Jesteś Piekłem - Anna Kupczak - ebook

Jesteś Piekłem ebook

Anna Kupczak

0,0

Opis

Uciekając przed rzeczywistością, Olga nie przypuszczała, że po latach zostanie przez nią dogoniona. Co więcej, splot wydarzeń jeszcze bardziej zdaje się komplikować i tak zagmatwane zmagania z tajemnicą przeszłości. Gdy na jej drodze staje córka człowieka, z którym kiedyś była w związku, cały misternie budowany przez nią świat zdaje się rozpadać na kawałki.

 

Czy Oldze uda się zapobiec związkowi syna z przyrodnią siostrą? Jak zareaguje, stając twarzą w twarz z dawno niewidzianą, jedyną miłością swojego życia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jednym silnym ruchem rozerwał gazetę na kilka kawałków.

Wściekłość tak w nim wrzała, że gdyby teraz ktokolwiek nawinął mu się pod ręce, zginąłby pewnie od niekontrolowanych ciosów. Jak to możliwe? Przecież Beata zapewniała, że to sprawdzeni ludzie, zawsze wywiązywali się z zadań bez zarzutu... Wierzył jej w tej kwestii bez zastrzeżeń, dobrze znając metody działania jej rodziny i nawet przez myśl mu nie przeszło, że coś może się skomplikować. Był zupełnie spokojny aż do dzisiejszego ranka, kiedy ujrzał tę bezczelną, rozradowaną gębę w blond peruce na pierwszej stronie Głosu Poznańskiego. Jeszcze przez chwilę myślał, że może to informacja o tajemniczym zniknięciu niedoszłej gwiazdy, ale nagłówek nad zdjęciem rozwiał wszystkie jego wątpliwości. „Zwycięstwo młodości i bel canta”... Słowa te szarpały mu wnętrzności; trzęsącą się ręką rzucił kioskarzowi monety i porwał gazetę, czytając gorączkowo. Musiał bardzo źle przy tym wyglądać, bo jakaś mocno zaaferowana kobieta troskliwie spytała go, czy przypadkiem nie potrzebuje pomocy. Rzucił pod jej adresem kilka niemiłych słów i nie zwracając uwagi na jej totalną konsternację, pobiegł do hotelu.

Przeczytał artykuł trzy razy, jakby nie wierząc w zawarte tam informacje i szukając czegokolwiek, co choć trochę ukoiłoby jego nerwy.

Nic takiego jednak nie znalazł, wręcz przeciwnie; wodospady peanów pochwalnych, kierowanych szczególnie do tego gnojka, rozrywały go na strzępy. Wszystko przepadło. Teraz już za późno na jakiekolwiek posunięcia, znienawidzony smarkacz w ciągu jednego wieczoru wszedł

na języki wszystkich, a to oznacza, że właśnie świat wziął go pod swoją opiekę. Walka z kimś takim jest zawsze długa, żmudna, wymaga wielkich umiejętności, dyskrecji i w dodatku prawie zawsze z góry skazana jest na przegraną. Można mu zaledwie trochę poprzeszkadzać, ale Włodek czuł każdym niemal nerwem, że taki rodzaj rywalizacji mu nie wystarczy i prędzej czy później będzie musiał ustąpić miejsca szczeniakowi. Wolał później, niż prędzej, ale wiedział doskonale, że po tej nieszczęsnej sobocie zaproszenia do wykonania partii Almavivy skurczą się dla niego znacznie, jeśli w ogóle nie wygasną.

Wił się i miotał, chodząc po pokoju; kopał podartą gazetę, deptał

zdjęcie uśmiechniętego Błażeja i wszystkie moce piekielne wzywał na pomoc. Co robić? Co robić, do ciężkiej cholery, żeby przestać się tak męczyć? Nagle stanął i uderzył palcami w czoło. Zanim cokolwiek zacznie znów planować, musi wpierw odzyskać wpakowane w to nieudane przedsięwzięcie pieniądze. Nie daruje partaczom. Zawalili, to forsa do zwrotu. Bez zastanowienia sięgnął po telefon, ale nie doczekał

się odpowiedzi nawet po kilkunastu próbach. O, za to lekceważenie też mu zapłacą, niech nie myślą, że staną się niewidzialni, wykopie ich spod ziemi. Po krótkim namyśle wysłał wiadomość i oczekując na odpowiedź, znów zajął się kopaniem gazety.

Nadeszła akurat w momencie, kiedy siedząc przed telewizorem gotował się wewnętrznie, oglądając obszerne sprawozdanie z sobotniej premiery. Oczu nie mógł oderwać od znienawidzonego chłopaka i do wciąż towarzyszącego mu uczucia nagle dołączyło nowe, zupełnie niespodziewane: podziw... Tak, podziw dla jego swobody, niespotykanej gracji, umiejętności aktorskich, no i przede wszystkim głosu, tej niesamowitej swobody w wyciąganiu każdej frazy, czystej barwy i przepięknego brzmienia. Nie mógł tego znieść, ale nagle do niego dotarło, że ten gówniarz jest lepszy, niż on był kiedykolwiek. Lepszy pod każdym względem... Skonstatował ten fakt z rozpaczą niemal, bowiem jeśli sam zrobił taką karierę, to ten szczeniak bez niczyjej pomocy osiągnie szczyty.

Z westchnieniem całkowitej niechęci sięgnął po telefon, aby z wiadomości dowiedzieć się, że ma przyjść pod znany adres dziś jeszcze wieczorem, celem rozliczenia umowy. No, już on ich rozliczy. Kasa do zwrotu i żadnych więcej zleceń, zrobi im taką reklamę, że nikt ich nie zatrudni. Chyba, że zapłacą mu za milczenie, i to słono, ostatecznie to on jest stroną poszkodowaną, zatem jego milczenie drogo ich będzie kosztować.

Po drodze kupił butelkę ginu z silnym postanowieniem zalania się w trupa, aby choć na jedną noc zapomnieć. Nieprędko następna taka okazja się nadarzy, bo kilka kolejnych tygodni miał mocno zajętych występami w różnych miejscach Europy. Cóż, trzeba będzie na trochę odłożyć obmyślanie planów kopania dołków, może w sierpniu, kiedy wreszcie będzie mógł trochę odpocząć... Gdyby tak odnaleźć do tego czasu Olgę i zabrać ją znów do Włoch, cała reszta zbladłaby na tyle, że stanie wreszcie na pewnych nogach i pokona wszelkie trudności. Gdzie jej jednak szukać? Na pewno tu, w Poznaniu. A może była tylko przejazdem?

Odwiedził przecież to studio kilka razy, a spotkał ją zaledwie dwukrotnie.

Co mogła tam robić? Studiowała psychologię i pedagogikę, może więc przywiodła jakąś wycieczkę szkolną? Ale skąd? Koniecznie musi się tam wybrać, najlepiej jutro, przed wyjazdem do Niemiec i popytać, może gdzieś zanotowali jej nazwisko. A jeśli wyszła za mąż i nosi inne?

Obrączki nie miała wprawdzie, ale to o niczym nie świadczy, mogła przecież owdowieć, rozwieść się albo po prostu jej nie nosić. Nieważne.

Znajdzie ją, a pomysł z jutrzejszą wizytą w studio jest świetny, była tam, więc gdzieś ktoś musi ją znać, wystarczy tylko do niego dotrzeć i tajemnice Olgi przestaną po prostu istnieć.

Zadowolony z pomysłu wszedł w mroczną klatkę schodową i zapukał do drzwi po lewej stronie. Był tak pewny siebie, że wchodząc w uchylone przez nie wiadomo kogo drzwi zachowywał się prawie jak wytrawny gangster, bawiąc się tym świetnie. Wszedł do pokoju i

natychmiast zobaczył jednego z drabów, który stał odwrócony plecami, pilnie coś obserwując za oknem.

- Skrewiliście, musicie oddać kasę – wypalił bez wstępów i powitań.

– I to zaraz, nie mam czasu na zbędne odliczanki.

Drab poruszył się lekko i wskazał paczkę leżącą na stole. Leński przeliczył pieniądze i zdziwił się lekko, że aż tak łatwo poszło. To jeszcze tylko mały szantaż i wszystko stanie się prostsze. Drab tymczasem odwrócił się wolno i kiedy Leński zobaczył jego twarz, nie mógł

powstrzymać histerycznego śmiechu.

- Cóż to? Znalazł się ktoś mocniejszy? A to paradne... Może to z nim powinienem następnym razem robić interesy?

Drab podszedł bliżej i choć mówienie sprawiało mu trudność, wycedził przez zęby.

- Nie dotrzymaliśmy, kasę zwracamy. Ty jednak uznałeś za słuszne, aby ukryć przed nami, że chłopak ma goryli. Przez ciebie omal nie straciłem najlepszego kumpla i za to mi zapłacisz.

Leński poczuł nagły dreszcz niepokoju.

- Jakich goryli? O czym ty mówisz?

- Nie będę z tobą dyskutował, gnojku. Chcę tylko dać ci lekcję, abyś nauczył się uczciwości w interesach.

- Ale...

Leński nie dokończył; jak we śnie zobaczył ruch ręki i poczuł silne uderzenie w szczękę. Zachwiał się mocno, ale podtrzymany z tyłu przez kogoś, kogo dotąd nie widział, ustał na nogach, po to jednak, aby odebrać kolejne uderzenia, tym razem w brzuch. Oddech w nim zamarł; zanim zdążył o czymkolwiek pomyśleć, ciosy posypały się z dwóch stron.

Usłyszał własny krzyk, kiedy padał na podłogę i w chwilę później stracił

przytomność.

- Cześć, Marta. Mamik w domu? – Błażej wpadł do salonu jak burza i rozwalił się na kanapie.

- Nie, poszła na jakieś spotkanie.

- A, prawda, mówiła coś o tym. Ech, sam muszę zatem zrobić coś do żarcia, bo Kasia dziś też wróci późno, a ja zaraz muszę lecieć do klubu.

Podnosił się ciężko, ale Marta powstrzymała go ruchem ręki.

- Odpocznij, coś ci przygotuję. Nie tak jak Kasia, ale może uda mi się cię nie otruć... Na co masz ochotę?

- Wszystko jedno, byle ciepłe, dużo i szybko.

- To usmażę ci kiełbasy z cebulą, dobrze?

- Uhm... – położył dłoń na oczach i nie zwracał na nią uwagi, jakby chciał, choć na chwilę, oderwać się od rzeczywistości.

Poszła do kuchni, zastanawiając się po drodze, co właściwie przyszło jej do głowy z tym gotowaniem, nigdy dotąd tak nie reagowała na faceta... Westchnęła głęboko, biorąc do ręki cebulę. No tak, ale przecież Błażej to nie jakiś tam facet, Błażej to... to.... słów dobrać nie mogła, aby przed samą sobą nazwać Błażeja tak, jak na to zasługiwał. Męczyła się okropnie. Z jednej strony chciała być blisko niego, aby choć go zobaczyć, usłyszeć, ale z drugiej świadomość beznadziejności tego uczucia, a do tego obraz rozrywający serce – te słodkie usta wtopione w Kasine –

wciąż nasuwały pomysł, aby pojechać do ciężkiej cholery i nigdy więcej go nie widzieć. Teraz dopiero rozumiała słowa Olgi, gdy przestrzegała ją przed uczuciem do Błażeja. Bywały chwile, że chciała o niego walczyć, próbować zwrócić na siebie jego uwagę, ale później niewinne Kasine oczy wbijały jej się w serce i cała chęć walki przechodziła w niebyt.

Jakże oni są ze sobą szczęśliwi... Przecież, jeśli go kocha, nie może mu tej sielanki burzyć. Czasem myślała, że gdyby chociaż udało jej się znienawidzić Kaśkę, uznać ją za małpę niegodną litości, to byłoby dużo prościej. Ale za nic nie mogła tego dokonać. Lubiła tę dziewczynę, wręcz kochała, jak kogoś bardzo bliskiego, jak zatem próbować robić jej świństwa? Ale kiedy w pamięci jawił się jej przelotny pocałunek Błażeja i w tym samym momencie dreszcz rozkoszy ściskał dół brzucha, to już sama nie wiedziała, co robić, żeby całkowicie nie zwariować. Jakie to życie jest niesprawiedliwe... mogło jej przynajmniej zaoszczędzić takiej bezsensownej miłości, kopiąc ciągle ze wszystkich innych stron. Dobrze, że chociaż ma Olgę, musi z nią koniecznie o tym pogadać, ona zawsze wie, co zrobić.

Kiełbasa dymiła na stole, rozsiewając apetyczny zapach, poszła zatem do salonu zawołać Błażeja. Zasnął w takiej pozycji, w jakiej go zostawiła. Stała nad nim chwilę, patrząc z lubością na lekko rozchylone usta i walcząc z ogromną chęcią obudzenia go pocałunkiem. Znów westchnęła i dotknęła lekko jego ręki, lubując się tą chwilą.

- Błażej...

- Co? – ocknął się zdziwiony.

- Chodź, kiełbasa ci stygnie.

- Aaa... – rozejrzał się trochę nieprzytomnie, jakby nie mógł

zrozumieć, czemu to właśnie Marta zaprasza go do stołu. – A, już wiem, o co chodzi. Dzięki.

Wstał, przeciągając się lekko i drapiąc po brzuchu. Każdy jego gest przyprawiał ją o zawrót głowy; traktował ją jak siostrę, nie wykazując najmniejszej nawet wstrzemięźliwości w działaniu, jak to zwykle bywa w obecności domowników. Szła za nim do kuchni jak ćma do światła, choć

miała szczery zamiar zostać w salonie... Usiadła po przeciwnej stronie stołu i z lubością wgapiała się w pochłaniającego jedzenie Błażeja.

- Zdecydowałaś się już na jakąś propozycję? – wybełkotał z pełnymi ustami.

- Jeszcze nie – gdzieś podziała zwykłą swobodę, za to pustka w głowie szumiała przeraźliwie – ale chyba wezmę tę poznańską.

- Czemu? Nie chcesz stąd wyjeżdżać?

- To też. A może przede wszystkim, ale podoba mi się scenariusz i ta postać, którą miałabym zagrać. – Oczu od niego oderwać nie mogła.

Spojrzał na zegarek i jeszcze bardziej przyspieszył jedzenie.

- Cholera, chyba będę musiał wziąć taryfę.

- Błażej...

- No? – nawet na nią nie spojrzał.

- Mogę jechać z tobą do tego klubu? – na moment przeraziły ją własne słowa. – Nigdy tam nie byłam.

- Jasne – dopijał herbatę. – To dzwoń po taryfę, a ja jeszcze skoczę do łazienki.

Zniknął niemal natychmiast. Drżącymi rękami wybierała numer, dziwiąc się ogromnie, że taki banał, jak zamówienie taksówki, może tyle kłopotów przysporzyć. Błażej podśpiewywał w łazience; wyszedł

odświeżony i od razu złapał za klucz.

- Chodźmy. Zaczekamy na dole.

Nie trwało to długo. Taksówka podjechała i Błażej otworzył tylne drzwi, wpuszczając Martę. Sam jednak usiadł z przodu (Kaśki pewnie tak nie traktuje) i przywitał się z kierowcą jak ze starym znajomym.

- Do klubu – raczej stwierdził, niż zapytał taksówkarz. – I znów na czerwonych?

- Nie – Błażej się zaśmiał. – To znaczy do klubu, ale zielone wystarczą. Autobusem mógłbym nie zdążyć, mam jednak jeszcze trochę czasu.

Kątem oka obserwowała profil Błażeja i czuła, że świat leci jej na głowę. Jeśli czegoś z tym nie zrobi, to skończy jak Matylda, bo żadnego sensu w życiu nie znajdzie.

W klubie było pełno ludzi i dymu; gwar rozlegał się zewsząd i Błażej, witany przez stałych bywalców, z trudem torował drogę sobie i Marcie. Dotarli wreszcie do zaplecza, gdzie Błażej przedstawił Martę kolegom i natychmiast o niej zapomniał, pogrążając się w ustaleniach, co, kiedy i jak będą dzisiaj grali. Stała z boku, czując lekki zawrót głowy i nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, aż wreszcie jeden z muzyków zauważył jej konsternację i podszedł z uśmiechem.

- Chodź, posadzę cię przy naszej służbówce – lekko dotknął jej ramienia, wyrywając ją z zadumy. – Tam.

Poprowadził ją na salę i posadził przy stole ustawionym obok niedużej sceny, na której stała perkusja, oparty o ścianę kontrabas i pianino.

- Chcesz coś do picia?

- Uhm... poproszę o kawę.

Poszedł do bufetu i wrócił po chwili z dymiącą filiżanką.

- Dzięki. Grasz na basie?

- Tak. Grzegorz na gitarze, a Piotrek na bębnach.

- Piotrka znam, to brat Kaśki, dziewczyny Błażeja. A ty, przepraszam, jak masz na imię? Bo nie pamiętam...

- Maciek. Możesz tu zostać, nikt cię nie będzie niepokoił, ale – nie gniewaj się – ja muszę wracać, bo Błażej mnie oskubie.

Zaczynamy za jakieś dziesięć minut.

Poszedł, a Marta, po raz nie wiadomo który tego dnia, westchnęła głęboko, zastanawiając się, co właściwie tutaj robi, nigdy dotąd jazzu nie słuchała i pewnie gdyby nie perspektywa napawania się Błażejem, nie wpadłaby na taki pomysł.

Gromkie brawa przywitały wychodzących na scenę młodych muzyków. Kłaniali się lekko i machali rękami w stronę znajomych, zajmując swoje miejsca. Nastała cisza i bez żadnych wstępów zaczęli grać. Marta nie znała prezentowanych utworów, ale po niedługiej chwili całkowicie uległa ich urokowi i mistrzowskiemu wykonaniu. Błażej siedział do niej tyłem, więc choć był najbliżej, nie mogła cieszyć się widokiem jego twarzy. Zauważyła tylko, że – choć bardzo skupiony na grze – świetnie się bawi, zarażając tym innych muzyków i wszystkich obecnych w klubie. Piotrek robił głupie miny przy solówkach; Grzegorz miał twarz jak granit, a Maciek, za każdym razem, gdy Marta na niego popatrzyła, uśmiechał się serdecznie, jakby chciał jej dodać otuchy.

Gromkie brawa rozlegały się po każdym utworze, a kiedy Błażej ogłosił wreszcie przerwę, natychmiast po brawach powrócił gwar i sala znów wypełniła się dymem. Muzycy podeszli do stolika, przy którym siedziała Marta, a w ślad za nimi zjawił się kelner z napojami na tacy.

Rozsiedli się wygodnie i przypięli łapczywie do szklanek.

- I co, mała, podoba ci się? – Błażej mrugnął okiem do Marty.

- Jasne.

Chciała jeszcze dodać, że cokolwiek on zrobi, to jej się podoba, ale na szczęście zdołała opanować tę chęć i ugryźć się w język. Zresztą Błażej zaraz zaczął omawiać z Grzegorzem jakąś frazę i przestał zwracać na nią uwagę.

- Ciężka jest rola młodszej siostry, prawda? – Maciek przysiadł się bliżej i popatrzył porozumiewawczo na Błażeja.

- Nie jesteśmy rodzeństwem – Marta powiedziała to jakby z żalem.

- Wiem – Maciek machnął ręką – opowiadają czasem o sobie. Ale taki macie układ, prawda?

- Uhm... to dzięki Oldze, jego cudownej matce.

- Kręcisz coś nowego?

- Na razie przebieram w propozycjach.

- Hej, szwagier, mam słówko do ciebie – Błażej zwrócił się do Piotra, który próbował wstać.

- Zaraz wrócę, muszę się odlać.

- Potem się odlejesz, siadaj.

Piotr posłusznie usiadł i Marta ze zdziwieniem zauważyła, że Błażej jest tu głównym motorem napędowym, a oni bez granic oddają się jego autorytetowi.

- Macie też jakieś własne zdanie? – zwróciła się do Maćka.

Zaśmiał się lekko.

- Jasne. Ale tak już jest w zespołach, że jeden musi decydować, żeby całość trzymała się kupy. Błażej robi to najlepiej, więc jemu przypadła ta funkcja. Kiedy wreszcie puści tego biedaka do toalety, będzie miał słówko do mnie.

- Skąd wiesz?

- Zawsze ma jakieś uwagi i propozycje, zresztą zawsze słuszne. Jest po prostu dobry.

- Wiem, wiem... a widziałeś go w „Cyruliku”?

Maciek znów się zaśmiał.

- Nie mógłbym tego przegapić. Byłem też w Dublinerze, ale chyba mnie nie zauważyłaś.

- Przepraszam, jeśli powinnam, ale miałam głowę zajętą czymś innym.

- Błażej! – Głos był lekko chrapliwy i wszyscy jednocześnie odwrócili głowy w kierunku, z którego dochodził.

Za krzesłem Błażeja stał dotąd przez nich niezauważony drab w skórach, z mocno zmienioną facjatą. Marta pomyślała, że tak samo wygląda Jerzy i gwałtownie zerwała się z krzesła, wylewając na stół

resztę kawy. Błażej również wstał, a za nim podnieśli się wszyscy.

Uśmiech gwałtownie znikł z twarzy Błażeja, ustępując miejsca grymasowi złości.

- Spokojnie – drab zauważył zmianę – przyszedłem cię przeprosić i wytłumaczyć. Pogadajmy bez zaciekawiania gawiedzi.

Usiadł na wolnym krześle, krzywiąc się lekko z bólu. Po chwili usiedli wszyscy, nie spuszczając jednak oczu z draba.

- Nie jestem pewien, czy chcę z tobą rozmawiać. Mój przyjaciel o mało życia nie stracił.

- Wierzę. Weź jednak pod uwagę, że mój przyjaciel wciąż o to życie walczy.

- Powinien samemu sobie za to podziękować.

- Mylisz się, jest jeszcze ktoś trzeci za to odpowiedzialny. Błażej, uwierz, przykro mi bardzo, bo naprawdę cenimy cię i lubimy.

Facet nas skołował, nastraszył, że zrezygnujesz z jazzu i wreszcie zaproponował taką kwotę, że straciliśmy głowy.

Otarł spocone czoło; poruszanie spuchniętymi ustami najwyraźniej sprawiało mu dużą trudność.

- Miałem was chyba za kogoś innego...

- Nie chcieliśmy zrobić ci żadnej krzywdy. Dwa dni w luksusie, z dobrym żarciem i pianinem, nic więcej.

- Ależ chcieliście, choć pewnie nieświadomie. Gdybym nie wystąpił

w tej premierze, skrzywdzilibyście mniej bardziej niż ciężkim pobiciem czy nawet śmiercią.

- Aż tak wiele to dla ciebie znaczyło? – zdziwił się szczerze. –

Myślałem, że jesteś jazzmanem.

- Jedno drugiego nie wyklucza, jeśli potrafi się to połączyć. A poza tym mam dwóch pokiereszowanych przyjaciół, którzy dla mnie i tej premiery życie narażali.

- Nie wiedzieliśmy, że ktoś cię pilnuje, ten dupek to zataił, nas samych też narażając. W każdym razie przepraszam w imieniu swoim i Benka. On się wciąż męczy, ale też mu przykro.

Błażej pokiwał głową.

- Trudno wybaczyć komuś, kto przyjaciół za kasę sprzedaje. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł traktować was jak przedtem...

- Rozumiem. Chcieliśmy ci się jakoś zrekompensować, więc postanowiliśmy zapłacić głównemu sprawcy.

Błażej spojrzał na niego zdziwiony.

- Daj spokój, nie dość tej krwi?

- To nam nie chcesz przebaczyć, a jemu możesz?

- On nigdy nie był moim przyjacielem... I to, że nie chcę więcej przemocy, nie znaczy, że mu przebaczam. Takich rzeczy przebaczyć się nie da.

Drab westchnął i znów otarł czoło.

- W takim razie dostał tylko w naszym imieniu.

Błażej z Martą wymienili lekko skonsternowane spojrzenia.

- Jak to – dostał? – wykrzyknęli jednocześnie.

- Normalnie. Po ryju i z buta – drab wzruszył ramionami. – Długo tę lekcję będzie pamiętał.

- To znaczy, że żyje – Błażej odetchnął.

- Chyba tak. Świadomości nie miał, kiedy go zostawialiśmy, ale tętno – owszem.

- Zostawialiście? Gdzie? – Błażej znów zerwał się z krzesła.

Drab zrobił minę, jakby już zupełnie niczego nie rozumiał.

- Człowieku, czy ty jesteś normalny? Martwisz się swoim największym wrogiem? Czy ty wiesz, jak on zionął nienawiścią, kiedy o tobie mówił?

Błażej opadł na krzesło, zauważając w przelocie bladą jak kreda twarz Marty.

- Dobra. Zaraz musimy wracać na scenę.

- To jak, spróbujesz nam wybaczyć?

- Spróbuję, ale nie obiecuję efektów. Zrób dla mnie jednak coś jeszcze...

- Cokolwiek.

- Powiedz mi, gdzie go zostawiliście...