Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Lydia przeżyła szok, gdy ojciec postanowił ją wydać za starego, znanego z rozwiązłości markiza. Nie słuchał protestów córki, odwołał się do jej poczucia obowiązku. Długo ją utrzymywał, teraz ona musi uchronić go od więzienia dla dłużników. Jednak kolejny pomysł ojca naprawdę ją przeraził. Ma wyjść za Wolfa, właściciela kasyna, który jest gotów zapłacić za jej rękę więcej niż markiz. Przed laty przeżyli młodzieńczy romans, lecz rozstali się w gniewie. Wolf nadal ją pociąga, ale powinna odrzucić z pogardą jego ofertę. A jednak ją przyjmuje. Może chce uratować ojca przed bankructwem, a może posłuchała głosu serca…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 286
Rok wydania: 2025
Virginia Heath
Skandaliczny ślub panny Lydii
Tłumaczenie:
Anna Pietraszewska
Mayfair, listopad 1817 r.
– Słyszałem dziś arcyciekawą plotkę na twój temat, Lydio.
Kilka słów wypowiedzianych dźwięcznym barytonem wystarczyło, by zachwiała się na nogach. Rozpoznałaby ten głos wszędzie. Zwłaszcza gdy rozbrzmiewał tuż za jej plecami, niemal zagłuszając orkiestrę oraz gwar rozmów, które niosły się po zatłoczonej sali balowej.
Owen Wolf… Naturalnie zauważyła go wśród gości znacznie wcześniej. Trudno byłoby go przeoczyć, kiedy bratał się z elitą, wymieniał ukłony oraz uściski dłoni z najbardziej wpływowymi przedstawicielami londyńskiej śmietanki. Ujmujący jak zwykle. Mało kto oparłby się jego urokowi. Jako najprzystojniejszy mężczyzna na balu niewątpliwie rzucał się w oczy. Należał do osób, których zwyczajnie nie sposób nie zauważyć. Wiedziała coś o tym, bo im bardziej próbowała go ignorować, tym bardziej przyciągał jej uwagę. Walczyła z tym, odkąd się poznali, zazwyczaj na próżno.
Dziś była nie w sosie, więc nie do końca nad sobą panowała. Zapewne dlatego nie udawało jej się unikać go tak skutecznie jak zwykle.
Nie w sosie to mało powiedziane. Z nerwów ledwo trzymała się na nogach. Nie była w nastroju do sprzeczek i nie miała najmniejszej ochoty wdawać się z nim w słowne utarczki. Oczywiście za nic by się do tego nie przyznała. Prędzej ją piekło pochłonie, niż da po sobie poznać, że nie jest jej tak obojętny, jak próbowała mu wmówić. Sama jego obecność wyostrzała jej zmysły i przyprawiała ją o gęsią skórkę. Diabli nadali… Oddałaby wszystko, byle tylko wyrzucić go z myśli.
Popatrzyła bez emocji na pary pląsające na parkiecie. Potrzebowała chwili, żeby wziąć się w garść. W końcu odwróciła się i posłała mu chłodne spojrzenie. Miała nadzieję, że sprawia wrażenie obojętnej i zdystansowanej.
– Nie interesują mnie plotki – oznajmiła wyniośle. – Swoją drogą ich miłośnicy muszą być bardzo zdesperowani, skoro wzięli na języki właśnie mnie. Najwyraźniej zabrakło im ciekawszych tematów… – Zwiesiła głos i uniosła brew. – Poza tym nie życzę sobie, żeby zwracał się pan do mnie po imieniu.
Spodziewała się, że będą o niej plotkować. To było nieuniknione. Nie sądziła jednak, że sensacyjne wieści zaczną się szerzyć tak błyskawicznie. Sama dowiedziała się przecież o planach ojca zaledwie kilka godzin wcześniej.
Zgodziła się na zamążpójście tuż przed wyjściem na bal. A teraz robiła dobrą minę do złej gry i udawała, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ojciec wmanewrował ją w niechciane małżeństwo, apelując do jej poczucia obowiązku.
– Uwierz mi, nie mamy wyboru – zapewniał ją potem brat. – Twoje zaręczyny to dla nas ostatnia deska ratunku. Bądź dobrej myśli, możliwe, że do ślubu jednak nie dojdzie. Staniesz przed ołtarzem, tylko jeżeli zawiedzie wszystko inne.
Wszystko inne? Czyli co? Oboje wiedzieli, że wydanie jej za mąż to jedyne rozwiązanie. Bartonowie stali na skraju bankructwa. Zmierzali ku nieuchronnej ruinie i powoli kończyły im się pomysły. Tudzież fundusze na bieżące wydatki.
Raptem pojęła w pełni, co to dla niej oznacza, i oblała się zimnym potem. Przerażona perspektywą ponurej przyszłości, uraczyła rozmówcę poirytowaną miną. W obecnym stanie ducha nie musiała się wysilać. Apodyktyczne spojrzenia przychodziły jej bez trudu.
Przeszła nieśpiesznie obok Wolfa, choć wolałaby wziąć nogi za pas i pognać do domu, żeby lizać rany w zaciszu swojego pokoju.
Nie powinna była dziś wychodzić z domu. Postanowiła pokazać się publicznie z czystej przekory. Usiłowała odwlec nieuniknione. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że jej życie wkrótce bezpowrotnie się zmieni, więc udawała beztroskę. Tak było prościej.
On tymczasem stał niedbale oparty o filar, z arogancko splecionymi ramionami i rozglądał się dookoła, jakby świat leżał u jego stóp. Jak zwykle elegancki, przystojny i pewny siebie. Jego przenikliwe błękitne oczy widziały stanowczo zbyt wiele. Cóż, miał mnóstwo wad, ale z pewnością nie można mu było odmówić inteligencji. Już kiedy jako młody chłopak pracował dla jej rodziny jako stajenny, był niesamowicie bystry. Spryt i lotny umysł stały się jego znakami rozpoznawczymi. Nie zdołałby ich ukryć, nawet gdyby chciał.
– Czyli to jednak prawda, milady? – Próbowała uciec z tego nużącego przyjęcia i tym samym uwolnić się od jego obecności, ale choć pędziła w stronę wyjścia, Wolf dogonił ją bez najmniejszego wysiłku. – Szacowny papa rzeczywiście zamierza sprzedać panią temu, kto da więcej?
Żebyś wiedział, pomyślała ze złością. Sprawy zaszły tak daleko, że ojciec mógł albo przehandlować córkę, albo wylądować w więzieniu dla dłużników. Wolf bez wątpienia doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo ostatnio zawsze był świetnie poinformowany, i to na długo przed innymi. Kolejny z jego licznych denerwujących nawyków.
– Wierzyć się nie chce. – Pokręciła głową i udając zdumienie, otworzyła wachlarz. Wiele ją kosztowało, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest wstrząśnięta. Jakby coś w niej nagle umarło. – Czego to ludzie nie wymyślą… Ale skoro wygadują o mnie niestworzone bzdury, to przynajmniej na jakiś czas dali spokój innym nieszczęśnikom. Zatem płynie z tego jakiś pożytek.
– Więc jednak naprawdę wychodzi pani za mąż – stwierdził z niedowierzaniem, potrząsając złotą czupryną. W jego oczach pojawiło się zaniepokojenie. Rzecz jasna nie wzięła tej rzekomo szczerej troski za dobrą monetę. Nie była aż tak naiwna, choć jej głupie serce wciąż pragnęło wierzyć, że jest zdolny do odczuwania emocji.
– A ja, durny, byłem przekonany, że przez te lata czekała pani na mnie – dodał po chwili. Lubił jej przypominać, że w zamierzchłej przeszłości coś ich łączyło. Prawdopodobnie znajdował w tym perwersyjną przyjemność.
Nie musiał się wysilać, i bez tego nie potrafiła o tym zapomnieć. Zapamiętała każdy szczegół ich pierwszego spotkania. Zupełnie jakby miało miejsce wczoraj. Tamtego roku spędziła całe lato poza miastem. Pewnego dnia wróciła z matką do rezydencji przy Berkeley Square. I właśnie wtedy, gdy ich powóz zajechał przed dom i ktoś jak zwykle otworzył drzwiczki, żeby pomóc im wysiąść, nagle ujrzała jego niewiarygodnie przystojną twarz i zajrzała w najbłękitniejsze oczy pod słońcem. Potem było jeszcze gorzej. Uśmiechnął się, wziął ją za rękę i… przepadła z kretesem. Cały świat nagle zniknął, czas stanął w miejscu i zostali tylko oni. Jej niedoświadczone dziewczęce serduszko zadecydowało, że stoi przed nią ten jedyny.
– Pochlebia pan sobie. Zresztą jak zwykle. Zawsze przeceniał pan swoje zalety i miał niestosownie wysokie aspiracje jak na człowieka niskiego pochodzenia. – Z rozmysłem wytknęła mu plebejskie korzenie. Chciała go urazić i dopięła swego. Zacisnął idealnie zarysowaną szczękę i zadarł hardo podbródek. Reagował tak za każdym razem, kiedy ktoś z wyższych sfer ustawiał go do pionu, dobitnie pokazując mu miejsce w szeregu.
Usatysfakcjonowana popatrzyła na niego z wyższością.
– Co pan tu właściwie robi? Jakoś nie wierzę, że został pan zaproszony. Zapewne jak zawsze sam pan się bezczelnie wprosił. To by tłumaczyło, czemu czai pan się w cieniu albo chowa za filarami. – Ciągle czyli od chwili, gdy dwa lata temu nieoczekiwanie wrócił do Mayfair.
Od powrotu bywał na salonach dość regularnie, choć rzadko na pierwszym planie. Zwykle zadowalał się graniem drugich skrzypiec. Wystarczało mu, że niczym zły duch przemyka chyłkiem między marmurowymi posągami, nasłuchując i obserwując elitę, jakby obserwował zwierzęta w zoo.
Nie rozumiała, dlaczego mu na to pozwalają. Przyjmują go jak swego, ignorując jego pożałowania godną profesję. Na litość boską, był przecież właścicielem najpopularniejszej szulerni w stolicy. Powinien pozostać tam, gdzie jego miejsce, czyli w rynsztoku.
Uśmiechnął się niezrażony jawną obelgą, a ona odkryła ze zgrozą, że przyspiesza jej tętno. W rezultacie poczuła się, jakby wymierzyła policzek nie jemu, lecz sobie. Ze wszystkich znanych jej mężczyzn tylko on miał na nią tak wielki wpływ.
– Zawsze wolałem trzymać się w cieniu. Nie muszę grzać się w blasku kandelabrów, żeby poczuć swoją wartość. Ale gdyby miała pani ochotę zatańczyć, z przyjemnością zrobię dla pani wyjątek – dodał z uśmiechem.
Jak na zawołanie rozległy się pierwsze takty walca. Orkiestra też sprzysięgła się przeciwko niej? Przewróciła oczami, nie ukrywając rozdrażnienia. Doprawdy mógł sobie darować. Jego nieszczere umizgi to ostatnia rzecz, na jaką miała teraz ochotę.
– Wydawało mi się, że książę Aveley i jego małżonka nieco staranniej dobierają znajomych. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek natknę się na pana w tak wytwornym miejscu. Z pańską reputacją… – zwiesiła wymownie głos w nadziei, że wyprowadzi go z równowagi. Oboje wiedzieli, kim jest i co sobą reprezentuje. Inni najwyraźniej dali się zwieść. Na niej romantyczne opowieści o jego przeszłości nie robiły najmniejszego wrażenia. Nawet jeżeli istotnie zasłużył na ułaskawienie, w jej oczach nadal był winny. Nic nie usprawiedliwiało haniebnych czynów, których się dopuścił.
– A jednak spotykamy się tutaj – odparł nie bez drwiny. – Domyślam się, jakie to dla pani trudne, zwłaszcza że jestem tu w charakterze gościa. Może dla pewności zechce pani rzucić okiem na zaproszenie? Chętnie pokażę.
– Wolałabym, żeby pokazał pan mi plecy. I tym razem zniknął na dobre. – Żałosne, pomyślała, oceniając swoją ripostę. Niestety w zaistniałych okolicznościach nie było jej stać na nic lepszego.
Gdy dotarła do wyjścia, już go przy niej nie było. Nie poszedł za nią. Nie musiała się rozglądać, bo zawsze instynktownie wyczuwała jego obecność.
Miała właśnie przestąpić próg, kiedy znów się odezwał:
– Najwytrawniejsi gracze stawiają na Kelvedona.
Stanęła jak wryta. Nagle poczuła się jak zwierzę w klatce.
– Słucham? – wymamrotała zduszonym głosem, odwracając się w jego stronę.
– Mówię, że większość zakładów typuje markiza Kelvedona – uściślił i ruszył ku niej. – Kojarzy pani? Odrażający typ z wystającym brzuchem, łysą czaszką i cuchnącym oddechem. Wystarczająco leciwy, by być pani ojcem, kto wie, może nawet dziadkiem.
– Tak, dziękuję, wiem, jak wygląda Kelvedon. – Rodzina chce ją wydać za zniedołężniałego starego zbereźnika? Tylko po to, żeby spłacić kilka naglących długów? Nie, to niemożliwe, wręcz absurdalne….
Rozumiała argument, że utrzymanie córki, szczególnie starej panny, jest kosztowne, ale skazywanie jej na życie u boku lubieżnego tetryka to gruba przesada. Ojciec nie może być chyba aż tak bezduszny?
– Ręczę, że jest pan w błędzie – oznajmiła dobitnie. – Drogi papa owszem, zażądał, żeby „wreszcie zrobiła, co do niej należy”, ale nawet on nie posunąłby się tak daleko.
– Nie byłbym tego taki pewien. Kelvedon jest wystarczająco bogaty, a w jego żyłach płynie błękitna krew. Dla przedstawicieli wyższych sfer to jedyne istotne kryteria, nieprawdaż? Zwłaszcza dla pani ojca. – Błękitne oczy Owena wyglądały teraz jak dwa sople lodu. Mówiąc oględnie, on i jego dawny chlebodawca nie darzyli się szczególną estymą.
– Myli się pan. – Rozejrzała się nerwowo po sali balowej. Zdesperowana myślała tylko o tym, żeby jak najprędzej skonfrontować się z ojcem i usłyszeć z jego ust, że to tylko głupia plotka. Gdzie się podział jej brat? Justin z pewnością się za nią wstawi.
Papa w kółko powtarzał, że „córka to tylko córka” i praktycznie jej nie zauważał, lecz zdarzało mu się słuchać syna i spadkobiercy. Justin nigdy się nie zgodzi, żeby wydali ją za odstręczającego starca.
– Czyżby? – nie dawał za wygraną Wolf. Nie musiała na niego patrzeć. Potrafiła sobie wyobrazić jego zadowoloną minę. – Śmiem twierdzić, że smrodliwy markiz, jako człowiek zasobny, dysponuje środkami, które starczą z nawiązką na pokrycie niebagatelnych długów pani rodziny. Pani nadęci i zakłamani najbliżsi zostaną uratowani od finansowej zguby, dostaną to, na czym im zależy. Tymczasem Kelvedon zbliży się do miłościwie nam panującego króla i też dostanie, czego pragnie. Zatem wszyscy na tym zyskają i będą zadowoleni. Wszyscy z wyjątkiem ciebie, Lydio. Ale ty, rzecz jasna, zrobisz, co ci każą, jak przystało na bezwolną i tchórzliwą pannę z arystokratycznego rodu, która zawsze stawia na pierwszym miejscu interes familii. Obowiązek rzecz święta, więc zgodzisz się na wszystko bez słowa sprzeciwu, zresztą nie po raz pierwszy.
Jego ocena sytuacji była przerażająco bliska prawdy. Jeśli zamierzał ją pognębić, to niewątpliwie mu się udało. Poczuła się jeszcze gorzej niż kilka minut temu. Jej świat wkrótce runie w posadach.
Każą jej się poświęcić dla dobra rodziny. To ohydne i niesprawiedliwe, ale czy miała wybór? Tegoroczne mizerne plony i niesprzyjająca sytuacja na rynku postawiły ich w arcytrudnym położeniu. Pieniądze nie leżą na ulicy, a wiejski majątek oraz rezydencja w Mayfair generują koszty. Justin potrzebuje jej pomocy, więc sprawa jest przesądzona. Nie może przecież opuścić w potrzebie jedynego brata.
Wprawdzie nie są już tak zżyci jak kiedyś, ale nazwisko Barton zobowiązuje. Jeżeli Kelvedon okaże się jedynym kandydatem…
Zacisnęła na moment powieki. Zaduch w wypełnionym po brzegi salonie zaczął ją przytłaczać. Dudniło jej w głowie i z trudem łapała oddech.
– Marnuje się pan, panie Wolf. Z pańską wybujałą wyobraźnią powinien pan pisywać do kroniki towarzyskiej albo wydawać gazetę plotkarską.
– Kiedyś zwracałaś się do mnie po imieniu. Nazywam się Owen, pamiętasz?
Wolałaby nie pamiętać. Tego, oraz wielu innych rzeczy, do których zniżyła się przez obłudnego stajennego. Na szczęście nikt poza nimi nie wiedział, że straciła głowę dla prostaka z gminu. Gdyby to wyszło na jaw… Chyba nie zniosłaby takiego upokorzenia.
– Owszem, ale byłam wtedy naiwnym podlotkiem! – Miała zaledwie siedemnaście lat, kiedy go skazano. Okrutnym zrządzeniem losu trafił do więzienia dokładnie w dniu jej urodzin.
– A ja durnym młokosem – odparł z cieniem uśmiechu na ustach i wzruszył ramionami.
Nie miała ochoty przypominać sobie urodziwego młodzieńca, którym niegdyś był. Nie chciała w nim już widzieć tamtego energicznego chłopca z głową pełną marzeń. Jedynej osoby, dla której w tamtych czasach coś znaczyła, jedynej, która chciała jej słuchać i być dla niej oparciem.
– Zamierzchła przeszłość, z której nie jestem dumna. Byłam głupią pensjonarką. Dałam się zwieść pańskiemu fałszywemu urokowi. Niestety zbyt późno pojęłam, że mój złotousty Owen Wolf jest pospolitym, dwulicowym łotrem.
– Zamierzasz nienawidzić mnie do końca życia, Lydio? Ja nie żywię do ciebie niechęci, choć z pewnością powinienem. Bóg jeden wie, że dałaś mi powody.
Dostrzegła w jego oczach przebłysk emocji i prawie w nie uwierzyła. Idiotka! Drugi raz nie nabierze się na te sztuczki. Nie cierpiała się za to, że wciąż nie potrafi mu się oprzeć. Jego nie cierpiała jeszcze bardziej. Za to, że swoim zwyczajem próbował obrócić jej słabość na własną korzyść.
– Może pora zapomnieć o dawnych urazach? – dodał po chwili milczenia. – Upłynęło dziesięć długich lat.
Dziesięć lat, dwa miesiące i jeden dzień, doprecyzowała w duchu. Tyle czasu minęło od chwili, w której wszystko nagle się zmieniło. Tkwiła w błogim przekonaniu, że zmierza ku świetlanej przyszłości, potem w jednej sekundzie jej świat legł w gruzach, a marzenia i nadzieje zostały bezpowrotnie pogrzebane. Niełatwo się było podnieść po tak bolesnym zawodzie. Jej niemądre serce wciąż nie chciało się pogodzić z rzeczywistością.
– Nienawiść, panie Wolf, to wyjątkowo silne uczucie – oznajmiła pogardliwie. – A pan jest mi całkowicie obojętny. Może pan zatem być spokojny, nie zależy mi na panu na tyle, by pana nienawidzić. – Wierutna bzdura. Łgała w żywe oczy, żeby się lepiej poczuć. Wolf wzbudzał w niej mnóstwo emocji. Wiedziała, że to się nigdy nie zmieni i zdążyła się z tym pogodzić. Skoro nie uleczyło jej siedem sezonów spędzonych na targowisku próżności, to raczej nic jej nie uleczy. Nigdy nie narzekała na brak zalotników, kilku z nich zabiegało nawet o jej rękę. Odrzuciła wszystkich. Była wymagająca i szukała ideału. Tyle że nikt nie był dla niej wystarczająco dobry, bo porównywała wszystkich z Owenem, a żaden mężczyzna nie mógł się z nim równać. Teraz przyjdzie jej za to słono zapłacić. Nie potrafiła wybrać sama, więc ojciec wyda ją za mąż za bogacza, który spłaci rodzinne długi. Niewykluczone, że będzie to odrażający markiz Kelvedon.
Zdruzgotana, poczuła się jak stuletnia staruszka, jakby dźwigała na ramionach całą bryłę świata. Mimo to zadarła dumnie głowę i spojrzała wyniośle na rozmówcę.
– Niech pan lepiej wraca za swój ulubiony filar, panie Wolf. Blask kandelabrów to istotnie nie pański żywioł.
Nie czekała na odpowiedź. Nie chciała na niego dłużej patrzeć. Wyszła pośpiesznie do ogrodu i ruszyła przed siebie, nie zważając na przenikliwy ziąb. Stajnie Aveleyów i Bartonów znajdowały się przy tej samej ulicy. Za dwie minuty dotrze do domu i spokojnie się nad wszystkim zastanowi.
Może stanie się cud i znajdzie sposób, by uratować rodzinę, unikając przy tym zamążpójścia. Myśl o tym, że zostanie żoną odpychającego lubieżnika, przyprawiała ją o mdłości. Gdyby dano jej wybór, wolałaby pozostać niezamężna. Nie mieściło jej się w głowie, że można wyjść za mąż bez miłości. W głębi duszy wciąż była romantyczką. Owen Wolf wprawdzie złamał jej serce, ale dzięki niemu wiedziała też, co znaczy kochać i być kochaną. Pragnęła doświadczyć tego cudownego stanu ponownie. Jeśli miała dzielić z kimś życie, to tylko z mężczyzną, któremu będzie potrafiła zaufać i którego zdoła pokochać.
Niestety ojciec postawił sprawę jasno. Poinformował ją bez ogródek, że nadeszła pora, by spłaciła dług wobec rodziny. Bartonowie łożyli na nią wystarczająco długo. Teraz będzie musiała się odwdzięczyć i choć raz zrobić dla nich coś pożytecznego.
Przeklinała się w duchu za to, że była taka wybredna. Swego czasu mogła przebierać do woli. Gdyby zadała sobie odrobinę trudu, by poznać bliżej któregoś z zalotników, na pewno znalazłaby kogoś, z kim mogłaby się przynajmniej zaprzyjaźnić. A jeśli zmuszą ją do ślubu z Kelvedonem, nie będzie mogła znieść widoku własnego męża.
Wszystko przez to, że czekała w nieskończoność na tego jedynego. Ależ była głupia. Nie potrafiła zapomnieć o podłym młokosie, który niecnie ją wykorzystał, a potem oszukał.
Na jej widok stajenni Aveleyów stanęli na baczność. Nie przywitała się z nimi jak zwykle. Była bliska łez. nie chciała, żeby widzieli ją w takim stanie. Brnęła przed siebie, wymijając powozy i stangretów.
Minutę później odetchnęła z ulgą. Jeszcze kilka kroków i będzie w domu…
– Lydio! – Poczuła na ramieniu rękę Wolfa i zamarła z wrażenia. Ledwie ją musnął, a zareagowała na jego dotyk jak na pieszczotę. Skrzywiła się i zmroziła go wzrokiem. Jak na mężczyznę tak imponujących gabarytów, poruszał się wyjątkowo lekko i cicho. Zakradał się ukradkiem niczym drapieżnik, był prawdziwym wilkiem w owczej skórze. Mamił i czarował swoje ofiary, a potem znienacka atakował.
Na domiar złego dogonił ją na dziedzińcu przed stajnią Bartonów, czyli dokładnie w tym samym miejscu, w którym zaczął się ich młodzieńczy romans. Zapewne poszedł za nią wyłącznie po to, żeby posypać solą jej rozdrapane rany. Idealne zwieńczenie drugiego w kolejności najgorszego dnia w moim życiu, pomyślała z ironią.
– Czego pan znowu ode mnie chce? – zapytała rozdrażnionym i nieprzyjaznym tonem. Miała ochotę wymierzyć mu solidny policzek, żeby oszpecić nieco tę przystojną twarz.
– Gdyby się okazało, że mam rację w kwestii Kelvedona – powiedział, przesuwając kciukiem po jej nadgarstku – jeśli będziesz czegoś potrzebowała, czegokolwiek, wiesz, gdzie mnie szukać – dokończył ściszonym tonem.
– Niedoczekanie! – warknęła, uwalniając rękę. Nie zamierzała powtarzać własnych błędów. W przeszłości za każdym razem, gdy jej dotykał, kompletnie traciła rozum. A on bezwstydnie to wykorzystywał. – Nie zwróciłabym się do ciebie o pomoc, nawet gdybyś był jedynym człowiekiem, który może mnie uratować.
– Jesteś pewien, że nie rozważają innych kandydatów? – zapytał Owen. Wolałby nie usłyszeć tych ponurych wieści. Po rozmowie z Lydią miał gonitwę myśli i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Gdy poinformował ją o planach jej ojca, była przerażona. Żałował, że poruszył ten temat. To było zupełnie niepotrzebne, grubiańskie i złośliwe… Sprowokowała go, lecz to marne usprawiedliwienie. Wspomniał o Kelvedonie, bo kiedy przypomniała mu wyniośle gdzie jego miejsce, poczuł małostkową potrzebę, by odpłacić jej pięknym za nadobne. Z czasem nauczył się ignorować obelgi ludzi, którzy patrzyli na niego z góry. Zjednywał sobie ich sympatię, a potem z satysfakcją zgarniał fortuny, które przepuszczali w jego klubie.
Niestety w przypadku Lydii Barton ta strategia się nie sprawdzała. Gdy w grę wchodziła jej osoba, czuł się zagubiony jak rozbitek dryfujący po oceanie w szalupie bez wioseł. Panna Barton potrafiła wyprowadzić go z równowagi jednym gestem albo słowem, a przecież powinna być jedynie odległym wspomnieniem.
– Raczej nie – odpowiedział Randolph Stubbs, jego najbliższy przyjaciel i wspólnik w interesach. – Chyba że wciąż negocjują i chcą zachować dyskrecję – dodał, wzruszając ramionami. – Co jest raczej mało prawdopodobne. W tym tygodniu stary markiz aż dwa razy jadł z nimi kolację. I był jedynym gościem w ich domu. Krótko mówiąc, chcą ją wydać za Kelvedona. – Zwiesił głos i przyjrzał się Owenowi, żeby wybadać jego reakcję. – Wczoraj Kelvedon miał audiencję u biskupa. Jak myślisz, po co się z nim spotkał? Żeby uzyskać pozwolenie na szybki ślub bez zapowiedzi.
Wolf skinął głową i podszedł do lustra, żeby zawiązać fular. Musiał czymś zająć ręce, żeby nie eksplodować. Był niebezpiecznie bliski ataku furii, a nie chciał się z tym zdradzić.
Do diabła! Sytuacja z dnia na dzień przybrała wyjątkowo niepożądany obrót. To się działo zbyt szybko, nie był w stanie nadążyć za rozwojem wypadków. Co gorsza nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle próbuje za nimi nadążyć. Wcale nie powinno go to obchodzić. W końcu nie chciał zatrzymać tej jędzy dla siebie. Nie pragnął jej już… Lydia wprowadzała w jego życie chaos i zniszczenie. Zagrażała jego wolności i zdrowemu rozsądkowi. A jednak… Cóż, mimo wszystko jej współczuł.
Nie był do końca pewien, co do niej czuje poza wybuchową mieszanką urazy, rozżalenia, fascynacji i tęsknoty. Nie za nią samą, lecz za bezpowrotnie utraconą młodzieńczą miłością. Tak czy owak, Lydia nie zasługiwała na takie okrucieństwo.
Markiz Kelvedon był zgrzybiałym, obrzydliwym wieprzem, który nieustannie lżył albo napastował kobiety. W ciągu zaledwie kilku miesięcy Owen interweniował w jego sprawie co najmniej dwukrotnie. Za każdym razem ostrzegał go, żeby nie obmacywał bezczelnie hostess w jego kasynie. W końcu oznajmił mu wprost, że jeśli znów przyłapie go na niestosownym zachowaniu, wyrzuci z dożywotnim zakazem wstępu do Libertas.
Myśl o tym, że ten plugawiec obłapia Lydię, doprowadzała go do szewskiej pasji.
– Na miłość boską… – wymamrotał pod nosem. Był tak poirytowany, że miał ochotę kogoś pobić. Z jakiegoś powodu przejawiał niezdrowe zainteresowanie kobietą, która nie zasługiwała na jego troskę. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje, w każdym razie w tej chwili zupełnie nie panował nad rozbuchanymi emocjami. Nie potrafił nawet zawiązać krawata.
Przeklinając w duchu własną głupotę, cisnął na łóżko trzeci zrujnowany fular i sięgnął po następny.
– Nie cierpię tych przeklętych ozdóbek! – warknął na użytek przyjaciela, który wciąż bacznie mu się przyglądał.
Niech to wszyscy diabli… Jego chorobliwa obsesja na punkcie panny Barton zakrawała na absurd. Gdy był osiemnastoletnim młokosem, mógł za nią szaleć, to zrozumiałe. Wtedy nie wiedział jeszcze nic o życiu, ale teraz? Przecież już dawno przejrzał na oczy i stracił co do niej złudzenia. Nigdy nic dla niej nie znaczył. Ta rozkapryszona arystokratka igrała z jego uczuciami wyłącznie dla rozrywki.
Był jej małą, wstydliwą tajemnicą. Kimś, na kim mogła wypróbowywać swoje kobiece sztuczki. Przez chwilę spoglądała na niego łaskawym okiem, ale widać w końcu jej się znudził. Wyparła się ich zażyłości, żeby ratować swoją cenną reputację.
Jeszcze przez chwilę mozolił się z krawatem, aż w końcu skapitulował. Jeśli zamarudzi parę minut dłużej, spóźni się do opery i popełni niewybaczalne faux pas. W wytwornym towarzystwie niepunktualność traktowano jak zbrodnię.
– Szlag mnie trafi! – zaklął, rzuciwszy na podłogę kolejny zmięty fular. – Żyjemy w świecie, w którym miarą dżentelmena jest kunsztowny supeł pod szyją! Dasz wiarę? W głowie się nie mieści! Ktoś powinien wreszcie wymyślić krawat, który kupuje się już zawiązany. Może sam coś takiego opatentuję. Idę o zakład, że zarobiłbym na tym krocie!
Jego niezawodny druh i powiernik przewrócił oczami i podszedł do niego, ciągnąc za sobą krzesło. Musiał na nie wskoczyć, żeby zrównali się wzrostem.
– Nie masz w sobie ani krztyny cierpliwości – stwierdził, wyszarpując mu z ręki piąty z kolei fular. – Krzykiem i złością nic nie zdziałasz… – Jego pękate palce bez trudu sprostały zadaniu i zawiązały idealny węzeł. – Oj, coś mi się widzi, że wcale nie chodzi o krawat. Ciskasz się tak z powodu pewnej damy, która ostatnio podejrzanie często zaprząta twoje myśli.
– Co niby próbujesz powiedzieć? – zjeżył się Wolf.
– Tylko tyle, że wbrew twoim usilnym zapewnieniom nie wyleczyłeś się ze słabości do panny Barton tak skutecznie, jak próbujesz wszystkim wmówić.
– Pleciesz androny! – zaprotestował gwałtownie Owen, choć Lydia nadal trzymała go w garści, jakby rzuciła na niego urok. Wciąż miała potężny wpływ na jego postępowanie. W tym właśnie tkwił cały kłopot. Prędzej dałby się poćwiartować, niż pozwolił, żeby ktoś przejął stery nad jego życiem. – Nie cierpię tej harpi jak morowej zarazy! I mam ku temu ważkie powody! – zagrzmiał donośnie. – Świetnie, tylko skoro jej tak nie cierpię, to dlaczego przez ostatni tydzień myślę i mówię wyłącznie o niej? Tego akurat w żaden sposób nie umiał wytłumaczyć Randalphowi. Zapewne dlatego ten zdrajca uśmiechał się z satysfakcją. Zaczerpnął głęboko tchu i podjął wątek: – Panna Barton to osoba z nieposzlakowaną opinią i rozległymi koneksjami. Niebawem zostanie żoną jednego ze stałych bywalców Libertas. Stary cap przepuścił u nas krocie. Byłoby dobrze, gdyby przepuścił jeszcze więcej. To chyba naturalne, że zbieram informacje o naszej klienteli. Dla dobra biznesu…
Randolph zamrugał z niedowierzaniem.
– W życiu nie słyszałem bardziej żałosnej wymówki. Mnie nie nabierzesz, mój drogi. Kelvedon to birbant i sybaryta. Nie porzuci nagle złych nawyków dla młodej żonki, nawet tak urodziwej jak lady Lydia. Nie musimy się zatem obawiać, że zrezygnuje z uciech i częstych wizyt w naszym kasynie. Twoje zainteresowanie panną Barton wynika z czysto osobistych pobudek. Wieść o jej rychłym zamążpójściu wytrąciła cię z równowagi, bo jesteś po prostu zazdrosny.
– Szaleju się najadłeś czy znowu raczyłeś się brandy? – zirytował się Owen. Czyżby Stubbs miał rację? Naprawdę jest o nią zazdrosny? Odkąd tydzień temu pierwszy raz usłyszał plotkę o jej ślubie, emocje wrzały w nim jak w kotle. Na wszelki wypadek wolał ich nie definiować, ale na pewno był cokolwiek nieswój. Wmawiał sobie, że to zwykła ciekawość z domieszką frustracji, lecz wiedział, że prawda jest bardziej skomplikowana. Zaczynał podejrzewać, że zwyczajnie panikuje. Wczoraj obudził się w środku nocy zlany zimnym potem. Miał koszmarny sen z udziałem Lydii i Kelvedona. Byli zamknięci na klucz w kościele, a on bezskutecznie próbował sforsować drzwi.
– Gadaj zdrów. Ja i tak wiem swoje – skwitował Randolph. – Gertie mówi, że nadal ją kochasz.
Wolf przewrócił oczami. Też wymyśliła. Skrzywił się zniesmaczony tą idiotyczną sugestią. Musiałby doszczętnie postradać zmysły, żeby przez tyle lat pielęgnować uczucie do tak bezdusznej kobiety. Na szczęście nie był masochistą i nie zamierzał nigdy więcej błagać o okruchy z pańskiego stołu. Ani pozwolić, żeby romantyczne mrzonki przesłoniły mu zdrowy ogląd sytuacji. Dziesięć lat to szmat czasu. Wystarczająco dużo, by wydorośleć.
– Twoja Gertie nie jest wyrocznią. W tym wypadku się myli.
– Czyżby? Z moich doświadczeń wynika, że granica pomiędzy miłością a nienawiścią jest nad wyraz cienka. Co więcej, płomiennym uczuciem dałoby się wytłumaczyć twoją aktualną obsesję tudzież paskudny nastrój.
– Jeśli zapomniałeś, przypominam, że ta kobieta rzuciła mnie wilkom na pożarcie. Przyglądała się spokojnie, jak zakuwali mnie w kajdany. Stała z boku i nie pisnęła słowa w mojej obronie! – A przecież mogła zaświadczyć o jego nieskazitelnym charakterze, a nawet dać mu alibi. Wciąż miał przed oczami ten moment, jakby wydarzył się zaledwie wczoraj. Pamiętał jej szok i zdegustowanie. Jednak najbardziej utkwiły mu w pamięci jej bezczynność i milczenie. – Zaręczam, że po czymś takim amory na zawsze wietrzeją człowiekowi z głowy. – Pozostaje tylko bezsilność oraz świadomość, że jest się nikim i niczym.
Randolph zlekceważył jego protesty i morderczą minę. Jak gdyby nigdy nic z uporem drążył temat, posypując solą niezabliźnioną ranę.
– Gertie powiada – ciągnął w najlepsze – że z Kupidynem nie wygrasz. Gdy raz cię trafi jego strzała, nie ma odwrotu. Serce zawsze wie, czego pragnie.
– Twoja żona to niepoprawna romantyczka, przyjacielu – podsumował Owen, próbując przerwać rozmowę, która zboczyła na niewygodne tory. Powinien jak najprędzej zmienić temat. Niestety nie potrafił w sensowny sposób zbić argumentów wspólnika. Jeszcze chwila i będzie zmuszony przyznać mu rację… – Co do mojej obsesji, to nic innego jak perwersyjna satysfakcja. Cieszy mnie, że ta przeklęta rodzina dostała wreszcie za swoje. – Włożył surdut i poprawił mankiety. – Wiem, wiem, to małostkowe i haniebne, ale właśnie takie są moje odczucia i nie zamierzam za nie przepraszać. Przeciwnie, będę napawał się nimi do woli. Po tym, co przez nich przeszedłem, należy mi się przynajmniej tyle.
A jeśli powtórzę to sobie jeszcze ze sto razy, może nawet uwierzę, że to prawda…
– Nie jesteś pamiętliwy. Szczycisz się tym, że potrafisz wznieść się ponad własne uprzedzenia. Czasem aż mnie mdli od twojej świętoszkowatej przyzwoitości.
– Nie powiesz mi chyba, że to coś złego? Owszem, zwykle staram się postępować w zgodzie z własnym sumieniem, lecz w tym wypadku wzajemne animozje pomiędzy hrabią Fulbrookiem i mną zaszły zbyt daleko. Nie jestem aż taki święty, jak ci się wydaje. Nie szukam zemsty, ale to nie znaczy, że będę płakał, kiedy los przestanie się uśmiechać do tej rodziny. Szczerze mówiąc, chętnie zobaczę ich upadek i wcale się tego nie wstydzę. Taki spektakl to prawdziwa gratka, a dzięki gromadzeniu nowinek na temat przyszłej markizy Kelvedon będę go oglądać z pierwszego rzędu – zakończył dobitnie, dla efektu wymachując palcem.
Stubbs nie dał się zwieść. Uniósł z powątpiewaniem brew, więc Owen nie dał mu dojść do słowa.
– Niestety dawno temu pozwoliłem, by dosięgła mnie strzała Kupidyna, by użyć kwiecistej metafory twojej szanownej małżonki. Obaj wiemy, jak na tym wyszedłem. Dostałem bolesną nauczkę, więc kiedy wyrwałem z piersi grot, przyodziałem zbolałe serce w zbroję i dla pewności obwarowałem murem. Nawet jeżeli ów przeklęty skrzydlaty bożek znów we mnie wyceluje, nigdy więcej mnie nie ugodzi… – Wygładził surdut i pomaszerował do drzwi. – Przez twoją czczą gadaninę spóźnię się do opery.
– I co z tego? Przecież nie cierpisz opery. Zresztą jeśli się spóźnisz, będzie to wyłącznie twoja wina. To ty nalegałeś, żebym ci przedstawił najnowsze doniesienia na temat Bartonów. Szalejesz, bo twoja ukochana wychodzi za mąż za innego.
– Moja ukochana?! – wrzasnął Wolf. – Lydia Barton nie jest moją ukochaną, do pioruna!
– No nie wiem. Gertie powiada, że kiedy człowiek krzyczy, to znaczy, że się myli lub kłamie.
– Idź do diabła!
– Przyznasz jednak, że to wyjątkowo przykra sprawa. Pomijając niewybaczalną krzywdę, jaka cię z ich strony spotkała, taki mariaż to pogwałcenie natury, prawdziwa zbrodnia. Kelvedon za męża… Brrr, tfu, nie życzyłbym tego nawet najgorszemu wrogowi.
– W rzeczy samej – westchnął Owen. Kelvedon budził w ludziach wstręt. Nie tylko z powodu odpychającej powierzchowności. Krótko mówiąc, był odrażającym typem spod ciemnej gwiazdy, ale jako że w jego żyłach płynęła błękitna krew, wszystko uchodziło mu płazem.
– Markiz jest ponoć mocno wyrywny… Durny cap nie wie, jak trzymać łapska przy sobie. I nie mam na myśli tego, że uwielbia obłapiać ładne kobiety.
– Co niby znaczy „wyrywny”?
– A jak myślisz? Słynie z gwałtownego temperamentu i lubi używać pięści. Jego pierwsza żona nie miała z nim łatwego życia. Nie doczekali się potomstwa, a on obarczał ją winą za wszystkie niepowodzenia. Podobno często chodziła posiniaczona, aż w końcu w niewyjaśnionych okolicznościach spadła ze schodów i skręciła kark… Nie wierzę, że jesteś taki niewzruszony. Musisz odrobinę współczuć pannie Barton, choć nią pogardzasz.
– Nie mówiłem, że nią pogardzam – zaprotestował Owen. Właśnie na tym polegał problem. – Powiedziałem tylko, że jej nie cierpię, a niechęć to nie to samo co pogarda. I masz rację, jako człowiek z natury przyzwoity trochę jej współczuję. Spotkał ją los nie do pozazdroszczenia. Każdy na moim miejscu by jej współczuł. – Chryste… jeśli Kelvedon ośmieli się podnieść na nią rękę… Nie mógłby spojrzeć sobie w oczy, gdyby nie spróbował temu zapobiec. Do licha, to wszystko przez Randy’ego i jego gadanie. Będzie musiał puścić stare urazy w niepamięć. Postąpi, jak należy, i zapewne znów przez to ucierpi. Przesadna przyzwoitość bywała niewygodna. Nic dziwnego, że Randolphowi czasem zbierało się przy nim na mdłości.
Do diabła z tym wszystkim! I do diabła z Randolphem, który zamiast go uspokoić, dał mu kolejny powód do zmartwień. I bez tego ostatnio nie radził sobie z rozbuchanymi emocjami. Po tej rozmowie nie będzie mógł udawać, że wszystko jest w porządku.
– Jestem spóźniony, wychodzę – oznajmił stanowczo.
– Wiem, wiem, nie cierpisz jej jak zarazy i tym podobne – nie dawał za wygraną Stubbs. Nakręcił się jak katarynka. – Ale znam cię, jesteś z gruntu zacny i uczciwy. I w odróżnieniu od zwykłych śmiertelników zawsze robisz, co trzeba. Więc może spróbuj jej jakoś pomóc?
Cóż, zaproponował jej pomoc, kiedy natknęli się na siebie na balu. Bóg raczy wiedzieć, czemu to zrobił. Na szczęście odmówiła. Dosadnie.
– Nie chciałaby nawet ze mną rozmawiać. Zresztą nie mam jej nic do zaoferowania.
– I tu się mylisz, mój drogi. Założę się, że gdyby mogła wybierać pomiędzy tobą a obmierzłym starym markizem, to na pewno wybrałaby ciebie. Nie zapominajmy, że jest bardzo zdesperowana, a w desperacji człowiek gotów jest…
Owen zatrzymał się w pół kroku.
– Czy ty do reszty zgłupiałeś?
– Wręcz przeciwnie. Kiedy trochę ochłoniesz, sam stwierdzisz, że mówię do rzeczy. Po pierwsze uratowałbyś pannę przed losem gorszym od śmierci. Po drugie będziesz miał wyrzuty sumienia, jeśli nic nie zrobisz. Jesteś irytująco bezinteresowny, między innymi dlatego moja Gertie tak cię uwielbia. Według niej masz wielkie serce ze szczerego złota.
Owen wolałby nie usłyszeć tych pochwał. Nie umiał przyjmować komplementów, za każdym razem czuł się zażenowany. Zazwyczaj skrzętnie ukrywał przed ludźmi swój szczodry charakter, nie chciał, żeby ktoś znów go wykorzystał i skrzywdził. Jednak Randy i Gertie byli jego najbliższymi przyjaciółmi, jedyną rodziną, jaką miał. Często brali go na spytki i skutecznie nakłaniali do zwierzeń.
Bez trudu wyciągnęli z niego historię jego młodzieńczego romansu z rozpieszczoną arystokratką – romansu zwieńczonego złamanym sercem i rozczarowaniem. Znali tę smętną opowieść od podszewki. Zwierzał im się zwykle w przypływie rozrzewnienia wywołanego nadmiernym spożyciem trunków. W czasach, kiedy nawet mu się nie śniło, że kiedykolwiek wróci do Anglii, ani że stanie oko w oko z przeklętą lady Lydią Barton!
Zaczynał żałować owych szczerych rozmów od serca. Gdyby zdołał utrzymać język za zębami, Randolph nie mieszałby się do jego spraw.
– Dobre uczynki to jedno, ożenek to sprawa zupełnie innego kalibru, nie uważasz? Poza tym o czym my w ogóle rozmawiamy? Owszem zdarza mi się łożyć na cele dobroczynne i wspieram czasem biedniejszych ode mnie, ale nie chodzę po mieście i nie proponuję kobietom małżeństwa tylko dlatego, że ich papa przepuścił fortunę.
– To spore poświęcenie – zgodził się łaskawie Randolph. – Niemniej… Cóż, jeśli chcesz znać moje zdanie, uważam, że powinieneś rozważyć to rozwiązanie. Żeby cię potem nie gryzło sumienie.
– O nie, stanowczo odmawiam. A o moje sumienie nie musisz się martwić, nic mu nie będzie. Nigdy nie miałem i nadal nie mam zamiaru się żenić. A jeśli kiedyś zapragnę żony, z całą pewnością nie będzie to Lydia Barton. Wystarczy, że raz się z nią zadałem. Zgotowała mi siedem lat piekła, a ty proponujesz, żebym się z nią ożenił? Ślub z tą kobietą oznaczałby dożywocie!
– No…ale może…
– Tu nie ma żadnego „może”! Nie znosimy nawzajem swojego widoku, zrozum to wreszcie.
– Gadanie – zbagatelizował Randy i machnął ręką. – Nie porzucałbym tej idei tak od razu. Jesteś typem wybawcy. Masz ratowanie ludzi we krwi. Taki się urodziłeś. Gdybyś to zrobił, przynajmniej lepiej byś się poczuł. Zwłaszcza że jej sytuacja jest wyjątkowo tragiczna.
– Nie jestem aż taki wspaniałomyślny.
– A szkoda.
– Szkoda? Nie dla mnie.
– A jednak szkoda, bo im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej mi się to podoba. Powiadam ci, to przednia myśl… Ma całkiem sporo zalet.
– Zalet? – Owen splótł ramiona i pokręcił głową. – Doprawdy? Dostrzegasz w tym niedorzecznym pomyśle pozytywy? Nie mogę się doczekać, aż mi je wyłuszczysz. Zawsze znakomicie się bawię, wysłuchując twoich niestworzonych fantazji, ale tym razem przeszedłeś samego siebie. Jeszcze nigdy nie wymyśliłeś większej bzdury.
– To nie bzdura. – Randolph podszedł do niego, wymachując rękami. – Twoje cyniczne podejście do kwestii miłości i małżeństwa będzie naszym atutem – perorował podekscytowany. – Nie będziemy musieli się martwić o twoje uczucia, durne konwenanse tudzież nerwy związane z organizacją hucznego weseliska. Bez trudu przekonamy Bartonów, że chodzi wyłącznie o korzystną transakcję. Twoja przyszła żona jest córką hrabiego.
– I? Nie widzę związku.
– Nie widzisz związku? Ależ to jasne jak słońce. Właśnie dlatego ubijemy taki świetny interes. Zostaniesz mężem arystokratki, w dodatku takiej, która cieszy się nieposzlakowaną opinią, więc otworzą się przed tobą wszystkie drzwi. Sam mi przed chwilą tłumaczyłeś, jakie to ważne dla naszego kasyna, żebyśmy byli na bieżąco z ploteczkami na temat klienteli. Pomyśl tylko, twoja żonka będzie niewyczerpanym źródłem cennych informacji! Jest przecież jedną z nich, należy to towarzyskiej śmietanki, a ty dzięki niej dostaniesz dożywotni bilet wstępu na salony. Jednym słowem i wilk syty, i owca cała! I co powiesz? Jestem geniuszem biznesu!
– Chryste panie, wierzyć się nie chce. – Owen miał ochotę wrzasnąć… albo się roześmiać. – Muszę cię zmartwić, mój drogi. Nie jesteś geniuszem, tylko starym półgłówkiem. Gdzie ja miałem oczy? Wszedłem do spółki z jednometrowym bęcwałem!
– O, wypraszam sobie. Mam prawie metr i siedem centymetrów wzrostu.
– Marne siedem centymetrów nie robi wielkiej różnicy.
– Owszem, robi – stwierdził Randy, unosząc wymownie brew. – Zwłaszcza kiedy ich komuś brakuje w pewnych niewidocznych, acz ważnych miejscach. Ja na szczęście nie mam tego problemu – dodał z zuchwałym uśmieszkiem. – Nie bez powodu kobiety za mną szaleją. Chwila, rozproszyłeś mnie swoim negatywnym nastawieniem. A… już wiem, co chciałem powiedzieć. Otóż za sprawą pogłosek o tym, że rodzina chce ją wydać za obrzydliwego stetryczałego rozpustnika, panna Barton zaskarbiła sobie jeszcze większą sympatię wyższych sfer. Ludzie jej współczują. Wiedzą, że biedaczka nie ma wyboru. A zatem kiedy wkroczysz do akcji jak rycerz w lśniącej zbroi, też sporo na tym zyskasz. Umocnisz swoją reputację, a tajemnicza aura wokół twojej osoby zyska na wiarygodności.
– Co ty pleciesz? Jaka znowu aura?
– Człowieka o wielu obliczach. Skrytego biznesmena, który w interesach pozostaje bezwzględny, a jednocześnie bywa bezprzykładnie wielkoduszny. Bohatera, który zawsze staje w obronie słabszych i pokrzywdzonych. Ubogiego chłopaka znikąd, który dorobił się majątku i choć czaruje uśmiechem, to jednak nikomu nie pozwala się do siebie zbliżyć. Nikt nie potrafi go rozgryźć, za to wszyscy wiedzą, że nie warto z nim zadzierać.
– Litości, dużo ci jeszcze tego zostało? – Wolf teatralnie ziewnął. – Zaraz zasnę.
– Skazaniec, który powrócił z więziennego piekła, człowiek niesłusznie skazany, który odrodził się jak Feniks z popiołów.
– Naprawdę skazano mnie za przestępstwo, którego nie popełniłem.
– Idzie mi o to, że nikt poza mną i Gertie tak naprawdę cię nie zna. Twój ożenek z lady Lydią będzie jak kij włożony w mrowisko, staniesz się jeszcze większą zagadką, a Libertas zyska na popularności. Powiadam ci, klub wypełni się po brzegi. Wasz ślub będzie najbardziej romantycznym wydarzeniem dekady. Pomyśl tylko, to jak historia z taniego romansidła. Bartonowie skazali cię na zesłanie na drugim końcu świata, a ty wracasz po latach i zamiast się mścić, z dobroci serca ratujesz ich córkę. Tę samą, która kiedyś boleśnie cię zraniła.
– Mam przecież uchodzić za twardego przeciwnika. Już zapomniałeś, że zależy nam głównie na tym, bym budził respekt? Rzekomo jestem bezwzględny. – Obydwaj długo i pieczołowicie pracowali nad tym, by wykreować taki wizerunek jego osoby. I choć nie miał ochoty przyznać tego na głos, strategia Randolpha sprawdziła się w stu procentach, przysparzając ich kasynu mnóstwa nowych klientów. – Jeśli raptem zacznę odgrywać rolę dobroczyńcy, stanę się mało wiarygodny. Twoja misterna intryga nie trzyma się kupy.
– Przeciwnie, człowieku małej wiary. Jak mówiłem, dzięki temu posunięciu staniesz się jeszcze większą zagadką. Nieprzenikniony Owen Wolf zyska nowe oblicze. Większość wytwornego towarzystwa zacznie podejrzewać, że pod maską chłodnego biznesmena ukrywa się romantyk o złotym sercu. Idę o zakład, że kobiety z miejsca cię pokochają.
– Libertas jest klubem wyłącznie dla mężczyzn.
– To żadna przeszkoda – skwitował Randolph. – Damy będą mdlały na twój widok, a to od nich zależy, kto gdzie bywa, bo one organizują wszelkie wydarzenia towarzyskie. Krótko mówiąc, w twoją stronę posypią się zaproszenia od kobiet, a wraz z nimi do kasyna napłyną nowi klienci z zasobnymi portfelami. – Przyłożył rękę do ucha i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Już słyszę cudowny brzęk monet, które skapną do naszego skarbca…
– Głupek.
– Jak zwykle nie doceniasz moich wybitnych talentów. Znam się na życiu jak mało kto. Powiadam ci, nic tak nie działa na wyobraźnię jak szlachetne porywy serca. Ludzie wprost uwielbiają bohaterów, zwłaszcza takich tajemniczych jak ty. Dodaj do tego swoją nieprzeciętnie piękną buźkę i zyskujesz ogromny kapitał. Trzeba go tylko odpowiednio wykorzystać. Ślub z Lydią Barton to znakomita okazja, szansa na pomnożenie zysków i złoty interes.
– Co ty nie powiesz? – Owen przewrócił oczami i ruszył ponownie do drzwi.
Stubbs pognał za nim i chwycił go od tyłu za surdut.
– Czekaj, jeszcze nie skończyłem – oznajmił podekscytowany.
– Wybacz, ale jakoś nie podzielam twojego entuzjazmu. Miałbym spędzić życie z kobietą, która mnie nienawidzi, żeby wykorzystać jej towarzyskie koneksje? Niezbyt zachęcająca perspektywa. Zafundowałbym sobie prawdziwe piekło na ziemi. To nie jest warte żadnych pieniędzy. Poza tym nie dbam o nią aż tak bardzo, bym…
– Nie mów hop, nie usłyszałeś jeszcze najważniejszego.
– Boże miłosierny, zlituj się nade mną i każ mu się zamknąć – wymamrotał Wolf, wznosząc ramiona do nieba. Ta niedorzeczna rozmowa stawała się coraz bardziej męcząca. – Znów poniosła cię wyobraźnia – rzekł, schylając się, żeby zajrzeć w oczy wspólnika. – Twoje wynurzenia nie mają ani krztyny sensu. To rojenia człowieka niespełna rozumu. Sam nie wiem, czemu tu jeszcze stoję i wysłuchuję tych idiotyzmów. Pewnie mi się udzieliło i też postradałem zmysły. Wiedziałem, że nadmiar słońca na Antypodach w końcu ci zaszkodzi. A powtarzałem ci setki razy, żebyś nosił kapelusz.
– Zmienisz zdanie, kiedy wyłuszczę ci najistotniejszy argument – przerwał jego tyradę Randolph. – Panna Barton tak zalazła ci za skórę, że nie wybiłeś jej sobie z głowy przez dziesięć lat. Jest jak uporczywa wysypka. Ale gdybyś się z nią ożenił… – w tym miejscu Randy zwiesił głos i nakreślił w powietrzu kształt klepsydry – …wreszcie mógłbyś wyleczyć to dokuczliwe swędzenie. – Uniósł brew i posłał Owenowi nieprzyzwoity uśmiech. – Pojmujesz, w czym rzecz? Miałbyś stały dostęp do antidotum. Używałbyś, ile dusza zapragnie.
– Niech cię diabli, stary zbereźniku! – zirytował się Wolf i trzaskając drzwiami, wypadł na korytarz.
W połowie drogi na dół usłyszał wołanie przyjaciela:
– Serce nie sługa, Owen! Nie zdołasz go oszukać. A w twoim wciąż tkwi strzała Kupidyna, która ugodziła cię przed laty. Nie pomoże tu żadna zbroja, więc albo umów się z chirurgiem, albo ożeń się z Lydią.
Owen skwitował mądrości wspólnika wrogim milczeniem, nie potrafił wymyślić na poczekaniu sensownej riposty. Jedyne, co mu przychodziło do głowy, to stanowczo tupnąć nogą i wszystkiemu zaprzeczyć.
Zamiast zrobić z siebie kompletnego idiotę, zacisnął zęby i kipiąc ze złości, pomaszerował piechotą do Covent Garden. Łudził się, że mroźne listopadowe powietrze oczyści jego umysł.
Przeklęty Randy i jego wścibska natura! Nie byłby sobą, gdyby bez przerwy nie raczył go swoimi złotymi radami!
Z drugiej strony trudno się dziwić. Niepotrzebnie wtajemniczył go w sprawę. Randolph nie wpadłby na ten durny pomysł, gdyby nie poprosił go o pomoc. Wiedział, że popełnia błąd, ale nie miał wyjścia. Ufał mu bez zastrzeżeń, poza tym nikt nie był równie dyskretny i skuteczny. Jego wspólnik potrafił wygrzebać spod ziemi praktycznie każdą informację.
Sęk w tym, że Stubbs znał go jak własną kieszeń. I nie miał oporów przed tym, żeby w razie konieczności nazywać rzeczy po imieniu.
Tym razem jednak mocno przeszarżował. Nasłuchał się ckliwych opowieści żony, niepoprawnej romantyczki, a potem dodał dwa do dwóch i wyszło mu pięć. Matoł… Któregoś dnia udusi go gołymi rękami…
Strzała Kupidyna! Przedni dowcip. Uśmiałby się po pachy, gdyby sytuacja nie była zarazem tragiczna.
Jeden zbłąkany grot skrzydlatego cherubina byłby doprawdy niczym. W porównaniu z tym, co mu się przytrafiło, wydawał się błahostką. Kiedy przed laty pierwszy raz ujrzał Lydię, poczuł się jak rażony piorunem. Pracował u Bartonów jako stajenny zaledwie od dwóch dni, gdy przed dom zajechał powóz. Rozłożył więc schodki, jak mu kazano, otworzył drzwiczki i… bach! Spojrzał na nią i kompletnie ścięło go z nóg.
Potem się uśmiechnęła, podała mu dłoń, a on do reszty stracił dla niej głowę.
Przez jakiś czas było jak w bajce. Marzył o świetlanej przyszłości we dwoje, karmił się mrzonkami, a do szczęścia wystarczała mu jej obecność.
A potem wszystko z hukiem legło w gruzach. Zaciągnięto go do aresztu za coś, czego nie zrobił i zakutego w kajdany wysłano na drugi koniec świata. W jednej chwili bezpowrotnie stracił wiarę w miłość i w ludzi. Rozgoryczony i rozżalony postawą Lydii porzucił wszelkie złudzenia. Ten bolesny zawód odcisnął na nim trwałe piętno.
Gertie i Randolph znali tę historię, dlatego teraz mogli do woli stroić sobie z niego żarty.
Ale było coś, o czym nawet oni nie mieli pojęcia. Zachował ten szczegół dla siebie, bo nie potrafiłby się nikomu zwierzyć z tak osobistych przeżyć. Otóż kiedy wrócił do Anglii i znów natknął się na Lydię, trafił go kolejny piorun, w dodatku tym razem było znacznie gorzej. Zdębiały, poirytowany i wstrząśnięty przez dobrą minutę nie był w stanie złapać tchu.
W najgorszych koszmarach nie spodziewał się po sobie tak intensywnej reakcji. Długo sądził, że zmąciło mu rozum, a gdy wreszcie z mozołem wykaraskał się ze stanu chronicznego otępienia, natychmiast znalazł „racjonalne” wytłumaczenie tego, jak zareagował. Później przez półtora roku powtarzał sobie to wyjaśnienie, aż w końcu w nie uwierzył. Co więcej, oswoił się z tą myślą i nawet poczuł się odrobinę lepiej. Niestety nie na długo.
Pogłoski o rychłym ślubie Lydii znów wywróciły jego życie do góry nogami. A najgorsze było to, że nie miał pojęcia, czemu tak bardzo przejmuje się losem kobiety, która uważa go za łotra. Wydarzenia ubiegłego tygodnia dowiodły, że nie rozliczył się jeszcze z przeszłością.
Na szczęście co do jednego nie miał najmniejszych wątpliwości. Tym razem to nie była miłość, wiedział to z całą pewnością. Być może przed laty to też nie była miłość, lecz ślepe, młodzieńcze zauroczenie. Jako osiemnastolatek kroczył po nowym terytorium i odkrywał nieznane. Dlatego kiedy spotkał Lydię po długiej rozłące, potrafił rozpoznać, że chodzi wyłącznie o pożądanie, prymitywną, cielesną żądzę, obsesyjną i przerażającą w swej intensywności. Wyższe, skomplikowane uczucia nie miały z tym nic wspólnego. A już na pewno nie było w tym romantycznych uniesień, które przypisywali mu Gertie i Randy.
Owszem, nigdy nie pragnął żadnej kobiety tak bardzo jak Lydii, ale w tym akurat nie upatrywałby nic nadzwyczajnego. To właśnie ona uosabiała wszelkie atrybuty kobiecości, które pociągały go jako mężczyznę. Rozbudzała jego wyobraźnię i ucieleśniała jego erotyczne fantazje. Gdyby wierzył w przeznaczenie, powiedziałby, że została stworzona specjalnie dla niego…
Dziesięć lat temu oboje byli jeszcze dziećmi. Wtedy wystarczało mu, że może ją obejmować i całować. Dziś widział w niej piękną i pociągającą kobietę, więc chciał ją posiąść. Każdy mężczyzna na jego miejscu czułby to samo.
Właśnie z tego powodu od powrotu do Londynu korzystał z każdej sposobności, żeby się z nią zobaczyć. Chodził na te same rauty i bale tylko po to, żeby na nią popatrzeć. Jej zamążpójście oznaczało koniec jego nadziei na to, że kiedykolwiek zdoła wkraść się na nowo w jej łaski i zaspokoić swoje pragnienia. Zresztą nigdy więcej nie spróbowałby się do niej zbliżyć, nawet gdyby jakimś cudem zdobył jej przychylność. Nie odważyłby się jej tknąć, bo nie podobało mu się, że stawał się przy niej rozedrganym kłębkiem nerwów. Miała na niego katastrofalny i wyniszczający wpływ. Nawet z daleka bez reszty pochłaniała jego myśli i wprowadzała w jego uporządkowaną egzystencję chaos.
Wniosek był zatem prosty; wcale jej nie kochał, jak mu wmawiali Randolph i Gertie. Za to nigdy nie przestał jej pragnąć i było to jego największą życiową zmorą, prawdziwym przekleństwem. Lydia Barton wabiła go niczym syrena, a on biegł ku niej na oślep, raniąc się boleśnie i wiedząc, że zmierza wprost do zguby.
Niech to wszyscy diabli! Rozsierdzony i zły na samego siebie przestał zwracać uwagę na otoczenie. Gdy skręcił w Piccadilly, niewiele brakowało, a wpadłby na furmankę. Kilka kroków dalej ledwie uniknął zderzenia z dorożką.
Dość tych bezsensownych deliberacji! Od kilku dni krążył wokół tego samego tematu i jak dotąd do niczego nie doszedł. W dodatku bez przerwy chodził skrzywiony, a przecież miał być powściągliwy i tajemniczy, bezwzględny w negocjacjach, a przede wszystkim czarujący. Taki w każdym razie był publiczny wizerunek zagadkowego Owena Wolfa.
Dotarłszy do teatru, wszedł do foyer i przywołał na twarz coś na kształt uśmiechu. W samą porę, by przywitać znamienitego znajomego. Hrabia Grantley był dżentelmenem z ogromnymi wpływami, co czyniło go cennym klientem Libertas.
– Owen! – przywitał go z entuzjazmem, gdy uścisnęli sobie ręce. – Już myślałem, że się nie pojawisz.
W mieście, w którym liczyło się wyłącznie to, kogo się znało, zaproszenia od ludzi pokroju Grantleya oraz pokazywanie się z nimi były inwestycją na przyszłość i najkrótszą drogą do sukcesu. Właśnie dzięki wizytom w operze, wieczorkom muzycznym, proszonym kolacjom oraz innym wydarzeniom towarzyskim ich biznes rozkwitł, a on i Randy podwoili majątek w ciągu zaledwie pół roku.
Jak powszechnie wiadomo, pieniądze to władza. Spędziwszy większość życia na łasce innych, Owen Wolf w końcu stał się panem własnego losu. Nie był i już nigdy nie będzie od nikogo zależny.
– Najmocniej przepraszam. Zatrzymały mnie pilne sprawy.
– Nie ma o czym mówić. Człowiek interesu, w dodatku tak ujmujący jak ty musi cieszyć się popularnością, to zrozumiałe. Najważniejsze, że jesteś. – Młody hrabia przypominał Owenowi szczeniaka, który na widok ulubionego człowieka merda ogonem. Zdaje się, że uważał jego obecność za pozytywną sensację i własną zasługę. Podobnie jak reszta zgromadzonych, która przyglądała im się z fascynacją. Mit Owena Wolfa zaczął żyć własnym życiem.
– Pozwól, przedstawię ci moich przyjaciół – rzekł Grantley, prowadząc go w stronę grupki arystokratów. Ci uprzywilejowani młokosi prawdopodobnie stanęli na głowie, żeby go poznać. Wiedzieli, że członkiem klubu Libertas można zostać wyłącznie na osobiste zaproszenie właściciela. Owen z początku nie był pewien, czy to dobry pomysł, ale strategia Randolpha okazała się strzałem w dziesiątkę.
Gdyby członkostwo było ogólnie dostępne, nikt by się nim nie ekscytował. Co innego zakazany owoc, ten zawsze smakuje lepiej.
Im dłużej Wolf ignorował gorliwych wielmożów, tym bardziej zabiegali o jego względy. Libertas było równie elitarnym miejscem, jak White’s czy Almack, najbardziej ekskluzywnym kasynem dla starannie wyselekcjonowanej klienteli. Owen zamierzał utrzymać ten stan rzeczy.
– Hugo Brent, dziedzic wicehrabiego Warleya, a to sir Peter Tyne…
Przez kilka kolejnych minut jak zwykle ściskał dłonie potencjalnych klientów i prowadził niezobowiązującą rozmowę o niczym. Sęk w tym, że nie był w stanie się skupić, bo jego myśli nieustannie krążyły wokół Lydii.
Niech ją licho porwie…
Dziesięć długich lat więzienia, głodu, chłodu, niedostatków i katorżniczej pracy na drugim końcu świata. Dekada niesprawiedliwości, strachu, rozczarowań i bezkresnej rozpaczy. Pokonał wszystko z wyjątkiem niezdrowej obsesji na punkcie kobiety, która zawiodła go w chwili próby. To jakiś obłęd… Nie cierpiał i nie rozumiał tych uczuć, ale nie potrafił się od nich uwolnić.
Ożenić się z nią?! To ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę. Byłoby dla niego o wiele lepiej, gdyby raz na zawsze stracił ją z oczu. Nie chciał o niej myśleć, wypatrywać jej w tłumie i przy każdej okazji wodzić za nią wzrokiem jak cielę. Najchętniej wymazałby ją z pamięci. Nienawidziła go, a on nienawidził siebie za to, że nie jest w stanie odwzajemnić się tym samym.
– A to moja siostra, lady Annabel St. John – wyrwał go z zadumy hrabia Grantley.
Para ślicznych zielonych oczu posłała mu zalotne spojrzenie, a kiedy ujął na powitanie dłoń ich właścicielki, ścisnęła jego palce w śmiałym zaproszeniu.
– Panie Wolf, miło mi pana poznać – zaszczebiotała. – Wiele o panu słyszałam. Tak wiele, że postanowiłam nieco wcześniej zakończyć żałobę i porzucić wdowią czerń, żeby tu dzisiaj przyjść.
Wdowią czerń… Cóż, lady Annabel nie zasypiała gruszek w popiele. Na samym wstępie jednoznacznie dała do zrozumienia, czego oczekuje.
– Cała przyjemność po mojej stronie, milady – rzekł, unosząc jej rękę do ust. Przy okazji dobrze się jej przyjrzał. Była bardzo ładna i miała idealną figurę.
Przytrzymał jej dłoń nieco dłużej, niż wypadało, jednocześnie uciszając głos sumienia, które protestowało za każdym razem, gdy flirtował z kobietą. Nie miał powodu czuć się winny, nikogo przecież nie zdradzał.
Powinien raczej skorzystać ze sposobności. Jeśli zaspokoi tłumione żądze, być może poczuje odrobinę ulgi. Lady St. John była chętna i gotowa, a Lydia Barton to nie jego problem. Powtarzał to sobie przez cały ubiegły tydzień.
Lydia nie zasługiwała na jego troskę. Była powierzchowna i tchórzliwa. Nie miała odwagi walczyć o swoje. Zaaranżowane małżeństwo z bogatym arystokratą to nie koniec świata. W jej sferach takie rzeczy są na porządku dziennym. Z pewnością nie będzie to dla niej aż tak dotkliwa kara jak siedem lat robót w Botany Bay za zbrodnię, której się nie popełniło.
Kiedy w holu rozbrzmiał dzwonek, lady Annabel chwyciła Owena zaborczym gestem za ramię.
– Nalegam, by usiadł pan obok mnie. Mam do pana mnóstwo pytań.
– Na przykład jakich?
Ruszyli wraz z innymi w stronę loży Grantleya.
– Na początek chciałabym wiedzieć, ile prawdy jest w skandalicznych plotkach na pański temat.
– Zapewne sporo – zniżył głos do szeptu. – Przeszkadza to pani?
Młoda wdowa zaśmiała się uwodzicielsko i przesunęła dłonią po jego bicepsie.
– Ani trochę. Wręcz przeciwnie, panie Wolf, zawsze miałam słabość do czarujących łotrów. – Przysunęła się bliżej i otarła o niego pokaźnym biustem.
Wiedział, że jeśli dobrze to rozegra, spędzi noc w jej sypialni, tyle że jakoś nie był tym szczególnie podekscytowany. Oczami wyobraźni ujrzał Lydię, która spogląda na niego zranionym i rozgoryczonym wzrokiem, dokładnie tak samo jak w chwili, gdy wyprowadzali go zakutego w kajdany z domu jej ojca.
Sfrustrowany ledwie się powstrzymał, żeby nie jęknąć. Dlaczego jego durny umysł wciąż odmawia współpracy i nie pozwala mu odciąć się od przeszłości?
Pomógł swojej towarzyszce usiąść, po czym zajął miejsce obok niej.
Znów się do niego przysunęła i zasłaniając się programem, bez żenady pogłaskała go po udzie.
Do diabła z Lydią i wyrzutami sumienia, pomyślał stanowczo. Nie był z kamienia, a taka szansa może się prędko nie powtórzyć. Panna Barton to nie jego zmartwienie. Zresztą za kilka dni klamka zapadnie. Lydia wyjdzie za mąż, pokusa zniknie, a on uwolni się od jej uciążliwego wpływu.
Miał serdecznie dość poczucia winy, które gnębiło go, gdy tylko odważył się spojrzeć z zainteresowaniem na inną kobietę. Wiedział, że jest przystojny i cieszy się dużą popularnością wśród dam. Czemu tego nie spożytkować? W końcu należy mu się jakaś nagroda za tyle lat udręki. To o wiele lepsze niż niedorzeczne rozwiązanie, które podsuwał mu Randolph.
Zamiast niepotrzebnie zwlekać, zacznie jeszcze dziś, a od jutra pójdzie za ciosem. Nie powstrzymają go głupie skrupuły ani duchy przeszłości.
Od razu poczuł się lepiej.
Nie poświęci Lydii ani minuty więcej. Nie będzie litował się nad losem wyniosłej arystokratki, która otwarcie nim gardziła.
Ogrzewając się w ramionach ponętnej lady Annabel, nie będzie wyobrażał sobie Lydii w podobnej sytuacji z Kelvedonem.
Obmierzłe łapska cuchnącego markiza to błahostka w porównaniu ze smaganiem batem, niegojącymi się ranami na nogach spętanych kajdanami, głodem i brakiem powietrza pod pokładem statku. Przetrzymał najgorsze, ona też przetrwa. Przynajmniej będzie znosiła swój los ze świadomością, że cierpi dla dobra rodziny, a zatem w imię słusznej sprawy. Jemu nikt nie zwróci siedmiu lat, które odsiedział za niewinność. Lydia nie kiwnęła palcem, kiedy potrzebował jej pomocy. Patrzyła bezczynnie, jak go zabierają. Może gdyby się za nim ujęła, gdyby stanęła w jego obronie…
– Zdradzę panu pewien wstydliwy sekret – szepnęła Annabel. – Nie cierpię opery. Zjawiłam się tu dziś wyłącznie dla pana. Jest pan zszokowany?
– Ani trochę – Uśmiechnął się. – Wręcz przeciwnie. – Zamierzał ścisnąć jej dłoń, która wciąż spoczywała na jego udzie, kiedy raptem zgęstniało wokół niego powietrze.
Lydia…
Nie musiał nawet podnosić wzroku. Jak zwykle instynktownie wyczuł jej obecność.
Wystarczyło, że weszła do loży naprzeciwko i natychmiast przyciągnęła jego spojrzenie. Niestety tuż za nią pojawił się także Kelvedon. Wolf przyglądał się bezsilnie, jak stary rozpustnik kładzie paluchy na jej łokciu, po czym przesuwa łapsko w dół i klepie ją w pośladek.
Lydia strzepnęła jego dłoń, jakby opędzała się od muchy, a w jej udręczonych oczach przerażenie walczyło o lepsze z odrazą. Markiz skrzywił się niezadowolony i wyciągnął rękę, żeby znów ją obłapić. W tym samym momencie przygasły światła.
Owen zaklął w duchu i zacisnął powieki. I to by było na tyle, pomyślał z drwiną, uprzytomniwszy sobie, że jego niedawne postanowienia właśnie wzięły w łeb.
Tytuł oryginału: The Scoundrel’s Bartered Bride
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boon, an imprint of HarperCollins Publishers, 2020
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2020 by Susan Merritt
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2025
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-291-1291-8
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek