Jedno królestwo. Cześć 1. Trwoga - Wasilewski Maciej - ebook

Jedno królestwo. Cześć 1. Trwoga ebook

Wasilewski Maciej

4,3

71 osób interesuje się tą książką

Opis

Spowita w mroku kraina Kurhan stała się wyzwaniem dla ogromnej liczby śmiałków. Ze wszystkich stron świata wyruszyły okręty pełne wojowników żądnych przygód. Dali skusić się mirażem łatwych bogactw, będących niemal w zasięgu ręki…

Los jednak nie był dla nich łaskawy. Zło uwięzione przed wiekami na wyspie, dotąd poza nią nieznane, zostało uwolnione. Nie trzeba było długo czekać na to, co musiało nastąpić. Krwawa łuna ogarnęła całą krainę.

Śmierć ruszyła śladem wojowników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (9 ocen)
4
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszkasepiol

Nie oderwiesz się od lektury

Gdyby ktoś mnie spytał, czy polecam? Owszem polecam, szybko się czyta i wciąga, momentami wymaga szczególnego skupienia. 😉 Niesamowity klimat - władza, a z nią wojna, dobro i zło, czyli to co fantastyka lubi najbardziej 😊 Widać, że autor wiele 'pracy' poświęca Atinowi 😁 Zrozumiałe, mnie bardziej Alkid przypadł do gustu. 😍 Mam tylko jedno pytanie, jak można czytelnika zostawić przed takim punktem kulminacyjnym? 😆 Anita Dikla teraz super joga, oaza, nie Radom... 🤣🤣🤣 świetne zagranie 🥰 "Mehajro złapał zadyszkę i zaczął zwalniać, ponieważ jego poważny wiek lat czterdziestu miał już swoje prawa." - padłam 🤣🤣🤣
20
Anisa15

Dobrze spędzony czas

Przed Wami wyprawa do królestwa Ynos, osadzonego wśród bezkresnych wód i tajemniczych wysp. Królestwa zarządzanego przez mądrego króla Doriana. Bogaty kraj, zawdzięczający swoje bogactwo złożom złota, które znajdują się w kopalniach na terenie królestwa. Kopalnie, kryją jednak wiele tajemnic, odkrytych przez przypadek przez wiernych poddanych króla. Jest też zło, które będzie chciało zaburzyć ustalony porządek i spokój mieszkańców królestwa. Czy mu się uda? Proponuje przekonać się samemu. Ta książka ma olbrzymi potencjał. Świetnie przemyślana fabuła sprawia, że książkę czyta się błyskawicznie. Mamy w tej powieści to wszystko, czego ja oczekuję po dobrej fantastyce, baśniowej fantastyce podkreślić muszę. . Są niezwykłe królestwa, morskie bitwy, piraci, którzy ludźmi wcale nie są, skarby, potwory, magia, tajemne przejścia, pojedynki i przygody. Intrygujące postaci, których albo się kocha, albo nienawidzi. I jedno co mi przeszkadzało. Są momenty fenomenalne, ciekawe opisy wydarzeń, kt...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ma­ciej Wa­si­lew­ski Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
Re­dak­cja i ko­rekta: Ju­styna Ja­kub­czyk
Gra­fika na okładce: Mel­ko­r3D oraz Mong­kol­chon (stock.adobe.com)
Mapa: Agnieszka Ma­kow­ska
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67787-22-2
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Có­rek

W woj­nie nie li­czy się złoto,ale ja­kich się ma żoł­nie­rzy.

Nic­colò Ma­chia­velli

WSTĘP

Wpis w księ­dze po­kła­do­wej

Czym jest wojna? Ile­kroć za­da­wa­łem so­bie to py­ta­nie, nie umia­łem zna­leźć od­po­wied­nich słów. Po­trze­bo­wa­łem wiele czasu, by do­ciec, ja­kich użyć ar­gu­men­tów. Wojna dla nie­któ­rych to gra­bie­nie do­mostw i gwałty na nie­win­nych ko­bie­tach. Wy­zwala w czło­wieku naj­gor­sze jego ce­chy – chęć za­bi­ja­nia, tor­tu­ro­wa­nia i po­ni­ża­nia słab­szych. Wi­dzia­łem krzywdy wy­rzą­dzane dzie­ciom oraz ich śmierć i zmro­ziło mnie po­czu­cie nie­od­wra­cal­no­ści. Nie mo­głem znieść my­śli, iż ni­gdy wię­cej te dzieci nie uśmiechną się, nie za­wo­łają „Mamo!”.

Al­kid

Prze­peł­niona wo­nią wo­jen kra­ina Ynos wy­ła­niała się z mgły. Każda z czte­rech wysp, na któ­rych była po­ło­żona, swą ma­je­sta­tycz­no­ścią przy­cią­gała po­ranne pro­mie­nie i mor­ską bryzę. Fale roz­bi­jały się o spi­cza­ste klify. Owe wy­spy sta­no­wiły nie­gdyś piękne, bo­gate i wspa­niałe kró­le­stwo, które tęt­niło ży­ciem. Byt miesz­kań­com za­pew­niały liczne szlaki han­dlowe.

Kra­jem tym rzą­dził Da­nvon – ty­ran to­czący nie­ustan­nie wojny z są­sia­dami. Nie in­te­re­so­wał go lud, tylko pa­no­wa­nie i nisz­cze­nie. Czter­na­ście lat jego rzą­dów do­pro­wa­dziło kraj do mi­li­tar­nej i go­spo­dar­czej ru­iny. Pod­czas jed­nej z kru­cjat Da­nvon od­krył nie­znaną do­tąd wy­spę. Spo­wita w mroku jak naj­głęb­sze za­ka­marki pie­kła, przy­cią­gnęła nie­jed­nego śmiałka, który dał się sku­sić mi­ra­żem ła­twych bo­gactw. To wła­śnie w owym miej­scu za­śle­piony zło­tem ty­ran po­niósł tra­giczną śmierć. Nikt się tym nie prze­jął, nikt nie zmar­twił.

Na­stą­pił rok bez­kró­le­wia, który nie przy­niósł ni­czego do­brego, po­nie­waż o tron za­czął się ubie­gać na­miest­nik króla. Pod­dani znali rządcę jako czło­wieka okrut­nego, chęt­nie wtrą­ca­ją­cego lu­dzi do lo­chów za byle prze­winę. Kiedy za­czął po­zby­wać się swo­ich pod­wład­nych, w kró­le­stwie wy­bu­chły za­mieszki. Okres ten za­pa­mię­tamy jako krwawe lata grozy i spu­sto­sze­nia.

Obec­nie znów trwał czas wio­sny, kwit­nie­nia i zie­le­nie­nia się wszyst­kiego w przy­ro­dzie, co przy­no­siło ulgę oczom zmę­czo­nym oglą­da­niem wo­jen­nych okro­pieństw. Serce ra­do­wało się na wi­dok ro­dzin cie­szą­cych się z po­wrotu wo­ja­ków, a za­pach kwia­tów da­wał uko­je­nie.

*

Od­kąd król Do­rian prze­jął wła­dzę po swoim bra­cie, kró­le­stwo Ynos znów stało się bo­gate i upo­rząd­ko­wane. Pięć­dzie­się­cio­dwu­letni władca, za­nim prze­jął ko­ronę, prze­by­wał pięt­na­ście lat na wy­gna­niu wraz ze swoją ro­dziną, świtą i lo­jal­nymi do­wód­cami. Kiedy jego brat zdo­był wła­dzę, ska­zał go na ba­ni­cję, bo­jąc się utraty ko­rony.

Król Do­rian na­le­żał do wład­ców po­tra­fią­cych do­ce­nić naj­prze­cięt­niej­szego ze swych pod­da­nych. Za­mek mo­nar­chy otwie­rał się dla każ­dego, a on sam nie od­ma­wiał ni­komu au­dien­cji, wy­słu­chi­wał wszyst­kich pro­ble­mów miesz­kań­ców, które skru­pu­lat­nie za­pi­sy­wał i pró­bo­wał roz­wią­zać. Pa­nu­jący ucho­dził za czło­wieka bar­dzo mą­drego i roz­waż­nego, a nade wszystko skrom­nego. Li­czył się z każ­dym wy­da­nym gro­szem. Czę­sto by­wał wśród pod­da­nych, trak­to­wał ich na równi z sobą. Nie lu­bił, kiedy lu­dzie mu się kła­niali. Pod­dani ce­nili go i ko­chali.

Do­rian miał dwóch sy­nów bliź­nia­ków – Ty­rona i Ty­nosa. Jego żona zmarła na wy­gna­niu, za­ata­ko­wana przez stado wil­ków, kiedy chłopcy mieli po czter­na­ście lat. Oj­ciec wy­cho­wał ich naj­le­piej, jak po­tra­fił, aby god­nie za­stą­pili go na tro­nie. Bra­cia byli ze sobą bar­dzo zżyci. Zo­stali wy­szko­leni przez naj­lep­szych fa­chow­ców w sztuce wo­jen­nej, w dy­plo­ma­cji – przez dy­plo­ma­tów, a w han­dlu – przez kup­ców. Służki uczyły chłop­ców do­brych ma­nier, a mę­drzec fi­lo­zo­fii i ję­zy­ków ob­cych. Wszystko po to, by do­brze przy­go­to­wać ich do spra­wo­wa­nia wła­dzy w przy­szło­ści. Sy­no­wie po­ma­gali ojcu we wszyst­kim, ko­chali go i bar­dzo sza­no­wali.

Układy po­ko­jowe z są­sia­dami i wy­miany han­dlowe po­zwo­liły na sta­bi­li­za­cję w kró­le­stwie. Jego roz­bu­dowa ru­szyła pełną parą, a mo­nar­cha prze­pro­wa­dził liczne re­formy: po­wo­łał służbę woj­skową, pod­niósł żołd, wpro­wa­dził sys­tem pracy zmia­no­wej, każ­demu pod­da­nemu dał prawo do od­po­czynku po prze­pra­co­wa­niu dzie­się­ciu go­dzin i do go­dzi­wej za­płaty, a także mia­no­wał radę do roz­strzy­ga­nia spo­rów.

Z roz­kazu pa­nu­ją­cego bu­dow­ni­czo­wie kon­stru­owali umoc­nie­nia chro­niące przed na­jaz­dem wro­gów, sta­wiali huty, wzno­sili obiekty wo­jenne nie­zbędne do pro­duk­cji broni. Gór­mi­strzo­wie zmo­der­ni­zo­wali ko­pal­nie, ulep­szyli wy­do­by­cie, a far­me­rzy wpro­wa­dzili sys­tem na­wad­nia­jący pola. Pod­da­nym żyło się god­nie i do­stat­nio pod rzą­dami króla Do­riana. Do czasu...

PO­CZĄ­TEK

Wpis w księ­dze po­kła­do­wej

Ktoś kie­dyś mó­wił mi o zie­lo­nym świe­cie – ogrom­nym, pięk­nym, peł­nym śmie­chu i na­dziei. Ale kiedy po­ja­wił się on, ten, któ­rego imię na­pa­wało trwogą lu­dzi, zmie­niło się wszystko. Po­piół za­stę­po­wał niebo, a zie­mia zo­stała pro­chem.

Al­kid

Naj­więk­szy z por­tów Mo­dar po­ło­żony na wy­spie Azao był usy­tu­owany mię­dzy dwiema ogrom­nymi gó­rami i ra­zem z zam­kiem two­rzył twier­dzę. Na zbo­czach tych gór wznie­siono wa­row­nie, zaś nad por­tem gó­ro­wała ogromna la­tar­nia mor­ska na­zy­wana Cu­dem Azao. Była wi­doczna dla stat­ków z od­le­gło­ści dwu­dzie­stu mil mor­skich. Jej blask wpra­wiał nie­jed­nego ma­ry­na­rza w osłu­pie­nie. Przy­stań mo­gła po­mie­ścić czter­dzie­ści róż­nych jed­no­stek – po­cząw­szy od sza­lup po okręty li­niowe. Po wpły­nię­ciu do portu można było zo­ba­czyć doki, stra­gany i upo­rząd­ko­wane alejki, a pod­no­sząc lekko głowę do góry – za­mek wy­drą­żony w ska­łach.

Zejść na ląd można było po uło­żo­nych rów­no­le­gle most­kach. W por­cie cią­gle się coś działo – a to ja­kiś sta­tek był roz­ła­do­wy­wany, a to któ­ryś wy­pły­wał w mo­rze. Ka­mienna droga pro­wa­dziła z przy­stani do cen­trum mia­sta. Tam roz­wi­dlała się w kie­runku zamku i reszty wy­spy, gdzie znaj­do­wały się zwy­kłe go­spo­dar­stwa oraz domy za­moż­nych lu­dzi. Uwagę osób kie­ru­ją­cych się do zamku przy­ku­wały sta­ran­nie uło­żone ka­mienne bloki two­rzące ogromne mury obronne. W ich środku – jak pasz­cza lwa – roz­wie­rały się po­tężne wrota, za któ­rymi w ra­zie nie­bez­pie­czeń­stwa można było opu­ścić że­la­zną kratę. Da­lej znaj­do­wały się po­ste­runki woj­skowe, a za nimi była mniej­sza brama pro­wa­dząca na dzie­dzi­niec główny. Droga do niego i bie­gnące wzdłuż niej ka­nały od­pro­wa­dza­jące wodę były wy­ło­żone ka­mie­niami. Oczy­wi­ście nie mo­gło rów­nież za­brak­nąć prze­pięk­nych ogro­dów zam­ko­wych, w któ­rych król przyj­mo­wał do­stoj­ni­ków.

Dzie­dzi­niec zam­kowy sta­no­wił ogromną prze­strzeń. Po pra­wej stro­nie znaj­do­wał się gar­ni­zon, obok niego do­brze strze­żona zbro­jow­nia, schody pro­wa­dzące na mury i do wież straż­ni­czych. Lewa strona to staj­nie kró­lew­skie, z któ­rych do­cho­dziły od­głosy źre­biąt i do­ro­słych ru­ma­ków. Sły­chać było gwar lu­dzi prze­cha­dza­ją­cych się koło fon­tanny po­łą­czo­nej z uro­czym wo­do­spa­dem. Oczom osób zbli­ża­ją­cych się do scho­dów uka­zy­wały się dwa ogromne po­sągi, bu­dzące re­spekt ko­losy. Wrota pro­wa­dzące do zamku wy­ko­nano z drzewa dę­bo­wego. Zdo­biły je pła­sko­rzeźby przed­sta­wia­jące dawne po­tyczki. Da­lej znaj­do­wał się ko­ry­tarz, po obu jego stro­nach ko­lumny oraz schody wio­dące w róż­nych kie­run­kach. Oczy­wi­ście było też zej­ście do ka­ta­kumb pil­no­wane przez straż. No i wresz­cie ostat­nie wrota – do sali tro­no­wej – złote drzwi z wy­rzeź­bio­nymi po­do­bi­znami kró­lów. Po ich prze­kro­cze­niu można było uj­rzeć coś nie­sa­mo­wi­tego – na­tu­ral­nej wiel­ko­ści po­sągi daw­nych wład­ców, roz­ma­itą broń wi­szącą na ścia­nach i piękne mar­mu­rowe płyty na pod­ło­dze. Na środku le­żał dy­wan, po któ­rym do­cho­dziło się do tego naj­waż­niej­szego miej­sca – sto­ją­cego na po­de­ście tronu, któ­rego opar­cie obito ak­sa­mi­tem.

Król Do­rian obu­dził się, kiedy słońce do­piero za­czy­nało wscho­dzić. Lu­bił wi­dok swo­jego kró­le­stwa do­ty­kany bla­skiem bu­dzą­cego się dnia. Wy­glą­dało wtedy tak ma­je­sta­tycz­nie, spo­koj­nie. Udało się je od­bu­do­wać – my­ślał, dra­piąc brodę. W od­dali zo­ba­czył chmarę pta­ków la­ta­ją­cych nad ko­pal­nią. Dzi­siaj miał się tam udać, żeby spraw­dzić, jak idą po­stępy nad wy­do­by­ciem złota, i po­pro­sić swo­jego do­wódcę o opiekę nad jed­nym z bliź­nia­ków.

WY­SPA AGOJ

Za­czy­nał się nor­malny dzień na wy­spie Agoj. Czas pły­nął po­woli. Ro­bot­nicy bu­dzili się wraz z pierw­szymi pro­mie­niami słońca. Warta nocna zo­stała za­stą­piona przez dzienną. Po śnia­da­niu straż­nicy otwie­rali ko­pal­nię i po­miesz­cze­nia z na­rzę­dziami wy­da­wa­nymi ro­bot­ni­kom do pracy.

Wśród tych ro­bot­ni­ków znaj­do­wał się Me­hajro, który za­bie­rał swoją ulu­bioną skrzy­neczkę do pracy i wcho­dził przez ogromne drew­niane wrota. Jak każ­dego ranka po­kle­pał trzy razy prawe skrzy­dło, wi­ta­jąc się ze swoją uko­chaną ko­pal­nią.

Nad jego głową bie­gły liny słu­żące do wy­cią­ga­nia wia­der z mi­ne­ra­łami. Me­cha­nizm dzia­ła­nia ko­palni wy­da­wał się pro­sty: od sa­mej góry do dołu, aż do szy­bów, zo­stały roz­sta­wione po­mo­sty po­łą­czone li­nami, wszystko zaś na­pę­dzane było spe­cjal­nymi ko­łami z blo­ka­dami.

Me­hajro wcho­dził w ko­ry­tarz, gdzie skoń­czył wczo­raj­szego dnia pracę. Znał ko­pal­nię jak nikt inny. Im głę­biej scho­dził, tym bar­dziej od­czu­wał na­ra­sta­jący chłód, na­rzu­cił więc ka­ftan. Do­cie­ra­jąc na miej­sce, wy­jął swój ulu­biony mło­tek i dłuto i za­czął od­ku­wać z ka­mieni bryłę. Dud­nie­nie roz­cho­dziło się po ca­łej gro­cie. Jemu to jed­nak nie prze­szka­dzało.

*

W jed­nej z chat na wy­spie Agoj miesz­kał Sep­tus, główny do­wódca straży. Kiedy jego pod­władni wy­ko­ny­wali już obo­wiązki, on smacz­nie chra­pał. W końcu jed­nak do­bie­ga­jące zza okna krzyki ba­wią­cych się dzieci obu­dziły męż­czy­znę.

– Jest za ja­sno, a niech to szlag, za­spa­łem! – zo­rien­to­wał się na­tych­miast i ze­rwał na równe nogi.

Nie mógł zna­leźć spodni ani ko­szuli. Za­chciało mi się wczo­raj piwa, te­raz mam za swoje – zga­nił się w my­ślach. Ja­koś udało mu się po­zbie­rać rze­czy i już po chwili wy­cho­dził z chatki, do­pi­na­jąc skó­rzany pas z mie­czem, któ­rego głow­nię zdo­bił lew. Po dro­dze mu­siał zajść do chaty słu­żek. Nie lu­bił tego, wo­bec ko­biet ce­cho­wała go nie­śmia­łość i za­wsze się ru­mie­nił. Gdy otwo­rzył tylne drzwi, do jego nosa do­tarły przy­jemne za­pa­chy po­traw. Za­bur­czało mu w brzu­chu, ale nie miał te­raz czasu na je­dze­nie.

Tego dnia przy­pły­wał do ko­palni król i jego sy­no­wie. Sep­tus szyb­kim kro­kiem wszedł na mury, trzy­ma­jąc za głow­nię swój ulu­biony miecz. Jego kroki od­bi­jały się gło­śnym echem od ka­mieni. Wie­dział, że lada mo­ment bę­dzie cu­mo­wał sta­tek z władcą. Siła przy­zwy­cza­je­nia ka­zała mu spraw­dzić, czy przed ko­pal­nią ro­bot­nicy ła­do­wali wozy i czy któ­ryś z nich się nie awan­tu­ruje o roz­le­wane przez służki piwo. Za bramą cze­kało na niego dwóch przy­bocz­nych, któ­rzy bez słowa po­dą­żyli za nim. Im bli­żej portu się znaj­do­wali, tym gło­śniej sły­szeli szum mo­rza. Zdą­żyli na przy­pły­nię­cie władcy w ostat­niej chwili, po­nie­waż za­łoga wła­śnie opusz­czała trap.

– Kła­niam się, królu Do­ria­nie. – Sep­tus schy­lił głowę przed władcą. – Wi­taj­cie i wy, ksią­żęta.

– Jak się masz, przy­ja­cielu. Wi­dzę, że na­wy­ków nie zmie­niasz. – Król wska­zał na miecz w dłoni do­wódcy. – Jak sa­mo­po­czu­cie?

– Dzię­kuję, królu, bar­dzo do­brze. A miecz – Sep­tus zer­k­nął na broń – po­zwala mi ze­brać le­piej my­śli. Pro­szę tędy.

Po­szli w stronę ko­palni drogą usy­paną z drob­nych ka­mieni. Wszy­scy wi­tali króla, ma­cha­jąc i uśmie­cha­jąc się, na co on od­po­wia­dał ski­nie­niem głowy i ser­decz­nym uśmie­chem. Do­stojni go­ście za­częli wi­zytę od krót­kiego spo­tka­nia w sie­dzi­bie do­wódcy. Usie­dli do stołu przy­go­to­wa­nego przez służbę na uro­czy­sty obiad. Król za­jął ho­no­rowe miej­sce na jego szczy­cie. Po jego pra­wej stro­nie usiadł Ty­ron, po le­wej Ty­nos, na­to­miast na­prze­ciw za­siadł ge­ne­rał Sep­tus.

– Opo­wia­daj, ge­ne­rale, jak prze­biega praca – za­pro­po­no­wał król Do­rian.

– Na ra­zie w po­rządku. Wy­do­by­cie idzie spraw­nie, ni­czego nam nie bra­kuje. Cie­kaw je­stem wie­ści z zamku – prze­łknął kęs Sep­tus.

Tym­cza­sem ku­charki na­lały do kie­li­chów naj­lep­szego wina, ja­kie znaj­do­wało się w spi­żarni. Na da­nie główne po­dały pie­czoną rybę z ziem­nia­kami i sa­łatką z se­zo­no­wych wa­rzyw.

– Do­brze – ode­zwał się król, na­kła­da­jąc so­bie na ta­lerz pięk­nie pach­nące da­nia. – Sy­no­wie zdrowi, jak wi­dać. Nie­długo od­bę­dzie się bal z oka­zji za­rę­czyn Ty­rona. Otrzy­masz, ge­ne­rale, ofi­cjalne za­pro­sze­nie. Chciał­bym rów­nież, aby Ty­nos zo­stał tu­taj, pod two­imi roz­ka­zami.

– Będę za­szczy­cony. Za­opie­kuję się księ­ciem i udzielę mu wszel­kich nie­zbęd­nych wska­zó­wek – od­po­wie­dział nieco zszo­ko­wany do­wódca. Nie są­dził, że do­sta­nie kró­le­wi­cza pod opiekę, co sta­no­wiło miłe za­sko­cze­nie.

– Kiedy bę­dzie­cie go­towi do trans­portu złota? – za­py­tał król, koń­cząc pa­ła­szo­wać prze­pyszną rybę.

– Za dwa, może trzy dni, je­śli się po­goda nie ze­psuje – od­po­wie­dział Sep­tus, wy­glą­da­jąc, jakby w gło­wie ana­li­zo­wał ostat­nie wa­runki po­go­dowe.

– Ro­zu­miem. Pro­wadź za­tem do ko­palni – roz­ka­zał Do­rian, wsta­jąc od stołu.

Opu­ścili izbę i ru­szyli za ge­ne­ra­łem, któ­rego na krok nie od­stę­po­wało dwóch straż­ni­ków. Sep­tus, idąc przo­dem, ką­tem oka spraw­dzał, czy ro­bot­nicy wy­ko­nują swoje za­da­nia i nikt nie wsz­czyna awan­tury o piwo. Ro­bił to już z na­wyku, na­wet przy wi­zy­cie króla.

Po wej­ściu do szybu Do­rian po­czuł zimne, wil­gotne po­wie­trze. Przy­wi­tali go pod­dani. Spy­tał ich o wa­runki pracy, więc roz­po­częły się ra­porty. Król po­pro­sił Sep­tusa o we­zwa­nie Me­hajra. Do­wódca wy­słał jed­nego ze straż­ni­ków w głąb ko­palni. Szyb pro­wa­dził po­nad pół­tora ki­lo­me­tra do miej­sca, w któ­rym Me­hajro pra­co­wał. Żoł­nierz, scho­dząc, czuł co­raz więk­szy chłód, a z po­wodu pa­nu­ją­cej wil­goci za­czął ki­chać.

– Me­hajro, król cię wzywa – ode­zwał się, kiedy zo­ba­czył eko­noma.

– Ru­szajmy za­tem, a wy kon­ty­nu­uj­cie pracę – po­le­cił ro­bot­ni­kom i ru­szył z żoł­nie­rzem w drogę po­wrotną.

*

Tym­cza­sem Do­rian, spa­ce­ru­jąc po ko­palni, zmarzł. Mar­twił się o wy­do­by­cie złota. Miał za­miar zejść w głąb szy­bów, kiedy zja­wił się eko­nom.

– Pa­nie, wzy­wa­łeś mnie. – Me­hajro skło­nił się ni­sko.

Na twa­rzy przy­by­łego znaj­do­wały się resztki ja­kiejś dziw­nej masy, co dla po­stron­nych osób mo­gło wy­da­wać się wi­do­kiem nie­co­dzien­nym, ale dla pra­cow­ni­ków sta­no­wiło rzecz tak zwy­czajną jak wschód słońca o po­ranku i jego za­chód wie­czo­rem

– Tak. Pierw­szy raz wi­dzę cię ta­kiego umo­ru­sa­nego. – Uśmiech­nął się Do­rian. – Mu­simy po­roz­ma­wiać na osob­no­ści.

Mo­głem cho­ciaż twarz prze­myć – skar­cił się w my­ślach Me­hajro, wsty­dząc się, że przy­szedł przed ob­li­cze króla w ta­kim sta­nie.

– Może się przej­dziemy? – za­pro­po­no­wał władca, wska­zu­jąc je­den z dłu­gich tu­neli.

Gdy ode­szli wy­star­cza­jąco da­leko, za­częli roz­ma­wiać.

– Co bu­dzi twój nie­po­kój, królu? – za­py­tał nad­zorca ko­palni po­waż­nym gło­sem.

– Mar­twię się o wy­do­by­cie. Mam ja­kieś złe prze­czu­cia, że nie­długo może nam za­brak­nąć złota – rzekł władca.

– W naj­bliż­szym cza­sie to nie na­stąpi. Już moja w tym głowa. Sta­ramy się otwie­rać nowe szyby i prze­bi­jać do in­nych po­kła­dów.

– Oby wam się udało – od­po­wie­dział zmar­twiony Do­rian. – Zo­sta­wiam u was Ty­nosa. Chciał­bym, że­byś go na­uczył za­rzą­dza­nia ko­pal­nią.

– Oczy­wi­ście. To za­szczyt mieć za ucznia two­jego syna, pa­nie. Je­śli po­zwo­lisz, oso­bi­ście od­pro­wa­dzę cię do portu.

*

Przed ko­pal­nią wszy­scy na nich cze­kali.

– Pora wra­cać. Zo­ba­czymy się na balu – po­wie­dział Do­rian, kie­ru­jąc słowa do Sep­tusa, a na­stęp­nie zwró­cił się do syna: – Ty­no­sie, spra­wuj się do­brze i mnie nie za­wiedź.

– Nie za­wiodę cię, oj­cze – przy­rzekł kró­le­wicz i się skło­nił.

WY­SPA AZAO. ZA­MEK

Od po­wrotu z in­spek­cji króla nie opusz­czały po­nure my­śli. Ostat­niej nocy nie mógł za­snąć, a kiedy już udała mu się ta sztuka, drę­czyły go kosz­mary, że jego kró­le­stwo zo­stało za­mie­nione w zglisz­cza, bez lu­dzi i ogra­bione z wszel­kich dóbr. Do­rian prze­bu­dził się z gło­śnym krzy­kiem. Usiadł na łożu i pró­bo­wał się po­zbie­rać po peł­nym grozy śnie. Na ze­wnątrz za­czy­nało świ­tać. Wstał i za­wo­łał służbę.

Po chwili sługa sta­nął w drzwiach sy­pialni i skło­nił się ni­sko.

– Po­proś mo­jego syna i przy­go­tuj mi odzie­nie – za­or­dy­no­wał władca.

Słu­żący ukło­nił się po­now­nie i wy­szedł. Mi­ja­jąc służbę, Falk wy­dał dys­po­zy­cje, a sam udał się do kom­naty księ­cia Ty­rona i za­pu­kał.

– Pro­szę wejść – usły­szał głos zza drzwi.

– Prze­pra­szam, książę, że na­cho­dzę o tak wcze­snej po­rze, ale oj­ciec prosi wa­szą wy­so­kość do sie­bie.

– Za­raz się do niego udam, tylko się ubiorę – od­po­wie­dział mło­dzie­niec.

– Coś jesz­cze mogę zro­bić dla wa­szej wy­so­ko­ści?

– Może wiesz, dla­czego oj­ciec wzywa mnie o tak wcze­snej po­rze? – za­py­tał Ty­ron, po­pra­wia­jąc man­kiet ko­szuli.

– Z ca­łym sza­cun­kiem, pa­nie, ale król nie zwie­rza mi się ze swo­ich pla­nów.

– Oczy­wi­ście, w ta­kim ra­zie je­steś wolny.

Parę mi­nut póź­niej Ty­ron zja­wił się w kom­na­cie króla.

– Oj­cze, wzy­wa­łeś mnie.

– Tak, usiądź – po­le­cił król, wska­zu­jąc jedno ze sta­ran­nie wy­ko­na­nych dę­bo­wych krze­seł. – Jak wiesz, synu, ju­tro przy­będą do nas go­ście z in­nych kró­lestw. Po­sta­no­wi­łem, że wy­pły­niesz na po­wi­ta­nie króla Kor­diana i jego córki An­dże­liki.

– Czy ich przy­by­cie wiąże się z pla­no­wa­nym trans­por­tem złota? – za­py­tał Ty­ron, słusz­nie łą­cząc oba fakty.

– Tak, synu. Ten trans­port jest da­rem dla cie­bie i two­jej przy­szłej żony.

Na ustach Ty­rona po­ja­wił się uśmiech. Kró­le­wicz był wdzięczny ojcu, że chce za­dbać o jego do­sta­tek, jako że nie wy­pa­dało za­wie­rać mał­żeń­stwa bez wy­star­cza­ją­cej ilo­ści złota.

– Dzię­kuję, oj­cze.

– Chodźmy na śnia­da­nie, synu – po­wie­dział król i lekko ski­nął głową, uśmie­cha­jąc się cie­pło.

Prze­szli do ma­łej ja­dalni znaj­du­ją­cej się obok sy­pialni króla. To nie­wiel­kie po­miesz­cze­nie ze sto­łem na środku było ulu­bio­nym miej­scem Do­riana nad ran­kiem, bo za­pew­niało spo­kój i ci­szę. Kiedy Falk po­da­wał im ko­lejne ta­le­rze, słońce jesz­cze nie­śmiało ob­da­rzało je­dzą­cych swo­imi wcze­snymi pro­mie­niami.

– Coś jesz­cze, pa­nie? – za­py­tał słu­żący.

– Mo­żesz odejść – po­wie­dział król, a po­tem zwró­cił się do Ty­rona: – Twoje mał­żeń­stwo po­łą­czy na­sze kró­le­stwa i umocni so­jusz.

– Wiem. A poza tym – Ty­ron uśmiech­nął się zna­cząco – kró­lewna jest bar­dzo ładna.

– Na przy­ję­ciu ogło­simy wa­sze za­rę­czyny, a póź­niej zor­ga­ni­zu­jemy wy­stawny ślub i we­sele – roz­ma­rzył się Do­rian, wy­obra­ża­jąc so­bie piękną uro­czy­stość. Przed oczami zo­ba­czył ślub i bal na miarę dwóch po­tęż­nych zjed­no­czo­nych so­ju­szem kró­lestw.

– Bar­dzo się z tego cie­szę, oj­cze.

– Król Kor­dian jest wpły­wowy i bo­gaty, ra­zem się wy­cho­wy­wa­li­śmy w dzie­ciń­stwie, ale po­tem na­sze drogi się ro­ze­szły. Od­kąd twój dzia­dek po­kłó­cił się ze stry­jem, nie mie­li­śmy moż­li­wo­ści wi­dy­wa­nia się.

– Za­wsze po­dzi­wia­łem jeźdź­ców, któ­rych szkoli się w kró­le­stwie wuja – przy­znał młody kró­le­wicz.

– Tak, są wspa­niali. Jesz­cze za cza­sów jego te­ścia na tej pięk­nej wy­spie kul­ty­wo­wano szko­le­nia naj­lep­szych sy­nów szla­chec­kich na do­sko­na­łych jeźdź­ców – przy­znał Do­rian i za­raz za­dał py­ta­nie: – A wie­dzia­łeś, że na­sze okręty po­wstają z naj­lep­szego drzewa, które po­ra­stają wy­spę?

– Gdzieś o tym czy­ta­łem, oj­cze. Po­wiesz mi coś in­nego, czego jesz­cze nie sły­sza­łem?

– Hmm, w zamku wuja znaj­dują się se­kretne przej­ścia, o któ­rych wie je­dy­nie kilka osób. Jako dzieci ga­nia­li­śmy się nimi cały czas. Nie­raz się gu­bi­li­śmy i wcho­dzi­li­śmy tam, gdzie nie trzeba.

– Też tak chcę. Szkoda, że u nas nie ma ta­kich ko­ry­ta­rzy – od­po­wie­dział smutny Ty­ron.

Władca pod­niósł się od stołu. Kiedy sta­nął w drzwiach, od­wró­cił się i zer­k­nął na syna.

– Rusz się, chłop­cze – rzu­cił z uśmie­chem.

– Idę, oj­cze.

We­szli do sali ba­lo­wej. Na ścia­nach znaj­do­wały się roz­ma­ite ob­razy człon­ków ro­dziny kró­lew­skiej, a w każ­dym rogu stały prze­piękne po­sągi. Pach­niało kwia­tami, co sta­no­wiło gest w kie­runku panny An­dże­liki. Po pra­wej stro­nie znaj­do­wały się stoły i krze­sła, które ocze­ki­wały na usta­wie­nie. Na środku sali stał Falk i pil­no­wał wszyst­kiego. Cza­sem krzyk­nął na ko­goś, że źle za­wie­sił de­ko­ra­cję, in­nym ra­zem po­chwa­lił za ide­alny do­bór kwia­tów w bu­kie­cie. Był w swoim ży­wiole, a król Do­rian mu­siał przy­znać, że do­sko­nale spraw­dzał się w przy­go­to­wa­niu tak waż­nego wy­da­rze­nia.

– Synu, nie prze­szka­dzajmy Fal­kowi. Le­piej przejdźmy się do portu, by zo­ba­czyć, jak idzie Al­ki­dowi.

WY­SPA AZAO. PORT MO­DAR

Na przy­stani praca aż wrzała. Każdy z ma­ry­na­rzy wie­dział, co miał ro­bić. Jedni czy­ścili ar­maty, inni po­pra­wiali ża­gle. Do­rian z sy­nem szli przez mostki i przy­glą­dali się, jak dum­nie pre­zen­tuje się kró­lew­ska flota. Za­cu­mo­wane okręty za­wsze ro­biły ogromne wra­że­nie na mło­dym kró­le­wi­czu. Od­kąd ów­cze­śnie pa­nu­jący Do­rian prze­jął wła­dzę, ar­mada zmie­niła się nie do po­zna­nia, a pod roz­ka­zami ka­pi­tana Al­kida stała się nie­zwy­kle sku­teczna. Do­rian naj­bar­dziej jed­nak lu­bił po­dzi­wiać la­tar­nię mor­ską.

Przy­po­mniał so­bie, jak ją od­bu­do­wy­wali. Na­wet on sam tar­gał cięż­kie ka­mie­nie, czę­sto upa­da­jąc, za­wsze jed­nak wtedy wsta­wał i wra­cał do pracy. A te­raz mógł po­dzi­wiać to, czego mię­dzy in­nymi sam do­ko­nał.

Po do­tar­ciu do statku re­pre­zen­ta­cyj­nego król i jego syn we­szli na po­kład. Król zwró­cił się do jed­nego z ma­ry­na­rzy, który mo­co­wał liny na bur­cie:

– Gdzie znajdę ka­pi­tana?

– Spraw­dza stan za­opa­trze­nia, pa­nie – od­po­wie­dział mło­dzie­niec z sze­ro­kim uśmie­chem na ustach.

– Dzię­kuję.

Za­opa­trze­nie mie­ściło się na sa­mym dole okrętu, dla­tego tam wła­śnie się skie­ro­wali. Schody sta­wały się nie­zwy­kle strome, a kiedy scho­dzili co­raz ni­żej, ro­biło się po­nuro i zimno. Gdzie nie spoj­rzeć, znaj­do­wały się pa­ję­czyny. Króla prze­szły ciarki na samą myśl o tym, że mógłby zna­leźć się sam w tym miej­scu. Tu jest go­rzej niż w lo­chach – po­my­ślał.

– Al­ki­dzie, gdzie cię wy­gnało? Mu­szę scho­dzić do cie­bie w ta­kie okropne miej­sce. – Do­rian skrzy­wił usta w ge­ście nie­za­do­wo­le­nia.

– Król do­brze so­bie ra­dzi – uśmiech­nął się Al­kid. – Mu­szę sam spraw­dzić, czy wszystko go­towe. Te ła­chu­dry my­ślą tylko o ru­mie. Są nie­raz gorsi niż ja. O, mamy mło­dego go­ścia! – Ka­pi­tan do­piero te­raz do­strzegł księ­cia i uśmiech­nął się do niego ser­decz­nie.

– Ty pły­niesz do Agoj, ka­pi­ta­nie. A kto wy­pły­nie okrę­tem re­pre­zen­ta­cyj­nym? – za­py­tał król.

– Mam od­po­wied­niego kan­dy­data – od­po­wie­dział dumny męż­czy­zna. – Jak to do­brze, królu, że ja nie mu­szę pły­nąć. Nie­na­wi­dzę ta­kich ma­ska­rad.

– Wiem o tym – przy­znał król. Był to je­den z po­wo­dów, dla­czego nie Al­kid wy­pły­wał na po­wi­ta­nie go­ści z Kor­ridy. Dru­gim, znacz­nie waż­niej­szym, był fakt, że wy­łącz­nie jemu Do­rian ufał wy­star­cza­jąco, by po­wie­rzyć mu w opiekę tak znaczną ilość złota. – Za­wo­łaj tego czło­wieka.

– Ad­ria­nie, chodź tu, nik­czem­niku!

Kiedy ma­ry­narz scho­dził po scho­dach, jego czarne włosy opa­dały mu na po­liczki, za­sła­nia­jąc oczy. Cały po­kryty ku­rzem, pró­bo­wał się otrze­pać, co nie przy­nio­sło za­mie­rzo­nego skutku. Ła­piąc od­dech, wcią­gnął tro­chę ku­rzu i za­czął kasz­leć. Ma­chał rę­koma, roz­ga­nia­jąc tu­man, po chwili jed­nak za­prze­stał i zre­zy­gno­wany do­łą­czył do reszty.

– Po­znaj, królu, mo­jego bos­mana – przed­sta­wił go ka­pi­tan, po czym za­czął go stro­fo­wać: – Aleś się za­pre­zen­to­wał, wy­glą­dasz, jak­byś się wy­spał w mące.

– Z tobą, bos­ma­nie, po­pły­nie Ty­ron – po­in­for­mo­wał przy­by­łego król. – Mam inne sprawy na gło­wie.

– Z de­cy­zją króla dys­ku­to­wać nie bę­dziemy. Ad­ria­nie, po­każ księ­ciu okręt. Przy­daj się na coś, dla­czego sto­isz jak maszt? – po­spie­szył go, wi­dząc, że ten nie ru­sza się z miej­sca.

– Tak, ka­pi­ta­nie – po­wie­dział bos­man.

– Al­ki­dzie, do­pil­nuj reszty. Wra­cam na za­mek. – Do­rian po­że­gnał się ge­stem dłoni i ru­szył stro­mymi scho­dami w górę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki