Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedyś kobieta zraniła jego serce.
Czy mimo to będzie w stanie otworzyć się na nową miłość?
Losy Hanny i Eryka już się kiedyś splotły: dawno temu mężczyzna uratował jej życie, ale kiedy po latach spotykają się ponownie, ona nie rozpoznaje w nim swojego wybawiciela. Hanna z kolei zbyt mocno przypomina Erykowi byłą żonę, przez co ten nie jest w stanie zapanować nad targającymi nim emocjami: pożądaniem, tkliwością, zazdrością, a nawet nienawiścią. Kiedy na horyzoncie pojawi się rywal, Eryk będzie musiał zdecydować, czy ulegnie lękowi przed ponownym odrzuceniem, czy zawalczy o kobietę, którą kocha.
Przesycona zmysłowością opowieść o ludziach, którzy zagubili się w życiu i próbują na nowo znaleźć swoje miejsce na ziemi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 344
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Aleksandra Zok-Smoła, Renata Jaśtak
Zdjęcie na okładce
© halayalex/AdobeStock
© by Katarzyna Rzepecka
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-2042-8
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2022
fragment
HANIA
– Nie wierzę… – mamroczę w samotności, parkując moim eleganckim audi na podjeździe domku po babci. Czuję się, jakbym trafiła do centrum horroru, a nie miejsca, które ma mi pomóc odpocząć od wielkomiejskiego gwaru. Spoglądając na budynek, mam wrażenie, że za moment ze strzelistego dachu, w którym brakuje kilku dachówek, wyleci chmara piszczących nietoperzy.
Wyłączam silnik i z politowaniem wpatruję się w dom, który ma zostać moim nowym adresem w najbliższym czasie. Halny najwidoczniej w ostatnich latach nie oszczędzał tej chaty.
– Babciu Telimeno, mam nadzieję, że tutaj nie straszysz… – wzdycham ciężko, wspominając, jak babcia zawsze przygotowywała jakieś mikstury i zdawała się umieć więcej niż zwyczajni ludzie. Po chwili postanawiam opuścić wóz i zobaczyć, jak sytuacja wygląda w środku.
Odpinam pas i wysiadam. W wysokich szpilkach niestabilnie staję na oblodzonym wjeździe. Przytrzymuję się dachu auta, uważając na to, by po prostu nie rąbnąć, bo stopy niekontrolowanie rozjeżdżają mi się w różnych kierunkach. Moja górska przygoda zaczyna się doprawdy obiecująco.
Jest zimno. Mróz szczypie w policzki, a rzęsy zamarzają od pary wydostającej się z nosa, kiedy lustruję dom, który z zewnątrz wygląda na mocno zniszczony. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale z pewnością nie tego. Babcia otaczała to miejsce miłością i w moich myślach wszystko wyglądało zupełnie inaczej – było tutaj tak jak w dzieciństwie, wciąż pachniało najlepszą szarlotką, a także ziołowymi naparami. Ganek pozostawał porośnięty winoroślą i miał deski, które nie były pogniłe, a na jego brzegu nie wisiały sople lodu, grożąc bolesną śmiercią w razie podejścia do nich. Dachówka nie leżała w ogrodzie, w którym zalegał śnieg, miejscami odkrywając brzydką i pożółkłą trawę wątpliwej długości, a drewniana elewacja nie łuszczyła się.
Stwierdzam, że wygląda to znacznie gorzej, niż zakładałam. Aż boję się zaglądać do środka. To była długa i wyczerpująca podróż, a jedyne, o czym marzę w tej sytuacji, to ciepła kąpiel pełna bąbelków. Zamiast tego czeka mnie zimna nocka przy kominku i sprawdzenie, czy wszystko działa, jak należy, a także poszukiwania jakiegoś fachowca, który doprowadzi to miejsce do użytku.
Głupie, uparte babsko ze mnie.
Prycham, tłumiąc złe emocje.
Czego mi brakowało w ciepłym i jasnym mieszkanku z widokiem na morze urządzonym przez projektanta? Dlaczego korzystanie z dobrodziejstw salonów urody nagle wydało się nudne? Co było nie tak w nauce tańca brzucha? Dlaczego moje domowe biuro postanowiłam przenieść tutaj? Myślę nad tym i przypominam sobie powód: czułam coraz większą pustkę. Wydawało mi się, że nic nie przynosi mi radości, pomimo iż powinnam być szczęśliwa. Brakowało mi czegoś ważnego w życiu i stwierdziłam, że może odnajdę to tutaj. Dusiłam się za życia.
Wybucham śmiechem – i nie jest to dźwięk pełen radości.
– To sobie poprawiłam… – mruczę pod nosem, zagubionym wzrokiem obrzucając jeszcze raz całość.
No nic, muszę teraz zderzyć się z rzeczywistością. Skoro uciekłam od luksusów, to głupio byłoby znów zwiewać z powodu niewygody. Przecież to nie na zawsze. To tylko na kilka miesięcy. Muszę przynajmniej spróbować odnaleźć własne szczęście.
Chociaż oczy szczypią mnie od łez, rozglądam się po okolicy, starając się odszukać jakieś pozytywy, ale prawda jest taka, że ja nawet nie lubię gór. Mam do nich uraz z dzieciństwa.
Lustruję wierzchołki szczytów i leżący na nich biały puch. Miejscami mienią się na rdzawy kolor i to od nich wzięła się nazwa miejscowości: Ceglasta. To po nich niegdyś często chodzili moi rodzice, zdobywając kolejne dwutysięczniki. Spoglądam na górską roślinność, rosnącą tuż pod niższymi zboczami, teraz uginającą się pod ciężarem śniegu, i na słońce, które chowa się za horyzontem, barwiąc czyste niebo kolorami tęczy.
Wzdycham z rezygnacją, ale nie mogę powiedzieć, że jest całkowicie źle. Widoki są przepiękne i działają na mnie uspokajająco, więc może – gdy już doprowadzę do ładu to miejsce – poczuję satysfakcję z pobytu. Oby w środku wyglądało lepiej.
Wciągam do płuc mroźne i rześkie powietrze. Przeciągam się, by rozprostować zastałe podczas podróży kości, i poprawiam płaszczyk, a następnie w końcu zbieram się w sobie, by stawić czoła wyzwaniu i odryglować drzwi chatki. Czas zderzyć się z rzeczywistością i zobaczyć, co na mnie czeka w jej wnętrzu.
Z największą rozwagą podchodzę do drewnianych schodków. Staję na pierwszym stopniu i staram się wejść jak najdelikatniej, by przypadkiem nie strącić śmiercionośnych sopli, które drwią sobie ze mnie tuż nad moją głową. Mam wrażenie, że jeden zdradziecki krok może wprowadzić w ruch całą konstrukcję, a wtedy błękitne strzały spadną i wbiją się we mnie, barwiąc śnieg na krwistoczerwony kolor. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie przed oczami staje mi scena ze słynnego filmu z Kevinem, który co roku oglądałam za dzieciaka – ta, w której złodziejaszki próbują po zlodowaciałych schodach dostać się do jego domu, a ich próby kończą się niezłym fiknięciem.
Stawiam kolejną stopę i wtedy dzieje się coś strasznego. Ślizgam się niczym Marv, robię w powietrzu gwiazdę, wyrzucając gdzieś daleko klucze, po czym nagle leżę na plecach. Dźwięk upadku sprawia, że do lotu podrywają się okoliczne ptaki. I od razu krzywię się oraz jęczę, bo ból przeszywa moje biodro. W pierwszej chwili nawet nie wiem, co zaszło.
Wygląda na to, że walnęłam jak długa, a stało się to tak błyskawicznie, że nie zdążyłam mrugnąć okiem ani nawet wrzasnąć – czy w jakikolwiek sposób zareagować – a już mnie położyło. Sekunda i leżę. Przecież zazwyczaj jest tak, że mamy szansę jakoś zadziałać, wydać dźwięk, a to, co stało się tutaj przed momentem, było czymś bardzo dziwnym i nieoczekiwanym. Jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg i zrobił to celowo. Jakby chciał, bym upadła.
Krzywię się z bólu i mrugam, starając się dojść do tego, czy wszystko w porządku, a wtedy niedaleko słyszę trzeszczący śnieg, sygnalizujący zbliżającą się osobę.
– Jesteś cała? – Głos należy do mężczyzny.
– Wszystko w porządku – odpowiadam, licząc na to, że kimkolwiek jest człowiek, który zauważył, jak poszybowałam rudą i bujną czupryną prosto w śnieg, to zaraz jednak sobie pójdzie. Niepotrzebni mi teraz gapie. – Tak tylko sobie niebo oglądam! – dodaję idiotycznie, pragnąc, by już odszedł.
– To przyjemnego oglądania – stwierdza lakonicznie, czym wzbudza moją ciekawość. Chociaż powiedziałam to na przekór, to wiem, że zazwyczaj ludzie i tak z uporem próbują dojść do prawdy, a on jednak odpuszcza. Z pewnością widział, jakiego orła wywinęłam. Sama wiem, że wyglądało to strasznie. Czuję w kościach.
Dźwigam się ciężko na łokciu i zwracam twarz ku nieznajomemu. Wcale nie odchodzi, tylko stoi oparty o zardzewiały płot i patrzy na mnie wnikliwie oraz z ciekawością, jakbym była czymś dziwnym i niespodziewanym, a potem nagle na jego ustach zaczyna igrać uśmieszek – i nie jest to sympatyczny uśmiech, tylko złośliwy.
Mrużę oczy.
– Bawi cię to, że spadłam ze schodów? – warczę na niego, bo to nie jest dobry moment na to, by się ze mnie nabijać. – Spadaj stąd.
– Oho! – Zaśmiewa się, czym doprowadza krew w moim ciele do temperatury wrzenia. – Paniusia nie w humorze. – Kręci głową i nie spuszczając ze mnie wzroku, robi krok naprzód. Po chwili stoi nade mną i ogarnia wzrokiem całą moją sylwetkę. – Sprawdzę tylko, czy się nie połamałaś, bo wyglądasz jak rozjechana agama.
Cofam głowę, starając się zrozumieć, do czego mnie właśnie porównał. Agama to nie przypadkiem czerwona jaszczurka? Nie wiem, czy on żartuje, czy tak na poważnie?
– Udam, że tego nie słyszałam.
– Jak sobie chcesz – odpowiada lekceważąco.
Marszczę brwi, pierwszy raz od dawna pozbawiona słów przez czyjąś bezczelność. Przez chwilę przyglądam się dłoni, którą mi podaje, a której absolutnie nie zamierzam przyjąć, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego facet wyskakuje z takimi tekstami. Paniusia? Rozjechana agama? Przecież nic mu nie zrobiłam. Chociaż trzeba mu oddać, że zatrzymał się, by mi pomóc, mimo że mógł biec dalej. Wielu ludzi po prostu by się oddaliło. Przez sekundę lustruję sportowe ubrania i analizuję, że prawdopodobnie przebiegał chodnikiem, kiedy zobaczył, co się wydarzyło. Następnie dźwigam się trochę pokracznie i poprawiam płaszcz oraz sukienkę w wężowy wzór.
– Jak już powiedziałam, wszystko w porządku. – W końcu staję stabilnie tuż obok nieznajomego, który okazuje się ode mnie znacznie wyższy, pomimo że mam buty na obcasie. By spojrzeć na jego zarośniętą twarz, muszę zadrzeć głowę. Włosów na policzkach i poniżej ma tyle, że niemal nie widać mu ust. Broda jest długa i gęsta, a pokrywa ją szron. Chociaż facet jest wysportowany i barczysty, to uznaję, że też nieco straszny – właśnie przez męską i nieokiełznaną urodę – a teraz dodatkowo wydaje się ciekawski. Wygląda też na starszego ode mnie. Nie jestem pewna, co o nim myśleć. I skądś go kojarzę, ale nie mam pojęcia, do czego przykleić jego twarz. Do jakich wspomnień? Może gdyby nie był tak zarośnięty, tobym go poznała, no i gdyby nie stał pod słońce, które razi mnie w oczy.
– Zamierzasz wejść do środka? – Zawzięcie wlepia we mnie brązowe oczy, czekając na odpowiedź.
Mam wrażenie, że dopóki nie dowie się tego, co go interesuje, to nie odejdzie, a ja nie mam ochoty na pogawędki.
– Nie. Przyjechałam sobie popatrzeć. – Nie potrafię powstrzymać się od złośliwości.
– Co cię tu sprowadza? – dopytuje nieustępliwie, wciąż nie zdejmując ze mnie upierdliwego spojrzenia, jakby bardzo zależało mu na tej wiedzy. Wzdycham, przestępuję z nogi na nogę, po czym postanawiam mu powiedzieć, by nie wziął mnie za złodziejkę.
– To mój dom, który odziedziczyłam po babci.
– Wnuczka wiedźmy Telimeny. Tak myślałem, jesteś do niej podobna.
Rzucam mu wściekłe spojrzenie.
– Babcia nie była wiedźmą.
– Czyżby? – Unosi jedną brew. – Krążą o niej legendy. Ten dom podobno jest nawiedzony do tej pory. Czasami wieczorem słychać taki świst, jakby ktoś siedział na poddaszu i śpiewał.
Otwieram szerzej oczy i szybko spoglądam na budynek. Oblatuje mnie strach, który sprawia, że mam spore obawy przed wejściem do środka.
– Pan sobie już pójdzie. – Odwdzięczam się pełnym irytacji spojrzeniem i unoszę dłoń, by wskazać palcem wyjście z podwórka. Facet ewidentnie dobrze się bawi moim kosztem, a mnie wcale nie jest lepiej po tym, co usłyszałam.
Nieznajomy zaczyna się śmiać, ale mimo to jego spojrzenie jeszcze twardnieje. Patrzy na mnie tak, jakbym zrobiła mu coś złego lub była skazą dla tego miejsca.
Kręcę głową, nie zamierzając podejmować z nim więcej jakichkolwiek dyskusji, bo jest dość dziwny, a do tego spotęgował moje obawy, jakoby babka mogła tutaj straszyć. Lokalizuję klucze, które wyrzuciłam w śnieg, i podchodzę do nich, by w końcu móc dostać się do wnętrza domu.
– Zdejmę paniusi tylko te sople, bo paniusia miastowa, a góry rządzą się swoimi prawami. – Jeszcze raz obrzuca wzrokiem moją postać, a ja się krzywię, słysząc ten przytyk. – Powinna paniusia poczytać komunikaty wydawane przez tutejsze ratownictwo. Z pewnością taka wiedza się przyda.
Aż otwieram usta, słysząc jego złośliwe słowa. Co za gbur. To, co mówi, nie pasuje do jego prezencji. Ponownie spoglądam na wysoką i wysportowaną sylwetkę, potem na twarz, na oczy w kształcie migdałów i prosty nos, a także wargi, które pomimo otaczającej je brody wydają się ładne.
– Gdybyś nie był tak złośliwy, mogłabym powiedzieć, że jesteś całkiem przystojny. Ale to, co wychodzi z twoich ust, niszczy całe wrażenie.
Chrząka, słysząc moje słowa, a gdy spoglądam w jego tęczówki, zauważam, jak powiększyły się mu źrenice.
– To samo mógłbym powiedzieć o tobie.
– Uważa pan, że jestem piękna, ale złośliwa? To pan zaczął. – Unoszę brew i buńczucznie opieram dłoń na biodrze.
– Nie. Uważam, że też jesteś prz… przystojna. Barczysta, zwał, jak zwał. – Wzrusza ramionami.
– Phi! Jeszcze czego! – Odwracam się na pięcie, zarzucając burzą rudych loków, i dumnie znów podchodzę do schodków, by zniknąć we wnętrzu chatki. Ta idiotyczna wymiana zdań musi się zakończyć.
– Ostrożnie! – woła nieznajomy gbur z nutką kpiny w głosie i zaczyna na powrót biec. Jego smukłe, ale umięśnione nogi i krągłe pośladki kołyszą się pod wpływem wysiłku, a po chwili niczym zjawa wtapia się w tło i znika z pola mojego widzenia. Przez kilka sekund stoję i zastanawiam się nad tym człowiekiem. Skąd ja go znam? Ale to nieistotne. Co za irytujący facet! Mam nadzieję, że więcej go nie spotkam.
Bardziej zła niż jeszcze przed kilkoma minutami trafiam w końcu kluczem do zamka i otwieram drzwi. Moja wściekłość mija, kiedy wchodzę do środka, gdzie poruszone pędem powietrza unoszą się teraz kłęby kurzu.
Z przerażaniem przyglądam się niewielkiemu salonikowi, który domaga się natychmiastowego odświeżenia, drewnianej podłodze, którą trzeba wyczyścić, zalegającym w kątach pajęczynom oraz oknom, w których wiszą nienadające się już do użytku żółte firany.
Czuję też zapach kurzu i kilkukrotnie kicham. Nie mam pojęcia, za co zabrać się najpierw – czy posprzątać, czy poszukać kogoś do pomocy przy dachu oraz do odmalowania wnętrza, czy może posprawdzać, co działa, a co nie? A może po prostu zabrać się i wrócić do domu?
Wzdycham ciężko i zapalam światło. Na szczęście prąd jest. Burczy mi też w brzuchu.
No nie, no nie. Nie poddam się. Hania Malinowska nigdy się nie poddaje.
No to spróbujmy jakoś tu ogarnąć.
To będzie bardzo długi wieczór.
I zapewne za chwilę będę wyglądać jak kominiarz, bo najpierw muszę napalić w kominku. A żeby to zrobić, trzeba go wyczyścić.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz