Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1531 osób interesuje się tą książką
W niektórych kulturach wierzy się, że los splata pisanych sobie ludzi czerwoną nicią przeznaczenia. Ta niewidzialna więź może się poplątać, ale nigdy się nie zerwie, zawsze prowadząc kogoś do właściwej osoby.
Po tragicznym wypadku, w którym Maddie traci siostrę i szwagra, jej życie zmienia się na zawsze. Przeprowadzka do małego miasteczka położonego w niebezpiecznych górach, pełnych wilków, niedźwiedzi oraz obcych twarzy, wydaje się nieunikniona, by zapewnić opiekę jej siostrzenicy, malutkiej Charlotte.
W Bridgstone Maddeline spotyka Graysona – burmistrza wciąż mierzącego się z bólem po stracie żony. Kiedy ich drogi się przecinają, rodzi się między nimi niespodziewane uczucie – gwałtowne jak otaczający ich klimat. Palące pożądanie i bliskość kontrastują z lękiem przed zranieniem, a mężczyzna jasno stawia sprawę – nie ma w jego sercu miejsca na nową miłość.
W górskiej mieścinie, gdzie każdy krok śledzą ciekawskie spojrzenia, a do gry wkracza ktoś trzeci, oboje muszą zmierzyć się z wielkimi uczuciami, a te mogą ich połączyć lub zniszczyć. Przeznaczenie zawsze szuka sposobu, by przyciągnąć do siebie rozdzielone serca – czy jednak w ich przypadku nić nie okaże się już za bardzo splątana?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Autor: Katarzyna Rzepecka
Wydawnictwo: Katarzyna Rzepecka
Okładka: Justyna Knapik – justynaes.portfoliobox.net
Ilustracje: Agnieszka Makowska
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta I: Meg Adams
Korekta II: Agnieszka Rzepecka
Korekta III: D.B. Foryś – dbforys.pl
Skład, łamanie i przygotowanie e-booka: D.B. Foryś – www.dbforys.pl
© Copyright by Katarzyna Rzepecka, 2025
ISBN e-book: 978-83-963081-7-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
PROLOG
Maddie
Właśnie w moje auto uderzył z impetem karawan. Nawet nie wiem, jak opisać całe zajście, bo jest to tak niecodzienne zjawisko, aż trudno w nie uwierzyć. Ale tak – ta sytuacja dzieje się naprawdę! Stoję na jakiejś górskiej szosie z wbitym w bagażnik wozem pogrzebowym.
– Spóźnię się na ślub Elizabeth.
W przerażeniu ukrywam twarz w dłoniach, lecz szybko je zabieram, przypominając sobie o perfekcyjnym makijażu przygotowanym specjalnie na tę okazję. Mam trzydzieści minut, by dojechać na ceremonię, tymczasem obraz malujący się w lusterku wstecznym to poważne utrudnienie. Zanim podstawią samochód zastępczy, o ile mi przysługuje, minie sporo czasu, a ja nie mogę się spóźnić. Nie dzisiaj i nie w takiej sytuacji.
Cholera. Cholera. Cholera.
Zaczynam się śmiać w niedowierzaniu, ponieważ to najdziwniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła. Bo czy może istnieć bardziej absurdalna stłuczka, niż ta, w której wóz wiozący nieboszczyka robi ci z bagażnika garaż?
Na samą myśl o zmarłym nieco się prostuję i otwieram szerzej oczy. Mam nadzieję, że go tam nie ma, bo nie dość, że ja się spóźnię na ślub siostry, to jeszcze zmarły na własny pogrzeb. Cóż za straszna historia!
Wzdycham, zaciągam ręczny i kręcąc głową, postanawiam wysiąść z pogruchotanego volvo, by rozmówić się z kierowcą. Ten, jak widzę, także wysiada ze swojego samochodu. Nie ma czasu do stracenia.
– Przepraszam – słyszę, gdy tylko uchylam drzwi, a moje buty dotykają asfaltu.
Kiedy unoszę wzrok, zauważam kierowcę podchodzącego do mnie z przerażeniem wymalowanym na zmęczonej twarzy.
– Nic się pani nie stało? To przez te światła. – Wskazuje dłonią sygnalizator znajdujący się tuż przed nami. – Niedawno ustawili to cholerstwo w środku lasu, jakby komuś tu było potrzebne, a ja się zamyśliłem i z przyzwyczajenia jechałem prosto.
Oddycham głęboko kilka razy, by opanować strach, spoglądam we wspomnianym kierunku, na proste skrzyżowanie w lesie, i widzę, że faktycznie światła są zbędne. Gdyby nie to czerwone, włączające się automatycznie, przejechałabym, i nic nikomu by się nie stało. A teraz stoję w środku dziczy, w górach, gdzie kręci się mnóstwo wilków, węży, oraz dwie żywe osoby, i cholera wie, kto jeszcze.
– Pewnie bardziej chodzi o ograniczenie prędkości na ulicy. A u pana wszystko w porządku?
Patrzę na niego i zauważam, że także jest wyprowadzony z równowagi, po czym postanawiam w końcu wysiąść. Gdy staję na jezdni, czuję, że nogi trzęsą mi się ze strachu. Niestety, chociaż nie wydarzyło się nic bardzo poważnego i jesteśmy cali, moje ciało najwidoczniej doznało jakiegoś szoku.
Mężczyzna spogląda w tył, najpierw na pogniecioną maskę, następnie dalej, na pękniętą szybę.
– Tak, tak. Ale…
– A w aucie jest ktoś jeszcze? – przerywam mu, widząc jego zatroskaną minę.
Sprawca kolizji szybko się domyśla, o co pytam, bo odpowiada:
– Na szczęście jestem sam. Jadę do prosektorium po żonę naszego burmistrza. To straszne, że kobieta zmarła tak młodo, i to tak nagle. Miała niewiele ponad trzydzieści lat. Wszyscy bardzo to przeżywają, to było takie wspaniałe małżeństwo. Całe życie przed nimi.
Obserwuję starszego pana, widząc jego zmartwienie. Nie mam jednak czasu na rozprawianie o obcych ludziach i ich tragediach. Nawet ich nie znam i chociaż nigdy nikomu nie życzę źle, to teraz nie pora na zbędne pogaduszki.
– Straszna historia – wzdycham, po czym unoszę dłoń, by poprawić zabłąkane kosmyki. – Ale wróćmy do naszego problemu. Ma pan jakiś pomysł, co teraz? Muszę dotrzeć za chwilę do miasteczka, jestem świadkową na ślubie siostry. Nie mogę czekać na pomoc drogową. Nawet nie wiem, czy podstawią mi jakieś auto, bo moje ma trzydzieści lat. A ja muszę jechać, i to natychmiast.
Mężczyzna rozkłada bezradnie ręce.
– Podrzuciłbym panią, ale sama pani widzi, że mój wóz nie jest w najlepszym stanie. Dalej nie pojadę. Proponuję spisać oświadczenie, bo skoro nic się nikomu nie stało, to bez sensu wzywać policję. Szkodę pokryje ubezpieczyciel, tak będzie najszybciej. Potem może pani po kogoś zadzwonić, żeby odprowadził auto do jakiegoś warsztatu.
