Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Effie pasjonuje się historią i właśnie jest na tropie odkrycia, które może jej ułatwić wstęp do Towarzystwa Archeologicznego. Jednak nowy właściciel ziemi, na której prowadzi wykopaliska, lord Rivenhall, kategorycznie żąda, by natychmiast przerwała pracę. I choć ten opryskliwy arystokrata grozi jej poważnymi konsekwencjami, Effie nie zamierza się poddawać, postanawia zdobyć jego zaufanie i sympatię. Jest uparta, nie pozwala się zbyć, a im dłużej go zna, tym lepiej rozumie, dlaczego Rivenhall ukrywa się za maską cynizmu i stroni od ludzi. Zdobyła jego przyjaźń, ale to przestaje jej wystarczać. Czy odważy się zawalczyć o miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 271
Virginia Heath
Jak zdobyć serce lorda Rivenhalla
Tłumaczenie:
Karol Hajok
Trzysta akrów…
EUPHEMIA
– Co ty, do cholery, wyprawiasz?
Niechlujnie wyglądający chłopak zamrugał, podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na Maxa przez grube szkła okularów.
Max zauważył klęczącego na ziemi chłopaka już jakiś czas temu, ale postanowił przejechać obok, biorąc go za kłusownika, który potrzebuje kilku bażantów, by wykarmić biedną rodzinę. Nawet w czasach, kiedy Max cieszył się jedzeniem, nie przepadał za bażantami, więc nie robiło mu to różnicy.
Kiedy jednak pokonał już niewielkie wzniesienie w pobliżu wschodniej granicy swojej nowej posiadłości, zauważył dziury w ziemi, łopaty, narzędzia i taczkę. Zdał sobie sprawę, że intruz nie poluje na bażanty, tylko kopie.
– Zadałem ci pytanie! – warknął, zirytowany, że musi nie tylko rozmawiać z innym człowiekiem, ale jeszcze zajmować się cudzymi problemami.
Chłopak miał najdziwniejsze okulary, jakie Max kiedykolwiek widział. Nie miały zauszników, zamiast tego były przywiązane do głowy czerwoną tasiemką zawiązaną na kokardkę. Do tego bardzo powiększały oczy. Właściciel okularów wyglądał, jakby był w tragicznej sytuacji finansowej, więc wcześniejsze przypuszczenia Maxa zdawały się zasadne. W dłoniach chłopaka Max dostrzegł pędzel i kielnię, a za nim, w błotnistej ziemi – ciemny obiekt przypominający garnek. To wszystko było bardzo dziwne i niepożądane. Zwiastowało kłopoty.
– Co robisz na moich ziemiach bez pozwolenia?
– Na pańskich ziemiach?
Chłopiec wcale nie brzmiał jak chłopiec. Max poczuł, jak coś przewraca mu się w żołądku, kiedy zorientował się, że to kobieta. Łatwo było się pomylić, biorąc pod uwagę, że nieznajoma miała na sobie bryczesy i robocze buty. Dziwne buty – jeden czarny, a drugi niezaprzeczalnie brązowy.
– Och, dzień dobry! – przywitała się. – Musi pan być nowym lordem Rivenhallem, prawda?
O wiele łatwiej było traktować nieprzyjemnie mężczyzn niż kobiety. Gdyby Max wcześniej się zorientował, z kim będzie miał do czynienia, nie podjechałby w tę stronę. Z bliska widać było, że jej biodra były szersze niż u mężczyzny, a obszerna lniana koszula, byle jak wsunięta za pasek, zakrywała kształtny biust. Ta kobieta miała ciało godne grzechu, ale niewiele wskazywało na to, by miała chęć na jakieś swawole. W gruncie rzeczy to nawet lepiej. Jego pełne swawoli dni dobiegły końca.
Nosiła brązowy filcowy kapelusz, który ukrywał jej włosy i rysy twarzy. Twarzy, która w tej chwili była pokryta grubą warstwą mokrego piachu. To, czego nie zakrywały duże okrągłe soczewki, przykrywała gruba warstwa brudu. Uśmiechnęła się wesoło i poklepała konia Maxa po pysku, a drugą osłoniła oczy przed blaskiem wschodzącego słońca.
– Jesteśmy sąsiadami, milordzie. Od zeszłego tygodnia próbowałam wpaść do pana z wizytą, ale cały czas był pan niedysponowany. Jestem córką doktora Henry'ego Nithercotta z Hill House. Panna Euphemia Nithercott.
Wyciągnęła dłoń, by ją uścisnął, a on spojrzał na nią, jakby była jadowitą kobrą, zignorował jej przyjazny wyraz twarzy i przybrał maskę zgryźliwości.
– Żywię głęboką niechęć do lekarzy.
– Nie był lekarzem, tylko naukowcem. Wykładał na Cambridge przez trzydzieści pięć lat i specjalizował się w tłumaczeniu tekstów anglosaskich. – Mówiła tak, jakby była przekonana, że wypowiadane przez nią słowa mają znaczenie. Tylko że dla niego nic nie miało znaczenia, a jedyne, czego pragnął, to zostać sam. Wydawało mu się, że przyjazd do posiadłości, oddalonej o wiele mil od innych zamieszkałych terenów, zagwarantuje mu upragnioną samotność. Tymczasem już po dwóch tygodniach od przyjazdu spadło mu na głowę niechciane towarzystwo.
Max wykrzywił usta, dając pannie Euphemii do zrozumienia, że naukowców również niespecjalnie szanuje i patrzył z ulgą, jak kobieta niezręcznie wycofuje dłoń, chowa obie ręce za plecami i przestaje się uśmiechać.
– Był bardzo ceniony w swojej dziedzinie – powiedziała.
Odpowiedź, która nosiłaby choćby niewielkie znamiona zainteresowania, tylko by umożliwiła dalszą bezsensowną paplaninę.
– Panno Nithercott, to jest własność prywatna i nie ma pani prawa tu przebywać, więc proszę opuścić tę ziemię. Natychmiast.
– Właściwie to miałam już odchodzić. Muszę jednak zaznaczyć że mam pozwolenie, by tu przebywać. – Obdarzyła go znaczącym uśmiechem, jakby chciała go zapewnić, że to wszystko jest nieporozumieniem, i znów pogłaskała jego konia. – Rozumiem, że mój widok tak wcześnie rano pana zaniepokoił, milordzie, ale poprzedni właściciel tych ziem, pański stryjek Richard, już lata temu zgodził się, bym kopała przy tych ruinach. Nie wspomniał panu o mnie w listach?
– Nie.
Stryj i ojciec Maxa nie utrzymywali kontaktów przez całe jego życie. Nie było żadnych listów, nie licząc tego jednego, który Max przeczytał już po śmierci krewnego. Stryj wyrażał w nim współczucie dla straty, która dotknęła Maxa, i gorzki żal, że nigdy nie naprawił kontaktów z bratem. Max w tamtym czasie sam ledwo zdawał sobie sprawę, że kogoś stracił. Był zbyt zajęty walką o własne życie, a potem miał jeszcze wiele innych spraw do opłakiwania. Codziennie przeklinał los za to, że nie zabrał również jego.
– Och… Cóż… Lord Richard był zafascynowany wszystkimi moimi znaleziskami i bardzo interesował się historią Rivenhall. Jak pan widzi… – Powiodła szerokim gestem po rozległym terenie wykopalisk – … odkryłam tu wiele istotnych znalezisk archeologicznych. Ludzie żyli na terenach opactwa Rivenhall od co najmniej tysiąca lat, a ja przez ostatnią dekadę stopniowo odkrywałam tutejsze tajemnice. To niezwykle interesujące.
Max rzucił pobieżne spojrzenie na wystające z ziemi skały i kamienie oraz nikłe pozostałości muru. Nic tutaj go nie zainteresowało. Nie żeby się spodziewał czegokolwiek innego, dawno przestał się czymkolwiek interesować.
– Jeśli zechce pan zsiąść, milordzie, z przyjemnością pokażę panu wszystko, co do tej pory odkryłam.
Wolałby sobie wyłupić oczy, odciąć palce u stóp tępymi nożycami albo zwinąć się w kłębek i wrócić do użalania się nad sobą. Nienawidził się za to, ale nie potrafił wyjść z mroku pełnego rozpaczy, w którym tkwił. Kiedy się odezwał, jego głos był bezduszny i pozbawiony emocji:
– Pani zezwolenie na wykopaliska zostało anulowane, panno… Jak tam pani było. Niech pani to zabiera i wynosi się z mojej ziemi. – Poczuł, jak ogarnia go dobrze mu znana beznadzieja. – A jeśli jeszcze raz tu panią przyłapię, poszczuję panią psami!
Powiedziawszy to, pociągnął za wodze, by obrócić konia, a następnie odjechać, jak gdyby nie zasługiwała, by jej poświęcił więcej uwagi. Obiecał sobie, że przy najbliższej okazji kupi psy, na wypadek gdyby sprawdziła jego blef.
– Nie może pan tego zrobić! To miejsce ma ogromne znaczenie historyczne.
Słyszał, jak biegnie do niego, uderzając o ziemię ciężkimi butami. Kiedy go dogoniła, wyczuł bardzo delikatny zapach róż.
– Muszę kontynuować wykopaliska. Nie widzi pan, ile tu jest jeszcze do odkrycia?
Powinien był ją zignorować, ale nie umiał. Szarpnął za wodze, zatrzymał wierzchowca i odwrócił się, by na nią spojrzeć. Natychmiast tego pożałował, gdy zobaczył nadzieję w jej oczach.
– Niech pani wraca do domu, panno Nodcock.
Proszę wrócić do domu, na miłość boską, dodał w duchu.
– Nazywam się Nithercott. – Wzruszyła ramionami, bez urazy, co w pewnym sensie mu nawet zaimponowało, bo był dla niej naprawdę nieprzyjemny, a ona nadal z nim rozmawiała. – Wiem, wiem, trudno się to wymawia. Nithercottowie wywodzą się z Somerset, ale mój tata przeprowadził się do Cambridgeshire, zanim się urodziłam. Jak się okazuje, szczęśliwie dla mnie, bo inaczej nigdy bym się nie natknęła na opactwo Rivenhall. Proszę pozwolić, bym pokazała panu to miejsce. Zapewniam, że jego historia pana zainteresuje.
– Nie sądzę.
– Opactwo pochodzi z piętnastego wieku. – Kobieta wskazała ruiny w oddali. Max wiedział o nich tyle, że to temu miejscu Rivenhall zawdzięczało swoją nazwę. Przeczytał o tym w książce o tutejszej historii, którą znalazł w bibliotece w posiadłości. Zapoznał się z jednym rozdziałem, po czym odrzucił książkę ze złością na bok i wrócił do wpatrywania się w ściany i dalszego użalania się nad sobą. Jego siostra była przekonana, że dramatyzuje, i chociaż zgadzał się z nią, nie miał siły ani chęci, by przestać. Użalanie się nad sobą przynajmniej pozwalało zabić czas.
– Najwcześniejsze fragmenty murów są, oczywiście, normańskie, ale kiedy zaczęłam prowadzić wykopaliska nieco poza granicą budynku, odkryłam dowody świadczące, że ludzie żyli tu znacznie wcześniej.
Delikatny wiatr, który pojawił się znikąd, rozwiał mu włosy i odsłonił twarz. Na moment otworzyła szerzej oczy przesłonięte dużymi okularami, a jej uśmiech osłabł. Musiała dostrzec jego blizny. Mimo to zdobyła się na uśmiech, i choć był bardziej uprzejmy niż u większości ludzi, gdy dostrzegali jego szpetotę, był też zabarwiony litością, której Max nienawidził. Zrobiło mu się wstyd, że to zobaczyła.
Instynktownie odwrócił się, a następnie spojrzał na nią zirytowanym spojrzeniem.
Znowu się uśmiechała, jakby próbowała nawiązać kontakt z lepszą stroną jego osobowości. To go złościło, bo miała ładny uśmiech, który całkiem mu się spodobał. Była jedną z tych osób, które bezustannie gestykulują – wymachiwała rękami, wskazując na wszystko dookoła i kreśląc różne kształty w powietrzu. A przy tym cały czas atakowała jego uszy paplaniną i przyciągała wzrok swoją kobiecością. Poczuł, jak coś go kłuje w klatce piersiowej.
– Na przykład tamte mury są wyraźnie rzymskie, a rozmiar budynków sugeruje, że były to małe mieszkania biedniejszych obywateli. Zgromadziłam już obszerną kolekcję przedmiotów codziennego użytku z tego okresu. Dzięki nim można sobie wyobrazić, jak wyglądało wtedy życie. Przez ostatni rok kopałam na wschodniej granicy posiadłości w nadziei na znalezienie świątyni albo willi. Czegoś istotnego, co wyjaśniłoby, dlaczego w bliskim sąsiedztwie znajdowało się tak wiele małych domów. Ale niedawno badania skierowały mnie na inne ścieżki, niż się spodziewałam. Uważam, że wkrótce uda mi się znaleźć dowody na to, że osada pochodzi sprzed czasu rzymskiej ekspansji. Lord Richard byłby zachwycony, gdyby się o tym dowiedział. Nie mogę się doczekać, aż wszystko odkryję!
Dobry Boże, ta kobieta miała gadane. Max przebywał w jej towarzystwie przez kilka minut, a już dzwoniło mu w uszach. A przecież zamierzał unikać zarówno rozmów, jak towarzystwa ludzi. Jeśli miał kiedykolwiek zdobyć spokój i samotność, których pragnął, musiał natychmiast zdusić ten niechciany atak w zarodku. Było jasne, że ta córka naukowca będzie chciała dalej kopać w jego ziemi, co było absolutnie wykluczone. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, byli jacyś ludzie kręcący się na terenie posiadłości.
– Nie wiem, jak to pani wytłumaczyć. – Sarkazm stał się jego drugim językiem. Był jak tarcza, z której korzystał, by ukryć ból. – Lord Richard nie żyje. To oznacza, że wszelkie umowy, które pani z nim zawarła, są nieważne.
Zamrugała, a wtedy on zwrócił uwagę, że miała bardzo gęste, ciemne rzęsy. Zmarszczył brwi. Powinien przestać zwracać uwagę na takie szczegóły. Ta sfera jego życia dobiegła końca i im szybciej się z tym pogodzi, tym lepiej.
Tymczasem ona rozwiązała wstążkę przy okularach i ściągnęła je, odsłaniając piękną parę oczu o kolorze starzejącej się szkockiej whisky. Były urocze, inteligentne i wpatrywały się prosto w niego.
– Niech pani zabiera swoje rzeczy, panno Nithercott, i wynosi się z mojej ziemi. Nie chcę tu pani więcej widzieć.
Natychmiast się wzdrygnęła, a te nieprzyzwoicie piękne, złociste oczy zabłysły żywiołowo. Oparła dłonie na biodrach i odparła:
– Niech pan posłucha…
Max uniósł dłoń, by powstrzymać tyradę, którą zamierzała wygłosić. Ani nie miał już cierpliwości do konwenansów, ani nie widział w nich sensu. W chwili, gdy stracił swoją twarz i marzenia, stracił też ochotę, by zachowywać się jak dżentelmen.
– Koniec rozmowy, panno Nincompoop. Niech pani zabiera swoje łopaty, pozostałe śmieci i odejdzie. Ma pani zakaz wstępu na teren opactwa Rivenhall. Wszelkie ustalenia, które kiedyś zawarła pani z moim stryjem, którego nigdy nie poznałem, zostają unieważnione.
Nie zawracał sobie głowy czekaniem na jej reakcję. Zawrócił konia i odgalopował.
Dzień wykopalisk nr 756:
brak jakichkolwiek postępów z powodu wystąpienia całkowicie nieprzewidzianych okoliczności…
Effie była tak wściekła, że nawet dwumilowy spacer z Hill House do opactwa jej nie uspokoił.
Jak on śmiał być taki niegrzeczny i złośliwy?
Jak śmiał zabronić jej odkrywania przeszłości, która była dla niej wszystkim? Nie wiedziałaby, co z sobą począć, gdyby nie opactwo i jego tajemnice, które zgłębiała całymi dniami. To, co na początku miało tylko odwrócić uwagę od nieszczęść, które ją spotkały, szybko stało się pasją. Wykopaliska były jedynym miejscem, do którego naprawdę się przywiązała.
Okropny człowiek! Jakie to miało dla niego znaczenie, że kopała w ziemi? Wykopaliska znajdowały się na skraju posiadłości, z dala od jego domu, a gleba i tak nie nadawała się do uprawy. Miał wiele innych miejsc, po których mógł jeździć na swoim wielkim koniu. Był po prostu niemiły i nierozsądny. A Effie nie cierpiała niemiłych i nierozsądnych ludzi.
Niestety z punktu widzenia prawa lord Rivenhall miał rację. Nie musiał uznawać sąsiedzkiej umowy zawartej przez stryja wiele lat temu. Ziemia należała teraz do niego i mógł z nią robić, co mu się żywnie podobało. Nie było żadnych ustaleń na piśmie, więc dżentelmeńska umowa umarła wraz z dżentelmenem, z którym ją zawarła. Nowy lord Rivenhall miał prawo zabronić jej kopania.
Ta myśl rozgniewała ją jeszcze bardziej. Jak ten okropny człowiek mógł być tak nieczuły, tak lekceważyć jej ważną pracę? Naprawdę oczekiwał, że porzuci naukę tylko dlatego, że tak powiedział? Miała ochotę pójść do niego, zażądać spotkania i dać mu do zrozumienia, co o tym myśli. Oczywiście gdyby to zrobiła, mogłaby pożegnać się zarówno z jakąkolwiek szansą na dalsze badania, jak i swoim zdrowiem psychicznym.
Gdyby ojciec żył, pewnie zaleciłby powściągliwość i ostrożność.
– Effie – mówił jej, gdy z powodu frustracji zrażała do siebie ludzi. – Używaj logiki i rozsądku, a nie emocji. Staraj się znaleźć kompromis, bo to zawsze jest kluczowe. I pamiętaj, co powiedział Benjamin Franklin: cierpkie słowa nie zjednują przyjaciół, za to łyżka miodu złapie więcej much niż galon octu.
Ojciec lubił cytaty i nie znosił kłótni. Tymczasem Effie była więcej niż szczęśliwa, kłócąc się, o ile było to uzasadnione. Tym razem potrzebę kłótni uzasadniał wstrętny lord Rivenhall. Gdyby nie był właścicielem ziemi, którą musiała przekopać, wzięłaby łopatę i walnęła go w tę głupią głowę. Okropny człowiek! Przez niego zmarnowała cały poranek na gadanie, które i tak nie odniosło skutku. Wciąż nie odkopała wspaniałego garnka, który już częściowo wystawał z ziemi. Przez wszystkie lata wykopalisk w Rivenhall nie znalazła niczego, co wyglądałoby tak pięknie, jak odkryty wczoraj skarb. Zaniechanie dalszych poszukiwań byłoby tragicznym marnotrawstwem.
Effie zatrzymała się kilka jardów od drzwi wejściowych do dworku okropnego hrabiego i zmusiła się do wzięcia kilku powolnych, uspokajających oddechów, a następnie podeszła do drzwi.
Cierpkie słowa nie zjednują przyjaciół.
Nie żeby miała w tej chwili jakichkolwiek przyjaciół, ale o tym nowy lord Rivenhall jeszcze nie wiedział. No chyba że wieści dotarły do niego za pośrednictwem plotek lub służby. Mało prawdopodobne, skoro był odludkiem.
Effie powtarzała w myślach słowa ojca, mając nadzieję, że ją uspokoją. Odwiedzała poprzedniego lorda Rivenhalla, odkąd skończyła dziesięć lat. Zawsze cieszył się na jej widok i żywo interesował jej pasją. Mogła chodzić po jego domu, przeglądać książki w bibliotece i kopać wśród ruin. Zanim umarł dwanaście miesięcy temu, Effie pijała z nim herbatę co najmniej dwa razy w tygodniu. Niestety tym razem to nie miała to być herbatka ze starym przyjacielem ojca. Wszystko, co było jej drogie, spoczywało teraz w rękach jego skwaszonego bratanka.
Zapukała do imponujących drzwi frontowych, zamiast jak zwykle wejść przez kuchnię. W dowód przyjaznych zamiarów przyniosła kosz pełen świeżych wypieków. Miała nadzieję, że kilka słodkich przysmaków i butelka brandy ze starych zapasów jej ojca sprawią, że gburowaty hrabia zrobi się nieco milszy.
Smithson, kamerdyner, wydawał się rozbawiony zarówno faktem, że przyniosła ciasta, jak i tym, że pojawiła się w sukni.
– Lord Rivenhall znów jest niedysponowany, panno Euphemio. Może zechciałaby pani zostawić koszyk, a ja powiem mu, że pani tu była?
Effie spodziewała się tego. Po wiosce krążyły plotki o tym, jak nowy właściciel opactwa Rivenhall odmawia przyjmowania gości. Hrabia nie przyjął pastora i jego żony, lokalnego sędziego i doktora Samuelsa. Po wczorajszym starciu z lordem i jego uwadze, że nie cierpi lekarzy, nie była szczególnie zaskoczona.
Jednak ona dzisiaj zamierzała z nim porozmawiać. Z tej okazji włożyła nawet suknię. Zwykle nie ubierała się tak podczas długich i samotnych dni wypełnionych kopaniem, ale z gorzkiego doświadczenia wiedziała, że mężczyźni reagowali na nią bardziej przychylnie, jeśli wpasowywała się w ich wyobrażenie o córce dżentelmena. Jakby suknie i wstążki sprawiały, że kobieta stawała się mniej onieśmielająca i dziwna. Effie obiecała sobie również, że postara się ukryć swoją inteligencję. Nic nie przerażało i nie denerwowało mężczyzny bardziej niż nadmiernie bystra kobieta.
Uśmiechnęła się przepraszająco do lokaja.
– Nie, dziękuję, Smithson. Poczekam tutaj, aż jego lordowska mość będzie dysponowany. Czy możesz mu powiedzieć, że zapuściłam korzenie w salonie i nie ruszę, dopóki nie uzyskam audiencji?
Smithson skinął powoli głową, lekko się przy tym krzywiąc.
– Spróbuję, panno Euphemio, chociaż nie sądzę, by zgodził się na spotkanie. Hrabia ceni sobie prywatność.
Smithson ruszył korytarzem, a ona przeszła do salonu i usiadła na ulubionym fotelu, najbliżej dużych przeszklonych drzwi, które wychodziły na piękny ogród.
Kamerdyner wrócił po kilku minutach, wyraźnie wzburzony.
– Mam pani przekazać, że jego lordowska mość jest niedysponowany i to się długo nie zmieni. Mam również pani przypomnieć, że została pani… – Smithson spojrzał w dół na swoje wypolerowane buty i niepewnie przełknął ślinę – …objęta zakazem przebywania na terenie posiadłości. Bardzo mi przykro.
Effie przewróciła oczami, po czym wesoło się uśmiechnęła.
– Dziękuję za zapoznanie mnie ze stanowiskiem jaśnie pana, Smithson. Jak już wspomniałam, jestem zdecydowana poczekać. Nieważne, jak długo to potrwa.
Usiadła elegancko na swoim miejscu, wyjątkowo starając się wyglądać jak dama. Biedny Smithson wyraźnie zbladł.
– Hrabia nie przyjmie tego dobrze. Otrzymałem polecenie, by się pani pozbyć.
Było oczywiste, że służący wolał pozbyć się jej, kobiety, którą znał od dziecka, niż przekazać jej decyzję swojemu nowemu panu.
Effie wzruszyła ramionami, po czym przepraszająco uśmiechnęła się do kamerdynera.
– Więc powiedz mu, że jeśli tu przyjdzie, szybciej stąd zniknę. Skoro już o tym mowa, proszę, dodaj jeszcze, że wczoraj źle zaczęliśmy znajomość, więc przychodzę z prezentem i chcę go przeprosić.
Tylko najbardziej zatwardziały zrzęda odmówiłby zarówno przeprosin, jak i prezentu. Smithson skinął głową, przygarbił się i odszedł, by przekazać hrabiemu złe wieści.
Niecałą minutę później wybuchowa reakcję lorda Rivenhalla rozniosła się echem po całym korytarzu:
– Natychmiast pozbądź się tej cholernej kobiety! Czego nie zrozumiałeś, kiedy powiedziałem, że nie chcę się z nikim spotykać? Jak śmiesz przychodzić do mnie i mówić, że ona nie ustąpi? W ogóle nie powinieneś był jej tu wpuszczać! Wezwij kilku krzepkich lokajów i wyrzuć ją.
Effie znała ten dom, zorientowała się, że wrzask dobiegł z gabinetu. Nie zamierzała pozwolić, by ten człowiek tak obrzydliwie traktował swoich służących. Wstała, chwyciła koszyk i wymaszerowała przez drzwi do ogrodu. W gabinecie również była para przeszklonych drzwi do ogrodu.
Przemknęła obok krzewów róż. Na szczęście drzwi do gabinetu były otwarte. Chwyciła klamkę i powtórzyła sobie w duchu: miód, nie ocet.
– Dzień dobry, milordzie – przywitała się.
Kamerdyner wyglądał na zaszokowanego jej wtargnięciem. Lord Rivenhall był odwrócony do Effie plecami, więc dostrzegła tylko, że jego ramiona się napinają. Po chwili obrócił głowę w jej stronę. Mimo że włosy zakrywały większość jego twarzy, Effie poczuła satysfakcję, widząc, że w tej chwili zdawał się zbity z tropu.
– Czyż to nie piękny poranek? – zapytała.
– Nie szanuje pani ani zasad etykiety, ani cudzych granic?
– Zazwyczaj szanuję, ale tym razem musiałam pilnie z panem porozmawiać.
– I zakłada pani, że skoro odmówiłem spotkania, to wtargnięcie do mojego prywatnego gabinetu jest stosowne?
– Desperackie czasy wymagają desperackich środków. Usłyszałam, jak pan krzyczy, więc wiedziałam, gdzie pan jest.
– Skoro mnie pani słyszała, to powinna się pani zorientować, że nie mam ochoty znosić pani obecności. – Odwrócił się od niej i ruszył w stronę korytarza. Po drodze zwrócił się do lokaja: – Odprowadź ją do drzwi i dopilnuj, żeby sobie poszła.
– Jeśli już musi pan być wobec kogoś nieuprzejmy, milordzie, wolałabym, by kierował pan swoją złość na mnie. To nie wina Smithsona, że naruszam pańską prywatność. I żeby było jasne, nie odejdę, dopóki nie powiem, co mam do powiedzenia, lordzie Rivenhall. Zwłaszcza że nie wydaje pan się zbytnio niedysponowany.
Zatrzymał się w pół kroku i powoli odwrócił, wyraźnie niepewny, jak zareagować na tak śmiałe stwierdzenie. Effie odważnie odwzajemniła uśmiech, po czym podeszła do mahoniowego biurka i usiadła na krześle. Lord Rivenhall nie ruszył się ani o krok i przeszywał ją spojrzeniem, które przyprawiało o dreszcze.
– Dziękuję, Smithson – powiedziała, odprawiając służącego. – Wyjdę stąd, gdy tylko skończę tę rozmowę. To nie powinno zająć dużo czasu.
Spojrzała wyzywająco na pana domu. Kamerdyner ostrożnie przeniósł wzrok z jednego na drugie, po czym pokiwał głową i opuścił pokój w tempie, które wcale nie było dostojne.
Lord Rivenhall nie odezwał się. Skrzyżował ręce na piersi i wpatrywał się w Effie, stukając niecierpliwie stopą. Effie uznała fakt, że nie krzyczał, za dobry znak.
– Proszę wybaczyć, że pana nachodzę, milordzie, ale uznałam za stosowne przeprosić pana za wczorajszą sytuację. Z perspektywy czasu uważam, że widok nieznajomej rozkopującej pańską ziemię, był sporym szokiem. Trudno się dziwić, że źle rozpoczęliśmy znajomość. – Podniosła kosz z kolan i postawiła na biurku. – Przyniosłam ciasto owocowe i butelkę ulubionej brandy mojego ojca. Mam nadzieję, że to poprawi nasze relacje. Brandy szczególnie dobrze pasuje do słynnego ciasta owocowego naszej gospodyni, pani Farley, która strzeże przepisu jak oka w głowie. I ma rację, bo nasi sąsiedzi byliby zdolni do morderstwa, byleby go dostać. W każdym razie pani Farley upiekła wczoraj to ciasto na moją prośbę specjalnie dla pana.
– To… Bardzo miłe z pani strony. – Wycedził krótkie podziękowanie. Najwidoczniej wymagało to od niego dużego wysiłku, ale przynajmniej udowodnił, że ma dobre maniery i czasami o tym pamięta. – Ale zupełnie niepotrzebne. – Zacisnął usta. – To nic nie zmieni.
Uśmiechnęła się promiennie, jakby nie dosłyszała kolejnej odmowy. Z biegiem lat nauczyła się udawać, że nie słyszy obelg i nie widzi kpiących spojrzeń.
– Tematem, który tak pilnie muszę z panem poruszyć, jest garnek.
– Garnek? Dlaczego, do diabła, miałbym się przejmować jakimś garnkiem?
Nagła i pozornie dziwaczna zmiana tematu go zdezorientowała. Właśnie na to liczyła.
– Ponieważ to nie jest zwykły garnek, milordzie. – Jej wesoły uśmiech spotkał się z otwartą wrogością. Jednak zamierzała wytrwać, bo jaki miała wybór? Nie mogła zrezygnować z wykopalisk, jedynej wartościowej rzeczy w swoim życiu. – Jest inny. Wyjątkowy. Przez te dwa lata wykopalisk nie znalazłam nic podobnego. – Mówiła, nie dając mu dojść do słowa. – Odkryłam go wczoraj przypadkiem przy wschodniej granicy. Nie jestem pewna, dlaczego coś mnie tknęło, by tam kopać, skoro na zachodzie są tak bogate zbiory w pobliżu rzymskiej osady, ale…
– Rzymskiej? Chodzi pani o starożytny Rzym?
Ciekawość brała w nim górę, ale najwyraźniej nie podobało mu się tu, bo gdy tylko zadał pytanie, znów się skrzywił.
Jednak nawet mimo ciągłych grymasów dało się zauważyć, że hrabia Rivenhall jest przystojny, choć w mroczny sposób. Effie próbowała nie zaprzątać sobie głowy bezsensownymi, choć przyjemnymi dla oka szczegółami, zauważyła jednak, że miał ciemne oczy, prosty nos i mocno zarysowaną szczękę. Niemodnie uczesane i potargane włosy dodawały mu tajemniczego uroku, a szerokie ramiona sprawiały, że kiedy stał nad nią, wydawał się groźny. Mimo ciepłej pogody, nosił gruby surdut i koszulę, której kołnierzyk sięgał pod samą brodę.
Przypomniały jej się blizny, które wczoraj dostrzegła i poczuła współczucie. Widziała wcześniej podobne rany na ramieniu kowala w Teversham. Uznała, że musiały powstać w wyniku bolesnych oparzeń. Blizny na twarzy lorda Rivenhalla znajdowały się na policzku pod okiem i prawdopodobnie ciągnęły się w dół szyi, co tłumaczyło wysoko postawiony kołnierz. Może to było powodem jego otwartej wrogości?
Rozumiała, jak to jest, czuć się innym od reszty. Z jej doświadczenia wynikało, że większość ludzi nieufnie podchodzi do nieznanych im rzeczy, takich jak blizny czy ponadprzeciętna inteligencja. Ludzie bywali też nietaktowni i czasem zachowywali się, jakby spojrzenia, niedyskretne szepty czy obraźliwe słowa były uzasadnione. Effie takie ataki ignorowała. Być może lord Rivenhall reagował agresją.
– Tak, rzymskiej – odpowiedziała. – Znajdujemy się na terenie pomiędzy Durolipons, jak za czasów podbojów rzymskich nazywano Cambridge, i Camulodunum, czyli współczesnym Colchester. Opactwo zbudowano na rzymskich fundamentach, które, jak podejrzewam, były kiedyś fortem. Normanowie często tak postępowali, co zrozumiałe, bo po co tracić miesiące na nowe fundamenty, skoro na miejscu są już gotowe? Na rzymskich fundamentach zbudowano chociażby zamek Colchester, a nawet Tower w Londynie. Rzymianie byli doskonałymi budowniczymi. To była niezwykle zaawansowana cywilizacja.
Dostrzegła, że zamiast go oczarować improwizowaną lekcją historii, tylko go zmieszała. Chciał się jej już pozbyć, a nadal nie powiedziała, po co tu przyszła.
– W każdym razie… Garnek, który znalazłam wczoraj, jest szczególnie interesujący, bo nie ma cech, można się spodziewać po rzymskiej lub średniowiecznej ceramice. Zdaje się, że został wykonany ręcznie, a nie na kole garncarskim. Jest prymitywny, praktyczny i pozbawiony jakichkolwiek zdobień.
Cała, nawet najzwyklejsza rzymska ceramika, którą znalazła do tej pory, była zdobiona malunkami, inkrustacjami lub płaskorzeźbami.
– Dlatego ten garnek musi być starszy. Znacznie starszy. – Przerwała dla efektu, prezentując swój najbardziej olśniewający uśmiech. – Jeśli mam rację, jest to artefakt o wielkim znaczeniu i powinien zostać zbadany przez Towarzystwo Archeologiczne. Dlatego musi pan pozwolić, bym go wykopała.
– Nie muszę nic robić. To moja ziemia.
– Wykopaliska są na najdalszym skraju pańskiej ziemi, dobrą milę stąd, z dala od…
– Nie.
Odwrócił się od niej i ruszył do drzwi.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale. Niech pani stąd odejdzie. W tej chwili.
Miała stracić dwa lata ciężkiej pracy, jedyne, na czym jej zależało? Panika sprawiła, że puls Effie przyspieszył.
– Milordzie, gdybym tylko mogła wyjaśnić… – Co poczęłaby bez wykopalisk? Zapewne skończyłaby w zakładzie dla obłąkanych. W głowie zaroiło jej się od nieprzyjemnych myśli. – To miejsce ma naprawdę ogromne znaczenie historyczne. – I było wszystkim, co jej pozostało. Czy powinna go błagać? Desperacja i strach podpowiadały jej, by tak zrobiła, ale duma na to nie pozwoliła. Effie wyprostowała się. – Pański stryj to rozumiał. Ale on był rozsądnym i uprzejmym człowiekiem, a nie tyranem. – I to by było tyle, jeśli chodzi o miód. – Szczerze mówiąc, jeśli mogę powiedzieć wprost…
Nie mów wprost. Kiedy to robisz, zawsze kończy się fatalnie…
– Powinien się pan wstydzić za swoje chamskie zachowanie zarówno wczoraj, jak i dzisiaj! To bardzo niesąsiedzkie i kompletnie nieuzasadnione.
No i oblała go metaforycznym octem.
Hrabia znieruchomiał. Effie sama się skrzywiła z powodu swojej szczerości, ale nie mogła się zmusić, by przeprosić za wybuch. Effie niezbyt dobrze wychodziło zachowywanie się w sposób, jakiego wymagano od kobiet. Winiła za to swój zbyt duży mózg oraz fakt, że dorastała z ojcem, który zawsze ją zachęcał, by korzystała z inteligencji. Nigdy nie miała wiele cierpliwości wobec umyślnej ignorancji i niesprawiedliwości. Do tej pory była dla hrabiego uprzejma, ale jej cierpliwość właśnie się wyczerpała.
– Nie szanuje pan historii, sir? Nie wydawał mi się pan aż taki głupi. Nie odniosłam wrażenia, że mam do czynienia z idiotą.
Chyba posunęła się o krok za daleko. Hrabia powoli się odwrócił w jej stronę i patrzył na nią z lekko otwartymi ustami.
– Nie rozumiem, jak może pan umyślnie stać na drodze postępu! – dokończyła.
– Ja jestem głupi? Prosiłem, by pani wyszła. Jako właściciel tej posiadłości mam do tego prawo. – Tym razem jego głos był lodowato spokojny. Szczerze mówiąc, gdy hrabia powoli zbliżał się do Effie, brzmiał dość przerażająco. – Której części tej wypowiedzi pani nie rozumie?
– Niełatwo mnie zastraszyć, lordzie Rivenhall.
To było kłamstwo. W tej chwili, gdy hrabia stał niecałą stopę od niej, czuła się bardzo zastraszona. Miała jednak nadzieję, że kłamie całkiem przekonująco.
Miód, nie ocet.
– Chciałabym, żebyśmy porozmawiali racjonalnie, jak dojrzali i uprzejmi dorośli, na temat przyszłości wykopalisk.
Uniosła wyzywająco podbródek i złożyła ręce jak krnąbrne, nadąsane dziecko, co było, prawdę powiedziawszy, jedynie odzwierciedleniem jego postawy.
– W takim razie nie daje mi pani wyboru. Jeśli nie wyjdzie pani stąd w tej chwili, będę zmuszony usunąć panią z mojej posiadłości siłą. – Pochylił się, aż ich oczy znalazły się na równym poziomie, w odległości zaledwie kilku cali od siebie. Wyraźnie zamierzał ją zastraszyć i przekazać, że nie robiła na nim wrażenia. – Myślę, że sprawiłoby mi to przyjemność.
– Czy powinnam się teraz bać, lordzie Rivenhall?
Pomimo jego gróźb, wiedziała, że ten człowiek nie tknąłby jej palcem. Czuła to w kościach, co było o tyle dziwne, że zwykle nie wierzyła w takie bzdury. Jednak teraz była pewna, że hrabia jest nieszkodliwy. Utkwiła w nim bezczelne spojrzenie i utrzymała je, gdy nachylił się bardziej i oparł ręce na podłokietnikach jej krzesła. Tym razem nie starał się ukryć blizn na policzku, jak gdyby spodziewał się, że na ich widok Effie odsunie się ze wstrętem.
– Jeśli spodziewa się pan, że wybuchnę teraz płaczem i ucieknę, to muszę pana rozczarować.
Zamrugał, odwrócił wzrok i pospiesznie się cofnął. Uśmiechnęła się ponownie, ponieważ widziała, jak bardzo zdezorientowała go jej reakcją. Może nawet poczuł się nieswojo, próbując ją nastraszyć? Tak jak podejrzewała, blefował.
– Muszę zdobyć ten garnek i nie pozwolę się od tego odwieść.
– A ja chcę, żeby dała mi pani spokój. – Znów skrzyżował ramiona na piersi, jakby poczuł się niepewnie. – Czy muszę ogrodzić moją ziemię murem, by trzymała się pani z dala?
– Ma pan dużo ziemi, milordzie. Jeśli zacznie pan budować ten mur dzisiaj, to być może będzie gotowy za trzy lata. Zapewniam, że do tego czasu garnek będzie już dawno odkopany.
Jednak reszta sekretów opactwa nadal będzie zakopana na jego ziemiach. Effie starała się zignorować fakt, że hrabia ją przytłaczał, a jednocześnie analizowała wszystkie możliwe scenariusze w nadziei, że znajdzie sposób, aby zmusić go do ponownego spojrzenia jej w oczy.
W końcu doszła do wniosku, że musi stawić czoła faktom. Jej marne próby dyplomacji nie sprawią, że hrabia ustąpi, a jeśli Effie nadal będzie naciskać, tylko bardziej sobie zaszkodzi. Miała talent do działania na swoją niekorzyść.
Jednak resztki dawnego optymizmu nie pozwalały jej wierzyć, że nigdy nie przekona go do swoich racji. Gdyby tylko udało jej się znaleźć niepodważalne argumenty. Prawdę mówiąc, nie wydawał się idiotą, więc z pewnością mogliby dojść do porozumienia – oczywiście kiedy już się uspokoi i będzie bardziej ugodowy. Mimo że częściowo odkopany, wystawiony na działanie żywiołów, natury i niezdarnych końskich kopyt garnek był dla Effie priorytetem, na razie najlepiej było się wycofać, pozwolić, by kurz po ich starciu opadł. Wróci do hrabiego, gdy poprawi mu się humor.
– Widzę, że odwiedziłam pana w nieodpowiednim momencie i zirytowałam nadmiernym entuzjazmem. Nie miałam takiego zamiaru, tak jak i nie chciałam pana obrazić. Zapomniałam się, przepraszam. – Zdobycie się na tak nieszczere słowa, wymagało wiele silnej woli. Zdołała jednak przywołać na twarz jeszcze jeden uśmiech. – Kiedy będzie bardziej dogodny czas na rozmowę?
– Nigdy.
Mimowolnie uśmiechnęła się ironicznie. Był wyjątkowo niegrzeczny, ale za to przynajmniej przewidywalny. Jeszcze znajdzie na niego sposób. Może i nie był idiotą, ale wątpiła, by miał więcej sprytu od niej.
Według jej ojca była najsprytniejsza na całym świecie. Ta swoista klątwa, która była przyczyną wszystkich jej problemów, czasami okazywała się pożyteczna.
– Mam nadzieję, że ciasto i brandy panu zasmakują, lordzie Rivenhall. Do widzenia. Sama trafię do wyjścia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: Redeeming the Reclusive Earl
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins Publishers, 2020
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2020 by Virginia Heath
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-443-9
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek