Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Andrzej Olkiewicz adresuje swoją książkę do ludzi planujących wyjazd i mieszkających poza krajem ojczystym. Zastanawia się, co emigranci mogą uczynić, by zintegrować się ze społeczeństwem i nie utracić godności. Podpowiada, jak uniknąć rozczarowań, których źródłem są wyobrażenia przywiezione z rodzinnego kraju - nie wytrzymują one zazwyczaj konfrontacji z nową rzeczywistością oraz tym, jak postrzegają nas inni. Autor wyznaje, że jako emigrant popełnił wiele błędów, w większości wynikających z uprzedzeń i stereotypów. Jednak przede wszystkim radzi co można zrobić, by życie w nowym kraju nie było takie trudne. Nie zgadza się z opinią części imigrantów i uchodźców, że całkowite dostosowanie się i integracja są niemożliwe, że na obczyźnie imigrant żyje w próżni, z której się nie da wyjść, bo człowiek żyje pomiędzy dwoma światami. Można wyjść z tej próżni, a doświadczenia dawnego życia mogą wyznaczyć spotkaniu z nową rzeczywistością nieoczekiwane horyzonty.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 168
Tytuł oryginału KONSTEN ATT VARA INVANDRARE
Redakcja Mirosław Konkel
Projekt okładki Martin Fogelström
Adaptacja projektu Magda Kuc
Zdjęcie na okładce Lorrie McClanahan, Melting Pot
Korekta Małgorzata Denys
Copyright © Andrzej Olkiewicz, Genista förlag, 2008 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2010
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
ISBN 978-83-8015-053-9
Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o. ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawawww.czarnaowca.pl Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: [email protected] Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: [email protected] Księgarnia i sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: [email protected]
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Nie ma chyba zakątka na ziemi, gdzie nie spotkalibyśmy Polaków. Jesteśmy tam tymczasowo, wyobrażamy sobie, że przyjechaliśmy „na chwilę”, albo zdecydowanie osiedliliśmy się na stałe. Demokracja i ekonomiczny rozwój Polski powodują, że coraz więcej cudzoziemców przyjeżdża również tutaj.
Książka Andrzeja Olkiewicza Jak żyć szczęśliwie w innym kraju stanowi swego rodzaju wielokulturowy przewodnik dla wszystkich, którzy mieszkają lub zamierzają osiedlić się poza ojczyzną. Jest to fascynujący kalejdoskop sytuacji, jakie mogą zaistnieć w nowej dla cudzoziemca rzeczywistości.
Autor szczodrze dzieli się swymi potknięciami, błędami i frustracjami, nierzadko przyprawiając refleksje dozą autoironii i humoru. Jednocześnie przekazuje odbiorcy wszystkie pozytywne doświadczenia i przeżycia. Pomny swych omyłek Olkiewicz na końcu przytacza listę potencjalnych pułapek, trudnych do uniknięcia przy tego rodzaju spotkaniach z „innością”. Rozważania kończy refleksją na temat różnych strategii ułatwiających przybyszowi przystosowanie się do nowych warunków. Pokazujących, że kontakt z obcą rzeczywistością ze sztuki przetrwania zmienić się może w pełne harmonii życie w nowej kulturze.
Książkę powinni przeczytać imigranci, ale też rodowici mieszkańcy kraju udzielającego gościny. Przede wszystkim jednak powinni zapoznać się z nią wszyscy, którzy planują osiedlić się poza granicami ojczyzny. To niezwykle cenny przewodnik o wzajemnym zrozumieniu, wykraczającym daleko poza granice państw, geograficzne i te istniejące w nas samych. Pamiętajmy bowiem, że – jak czytamy w jednym z przytoczonych w książce Olkiewicza cytatów – „Ludzie boją się przede wszystkim odrzucenia, a pragną przede wszystkim akceptacji”. Niezależnie od pochodzenia czy obywatelstwa.
Prof. dr hab. M. Anna Packalén Parkman
kierownik studiów polonistycznych
na Uniwersytecie w Uppsali
Poświęcam wszystkim, którzy żyją na obczyźnie
…tak, muszę się oderwać od miasta rodzinnego, to dla mnie za ciasne, żegnaj miasto, powrócę może do ciebie, ale tylko, gdy szeroki świat urodzi mnie po raz drugi.
Witold Gombrowicz1
Po przybyciu do nowego kraju musimy liczyć się z tym, że spotkamy tam zarówno osoby życzliwe, jak i odnoszące się do nas niechętnie lub obojętnie. Oczywiście wpływa to na nas i kształtuje naszą postawę.
Jednak w tej książce zamierzam przede wszystkim objaśnić reakcje imigrantów na przełomowe doświadczenie, jakim jest zmiana kraju. Skupię się na tym, co my, imigranci, sami możemy uczynić, żeby w miarę bezboleśnie, nie tracąc poczucia własnej wartości, stać się częścią nowego społeczeństwa. Postaram się również wyjaśnić, dlaczego reagujemy tak, a nie inaczej oraz co możemy zrobić, aby złagodzić nieuniknione frustracje towarzyszące spotkaniu z nowym krajem.
Zakładam, że im więcej człowiek wie o sobie i własnych reakcjach na to, co nowe, tym większą będzie miał szansę poradzić sobie w sytuacjach konfliktowych.
Niektórzy imigranci twierdzą, że adaptacja jest niemożliwa. Mimo że spędzili w nowym kraju wiele lat, mają poczucie, że już nigdzie nie przynależą. Pewien uchodźca powiedział w wywiadzie dla gazety:
Bycie uchodźcą oznacza życie w próżni. Nie da się z niej wyjść, bo człowiek żyje między dwoma różnymi światami2.
Nie zgadzam się z tym. Wierzę, że jest droga wyjścia z tej próżni, co postaram się ukazać w mojej książce. Chodzi mianowicie o to, w jaki sposób imigrant może połączyć swoją przeszłość z nową rzeczywistością. Scalenie tych dwóch doświadczeń może otworzyć nowe horyzonty, które pozwolą nam przynależeć do obu krajów – choć w różny sposób.
Opieram się w tej książce zarówno na własnych, jak i na cudzych doświadczeniach oraz na spostrzeżeniach poczynionych w różnych krajach, wśród ludzi z najodleglejszych zakątków świata. Cytuję pisarzy, którzy doświadczyli emigracji, i przytaczam artykuły prasowe z wypowiedziami osób, które zmieniły kraj zamieszkania.
Mam nadzieję, że opisywane sytuacje wydadzą się znajome wielu ludziom, którzy udali się na emigrację, jak i osobom żyjącym w związku małżeńskim z cudzoziemcem lub cudzoziemką. Rozpoznają je też z pewnością osoby mające w pracy przyjaciół, znajomych i kolegów różnych narodowości, a także ci, które wyrastali w innym kraju niż ich rodzice lub jedno z nich. Być może książka ta zainteresuje również tych, którzy rozważają osiedlenie się za granicą, albo odpowie na kilka pytań tym, którzy są ciekawi, co czeka człowieka na interesującej, choć trudnej drodze od emigracji do imigracji, a następnie – do integracji.
„Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić”. Józef wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda.
Ewangelia według św. Mateusza 2,13-15
My, imigranci – jesteśmy wszędzie, zawsze byliśmy i będziemy. Różne jest nasze pochodzenie, podobnie jak do nowego kraju dotarliśmy różnymi drogami.
Niektórzy przyjechali z bogatych państw, inni z biednych, jedni pochodzą z zamożnych rodzin, drudzy z ubogich. Są wśród nas ludzie wykształceni, ale zdarzają się też analfabeci. Do pójścia w świat mogły skłonić nas wojna, głód, katastrofy żywiołowe, kłopoty finansowe, prześladowania polityczne lub religijne, a także konflikty rodzinne, chęć dorobienia się, wewnętrzny niepokój albo tęsknota za przygodą.
W wyprawie do nowego kraju niektórzy z nas gotowi są ryzykować uduszenie w zamkniętych kontenerach, zamarznięcie na zaśnieżonych przełęczach górskich, utonięcie podczas przeprawy wywrotną łódką albo śmierć od kuli w chwili przepływania rzeki. Inni pokonują tę drogę wygodnie, siedząc w przedziale kolejowym lub na pokładzie samolotu. Część z nas przekracza granicę z sercem bijącym ze strachu, inni spokojnie podają paszport do kontroli.
Możemy być przyjęci z wyrozumiałością lub z podejrzliwością. Czasami mogą nas traktować jak pionki w politycznych rozgrywkach. Wielu przybywa do nowego kraju bez grosza w kieszeni, nie zdając sobie sprawy, co ich czeka. Inni są gorąco witani, dostają mieszkanie i wysoką pensję. Jedni nie wiedzą, czy jeszcze kiedykolwiek ujrzą dom rodzinny, a inni już w najbliższe święto odwiedzają swoich najbliższych. Wszyscy mają nadzieję na lepszą przyszłość – i wszyscy stają się obcokrajowcami.
Większość z nas przybywa z pustymi rękami. Jesteśmy naznaczeni przeszłością i przywozimy z sobą zarówno to, co dobre, jak i to, co złe. Człowiek szlachetny przynosi z sobą szlachetność, a niegodziwy niegodziwość – to samo dotyczy uczciwości, obłudy, tolerancji i uprzedzeń. Wyjazd z ojczyzny, podróż i przybycie do nowego kraju dodały nam doświadczeń życiowych. Wielu ma nadzieję, że dzięki emigracji będą mogli zostawić swą przeszłość za sobą.
Jedyne, co nas wszystkich łączy, to Poczucie Obcości – poza tym jesteśmy do siebie niepodobni.
A zatem, kim jesteśmy? Co takiego nosimy w sobie? Kim staniemy się w nowym kraju? Powiedzie nam się czy nie powiedzie? Zmienimy się na lepsze czy na gorsze? Tego nie da się przewidzieć. A co z naszym osobistym Herodem, czy umrze kiedyś? A gdy to nastąpi – czy wtedy wrócimy do ojczyzny? Pewne jest to, że wtedy nie będziemy już tacy jak wcześniej i że nigdy nie wrócimy do tego, co było.
Samotny żagiel na przestworzu
Bieleje wśród błękitu fal.
Co wypatruje on na morzu?
Czemu od stron swych pędzi w dal?
Michał Lermontow3
W stołówce politechniki sztokholmskiej, Królewskiej Wyższej Szkoły Technicznej, zwróciła moją uwagę grupa francuskich studentów, którzy zawsze trzymali się razem, prowadząc ożywione dyskusje.
Pewnego razu stałem razem z nimi w kolejce po jedzenie i korzystając z okazji, zagadnąłem, jak im się podobają studia. Odpowiedzieli: „Wszystko okej, szkoda tylko, że tak beznadziejnie trudno nawiązać kontakt ze szwedzkimi studentami”. Kilka dni później zobaczyłem dwóch z tych Francuzów w towarzystwie paru szwedzkich studentów. Z początku wszyscy rozmawiali po angielsku, ale wkrótce Francuzi przeszli na francuski. Szwedzi próbowali włączyć się do rozmowy, ale nie doczekawszy się odzewu, przeszli na szwedzki, zadowalając się własnym towarzystwem.
Właśnie z tego pozornie nic nieznaczącego wydarzenia zrodził się pomysł mojej książki. Oto miałem doskonały przykład, jak cudzoziemiec może działać wbrew własnemu interesowi, gdy sam zaprzepaszcza możliwość nawiązania kontaktu z mieszkańcami nowego kraju. W zachowaniu Francuzów rozpoznałem siebie samego.
W 1957 roku, jako dziewiętnastolatek, razem z kolegą uciekłem z komunistycznej Polski do Danii. Dostaliśmy pracę w fabryce w niewielkiej osadzie rybackiej. Po raz pierwszy w życiu znalazłem się w międzynarodowym towarzystwie: obok Duńczyków pracowali tam Węgrzy, Grenlandczycy, jeden Belg i Fin. Po kilku miesiącach przeprowadziłem się do Szwecji, gdzie zacząłem pracować jako blacharz.
Dlaczego uciekłem z Polski? Bo zapragnąłem wolności i przygody! Nie zależało mi na bogactwie, równie dobrze jak do Danii mógłbym uciec do Kongo. Nie zamierzałem zresztą emigrować na stałe. Naiwnie wierzyłem, że komunizm padnie albo przynajmniej zostanie zreformowany w ciągu jakichś dziesięciu lat. A wtedy wrócę do kraju i zawinę do mariny mojego klubu żeglarskiego w Gdyni jako człowiek bywały, znający języki, który zjechał cały świat. Moją żoną będzie kobieta egzotyczna i piękna.
Były to marzenia zrodzone w wyobraźni nastolatka, który wysłuchał wielu opowieści i przeczytał mnóstwo książek, jednak żył w świecie zamkniętym i niedającym nadziei na przyszłość.
System komunistyczny trzymał ludzi w zamknięciu. Uzbrojeni żołnierze strzegli granic otoczonych drutem kolczastym i polami minowymi. Marzyłem, żeby pływać po morzach i oceanach, ale droga do szkoły morskiej była dla mnie zamknięta. W warunkach dyktatury wszelkie plany mogą zostać udaremnione przez cokolwiek. W moim przypadku władzom nie podobało się, że mam rodzinę za granicą. Należało wybierać zawód, ja tymczasem byłem tak przywiązany do marzenia o zawodzie marynarza, że nie wyobrażałem sobie, iż mógłbym zostać kimś innym. Na wiążące się z tym poczucie zagubienia nałożyła się autorytarna postawa mego ojca i duszna atmosfera dyktatury panującej w Polsce. Czułem się jak w pułapce.
Czy zdawałem sobie sprawę z tego, co oznacza życie na emigracji? Bynajmniej! Jak wielu innych emigrantów nie miałem o tym najmniejszego pojęcia. Myślałem, że jeśli tylko nauczę się języka, czeka mnie pomyślna przyszłość. Wydawało mi się, że cudzoziemskie pochodzenie będzie atutem i że mojemu otoczeniu wydam się interesujący. Zupełnie nie wyobrażałem sobie, że mogłoby być inaczej. Nie podejrzewałem, że z emigracją wiążą się również wyobcowanie, samotność, poniżenie, a nawet znoszenie obelg. Nie potrafiłem też wytłumaczyć sobie, a tym bardziej zrozumieć odmienności kulturowych nowego kraju, mimo że właśnie one tak mnie pociągały. Doznałem rozczarowania, a nastawienie nowego otoczenia odbierałem jako wrogie.
Podczas mojego emigranckiego życia popełniłem większość błędów, jakie człowiek osiedlający się na obczyźnie może zrobić. Swoim sposobem bycia szkodziłem sobie, uniemożliwiając swobodne i naturalne życie w nowym społeczeństwie. Odnosiłem się z niezrozumieniem do wielu rzeczy, nieświadomie wznosząc wokół siebie zupełnie niepotrzebne mury. Pojedyncze przypadki nieżyczliwego zachowania uogólniałem na całe społeczeństwo. Nie zmieniał tego nawet fakt, że jednocześnie spotykałem wielu wspaniałych ludzi.
Z powodu osamotnienia i braku pewności siebie szukałem towarzystwa rodaków i innych cudzoziemców, którzy wzajemnie utwierdzali się w negatywnych ocenach nowego kraju. Nasze kontakty ze Szwedami ograniczały się do kolegów w miejscu pracy i dziewczyn, z którymi spotykaliśmy się na tańcach.
Pierwszy okres pobytu w Szwecji przepracowałem jako metalowiec, marynarz, kreślarz i technik. Dopiero po latach poszedłem na studia i zostałem geologiem. Zawód ten otworzył mi perspektywy zamieszkania i pracy w dwóch innych państwach: Arabii Saudyjskiej i Abu Zabi. Łącznie mieszkałem tam cztery lata. Są to kraje typowo imigranckie, w których mieszkają ludzie ze wszystkich zakątków świata. Zarówno prywatnie, jak i zawodowo stykałem się tam z ludźmi różnych narodowości i warstw społecznych. Wszystkie te doświadczenia wykorzystałem do napisania tej książki.
…Herodot […] poznaje swoje światy. Jego najważniejsze odkrycie – że jest ich wiele. I że każdy jest inny.
Każdy ważny.
I że trzeba je poznać, bo te inne światy, inne kultury to są zwierciadła, w których przeglądamy się my i nasza kultura. Dzięki którym lepiej rozumiemy samych siebie, jako że nie możemy określić swojej tożsamości, dopóki nie skonfrontujemy jej z innymi.
Ryszard Kapuściński4
Na każdego emigranta czekają dwie granice. Pierwsza to granica polityczna, którą przekraczamy, opuszczając swoją ojczyznę. Druga to granica psychologiczna, którą przekraczamy z chwilą, gdy decydujemy się zbliżyć do nowego kraju, okazując zrozumienie i akceptację.
Rozstanie z ojczyzną oznacza jednocześnie rozstanie ze znanym stylem życia i ludźmi, wśród których wzrastaliśmy. Po jednej stronie granicy jest oczywiste poczucie wspólnoty, po drugiej – poczucie obcości. Bez znaczenia jest fakt, czy mamy do czynienia z dobrowolną emigracją, czy wymuszoną przez nieszczęśliwe okoliczności. Nowa sytuacja będzie zawsze rodzić frustracje.
Najpierw zapada decyzja o wyjeździe. Potem mamy wolny wybór: pozostać obcym czy przekroczyć „drugą granicę” i włączyć się w nowe społeczeństwo.
Droga do tej drugiej granicy jest długa i żmudna. Aby ją przekroczyć, trzeba bardzo tego chcieć. Mimo że nie jesteśmy sami na tej drodze, to jednak jesteśmy – w pewnym sensie – zawsze samotni. Najpoważniejsze, wstrzymujące nas przeszkody to nasze przyzwyczajenia, uprzedzenia i lenistwo. Dopiero ich pokonanie pozwoli przekroczyć drugą granicę. W tej podróży uczymy się wiele – a najwięcej o samych sobie.
Integracja odbywa się nie tylko na płaszczyźnie społeczno-ekonomicznej, ale także społeczno-kulturalnej i jest zadaniem dla obu stron. Jednostka powinna chcieć integrować się ze społeczeństwem, które powinno jej stworzyć odpowiednie warunki po temu.
Ayaan Hirsi Ali5
Książka ta byłaby zbędna, gdybyśmy żyli w społeczeństwie idealnym, czyli otwartym i bezkonfliktowym. Byłaby niepotrzebna również w przeciwnym przypadku: gdyby społeczeństwo nie wpuszczało za próg żadnego cudzoziemca. Tak jednak nie jest. Nie ma rajów na ziemi, nie ma też społeczeństw hermetycznie zamkniętych.
W mojej książce chcę ukazać rolę imigrantów i odpowiedzialność za to, co sami możemy zrobić, by z naszej strony drzwi pozostawały otwarte. Ale nawet najsilniejsza jednostka niewiele może, jeśli społeczeństwo nie wyjdzie jej naprzeciw, otwierając drzwi po swojej stronie. Obowiązkiem każdego demokratycznego społeczeństwa jest dbałość o to, aby odnaleźli w nim swoje miejsce wszyscy mieszkańcy danego kraju.
Socjolog Ronald Taft w książce From Stranger to Citizen stwierdza, że w Australii nastawienie imigrantów do kraju i jego mieszkańców w znacznym stopniu zależało od tego, jak zostali przyjęci w chwili przyjazdu6. Imigranci poddani dyskryminacji zamykali się wkrótce we własnym, narodowym środowisku, izolując się od reszty społeczeństwa7. Natomiast inni przybysze, zwłaszcza Brytyjczycy, którzy spotkali się z życzliwym przyjęciem, szybko wchodzili w nowe społeczeństwo. Ważną rolę w procesie przystosowania odgrywało to, czy na własnej skórze doświadczyło się uprzedzeń i dyskryminacji. Krótko mówiąc: życzliwość rodzi życzliwość.
W każdym kraju można znaleźć środowiska niechętne cudzoziemcom. Ich liczebność zależy w dużej mierze od nastawienia władz i od ich reakcji na tego typu negatywne zjawiska.
Polskie porzekadło głosi, że ryba psuje się od głowy, i rzeczywiście jest to udowodnione naukowo. Profesor Freda Hawkins z uniwersytetu w Warwick stwierdziła, że:
„…w państwach, w których członkowie rządu i przedstawiciele innych władz negatywnie wypowiadali się o imigrantach, uprzedzenia i dyskryminacja cudzoziemców zdarzały się znacznie częściej niż w innych krajach”8.
Człowiek ma naturalną potrzebę przynależenia do większej całości. Jeśli nie zostaje do niej „dopuszczony”, szuka innej możliwości i dystansuje się od społeczeństwa. Może to prowadzić do sytuacji, w której nawet następne pokolenie czuje się obco w kraju swego urodzenia. W interesie społeczeństwa leży zatem jak największa otwartość. Wyrzucić ludzi poza nawias jest bardzo łatwo, trudniej jest radzić sobie ze skutkami wykluczenia.
Politycy, którzy nie działają na rzecz społeczeństwa otwartego dla wszystkich mieszkańców, niezależnie od ich pochodzenia, biorą na siebie poważną odpowiedzialność. Następstwa mogą być katastrofalne. Skutki takiej polityki obserwujemy zarówno w Europie, jak i w innych częściach świata: wielu cudzoziemców żyje na marginesie społeczeństwa, izoluje się i często pozostaje w konflikcie zarówno z rdzenną ludnością, jak i między sobą. Getta, rasizm, bezrobocie i przestępczość są wynikiem takiej właśnie polityki.
Doświadczenia z przeszłości pokazują, że dyskryminacja i segregacja pociągają za sobą ogromne straty społeczne, których odrobienie zabiera wiele, wiele lat. Najdobitniejszym przykładem są Stany Zjednoczone, w których Afroamerykanie byli poddawani izolacji i dyskryminacji. Rezultatem były getta, bieda i przestępczość. Oficjalnej dyskryminacji kres położyły odpowiednie ustawy, ale wychodzenie z nędzy i niedostatku jest długie i żmudne.
Ludzie nie są tacy szlachetni, a uprzedzenia często idą w parze z oficjalną dyskryminacją. Usunięcie piętna z danej grupy etnicznej trwa długie lata, o ile w ogóle jest możliwe.
Społeczeństwa – władze – muszą zacząć zdawać sobie sprawę, że minął czas wąsko pojętego, narodowego myślenia. Należy przedefiniować i rozszerzyć pojęcie „narodowy”. Zmiany tego rodzaju zachodzą i zawsze zachodziły na przestrzeni dziejów, ale w dzisiejszych czasach odbywa się to szybciej niż kiedykolwiek. Już teraz imigranci mają wieloraki wpływ na państwa narodowe, a w przyszłości ten wpływ będzie jeszcze większy. Należy jak najprędzej porzucić postawę wyczekującą wobec imigrantów i zacząć korzystać z ich skumulowanej energii.
Był to długotrwały proces, który wpłynął na wszystkie moje poczynania i uczucia na długo przedtem, zanim sobie uświadomiłem, że już podjąłem decyzję [o emigracji].
Theodor Kallifatides9
Kiedy wiosną 1980 roku doszło do erupcji wulkanu St. Helens na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, służby ratownicze pospieszyły na pomoc ludziom mieszkającym na jego zboczach. Mimo bezpośredniego zagrożenia kilku mieszkańców odmówiło ewakuowania się. Postanowili pozostać na miejscu, bo mieli nadzieję, że uda im się przetrwać. Cud niestety nie nastąpił i wszyscy zginęli pod grubą warstwą popiołów wulkanicznych.
Na całym świecie są ludzie, którzy nie potrafią zdobyć się na opuszczenie swego domu albo swego kraju. Inni wyruszają w drogę już przy pierwszych oznakach niebezpieczeństwa czy niepokoju. Jeszcze inni opuszczają swoje miejsce zamieszkania bez żadnego konkretnego powodu, przynajmniej z pozoru.
Niektórzy twierdzą jednak, że zawsze istnieje jakiś powód. Twierdzą, że zawsze istnieje coś w człowieku, co wypędza go z domu. Inaczej mówiąc: nie jedzie się dokądś, ale odwrotnie, wyjeżdża się skądś. Pisarka Rita Tornborg twierdzi:
Nie ma znaczenia, czy emigrant opuszcza swój kraj nagle, z powodu wojny lub innej katastrofy, czy podjął decyzję sam, po dokładnym rozważeniu, bo i tak wolność wyboru jest pozorna. Przecież i w tym drugim przypadku decyzja jest spowodowana warunkami, z którymi człowiek, nie mając na nie wpływu, nie chce się pogodzić10.
A zatem zawsze są powody wyjazdu, takie czy inne, choćby marzenie o podróżach i ucieczce od codzienności, od dusznych relacji rodzinnych, skostniałych struktur społecznych, beznadziejnej sytuacji materialnej bądź ucisku politycznego. Bez takich marzeń trudno byłoby zerwać więzy. Często się zastanawiałem, dlaczego żaden z moich przyjaciół z młodości nie próbował opuścić Polski. Przecież w tym samym stopniu co ja byli poddawani terrorowi politycznemu. Kiedy ich o to pytałem, mówili, że nigdy by nie uciekli, choćby nawet mieli taką możliwość.
Czasem tęsknota za innym życiem towarzyszy nam od najwcześniejszych lat. Pamiętam, że już jako nastolatek wyobrażałem sobie, że wyjadę w świat. Były to zaledwie rojenia, nie snułem jeszcze planów ucieczki. Pisarz Theodor Kallifatides, który opuścił Grecję w wieku dwudziestu sześciu lat, za rządów junty wojskowej, pisze, że jego emigracja w rzeczy samej zaczęła się, gdy był trzynastolatkiem:
Czyżbym już wtedy wiedział, że pewnego dnia wezmę kurs na dalekie, obce morza? Nie jest to wykluczone, bo bardzo wcześnie zrodziła się we mnie chęć czy też marzenie, by wyjechać, rzucić za siebie kamień i zetrzeć z butów kurz z rodzinnego kraju. Niektórzy z nas rodzą się do ucieczki. Ja byłem zapewne jednym nich11.
Czasem wyjazd jest wynikiem dojmującego poczucia zamknięcia, gdy ramy i tradycje naszego środowiska odbieramy jako przeszkodę dla osobistego rozwoju. Przykładem może być pewna Japonka, mieszkająca w Polsce od dwunastu lat. Mówi, że w swoim kraju czuła się zawsze jak buntowniczka, nie mogąc odnaleźć się w sztywnych ramach narzucanym kobietom przez społeczeństwo japońskie. Kiedy dzieci dorosły, rozwiodła się z mężem, zostawiając swoją rodzinę i ojczyznę:
…[Byłam] zdeterminowana rozpocząć nowe życie. […] Zdałam sobie sprawę, że byłoby mi trudniej zostać, niż wyjechać12.
Jednym z powodów, wcale nie rzadkim, jest chęć uwolnienia się od nadopiekuńczych rodziców. Młoda Wenezuelka zwierzyła się wkrótce po przyjeździe do Szwecji: „Żeby przeżyć, muszę odgrodzić się od matki co najmniej jednym czy dwoma kontynentami”.
Za sobą chce się pozostawić wszystko, co ciąży i przeszkadza w rozwoju, by móc sięgnąć po to, co umożliwi realizację marzeń. Można zatem powiedzieć, że są to dwie strony medalu: to, co chcę zostawić za sobą, i to, do czego dążę. Czasem człowiek ma świadomość obu tych motywów, a czasem nie. Wybitny pisarz ugandyjski Moses Isegava opisuje to tak:
Począwszy od lat osiemdziesiątych XX wieku, wiedziałem z całą pewnością, że prędzej czy później muszę wyjechać z Ugandy. Poczucie to nasilało się, odbierałem je wręcz fizycznie. […] Chciałem odkrywać nowe horyzonty, sprawdzić się i przekonać, czy potrafię napisać książkę. Tęskniłem za miejscem zupełnie innym od mojej, tak przewidywalnej Ugandy, za miejscem, w którym mógłbym rozwinąć skrzydła i polecieć, przekonać się, że można żyć inaczej. Tęskniłem za miejscem, w którym nikt nie będzie mnie znał…13
Dziś wielu młodych wyjeżdża za granicę na krótko albo na dłużej. Otworzył się nowy świat, nowe kontynenty, gdzie można osiąść. W nowej Europie, w której istnieje możliwość swobodnego przekraczania granic, zmienia się – przynajmniej zewnętrznie – charakter emigracji. Można więc zapytać, jak to się dzieje, że niektórzy ludzie opuszczają swój kraj rodzinny, chociaż jest zamożny, wolny i demokratyczny.
Dwie szwedzkie dziennikarki, Lisa Irenius i Madelaine Levy, przeprowadziły badania wśród młodych Szwedów w wieku od dwudziestu do trzydziestu lat, żyjących w Paryżu, Londynie, Barcelonie, Berlinie i innych miastach. Okazało się, że do osiedlenia się w innych krajach nie skłoniła ich bynajmniej żądza zysku. Wielu z nich żyło za granicą w dość skromnych czy nawet mizernych warunkach i powodziło im się gorzej, niż gdyby pozostali w Szwecji. Powody ich wyjazdu były głównie natury osobistej lub uczuciowej. Snuli też marzenia o wspaniałym życiu:
Wielu wyjeżdżających, jak się zdaje, gna zdumiewająco potężna siła – wizja wspaniałego życia w mieście marzeń. […] Rodzinne miasto, w którym człowiek wyrósł, jest naznaczone bolesnymi i mało chwalebnymi wspomnieniami z wczesnej młodości, podczas gdy zagraniczna metropolia ze snów mami obietnicą zupełnie innego życia14.
Innych napędza dążenie do odnalezienia nowej wspólnoty. Do emigracji popchnął ich być może rozwód rodziców albo poczucie, że nie do końca odnajdywali się w swojej koleżeńskiej paczce. Marzą zatem – według autorek – o nawiązaniu innych, lepszych relacji społecznych niż w swoim kraju rodzinnym.
Jeśli to się im nie udaje, wyobcowanie za granicą zawsze łatwiej usprawiedliwić i znosić niż wyobcowanie na domowym gruncie w Szwecji15.
Wyobcowanie w drugim pokoleniu
Znam wiele osób, które dorastały w kraju niebędącym ojczyzną ich rodziców. Niektórzy z nich emigrowali później jeszcze gdzie indziej.
Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku pracowałem w Arabii Saudyjskiej. Poznałem tam wielu Holendrów, Brytyjczyków, Francuzów i Włochów, którzy dorastali w byłych koloniach w Afryce i Azji. Wykształcenie zdobywali częściowo w ojczyźnie swoich rodziców, gdzie nierzadko z trudem się odnajdywali, choć jednocześnie powrót do kraju dzieciństwa nie był możliwy. Wspólną ich cechą było to, że na krócej lub dłużej wyjeżdżali do krajów trzecich – czyli nie tych, w którym dorastali, ale też niebędących ojczyzną ich rodziców.
Idealizowanie przez rodziców starej ojczyzny powoduje czasem, że dzieciom trudno jest zakorzenić się w nowym miejscu. Szwedzki pisarz, tworzący pod pseudonimem Zbigniew Kuklarz, opisuje w swojej książce, jak wzrastał w Szwecji, w polskiej rodzinie, utrzymującej silne więzy z ojczyzną i pielęgnującej wyidealizowany obraz Polski na niekorzyść wszystkiego, co szwedzkie. Wywołało to u niego konflikt wewnętrzny, ponieważ – jak wszystkie dzieci – chciał się utożsamiać z otaczającym go szwedzkim środowiskiem. To rozdarcie ciążyło mu nawet w wieku dojrzałym. Poczucie normalności i przynależności pojawiło się u niego dopiero w San Francisco, gdzie pracował przez pewien czas:
Żyłem wśród Chińczyków, Meksykanów, pedałów i hipisów. Każdy z nich odstawał, a ja byłem zaledwie jednym z wielu. […] Niezwykle przyjemne uczucie wtapiania się. […] Nie było mowy o jakiejś cholernej tożsamości16.
Zdążyłem w życiu poznać wiele takich osób jak Zbigniew, które w poszukiwaniu własnej tożsamości wybierają kraj trzeci.
Osiedlenie się w kraju trzecim nie zawsze przynosi rozwiązanie tego wewnętrznego konfliktu. Matti wybrał inny, bardziej oryginalny sposób. Miał piętnaście lat, gdy jego rodzina wyjechała z Finlandii do Szwecji. W wieku dwudziestu lat z radością przyjął powołanie do służby wojskowej w Finlandii. Nienawidził wszystkiego, co szwedzkie, w dodatku był pod głębokim wrażeniem bohaterskich dziejów Finlandii, o których opowiadali mu rodzice i członkowie fińskiej kolonii. Postanowił więc spełnić powinność wobec ojczyzny, w której zamierzał potem osiąść na stałe. Jednakże:
„Oficerowie zajęli wobec mnie postawę «dokopać Szwedowi». Obowiązująca w armii fińskiej zasada ślepego posłuszeństwa, o której zdążyłem zapomnieć podczas pobytu w Szwecji, doprowadziła do tego, że po odbyciu służby wojskowej wróciłem do Szwecji. Te przeżycia, choć przykre, sprawiły, że moje spojrzenie na świat stało się bardziej zniuansowane. Pomogły mi również uzyskać wewnętrzną równowagę między tym, co fińskie, a tym, co szwedzkie”.
Po paru latach Matti postanowił wyemigrować do Australii. Załatwił właśnie wizę, kupił bilety i sprzedał mieszkanie, gdy poznał Marię, dziewczynę z Hiszpanii. Ożenił się z nią i został w Szwecji: „Jej hiszpańskość stała się dla mnie emigracją”.
Powody emigracji
Można się zastanowić, czy przyczyn wyjazdu koniecznie należy doszukiwać się w czyjejś przeszłości. Nie sądzę. Na pewno nie dotyczy to deportowanych, wypędzonych ani tych, dla których jedyną szansą przeżycia jest opuszczenie rodzinnych stron, jak też najczęściej kobiet i dzieci, które nie mają wyboru, gdy emigrują ich partnerzy czy rodzice. A jak jest z innymi? Jak jest z nami samymi?
Życzylibyśmy sobie zapewne, aby powody naszych przenosin były wyłącznie racjonalne i rozsądne. A jeśli tak nie jest?
Wiele może być przyczyn emigracji, emocjonalnych lub innych, od nas niezależnych. Pewien albański uchodźca z Kosowa stwierdza:
Tych powodów raczej nie da się kiedykolwiek nazwać słowami. Czy nie wystarczy powiedzieć, że się porzuciło dotychczasowe życie?17
Czy możemy się tym zadowolić? A może jednak spróbujemy doszukać się właściwych motywów? Jakkolwiek by było, przeanalizowanie naszej przeszłości i różnych powodów naszego wyjazdu może być bardzo użyteczne.
Człowiek rozsądny winien żyć teraźniejszością – nie tylko jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, ale i w sposobie myślenia, chociażby nawet przeszłość lepszą się wydawała. Ta zasada życiowa stosuje się do wszystkiego, z wyjątkiem dobroci, bo w każdych okolicznościach nasze życie powinno być nieposzlakowane.
Baltasar Gracián18
Podczas odwiedzin w Polsce często byłem pytany, zwłaszcza w latach osiemdziesiątych, czyli przed upadkiem komunizmu, jak żyje się na Zachodzie. Ludzie mieli dość politycznego i ekonomicznego marazmu, nie wierzyli w przyszłość, chcieli opuścić kraj.
Jak najszczerzej opowiadałem o plusach życia na Zachodzie, ale i o minusach związanych z trudną adaptacją. Moi słuchacze bez wyjątku reagowali protekcjonalnym uśmieszkiem i komentarzami w stylu „co kraj – to obyczaj” albo „kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one”. Dostosowanie się do zasad obowiązujących w kraju gospodarzy uznawali za tyleż oczywiste, co bezproblemowe. Przysłowia na ten temat istnieją chyba we wszystkich językach świata, co pokazuje, że dopasowanie się do obyczajów nowego kraju jest zasadą powszechnie uznawaną.
Ciekawe, że ta optymistyczna i pozytywna postawa ulega zmianie, gdy znajdziemy się na emigracji, czasami już po krótkim pobycie w nowym kraju. Co się zatem dzieje po drodze, między emigracją a imigracją? Dlaczego życzliwe nastawienie ustępuje miejsca niechęci do nowej kultury? I czy ustępuje ono na zawsze, czy tylko na jakiś czas? Dla wielu osób przestrzeganie zasady „co kraj – to obyczaj” nie bez powodu okazuje się zbyt trudne.
Prawda jest taka, że obcego nikt nigdzie nie kocha i jeśli chce on dostać się na salony kraju gospodarzy, musi liczyć się z tym, że napotka opór z wielu różnych stron, i nie powinien się spodziewać, że go przyjmą z otwartymi ramionami. Taka jest rzeczywistość na całym świecie, bo taki już jest rodzaj ludzki.
Ana Martinez19
Czy gdzie indziej jest imigrantom łatwiej?
Wielu imigrantów myśli, że są kraje, w których aklimatyzacja jest znacznie łatwiejsza niż w państwie, do którego przypadło im przyjechać. Sądzą, że są zakątki, w których cudzoziemiec od początku traktowany jest na równi z miejscowymi, w których jest mile widziany i w pełni akceptowany, dzięki czemu nie czuje się obco.
Badania przeprowadzone równolegle w Australii i Kalifornii pokazały, że w obu tych miejscach imigranci stają przed takimi samymi konfliktami i problemami. W obu przypadkach powodują je niezgodności między zasadami wyznawanymi przez imigrantów a tymi, które są ważne dla gospodarzy20.
Wszędzie na świecie przybysze wystawiani są na mniej więcej te same problemy adaptacyjne i przykrości z nimi związane.
Książki pisane przez emigrantów są tu niewyczerpanym źródłem przykładów. Profesor Julia Kristeva, wybitna pisarka i psychoanalityk pochodzenia bułgarskiego, zamieszkała we Francji, pisze:
Nigdzie nie jest się tak obcym jak we Francji. Francuzi… przeciwstawiają przybyszom gęstą tkankę społeczną i niebywałą wręcz dumę narodową. […] Nawet cudzoziemiec przebywający legalnie i akceptowany pod względem prawnym nie jest przez nich przyjmowany w domu21.
Wystarczy zamiast „Francji” wpisać dowolny inny kraj, „Francuzów” zamienić na inną narodowość, a wielu imigrantów będzie gotowych podpisać się pod tym cytatem. Ilu z nas twierdziło to samo, choć dotyczyło to innych krajów?
Wielu imigrantów żywi również przekonanie, że w ich ojczyźnie cudzoziemcom jest dużo łatwiej się zaadaptować niż tu, gdzie są oni sami. Pewien pochodzący z Iranu pracownik opieki socjalnej powiedział mi kiedyś: „My nie jesteśmy tacy jak Szwedzi. W moim kraju każdy obcy jest traktowany jak gość i robimy wszystko, co w naszej mocy, aby mu pomóc”.
Piękna myśl. Wątpię jednak, czy jest choć jeden kraj, w którym cudzoziemiec nie byłby narażony na konflikty. Zresztą niby dlaczego, skoro napięcia i tarcia są nieuniknione nawet w kochającym się małżeństwie. Tam wzajemne dostosowanie odbywa się metodą prób i błędów, w dużym stopniu dzięki miłości, tolerancji i rozsądkowi, które pozwalają funkcjonować rodzinie. To samo dotyczy cudzoziemca wchodzącego w „związek małżeński” z nowym krajem zamieszkania.
Pisarka Ana Martinez, która przybyła do Szwecji z Argentyny, wyraziła przypuszczenie, że w jej ojczyźnie integracja przychodzi cudzoziemcom łatwiej, ale zaraz się z tego wycofała na wspomnienie słów swego włoskiego dziadka, który dawno temu przyjechał do Argentyny: …że też człowiek nie może nigdy pozbyć się etykietki „Tano”, wzdychał dziadek22 („Tano” to przezwisko nadawane w Argentynie imigrantom z Włoch). Ana Martinez stwierdziła też, że w żadnym z krajów Ameryki Łacińskiej nie szczędzi się imigrantom podobnych przezwisk.
Czy bogatemu i sławnemu jest łatwiej być imigrantem?
Wielu z nas chce wierzyć, że cienie imigracji są oszczędzone bogatym i sławnym, skoro dysponują pieniędzmi i kontaktami. Owszem, nie mają oni może problemów finansowych, ale przecież nie udaje im się uciec od poczucia samotności i zagrożenia, które dzielą z nami, „zwykłymi” imigrantami. Per Gunnar Gyllenhammar, wieloletni szef Volvo, znany i uznany przemysłowiec szwedzki, tak opisuje lata swego pobytu w Londynie:
„Ludzie mogą nam, owszem, okazać zainteresowanie, ale jesteśmy i pozostaniemy dla nich zawsze cudzoziemcami. W Danii jest powiedzenie, że cudzoziemiec nigdy nie zostanie Duńczykiem. Sądzę, że dotyczy to również Anglii, a podejrzewam, że także Szwecji”23.
Sześć lat wcześniej jego żona Christina Gyllenhammar powiedziała w wywiadzie:
Mam jednak pewne poczucie izolacji; zaprzyjaźnić się z londyńczykami jest bardzo trudno, bo okazują dużą rezerwę.
Wydaje mi się, że człowiek jest wystawiony na te same próby i reaguje tak samo, gdziekolwiek jest obcy lub czuje się obco. Dzieje się tak niezależnie od narodowości i religii, pozycji społecznej, wykształcenia lub jego braku, bez względu na to, czy przebywa na placówce dyplomatycznej, jest uchodźcą, czy mieszka w danym kraju nielegalnie. Stopień frustracji może być różny, ale chyba nikt nie jest od niego całkowicie wolny.
Im dłużej mieszkam za granicą, z tym większą ostrożnością określam coś jako typowo szwedzkie.
Kjell Albin Abrahamson24
W dzieciństwie zewsząd słyszymy słowa sławiące naszą ojczyznę. W domu, w szkole, w telewizji, wszędzie ktoś nam oznajmia w entuzjastycznym tonie, że ten czy inny rodzimy poeta lub kompozytor cieszy się międzynarodową sławą, że dane wydarzenie w naszych dziejach miało znaczenie przełomowe dla historii świata, że jakieś miasto lub dzieło architektury jest szczególnie podziwiane za swe piękno, także poza granicami naszego kraju.
Na emigracji ze zdziwieniem przekonujemy się, że ludzie nic albo niewiele wiedzą o naszej ojczyźnie, często nawet nie potrafią wskazać jej na mapie i nie mają pojęcia, jakim językiem się u nas mówi. Wkrótce też przekonujemy się, że to, co się dzieje w naszym starym kraju, niewiele ich w sumie obchodzi.
Tak opowiada o tym Olle Wästberg:
Kiedy byłem szwedzkim konsulem generalnym w Nowym Jorku, mawiałem, że zły dzień to taki, gdy ludzie dzwonią i pytają o wizę do „Switzerland” [Szwajcarii], a jeszcze gorszy, gdy chcą wizę do Swaziland. […] Pewnego dnia spotkałem absolwenta wyższej uczelni, który spytał mnie nieśmiało: „Sweden, is that the capital of Vienna?” [Czy Szwecja jest stolicą Wiednia?] Niestety, Szwecja nie jest tak znana, jak nam się zdaje25.
Czasem odkrywamy, że coś, co uważaliśmy za specyficzne dla naszej ojczyzny i kultury –potrawa czy taniec – występuje również w nowym kraju zamieszkania. Próbujemy przekonać otoczenie, że jest to zjawisko wywodzące się z naszego kraju i dla niego charakterystyczne. Daremny wysiłek. Nie dociera do nas, że na całym świecie nie ma nic prawdziwie wyjątkowego, że w większym lub mniejszym stopniu wszystko jest zapożyczeniem, kopią przerobioną „na nasze”.
W dodatku przekonujemy się, że pewne zjawiska są naszym gospodarzom nie tylko nieznane, ale wręcz obce i nie do przyjęcia. Tradycja, którą my uważamy za ważną, jest przez nich postrzegana jako dziwaczny spektakl, nasza muzyka ludowa nie przypada im specjalnie do gustu, a ulubiona potrawa budzi podejrzliwość, a czasem wręcz obrzydzenie.
Czujemy się zmieszani, gdy nam zadają pytania świadczące albo o ignorancji, albo o uprzedzeniach wobec naszej ojczyzny. Dziwimy się głupocie, jesteśmy dotknięci, bo według nas są to rzeczy, które powinny być wszystkim znane. Zwłaszcza że sami wiemy dużo więcej o ich kraju. Stąd wysnuwamy wniosek, że nasi nowi krajanie są ignorantami, którzy do innych odnoszą się lekceważąco.
Zdążyliśmy już zapomnieć, jak mało wiedzieliśmy na początku o kraju naszego osiedlenia, że poznaliśmy go dopiero po pewnym czasie. Z tej perspektywy zarzucanie ignorancji jest niesprawiedliwe, bo oni prawdopodobnie nigdy nawet nie odwiedzili naszej ojczyzny. Trzeba też pamiętać, że tych pytań, świadczących o uprzedzeniach czy ignorancji, jest niewiele, a tego rodzaje sytuacje zdarzają się nieczęste. Nie należy zatem sądzić wszystkich przez pryzmat kilku głupców.
Lepiej powściągnąć irytację i spokojnie reagować na pytanie, czy po ulicach naszych miast chodzą białe niedźwiedzie albo lwy. Zamiast tego proponuję postawić przed sobą globus, zakręcić nim i na chybił trafił przyłożyć palec. Następnie zastanowić się, co wiemy o miejscu wskazanym na kuli ziemskiej. Próbę tę można powtórzyć. Jeśli nawet się okaże, że wiemy coś o tym zakątku, to dobrze jest to sprawdzić i przekonać się, co jest prawdą, a co mitem lub uprzedzeniem. Jeżeli skonfrontujemy naszą wiedzę z faktami, może przestaniemy osądzać innych. Samowiedza bardzo ułatwia życie.
Nie ma jednego domu, tożsamości, kultury, systemu wartości, które odpowiadałyby wszystkim, natomiast doświadczeniem uniwersalnym jest tęsknota za domem lub krajem rodzinnym.
Stefan Jonsson26
Nie, nie zamierzałem na stałe pozostać za granicą, a na pewno nie w Szwecji. Chciałem wyjechać jak najdalej, w siną dal, na morza i oceany. Wszystko miało być wielką przygodą, o której mógłbym opowiadać po powrocie.
Wielu emigrantów – byłem jednym z nich – postrzega swój wyjazd jako coś tymczasowego, „epizod” trwający góra trzy, pięć, siedem lat… Chciałem wrócić do domu z opowieściami o przygodach, to było dla mnie najważniejsze, podczas gdy inni postanowili zarobić jak najwięcej pieniędzy, aby móc zbudować sobie dom czy założyć własny biznes. Wszystkich nas łączyło przekonanie, że pobyt za granicą ma charakter przejściowy, a prawdziwa przyszłość czeka nas w domu.
Byli również tacy, którzy prezentowali skrajnie przeciwstawne podejście: od początku zdecydowani byli nie wracać – nigdy. Swą przyszłość zamierzali budować za granicą, nauczyć się języka, a potem odpowiednio ustawić się w życiu zawodowym i społecznym.
Ja sam, choć nie rozumiałem dlaczego i nie próbowałem się nawet wtedy w to wgłębić, najczęściej zadawałem się z ludźmi podobnymi do mnie: niemogącymi sobie znaleźć miejsca, nastawionymi na to, że kiedyś wrócą na ojczyzny łono. Podejrzliwie odnosiliśmy się do osób, które postanowiły zapuścić korzenie w nowym kraju, uznając je za zdrajców wspólnego dziedzictwa. Według nas ludzie ci idealizowali nowy kraj, podczas gdy my ocenialiśmy go gorzej od naszej ojczyzny. Widzieliś-my, że oni z kolei patrzą na nas z góry, uważając, że idealizujemy przeszłość, od której oni chcieli uciec.
Obie te grupy rozeszły się na dość wczesnym etapie. Rozwód był spontaniczny, spowodowany wzajemną niechęcią. Wtedy i jeszcze długo potem nie pojmowałem powodów tego stanu rzeczy. Wydaje mi się, że dziś rozumiem, o co w gruncie rzeczy chodziło, a mianowicie o samą decyzję: wracać czy zostać. Decyzja taka narzuca nieuchronnie wybór strategii adaptacyjnej.
I to jest punkt wyjścia do mojego podziału emigrantów na dwie podstawowe kategorie: „asymilantów” i „nostalgików”.
Asymilanci
Osoby należące do tej grupy już od pierwszej chwili wyjazdu są świadome tego, że chcą opuścić swój kraj na zawsze i budować życie na nowej ziemi.
Postanowiły nie wracać, w związku z tym starają się wtopić w nowe otoczenie tak szybko, jak to możliwe. Stąd silna motywacja, by nauczyć się języka. Opanowują go na ogół w krótkim czasie i często mówią z dobrym akcentem. Cechuje ich pozytywne nastawienie do wszystkiego, co ich otacza. Wielu z nich konsekwentnie dąży do celu i jeśli trafią na sprzyjające warunki i mają odpowiednie zdolności, osiągają z reguły sukces na polu zawodowym. Często starają się o mieszkanie w „lepszych” dzielnicach. W tej grupie spotykamy najczęściej imigrantów, którzy zmieniają nazwiska.
Ludzie ci dobierają sobie znajomych zarówno wśród miejscowych, jak i wśród rodaków oraz innych imigrantów. Są też jednak tacy, którzy otaczają się wyłącznie rodakami, inni z kolei unikają ich całkowicie, ale niezależnie od tego, z kim przestają, podstawową regułą jest nieoglądanie się za ojczyzną.
W kontaktach z miejscowymi asymilanci chętnie podkreślają, co im się podoba w nowym kraju, zwłaszcza porównując go z sytuacją w ojczyźnie, gdzie większość rzeczy uważają za gorsze. Przez miejscowe otoczenie są na ogół postrzegani jako dobrze przystosowani.
Nostalgicy
Nostalgicy traktują emigrację jako coś tymczasowego – planują wyjazd na kilka lat, aby zarobić pieniądze, ewentualnie zdobyć wykształcenie lub zaznać przygód.
Ludzie ci są uczuciowo silnie związani z ojczyzną. Można wśród nich spotkać osoby, które mimo wieloletniego pobytu w nowym kraju nie nauczyły się porządnie języka, tak jakby jakiś wewnętrzny głos szeptał im do ucha: „to nie jest takie ważne, przecież jesteś tu tylko na trochę, po co się wysilać”. Oczywiście i w tej grupie są osoby, które doceniają znajomość języka kraju, w którym mieszkają, i starają się dobrze go opanować, chociaż z reguły mają gorszą wymowę niż asymilanci.
Charakterystyczne jest jednak to, że początkowe pozytywne nastawienie i zaciekawienie krajem pobytu gaśnie u nich przy pierwszym zderzeniu z rzeczywistością. Miejscowe społeczeństwo postrzegają jako nieprzyjazne czy wręcz wrogie, a tutejszych ludzi jako całkiem innych niż oni sami. Równocześnie chętnie podkreślają wyjątkowość swego narodu.
Także w towarzystwie swoich nierozumiejących języka nowych krajanów – na przykład na przyjęciach lub w pracy – rozmawiają między sobą w języku ojczystym. (Bywa, ale znacznie rzadziej, że postępują tak również asymilanci).
Co ambitniejsze jednostki spośród imigrantów nostalgicznych mimo to osiągają sukcesy na polu zawodowym, jednak ich postawę wobec społeczeństwa, miejscowej ludności i obyczajów zawsze cechuje pewien dystans czy negatywizm.
Nowy kraj jest stale porównywany z ojczyzną, w której wszystko było lepsze. Po dłuższym czasie najgorsze wady mogą być przedstawione w korzystnym świetle. I tak nawet biedę i dyktaturę – bądź co bądź bezpośredni lub pośredni powód emigracji – zaczynają widzieć z innej perspektywy: bieda przyczynia się w ich pojęciu do umocnienia więzów międzyludzkich, a dyktatura pozwala utrzymać porządek społeczny. Nie mówiąc już o grzecznym zachowaniu dzieci w szkole w kraju ich pochodzenia!
Wykształcenie pomaga integracji
Istnieje szeroko rozpowszechniony pogląd, że ludzie pochodzący z odległych geograficznie i odmiennych kultur szczególnie trudno integrują się w nowym miejscu. Według mnie nie jest to regułą. Jest wiele przykładów, że ludzie z bardzo odległych części świata i kultur potrafią się dobrze zaadaptować do nowego otoczenia.
Oczywiście, przedstawicielom bardzo konserwatywnych, tradycyjnych i hermetycznych środowisk, a także osobom o dość niskim wykształceniu może być trudniej nawiązać więź z nowym krajem pobytu. Odnosi się to zresztą również do imigrantów z krajów sąsiednich, a nawet do ludzi, którzy przeprowadzają się z jednego regionu do drugiego w tym samym państwie.
Trzeba jednak stwierdzić, że im wyższy poziom wykształcenia, tym większe zdolności adaptacyjne.
Czasy się zmieniają i my wraz z nimi
O tym, czy integracja jest udana, decyduje w moim mniemaniu stosunek imigranta do ewentualnego powrotu do ojczyzny. Ci, którzy są zdecydowani na zapuszczenie korzeni w nowym miejscu, starają się stworzyć jak najwięcej rozmaitych więzi z nowym środowiskiem. W takim przypadku odległość geograficzna i kulturowa jest bez znaczenia.
Większość emigrantów już w chwili wyjazdu ma jakieś wyobrażenie o tym, czy będą chcieli kiedyś wrócić, czy nie. W przypadku osób, których wyjazd został wymuszony przez wojnę lub katastrofę żywiołową, sytuacja jest odmienna. Nie są zdolne do budowania planów na przyszłość, gdyż pełnej uwagi domaga się od nich teraźniejszość. Potrzebują czasu na rozeznanie się w sytuacji, zanim zaczną planować swoje dalsze życie.
Opis tych dwóch strategii jest oczywiście bardzo uproszczony. Różnice wewnątrz opisanych przeze mnie grup imigrantów są znaczne, a granice nie zawsze wyraźne. Zdarza się również, że emigranci nostalgiczni stają się asymilantami albo odwrotnie.
W większości przypadków swoje robi czas lub okoliczności, na przykład urodziły się i dorastają dzieci, które nie wyobrażają sobie przeprowadzki do ojczyzny rodziców. Powrót może też się wiązać z pogorszeniem sytuacji finansowej. Może być też tak, że zapuściło się korzenie w nowym miejscu i przyjaciele są już tu, nie zaś w starym kraju.
Jedni przez całe życie zachowują ten sam pogląd, zarówno na stary, jak i nowy kraj. U większości jednak – dotyczy to na równi nostalgików, jak i asymilantów – to zapatrywanie z czasem zmienia się mniej lub bardziej. Niektórzy „miotają się”, to znaczy przechodzą etap sprzecznych uczuć: od potępienia do idealizowania stosunków panujących bądź to w ojczyźnie, bądź to w nowym kraju. Jest to długi proces, który z biegiem lat pozwala stworzyć zniuansowany, prawdziwy obraz obu krajów. Wtedy też rodzi się uczuciowa i rozumowa akceptacja obecnej egzystencji.
Zniuansowany obraz rzeczywistości i przyjęcie wyważonej postawy ułatwia zbliżenie się obu grup imigrantów, mimo ich zasadniczo przeciwstawnych strategii. Gdy nastawienie staje się bardziej neutralne i akceptujące, krąg się zamyka. Zbliżenie nie oznacza jednak zjednoczenia. Lata separacji sprawiły bowiem, że obie te grupy poruszają się w odmiennych środowiskach.
Istnieje jednak pewna kategoria osób, które zatrzymują się na pierwszym etapie emigracji: wyjechali fizycznie, ale duchem pozostają w stronach rodzinnych. Żyją w poczuciu nieustannej tęsknoty za tym, co utracili, i wiecznego niezadowolenia z tego, co mają.
Możesz się dowiedzieć więcej o danej osobie podczas godzinnej gry niż po rocznej z nią konwersacji.
Platon27
Imigrantów przyciąga do siebie nawzajem wspólne poczucie osamotnienia i wyobcowania. Pierwsza pojawia się potrzeba wyjścia z samotności. Potrzeba ta sprawia, że najbardziej różni ludzie, mający inny język, narodowość, religię i pochodzenie społeczne, mogą przebywać ze sobą i tworzyć wspólnoty. Kolejnym etapem jest zbliżanie się do ludzi podobnych nam pod względem narodowości albo języka. Na koniec przychodzi próba przystąpienia do grupy bardziej społecznie jednorodnej. Te kręte ścieżki prowadzą nas często do osób i środowisk, których nigdy byśmy nie poznali, pozostając w rodzinnym kraju.
Grupy kosmopolityczne
Jako nowy imigrant nie znałem żadnych Polaków. Grono moich znajomych składało się z Węgrów i Jugosłowian, Niemca i Duńczyka. Wiele lat później, gdy jako geolog pracowałem w Arabii Saudyjskiej, obracałem się w różnych środowiskach międzynarodowych, w których znajdowali się Brytyjczycy, Irlandczycy, Libańczycy, Palestyńczycy, Amerykanie, Holendrzy i Włosi. Podobne doświadczenia mają pracownicy przebywający na placówkach zagranicznych i studenci zdobywający wiedzę poza swoim krajem, by wymienić tylko te dwie kategorie osób. W książce o szwedzkiej młodzieży przebywającej za granicą pewna młoda kobieta stwierdziła:
Spotykam tu ludzi najróżniejszych narodowości, z któ-rymi łączy mnie niesłychanie wiele. To jest naprawdę fantastyczne, że jesteśmy do siebie tak podobni28.
Większość osób, które miały przywilej przebywania w tego rodzaju kosmopolitycznych sferach, wspomina ten czas jako niezwykle przyjemny. Może dlatego że w porównaniu z grupami jednorodnymi środowiska te są bardziej otwarte, a może też dlatego że dają poczucie obracania się w wielkim świecie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
. Witold Gombrowicz, Testament. Rozmowy z Dominique de Roux, WL, Kraków 2004. [wróć]
. Sara Stribe, „Visar Ulaj. Tecknaren som vågar se svärtan i vitögat”. 00TAL, „Tidskrift om litteratur & konst”, #9/10, 2002, s. 127. [wróć]
. Michał Lermontow, „Biały żagiel”, tłum. Kazimierz Andrzej Jaworski, Poezje wybrane, LSW, Warszawa 1981. [wróć]
. Ryszard Kapuściński, Podróże z Herodotem, Znak, Kraków 2004. [wróć]
. Bengt Albons, „Rättegång mot muslimska fundamentalister”. „Dagens Nyheter“, 12.02.2006. [wróć]
. Ronald Taft, From Stranger to Citizen, University of Western Australia Press 1966, s. 18-19. [wróć]
. Taft, op. cit., s. 61. [wróć]
. Freda Hawkins, wykład na Uniwersytecie Sztokholmskim, wrzesień 1987. [wróć]
. Theodor Kallifatides, Utlänningar. Bokförlaget Aldus 1975, s. 9. [wróć]
. Rita Tornborg, „Att lyckas med sitt flyktingskap”. „Dagens Nyheter”, 24.12.1969. [wróć]
. Theodor Kallifatides, Ett nytt land utanför mitt fönster, Albert Bonniers förlag, 2001, s. 67. [wróć]
. Elżbieta Pawełek, „Lady samurai”. „Kaleidoscope”, LOT Polish Airlines in-flight magazine, wrzesień 2001. [wróć]
. Moses Isegava, 00TAL, „Tidskrift om litteratur & konst”, 9/10, 2002, s. 102. [wróć]
. Lisa Irenius i Madelaine Levy, Sedan gymnasiet har alla våra kompisar flytt utomlands. Wahlström & Widstrand 2002, s. 28-29. [wróć]
. Lisa Irenius i Madelaine Levy, Sedan gymnasiet har alla våra kompisar flytt utomlands. Wahlström & Widstrand 2002, s. 35. [wróć]
. Zbigniew Kuklarz, Hjälp jag heter Zbigniew, Albert Bonniers Förlag 2005, s. 159. [wróć]
. Sara Stribe, „Visar Ulaj. Tecknaren som vågar se svärtan i vitögat”. 00TAL, „Tidskrift om litteratur & konst”, #9/10, 2002, s. 127. [wróć]
. Baltasar Gracián (1601-58), Brewiarz dyplomatyczny, tłum. Bohdan Gajewicz, IW PAX, Warszawa 2004. [wróć]
. Ana Martinez, Inte färdig att skrotas vid 38, Ekerlids Förlag 1995, s. 16. [wróć]
. Ronald Taft, From stranger to citizen, A survey studies of immigrant assimilation in Western Australia. University of Western Australia Press 1966, s. 16-17. [wróć]
. Julia Kristeva, Främlingar för oss själva, Natur och Kultur 1997, s. 50 (Strangers to Ourselves New York: Columbia University Press, 1991). [wróć]
. Ana Martinez, Inte långt från Rio de la Plata – integrationen som konst och plåga. Ekerlids Förlag 2003, s. 41-42. [wróć]
. P.G. Gyllenhammar, „Sommar” P 1 Szwedzkiego Radia, 16 sierpnia 2005. [wróć]
. Kjell Albin Abrahamson, Enkel biljett till Polen. Fischer & Co, 2005, s. 38. [wróć]
. „Företag är våra nya diplomater”. „Att:ention”, #4, lato 2005. [wróć]
. Stefan Jonsson, Andra platser – en essä om kulturell identitet. Norstedts 2001, s. 204. [wróć]
. Platon (427-347 p.n.e.), grecki filozof i pisarz, który przeżył dwadzieścia lat na obczyźnie. Cytat znaleziony w internecie. [wróć]
. Lisa Irenius i Madelaine Levy, Sedan gymnasiet har alla våra kompisar flytt utomlands, Wahlström & Widstrand 2002, s. 133. [wróć]