Zaczynam się znacznie bardziej denerwować. Stoimy w lesie, gdzie cisza przerywana śpiewem ptaków staje się coraz bardziej złowieszcza. I nie mam pojęcia, co zrobić. Wszyscy moi bliscy są w drodze na rodzinną uroczystość, więc nikt mi nie pomoże.
– Dobrze, spiszmy to oświadczenie, a ja w międzyczasie wezwę taksówkę. Czy jeżeli zostawię auto na poboczu, nikt się do tego nie doczepi?
Spojrzenie, jakim obdarza mnie mój rozmówca, jasno wyraża, że to beznadziejny pomysł.
– Pani nie jest stąd, prawda?
– Nie – odpowiadam zgodnie z tym, jak jest. – Moja siostra poznała tutaj przyszłego męża.
– Bo widzi pani, nie mamy taksówek w okolicy.
Unoszę brwi w zaskoczeniu.
– Żadnego ubera?
To niemożliwe, żeby nie było taksówek. To przecież miasteczko. Małe, ale nadal – miasto!
– Żadnego – odpowiada z pewnością.
Robię coraz większe oczy i parskam w niedowierzaniu.
– No to zostawię auto na poboczu i pójdę pieszo. Nie mam wyjścia.
– To jeszcze gorszy pomysł. W tych rejonach przez drogę często przechodzą niedźwiedzie. Widzi pani to oznaczenie?
Kieruję wzrok na tabliczkę, którą wskazuje palcem. Znak z narysowanym zwierzęciem stoi tuż obok szosy, jakby nagle tam wyrósł. Idę o zakład, że wcześniej go nie było. Od razu robi mi się jeszcze mniej przyjemnie. Nie wiem, co strzeliło Elizabeth do głowy, żeby się tu przeprowadzać. To miejsce jest zwyczajnie niebezpieczne.
– Może zatrzymamy kogoś przejeżdżającego i panią zabierze – stwierdza po chwili namysłu.
Czuję mieszankę strachu, poirytowania i mnóstwa innych nienazwanych emocji. Jestem coraz bardziej wściekła. Cenny czas upływa, a ja utknęłam na odludziu, w środku gór i lasów. Mam poważny problem.
– I wydaje się panu, że wsiądę z obcym człowiekiem do auta? Nie wiem, co gorsze. Czy dać się zgwałcić, czy zjeść. – Zaczynam się unosić w coraz większej złości.
– Niech pani nie panikuje. Zaraz coś wymyślimy.
– Łatwo panu mówić, bo pan się nie spieszy.
Staram się zachować spokój, kiedy uzupełniamy dokument, co wcale nie jest proste, bo dłonie trzęsą mi się z nerwów. Gdy zostawiam podpis, kątem oka zauważam w oddali dwa reflektory. Wyłaniają się na zakręcie, na końcu gęstego lasu, i z każdą sekundą zbliżają do nas. Nad nimi majaczą wielkie, kamienne szczyty gór, a w powietrzu roznosi się wilgotny zapach mchu. Pan Joseph, bo takie imię widnieje na jego dokumentach, unosi głowę i przygląda się z konsternacją jadącemu.
– To chyba Grayson – chrząka. – Pewnie postanowił jechać za mną do prosektorium.
Marszczę brwi i oblizuję pomalowane czerwoną pomadką usta, słysząc coraz bliższy odgłos pracy silnika eleganckiego auta.
– To mąż zmarłej, tak?
– Tak, dokładnie. Zapewne się zatrzyma i być może zgodzi się panią podwieźć.
Szybko podejmuję decyzję. Nie mam innego wyjścia.
– Tak, to bardzo dobry pomysł. Muszę go o to poprosić.
Ten człowiek wzbudził zaufanie swoich mieszkańców i został burmistrzem, więc nie może mieć złych intencji, a dodatkowo nie zacznie mnie podrywać, skoro przeżywa własną tragedię.
Już po chwili zatrzymuje się na równi z nami i unosi brwi, ujrzawszy mającą tu miejsce kraksę. Ja też unoszę brwi, jednak nie dlatego, że dziwię się wypadkiem, ale tym, że mężczyzna od razu wpada mi w oko.
Spoglądam na niego i ciach – wiem, że bym się z nim puściła. A ja się nie puszczam z nieznajomymi. I to tym bardziej mnie dziwi. Ten facet ma w sobie coś takiego, że mnie ujmuje. I nie jest to współczucie dla jego sytuacji. Bije od niego nonszalancja, urok osobisty, a do tego jest po prostu atrakcyjny z tymi jasnymi, chociaż bardzo smutnymi oczami i blond włosami.
Szybko odrywam od niego wzrok, łapiąc się na głupich myślach. To, co robię w tej chwili, jest straszne, bo on przygotowuje pogrzeb żony, a ja zerkam na niego pożądliwie. Nic jednak nie poradzę, czasem po prostu tak jest, że ktoś nam się podoba od pierwszego spojrzenia. Nie mam żadnego wpływu na pojawiającą się chemię.
Staram się więc skupić na tym, że moje auto zostało mocno potłuczone, tak jak to stojące za nim, że mogą pożreć mnie tutaj niedźwiedzie i że mam już tylko dwadzieścia minut na dojechanie na miejsce. I że zderzak właśnie odpada od karawanu, a spod maski wciąż ulatnia się gęsty dym i w każdej sekundzie możemy tu zginąć od wybuchu.
– Jeszcze czegoś takiego nie widziałem – odzywa się nowo przybyły tuż po tym, jak zaparkował wóz i z niego wysiadł.
Ma bardzo przyjemny głos, wzbudzający zaufanie, chociaż wyczuwam w nim wiele smutku.
– Zagapiłem się i wyrżnąłem jak młody. – Starszy pan unosi bezradnie dłonie.
Robi mi się go nawet trochę szkoda, bo rozwalił samochód, który nie tak łatwo zastąpić innym.
– Tyle dobrze, że nie stało się nic poważnego. Naprawa nie powinna okazać się trudna. Co prawda poszła chłodnica, ale głębiej chyba wszystko działa.
– Nie jestem przekonany, wygląda dosyć poważnie. A wy jesteście pewni, że wszystko u was w porządku? – dopytuje Grayson. W tym samym czasie mi się przygląda. Czuję to. Postanawiam jednak nie nawiązywać kontaktu wzrokowego. Nie chcę, by zauważył, że uważam go za atrakcyjnego, bo faceci podobno potrafią wyczuć kobietę po zaledwie jednym spojrzeniu. Jeszcze by pomyślał, że mam ochotę go poderwać, a to w tej chwili wydawałoby się bardzo nieodpowiednie. Dodatkowo dostrzegam, że pomimo ciężaru, jaki niesie na własnych barkach, wciąż znajduje w sobie współczucie dla innych. Musi być naprawdę dobrym człowiekiem.
– Nic mi nie jest – odpowiada pan Joseph.
– A pani? – Gray nie spuszcza ze mnie wzroku.
