W tym mieście dziewczyny pracowały albo w fabryce drobiu, albo w Boobie Bungalow. W Boobie Bungalow można było przynajmniej zarobić trochę szybkiej gotówki, wyjechać z miasta i nigdy się za siebie nie oglądać. Albo znaleźć kogoś, kto pokocha dziewczynę na tyle długo, że ją stąd zabierze. Każdy mężczyzna, którego siętamspotkało,byłsamotnylubnadobrejdrodzedosamotności. Większość mężczyzn w fabryce miała żony, a jeśli nie, to w końcu i tak się żeniła, ale z kimś, kto tu nie pracował.

Czerwona wiedziała, że jej przyszłością jest fabryka drobiu. Nie miała zbyt dużo ciała na żebrach i nie potrafiła tańczyć do muzyki, nawet jeśli miała rytm. Mężczyźni nigdy nie patrzyli na Czerwoną w określony sposób, dlatego nabrała przekonania, że Boobie Bungalow nie wchodzi dla niej w rachubę. W zakładzie zarabiało się tyle, że starczało na wszystko, co potrzebne. Nigdy nie dało się jednak zarobić tyle, by wystarczyło na wielkie rzeczy w życiu, takie, które mogły cię uszczęśliwić.

Jakieś dwa lata temu dziewczyna, która pracowała w biurze, stała z żoną Tommy’ego i innymi żonami na firmowym przyjęciu bożonarodzeniowym, tak jakby była teraz jedną z nich. Wszystkie miały takie same wystające nosy. Żony nie gawędziły z dziewczyną ani nie wciągały jej do swoich rozmów. Gdy one wybuchały śmiechem, jej śmiech następował z kilkusekundowym opóźnieniem.

Ale tej dziewczyny nie ma już w biurze. Nicole i innym żonom chyba się nie spodobało, że pracowała z ich mężami. Poproszono ją o ponowne objęcie dawnego stanowiska na linii produkcyjnej. Po tym wszystkim odeszła z pracy, bo wiedziała już, jak to jest w lepszym miejscu.

Gdy zwolniło się stanowisko w biurze, kobiety, które pracowały na linii, robiły wszystko, co w ich mocy, aby tam trafić. Niektóre zaczęły od operacji plastycznej nosa. Czerwona nie wiedziała, skąd wzięły chirurga. W okolicy nie było żadnego ośrodka, w którym świadczono by takie usługi. Może właśnie dlatego nos każdej z nich wyglądał inaczej: jedne były lekko skrzywione, inne nie goiły się prawidłowo lub miały brzydkie blizny. Kiedy jedna z tych dziewczyn zaczynała mówić, jej nos poruszał się w tę samą stronę co jej górna warga. Wyglądało to tak, jakby nos był do niej przyczepiony. Większość dziewcząt w fabryce zaczęła przychodzić do pracy z kręconymi lub wyprostowanymi włosami, w szpilkach i ubraniach do biura. W pracy wkładały strój roboczy, plastikowy czepek pod prysznic i pasujący do niego biały plastikowy fartuch, a po zakończeniu zmiany ponownie się przebierały. Wyglądały olśniewająco. Ale ich starania nic nie dały. Żadna z nich nie dostała tej pracy. Otrzymała ją dziewczyna, która dopiero co skończyła szkołę średnią. Jej ojciec pracował w biurze.

Czerwona wjechała swoją ciężarówką na parking przed fabryką i zaparkowała niedaleko wejścia. Miejsce tuż przy nim było zarezerwowane dla pracowników biura. Nie podobało jej się to i wyobrażała sobie dzień, w którym zobaczy swój czerwony pojazd tuż przy drzwiach. Wyłączyła zapłon, wysiadła i podeszła do budynku.

Na zewnątrz stał Somboun i palił w samotności papierosa. Na jej widok rzucił go na ziemię i zgasił butem. Następnie chuchnął w dłoń, aby sprawdzić swój oddech, i krzyknął:

– Hej,Dang!

Tak nazywali ją ludzie, którzy ją znali. W języku laotańskim oznacza to „czerwony”. Nie było to jej prawdziwe imię, tylko przezwisko, które otrzymała, ponieważ jej nos był zawsze czerwony od zimna. Wściekła się, że tak ją nazwał. Przez to zrobiło się między nimi intymnie w sposób, którego nie chciała. Wypowiedział „Dang” takim tonem, jakby zapaliło się w nim światło, i teraz to ona miała być odpowiedzialna za to, co on mógł w sobie zobaczyć.

W fabryce zawsze szedł w jej stronę, przejęty i pełen nadziei, że coś się między nimi wydarzy. Był przy niej, gdy rano odbijała kartę pracowniczą, był przy niej pod koniec dnia, kiedy wychodziła. Łaził za nią, jakby nosiła paszę. Zastanawiała się, jak to możliwe, że to ciągłe uśmiechanie się nigdy go nie męczy. Odwracała od niego wzrok, nie była nim zainteresowana, ale on podążał za jej spojrzeniem. Widział jej zainteresowanie dziewczynami, które zrobiły sobie operacje plastyczne nosa, widział, jak się przejmuje tym, że inni pracownicy też zwracają na to uwagę.

– Nie rozumiem, o co to halo – powiedział. – Po co robić sobie z twarzą coś takiego?

– Jestpiękna.

– Aletennosniejestprawdziwy.

– Dlaniej jest.

– Niekumamtego.Niei już.

– Wiesz,jateżchcęsobietakisprawić –wyznałaCzerwona,zanimzdałasobiesprawę,żeniepowinnabyłategomówić Sombounowi. Teraz, kiedy wiedział, że ona chce czegoś dla siebie,mógłpomyśleć,żejestdlaniejkimśw rodzajuprzyjaciela.

– Nie.Niety.Niety.Niemaszans.

– Dlaczegonieja?Myślisz,żeniechcębyć piękna?

– Dlaczego,docholery,miałabyśtosobiezrobić?Przecież jużjesteśpiękna. –Sombounpowiedziałtoz takąszczerością i przekonaniem, że zrobiło jej się za niego wstyd. Jakże nagie i obnażone stało się jego pragnienie.

– A tyskądwiesz?Nieznaszsięnadziewczynach. Somboun spuścił głowę i powiedział cicho:

– Nie muszę znać się na dziewczynach, żeby wiedzieć, co jestpiękne. –Byłtakidumny,i comuz tegoprzyszło.Pracowałw fabrycenajdłużej.Zacząłjużw szkoleśredniej,bomyślał,żedziękitemudostaniesięnastudia.Dziesięćlatpóźniej nadal pracował w zakładzie i wykonywał te same czynności. To on podrzynał gardła w pomieszczeniu obok, zanim kurczakidocierałydoCzerwonej.Widziałje,gdyjeszczeżyły.Na myślo robieniuczegokolwiekz Sombounemprzechodziłyją dreszcze. Czy człowiek, który zarabia na życie w taki sposób, w ogóle może być łagodny?

Po tej rozmowie operacje plastyczne nosa były jedynym tematem, jaki mógł sprawić, że w ogóle gadała z Sombounem. Kto i kiedy miał operację i czy była ona udana. Powiedziała mu, że jak zaoszczędzi dostatecznie dużo pieniędzy, też sobie zrobi nos. Zawsze powtarzała:

– Tobędzienapewnow przyszłymroku.Napewno.