– Na szczęście nie. Trochę pas przytarł mi skórę, ale to byłoby na tyle. – Spoglądam w dół, na odkryty dekolt. Włożyłam na siebie jedwabną minisukienkę w butelkowozielonym kolorze, zakrywającą moje ramiona tylko cienkimi ramiączkami, czyli wcale, dlatego szarpnięcie pozostawiło ślad. – No i jak pan widzi, jestem naszykowana na ślub siostry, na który muszę natychmiast jechać, ale nie mam jak.
Mężczyzna wciąż się na mnie patrzy.
– Elizabeth Jonas to pani siostra?
– Tak. – Uśmiecham się.
W tym miasteczku chyba wszyscy o wszystkim wiedzą. Chociaż to burmistrz, więc pewnie o niektórych rzeczach musi wiedzieć, zwłaszcza tych urzędowych.
– Skądś panią kojarzę, ale nie wiem skąd – mówi z namysłem.
– Jesteśmy z siostrą nieco podobne, i to pewnie dlatego. Raczej nigdy nie mieliśmy okazji się spotkać – odpowiadam, a on się pochyla, by obejrzeć szkodę.
Przez chwilę znów na niego patrzę. Nie wiem, o co chodzi, ale nie potrafię się powstrzymać, aby nie obrzucić go ponownie wzrokiem. Z pewnością bym go zapamiętała, więc nie ma takiej możliwości, żeby mnie kojarzył. W miasteczku pojawiłam się zaledwie raz, na parapetówce, gdy Lizzy z Thomasem wykończyli dom. To niemożliwe, żebyśmy się spotkali, bo nie zatrzymywałam się nigdzie na trasie, tak jak dziś, a u nich na przyjęciu go nie widziałam.
Do rozmowy wtrąca się Joseph:
– To może podrzucisz panią na ślub, a auto odstawimy na pobocze? Zabierzemy je później. Zapewne Mark wziąłby je na warsztat. Jeśli pani by chciała…
Na samą myśl, że ktoś zajmie się moim samochodem, czuję ulgę. Za kilka dni muszę wrócić do domu, więc dobrze byłoby mieć czym. Nie mam pojęcia, czy przysługuje mi coś z ubezpieczalni, bo moje auto to stary grat, więc to mocno wątpliwe.
– Ojej, będę bardzo wdzięczna za pomoc z ogarnięciem naprawy. – Aż pochylam się w kierunku starszego pana, mając ochotę go uściskać. – I za podwózkę, jeżeli jest taka możliwość.
Grayson znów na mnie spogląda, a ja szybko przesuwam wzrok na białą koszulę okrywającą jego pierś, by nie odpowiedzieć mu kontaktem wzrokowym.
– Dobrze, podrzucę, to przecież nie tak daleko. I tak dzisiaj nigdzie się już nie spieszę.
– Bardzo panu dziękuję – odpowiadam. – Może tylko przestawię samochód, zamknę i zabiorę najważniejsze rzeczy. A kluczyki? Zostawić?
Spoglądam na pana Josepha. Wiem, że to nieodpowiedzialne, zaufać obcemu, ale na razie i tak nie mam innej opcji. Auto nie jest dużo warte, więc niewiele stracę, nawet gdyby je ukradł.
– Proszę dać mi chwilę, zaraz się zorientuję, czy nasz znajomy da radę podjechać z lawetą.
Chwilę później siedzę na fotelu pasażera u boku mężczyzny, a on w ciszy prowadzi wóz i sprawia, że nie wiem, jak się zachować.
Bo o czym mielibyśmy gawędzić? Nie jestem pewna, czy on w ogóle ma na to ochotę. Znalazłszy się w jego sytuacji, raczej bym nie miała. Dlatego przez pierwsze kilka minut nie mówię nic, tak samo jak on, ale w końcu postanawiam zagadać. Nie chcę być niegrzeczna.
– To jest totalnie dziwna i niekomfortowa dla mnie sytuacja. Bardzo pana przepraszam, ale dziękuję za pomoc, zwłaszcza że przechodzi pan przez tak trudny czas.
Czekając na odpowiedź, na chwilę zatrzymuję wzrok na jego twarzy. Wpatrzony w dosyć krętą drogę, nie może teraz na mnie spojrzeć, więc korzystam z okazji i mu się przyglądam.
Jest z pewnością ode mnie starszy. Myślę, że z dziesięć lat, może nieco więcej. To jednak nie ujmuje mu niczego, bo kilka zmarszczek w kącikach oczu dodaje męskości. Mimo to jest dla mnie raczej za stary. I zbyt poważny. Chociaż go nie znam, czuję się bezpiecznie w jego towarzystwie. Ma coś takiego w sobie, że wzbudza moje zaufanie – po prostu, naturalnie. Pierwszy raz w życiu doświadczam tak dziwnego uczucia w stosunku do nieznajomego.
– No tak, niecodziennie wjeżdża w ciebie karawan jadący po zmarłą i lądujesz w wozie męża tej zmarłej – wzdycha, unosząc kącik ust.
Uśmiecham się na to, dostrzegając odrobinę czarnego humoru w jego wypowiedzi, ale odpowiadam grzecznie:
– Przykro mi z powodu pana straty.
Kiwa głową w odpowiedzi, ale nic nie mówi, za to zauważam, że jego wargi drgają, jakby miał się zaraz rozpłakać. Musi być mu bardzo trudno. Postanawiam więc zmienić temat.
– Kiedy znajdziemy się na miejscu?
Grayson przełyka ślinę, nim słyszę:
– Jeszcze trzy minuty.
Z ulgą zerkam na deskę rozdzielczą. Zdążę. Na szczęście.
Przez te ostatnie sekundy podziwiam przez szybę niewielkie miasteczko u podnóża gór. Jest malownicze, zapierające dech w piersi i zdecydowanie nie dla mnie. Bo mnie byłoby bardzo trudno tutaj przetrwać, zwłaszcza zimą, ale moja siostra się uparła. I jasne, teraz, czyli latem, jest pięknie, ciepło, zachwycająco, lecz gdy przyjdzie mróz, szybko zacznie robić się ciemno, a wtedy nie mam pojęcia, jak ona sobie poradzi. Szczególnie że ich domek leży na uboczu, w najdalszym zakątku miejscowości, więc będzie podchodzić do niego dzika zwierzyna.
Kiedy podjeżdżamy pod budynek, widzę mnóstwo samochodów zastawiających cały wjazd. Siostra uparła się na ceremonię pod otwartym niebem, we własnym ogrodzie.
– Cholera, muszę się pospieszyć, są już w środku. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Czy mogę się jakoś odwdzięczyć, zapłacić za paliwo?
Obracam ku niemu głowę, a wtedy nasze oczy pierwszy raz się spotykają. Moje, brązowe, kontra jego, bardzo jasnobłękitne.
I tak po prostu przez chwilę się gapię, nie potrafiąc oderwać wzroku. Jakbym się zakleszczyła. Jakby zatrzymał się czas. I czuję tak wiele emocji, że nie jestem w stanie zapanować nad reakcją własnego ciała. Serce bije mi jak oszalałe, a dłonie się trzęsą. Niemal jakbym oderwała się na moment od rzeczywistości i wszystko stanęło w miejscu albo zaczęło się kręcić w odwrotnym kierunku. Spoglądam najpierw w jedno, potem w drugie jego oko, a on odpowiada mi tym samym – wpatruje się we mnie bez słów.
To jedno z najdziwniejszych doświadczeń w moim życiu – takie połączenie z obcym mężczyzną. To niedorzeczne, bo czuję, jakby poruszył we mnie najdalszy zakamarek ciała i duszy. Jakby dotknął mojego wnętrza, chwytając za każdą delikatną emocję mieszkającą w środku. Strach, pożądanie, czułość, miłość, uwielbienie, przerażenie – wyzwala we mnie coś, czego zdecydowanie nie powinien, a tym bardziej ja w nim, bo przecież jesteśmy w tym zderzeniu oboje.
– Jezu… – Zamykam jadaczkę i szybko odwracam głowę, by nie dokończyć: „Co jest grane?”.
Bo cholera, co tutaj się dzieje? Typ na chwilę totalnie mnie omamił. Jestem rozemocjonowana do tego stopnia, że nie zastanawiam się kompletnie nad tym, co robię, tylko chwytam szybko torebkę i nie oglądając się już na niego, w popłochu uciekam na zewnątrz. A gdy czmycham, mam takie poczucie, że odeszłam od kogoś bardzo ważnego w moim życiu.
– Co to, do licha, było?
Dopiero po chwili sobie przypominam, że w jego aucie zostawiłam walizkę, a on odjechał.
– Kuźwa.
Elizabeth i Thomas wyglądają przepięknie na tle własnego domu, przed którym zorganizowali przyjęcie weselne. I teraz, kiedy przystanęłam na środku ogrodu, trzymając w dłoni chłodną szampanówkę pełną złotego napoju, zaczynam rozumieć, dlaczego to miejsce urzekło ich aż tak, by rozpocząć w nim wspólne życie.
W centralnym punkcie działki stoi duży dom z jasnych, dębowych bali. Piękny, elegancki i tak bardzo pasujący do malowniczych widoków – bo znajdujemy się u samych stóp wysokich Gór Skalistych – że na ich tle wygląda jak z bajki. Wokół dostojnego budynku rośnie zielony, idealnie przystrzyżony trawnik, a przy płocie, także wykonanym z drewna, w donicach pną się różnobarwne pelargonie. Jest tu niemal tak, jakby weszło się w zdjęcie z pocztówki. Chodniki prowadzące do ogródka warzywnego i garażu zrobione zostały z płyt przypominających kamień. Dodatkowo dzisiaj całą przestrzeń przystrojono ślubnymi kwiatami, wstążkami, dającymi ciepłe światło lampkami oraz girlandami – co jest niesamowicie urokliwe. A dobiegający zewsząd śpiew ptaków, który idealnie komponuje się z muzyką klasyczną wygrywaną przez lokalną kapelę, dodatkowo wszystko ubarwia.
– Jest tu przepięknie, jeszcze piękniej, niż zapamiętałam – oznajmiam Lizzy w zachwycie, gdy podchodzę do stołu zastawionego pysznymi daniami. Siadam obok niej i ponownie wznoszę kieliszek na znak toastu. – Mam nadzieję, że będzie ci się w tym miejscu dobrze żyło. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kochana.
Siostra obejmuje mnie ramieniem, w tym samym czasie obrzucając okolicę pełnym miłości wzrokiem. Ubrana w białą, zwiewną suknię jest przeszczęśliwa, a ja cieszę się jej radością, bo życie ułożyło się dla niej tak, jak to sobie kiedyś wymarzyła. Ma kochającego męża, piękny dom, znalazła też satysfakcjonującą pracę w zawodzie księgowej i z tego, co wiem, chcieliby z mężem niebawem powiększyć rodzinę. Wszystko wedle planu.
– Dziękuję – odpowiada i spogląda na mnie brązowymi, tak mocno podobnymi do moich, oczami. – Teraz czas na ciebie, Maddie. Chciałabym, by moja młodsza siostrzyczka także znalazła swoje miejsce na ziemi i księcia z bajki. I idealnie byłoby, gdybyś przy tym nie wyniosła się na drugi koniec Ameryki.
Uśmiecham się. Już i tak mieszkamy kawał drogi od siebie.
– Mój książę chyba jedzie prowadzony przez mapy Google, bo pogubił się w adresie – rzucam żartobliwie. – Ale ja zaczekam, ile potrzeba. Na razie wolę być sama, niż zadowalać się ochłapami. A jeśli nie dotrze, to trudno, widocznie pisane jest mi żyć w pojedynkę. No i dzięki temu będę miała więcej czasu, by czasem cię odwiedzić, gdy już skończę studia.
Siostra wybucha śmiechem, ale po chwili milknie i rzuca mi pełne otuchy spojrzenie.
– Szkoda, że z żadnym ci nie wychodzi. No i jeżeli wierzyć w znaki, to chyba zamążpójście nie jest ci szybko pisane. Ta historia z karawanem, kiedy tu jechałaś… Straszna. Dobrze, że to tylko niegroźna stłuczka.
Nie mówię tego na głos, ale przecież gdy uderzył we mnie wóz pogrzebowy, to jechałam na jej ślub, a nie na swój. Szybko jednak uciszam tę myśl, nim ma okazję wykiełkować w mojej głowie, bo później nie da mi spokoju.
– To chyba nie żaden znak. Bardziej bym się skupiła na tym, że przez to spotkałam waszego burmistrza. Nie rozumiem, co się tam stało, ale miałam z nim takie silne połączenie wzrokowe. To wydało mi się wręcz upiorne. Nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyłam.
Lizzy bardzo mocno zwraca uwagę, co dzieje się wokół, i czasem wspólnie analizujemy wydarzenia pod kątem tego, co mogą one nam chcieć przekazać. Tak nauczyła nas babcia, kiedy żyła.
Moja siostra naprawdę wierzy w znaki, ja mniej, ale czasem mam je na uwadze. Babcia, i teraz Elizabeth, twierdzą, że to, co się dzieje w naszej obecności, zawsze chce dla nas dobrze i warto skupiać się na wszelkich zjawiskach. I tak na przykład, kiedy dokądś jadę i po drodze wiele rzeczy idzie źle – zapominam telefonu czy kluczy, staję w korku lub coś mnie podczas podróży zatrzymuje – wtedy wiem, że nie powinnam tam jechać, bo życie samo daje sygnały, by mnie zawrócić, i że to nie jest dla mnie dobre. Może więc miałam spotkać tego człowieka? Nie przychodzi mi na myśl, co innego ta sytuacja mogła znaczyć lub co też miała mi pokazać. A jeżeli patrzeć na głębsze znaczenie, to niestety byłaby to bardzo zła wróżba małżeńska dla mojej siostry.
– Miałam tak z Thomasem. To pierwsze spojrzenie w oczy przypominało porażenie prądem, a czas na moment się zatrzymał. Niemal zeszłam na zawał. Tylko że my zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia, a w waszym przypadku to raczej niemożliwe. Dziwne by było, gdyby człowiek pogrążony w żałobie, nie pochowawszy jeszcze żony, zakochał się pod wpływem jednego spojrzenia. – Lizzy przewraca oczami, śmiejąc się cicho. – Co to w ogóle za sytuacja. Może coś ci się przywidziało i po prostu cię urzekł. Tutaj w Bridgstone lata za nim połowa kobiet. Facet jest przystojny, ma łagodny charakter i jest inteligentny. No i jakby nie patrzeć, dla ciebie za stary. Dzieli was chyba piętnaście lat, o ile dobrze liczę.
Unoszę brwi. W życiu bym nie pomyślała, że jest tyle starszy. Wyglądał smutno, ale nie staro. No dobra, ja mam niewiele ponad dwadzieścia, a on jest pewnie przed czterdziestką, więc żaden z niego dziadek. Tyle że piętnaście lat to kawał życia.
– Możliwe, że tylko ja to poczułam, bo spodobał mi się z miejsca. W każdym razie dziwne to było. I byłoby jeszcze dziwniejsze, gdyby się okazało, że moja bratnia dusza to akurat ten najprzystojniejszy typ z okolicy.
Siostra zaczyna się śmiać.
– Ale ty też jesteś bardzo ładna, więc w sumie… A co z walizką? Udało ci się z nim skontaktować? Jak coś, to poszukam do niego numeru.
– Dzwoniłam do pana Josepha, ma przekazać wiadomość, więc pewnie niedługo czegoś się dowiem. Oby jak najszybciej. Byłoby fajnie, gdyby któryś z nich ją tutaj podrzucił. Nie mam przy sobie nawet piżamy.
Moja siostra chrząka.
– No nie wiem, już plotkują w miasteczku, że woził jakąś kobietę. Chodziło o ciebie.
Patrzę na nią, zdziwiona.
– Ale skąd wiedzą, że to ja? I skąd wiesz ty?
Lizzy wzdycha.
– Wiesz, to mała miejscowość, a ja od niedawna należę do kółka gospodyń. Mamy swoją grupę, spotykamy się raz na jakiś czas w miejskiej świetlicy i gadamy w konfie na Messengerze. Jedna z dziewczyn piekła dla nas tort. Akurat miała odjeżdżać, gdy wysiadałaś. Zrobiła wam zdjęcie i dodała je na czacie. Od razu zawrzało od wścibskich pytań, z kim to prowadza się nasz burmistrz. Wywoływały mnie do odpowiedzi, ale nie dałam się wciągnąć w rozmowę. To moje wesele, mam ciekawsze rzeczy do roboty. Niech sobie poczekają.
Na samą myśl pocieram czoło.
– Straszne z was plotkary. Prześlij mi to zdjęcie na spokojnie, jutro.
Aż kręcę głową. Gdybym tu mieszkała, ten małomiasteczkowy klimat totalnie by mi nie odpowiadał.
– Jasne, później. Nawet nie wiesz, jak ciekawskie potrafią się stać. Nic im nie umknie. Już sobie pewnie dopisały, że być może burmistrz ma z tobą romans.
Zaczynam się śmiać w niedowierzaniu. Co za okolica.
– Dobrze, że tu nie mieszkam, zwariowałabym.
– Nigdy nie mów nigdy, skarbie. – Do rozmowy włącza się mama i przytula nas obie.
Przez następne godziny świetnie się bawimy. Dobrze jest spotkać się w rodzinnym gronie, bo to niestety zdarza się coraz rzadziej. Rodzice mieszkają w New Jersey i rzadko się widujemy. A teraz jeszcze Lizzy przeniosła się tutaj, przez co nie będzie takiej możliwości, by odwiedzili nas obie jednocześnie. Z przyjemnością patrzę nie tylko na wszystkie znajome twarze, lecz także poznaję rodzinę Thomasa.
W końcu, gdy już jestem dość mocno wstawiona, a niebo nad nami staje się pełne pięknych gwiazd, zauważam światła samochodu parkującego w bramie.
– To moja walizka – oznajmiam, po czym szybko wstaję, a kiedy to robię, nieco kręci mi się w głowie.
Na szczęście buty zdjęłam już jakiś czas temu, więc nikt nie powinien zauważyć mojego chwiejnego kroku.
Gdy podchodzę do ogrodzenia, z samochodu wysiada pan Joseph. Nieco rzednie mi mina, bo liczyłam, że jednak okaże się to ktoś inny, ale widocznie nie jest mi pisane spotkać się ponownie z Graysonem. Każde z nas ma swoją drogę, osobną. A chciałam sprawdzić, czy i teraz pojawi się pomiędzy nami tak silne połączenie.
– Przywiozłem walizkę – mówi i przechodzi na tył, gdzie otwiera bagażnik.
– Dziękuję i przepraszam za kłopot. Myślałam, że Grayson sam ją podrzuci.
– On teraz nie ma głowy do niczego. Ale zaprowadziliśmy twój samochód na warsztat i pojutrze powinien być gotowy do odbioru. Wyślę ci SMS-em namiar do mechanika, żebyś mogła się dogadać co do kosztów i odbioru. Zadzwoń do niego jutro i umów się odnośnie do naprawy. Fakturę możesz okazać ubezpieczalni.
Patrzę na niego z wdzięcznością.
– No cóż, wygląda na to, że cała historia zakończy się dobrze.
– Tak. Nie będę już wam przeszkadzać, udanej imprezy.
Unoszę kącik ust.
– Dziękuję panu bardzo.
ROZDZIAŁ 1
Maddie
3,5 roku później
– Twoja siostra ma z tobą naprawdę dobrze. – Jannet wchodzi do mojego pokoju i opiera się nonszalancko o futrynę. Obserwuje mnie, gdy układam w walizce najpotrzebniejsze rzeczy na ten krótki wyjazd w góry. – Jechać kilka godzin, by zająć się przez tydzień niemowlakiem, bo ona i jej mąż jadą na darmową wycieczkę w ciepłe strony. Bajka. Mnie byłoby szkoda wolnego czasu, by ktoś inny wykorzystał swój.
Wkładam kolejne rzeczy do walizki, kiedy odpowiadam:
– Wiesz, szkoda, to by było, gdyby zmarnowała taki wyjazd. A mnie się przyda trochę wytchnienia od pracy. Góry są piękne. Ale to też nie tak, że jej do końca pasuje. Bardzo martwi się o Charlotte. Nie wie, jak mała zachowa się bez nich tyle czasu. To pierwszy raz, kiedy zostawiają ją w domu pod czyjąś opieką.
Pochodzę do szafy i spoglądam na zimowe kurtki, bo teraz, kiedy na dworze panuje mróz, zwykła podfruwajka w górach może nie zdać egzaminu. Biorę granatowy, puchowy płaszcz i także wkładam go do walizki.
– A nie mogli zabrać córki? Dokupić jej miejsce?
Kręcę głową.
– Niestety nie. To wyjazd firmowy, tylko dla dorosłych.
Jannet wzdycha.
– Będę tęsknić. Musisz szybko wrócić.
Uśmiecham się. Od kilku miesięcy dzielę z nią mieszkanie. Postanowiłam wynająć wolny pokój z racji ogromnych kosztów najmu. To okazało się jedną z najlepszych decyzji, bo żyje mi się teraz znacznie lżej. Niedawno skończyłam studia, nie stać mnie jeszcze na wiele, więc jestem zadowolona z obecnego stanu rzeczy. O ile można tak powiedzieć o sytuacji kobiety, która w wieku dwudziestu pięciu lat powinna już się ustatkować. A ja nie mam ani mieszkania na własność, ani chłopaka, ani tak naprawdę bardzo dobrej pracy. Za to się cieszę, że zostanie mi z wypłaty kilka stów więcej.
– Wrócę. Mam tylko nadzieję, że sobie z nią poradzę. Nie mamy dużej więzi. Odwiedziłam ich dwa razy, od kiedy się urodziła, praktycznie się nie znamy.
– Często cię widywała, gdy rozmawiałaś z jej mamą na wideoczacie. Nie powinno być źle – zauważa.
– Zobaczymy. To malutka dziewczynka, nie ma jeszcze roku – odpowiadam. – Muszę nauczyć się ją przewijać, kąpać…
Zamykam walizkę i zdejmuję ją z łóżka, po czym przelotnie zerkam na zegar.
– Cholera, powinnam się pospieszyć, żeby zdążyć na pociąg.
Szybko zaczynam się krzątać, zbieram wszystkie rzeczy do spakowania i sprzątam po sobie.
– O której masz?
– Za godzinę.
Po tym, jak kilka lat temu w górach miałam stłuczkę, przestałam jeździć tam samochodem. Co prawda Thomas zostanie zmuszony wyjechać po mnie na stację kolejową oddaloną o trzydzieści kilometrów, ale to nadal dużo bezpieczniejszy środek transportu, a zwłaszcza teraz, kiedy na koła powinnam założyć łańcuchy, by móc się w jakikolwiek sposób przemieszczać po tamtejszej okolicy.
– No to faktycznie, zbieraj się. Pomóc ci w czymś?
– Możesz zabrać kubek. – Sięgam po naczynie, a wtedy, zamiast je chwycić, strącam z szafki na podłogę. Z hukiem rozbija się w drobny mak.
Wzdycham. Przecież nie stało nawet jakoś bardzo wysoko, a tak się rozprysnęło, jakbym zrzuciła je przynajmniej z dziesiątego piętra.
– Jak tak dalej pójdzie, nie będziemy miały z czego pić i na czym jeść. Masz jakąś dziwną energię w sobie. Dzisiaj to już trzeci raz. Zostaw, ja to posprzątam.
– Babcia zawsze mówiła, że kiedy tłucze się szkło, to idzie zmiana na lepsze.
Jannet podchodzi, by pozbierać kawałki.
– Biorąc pod uwagę, że dewastujesz wszystkie elementy znajdujące się na naszych blatach, to chyba czeka cię zmiana na całkiem nowe i inne.
Podróż mija mi zaskakująco przyjemnie, pomimo tego, że trwa długie godziny. Pociąg przez cały czas równomiernie sunie po szynach i chociaż ten dźwięk jest niemal niesłyszalny, to jednak usypia mnie skutecznie na większość trasy. Nie przeszkadzają mi nawet przystanki w większych miastach i zmieniający się obok mnie ludzie. A kiedy otwieram oczy, orientuję się, że jestem już niedaleko. Za oknem pociągu roztacza się przepiękny widok. Widzę mnóstwo bieli pokrywającej szczyty gór. Choć zapada zmrok, i tak doskonale je dostrzegam.
Planowo za czterdzieści minut powinnam być na miejscu, więc szybko piszę wiadomość do szwagra, by dać mu znać, kiedy dotrę. Pozostały czas podróży poświęcam na rozbudzenie się i dopicie kawy, którą zabrałam w termosie.
Gdy w końcu potężna maszyna zatrzymuje się na peronie górskiego miasteczka, wysiadam z niej razem z kilkoma innymi osobami i szukam wzrokiem Thomasa. Jest późne popołudnie, a powietrze znacznie mroźniejsze niż to, które zostawiłam w mieście. Wiatr rozwiewa mi włosy, zło szczypie w policzki. Poprawiam ubrania, zapinam szczelnie wszystkie zamki i wkładam grubą czapkę. Szwagier czeka na mnie, stojąc tyłem, więc na początku mnie nie dostrzega.
– Hej, bracie! – wołam do niego, a wtedy odwraca się w mgnieniu oka.
Na jego twarzy pojawia się uśmiech rozjaśniający twarz. Odkąd został mężem Lizzy, bardzo się z nim zaprzyjaźniłam. To godny ręki mojej siostry facet. I dobry dla mnie niczym brat, którego nigdy nie miałam. A mnie cieszy, że siostra znalazła naprawdę fajnego partnera, by spędzić z nim życie.
– No cześć, młoda. Zimno, co nie?
Jak na zawołanie kolejny przeraźliwie mroźny podmuch wiatru uderza mnie prosto w twarz z takim impetem, że mam problem zaczerpnąć tchu. Chwyta mnie swoimi powietrznymi pazurami i całkowicie zapiera mi dech w piersi. Szybko zakrywam buzię szalikiem, by móc jakkolwiek oddychać, a Tom zaczyna się śmiać.
– Miastowa. Ale myślę, że dasz radę przeżyć tutaj kilka dni. Dziękuję, że się zdecydowałaś.
Parskam na to śmiechem. To naprawdę nie są warunki, do których przywykłam. Oboje to wiemy. Ale zgodziłam się im pomóc i byłam świadoma, na jakie niewygody się piszę.
– Jeśli tylko nawiozłeś nam opału, damy radę. I zaopatrzyłeś lodówkę w jedzenie.
Rozglądam się po przepięknej okolicy. Góry mają swój urok, jak mało co innego na świecie, zawsze jednak na dłuższy czas przyjeżdżam do siostry latem, ewentualnie jesienią. Zimą… Jest zima. A tutaj ta pora roku oznacza prawdziwą królową śniegu – z ogromnymi zaspami, wręcz tonami białego puchu, lawinami i wichrem potrafiącym zrywać dachy. No i mrozem zdolnym sprawić, że człowiek przemarza do szpiku kości i może odmrozić sobie wiele części ciała lub po prostu umrzeć z wychłodzenia.
– To tylko kilka dni. Proszę, nie zaczynaj panikować jak twoja siostra, bo dwie zestresowane kobiety to dla mnie za dużo. Wszystko jest zorganizowane. Nawet nie musisz wychodzić z domu, a w razie czego pomogą ci sąsiedzi. To bardzo przyjaźni ludzie i o wszystkim wiedzą. – Thomas przełyka nerwowo ślinę, siląc się na lekki ton, lecz ja widzę, że jego strach jest autentyczny.
Idąc za nim do auta, zaczynam dostrzegać, że dla nich to musi być bardzo trudne. Odkąd urodziła się malutka, zostawiają ją po raz pierwszy na tak długo. Pewnie gdybym była mamą, to też bym się poważnie stresowała, chociaż raczej nie zdecydowałabym się na taki wyjazd.
– Spokojnie, nie musisz się denerwować. Poradzimy sobie we dwie. Naszykowałam nam mnóstwo pomysłów na zabawy, poza tym to spokojna dziewczynka. Sami mówiliście, że ona nigdy nie płacze.
– Wiem, ale twoja siostra dostaje szajby, i mnie się też już udziela. Gdy dojedziemy, to zobaczysz, co zrobiła w domu. Chciała nawet zrezygnować, chociaż na początku bardzo się cieszyła. Te wakacje są jej pilnie potrzebne. – Szwagier wskazuje dłonią samochód. – Tutaj mam auto. Daj mi walizkę, schowam ją do bagażnika.
Obracam ku niemu głowę i spoglądam mu w oczy.
– Co zrobiła?
Tom wzdycha.
– Spisała testament, na wypadek gdybyśmy zginęli – prycha, po czym cicho się śmieje. – Mówi, że ma złe przeczucia. Strasznie panikuje.
Zamieram, gapiąc się na niego.
– Nie mówisz poważnie.
– Niestety tak. Elizabeth oszalała z niepokoju.
– Będę musiała z nią porozmawiać i ją uspokoić. Nie dziwię się, że jesteś przez to podenerwowany.
Szwagier tylko wzdycha w odpowiedzi.
Kiedy podjeżdżamy pod dom, widok, jaki mam przed oczami, znacznie różni się od tego, który zastałam tutaj ostatnio, odwiedzając ich latem. Zamiast budynku otoczonego mnóstwem zielonej trawy, pelargonii w donicach i ogrodu skąpanego w pełnym słońcu, zastaję drewniany dom z bali, przykryty mnóstwem białego puchu. Z komina na jego dachu wydobywa się dym, a to z miejsca przywodzi mi na myśl kominek stojący w salonie, chociaż wiem, że dom jest ogrzewany piecem, i to właśnie centralne daje najwięcej ciepła.
– Wszędzie leży śnieg – zauważam z westchnieniem, kiedy szwagier parkuje wóz w garażu.
Nawet tutaj nawiało puchu, bo Thomas zostawił uchylone drzwi.
Wysiadam z ciepłego samochodu i przechodzę do ogrodu. Z dozą pewnego niepokoju rozglądam się po okolicy. To wszystko wygląda tak, jakby ktoś z góry dosłownie wysypał wielką łychą tony, naprawdę tony śnieżynek. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Przy płocie leżą zaspy powstałe przez odrzucanie śniegu z chodnika. Podjazd też jest niezbyt widoczny. Generalnie – jestem w białej dupie. Myślałam, że napalę w piecu i będzie git. Teraz jednak widzę, że życie tutaj musi być znacznie trudniejsze, i zapewne tego doświadczę.
– Musisz raz dziennie odśnieżać wjazd z ulicy do garażu, jeżeli będzie padać. A nawet dwa razy. Albo i trzy. Inaczej nie wyjedziesz autem – słyszę tuż za sobą zdanie okazujące się echem moich własnych myśli. – Chodnik także, to nasz obowiązek, by przy posesji był dostępny dla przechodniów. Chociaż może przez ten tydzień nikt się tego nie doczepi, bo mieszkamy na zadupiu. Najbliżsi sąsiedzi wiedzą, że zostajesz tutaj z małą. A reszta… Zapewne też się dowie.
– S-s-straszne – zaczynam dygotać z zimna, kiedy owiewa mnie chłodny wiatr.
– Pokażę ci też, jak napalić prawidłowo w piecu. Chodźmy do domu. Dziewczyny na nas czekają.
Zapada zmrok, kiedy Thomas ciągnie za sobą po śniegu moją walizkę. Wchodzimy po niewielkich schodkach na taras, aż w końcu docieramy do miejsca docelowego. Muszę przyznać, że nieco się stresuję. Chyba nie wzięłam pod uwagę tego, że oprócz opieki nad siostrzenicą dostaję też na te kilka dni opiekę nad dużym domem w górach. Kiedy się zgadzałam, w moich wyobrażeniach nie istniało tak wiele obowiązków.
W drzwiach od razu wita mnie siostra. Jej śliczną twarz rozjaśnia wielki uśmiech, ale ja ją bardzo dobrze znam i dostrzegam na jej obliczu niepokój.
– Cześć, młoda. – Obejmuje mnie serdecznie, na co odpowiadam uściskiem i się uśmiecham. – Tęskniłam.
– Ja też.
Przez chwilę tak trwamy, tuląc się, aż w końcu odrywamy się od siebie, a ja zaczynam ściągać ciepłe, wierzchnie ubrania. Czuję zapachy domowego ogniska – coś pysznego gotuje się w kuchni, a w kominku chyba jednak tli się ogień, bo na ścianie w salonie dostrzegam grę świateł. Panuje tutaj niezwykle przyjazna atmosfera. Slowlife – tak bym to określiła. W tym miejscu życie płynie inaczej, pomimo wielu obowiązków, których nie mam w mieście.
– Charlotte śpi, mamy więc trochę czasu, by pogadać. Zaraz wszystko ci opowiem. Tylko najpierw chodź coś zjeść. Z pewnością po podróży jesteś bardzo głodna.
– Chętnie, coś ładnie pachnie – odpowiadam z uśmiechem.
Kiedy wchodzę do przytulnej, otwartej na salon kuchni, siostra wyjmuje z piekarnika zapiekankę. Ubrana w dres, bez grama makijażu, ustawia na stole naczynie pełne różnych składników. Zauważam w środku kiełbasę, ziemniaki, chyba pieczarki.
Następnie układa talerze, ustawia dzbanek z ciepłą herbatą i woła po cichu męża.
– Nałóż sobie tyle, ile uważasz. Smacznego.
Spożywamy posiłek we troje w milczeniu. To dziwne, ale czuję pomiędzy nami napiętą atmosferę. Stres mojej siostry chyba udziela się i mnie, a to niedobrze. Nie chcę się denerwować. To ma być przyjemny czas dla nas wszystkich. Charlie z pewnością się zorientuje, że coś jest nie tak, a zupełnie nie jest mi potrzebne, by mała zrobiła się nerwowa.
Kiedy ostatni kęs zostaje zjedzony, Lizzy odstawia naczynia do zmywarki i zabiera z blatu kuchni zeszyt. Obserwuję uważnie każdy jej krok.
– W tym zeszycie jest wszystko, co najważniejsze. – Staje z nim, dociskając go do piersi niczym niemowlę.
Jej twarz przybiera wyraz ogromnego niepokoju, kiedy spogląda mi prosto w oczy.
– Lizzy, spokojnie. Damy radę wszystko ogarnąć. Nie panikuj. Nie jestem już małym dzieckiem. To przecież nie może okazać się aż tak trudne, a po prostu dla mnie nowe.
Siostra siada obok, Thomas zaś odchodzi, by zajrzeć do córeczki.
– Charlie śpi od dwudziestej do siódmej rano. Czasem budzi się w nocy, wtedy daj jej napić się wody. W ciągu dnia je kilka razy. Rano pije mleko – podaje mi najważniejsze informacje. – Po całej nocy jest mocno wygłodniała, więc ważne, byś miała w podgrzewaczu naszykowaną wodę, a wystarczy do niej dodać mleko modyfikowane i porządnie wymieszać, zanim się nie rozedrze na całego. Zaraz ci pokażę, jak je przygotować. W lodówce naszykowałam dla niej zupki, więc nie musisz gotować jej posiłków, tylko zadbaj o te dla siebie. Wieczorem pije kaszkę. W międzyczasie możesz dać jej tarte jabłuszko czy inne owoce. Wykaz rzeczy, które może jeść, także przygotowałam. Wszystkie owoce są w szufladzie lodówki, a przekąski w górnej szafce. Możesz czasem dać jej też skórkę od chleba. Teraz, kiedy wyrzynają jej się trójki, lubi ją gryźć. Gdyby coś się działo, napisałam też, jak podawać leki przeciwbólowe i w jakiej ilości. I jak czyścić jej naczynia. Przewijać potrafisz, z kąpielą chyba też powinnaś sobie poradzić.
Przełykam ślinę, słysząc, jak wiele rzeczy muszę zapamiętać. Charlie nie jest może noworodkiem, ale to nadal niemowlę.
Moja siostra nie ustaje w opowiadaniu, a między kolejnymi zdaniami bierze głębokie wdechy, jakby chciała wszystko powiedzieć naraz, by o niczym nie zapomnieć.
– Zawsze rano wietrz dom, żeby wpadało świeże powietrze. Tylko nie rób tego przy Charlie. Teraz na dworze panuje straszny mróz, więc lepiej nie wychodźcie na spacery, ale jeżeli odpuści, to spokojnie na kilka minut możesz ją zabrać. W garażu są sanki, raczej się przydadzą zamiast wózka, ale jakby coś, spacerówka jest w dużej szafie w przedpokoju. Na wyjścia wkładaj jej kombinezon, rękawiczki, szalik i czapkę, żeby nie zmarzła. Pokażę ci krem na dwór, którym będziesz musiała posmarować jej buźkę. Gdyby dostała gorączki czy cokolwiek się działo, masz tutaj też wszystkie numery i adresy do lekarza. Zostawiłam także numery kontaktowe do sąsiadów. Zobacz.
Lizzy podsuwa mi zeszyt pod nos i pokazuje rysunek z rozkładem domów. Na dole zaznaczony jest nasz, a po lewej stronie dwa inne wraz z nazwiskami.
– Widzę, że mocno się przygotowałaś do tego wyjazdu. – Jestem pod wrażeniem wszystkich notatek. Mam bardzo szczegółowy poradnik, dzięki któremu powinnam się odnaleźć w każdej sytuacji.
– Stresuję się. Bardzo. – Spogląda raz w jedno, raz w drugie moje oko. – A od jakiegoś czasu mam też takie przeczucie, jakby kończył mi się czas. Dziwne to jest. Nie mówiłam tego Thomasowi, ale czasem czuję, jakbym miała umrzeć. Ogarnia mnie potrzeba poukładania wielu moich spraw.
Przechodzą mnie ciarki, kiedy te słowa wypadają z ust siostry.
– Przestań. Za bardzo się przejmujesz przez ten wyjazd. Ale możesz być spokojna. Dopilnuję, by Charlotte nic złego się nie stało.
Elizabeth przeczesuje włosy i pociera twarz dłońmi.
– To nie o to chodzi – wzdycha i opuszcza bezradnie ręce. – W każdym razie, nie tylko o ten wyjazd. Ja po prostu odnoszę takie wrażenie, jakiś podszept świadomości, że powinnam uporządkować wszystkie sprawy, bo przyjdzie mi umrzeć. To trwa już kilka miesięcy i nie jest zależne od tego urlopu. Po prostu teraz w połączeniu z tym wyjazdem daje się we znaki jeszcze bardziej.
Przez chwilę się na nią gapię, próbując przetworzyć zasłyszane informacje. W pomieszczeniu panuje tak okrutna cisza, że bardzo dokładnie słyszę trzaskające drewienka w kominku, w dodatku za oknem zapadła całkowita ciemność. To chyba nadaje tej chwili jeszcze większego znaczenia. Jakby podkreślało przekaz.
– Thomas mówił, że spisałaś testament. – Nalewam sobie herbaty, bo może łatwiej przyjdzie mi wraz z czymś mokrym przełknąć to, co właśnie mówi do mnie Lizzy.
Przez chwilę obserwuje, jak napar przelewa się do szklanki, i dopiero później odpowiada.
– To prawda. Jesteś upoważniona do zamknięcia naszych kont bankowych i pobrania pieniędzy po okazaniu aktów zgonu. Wiesz, że Thomas dostał pokaźny spadek po dziadkach. To za to postawiliśmy ten dom i jeszcze sporo tego zostało, więc będziesz miała za co żyć i utrzymywać naszą córkę. Dom i opieka nad małą także są uregulowane prawnie. Chciałabym, byś w razie czego się tym wszystkim zajęła i tutaj zamieszkała.
Sapię ze złości. Ona zachowuje się tak, jakby zaplanowała co najmniej samobójstwo.
– Elizabeth, przestań gadać od rzeczy. Nie można przewidzieć śmierci. Powinnaś się leczyć. To nie jest normalne, żeby tak gadać. Przerażasz mnie. To brzmi, jakbyś miała zamiar targnąć się na własne życie. Poza tym jest przecież jeszcze Thomas. Nawet jeżeli stałoby się coś tobie, Charlie będzie miała tatę.
– Tak, ale gdyby stało się coś nam obojgu, to też to przewidziałam.
Zgrzytam zębami w irytacji i obserwując Lizzy, opieram się mocniej na krześle, które aż skrzypi pod naporem. Odnoszę wrażenie, że coś jej się poodklejało. Może ma jakąś skrywaną depresję poporodową?
– Nie podoba mi się to. Gdy wrócisz, musisz się zapisać do psychologa. Masz jakieś stany lękowe. To nie jest normalne. Dobrze?
Z niepokojem przyglądam się, kiedy przewraca kartki zeszytu.
– Wszystkie zabawki są w pokoju Charlotte – zbywa mnie – ale w skrzyni w salonie też coś znajdziesz.
Sięgam dłonią do jej ramienia i lekko nim potrząsam.
– Obiecaj mi, że po powrocie pogadasz ze specjalistą.
Unosi na mnie wzrok i widzę, że czai się w nim mnóstwo emocji, zwłaszcza niepewność.
– Dobrze.
– Dziękuję. Nie chcę się o ciebie zamartwiać. Przerażasz mnie.
– Sama jestem przestraszona, ale chyba masz wiele racji, może to jakieś stany lękowe.
Wyciągam dłoń i pocieram nią ramię siostry, chcąc dodać jej otuchy, ale na ten moment już chyba nic więcej nie jestem w stanie wskórać. Będę musiała o tym porozmawiać z Thomasem.
Kolejne godziny spędzamy na nauce obsługi Charlie i na szczęście spokojniejszych rozmowach. Mała wita mnie z uśmiechem na buzi i lgnie niemal tak samo, jak do mamy.
Będzie dobrze.
Musi.